Re: [Wiedźmin] ...LEGENDARNI...
: środa, 1 lipca 2009, 18:09
Ted i Laerwen
Żołnierz kwilił cicho. Ted narzucił na siebie jego ubranie i ruszył do przodu - w stronę Kaer Morhen.
Nie spodziewał się że jego samotny wypad może skończyć się nie tylko tragicznie dla niego ale i dla całego świata
***
Przy bramie, postawionej prowizorycznie, trzymającej się na zardzewiałych zawiasach stało dwóch wyglądających wyjątkowo paskudnie strażników. Byli brudni, przemoczeni. Nieogolone mordy i pełne nowych blizn twarze. Szpiega dostrzegli jednak nie oni, a wartownik stojący na murze.
- Stój!
strażnik wycelował w Teda kuszę, a ci przy bramie już spieszyli w jego kierunku biegnąc po pełnej kałuż, wyboistej drodze.
- Kto wy? - zapytał groźnie wyższy z nich. - I co robi ten ktoś chowający się za waszymi plecyma niby królik jaki?
Szpieg odwrócił się mimowolnie, odruchowo i całkowicie nieskoorydnowanie. Przecież nikt nie miał za nim iść!
Rozległ się syk, dziwny wydźwięk uderzający w psychikę i pełen wewnętrznej mocy. Ale Szpieg już go słyszał, wiedział co należy robić.
Syk załamał się, powietrze przeszył świst któremu towarzyszył głuchy odgłos. Siła odrzuciła Teda na bok, jeden ze strażników zwalił się na ziemi, przód jego napierśnika palił się żywym ogniem.
- LEEEGEEENDARNYYY!!! - rozdarł się drugi, nim jego również zdławił ogień. Teraz jednak zapłonął on na jego brzydkiej gębie. Otoczony jarzącymi płomieniami, strażnik, przeszedł kilka kroków wyjąc wniebogłosy i zwalił się na ziemię drąc ją obcasami.
Ted szybko zsumował. Z wrót Kaer Morhen wyskakiwali kolejni strażnicy. Legendarny - a był to on - przeszedł szybko obok szpiega i zaatakował strażników wywijając swym mieczem jak szpilką. Ted musiał wykorzystać rozgardiasz!
Kane i Ouzi (tzn Darla. Kwiateczek taki fajny że zostawiam )
Hen Gedymdeith splunął, co wybitnie nie było w jego stylu, i opuścił gałąź jałowca którą uniósł by zobaczyć sytuację u głównych wrót Kaer Morhen.
- Jest niewesoło - mruknął do pary - Mamy paru wartowników na murze... i przy bramie. I... o cholera!
Wampir wychylił się na tyle by dostrzec jakiś ruch przy czymś co mag nazwał bramą...
- Legendarny - szepnął Gedymdeith. Po chwili pokiwał głową - On tu jest.
Ciszę rozdarł cichy syk, potem nastąpił głuchy odgłos. Darla zagryzła wargę obserwując palących się żywcem strażników.
- Nie mają sznas - ciągnął czarodziej - Tak jak my. Zwiad uważam za zakończony. I tak jest nas zbyt mało, nie zaatakujemy Kaer Morhen. Wycofujemy się.
Kane i Darla patrzyli na niego nieco osłupieni, a może zdziwieni. Gedymdeith odwrócił się do nich plecyma i po raz ostatni spojrzał na warownię.
- Radzę wam spadać.
I wtedy Kane rozpoznał postać obok której przeszedł przed chwilą Legendarny. Mógłby przysiąc że jego wyczulony wzrok się nie myli - To był Ted.
Richard
Błona.
Pierwsze skojarzenie nasuwało się samo, bez pomocy jego bystrego umysłu. To zdecydowanie przypominało błonę.
Ciśnięty kamień odbił się od bariery niczym dziecko skaczące po rozciągniętej, jeleniej skóry z której w czasie późniejszym można wytworzyć cięciwy. Richard podszedł ostrożnie do niebieskiej, migocącej substancji i dźgnął ją palcem. Efekt był podobny. Błona.
- LEGENDARNYYY!!!
Czarnoksiężnik poczuł chłód na karku. Odwrócił się i ujrzał zamieszanie przy głównej bramie. Atakował Legendarny!
Rzucił się do swojego namiotu - tam gdzie trzymał broń. Znał drogę, przebywał tam dość długo i często. Mogła czekać ich walka... Błona może, kurwa jebana mać, zaczekać!
Tymczasem za murem trwała zacięta walka podczas której słychać było jedynie rozdzierające krzyki i głuche odgłosy uderzenia mieczy o miecze.
Żołnierz kwilił cicho. Ted narzucił na siebie jego ubranie i ruszył do przodu - w stronę Kaer Morhen.
Nie spodziewał się że jego samotny wypad może skończyć się nie tylko tragicznie dla niego ale i dla całego świata
***
Przy bramie, postawionej prowizorycznie, trzymającej się na zardzewiałych zawiasach stało dwóch wyglądających wyjątkowo paskudnie strażników. Byli brudni, przemoczeni. Nieogolone mordy i pełne nowych blizn twarze. Szpiega dostrzegli jednak nie oni, a wartownik stojący na murze.
- Stój!
strażnik wycelował w Teda kuszę, a ci przy bramie już spieszyli w jego kierunku biegnąc po pełnej kałuż, wyboistej drodze.
- Kto wy? - zapytał groźnie wyższy z nich. - I co robi ten ktoś chowający się za waszymi plecyma niby królik jaki?
Szpieg odwrócił się mimowolnie, odruchowo i całkowicie nieskoorydnowanie. Przecież nikt nie miał za nim iść!
Rozległ się syk, dziwny wydźwięk uderzający w psychikę i pełen wewnętrznej mocy. Ale Szpieg już go słyszał, wiedział co należy robić.
Syk załamał się, powietrze przeszył świst któremu towarzyszył głuchy odgłos. Siła odrzuciła Teda na bok, jeden ze strażników zwalił się na ziemi, przód jego napierśnika palił się żywym ogniem.
- LEEEGEEENDARNYYY!!! - rozdarł się drugi, nim jego również zdławił ogień. Teraz jednak zapłonął on na jego brzydkiej gębie. Otoczony jarzącymi płomieniami, strażnik, przeszedł kilka kroków wyjąc wniebogłosy i zwalił się na ziemię drąc ją obcasami.
Ted szybko zsumował. Z wrót Kaer Morhen wyskakiwali kolejni strażnicy. Legendarny - a był to on - przeszedł szybko obok szpiega i zaatakował strażników wywijając swym mieczem jak szpilką. Ted musiał wykorzystać rozgardiasz!
Kane i Ouzi (tzn Darla. Kwiateczek taki fajny że zostawiam )
Hen Gedymdeith splunął, co wybitnie nie było w jego stylu, i opuścił gałąź jałowca którą uniósł by zobaczyć sytuację u głównych wrót Kaer Morhen.
- Jest niewesoło - mruknął do pary - Mamy paru wartowników na murze... i przy bramie. I... o cholera!
Wampir wychylił się na tyle by dostrzec jakiś ruch przy czymś co mag nazwał bramą...
- Legendarny - szepnął Gedymdeith. Po chwili pokiwał głową - On tu jest.
Ciszę rozdarł cichy syk, potem nastąpił głuchy odgłos. Darla zagryzła wargę obserwując palących się żywcem strażników.
- Nie mają sznas - ciągnął czarodziej - Tak jak my. Zwiad uważam za zakończony. I tak jest nas zbyt mało, nie zaatakujemy Kaer Morhen. Wycofujemy się.
Kane i Darla patrzyli na niego nieco osłupieni, a może zdziwieni. Gedymdeith odwrócił się do nich plecyma i po raz ostatni spojrzał na warownię.
- Radzę wam spadać.
I wtedy Kane rozpoznał postać obok której przeszedł przed chwilą Legendarny. Mógłby przysiąc że jego wyczulony wzrok się nie myli - To był Ted.
Richard
Błona.
Pierwsze skojarzenie nasuwało się samo, bez pomocy jego bystrego umysłu. To zdecydowanie przypominało błonę.
Ciśnięty kamień odbił się od bariery niczym dziecko skaczące po rozciągniętej, jeleniej skóry z której w czasie późniejszym można wytworzyć cięciwy. Richard podszedł ostrożnie do niebieskiej, migocącej substancji i dźgnął ją palcem. Efekt był podobny. Błona.
- LEGENDARNYYY!!!
Czarnoksiężnik poczuł chłód na karku. Odwrócił się i ujrzał zamieszanie przy głównej bramie. Atakował Legendarny!
Rzucił się do swojego namiotu - tam gdzie trzymał broń. Znał drogę, przebywał tam dość długo i często. Mogła czekać ich walka... Błona może, kurwa jebana mać, zaczekać!
Tymczasem za murem trwała zacięta walka podczas której słychać było jedynie rozdzierające krzyki i głuche odgłosy uderzenia mieczy o miecze.