[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Przysłuchiwał się słowom Golema. Każdy ma swój sposób na zwycięstwo. Ważne jest, żeby już po wszystkim to oni, a nie ich wrogowie, odeszli żywi z pola bitwy. Szczerze mówiąc Ulrich nie słuchał zbyt uważnie, kiedy wuj mówił o tej całej strategii. A w armii zazwyczaj kto inny wydawał rozkazy.

Ulrich czuł się świetnie. Ostatnio mało miał okazji do jakiejś porządnej walki. Plagą tego kraju są bandy zwykłych zbójów, którzy nie są przecież wyzwaniem. A i pozbawienie życia takiego bandziora to żaden honor. Co innego walka z Chaosem… przez chwilę de Maar zastanawiał się skąd te stwory wzięły się tutaj, ale zaraz porzucił tę myśl. Nie można się dekoncentrować przed walką. A ta właśnie się zaczęła… mutant krzyknął strasznie. Wygląda na to, że nici z elementu zaskoczenia.

Tak więc zaczęło się. Günter ruszył przodem, Ulrich i te elfka – Ninerl kawałek za nim. Szlachcic widział jak duży mężczyzna zderzył się z mutantem. De Maar zdążył się zdziwić szybkością z jaką pozbierał się spowrotem na nogi, po czym wycelował pistolet w nadciągającego wroga. Usłyszał huk - przemknęło mu przez myśl, że chyba głośniejszy niż zazwyczaj przy strzelaniu – i skoczył do tyłu wymachując zranioną ręką. Rajtar o mało nie dostał jednym z odłamków w głowę. Zaklął szpetnie i zdecydowanie głośniej niż to przystoi szlachcicowi.

Mutant wciąż był żywy. I to zdecydowanie za blisko de Maara. Zdezorientowany wybuchem Mały Rycerz był teraz w stanie tylko nieudolnie zasłaniać się przed ostrzem wroga. Wtedy ktoś ciął przeciwnika mieczem. Ninerl szybko rozprawiła się z wrogiem. Ulrich musiał przyznać w duchu, że jego dotychczasowe pojęcie o elfkach trochę różniło się od tego co właśnie zobaczył. I dzięki bogom za to, by byłby co najmniej ranny, gdyby nie ona. Ale walka jeszcze się nie skończyła. Ręka wciąż bolała, ale nie na tyle, żeby zostawiać walkę pozostałym.

Został już ostatni. Ulricha zaskoczyło to, z jaką łatwością stwór zranił Tileańczyka. „Szybka bestia…” Wróg czaił się teraz, chcą podobnie zaatakować kogoś z pozostałych. Niedoczekanie! De Maar zrobił szybki wypad do przodu i ciął ukośnie od dołu. Broń maszkary poszybowała w powietrze, a Golem dokończył dzieła. Wygrali.

Ulrich obszedł szybko pole bitwy. Zatrzymał się na chwilę tam gdzie jego broń eksplodowała. Wyglądało na to, że niewiele z niego zostało. „A to był taki dobry pistolet…” Pozostało tylko zorganizować sobie nowy. W stolicy nie powinno być o to trudno. Rajtar oczyścił szpadę z posoki i rozejrzał się po polu bitwy. Na dłużej zatrzymał wzrok przy rannych.
Odpowiedział na słowa Orlandoniego z lekkim uśmiechem.
- Myślę, że nie musisz się martwic o moją rękę. A o materiał tym bardziej nie powinieneś. Twoja rana nie wygląda za dobrze… Ninerl ma rację. O ile w moim przypadku powinna wystarczyć zimna woda i jakiś bandaż, to wam dwóm – tu spojrzał na Golema – przydałby się cyrulik. Może z zajeździe, który minęliśmy… - przerwał na chwilę. Wcześniej o tym nie pomyślał. Przecież są teraz o rzut kamieniem od zajazdu Czterech Pór Roku. Gdyby te stwory jeszcze żyły pewnie mogłyby właśnie tam się skierować. Rajtara przeszedł dreszcz na tę myśl. W dodatku ten jeden mutant im uciekł. Chyba trzeba się szybko zbierać. No i przecież zostawili swój dyliżans praktycznie bez żadnej opieki.

Z tych myśli wyrwał go Luca. „Mam nadzieję, że po dotarciu do Altdorfu postawisz coś mocniejszego, przyjacielu?” powiedział. Ulrich uśmiechnął się.
- Nie ma strachu. Alkohol po walce to już prawie tradycja w mojej rodzinie! A Ulrich de Maar nie pozostaje nikomu dłużny… zwłaszcza, za napitek. – rozejrzał się – Ale teraz lepiej szybko się stąd zabierajmy. Dacie radę się pozbierać do kupy? - zaśmiał się - Mam wrażenie, że ta walka to nie koniec emocji na dzisiaj. Martwi mnie to jedno zbiegłe ścierwo...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Dopiero po zakończonej walce, kiedy ostatni, za wyjątkiem zbiegłego kusznika, mutant gryzł piach, Günter poczuł silne rwanie w barku. Wcześniej, w ferworze bitwy coś jego ramieniem szarpnęło, a po całej kończycie rozlała się fala piekącego gorąca. Golem jednak stłumił ból, koncentrując uwagę na nacierających przeciwnikach.
Zerknął na bark. Źródłem pulsującej fali gorąca okazał się bełt, tkwiący do połowy w kończynie mężczyzny. Ten zaklął siarczyście na czym świat stoi. Postanowił z usunięciem pocisku poczekać, póki odzyska nieco więcej sił.

Przeciwnego zdania była elfka. Będąc zaprawioną w licznych bojach wojowniczką nie raz miała do czynienia z obrażeniami wielokrotnie cięższymi, niźli te otrzymane przez Güntera, Lucę bądź Ulricha. Przytaknął jej propozycji opatrzenia bolącej rany, zdając się zupełnie na doświadczenie elfki. Sam co prawda potrafił udzielać pierwszej pomocy, jednakże ekwipunek medyczny Ninerl robił wrażenie.
Zacisnął zęby. Jęknął głośno, kiedy kobieta gwałtownie wyrwała bełt wraz z kawałkiem ciała. Z rany popłynęła świeża krew, a fala gorąca uderzyła Golemowi do głowy, przywołując na kilka sekund ciemne plamy przed oczami. Mężczyzna wziął kilka głębszych oddechów, stabilizując dziki łomot serca. Gdy elfka zakończyła zakładanie opatrunku, Günter skłonił się jej z szacunkiem.
- Dziękuję, Ninerl - odparł. - Będę wyczekiwać okazji, by móc ci się zrewanżować.

Spojrzał w bok, gdzie Arienati drżącymi z przejęcia rękoma pomagała opatrywać ranę Tileańczyka. Olbrzym złowił charakterystyczne spojrzenie, jakim dziewczyna obdarzyła cudzoziemca. Zresztą z wzajemnością, Luca zdawał się darzyć Arienati czymś głębszym aniżeli tylko sympatią.
Günter przeniósł wzrok, wbijając go gdzieś w dal.
- Miłość ponoć uskrzydla, jak śpiewają poeci - westchnął, nie bacząc, czy ktokolwiek go słyszy.

- Nie, Ninerl - odpowiedział wojowniczce, kiedy ta zapytała o pościg za zbiegłym. - Zasadzka była dobrze zrealizowana, co znaczyło, że mutanty znały okolicę. Z pewnością zbieg udał się do kryjówki, może nawet jakiegoś obozu, w którym może być ich więcej. Nawet gdybyś go wytropiła, mógłby zdążyć powiadomić innych, a to wiązałoby się z przygotowaniem przez mutanty kolejnej zasadzki, jeśli nie przeprowadzeniem akcji odwetowej na nas. Rozbita przez nas grupa była zorganizowana i wyposażona. Może to sugerować, że ktoś nimi kieruje. Najlepiej będzie, jeśli udamy się czym prędzej do Altdorfu, a zabezpieczeniem tego miejsca i ewentualnym przeprowadzeniem poszukiwań innych mutantów powinna zająć się straż imperialna.

Po tych słowach podniósł się z pnia, na którym siedział i powoli zawrócił w stronę dyliżansu, który miał ich zabrać do Altdorfu.

- I obejrzyjcie trupy, może mają przy sobie coś przydatnego. Lepiej zrobić to teraz, nim ciałami zajmą się inni awanturnicy albo szakale z imperialnej straży - rzucił przez ramię, nie odwracając głowy. W innych okolicznościach sam by się tym zajął, jednak wolał uniknąć niepotrzebnego wysiłku, by rana w barku mogła spokojnie zakrzepnąć.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Wreszcie opadła z was gorączka bitewna i mogliście się spokojnie rozejrzeć wokół. A nie był to przyjemny widok. Wszędzie dookoła leżały ciała zabitych mutantów, niektóre rozczłonkowane, inne z wnętrznościami na zewnątrz. Dookoła przewróconego dyliżansu leżały też inne ciała - drugi woźnica, z rusznicą w zaciśniętej w pośmiertnym skurczu dłoni, na wpół zjedzone dziecko i prawdopodobnie jego rodzice tuż obok. Były jeszcze dwa inne ciała. Jedno w długich szatach nowicjusza leżało jeszcze w powozie, drugie, człowieka, z ubioru mieszczanina, leżało nieco dalej na plecach, przebite dwoma bełtami...

Ninerl schowała broń i szybko podbiegła by opatrzyć wasze rany. A było co opatrywać. Golem z bełtem w barku aż zgiął się w bólu. Czuł jak krew za skórznią spływa mu na plecy, a całe ramię i bark pulsowały tępym bólem. Następny w kolejce był Ulrich z pokiereszowaną lewą dłonią, która przedstawiała niezbyt ciekawy widok. Odłamki pistoletu, wraz z samą eksplozją zabarwiły ją na czarno, lecz zza tej czarnej zasłony wypływała powoli krew. Na całe szczęście dla niego, jego prawa dłoń nie była w żaden sposób niesprawna. Arienati zajęła się z powodzeniem raną Tileańczyka. Reszta z was nie odniosła żadnych obrażeń.

Rozejrzeliście się po pobojowisku. Wszystkie mutanty były martwe, żadnego nie trzeba było dobijać. Popatrzyliście po pasażerach dyliżansu. Po przewróceniu jednego z ciał doznaliście szoku, gdyż człowiek wyglądał tak samo jak... Ulrich! Owszem, miał inne ubranie, lecz włosy, twarz i ciało było praktycznie identyczne! Z jego kieszeni wystawał jakiś zakrwawiony pergamin, który szybko wyciągnął Luca i zaczął czytać.

- "Drogi Herr Lieberung. Po długotrwałych poszukiwaniach udało się ustalić, że jest Pan jedynym żyjącym krewnym Bernarda Lieberunga, ostatnio zamieszkałego w mieście Ubersreik. Z tego powodu, nie znając innych żyjących krewnych, jestem zobowiązany powiadomić Pana, że jest Pan jedynym spadkobiercą Bernarda, o którym wspomniał on w swoim testamencie.
Ja niżej podpisany, działając jako legalny wykonawca wspomnianego dokumentu, zobowiązuję tym samym Pana, do jak najszybszego przybycia do mojego biura w pięknym mieście Bogenhafen. Jeżeli będzie Pan w stanie przedstawić dokument podpisany przez dwóch świadków, który jednoznacznie potwierdzi Pańską tożsamość będziemy mogli wręczyć Panu tytuł własności do dworu Bernarda. Tytuł obejmuje również zawartość domostwa, wliczając w to niezwykle dobrze zaopatrzoną piwniczkę, rozległą nieruchomość i sumę dwudziestu tysięcy złotych koron.
Pozostaje pańskim najwierniejszym sługą.
Dietrich Barl, K.C, LL. B. (Altdorf)"


Przy ciele znaleźliście też drugą karteczkę. Z podpisami dwóch ważnych osobistości, które stwierdzały, że posiadacz jej jest Kastorem Lieberungiem...

Od strony traktu usłyszeliście nagle stukot kopyt, które wyrwało was na razie z rozmyślań, co też począć z tym fantem. Aczkolwiek wizje bogactwa, znacznie większego, niż to które można było zdobyć w wyprawie na którą chcieliście się udać, i to dodatkowo prawie bez żadnego ryzyka, nie dawały wam spokoju...

Pięciu ludzi jechało stępa, lecz gdy tylko zobaczyli was, oraz to co znajdowało się za wami zatrzymali konie i zdjęli z pleców kusze ładując je. Byli to najwyraźniej strażnicy dróg, standardowy patrol, którego miały szczęście uniknąć mutanty. Ich dowódca, dobrze zbudowany czarnowłosy mężczyzna w sile wieku wyjechał przed resztę krzycząc w waszą stronę:

-Ej wy tam! Przedstawić się! Co tu robicie i co na wszystkich bogów się tu stało?! Nie widziałem tu mutantów od kilku lat!

Strażnicy podjechali nieco bliżej, lecz wciąż trzymali broń w pogotowiu. Ich miny przedstawiały odrazę i chyba lekkie przerażenie tym co zobaczyli na trakcie.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Gdy przewrócił ostatnie z ciał, Orlandoni doznał szoku. Spojrzał na stojącego obok Ulricha po czym przeniósł wzrok na jego „brata bliźniaka” zabitego na śmierć dwoma bełtami. Uczynił to jeszcze kilka razy po czym podniósł się i zakrzyknął:
- Co jest do cholery?!
Zauważył wystającą z kieszeni trupa kartkę papieru. Przyklęknął obok ciała, wyjął ją i rozwinął.
Następnie coraz bardziej łamiącym się w miarę lektury głosem przeczytał wszystkim na głos.
W końcu schował list do kieszeni kubraka i usiadł na dyszlu.
- Ranaldzie, czemu robisz sobie z nas jaja? – wyszeptał zdumiony.

Nagle usłyszał tętent kopyt i zerwał się z miejsca. Podbiegł do ciała zabitego strzałą Gildrila mutanta i podniósł z ziemi jego kołczan i kuszę. Ładując ją pośpiesznie wybiegł naprzeciw nadjeżdżającym. Stał na środku drogi z bronią gotową do strzału i oczekiwał z drżeniem serca, kto wyłoni się zza zakrętu.

Widząc nadjeżdżających strażników dróg opuścił kuszę. Nie dziwił się reakcji stróżów prawa. Musieli przedstawiać sobą naprawdę okropny widok.

- Antonio DiNatale, tileański kupiec, a to moi towarzysze. – rzekł skłoniwszy się lekko. Na pytanie o to, co się wydarzyło, Luca odparł.- Jednym słowem panie oficerze, dziesięciu zabitych mutantów. Dziewięciu tutaj i jeden za zakrętem. Jeden uciekł do lasu. – rzucił i oddalił się pośpiesznie w stronę pobojowiska. Niech inni zdają temu strażnikowi pełną relację zdarzeń.

Idąc, myślał intensywnie nad odkryciem, którego przed chwilą dokonali, a zwłaszcza nad przeczytanym listem. To był spory spadek, dużo pieniędzy. W końcu postanowił.

- Chcesz to zrobić, prawda? Chcesz się podszyć pod tego człowieka? - odciągnął na bok Ulricha i zapytał cicho.

Mały Rycerz był co prawda szlachcicem, ale z pewnością nigdy w życiu nie widział takich pieniędzy. Zresztą, żaden z nich chyba nie widział a to był łakomy kąsek. Skrywszy się za wozem przewrócił na plecy sobowtóra de Maara i ostatni raz przyjrzał mu się dokładnie. Następnie podniósł z ziemi jakiś topór i upewniwszy się, że kompani wciąż zagadują strażników a przewrócony dyliżans zasłania go przed nimi, kilkakrotnie spuścił ostrze na twarz nieszczęśnika, masakrując ją nie do poznania.

Złowił nagle wzrok Ninerl która z niemałym przerażeniem patrzyła na to co robi.
Skończywszy, zdyszany rzucił broń i spojrzał wymownie na de Maara.
- Teraz jesteś jedynym Kastorem Lieberungiem, przyjacielu. - rzekł. - Bierzemy sprawy w swoje ręce.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Mężczyzna z niemałym zaskoczeniem wysłuchiwał treści pisma, odczytywanego na głos przez Tileańczyka. Co chwila przenosił spojrzenie z Ulricha na trupa Kastora i z powrotem. Rzeczywiście, pominąwszy drobne szczegóły związane ze stężeniem pośmiertnym i odniesionymi obrażeniami, szlachcic oraz zwłoki prawie w ogóle nie różniły się od siebie.
Golem nie zastanawiał się długo.
- Niezła sumka. Cóż, zatem wypada nam zahaczyć przy okazji o to całe Bogenhafen.

I wtedy nadjechał konny patrol. Dowódca zadał pytanie, z odpowiedzią na które podążył wygadany Luca. Wojskowy zmarszczył czoło, wysłuchując szybkiej gadki cudzoziemca. Gdy "kupiec" skończył, Günter zbliżył się do konnych. Gdy mijał się z Orlandonim, rzucił do niego szeptem:
- Pozbądźcie się ciała prawdziwego Lieberunga.

Następnie przybrał najbardziej toporny wyraz twarzy, jaki potrafił i zwrócił się sepleniącym głosem do dowódcy patrolu:
- Ten tego, panie kapitanie. My tu jechali z moim panem, wielce szanownym Kastorem Lieberungiem i panem kupcem Antonio DiNatale, gdy nagle coś jeb... łupnęło, nie? Konie, ten tego, zarżały jak głupie i pojazd stanął w miejscu. Ktoś tam zaczął się drzeć, jakiś smród się, ten tego, rozniósł. I ja wtedy wyskakuję z wozu, bo wie pan, kapitanie, że ja osobisty ochroniarz pana Kastora jestem. Tedy przecie pozwolić nie mogę, by panu krzywda się jakowaś, ten tego, działa. No i wyskakuję i patrzę, a tu inny wóz leży i potworów tuzin prawie łazi wkoło i żre trupy. No to jak nie wezmę i chwycę za broń! Normalnie jak dziki popędziłem, by odpędzić te bydlaki śmierdzące! Szczęście, że pan Kastor jeszcze kilka innych osób zatrudnił do pomocy, to razem żeśmy im dupy plugawe skopali! No i tego, no, i sami żeśmy trochę oberwali. O, patrzy pan kapitan, tutaj - Golem wskazał świeżą ranę na barku - Trochę nas poturbowali, ale, tego, my dali radę śmierdzielom i teraz gryzą piach, poczwary podłe! Jeden ino uciekł w las, jako ten zając tchórzliwy. Pewnikiem wilki go zaraz zjedzą, jak tylko poczują od niego smród juchy - Günter wyszczerzył się idiotycznie, robiąc przy okazji zeza.

- Trzeba nam jechać jak najdalej stąd, panie kapitanie, bo, ten tego, nie wiadomo czy jakieś inne brudasy nie przylezą tu w miejsce tamtych, o - grubym palcem Golem pokazał walające się trupy mutantów.
- Tedy proszę nam, kapitanie szanowny, wybaczyć. Mój pan jest w szoku i wolałby jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Jak to mówią mądrzy ludzie, komu w drogę, temu... eeee... zapomniałem. - Günter skrzywił się kretyńsko bezradnie i podrapał po głowie. - Znaczy się, miałem na myśli, że czas nam jechać. Ale, panie kapitanie, dziękuję w imieniu mojego pana za troskę. Z pewnością szepnie o panu dobre słowo dowódcy garnizonu w Altdorfie. A wtedy, kto wie? - puścił kapitanowi porozumiewawczo oko, - może jakowyś awans się panu w nagrodę przytrafi?

Następnie skłonił się niezgrabnie przed dowódcą patrolu i odwrócił na pięcie, by wrócić do pozostałych.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Po tym, jak skończyła opatrywać ranę Tileańczyka, szybko umknęła gdzieś na bok. Ciągle słyszała słowa, które do niej wypowiedział i czuła ciepło jego skóry na swojej ręce. Było to bardzo dziwne, powtarzała sobie, że na pewno zależy mu tylko na tym, by się z nią przespać. Czuła się nieswojo, bała się, że jak tylko znowu zostanie z nim na chwilę sama, to zaczną się pytania. Jesteś taka miła i ładna, opowiedz coś o sobie! Skąd pochodzisz? Kim jesteś? Gdzie się nauczyłaś tak rzucać ostrzami? I inne tego typu. Rozejrzała się na boki czując, jak serce znacznie przyśpiesza i zaczyna się denerwować.
"I co ja mu powiem?" - zastanawiała się chodząc z miejsca w miejsce.
Jej wzrok padł na ich wielkiego towarzysza, korzystając z tego, że Luca był czymś zajęty, podeszła szybko do niego.

- Mam nadzieję... - zaczęła biorąc głębszy wdech i bawiąc się swoimi palcami - ...że nic ci nie będzie i nie boli cię aż tak bardzo. Dziękuję, że mi wczoraj pomogłeś i w ogóle... jeśli mogłabym ci jakoś pomóc, to powiedz.
Nie czekała na jego odpowiedź, szybko zerknęła mu w oczy i spuszczając wzrok i głowę oddaliła się kawałek dalej.

Poszła w tamto miejsce, gdzie udało jej się uśmiercić jednego mutanta i zabrała nóż. Raz, że nie należał do niej, dwa... szkoda było zostawiać dobrą broń w ciele takiego ścierwa. Ostrze wytarła o trawę i zatknęła za pas. Póki co jeszcze je potrzyma, na wypadek, gdyby znowu coś się działo. Nie mając nic lepszego do roboty wróciła do reszty, ale nadal trzymała się z boku grupy. Tileańczyk odczytał właśnie jakiś list, ale nie rozumiała, o co w tym chodzi i czemu się tak ekscytuje. Jakiś jego krewny lub znajomy? Cóż, może powinna zwracać większą uwagę na to, co robią i co się wokół niej dzieje, ale kij z tym.

Po chwili nadjechali strażnicy, czyli jednak były jakieś patrole na tym trakcie! Jeśli tak, to skąd się wzięły tutaj mutanty? Arienati nie rozumiała tego, ale... nie miała ochoty z nimi rozmawiać. Właściwie odczuwała pewien niepokój na widok mundurów i strażników w ogóle. Stanęła z boku, bardziej za powozem, tak by nie było jej za bardzo widać. Przykucnęła i czekała, aż wszyscy skończą rozmawiać i będą mogli ruszyć dalej w drogę. Była głodna, nieco zmarznięta i mokra od tej mżawki. Nie mówiąc już o tym, że mieli rannych, którym przyda się oko i ręka fachowca. Z Chaosem nigdy nic nie wiadomo, lepiej, żeby rany nie były zakażone.
- Nasz dyliżans... - powiedziała sama do siebie i zaklęła.
Oby jeszcze tam stał, nie uśmiechało jej się iść na piechotę taki kawał.

Golem zaczął tłumaczyć stróżom prawa, co zaszło. Jej twarz pozostała taka sama, kamienna i bez wyrazu. Skubała rosnące koło niej źdźbła trawy i przyglądała się dużemu w milczeniu. Głupi to on nie był, ba, był nawet bardzo... bardzo pomysłowy, o ile tak możne było określić najlepsze wykorzystanie swojego wyglądu i niewiedzy innych.
"Przebiegła bestyjka" - pomyślała.
Nie wiedzieć czemu, Ari postanowiła, że powinna mieć na niego oko. Poza tym czuła może nie tyle sympatię, co, hmm, nić porozumienia i coś wspólnego z tym człowiekiem. W zamyśleniu umieściła jedno źdźbło trawy między wargami, lekko przygryzła i zaczęła bawić się nim językiem.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
- Jak to się zmienił? Nie rozumiem- powiedziała nieco bezradnie. -Ktoś użył energii Dhar? I zmienił jego ciało?- przy słowie "Dhar" wzdrygnęła się mimowolnie. Tego przeciwieństwa Quaysh, używali tylko szaleńcy. Czarna, bagnista magia powoli denegerowała wszystkich, którzy mieli z nią do czynienia.
Dotknęła dłoni mężczyzny:
- To smutne, tak żegnać przyjaciela. Ale tak bywa...- westchnęła cicho, zamyślając się na chwilę.

***
-Teraz musi ci wystarczyć opatrunek- powiedziała do kupca. -Gdy znajdziemy się w nieco... czystszym miejscu, zszyję ranę.-dodała, wycierając zakrawawione dłonie o płaszcz. Pozbierała całą apteczkę i schowała do worka.
Ten człowiek Gunter ukłonił się przed nią. Zastanawiała się przez chwilę, czemu to zrobił.
- Nie musisz dziękować. Jakby tu nie patrzeć, jesteśmy fennail. - dodała, z nikłym uśmiechem. Gunter teraz mówił jakoś inaczej- może wcześniej udawał głupiego?
- Masz nieco poszarpany mięsień, ale rana powinna się zrosnąć. Zostanie mała blizna i najwyżej zrost.- powiedziała, oglądając go uważnie.
Człowiek zerknął w bok. Młoda ludzka kobieta właśnie opatrywała kupca. Wyglądała na zmieszaną. On natomiast na zadowolonego.
Ninerl uśmiechnęła się pod nosem. Szykuje się tu romans, tego była pewna.
Potem wysłuchała Guntera.
-Jest tego więcej? A ktoś to hoduje czy jak? Jakiś mag na przykład? Muutant- to nazwa takiego stworzenia, aha. - zamruczała, zapamiętując słowo. -Nie przegrzebię trupów. Mogą byc czymś zarażeni- zripostowała jego słowa. - Albo mieć toksyny i trucizny.- tak, tak to też się zdarzało. Znajdowało się nagle trupa albo rannnego przeciwnika, a gdy dotykałeś jego ubrania gołą dłonią, parzyło ci skórę i choroba spowodowana zatruciem gwarantowana. Jeśli na chorobie się kończyło, to było dobrze...
Obejrzała przewrócony dyliżans. Jeden z ludzi wyglądał podobnie do tego szlachcica. Ale może oni wszyscy byli do siebie podobni?
Kupiec Luca znalazł jakieś papiery i przeczytał je.
-Co to jest "Herr"? Liiberung to nazwisko, prawda?- zapytała cicho Gidirila. - A ta "tożżssamość"? Czemu miał ją powierdzić? To jakiś rozkaz? "Testament" co to znaczy? - zasypała go pytaniami. -Jeśli ci przeszkadzam i jestem niegrzeczna, powiedz- poprosiła. - Dziękuję, że mi to wyjaśniasz- uśmiechnęła się i spojrzała na niego uważnie.

Nadstawiła ucha. Ktoś jechał drogą. Zagryzła wargi i naciągnęła łuk. Pierwszy wyszedł naprzeciw tajemniczym jeźdźcom kupiec. Będzie go ubezpieczać.
Na ich widok człowiek opuścił broń. Drugi, nowoprzybyły kazał się przedstawić. Nie bardzo rozumiała jego pytania, co tu robią. Podróżują, to chyba jasne. Postanowiła poczekać na wypowiedź jej towarzyszy. Pałeczkę przejął Gunter. Zrobił dziwną miną i zaczął mówić jak idiota. Znowu zakładał maskę.
Ninerl kątem oka zauważył, jak człowiek Luca masakruje trupa, tak podobnego do szlachcica. Na jej twarzy pojawił się wyraz zastanowienia.
-To wasz wróg?- syknęła przenikliwie. - A może twój znienawidzony brat?- zapytała się człowieka o imieniu Urlich. Znała takie historie. Rodzeństwo, które się co najmniej nie znosiło. Co prawda, tam na pograniczu raczej hamowali swoje zapędy, bo każdy Asur był cenny, poza tym istnieli gorsi wrogowie: Druchii...
Gorzej było w południowych prowincjach. Ta cała historia z tym majątkiem- jeden i drugi brat mieli na niego chrapkę. Sprawa własności ciągnęła się już 200 lat. Jeden próbował zabić drugiego, aż rozwścieczony książę zarekwirował posiadłość i ziemie na potrzeby wojska, oddając je pod władzę króla. Obydwu wysłał właśnie na pogranicze. Inni szlachetni trochę na niego sarkali, ale szybko ucichli.
Następnych słów kupca nie zrozumiała. Czemu szlachcic miałby się podszywać pod tego Kastora. "Muszę mi to wyjaśnić" pomyślała i szepnęła w tar-eltharinie do Asura.
-Czemu on ma się nazywać teraz inaczej? Nie bardzo rozumiem...- spojrzała na niego pytająco, oczekując odpowiedzi.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar... zwany też Kastorem Lieberungiem

Ulrich chyba miał dzisiaj wyjątkowe szczęście do wypowiadania czegoś w złą godzinę. No i rzeczywiście… „ta walka to nie koniec emocji na dzisiaj.” Ale czegoś takiego się nie spodziewał.

Z rozdziawionymi ustami przyglądał się zwłokom tego Lieberunga. To było dziwne uczucie. Chociaż słowo „dziwne” nie do końca oddawało to co czuł w tej chwili de Maar. Jak jakiś dziwny sen. W snach zawsze patrzymy na siebie z jakiegoś innego punktu widzenia. Ulrich przyklęknął przy swoim sobowtórze i uporczywie wpatrywał się w jego twarz. Jakby oczekiwał, że to oblicze zaraz zawiruje, rozmyje się i zniknie. „Nie… To przecież… niemożliwe…” Przelotnie zastanawiał się, czy ma może brata bliźniaka… ale to po prostu niedorzeczne! Nawet rodzony brat de Maara nie jest do niego tak podobny. Inne myśli chwilowo nie miały dostępu do głowy szlachcica. Trochę się otrząsnął, gdy Luca zaczął czytać ten list. Ulrich słuchał, słuchał i powoli docierało do niego to co się dzieje. Bardzo powoli. „Jedyny żyjący krewny, spadek, Bogenhafen…” Przez to wszystko, prawie nie usłyszał nadjeżdżającego patrolu strażników. Już po chwili Tileańczyk szybko odciągnął szlachcica na bok.

- Chcesz to zrobić, prawda? Chcesz się podszyć pod tego człowieka? – zapytał. Ulrich w pierwszej chwili nie rozumiał o co mu chodzi. Przecież był Ulrichem de Maar, synem Konrada de Maar. A nie żadnym Kastorem. Mały Rycerz musiał się zastanowić na tym wszystkim – bądź co bądź, coś takiego nie przytrafia się często. Spadek… to rzeczywiście wielkie bogactwo. Ulrich nie był pewien, czy de Maarowie w czasach swej świetności mieli taki majątek. „Ale… to przecież oszustwo!” mówił ktoś w jego duszy. Szczerze mówiąc, de Maar nie dbał aż tak bardzo o pieniądze. Chciał po prostu zasłużyć sobie na szacunek i sławę. Tak jak to zrobił Sigmar! Skoro jemu się udało, to czemu miało się nie udać de Maarowi? Skarcił się w myślach. „Wybaczcie mi bogowie takie świętokradztwo.” Ulrich po prostu, pierwszy raz w swoim życiu spędzonym na wojaczce, nie wiedział co robić. Instynktownie sięgnął zdrową ręką do symbolu Młotodzierżcy na szyi. Przyszła mu do głowy inna myśl. Nie był nawet pewien, czy to on sam tak pomyślał, czy ktoś w jego głowie. „Jedność i siła Imperium są najwyższym dobrem, nawet za cenę własnej wolności i własnego szczęścia.” Imperium. Zobaczył teraz drugą stronę medalu – ile można zrobić dla kraju, mając taki majątek! Przez pokorę, skromność i męczarnię jaką jest ukrywanie swego prawdziwego miana, Ulrich… a raczej Kastor Lieberung uleczy Imperium i zasłuży sobie na miejsce między wielkimi!
"Nie! Tak nie wolno! I nie próbuj się zasłaniać dobrem Imperium!"

Dokładnie w momencie, gdy Ulrich doszedł do tego wniosku, Luca spuścił ostatni raz ostrze topora na twarz tego człowieka. De Maar zbladł. Najpierw usłyszał Ninerl.
- Nie, nie… to nie… - z trudem mógł to wszystko ogarnąć rozumem, a co dopiero wytłumaczyć elfce – To nie jest mój brat. Nie znam go nawet... – zdołał tylko powiedzieć, ale widząc zdziwione spojrzenie kobiety dodał – Wyjaśnimy to wszystko jak tylko będziemy wszyscy w jakimś spokojniejszym miejscu. Obiecuję.
Taka odpowiedź raczej nie zaspokoiła ciekawości elfki.

De Maar spojrzał w krwawą miazgę, jaka została po twarzy prawdziwego Liberunga.
- Teraz jesteś jedynym Kastorem Lieberungiem, przyjacielu. – usłyszał głos Orlandoniego - Bierzemy sprawy w swoje ręce.
Szlachcic pokiwał zrezygnowany głową. Kątem oka widział jak Golem rozmawia ze strażnikami. Z urywków, które doszły uszu Ulricha wynikało, że to jakaś bajeczka o Kastorze Lieberungu. Został postawiony przed faktem dokonanym. Teraz już nie ma odwrotu. „O bogowie…”
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Jakby ci to powiedzieć-powiedział słabym głosem do Ninerl -To siły Chaosu robią z istot żywych... takie coś. Ciężko to wytłumaczyć, ale wystarczy pamiętać, że Chaos to czyste zło i najkrótsza droga do obłędu... Magia, jaką znamy to przy tym pikuś- Nie był dobry w opisywaniu tego typu zjawisk. Przyświecała mu tylko jedna myśl. A brzmiała ona "Trzymaj się od tego jak najdalej".

***

Z zamyślenia wyrwało niezwykłe zdziwienie towarzyszy. Podniósł się więc leniwie, pchany wrodzoną ciekawością (w jego przypadku musiała koegzystować ze wspomnianym wcześniej wrodzonym cynizmem) i podszedł do zwłok
-O w mordę- szepnął chwytając się jedną ręką za głowę -Coś takiego...- dodał, po czym przeniósł wzrok na Ulricha. Ktoś na górze musiał mieć niezłe poczucie humoru. No i Gildiril utwierdził się w przekonaniu, że czasem świat jest cholernie mały. Za mały.

-Ech, to żaden problem... Choć czasem sam chciałbym nie wiedzieć tych wszystkich rzeczy- elf uśmiechnął się do Ninerl i zaczął powoli odpowiadać na pytania, którymi ta go zasypała. -"Herr" to znaczy tyle co "Pan", ludzie z Imperium się tak do siebie oficjalnie zwracają, choć tylko ci ważni. Lieberung to nazwisko. Tożsamość to ogólnie to, kim jesteśmy. To, że ja faktycznie mam na imię Gildiril, a ty Ninerl... A testament to tak jakby ostatnia wola. Znaczy, to, co ktoś chce, żeby uczyniono po jego śmierci. Czyli co zrobić z jego pieniędzmi i te sprawy- Gildiril uśmiechnął się. To zaczynało się robić ciekawe, szczególnie, że jego skłonność do ironizowania mogła teraz rozwinąć skrzydła.

Następnym wydarzeniom elf przyglądał się, mrużąc oczy i starając się zachować kamienny wyraz twarzy. Nie mógł przecież teraz wybuchnąć śmiechem, prawda? Cały plan trafiłby szlag. Musiał więc odegrać swoją rolę. Prawdę mówiąc, ten szwindel z Kastorem przypominał mu hecę, jaką odstawił z kumplami jeszcze w Middenheim... Co z tego, że trafili do aresztu za próbę wyłudzenia, ale przynajmniej było wesoło. Teraz może być podobnie. Chociaż sądząc po minie Ulricha to niespecjalnie był do tego przekonany, ale wczuje się. Ba, jeszcze mu się to spodoba.

-Czemu on ma się nazywać teraz inaczej? Nie bardzo rozumiem...- szepnęła do niego Ninerl. -Jakby to powiedzieć... On chyba też nie rozumie do końca- elf uśmiechnął się, patrząc z ukosa na Ulricha -Ale wydaje mi się, że oni po prostu chcą zaopiekować się pieniędzmi, które osierocił ten oto nieboszczyk... Oczywiście, korzystając z podobieństwa obu panów. W każdym razie nie wyrywaj się z pytaniami, bo się nie uda. A czuję, że się będzie działo- Elf umilkł i spojrzał badawczo na strażników, czekając na rozwój wydarzeń.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Strażnicy po znaku danym przez dowódcę opuścili broń i zsiedli z koni. Uwiązali konie przy najbliższych drzewach, po czym podeszli do przewróconego powozu. Ich miny mówiły wyraźnie, że jest to pierwsza taka scena, którą widzieli...

Ich dowódca jedynie pokiwał głowa i rzucił krótko:

- Pieprzone pomioty chaosu... nadal nie rozumiem skąd się tu wzięły. My posprzątamy ten bajzel, zabierzemy też martwych, mutanty można zakopać tutaj. W sprawie waszych ran niestety nie mamy jak pomóc, jednak macie dyliżans, a nie wyglądacie na ciężko rannych. Niedaleko jest zajazd, a jutro będziecie w Altdorfie, bo zapewne tam zmierzacie.

Część tej przemowy wygłosił już idąc w stronę "pola bitwy". Strażnicy ustawili już dyliżans na kołach i zabierali się za sprzątanie ciał. Ludzi wsadzili do pojazdu, mutanty wrzucali do lasu. Ninerl opatrzyła już rany wszystkim potrzebującym, także nie będąc tu bardziej potrzebnymi wróciliście do swojego dyliżansu. Tam woźnice już zaprzęgneli konie i widząc was odetchnęli z ulgą opuszczając broń. Wielmożna dama widząc kręcących się w okolicy strażników postanowiła wrócić do Altdorfu wraz z nimi, więc mieliście cały dyliżans tylko dla siebie.

Szybko ulokowawszy się w środku, nieco zmęczeni, niektórzy obolali, ruszyliście w dalszą podróż...

c.d.n... ze względu na brak czasu, jutro dopiszę dalszą część, lecz nie bronię wam postować, jeśli macie coś do napisania ;)
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Tileańczyk upewnił się, że turkot kół i kropiący wciąż deszcz wystarczająco zagłusza ich rozmowę przed woźnicami.

- Myślę, że w zaistniałej sytuacji praca dla Wielkiego Księcia straciła sens – zwrócił się do wszystkich siedzących w powozie. - Mój plan jest taki. Jedziemy do Altdorfu a stamtąd jak najszybciej do Bogenhafen. Do tego czasu lepiej, żebyś nie zwracał na siebie uwagi, Ulrich... Kastor znaczy się. Ten Lieberung może mieć w mieście jakiś znajomych, nie chcielibyśmy ich przypadkiem poznać. W stolicy postaram się dowiedzieć co z niego za jeden ale nie ręczę, że się uda. Trzeba uważać, może być jakiś lewy. Zapamiętałeś jak był uczesany, ogolony? Musisz wyglądać dokładnie tak samo. Nie możesz się stawić po odbiór spadku w tych ciuchach.Ubierzemy cię w podobne ubranie, na mój koszt jeśli będzie trzeba. Gdy dotrzemy do Bogenhafen będziesz idealną kopią. Dobrze przynajmniej, że potrafisz się wysłowić i zachować w towarzystwie. Masz szczęście przyjacielu. – uśmiechnął się krzywo do de Maara. - Trafiłeś na człowieka, który większość życia spędził na oszukiwaniu innych.

Wóz turkotał zmierzając w stronę zajazdu.

- Dla siebie chcę dwóch tysięcy – oznajmił twardo po chwili milczenia. - To mi wystarczy, żeby solidnie urządzić się w stolicy i rozkręcić jakiś interes. Dla pozostałych po tyle samo, oczywiście jeśli są zainteresowani. Oddajesz nam dziesięć tysięcy w zamian za pomoc, ochronę przedsięwzięcia i trzymanie gęb na kłódkę. Zostanie ci drugie dziesięć plus pieniądze ze sprzedaży domu. Bo radzę ci go sprzedać jak najszybciej i spieprzać na drugi koniec Imperium. Tak na wszelki wypadek. Jeśli wszystko się uda my będziemy bogaci a ty i tak urządzony do końca życia. Resztę szczegółów proponuję omówić w zajeździe, w zamkniętym pokoju. – dodał widząc dym z komina nad drzewami. – Teraz wszyscy potrzebujemy przede wszystkim jedzenia, odpoczynku i gorącej kąpieli.

Widząc, że towarzysze dziwnie na niego patrzą i raczej z niewielkim przekonaniem przyjęli jego plan, zmarszczył brwi i rzekł:

- Dajcie spokój, żadne z nas nie jest święte. A gdybyście od czternastego roku życia mieli na utrzymaniu pięcioro rodzeństwa i wychowali się w najgorszej dzielnicy Luccini, nie pogardzali byście tak pieniędzmi! – Tileańczyk pokręcił głową z politowaniem, trochę teatralnie załamując ręce.

Spojrzał na nich ponownie... jednak z dużą dozą sympatii dla tych ludzi. Ulrich dziwnie wyglądał. Rzadko spotykał kogoś takiego. Kogoś, komu nie zależało na pieniądzach. Nie bardzo wiedział jak z takim rozmawiać. Jednak rozumiał, mimo tego, że ich poglądy w tej kwestii tak bardzo się różniły.
- Dzisiaj, walcząc razem w słusznej sprawie przeszliśmy…chrzest ognia i od tej pory uważam was za swoich przyjaciół - powiedział.

- A przyjaciołom nigdy nie odmawiam pomocy. Ale jeśli wolicie za marny grosz ryzykować życiem dla Wielkiego Księcia gdzieś na jakimś zadupiu…droga wolna. No dobra, możemy zobaczyć co to za robota, jak już będziemy w Altdorfie ale ostrzegam, że ja w to nie wchodzę. - westchnął i nabrał oddechu. - Możemy w parę dni, BYĆ MOŻE bardzo łatwo zdobyć pieniądze jakich nie zobaczycie na oczy przez całe życie. Warto spróbować. I trzeba to zrobić szybko. Günter mnie popiera, prawda wielkoludzie? Właśnie dlatego zmasakrowałem twarz tego nieszczęśnika. Nikt nie ma pojęcia, że on nie żyje. A osoba od której mamy odebrać spadek nigdy nie widziała go na oczy. Oczywiście trzeba być ostrożnym, ale dla mnie to na razie robota prosta i czysta jak łza. Przy tym okradamy nieboszczyka i ewentualnie radę miasta, która by ten spadek przejęła a nie, do cholery jakichś biednych ludzi.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Usiadła przy oknie i wyglądała przez nie na ponury trakt. Właściwie to więcej uwagi poświęcała swemu niewyraźnemu odbiciu w szybie, niż widokom, które mijali. Nie była pewna, w powozie było ciemno, ale chyba miała czarne oczy, jak ten Tileańczyk. Może ona także pochodziła z południa? Albo któreś z jej rodziców? Zaczęła się nad tym zastanawiać, lecz uparta pustka w głowie tylko ją przerażała i zniechęcała do czegokolwiek. Westchnęła ciężko. Dotknęła nadal lekko opuchniętego policzka i przejechała palcem po pękniętych ustach. Trochę ją bolała szczęka i ząb w tym miejscu, pewnie ktoś jej nieźle przywalił. Zasłoniła okno, jednak nie zmieniła pozycji, w której siedziała. Cały czas pozostawała nieco bokiem i plecami do reszty. Może niegrzeczne to było, ale miała ochotę na odrobinę prywatności, poza tym czuła, że zaraz wszyscy zaczną rozmawiać. O niej wiedzieli tylko tyle, jak ma na imię, więc zapewne ktoś się zapyta o szczegóły. A tego wolała póki co uniknąć.

Na szczęście Tileańczyk poruszył zgoła inny temat i Arienati szybko się domyśliła, o co chodzi. Plan był chyba dobry, ale dla niej i tak bez znaczenia. Dwa tysiące teraz, czy podjęcie pracy, poza tym wątpiła, by mężczyzna postanowił zapłacić im za milczenie. Łatwiej by mu było ich wszystkich po prostu zabić w nocy, w zajeździe lub powołując się na swoje szlachetne pochodzenie oskarżyć o coś. Uśmiechnęła się lekko, Luca zdawał się być uroczo naiwny, a może to ona była przewrażliwiona?

Na dźwięk słowa "Luccini" nieznacznie drgnęła. To było dziwne uczucie, takie znajome, a zarazem nadal bardzo odległe i ulotne. Spojrzała się na mężczyznę swoimi przenikliwymi oczami, jakby usiłując wszystko wyczytać z jego twarzy na temat tej nazwy. Miasto, była pewna, że Luccini to miasto. Wydawało jej się też, że je zna, jednak... nic poza tym. Odwróciła wzrok i głowę w stronę zasłoniętego okna.
- Luccini, powiadasz? - zapytała Tileańczyka w jego ojczystym języku i westchnęła.
Akcent miała perfekcyjny, gładki i melodyjny. Nie powiedziała nic więcej i nie wyglądało, żeby miała się jeszcze odezwać. Usiadła prosto, zamknęła oczy, skrzyżowała ręce na piersiach i zwiesiła głowę. Wyglądało to tak, jakby postanowiła zasnąć.

Jednak jej myśli wirowały z zawrotną prędkością, analizowały, łączyły szczątkowe fakty i wysuwały wnioski. A wnioski były dość oczywiste i łatwe. Nadal za cholerę nie pamiętała, kim jest.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Luca miał zamiar dorzucić jeszcze ze trzy zdania do tego co już zdążył powiedzieć, gdy nagle siedząca obok Arienati, która niezbyt przywiązywała uwagę do tego o czym mówił, ożywiła się nieco i spytała o Luccini. W dodatku po tileańsku, a perfekcyjny akcent nadający słowom tę piękną melodyjność świadczył o tym, iż z pewnością była jego rodaczką. Mimo iż zwiesiła głowę, i nie wyglądało na to by chciała rozmawiać, Luca postanowił drążyć temat, najwyżej dziewczyna karze mu się odpieprzyć.

- Tak, Luccini, moje rodzinne miasto w południowej Tilei. - rzekł w ojczystym języku, pozostali nie musieli rozumieć o czym teraz mówi. - A więc pochodzimy z tego samego kraju, jestem pod wrażeniem. Powinienem się od razu zorientować, sądząc po twej oryginalnej urodzie. Ale skąd to niespotykane imię? Arienati? Mieszkałaś w Luccini? - widząc zacięcie na jej twarzy i nieobecny wzrok, jakby szukający wspomnień, kontynuował. - Nie pamiętasz niczego? To duże miasto z największym w Starym Świecie mauzoleum Morra, czarne, grube mury, ponoć wzniesione na ruinach wielkiej elfickiej metropolii. Kojarzysz coś?

Nie patrzyła na niego i to działało na Orlandoniego nieco deprymująco. Prawą dłonią odwrócił jej głowę, nie pozwalając by znów ją pochyliła. Ich wzrok spotkał się.

- Powiesz mi wreszcie co się stało? - słychać było przejęcie w jego głosie. Wciąż nawijał po tileańsku. - Te zadrapania i sińce nie wyglądają dobrze. Ktoś cię pobił, zgwałcił? Mogę ci jakoś pomóc? Nie pamiętasz kim jesteś? Arienati to nie jest tileańskie imię, a ty moja droga z pewnością jesteś tileanką...

Nie zamierzał odpuszczać – teraz albo nigdy. Albo powie mu co się wydarzyło, albo dostanie przy wszystkich po gębie. Zresztą, miał to gdzieś. Najważniejsza była w tym momencie ta tileanka, którą Ranald postawił na jego drodze. Nawet te dwa tysiące Karlów przestało się liczyć, towarzysze również. W tym momencie był tylko on i ona...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Luca odwrócił się do niej, najwyraźniej jej słowa jakoś do niego trafiły i go zaciekawiły.
- Tak, Luccini, moje rodzinne miasto w południowej Tilei - rzekł w ojczystym języku, tym samym, którym ona się odezwała. - A więc pochodzimy z tego samego kraju, jestem pod wrażeniem. Powinienem się od razu zorientować, sądząc po twej oryginalnej urodzie. Ale skąd to niespotykane imię? Arienati? Mieszkałaś w Luccini? - nie odpowiadała mu, a on niezrażony tym kontynuował. - Nie pamiętasz niczego? To duże miasto z największym w Starym Świecie mauzoleum Morra, czarne, grube mury, ponoć wzniesione na ruinach wielkiej elfickiej metropolii. Kojarzysz coś?

Krew się w niej zagotowała, czemu się po prostu nie odczepi? Niepotrzebnie się odzywała, teraz ten gaduła nie da jej spokoju. Już w głowie układała jakieś pikantne przekleństwo, którym będzie go mogła uraczyć i wyzwać, ale nie zdążyła nawet otworzyć ust. Mężczyzna jej dotknął i zmusił, by spojrzała mu w oczy, jego wzrok ją sparaliżował. Słowa Tileańczyka atakowały i uderzały w nią niczym małe ostrza i nie potrafiła się przed nimi obronić.
- Powiesz mi wreszcie co się stało? - słychać było przejęcie w jego głosie, którego w ogóle nie rozumiała. Wciąż nawijał po tileańsku. - Te zadrapania i sińce nie wyglądają dobrze. Ktoś cię pobił, zgwałcił? Mogę ci jakoś pomóc? Nie pamiętasz kim jesteś? Arienati to nie jest tileańskie imię, a ty moja droga z pewnością jesteś tileanką...

Zapadła na chwilę cisza, wyglądało to tak, jakby zbierała się w sobie, żeby go wykopać z powozu. Chciała odwrócić wzrok lub zamknąć oczy, lecz te czarne punkciki ją hipnotyzowały, a Luca nawet nie musiał trzymać dziewczynie głowy, by nie mogła się teraz poruszyć.
- Ja... - zaczęła po tileańsku nieco wystraszona i rozzłoszczona tym wszystkim. - Jestem Arienati, tyle pamiętam. Co ci tak zależy? - spytała.
Był blisko, zbyt blisko, odepchnęła go nieco od siebie i w końcu poczuła, że może się swobodnie poruszać.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
- Ale jak wygląda ten wasz Chaos? Może się nieco różni od tego z którym się spotkaliśmy - odpowiedziała. - Albo nie, powiesz mi później. Nie ma co wdawać się w dyskusje- dodała.

***
- Czemu chciałbyś nie wiedzieć? - odpowiedziała uśmiechem. -Czyż to nie może być interesujące?-dodała. - Ostatnia wola, no tak, już wiem o co chodzi...- mruknęła.
Urlich obiecał jej wyjaśnienia. No, dobrze poczeka na nie.
- Zaopiekować pieniędzmi? Czy je ukraść lub hmm, przejąć tak?- parsknęła cicho. - I dlatego ma imię tamtego? Dobrze, postaram się zapamiętać...- zamruczała cicho.

Nowoprzybyli ludzie zabrali trupy, damę, co Ninerl przyjęła z westchnieniem ulgi i odjechali.
Teraz mieli cały powóz dla siebie. Zapięła płaszcz i rozsiadła się wygodnie koło Gildirila. Jakoś dzięki jego obecności czuła się odrobinę pewniej. Miał co prawda, dziwny akcent, ale Może nabrał go przez to przebywanie z ludźmi?
-A teraz jeśli masz chęć, opowiesz mi o tym... Chaosie? - poprosiła mężczyznę. -Muszę wiedzieć, jakie niebezpieczeństwa mogą mi grozić. - dodała. Spojrzała na ludzkiego szlachcica i powiedziała:
-A ty mi później wszystko wyjaśnisz...
Kupiec jak zwykle wylał z siebie potok słów.
-Mi nie zależy aż tak pieniądzach, potrzebuję jedynie informacji... które pewnie kosztują.- odezwała sie, gdy umilkł, by nabrać tchu. - Praca dla Wielkego Księcia to nie jest szczyt moich marzeń. Żeby mi człowiek rozkazywał...- mruknęła do siebie. Luca jakoś tak szybko uznał ich za swoich przyjaciół, może to wynikało z tego, ze jest człowiekiem? "Może tak jest, bo ich życie jest krótkie." pomyślała. "Ja nie obdarzę ich przyjaźnią od tak. Trzeba na nią zasłużyć."
Arienati powiedziała coś w dziwnym, dość dźwięcznym języku.
Kupcie wyraźnie się zainteresował jej słowami i znowu wygłosił cała przemowę, pochylając się ku dziewczynie. Ninerl zignorowała ją, bo nie rozumiała jego języka i słowa jej nie dotyczyły.
- No to jak będzie z moją odpowiedzią?- zapytała cicho Gildirila.- Przepraszam, że jestem natrętna... ale sam rozumiesz - szepnęła, wbijając wzrok w okno dyliżansu.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

- Ja... - zaczęła po tileańsku nieco wystraszona i rozzłoszczona tym wszystkim. - Jestem Arienati, tyle pamiętam. Co ci tak zależy? - spytała.

Luca jak poparzony oderwał dłoń od jej policzka, gdy odepchnęła go do tyłu. Jej krytyczny ton nie brzmiał zbyt pokrzepiająco. Zmarszczył brwi, po czym patrząc na nią mruknął po tileańsku.

- Dobrze, ARIENATI, nie spytam o nic więcej skoro nie chcesz. W końcu to nie moja sprawa, prawda? Chciałem tylko pomóc, ale widzę że jakoś radzisz sobie z tym sama. Przepraszam.

Czuł się jak ostatnia szmata. Ojciec, świętej pamięci Giovanni de Orlandoni zawsze mu powtarzał, że dobro pięknej kobiety jest najważniejsze i by chronił za wszelką cenę tę, którą uważa, iż jest tego warta. Ta była warta, ale nie chciała jego pomocy, nie mógł nawet dowiedzieć się co się z nią stało. Dobrze więc, nie zapyta o nic więcej, nie wtrąci więcej w jej sprawy.

Orlandoni odwrócił głowę w przeciwną stronę i wpatrywał się posępnie w krajobraz przelatujący w jednej chwili za oknem dyliżansu. Do momentu dotarcia dyliżansu do zajazdu nie uraczył dziewczyny ani jednym spojrzeniem.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Nie mów "Nasz Chaos". To nie jest nasz Chaos. Wystarczy, żebyś na razie wiedziała, że to nie jest nic dobrego-
***
-Chciałbym nie wiedzieć, bo z każdym dniem nabieram pewności, że wiele rzeczy jest bezsensu. Nie mówię, że są bardzo złe, ale sensu w nich za grosz...- elf parsknął cicho śmiechem -Tak, przejąć to dobre słowo... Robisz postępy-
***
Gdy pobojowisko było już uprzątnięte, Gildiril wsiadł do dyliżansu, siadając przy ścianie, natomiast Ninerl usadowiła się koło niego. Słowa Tileańczyka przeszły jakby obok niego, dialog kupca z Arienati również. Nie chciał komentować wzmianki o pieniądzach, Orlandoni pozieleniałby, jakby wiedział, co robił Gildiril i jego kumple w najlepszych czasach... Zmierzył tylko Lucę wzrokiem i nic nie mówiąc kontynuował podróż. Cóż, tacy jak on mogą nawet całkowicie wyłączyć się z dyskusji i nie uważają tego za nic złego lub niegrzecznego... Taki charakter. Nie obchodziło go, w jaki sposób zarobi pieniądze, ostatecznie ma zgadzać się stan jego posiadania.

Ninerl znowu spytała go o Chaos. No no... Mógłby sie przez chwile poczuć jak jakiś akolita Sigmara i wygłosić płomienną mowę. Ale postanowił być bardziej oszczędny w słowach.
-Chaos... Ciężko mi to zdefiniować. Kojarzysz opowieści o czarnoksiężnikach, prawda? No to to jest coś w rodzaju złej magii... Która ogarnia słabych albo żądnych potęgi ludzi. I zmienia ich w to, co wiedzieliśmy na szlaku. Podobno siły Chaosu gnieżdżą się gdzieś daleko na wchodzie... I nieraz Imperium z nimi walczyło. Podobno nawet mają swoich bogów. Ogólnie rzecz biorąc Chaos to zło i zaraza, która żywi się ludzkimi przywarami, znaczy wadami - niechęcią, chciwością... Tyle ja wiem. Wiem też, że najlepiej trzymać się od tego cholerstwa z daleka- westchnął cicho i wbił na chwilę wzrok w niebo. -Mam nadzieję, że to choć częściowo zaspokoi twoją ciekawość- Gildiril uśmiechnął się do elfki. Rola przewodnika po meandrach ludzkiego języka i realiach Imperium zaczynała mu się podobać. Spojrzał z ukosa na Lucę i Arienati. Widać, że się o coś pogryźli. Elf uśmiechnął się tylko szelmowsko pod nosem. To było takie typowe.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Zablokowany