[WFRP 2.0] Alexandra

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Esmeralda
Majtek
Majtek
Posty: 106
Rejestracja: piątek, 8 września 2006, 10:06
Numer GG: 0
Lokalizacja: Arcana Hereticae

[WFRP 2.0] Alexandra

Post autor: Esmeralda »

A więc zaczynamy :). Co do zasad: posty w trzeciej osobie, długie na 5 stron być nie muszą, ważne by ciekawe i treściwe. Czas na odpisanie – tydzień. Przed postem imię postaci, pogrubioną czcionką, awatar (jeśli ktoś znalazł :-P). Dialogi między postaciami (jeśli jakieś dłuższe) najlepiej rozegrać przez komunikatory (GG, AQQ, Jabber, whatever...) – oszczędzi nam to przestojów w sesji.
Tekst piszemy tak, - dialogi tak, "myśli tak", a poza sesją tak.

Jeśli chodzi o samą przygodę, to moim zdaniem wybrałam optymalną drużynę złożoną z ciekawych do odegrania postaci. Jeśli będziecie odgrywać swoich bohaterów tak jak opisywaliście mi ich w kartach, możliwe że ta sesja zacznie żyć własnym życiem i nie będzie jedynie oparta na głównym wątku fabularnym, ale to już zależy tylko od Was, Waszego zaangażowania i pomysłowości. Nie bójcie się improwizować i grać tak jak chcecie – w końcu to ja tutaj jestem dla Was, a nie Wy dla mnie i nam Wszystkim ma grać się świetnie :). Nie chodzi w końcu o to by przechodzić z punktu A do punktu B jak po sznurku i tak dalej :). W razie jakiś niedopowiedzeń czy niejasności w jakiejś kwestii (jestem tylko człowiekiem) piszcie na PW lub w komentarzach do sesji. Życzę wszystkim dobrej zabawy i zaczynamy :).

* * *

WARHAMMER

Alexandra
22 Kaldezeit 2524 Anno Sigmari, dwa dzwony do północy

Ulrich Poppelbaum, pyzaty mężczyzna pod wąsem, właściciel karczmy „Złoty Dąb" na trakcie łączącym Grunburg z Altdorfem jakoś nigdy nie przepadał za późną jesienią. Od tej zasranej pogody zawsze łamało go w kościach i wpadał w minorowy nastrój. Ale nie dzisiaj... Dzisiaj bowiem pełno gości zawitało pod dach jego zajazdu i rumiany właściciel zacierał ręce poganiając swoich pachołków przy roznoszeniu napitków i jedzenia. W sumie się nie dziwił – zadyma śnieżna, która rozszalała się na trakcie tylko sprzyjała napływowi gotówki; już dawno nie miał takiego ruchu w interesie. Zresztą, chyba skończony idiota przebywałby teraz na trakcie, gdy za oknem tak kurzyło. Opierając się o szynk lustrował radosnym wzrokiem całą salę, dając wcześniej dyskretny znak dwóm łysym drabom, że w razie problemów mają zaprowadzić porządek. Awanturnicy, kupcy, typy spod ciemnej gwiazdy, mędrcy – wydawało się, że dziś w karczmie zebrał się cały przekrój tych, którzy podróżują po Starym Świecie. Wyglądało na to, że dziś „Złoty Dąb” zarobi na kilka miesięcy do przodu i Ulrich dziękował Ulrykowi, że śnieżyca rozszalała się właśnie teraz...

Karczma na trakcie, jak to karczma. Szynkwas naprzeciwko drzwi, sporo stołów w przestronnej sali, na ścianach jakieś wątpliwej jakości obrazy, przedstawiające bitwy z Chaosem. Ulrich nie był jakimś tam konseserem sztuki - nastawiał się raczej na czysty zysk. Poza tym zawsze wychodził z założenia, że jak goście się nawalą, to nie ma dla nich znaczenia co wisi na ścianie, bądź nie wisi.

Noc już na dobre rozpostarła swój całun nad okolicą, a płomienie ochoczo tańczyły w wielkim karczemnym kominku otulając całą salę usypiającym ciepłem. Pogoda była paskudna i tylko idiota lub jakiś zbłąkany jeździec mógł teraz przebywać na zewnątrz. Od czasu do czasu dawał o sobie znać potężny wiatr który zerwał się wraz ze śniegiem wywołując dziwne zawodzenie, które usłyszeć można było w głównej sali. Wieczór zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych... na trakcie rzecz jasna...

Vanadain

Przebywałeś w „Złotym Dąbie” już od dwóch dni i nic szczególnego się nie działo – sypał śnieg, było w miarę spokojnie i leniwie. Aż do dzisiejszego wieczoru. Właściwie nie wiedziałeś, od czego zaczęła się ta cała sytuacja. Jakaś dobrze zbudowana blondynka przy mieczu w pewnej chwili zaczęła cię wyzywać... Czyżby nie wiedziała, że tobie nie wchodzi się w drogę? Choć w sumie ona też wyglądała na taką, co w kaszę nie da sobie dmuchać. Ale przecież nie z takimi już stawałeś twarzą w twarz.

- No właśnie, CIPY powinny siedzieć w burdelu, więc wracaj tam skąd przyszłaś, babo-chłopie. Choć pewnie dla ciebie odpowiedniejszy byłby chlew... I tak bym cię od świni nie odróżnił... – mruknąłeś w odpowiedzi na jej przytyki. Przypadkowi kompani do flaszki, siedzący z tobą przy stole wybuchnęli śmiechem a ty nie ruszyłeś się z miejsca nawet o jotę świdrując spojrzeniem to babsko. - Jak masz problem, to zapraszam na zewnątrz... - roześmiałeś się gromko.

Kolejne kilka minut potoczyło się w rytm następnych wyzwisk i finalnie znalazłeś się jednak w towarzystwie blondynki i jej potężnego kompana, przy którym sprawiałeś raczej mizerne wrażenie. Nowi towarzysze jednak wyglądali na takich, którzy mają ochotę dzisiaj coś wypić, pogadać i się pośmiać... akurat na tym zadupiu, po dwóch nudnych dniach nic więcej prócz tego nie było ci potrzebne...

Wertha & Broch (w końcówce również Vanadain)

W karczmie zatrzymaliście się, gdy zaczynał sypać śnieg. Nie zwracaliście zbytnio uwagi na towarzystwo jakie zebrało się w sali i właściwie niewiele obchodziło was to, co dzieje się dokoła. Siedzieliście oboje w kącie sali, Broch zajęty był piciem, co zwykle czynił gdy nie było żadnej roboty na oku i oddawał się wędrówkom w krainę wspomnień, Wertha natomiast kończyła właśnie wybornego kotleta wieprzowego z ziemniaczkami. W drodze z krasnoludzkiej twierdzy Barak Varr sporo rozmawialiście, więc teraz spędzaliście wieczór w milczeniu. Do czasu...

Na was również nikt nie zwracał zbytniej uwagi, przynajmniej tak wam się zdawało – pewnie goście zebrani w sali doszli do wniosku że nie jest dobrym pomysłem dosiadać się do siwego olbrzyma który sam zajmował pół stolika i mimo że ładnej, to jednak dobrze zbudowanej blondynki z mieczem u boku, nawet jeśli chodziłoby tylko o kolejkę trunku bądź zwykłą rozmowę. W pewnej chwili usłyszeliście jak pewien blondwłosy elf przechwala się dość głośno i Wertha oczywiście musiała zareagować. Wyniknęła z tego krótka sprzeczka, po czym w większym gronie zasiedliście przy stoliku. Elf wyglądał na obytego ze szpadą wojownika, poza tym ten dziwny błysk w jego oku wskazywał, że może być ciekawym kompanem przy flaszce i nie tylko.

Zamówiliście więc trzy kolejne butelki, gdy w sali pojawił się jakiś mężczyzna przygnany do zajazdu deszczem z którym ścięliście się wzrokiem, jednak i to nie było istotnym powodem by oderwać się od zajęć w których wasza trójka była pogrążona. Wieczór zapowiadał się naprawdę ciekawie w ciepłej sali, przy flaszkach kislevickiej Borki.

Jediah

W karczmie przebywałeś od jakiś trzech dni, a że oferowała dość znośne warunki jak na przydrożny zajazd, postanowiłeś zostać dzień dłużej i ruszyć w dalszą drogę wczesnym rankiem następnego dnia. Wyglądając przez okno stwierdziłeś że było to dobrym pomysłem, gdyż pogoda stała się nieznośna. Zerwał się silny wiatr i zaczął sypać gęsty śnieg. Dzisiejszy dzień był męczący, zresztą, każdy miniony taki był. Studiowanie księgi męczyło twój bystry umysł, zwłaszcza, że nie wszystkie słowa w niej zawarte były dla ciebie zrozumiałe i musiałeś improwizować.

Dzisiejszego wieczoru zająłeś miejsce nieopodal paleniska i konsumowałeś kolację. Ciepło kominka skutecznie ogrzewało twe ciało, wprawiając w błogą senność. W samej karczmie niewiele się działo. Twoją uwagę, prócz kupców zwracało kilka zbrojnych postaci które wraz z pogorszeniem pogody zawitały w progi gospody a także elf, który przed chwilą awanturował się z jakąś ludzką kobietą, wyglądającą jak mała machina bojowa krasnoludów. Dziwny mężczyzna, który pojawił się przed chwilą w sali wybrał stolik obok twojego, a ty skupiłeś się na szklaneczce czerwonego wina. Na chwilę pomyślałeś o księdze - noc znów zapowiadała się pracowicie...

Gotfryd

Gdy pojawiłeś się w gospodzie „Złoty Dąb”, rozpadało się na dobre. Czy to deszcz, czy śnieg – nieważne, teraz liczył się ciepły kąt. Od razu również natrafiłeś na spojrzenie siwego olbrzyma siedzącego pod oknem, jakiegoś podejrzanie wyglądającego elfa i ich towarzyszki – dobrze zbudowanej blondynki. Przeszyli cię wzrokiem na wskroś po czym całą trójka wróciła do rozmowy. "Co za paskudne typy", pomyślałeś odwracając wzrok. Rozejrzałeś się po sali dostrzegając wolny stolik, tuż obok stolika zajmowanego przez jakiegoś tajemniczego mężczyznę delektującego się winem i wyraźnie zamyślonego. Mimo że miejsce przy jego stoliku pozostawało wolne, wolałeś zająć inny, w końcu każdy mógł się okazać jednym z NICH i wolałeś nie ryzykować. Odetchnąłeś z ulgą - nareszcie będziesz mógł odpocząć po trudach podróży i solidnie się wyspać. Przydałby się też jakiś pokój, wszak pogoda nie nastrajała do wyruszenia w dalszą drogę. Przynajmniej nie tego wieczoru. Rozsiadłaś się wygodnie na krześle, po czym w jednej chwili przy twoim stoliku pojawiła się młoda, czarnowłosa dziewczyna.
- Witamy w „Złotym Dąbie”. Czy coś podać? - uśmiechnęła się delikatnie czekając na odpowiedź.

W pierwszym poście opiszcie wygląd swoich postaci (avatarki mile widziane) i róbcie co chcecie :).
"Wymagajcie od siebie więcej, nawet jeśli inni nie wymagają". Jan Paweł II

Obrazek
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP 2.0] Alexandra

Post autor: Evandril »

Obrazek

Vanadain

Wieczór jak wieczór, nudny i obfitujący w wódkę i opowieści na temat tego, co Vanadain zdążył przeżyć na trakcie w czasie tych kilku(nastu) lat. Pewnie skończyłby się tak jak i poprzednie dwa, czyli leniwie, gdyby nie dobrze zbudowana ludzka kobieta wyglądająca na wojowniczkę. Trzeba przyznać że miała cięty język – rzadka cecha u ludzkich kobiet. Ale i nie trafiła na... jak ci ludzie mówili? Na leszcza? Chyba tak. Kilka szybkich ripost nieco ostudziło jej zapał i postanowiła zaprosić elfa do stolika. Wódki i modlitw Vanadain nigdy nie odmawiał, więc skinął jej jedynie głową i przysiadł się do stolika.

- Lubię hardych ludzi, to rzadka cecha u was, a jeszcze rzadsza u kobiet, więc napiję się z wami. Jak was zwą? Ja jestem Vanadain Valestil, miło was poznać, ludzie. – usadowił się przy stoliku zajmowanym przez siwego wielkoluda i blond kobietę. - Co was sprowadza w te strony? - spytał odgarniając kosmyk blond włosów z czoła.

Spojrzeli na niego i od razu mogli dostrzec, że był ubrany całkiem drogo jak na zwykłego zawadiakę. Czarny kubrak przeszywany złotymi nićmi, na oparciu krzesła płaszcz tej samej barwy i równie ciekawego wykończenia sprawiał wrażenie, że elf lubił dobrze wyglądać. Idealnie ogolony, o bystrym spojrzeniu i zawadiackim uśmiechu nieco odstawał od szablonu jakim ochrzcili jego rasę ludzie i *tfu* krasnoludy. Przy boku wisiał finezyjnie wykonany sejmitar z wykutym na klindze elfickim runem, za pasem natomiast pistolet. Vanadain polał swoim towarzyszom przy stole, wychylił do dna setkę kislevskiej Borki, po czym krzywiąc się lekko powiedział do siedzącej obok kobiety.

- Już myślałem, że dasz mi tę satysfakcję i zmierzymy się w otwartej walce. - roześmiał się szeroko odsłaniając rządek białych zębów. - Kto wie, może jeszcze się uda. Przynajmniej sparing. Co ty na to... Wertho? - wiedząc jak ma na imię podniósł kieliszek do góry i stuknąwszy się z towarzyszami znów wychylił do dna. Popatrzył na siwego wielkoluda, chyba przedstawił się jako Broch. - A ty skąd masz tę bliznę, Werner? Szerokość rany wygląda mi na to, że spotkałeś się z kimś, kim straszą małe niegrzeczne dzieci gdy nie chcą iść spać hehehee... - widząc jego zasępioną minę puścił mu oczko.

Rozejrzał się po sali i wyłowił piersiastą, zgrabną wiewiórkę donoszącą żarcie gościom. Skinieniem palca przywołał do siebie karczmarza – w ciągu ostatnich dwóch dni zdążyli już przejść na 'ty'.

- Ulrich, przyślij mi dzisiaj tego rudzielca do pokoju, dobra? - elf wyłuskał z kieszeni złotą monetę i wcisnął w dłoń karzmarzowi. Vanadain lubił ludzkie kobiety, nawet jeśli były tylko dziwkami, potrafiły być w łóżku dużo bardziej gorące niż te elfie cnotki. Odwrócił się do Brocha i Werthy i z rozbrajającym uśmiechem rzekł. - Jestem tylko człowiekiem... ups, niefortunne skojarzenie...

Nalał sobie do pełna i wychylił do dna. Wieczór zapowiadał się na konkretny.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Alexandra

Post autor: Serge »

ObrazekObrazek

Broch & Wertha feat. Vanadain


- Jakiś dziwny jesteś, jak na elfa...
- To na pewno nie elf - skwitował Broch.
- Pomiot Chaosu, dlatego ma takie uszy...
- ...pewnie przez to wyrzucili go z wioski...
- Biedny chłopak - Wertha zakończyła i oboje się roześmiali. Od razu było widać, że ta dwójka, choć z pozoru cicha, doskonale się ze sobą dogaduje.

Elf spojrzał na tę dwójkę i roześmiał się szeroko polewając wojownikom.
- A wam to chyba jakiś ziółek dodawali do żarcia w młodości, albo macie wspólnego ojca. To by tłumaczyło dlaczego Wertha jest podoba do ciebie, Werner... Co prawda nie ten kolor włosów, ale reszta jak kropla w kroplę. – puścił im oczko.

- Broch, on cię chyba obraża! - kobieta zaśmiała się, ledwo wytrzymując docinki nowego towarzysza.

- Jesteś pewna, że mnie? - zapytał z rozbrajającym uśmiechem na twarzy i stuknął się kieliszkami z elfem. Znali się od momentu, ale długouchy już wpędził Werna w dobry nastrój, poza tym wyglądało na to, że bez względu na rasę, faceci zawsze trzymają się razem. - Może jednak sparujecie wcześniej hehehehe – nie mógł się powstrzymać i roześmiał się głośno. - Rodzeństwo? Wybacz, Wertha, ale to nie pasuje do siebie... – trząsł się ze śmiechu jak galareta i wyglądało to dość komicznie jak na takie cielsko.

Wojowniczka wturowała ogromnemu najemnikowi, widać, że dawno się tak dobrze nie bawili. W końcu kobieta opanowała się trochę i ogarnęła, oparła przedramię na blacie i pochyliła się w stronę długouchego.
- Pytałeś, co nas sprowadza w te strony. Właściwie tylko to, co każdego - jakieś interesy, szukanie ciekawego zajęcia... - powiedziała, uśmiechając się lekko. - Aktualnie wleczemy się do Altdorfu, jeśli zmierzasz w tamtą stronę, moglibyśmy iść razem. Czasami jak się Broch zamyśli, to pół dnia nawet nie mrugnie, nie mówiąc już o jakiejś rozmowie - dodała, puszczając Wernerowi oczko. - Zawsze się też znajdzie czas na sparing!

- Rozgadana się znalazła. Chciałbym ci tylko przypomnieć, że ostatnie twoje słowa to były narzekania na pogodę... już normalnie znieść tego nie mogłem. – mruknął Broch kręcąc głową i wychylił kolejny kieliszek. - A blizną się nie przejmuj chłopcze, w końcu sam się swojej doigrasz na tej pięknej buźce. - weteran uśmiechnął się szaleńczo.

- Trzeba robić tak, żeby się nie doigrać, wielki – rzucił wesoło Vanadain. - Jak na razie Asuryan mi sprzyja i oby tak dalej. Do Altdorfu powiadacie? Hmm... mam tam pewne sprawy do załatwienia, więc możemy zabrać się wspólnie, w końcu czasy są niebezpieczne i ktoś musi ochronić wasze tłuste tyłki, nie? - stuknął się kieliszkiem z Werthą i Brochem, po czym opróżnił do dna.

- Broch, zabieraj swój tłusty tyłek do łóżka, mam na ciebie ochotę. - Blondynka uśmiechnęła się tajemniczo.
- Taa? A ty swoje tłuste dupsko tam zawleczesz, czy będę cię musiał targać po schodach? - odpowiedział, uśmiechając się do niej tak samo i rzucając najemniczce ciekawe spojrzenie. Nie było między nimi miłości, ale lubili ze sobą sypiać. Jak to najemnicy.
- Spieszy wam się? - rzucił Vanadain. - Wielcy najemnicy z wielkimi dupskami, a uciekają przed trzema flaszkami Borki. Rozumiem, że macie swoje potrzeby, ale wstrzymajcie się jeszcze z godzinę... choć Wertha wygląda na napaloną dzierlatkę i chyba chce poczuć twoje... - elf zastanowił się chwilę. - cojones? Tak na to mówią w Estalii? Werner?

Broch heroicznie walczył ze śmiechem, jednak w koncu się poddał. Vanadain nie dość, że wyglądał na kogoś, kto potrafi walczyć, to był niesamowicie zabawny. Zupełna nowość jeśli chodzi o elfy. Przynajmniej te, które sam spotkał na swej drodze.
- Wertha nie może wytrzymać bez moich 'cojones' jak to nazwałeś. - zaśmiał się pod nosem. - W czasie drogi musimy się zwykle zatrzymywać z osiem razy, bo cały czas chce więcej. Więc nie dziw się, że jestem taki mrukliwy... po prostu zmęczenie daje znać o sobie... - roześmiał się gromko po sali.

- Już od dawna myślę, żeby znaleźć jakiegoś młodszego faceta, swoje najlepsze lata masz już za sobą i kiedyś ci serce nie wytrzyma - odpowiedziała wielkoludowi rozbrajającym uśmiechem i spojrzała się na elfa. - Ciesz się, że nie gustuję w elfach - dodała, puszczając mu oczko i polała. Jak na kobietę, miała mocną głowę... o ile Broch nie dosypywał jej żadnych specyfików. Na wszelki wypadek - raz nauczona doświadczeniem - nie spuszczała wzroku z jego dłoni, gdy rozlewał napitek.

-Więc szukaj dalej... może w końcu jakiś się trafi. - mruknął Broch, wstał i zabrał z sobą jedną z flaszek. Jakoś nagle stracił nastrój do kolejnych słownych gier. - Do zobaczenia jutro, miło było cię poznać, Vanadain. Nie zdziwiłbym się gdybyś obudziłbyś się jutro z Werthą w jednym łóżku... ona lubi dawać... - skinął mu głową uśmiechając się szeroko. Chwilę później zabrał od karczmarza klucze i zniknął na schodach.

- Miłych snów - rzuciła za nim, rozsiadając się wygodnie. Co mogło zaskoczyć, nie zareagowała na ostatnią uwagę, jakby tego typu teksty były u nich normalką. - Nie ma mowy, niezależnie od tego, ile wypiję, prędzej dam ci w mordę niż dam ci dupy - stwierdziła, śmiejąc się cicho pod nosem i polała kolejmą kolejkę. Było o jedną flaszkę mniej, ale brak tego nudziarza przy stole był dobrym powodem, żeby jeszcze zostać.

- To się jeszcze okaże czy mi dasz, czy nie. - rzucił Van uśmiechając się szeroko. - Lubię kobietki przy kości, macie takie fajne piersi.... mniaaam – powiedział i roześmiał się. Widząc groźną minę Werthy rzekł. - Przecież żartuję, Duża. Wypijemy flaszkę i idziemy spać, wszystko przed nami w końcu, nie? - podniósł w górę kieliszek i obdarzywszy najemniczkę krzywym uśmiechem wychylił do końca.

- Twoje zdrowie. - Wychyliła setkę i wstała. - Niestety, zmuszona jestem cię opuścić, nim wielkolud zaśnie... Potwornie chrapie, jeśli go nie wykorzystam przed snem. Dobrej nocy, długouchy! - rzuciła i skłaniając się lekko elfowi, odeszła od stolika. Co ciekawe, był to ukłon znany w 'salonach' szlacheckich.

Vanadain skinął jej głową i został z flaszkami sam na sam. Gdy Wertha skierowała się do pokoju, przywtitała ją niemiła niespodzianka – pokój, który miała zajmować z Brochem był... zamknięty na klucz i na nic się zdało szarpanie za klamkę.

- Broch... - mruknęła. - Proszę, otwórz. Nie bądź taki, przecież wiem, że się na mnie nie gniewasz. - Pierwszy raz od dawna jej głos brzmiał ciepło. Lubiła tego mężczyznę, choć był drażliwy i zbyt zamknięty w sobie.

Chwilę trwało nim usłyszała szczęk zamka i w drzwiach pojawiła się ogromna postura najemnika. Patrzył na nią bez jakiegokoliwiek wyrazu przeszywając ją swym lodowatym wzrokiem na wskroś. W końcu uśmiechnął się szorstko i rzekł.

- Już myślałem, że zaliczysz noc z elfem i będę mieć całe łóżko tylko dla siebie... w sumie nie zdziwiłbym się, w końcu lubisz to robić, nie? Ale skoro wróciłaś, kładź się do łóżka – chwycił ją za kubrak, wciągnął do środka i zatrzasnął drzwi przekręcając klucz...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Alexandra

Post autor: Wilczy Głód »

Obrazek

Gotfryd

Wszedł do gospody ciasno otulony płaszczem, po czym odetchnął cicho z ulgą, kiedy znalazł się w ciepłej izbie. Takie już jest życie podróżnika – dużo zależy od kaprysu bogów. Tym razem sprawili, że rozpadało się jak wszyscy diabli. Na szczęście istnieją takie miejsca jak „Złoty Dąb,” miejsca gdzie każdy, obojętnie kim jest, znajdzie przynajmniej chwilę wytchnienia.

Dla Gotfryda ta chwila była tym razem wyjątkowo krótka. Już na wstępie jakieś typy spod ciemnej gwiazdy przyglądały mu się – zapewne bez przyjacielskich zamiarów. Przez moment zdawało mu się nawet, że jeden z nich może go zna i już chciał opuścić ten przybytek, mimo deszczu, ale opamiętał się. Wielki jak stodoła mężczyzna, a do tego kobieta i elf, także niewiele mniejsi. „Najwidoczniej są siebie warci” pomyślał, po czym ruszył do stolika. Pustego oczywiście. Oparł drewniany kij – jego podporę w podróżach – o oparcie krzesła i spoczął.

Nie był człowiekiem, który wyróżnia się z tłumu. Niewysoki, strasznie chudy, czarnowłosy młodzieniec. No, może z tym młodzieńcem to nie do końca prawda, ale mniejsza z tym... W każdym razie, samo spojrzenie na niego wystarczyło, żeby lekko podchmielony grubas zrezygnował z przyjacielskiej pogawędki z Gotfrydem. I dobrze. Wiecznie zmarszczone czoło, kilkutygodniowy zarost i podejrzliwe spojrzenia rzucane dookoła, jakoś nie zjednywały mu przyjaciół.

Drgnął lekko, gdy zwróciła się do niego czarnowłosa dziewka i spojrzał na nią z ukosa. Po chwili odezwał się cichym, bezbarwnym głosem.
- Gulasz. I wodę, czystą wodę. To wszystko – powiedział tylko i odwrócił wzrok. Jedzenie zaraz trochę go rozgrzeje („Lepiej, żeby kucharz nie dodał tam żadnego trującego świństwa...”), a potem rozmówi się z karczmarzem o pokój. Do Altdorfu jeszcze trochę zostało. Spojrzał w okno i stwierdził, że zostało nawet więcej, bo będzie chyba zmuszony chwilę tutaj zabawić. No, ale przynajmniej tej nocy wyśpi się w wygodnym łóżku.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Isengrim Faoiltiarna
Bombardier
Bombardier
Posty: 692
Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
Numer GG: 2832544
Lokalizacja: The dead zone

Re: [WFRP 2.0] Alexandra

Post autor: Isengrim Faoiltiarna »

Jediah Mekesser

Patrząc na niego, można było pomyśleć, że wyrażenie "szary obywatel" nie zawsze jest tylko metaforą. Jego ubranie prezentowało sobą różne odcienie szarości, na oczy o szarych tęczówkach od czasu do czasu spadał mu kosmyk szarych włosów, które odgarniał za ucho. Zgarbiona postawa i nie wyróżniające się kompletnie niczym rysy twarzy sprawiały, że prawie nikt nie poświęcał Jediahowi drugiego spojrzenia. Siedział i przeżuwał ostatni kęs chleba ze smalcem, po czym nalał sobie z dzbana kolejny kubek wina. Na serdecznym palcu trzymającej kubek ręki od czasu do czasu błyskał sygnet, na którym po przyjrzeniu się można było dostrzec kształt wyobrażający miecz - najprawdopodobniej znak gildii mieczników, chociaż właściciel nie wyglądał na kowala.
Patrząc przed siebie zamyślonym wzrokiem, Jediah starał się odegnać od siebie zmęczenie. Gwar rozmów panujący w karczmie był trudny do zniesienia - zwłaszcza po ostatniej nieprzespanej nocy, kiedy od lektury oderwało go pianie koguta. Przez całą noc nie mógł zmusić się do odłożenia księgi. Teraz też jego myśli uciekały do pokoju, gdzie w plecaku, spisana na papierze, spoczywała zakazana wiedza. Wątpliwości, od jakiegoś czasu dręczące jego umysł, Jediah tłumił winem i rozmyślaniem o zawartej w tomie potędze. Cały czas tłumaczył sobie, że przecież nie będzie korzystał z tej mocy dla własnej korzyści - miała być ona orężem w walce z tymi, których przysięgał niszczyć. Poza tym będzie z niej przecież korzystał tylko w razie absolutnej konieczności, kiedy wyczerpie już inne warianty działania...
Z zamyślenia wyrwały go wyzwiska, rzucane pod adresem grupy elfów przez potężnej postury kobietę. Była mniej więcej tego samego wzrostu, co Jediah, ale jego nawyk do garbienia się sprawiał, że wydawała się od niego wyższa. Była też szersza w barach i jakieś dziesięć kilogramów cięższa. Obok niej siedział jeszcze większy, o ile było to możliwe, mężczyzna. Przez chwilę Jediah myślał, że dojdzie do bójki, ale chwilę po tym, jak ubrany na czarno elf podszedł do kobiety, wybuchły śmiechy i wesoła rozmowa. Mag westchnął, dopił resztkę wina, po czym wstał i poszedł do swojego pokoju. Stojąc na progu rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu, po czym upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, wykonał dłonią szybki, skomplikowany gest i wymruczał pod nosem kilka słów. Magiczny alarm już kilka razy ocalił mu życie...
Zamknął za sobą drzwi, zatrzasnął okiennice, po czym sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego niewielkich rozmiarów książkę. Usiadł na łóżku i przy świetle świec pogrążył się w lekturze...
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
Esmeralda
Majtek
Majtek
Posty: 106
Rejestracja: piątek, 8 września 2006, 10:06
Numer GG: 0
Lokalizacja: Arcana Hereticae

Re: [WFRP 2.0] Alexandra

Post autor: Esmeralda »

Vanadain

Ulrich wziął od ciebie Karla-Franza, po czym schował do kieszeni i uśmiechnął się szeroko. Nawet jeśli dziewczyna nie lubiła robić tego z pierwszym lepszym (choć czy o tobie można było tak powiedzieć?) to z pewnością rumiany karczmarz ją do tego zmusi sobie tylko znanymi sposobami.

- Będzie wedle życzenia, Herr Vanadain. – rzucił służalczo, po czym zniknął za szynkiem. Kątem oka widziałeś jedynie, jak woła rudą dzierlatkę do siebie i wróciłeś do rozmowy z nowymi kompanami.

Byłeś raczej niepocieszony faktem, że Broch i Wertha zostawili cię samego przy stoliku po opróżnieniu zaledwie flaszki wódki. No cóż, wielkolud okazał się facetem nie znającym się na żartach, a blondyna pewnie pobiegła go pocieszać – tak sobie myślałeś polewając sobie następne kolejki. W międzyczasie w sali zrobiło się nieco luźniej, większość gości zapewne udała się na spoczynek, a niektórych podpitych jegomości kompani odprowadzali na spoczynek. W głównym pomieszczeniu została zaledwie garstka ludzi, a jako że alkohol powoli dawał o sobie znać i skutecznie usypiał, mimo mocnej głowy sam postanowiłeś udać się do pokoju.

Już miałeś zbierać się z siedziska razem z flaszką, gdy przy twoim stole pojawił się Ulrich. Podróżowałeś po świecie już długo i widziałeś różne ludzkie zachowania, a karczmarz wyglądał teraz na jakiegoś spiętego i w ogóle nie przypominał tego roześmianego gospodarza sprzed dwóch kwadransów.

- Herr Vanadain, miałbym do pana interes. - szepnął rozglądając się nerwowo po gościach. - Ale nie mogę mówić o tym tutaj, to dyskretna sprawa. Spotkajmy się za piętnaście minut na zapleczu, tam na spokojnie porozmawiamy. Liczę na pana. - klepnął cię w ramię i odszedł szybkim krokiem znikając za szynkiem.


Wertha & Broch

Jakoś nie było dane wam się jeszcze położyć do łóżka. Wertha zamyślona siedziała na łóżku patrząc jak Broch wykonuje serie różnych ćwiczeń, co zresztą czynił każdego wieczora i rana. Rozmawialiście też o czymś, zwykle się ripostując, bo tylko tak potrafiliście się dogadywać gdy zostawaliście sam na sam. Pomijając rzecz jasna te noce, w których byliście z sobą naprawdę blisko. Mieliście zamiar położyć się w końcu, gdy nagle usłyszeliście pukanie do drzwi. Wertha podniosła się z łóżka i otworzyła. Waszym oczom ukazał się dobrze ubrany mężczyzna w sile wieku, który ukłonił się wam nisko i powiedział patrząc każdemu z was w oczy.

- Czego? - warknęła najemniczka.

Mężczyzna przez chwilę jakby zbierał myśli, po czym w końcu odparł.

- Moja pani widziała dzisiaj jak postawiła się pani temu elfowi na dole i z tej okazji chciałaby z państwem porozmawiać. Przepraszam z góry za najście, ale mogę zapewnić, że jeśli zgodzą się państwo choćby wysłuchać mojej pani, może się to okazać bardzo opłacalne. - uśmiechnął się krzywo. - Jeśli będą państwo zainteresowani, czekamy na zapleczu zajazdu. Proszę pojawić się za kwadrans...

Ukłonił się nisko, po czym uśmiechając podziękował za poświęcony czas i nim zdążyliście o coś zapytać, zbiegł po schodach.

Gotfryd

W milczeniu konsumowałeś wyborny, ciepły gulasz i od czasu do czasu zerkałeś na zgromadzonych w sali. Wielki siwy wojownik i towarzysząca mu niewiele mniejsza blondynka po kwadransie skierowali się na górę, mniej więcej kilka minut po nich to samo uczynił mężczyzna siedzący przy stoliku obok. Zerknąwszy na niego zdałeś sobie sprawę, że to z pewnością jakiś mag lub ktoś, kto para się podobną do twojej profesją.

Nie zamierzałeś zostać długo w głównej sali, w końcu mogłeś wzbudzać zbyt wiele podejrzeń. Zjadłeś kolację i skierowałeś się do szynku by porozmawiać z karczmarzem na temat ewentualnego noclegu.

- Pokoje mamy, a jakże. – odparł gospodarz wręczając ci z uśmiechem klucz z numerem '8'. Patrzył na ciebie przez chwilę i już myślałeś, że może cię rozpoznał... W końcu tylu ludzi już mijałeś na swej drodze, tylu źle ci życzyło, że mogło zdarzyć się wszystko. A jakoś nie miałeś pamięci do twarzy. - Cyrulik? Jest pan cyrulikiem? - karczmarz uśmiechnął się serdecznie. - Ta torba... przepraszam... zmyliła mnie. Niedawno był tu u nas taki jeden, też o kiju i z podobną torbą i okazał się wędrownym cyrulikiem. Przepraszam... - karczmarz wzdechnął, po czym podniósł na ciebie wzrok. - Ale może umiałby pan pomóc mojej Gercie, to moja najmłodsza córka... od dwóch dni strasznie gorączkuje, a medyk miał dojechać już wczoraj... Pies jebał tych konowałów z Grunburga *tfu*... Nie wiemy, co jest małej, wczoraj to nawet przytomność straciła na chwilę. Zobaczy ją pan? - gospodarz spojrzał na ciebie błagalnym wzrokiem.

W jego spojrzeniu wyczytałeś, że musi bardzo kochać córkę.

Jediah

Zniknąłeś w pokoju oddając się lekturze księgi, wcześniej upewniając się, że nikt nie będzie ci przeszkadzał. Sam przed sobą przyznawałeś, że im dalej zagłębiałeś się w jej czeluści, tym bardziej cię pochłaniała i inspirowała. Tyle nowych rzeczy się z niej dowiedziałeś. To było pokrzepiające uczucie! Skomplikowane formuły i wydarzenia w niej opisane nie dały się translatować od razu, ale miałeś czas i byłeś wyjątkowo zdeterminowany by odkryć wszystkie sekrety tego wspaniałego dzieła.

Nagle pokój zatracił swe kształty a łóżko zamieniło się na twardy, zimny grunt. Rozejrzałeś się. Wszędzie rozpościerało się zimne pustkowie. wiatr smagał skalne podłoże, brunatną ziemię i jeziora pyłu...gdzieniegdzie upstrzone białą plamą śniegu. Spękane niebo było granatowoszare, jakby miało się zaraz rozpłakać. Śnieg i pył uderzał cię w oczy. Tutaj nie było bogów, byłeś tego pewien. Pustkowie było zimne i pozbawione ich opieki. Przynajmniej tych, których wyznawałeś. Przynajmniej tutaj gdzie byłeś. Złamane wzgórze przed tobą zdawało się osłaniać cię przed czymś. Przed wszechobecnym wzrokiem bogów, przez których nigdy nie chciałbyś zostać ujrzany...ani sam ich ujrzeć. Ale czy na pewno? Ruszyłeś powoli przed siebie, choć nie czułeś zupełnie byś szedł. Wtem usłyszałeś za sobą jakiś nienaturalny warkot. Odwróciłeś się i zobaczyłeś ponad trzymetrową, ohydną bestię, której wygląd przeraził cię tak mocno, że sparaliżowany nie byłeś w stanie uciekać.

Obrazek

Demon roześmiał się nienaturalnie, po czym wyciągnął w twoim kierunku swoją wielką łapę. Nienaturalnie grubym, przerażającym głosem wymamrotał:
- شكرا مع السلامة !

Nie rozumiałeś zupełnie o czym prawi i nie mogłeś się ruszyć nawet na centymetr. Gdy chciał cię dotknąć swym wielkim pazurem...

Obudziłeś się.

Leżałeś na podłodze, obok ciebie księga którą czytałeś. Jak przez mgłę słyszałeś, że ktoś się dobija do drzwi. Wciąż rozkojarzony tym co się stało wstałeś wreszcie na równe nogi i otworzyłeś, lecz nikogo nie zastałeś. Przed drzwiami dostrzegłeś natomiast małą kartkę papieru. Rozłożyłeś ją i przeczytałeś w myślach: „Zaplecze karczmy za kwadrans – niech pan do nas dołączy, na pewno się nie zawiedzie”. Cóż to miało znaczyć mogłeś się jedynie zastanawiać, lub sprawdzić. Przerażający sen wciąż sprawiał, że serce waliło ci jak oszalałe.
"Wymagajcie od siebie więcej, nawet jeśli inni nie wymagają". Jan Paweł II

Obrazek
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Alexandra

Post autor: Wilczy Głód »

Gotfryd

O ile większości gości przybytku Gotfryd nie poświęcał zbyt wiele uwagi (no, może poza grupą wielkolud-blondynka-elf... gromkie okrzyki i śmiechy sprawiały, że trudno było ich nie słyszeć), o tyle człowiek przy sąsiednim stoliku zainteresował go i – trzeba przyznać – trochę zaniepokoił. Wyglądał na pewno na kogoś, kto raczej używa mózgu, niż miecza. A jeśli do tego para się magicznym rzemiosłem – co jest prawdopodobne – to z tego „odpoczynku” w karczmie, mogą wyniknąć kłopoty. Mogą, ale przy odrobinie szczęścia, wcale nie muszą...

Po skończonym posiłku, zebrał swoje rzeczy i cicho postukując kijem o drewnianą posadzkę, zbliżył się do właściciela tego lokalu. Nie spodobało mu się to jak gospodarz lustrował go wzrokiem.
- Cyrulik? Jest pan cyrulikiem? Ta torba... przepraszam... zmyliła mnie. Niedawno był tu u nas taki jeden, też o kiju i z podobną torbą i okazał się wędrownym cyrulikiem. Przepraszam...
W duchu odetchnął z ulgą. Przynajmniej nie będzie musiał wymyślać na poczekaniu jakiegoś kłamstewka – karczmarz sam podsunął mu wiarygodny pomysł. Poza tym... gospodarz wyglądał trochę jak zbity szczeniak. Chyba tylko ostatni drań mógłby zostawić tak tę sprawę. Gotfryd ostatnim draniem nie był. Nie był też oczywiście siostrą miłosierdzia – na świecie nie ma nic za darmo. Ale „wdzięczność ludzka, to mocna waluta,” jak to mawiają.

Westchnął, spojrzał prosto w twarz gospodarza i spróbował się uśmiechnąć. Chyba nie wyszło.
- Jestem... cyrulikiem, można powiedzieć. Jeśli tylko w zamian mogę liczyć na gościnę, to... – zawiesił głos - ... to prowadź pan do tej małej. Zobaczymy przynajmniej co z nią.
W tej sytuacji gospodarz na pewno go zapamięta i nie omieszka wspomnieć o nim każdemu kto się tutaj napatoczy w kolejnych dniach. Ale jeśli za to ma mieć, na przykład, darmowy nocleg i czyjąś dozgonną wdzięczność, to czemu nie? Zobaczymy, czy w ogóle będzie w stanie pomóc. Zioła pomagają na różne przypadłości... A magia? Szczerze powiedziawszy, Gotfryd nie był nawet do końca pewien. Dlatego jeśli nie będzie musiał, nie ma zamiaru z niej korzystać – zwłaszcza z karczmarzem spoglądającym mu przez ramię.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Isengrim Faoiltiarna
Bombardier
Bombardier
Posty: 692
Rejestracja: niedziela, 11 grudnia 2005, 17:49
Numer GG: 2832544
Lokalizacja: The dead zone

Re: [WFRP 2.0] Alexandra

Post autor: Isengrim Faoiltiarna »

Jediah Mekesser

Zdezorientowany, rozejrzał się po miejscu, w którym się znalazł. "Na bogów..."-pomyślał, ale słowa te nie miały tu znaczenia. Tu nie było bogów, do których mógłby wznosić modły. Wzgórze, które wyglądało jak złamane na pół przez cios jakiegoś tytana, stało pomiędzy nim a prawdziwymi władcami tego miejsca. Prawdziwymi bogami... Usłyszał za swoimi plecami warkot i odwrócił się szybko, odruchowo układając palce w gest zaklęcia. Jednak to, co ujrzał, sprawiło, że nie był w stanie zacząć formuły ani dokończyć ruchu. Demon roześmiał się, po czym powiedział coś w dziwnym języku i wyciągnął szponiastą łapę w stronę maga...

Leżał na podłodze. Przed oczami cały czas miał okropną wizję, serce waliło mu jak oszalałe, ręce trzęsły się pod wpływem adrenaliny i strachu. Spojrzał na leżącą obok księgę. Myśli
-Bogowie... - mruknął. W tym świecie brzmiało to o wiele lepiej, ale nie przyniosło mu to otuchy. Wtedy zorientował się, że ktoś puka do drzwi - zapewne uwolnienie magicznego alarmu przez tą osobę wyrwało go ze snu...
Za drzwiami nikogo nie było, jednak na podłodze leżała kartka. "Zaplecze za kwadrans..."-cała notka budziła w nim za dużo podejrzeń, była zbyt tajemnicza. Wtedy jednak uświadomił sobie, że przede wszystkim i tak nie miał nic innego do roboty, a poza tym nie ma dość pieniędzy, aby zapłacić za pokój - ostatnie szylingi wydał wczoraj na wino, w sakiewce zostało już tylko kilka miedziaków. Może nadarzy się okazja na jakiś zarobek... Zszedł powoli po schodach, trzymając się poręczy - cały czas ledwo mógł zebrać myśli, a śmierć w wyniku upadku ze schodów byłaby w przypadku przyszłego magistra magii co najmniej żałosna...
"Beg for mercy! Not that it will help you..."
Hoist the banner high!! For Commoragh!
Zablokowany