[Neuroshima] Two towers
: środa, 26 marca 2008, 14:28
Dostali się:
1.Ravandil
Martin Stevens.
Łowca z Miami
2.Wilczy
Jimmy „Goodcat” Banden
Zabójca z Vegas
3.Obelix
Mack "Harry" Harrison
Monter z... A kto to w sumie wie?
4.Tori
Miles Logan
Złodziej z... patrz wyżej
5.WinterWolf
Shade
Gladiator z... coś się ludzie nie lubią określać w tych zasranych czasach co do pochodzenia
6.Mr.Zeth
Leon Zahari Starsky
Medyk z Nowego Yorku
Dobrze, pięknie. Terazkilka słów wstępu standardowo
-Wiecie jak grać, wiecie czego mozna się po mnie spodziewać i czego ja po was się spodziewać będę. No. Posty sensowne, nie dwu-zdaniowe. Nie wymagam osobnych nowelek w każdym poście![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
-Odpisy regularne, powiedzmy raz na 48h. Z mej strony to samo, czyli upek do dnia po ostatnim odpisie któregos z was (Gdy będzie zwlekał, przypomnienie na PW, potem konsekwencje)
-Nie uznaje testów kostkowych przed monitorem, co nie oznacza, że czasami nie skorzystam z takiej możliwości. Na udanie akcji beda miały wpływ
1)Opisanie tego, co chcecie zrobić/robicie
2)Statsy. Wiadomo, że sanitariusz z wyrzutnia rakiet na ramieniu sobie średnio poradzi
3)W ostateczności jakis rzut zmodyfikowany o powyższe...
-Z radościa witamy Moda w naszej skromnej sesji. No i starych znajomych. Tą rodzinną atmosferą kończymy etap z zasadami. Jak to mówiono w jednym z filmów:
Bojs end gerls, aj łona plej e gejm
Zaczynamy.Od razu wrzucam was na głęboka wodę... Ciekawi mnie jak sobie poradzicie...
No. I sorry za przydługi wstęp. Potem juz będzie na tyle znosnie, że czytanie upów nie będzie katorgą
***********************Two TowerS***********************
Szperacz siedział pod jednym z wieżowców. Właściwie trudno było nazwać tę kupe gruzów wieżowcem, ale w NY lepiej było się nie wychylać. Przedsionek cywilizacji, pieprzona jego mać. Po co on tu przyjeżdżał? Nienawidził tego miasta i wpadał tu tylko wtedy, kiedy musiał. A musiał często. Właściwie, to był wolnym duchem- nikt mu nie mówił, gdzie się udać, ale faktem było, że Nowy York śmierdzi szmalem. No, może nie dosłownie, bo póki co śmierdział potem, spalinami i rynsztokiem. Ale dało się tu zarobić. A to kogoś skopać, a to coś przyniesć, zanieść, posprzątać po kimś. Zawsze coś się znalazło.
Martin westchnął i rozejrzał się. Burdele wokoło których krążyli szeryfowie. Czyli idioci poprzebierania za przedwojennych gliniarzy z Miami. Pozamykane bary, biblioteka robiąca za rozlewnie bimbru. I ratusz. Eh, czyli był w centrum. Jak tak wyglądało centrum, to aż strach pomyśleć, co działo się na obrzeżach. I ta kupa kamieni miała robić za zalążek cywilizacji? Za New Deal tego świata? Co za pierdoły… Właśnie dla tego Szperacz omijał to miejsce zawsze szerokim łukiem.
No, ale teraz sytuacja była inna. Mack miał kłopoty, a jak ktoś ze znajomych Węża ma kłopoty, to oznacza, że i Szperacz je ma. Martin powoli żuł trawe i spojrzał na kartke, którą przyniósł mu jakiś dzieciak, do knajpy. Skąd Mack Harry wiedział, że Martin jest w mieście, a do tego w tej a tej knajpie? A Bóg to wiedział. Harrison był zawsze cwany. Od dzieciństwa musiał kombinować, więc znał się na tym jak mało kto. Należał do tej grupy ludzi, którzy z zapałek i kleju zrobia Ci działko przeciwlotnicze? Skąd i jak Szperacz poznał Harrego? Oczywiście, że przez interesy.A potem się potoczyło. Najpierw wspólne sprawy, naprawy i zlecenia, potem, jak sobie zaufali-handel. A dzis wspólne przesiadywanie nad szklanka czystej i wspominki. Zakumplowali się niezwykle. Widzieli się co prawda raz na kilka miesięcy, ale w dzisiejszych czasach ciężko o utrzymanie kontaktu.
Martin wstał spod dającego cień „wieżowca” i splunął. Przyjechał do Macka, więc czas się tam udać. Szedł powoli, W dzisiejszych czasach, gdy ktos miał kłopot, to miał go przez całe życie. Do usranej śmierci. Co tak robi mu różnicy kilka minut. Poza tym ludzie gapią się na biegających jak ze sraczka ludzi. A lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Spod jakiegoś gruzowiska łakomie spoglądali na niego menele-zbieracze, więc Martin wymownym gestem poklepał broń na plecach. Rozpierzchli się szybko.
I po chwili był na miejscu. Poznał je od razu… Ruina garażu i dobudówka. Do tego coś, co zapewne miało robic za prowizoryczne mieszkanko. Martin niespokojnie podszedł i natychmiast schował się za ścianą. Jakiś wieśniak z kałaszem pałętał się koło domu. Niby wszyscy tu noszą broń, ale mało kto łazi jak James Bond, do tego z opuszczoną giwerą. Zwykle nosi się je na plecach. A przynajmniej na codzień.
„Masz złe zamiary, misiu. Jak kogos zastrzelisz nie dostaniesz się aniołku do nieba” Mruknął Szperacz zdejmując M1 z pleców. Póki co tamten go nie widział. Ale przezorny zawsze ubezpieczony.
A chwilę potem wszystko potoczyło się szybko. Misiek z kałachem był jednak sprytny. Z Nienacka odwrócił się w stronę węża. Musiał go sukinkot obserwować i czekać na moment, żeby utłuc z zaskoczenia. Martin nie zdążył się zdziwić, a twardziel już lezał na ziemi w kałuzy krwi…
„?”-Pomyślał Wąż. Coś nie zgadzało. Nie było strzału, on nie nacisnał na spust… a mimo to zyje patrząc na zwłoki napastnika. Rozmyślania przerwał mu krzyk.
-Wyłaź! Kurwa, wyłaź, bo ciebie też utłuke. Co miał zrobić. Założył giwere na plecy i podszedł do zwłok. Zaraz tego pożałował. Zobaczył kolesia z pistoletem z tłumikiem, ubranego w czarny bezrękawnik. Koszulka była brudna, biała od pyłu. Wyglądał dziwnie… Do tego tłumik. Szperacz jąknął do siebie.
-Kurwa… Zabójca albo mafioso. Ja pierdole.-Teraz to on miał kłopoty. I miał nadzieje, że Mack był gdzies blisko. Tamten podszedł do trupa i zdjał mu koszulkę. Obejrzał tatuaż na plecach i cmoknał.
-Bingo… a teraz słońce, co masz w kieszeni.-Mruknął grzebiąc po spodniach leżącego. Wyciągnął z nich przerwaną połowę banknotu. Stary dolar.
-No… ja to rozumie. A ty kto jesteś i cos się czaił-Zabójca zwrócił się do węża. Tamten nie odpowiedział. Obaj usłyszeli szorstki głos.
-Do środka… tak, ty Martin, możesz opuścić ręce. A ty opusc broń i kurwa właź.
-Się masz Mack. Zwroty akcji jak w greckiej tragedii, co? Pisałeś, że masz kłopoty, więc wpadam i się okazuje, że mam je ja. I ostatecznie w dupie jest ten, który powinien najmniej z nasz się obawiac dnia jutrzejszego…
-Mhm…-Mruknął Harry Mack nie opuszczając broni. Zabójca schował pistolet. I powoli wlazło rudery.
-Godcat- Warknął wściekły ładując się do budynku.-Zapamiętaj to cwaniaku. Będzie to ostatnie imie, jakie usłyszysz przed zgonem…
-Pierdol zdrów- Odciał się Harry.- Oj, pierdol zdrów…
********************************************
W pokoju przy stoliku siedziało 3 mężczyzn. Martin, Mack i GodCat. Jak się okazało Mack vel Harry miał kłopoty z gangiem. Nazywali się „Jews” i ściągali haracze. Harry nie wiedział jakim cudem tak szybko wyrobili sobie renome wmieście prawa, ale ani gliny, ani miejscowi nie zadzierali z nimi. Kiedy haracz wyniósł niemal połowe miesięcznych zarobków Harrisona, ten odmówił płacenia. No i dwa dni temu przyjechali i ostrzelali jego warsztat. Martin miału pomóc, ale jak, to jedyny Bóg to wiedział. Zabójca natomiast miał zlecenie na tego, co się kręcił pod chatą Macka. Ta dolarówka (Mówić nie chciał, ale groźba kulki rozwiązał nieco język…tylko nieco) miała trafić do miejscowego szeryfa. Po co? A kto to wiedział. W każdym razie gdy doszli do wniosku, że można sobie względnie ufać otworzyli pół litrowa butelke i wypili po szklance wysokoprocentowego specyfiku.
-Mack…
-MHmmm…
-Powiedz mi tylko jedno-Odezwał się po kilku minutach Wąż-Ja wiem, że masz powodzenie, ale co robi ta panna pod ścianą?
Wszyscy spojrzeli na młodziutką dziewczyną pod sciana. Spała, ręka miała owiniętą bandażem.
-A mnie się pytasz? Jak ostrzelali warsztat, to akurat ona cos chciała… naprawa spluwy, czy cuś. No i się jej dostało przypadkiem. Kula strzaskała lewą rękę… bark w sensie.... Ale prawą posługuje się całkiem sprawnie…
-Oszczędź nam szczegółów -Mruknął GodCat
-Nie o tym mówie- Żachnął się monter. Zdjął koszule i pokazał piękna rane między żebrami. Teraz otaczał ją wielki siniak.- Przywaliła mi trzonkiem od młotka, jak odzyskała przytomosć. Ma baba krzepe. Teraz doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie, jak się wykuruje u mnie i potem polezie w świat. Póki co jest w tym samym gównie co ja…
Przy kobiecie ślęczał lekarz babrzący się w brudnych bandażach… Przedstawił się wczesniej jako Starsky i nic więcej nie powiedział. Reszta nie nalegała. Albo był tak zajęty robotą, albo po prostu nie chciał gadać. Mało kogo to dziwiło... takie czasy. Na pytające spojrzenia Mack odpowiedział
-Też chciał, żeby coś tam naprawić. Wiesz, ruch duży, interes się kręci. A jak te panienke ciupnęli z kałacha, to się powołał na jakąś przysięge Hipozestrenesa czy coś, i przeklinając na czym świat stoi pomógł mi ją Zawlec ją domu. Oczywiście ja mu kurwa potem zapłace… no ale co? Miałem pozwolić kwiatuszkowi zwiędnąć? Mało dzis ładnych kobietek…
Lekarz nic nie mówiąc na słowa Harry’ego zmieniał właśnie opatrunek…
-Gorączka. Ale da rade. Poboli. Wyjąłem kule, zaaplikowałem leki, zdezynfekowałem. Jutro już będzie mogła spokojnie chodzić. Tyle, że ręką porusza najwcześniej za tydzień… Dobrze, że lewa… takie czasy… jakby prawa, toby długo nie pożyła… No, kość ukruszona, ale już porobiłem co trza. Kaleką nie będzie. Niech tydzień ponosi temblak. 30 gambli plus 5 za leki na 2 dni. Jak przenocujesz, to odpuszcze tego piątaka. Widziałem co się tu dzieje. Wole się po nocy nie włóczyć…
-Jebane miasto- Dodał po chwili. Reszta skinęła głową.
************************************************
Siedzieli do wieczora…
GodCat zgodził się na przekimanie się w domku. Miał rankiem spotkac się z szeryfem, ale obecnie lepiej, jak będą się trzymac razem. 4 gnaty, to nie jeden, a każdy jakos podpadł mafii. GodCat jako zabójca, Mack jako buntownik. No a Szperacza i panienke, którą Harry przedstawił jako Shade po prostu widziano z Harrisonem. Wystarczyło, żeby czuć się niepewnie.
Powoli zapadał zmrok…
Tym czasem na zewnątrz zawzięcie bawił się z zamkiem BlackCat. Idea piękna- Koleś mieszka sam, ma warsztat, więc i się cos zarobi. Do tego zapierdala cały dzień, więc będzie spał jak suseł. Ponadto nigdy nikt u niego nie przesiaduje, nie ma rodziny, szeryfa gówno obchodzi jego chata…
Robota była dziecinnie łatwa. Już po chwili coś zachrzęściło i kot powoli otworzył drzwi. I zobaczył w ciemności błysk. 4 lufy mierzyły w jego korpus…
-Kurwa-Jęknął.
Domownicy nie spali… wszyscy po cichu od kilku godzin czuwali… W końcu trup mafiosa którego przenosili w środku dnia musiał zwrócic czyjaś uwagę.
-O kurwa…-Powtórzył zaaferowany złodziej-kurwa kurwa kurwa kurwa…
***********************************
Chwile potem silna ręka przeszukiwała złodziejaszka. Plan był świetny. Tylko nie ten czas… że też akurat dzisiaj musieli sobie zrobić wieczorek towarzyski?
-Spoko - Odpowiedzial Mack. – Rano zaciągnie się go do szeryfa i będzie troche grosza, a przynajmniej zapewniona ochrona chaty przez kilka dni. W końcu to miasto prawa, nie?
-W końcu…-Przytaknął Szperacz. Już miał skrępować włamywacza, kiedy usłyszał dźwięk motoru przy garażach. Nie minęła sekunda, nim BlackCat szybkim ruchem, odbił się od ściany i zwalił się z wężem na podłoge.
-Leż!- Ryknął i ułamek sekundy potem seria z kałasza skruszyła okno. Okruchy szyby przysypały Martina i leżącego na nim złodzieja. Medyk kopnął stół, robiąc z niego zaporę na wypadek, gdyby ktos chciał wleźć głównym wejściem. Mack zaciągnął tam leżącą pod ścianą dziewczynę. Uderzył ją w twarz a ta szybko otworzyła oczy
-Nie śpij mi tu kurwa teraz! Ty chyba przynosisz pecha!
Siedzieli za stołem. Kobieta, lekarz, Mack i zabójca-GodCat.
Szperacz ze złodziejem przetoczyli się do kuchni. Jej jeszcze nie ostrzelano. Martin szybko ocenił sytuacje.
-Harry! Macie broń?-Starał się przekrzyczeć świst kul.
-Taaa! Na stole jest sprzęt tej dziewuszki. Rzuc go tutaj!
Wężowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwile potem drżąca w gorączce, ale całkiem trzeźwo spoglądająca na świat kobieta ładowała magazynki do spluw.
Huk. Drzwi trzeszcząc wleciały do środka. Mack zawsze się zastanawiał skąd mafia bierze takie ilości broni, granatów i amunicji… Teraz wiedział. Najpewniej sciągnie ją z ich trupów. O dziwo nikt się nie pokazał. Zamiast ludzi do środka wleciała mała puszeczka. Nie minęła sekunda nim zaczęła rozpylać szary gaz. GodCat zauważył tylko 2 postaci powoli wchodzące do momentalnie zadymionego pomieszczenia. Miały maski przeciwgazowe.
-Twoje „bogactwo” przyciąga kłopoty-Warknęła Shade.- Masz stąd jakieś inne wyjście?
Tymczasem do kuchni dostawał się powoli dym. O ile pomieszczenie główne z tarczą ze stołu było juz niemal całe zaczadzone, kuchnia jakos się trzymała. Sytuacje ratowały powybijane okna…
![Obrazek](http://img502.imageshack.us/img502/80/pogldih8.png)
1.Ravandil
Martin Stevens.
Łowca z Miami
2.Wilczy
Jimmy „Goodcat” Banden
Zabójca z Vegas
3.Obelix
Mack "Harry" Harrison
Monter z... A kto to w sumie wie?
4.Tori
Miles Logan
Złodziej z... patrz wyżej
5.WinterWolf
Shade
Gladiator z... coś się ludzie nie lubią określać w tych zasranych czasach co do pochodzenia
6.Mr.Zeth
Leon Zahari Starsky
Medyk z Nowego Yorku
Dobrze, pięknie. Terazkilka słów wstępu standardowo
-Wiecie jak grać, wiecie czego mozna się po mnie spodziewać i czego ja po was się spodziewać będę. No. Posty sensowne, nie dwu-zdaniowe. Nie wymagam osobnych nowelek w każdym poście
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
-Odpisy regularne, powiedzmy raz na 48h. Z mej strony to samo, czyli upek do dnia po ostatnim odpisie któregos z was (Gdy będzie zwlekał, przypomnienie na PW, potem konsekwencje)
-Nie uznaje testów kostkowych przed monitorem, co nie oznacza, że czasami nie skorzystam z takiej możliwości. Na udanie akcji beda miały wpływ
1)Opisanie tego, co chcecie zrobić/robicie
2)Statsy. Wiadomo, że sanitariusz z wyrzutnia rakiet na ramieniu sobie średnio poradzi
3)W ostateczności jakis rzut zmodyfikowany o powyższe...
-Z radościa witamy Moda w naszej skromnej sesji. No i starych znajomych. Tą rodzinną atmosferą kończymy etap z zasadami. Jak to mówiono w jednym z filmów:
Bojs end gerls, aj łona plej e gejm
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
No. I sorry za przydługi wstęp. Potem juz będzie na tyle znosnie, że czytanie upów nie będzie katorgą
![Twisted Evil :twisted:](./images/smilies/icon_twisted.gif)
***********************Two TowerS***********************
Szperacz siedział pod jednym z wieżowców. Właściwie trudno było nazwać tę kupe gruzów wieżowcem, ale w NY lepiej było się nie wychylać. Przedsionek cywilizacji, pieprzona jego mać. Po co on tu przyjeżdżał? Nienawidził tego miasta i wpadał tu tylko wtedy, kiedy musiał. A musiał często. Właściwie, to był wolnym duchem- nikt mu nie mówił, gdzie się udać, ale faktem było, że Nowy York śmierdzi szmalem. No, może nie dosłownie, bo póki co śmierdział potem, spalinami i rynsztokiem. Ale dało się tu zarobić. A to kogoś skopać, a to coś przyniesć, zanieść, posprzątać po kimś. Zawsze coś się znalazło.
Martin westchnął i rozejrzał się. Burdele wokoło których krążyli szeryfowie. Czyli idioci poprzebierania za przedwojennych gliniarzy z Miami. Pozamykane bary, biblioteka robiąca za rozlewnie bimbru. I ratusz. Eh, czyli był w centrum. Jak tak wyglądało centrum, to aż strach pomyśleć, co działo się na obrzeżach. I ta kupa kamieni miała robić za zalążek cywilizacji? Za New Deal tego świata? Co za pierdoły… Właśnie dla tego Szperacz omijał to miejsce zawsze szerokim łukiem.
No, ale teraz sytuacja była inna. Mack miał kłopoty, a jak ktoś ze znajomych Węża ma kłopoty, to oznacza, że i Szperacz je ma. Martin powoli żuł trawe i spojrzał na kartke, którą przyniósł mu jakiś dzieciak, do knajpy. Skąd Mack Harry wiedział, że Martin jest w mieście, a do tego w tej a tej knajpie? A Bóg to wiedział. Harrison był zawsze cwany. Od dzieciństwa musiał kombinować, więc znał się na tym jak mało kto. Należał do tej grupy ludzi, którzy z zapałek i kleju zrobia Ci działko przeciwlotnicze? Skąd i jak Szperacz poznał Harrego? Oczywiście, że przez interesy.A potem się potoczyło. Najpierw wspólne sprawy, naprawy i zlecenia, potem, jak sobie zaufali-handel. A dzis wspólne przesiadywanie nad szklanka czystej i wspominki. Zakumplowali się niezwykle. Widzieli się co prawda raz na kilka miesięcy, ale w dzisiejszych czasach ciężko o utrzymanie kontaktu.
Martin wstał spod dającego cień „wieżowca” i splunął. Przyjechał do Macka, więc czas się tam udać. Szedł powoli, W dzisiejszych czasach, gdy ktos miał kłopot, to miał go przez całe życie. Do usranej śmierci. Co tak robi mu różnicy kilka minut. Poza tym ludzie gapią się na biegających jak ze sraczka ludzi. A lepiej nie zwracać na siebie uwagi. Spod jakiegoś gruzowiska łakomie spoglądali na niego menele-zbieracze, więc Martin wymownym gestem poklepał broń na plecach. Rozpierzchli się szybko.
I po chwili był na miejscu. Poznał je od razu… Ruina garażu i dobudówka. Do tego coś, co zapewne miało robic za prowizoryczne mieszkanko. Martin niespokojnie podszedł i natychmiast schował się za ścianą. Jakiś wieśniak z kałaszem pałętał się koło domu. Niby wszyscy tu noszą broń, ale mało kto łazi jak James Bond, do tego z opuszczoną giwerą. Zwykle nosi się je na plecach. A przynajmniej na codzień.
„Masz złe zamiary, misiu. Jak kogos zastrzelisz nie dostaniesz się aniołku do nieba” Mruknął Szperacz zdejmując M1 z pleców. Póki co tamten go nie widział. Ale przezorny zawsze ubezpieczony.
A chwilę potem wszystko potoczyło się szybko. Misiek z kałachem był jednak sprytny. Z Nienacka odwrócił się w stronę węża. Musiał go sukinkot obserwować i czekać na moment, żeby utłuc z zaskoczenia. Martin nie zdążył się zdziwić, a twardziel już lezał na ziemi w kałuzy krwi…
„?”-Pomyślał Wąż. Coś nie zgadzało. Nie było strzału, on nie nacisnał na spust… a mimo to zyje patrząc na zwłoki napastnika. Rozmyślania przerwał mu krzyk.
-Wyłaź! Kurwa, wyłaź, bo ciebie też utłuke. Co miał zrobić. Założył giwere na plecy i podszedł do zwłok. Zaraz tego pożałował. Zobaczył kolesia z pistoletem z tłumikiem, ubranego w czarny bezrękawnik. Koszulka była brudna, biała od pyłu. Wyglądał dziwnie… Do tego tłumik. Szperacz jąknął do siebie.
-Kurwa… Zabójca albo mafioso. Ja pierdole.-Teraz to on miał kłopoty. I miał nadzieje, że Mack był gdzies blisko. Tamten podszedł do trupa i zdjał mu koszulkę. Obejrzał tatuaż na plecach i cmoknał.
-Bingo… a teraz słońce, co masz w kieszeni.-Mruknął grzebiąc po spodniach leżącego. Wyciągnął z nich przerwaną połowę banknotu. Stary dolar.
-No… ja to rozumie. A ty kto jesteś i cos się czaił-Zabójca zwrócił się do węża. Tamten nie odpowiedział. Obaj usłyszeli szorstki głos.
-Do środka… tak, ty Martin, możesz opuścić ręce. A ty opusc broń i kurwa właź.
-Się masz Mack. Zwroty akcji jak w greckiej tragedii, co? Pisałeś, że masz kłopoty, więc wpadam i się okazuje, że mam je ja. I ostatecznie w dupie jest ten, który powinien najmniej z nasz się obawiac dnia jutrzejszego…
-Mhm…-Mruknął Harry Mack nie opuszczając broni. Zabójca schował pistolet. I powoli wlazło rudery.
-Godcat- Warknął wściekły ładując się do budynku.-Zapamiętaj to cwaniaku. Będzie to ostatnie imie, jakie usłyszysz przed zgonem…
-Pierdol zdrów- Odciał się Harry.- Oj, pierdol zdrów…
********************************************
W pokoju przy stoliku siedziało 3 mężczyzn. Martin, Mack i GodCat. Jak się okazało Mack vel Harry miał kłopoty z gangiem. Nazywali się „Jews” i ściągali haracze. Harry nie wiedział jakim cudem tak szybko wyrobili sobie renome wmieście prawa, ale ani gliny, ani miejscowi nie zadzierali z nimi. Kiedy haracz wyniósł niemal połowe miesięcznych zarobków Harrisona, ten odmówił płacenia. No i dwa dni temu przyjechali i ostrzelali jego warsztat. Martin miału pomóc, ale jak, to jedyny Bóg to wiedział. Zabójca natomiast miał zlecenie na tego, co się kręcił pod chatą Macka. Ta dolarówka (Mówić nie chciał, ale groźba kulki rozwiązał nieco język…tylko nieco) miała trafić do miejscowego szeryfa. Po co? A kto to wiedział. W każdym razie gdy doszli do wniosku, że można sobie względnie ufać otworzyli pół litrowa butelke i wypili po szklance wysokoprocentowego specyfiku.
-Mack…
-MHmmm…
-Powiedz mi tylko jedno-Odezwał się po kilku minutach Wąż-Ja wiem, że masz powodzenie, ale co robi ta panna pod ścianą?
Wszyscy spojrzeli na młodziutką dziewczyną pod sciana. Spała, ręka miała owiniętą bandażem.
-A mnie się pytasz? Jak ostrzelali warsztat, to akurat ona cos chciała… naprawa spluwy, czy cuś. No i się jej dostało przypadkiem. Kula strzaskała lewą rękę… bark w sensie.... Ale prawą posługuje się całkiem sprawnie…
-Oszczędź nam szczegółów -Mruknął GodCat
-Nie o tym mówie- Żachnął się monter. Zdjął koszule i pokazał piękna rane między żebrami. Teraz otaczał ją wielki siniak.- Przywaliła mi trzonkiem od młotka, jak odzyskała przytomosć. Ma baba krzepe. Teraz doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie, jak się wykuruje u mnie i potem polezie w świat. Póki co jest w tym samym gównie co ja…
Przy kobiecie ślęczał lekarz babrzący się w brudnych bandażach… Przedstawił się wczesniej jako Starsky i nic więcej nie powiedział. Reszta nie nalegała. Albo był tak zajęty robotą, albo po prostu nie chciał gadać. Mało kogo to dziwiło... takie czasy. Na pytające spojrzenia Mack odpowiedział
-Też chciał, żeby coś tam naprawić. Wiesz, ruch duży, interes się kręci. A jak te panienke ciupnęli z kałacha, to się powołał na jakąś przysięge Hipozestrenesa czy coś, i przeklinając na czym świat stoi pomógł mi ją Zawlec ją domu. Oczywiście ja mu kurwa potem zapłace… no ale co? Miałem pozwolić kwiatuszkowi zwiędnąć? Mało dzis ładnych kobietek…
Lekarz nic nie mówiąc na słowa Harry’ego zmieniał właśnie opatrunek…
-Gorączka. Ale da rade. Poboli. Wyjąłem kule, zaaplikowałem leki, zdezynfekowałem. Jutro już będzie mogła spokojnie chodzić. Tyle, że ręką porusza najwcześniej za tydzień… Dobrze, że lewa… takie czasy… jakby prawa, toby długo nie pożyła… No, kość ukruszona, ale już porobiłem co trza. Kaleką nie będzie. Niech tydzień ponosi temblak. 30 gambli plus 5 za leki na 2 dni. Jak przenocujesz, to odpuszcze tego piątaka. Widziałem co się tu dzieje. Wole się po nocy nie włóczyć…
-Jebane miasto- Dodał po chwili. Reszta skinęła głową.
************************************************
Siedzieli do wieczora…
GodCat zgodził się na przekimanie się w domku. Miał rankiem spotkac się z szeryfem, ale obecnie lepiej, jak będą się trzymac razem. 4 gnaty, to nie jeden, a każdy jakos podpadł mafii. GodCat jako zabójca, Mack jako buntownik. No a Szperacza i panienke, którą Harry przedstawił jako Shade po prostu widziano z Harrisonem. Wystarczyło, żeby czuć się niepewnie.
Powoli zapadał zmrok…
Tym czasem na zewnątrz zawzięcie bawił się z zamkiem BlackCat. Idea piękna- Koleś mieszka sam, ma warsztat, więc i się cos zarobi. Do tego zapierdala cały dzień, więc będzie spał jak suseł. Ponadto nigdy nikt u niego nie przesiaduje, nie ma rodziny, szeryfa gówno obchodzi jego chata…
Robota była dziecinnie łatwa. Już po chwili coś zachrzęściło i kot powoli otworzył drzwi. I zobaczył w ciemności błysk. 4 lufy mierzyły w jego korpus…
-Kurwa-Jęknął.
Domownicy nie spali… wszyscy po cichu od kilku godzin czuwali… W końcu trup mafiosa którego przenosili w środku dnia musiał zwrócic czyjaś uwagę.
-O kurwa…-Powtórzył zaaferowany złodziej-kurwa kurwa kurwa kurwa…
***********************************
Chwile potem silna ręka przeszukiwała złodziejaszka. Plan był świetny. Tylko nie ten czas… że też akurat dzisiaj musieli sobie zrobić wieczorek towarzyski?
-Spoko - Odpowiedzial Mack. – Rano zaciągnie się go do szeryfa i będzie troche grosza, a przynajmniej zapewniona ochrona chaty przez kilka dni. W końcu to miasto prawa, nie?
-W końcu…-Przytaknął Szperacz. Już miał skrępować włamywacza, kiedy usłyszał dźwięk motoru przy garażach. Nie minęła sekunda, nim BlackCat szybkim ruchem, odbił się od ściany i zwalił się z wężem na podłoge.
-Leż!- Ryknął i ułamek sekundy potem seria z kałasza skruszyła okno. Okruchy szyby przysypały Martina i leżącego na nim złodzieja. Medyk kopnął stół, robiąc z niego zaporę na wypadek, gdyby ktos chciał wleźć głównym wejściem. Mack zaciągnął tam leżącą pod ścianą dziewczynę. Uderzył ją w twarz a ta szybko otworzyła oczy
-Nie śpij mi tu kurwa teraz! Ty chyba przynosisz pecha!
Siedzieli za stołem. Kobieta, lekarz, Mack i zabójca-GodCat.
Szperacz ze złodziejem przetoczyli się do kuchni. Jej jeszcze nie ostrzelano. Martin szybko ocenił sytuacje.
-Harry! Macie broń?-Starał się przekrzyczeć świst kul.
-Taaa! Na stole jest sprzęt tej dziewuszki. Rzuc go tutaj!
Wężowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwile potem drżąca w gorączce, ale całkiem trzeźwo spoglądająca na świat kobieta ładowała magazynki do spluw.
Huk. Drzwi trzeszcząc wleciały do środka. Mack zawsze się zastanawiał skąd mafia bierze takie ilości broni, granatów i amunicji… Teraz wiedział. Najpewniej sciągnie ją z ich trupów. O dziwo nikt się nie pokazał. Zamiast ludzi do środka wleciała mała puszeczka. Nie minęła sekunda nim zaczęła rozpylać szary gaz. GodCat zauważył tylko 2 postaci powoli wchodzące do momentalnie zadymionego pomieszczenia. Miały maski przeciwgazowe.
-Twoje „bogactwo” przyciąga kłopoty-Warknęła Shade.- Masz stąd jakieś inne wyjście?
Tymczasem do kuchni dostawał się powoli dym. O ile pomieszczenie główne z tarczą ze stołu było juz niemal całe zaczadzone, kuchnia jakos się trzymała. Sytuacje ratowały powybijane okna…
![Obrazek](http://img502.imageshack.us/img502/80/pogldih8.png)