[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Jego uwagę skupioną na miotających się wierzchowcach przykuła zbliżająca się Arienati. Dziewczyna najwyraźniej stłumiła w sobie lęk i próbowała mu pomóc zapanować nad zwierzętami, gdy nieopodal toczyła się walka. Tileańczyk podniósł dłoń próbując ją zatrzymać, jednak na nic się to zdało – chwilę potem była przy nim. Słysząc jej słowa odparł:

- Najpierw trzeba je z powrotem zaprzęgnąć, a to nie będzie takie proste, dopóki to coś za nami żyje. A na tamtych – wskazał na chowających się za dyliżansem woźniców. - raczej nie mamy co liczyć. Konie są za bardzo przestraszone. Dobrze że nasi już się zajmują tym mutantem. - rzucił, wciąż próbując uspokoić wierzchowce. Gdy te choć trochę zaprzestały wierzgać, rzucił do Arienati. - Przypilnuj ich na chwilę, zaraz wracam. I, na Sigmara, nie wtrącaj się do walki, nie chcę żeby coś ci się stało. - może to i była głupia sugestia, gdyż dziewczyna wyglądała na taką co zna się trochę na robieniu mieczem, ale nie chciał by angażowała się w starcie, gdy całą sprawę mogli załatwić Golem i Mały Rycerz, ewentualnie nakładający właśnie strzałę na cięciwę Gildril.

Wyciągnął zza pasa załadowane pistolety i bacznie obserwując drzewa pobiegł po swój rzucony w mutanta nóż. Niemal nie spuszczał czarnowłosej z oczu.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Nie była głupia, poza tym nie znała swoich możliwości. Wiedziała, że teraz bardziej się przyda tutaj, jak przypilnuje koni, niż jak zostawi wszystko i rzuci się na trzeciego do walki z jednym stworem. Nie miała zamiaru strugać bohatera. Szkoda, że nie było tu tej elfki czy drugiego długouchego, oni ponoć mieli dobrą rękę do zwierząt. Konie szarpały, a Ari była mimo wszystko dość drobną kobietą. Trzymała najsilniej jak mogła, szeptała uspokajające słowa i starła się zwrócić ich uwagę na siebie. Nie było to takie łatwe, czuły w powietrzu dziwny zapach, krew i śmierć, doprowadzało to je do szału.
- Ninerl! - zawołała elfkę.
Miała nadzieję, że tamta usłyszy i przyjdzie. Rozejrzała się szybko za Tileańczykiem, nie bardzo wiedziała, dokąd i po co on idzie, no chyba jej nie zostawił samej z końmi? Z woźnicy pożytku nie było, jeszcze pewnie trzeba będzie mu pomóc, ech... Znów nią szarpnęło, przestała się już oglądać na innych i zajęła tym, czym powinna. Jeśli się te czteronogie pożeracze siana spłoszą, będą udupieni na cacy, a tego nikt nie chciał. Choć z drugiej strony zostawić tutaj te baby na samym środku traktu też było jakimś wyjściem z sytuacji i nawet jej się taki pomysł spodobał.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Luca dość szybko odnalazł swoją zgubę i zdążył wrócić akurat w momencie, gdy wierzchowce wzięły górę nad Ari i wierzgnęły wyrywając się. Dziewczyna straciła równowagę wpadając wprost w ramiona nadchodzącego Tileańczyka. Orlandoni uśmiechnął się ciepło gdy ich spojrzenia spotkały się, po czym pomógł jej się podnieść.

- Wszystko dobrze? - zapytał zatroskany. - Nie narażaj się. Wracaj do dyliżansu, zajmę się końmi...

Następnie kilka chwil zajęło mu nim znów złapał za uzdy przestraszone wierzchowce i tym razem wkładając w to całą siłę, próbował uspokoić zwierzęta. W międzyczasie obserwował jak radzą sobie Golem,Ulrich bądź Gildril.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
-Zepsute, mówisz? Raz miałam okazję się o tym przekonać.-zagryzła wargi- Dlatego wolę unikać niektórych ludzkich potraw. Oznaka luksusu... dziwne, przeciez nawet nie czuć smaku potraw-mruknęła.

***
Obudziła się rano, prawie całkowicie wypoczęta. Przeciągnęła się, by rozciągnąc wszystkie mięśnie i wstała. podeszła do łóżka dziewczyny, by otworzyć okno, gdy nagle tamta zaczęła się rzucać na posłaniu.
Zacisneła palce na mieczu, walcząc z wyimaginowanymi przeciwnikami.
Ninerl chwyciła nadgarstki dziewczyny i chwilę przytrzymała. Potrząsnęła nią mocno. Arienati jękneła przez sen. Ninerl zastanowiła się przez chwilę, czy nie zastosowac bardziej brutalnych metod, ale to wystarczyło.
Dziewczyna otworzyła oczy i zwiotczała w jej uścisku.
-Dręczą cię złe sny?-zwróciła się do niej elfka. Niektórzy po torturach Druchii zachowywali się podobnie. Zazwyczaj trafiali na przymusowy urlop.
-Przywykniesz z czasem... albo cię zniszczą- powiedziała spokojnym tonem, obserwując uważnie dziewczynę. - Ile masz właściwie lat?-zapytała z ciekawością.

Puściła Arienati i wstała z łóżka. Ubrała się, chwyciła miecz i właśnie miała otworzyć drzwi, gdy rozległo się pukanie i do środka wparadował ten czarnowłosy. Przyniósł ubranie.
Mielił językiem- Ninerl zastanawiało, czy kiedykolwiek potrafił milczeć z własnej woli.
Poczekała na dziewcznę, aż ta się ubrała. zmarszczyła brwi, widząc liczne sińce i ranki na jej ciele.
-Pobił cię ktoś?

Siedziała przy stoliku, obok Gildirila. Plecak był oparty o jej krzesło. Ninerl własnie przełykała kęs, gdy podeszła ta ludzka kobieta. "Nadęta jak pęcherz" pomyślała. Tylko co znaczyło to jedno słowo?
- Gildiril, co to jest ten "motłoch"?- zaszeptała do współplemieńca. -To jakaś obelga, prawda?
Zignorowała kobietę- oburzać się na nią, to tak jakby obrażać się na szczekanie psa. Ludzie byli jak dzieci, po prostu jak dzieci...
Kompani komentowali odpowiednio słowa niewiasty.
-A ten "babochłop"? Nie rozumiem tego określenia. Zniewieściały mężczyzna? Czy jak? - dodała.
Czarnowłosy o imieniu Luca znowu przemawiał. Mówił coś o szlachetnie urodzonych. Ninerl nieco dziwiły jego słowa- obowiązkiem książąt była opieka nad zwykłymi Asurami.
-To nie możecie zmienic tej swojej... arystokracji? Są jeszcze inni, prawda? Jeśli zwykli Asurowie skarżą się na księcia i odmawiają mu szacunku, to jest to wielka hańba dla jego rodu. Zwykle taki książę jest zastępowany innym. Co prawda, ja nie znam waszych zwyczajów...- powiedziała, słuchając z zainteresowaniem jego przemowy. - Rabowac zwykłych obywateli.. tfuu, co za prymitywizm i brak honoru...- dodała z niesmakiem, gdy doszedł w swojej opowieści do niezbyt praworządnej szlachty.
Człowiek poszedł do stolika woźniców. Za chwilę wrócił, obwieszczajac z dumą zbicie ceny za przejazd.
-Sprytne-na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech.- Ja nie umiem za dobrze powozić czymś takim.. tym dyliiżansem- dodała.

Po śniadaniu obejrzała dokładnie powóz. Mial płaski dach- nadawało się chyba do prowadzenia ostrzału, jeśli nie będzie jechał szybko. "W razie czego "pomyślała sadowiąc się w środku, koło Asura.
Ludzka kobieta przez całą podróż mieliła jęzorem. Ninerl ignorowała ją ostentacyjnie.
-Gildiril, prześpię sie trochę. Obudź mnie, jakby się coś działo- poprosiła meżczyznę.
Gdy tylko puścili ją w pole, jako świeżo wyszkolonego rekruta, bardzo nauczyła się spać wszędzie i zawsze. Nieraz musieli maszerowac cała noc, właściwie bez odpoczynku. Albo podczas oblężeń fortów- ani na chwile nie mozna było zmrużyć oka.
Przymknęła oczy, zapadając w płytki sen. Łuk leżał obok niej.

Coś się zmieniło. Obudziła się gwałtownie, trzeźwa i przytomna. Nasłuchiwała- nie słychać było odgłosów ataku- co zatem się stało?
- Co się stało?- pytanie zawisło w powietrzu.
Wyskoczyła z powozu i zobaczyła to COŚ...
Było niewiarygodnie obrzydliwe- tak bardzo, że jej żoładek rozdrażniony kołysaniem powozu, zbuntował się. Wypluła na wpół strawione jedzenie, klnąc w duchu. Stwór wydawał się wrogi, a ona teraz krztusi się śliną i wymiocinami...
Splunęła, czując w ustach gorycz i wstała. Wydobyła miecz i ruszyła w kierunku stwora. Zalał gniew, na siebie i to paskudztwo.
Gildiril stał jak sparaliżowany. Szeptał coś pod nosem.
-Gildiril, shaer ved!- wrzasnęła. Co on robi? Czemu nie użyje tego swojego łuku?
Ludzki szlachcic i ten ponury, brzydki człowiek ruszyli na potwora.
Ninerl usłyszała krzyk Arienati. Klnąc pod nosem, zawróciła. Powinni sobie bez niej poradzić- stwór miał nóż i najwyżej jakąś truciznę. Co się stało dziewczynie?
Szarpała sie z końmi razem z tym Lucą. Ninerl westchneła cieżko i chwyciła za lejce.
Czy ona jest jakimś cholernym kawalerzystą? No trudno się mówi...
Szarpnęła mocno lejcami, by zwrócić uwagę konia.
Zagwizdała cicho i trzymajac mocno zwierzę, ściszyła głos do kojącego tonu. Potem w miarę jak koń uspokajał się , poklepała go pieszczotliwie.
-Enne na, ciii... Na hadi roch... Siii.... - mruczała.
Zrobiła to samo z resztą. Przeszła na ludzki, może były bardziej do niego przyzwyczajone.
- Śliczny konik, spokojnie, spokojnie....- mówiła monotonnym, cichym tonem. - Grzeczny, miły.... już dobrze...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Był zachmurzony. Prawie jak niebo nad nimi. Arienati chciała też usadowić się na dachu. Ulrich nie miał nic przeciwko – w końcu mają wszyscy razem pracować. Ale nie wiedzieć czemu, dziewczyna się spłoszyła. Jak się później okazało, na jej szczęście. Ulrich siedział na dachu wpatrując się w drogę przed nimi, a krople deszczu uderzały rytmicznie o dyliżans. Miał tylko nadzieję, że proch do pistoletu nie zamoknie. De Maar nie jest z cukru – nie rozpuści się. Co najwyżej złapie katar…

Dotarli do skrzyżowania. Ulrich przez chwilę pomyślał, że miło by było zatrzymać się w zajeździe na chwilę, ale czas naglił. „Im prędzej będziemy na miejscu, tym lepiej. Nie ma powodów, żeby się zatrzymywać.” Najwidoczniej Ulrich pomyślał o tym w złą godzinę, bo zaraz poczuł szarpnięcie i musiał mocno chwycić się poręczy zazwyczaj zabezpieczającej bagaż, żeby nie spaść w błoto. „Co do cholery?” Spojrzał na sylwetkę przed nimi. Na pierwszy rzut oka był to człowiek. Tylko na pierwszy rzut oka.

Ulrich szybko zeskoczył z dachu i dobył broni. Szpada jak zawsze, pewnie leżała w dłoni. Stwór zbliżał się do Orlandoniego. To nie wyglądało ciekawie. De Maar ruszył na stwora, chcąc odciągnąć go od Tileańczyka. Ten ruch wystarczył, aby zwrócić na siebie uwagę tego... czegoś. Mały Rycerz stał teraz kilka metrów od wroga. Ten rzucił się naprzód, chlapiąc dookoła krwią – prawdopodobnie tego nieszczęśnika z Czterech Pór. Zasłona, szybki krok w bok i ostrze sztyletu prześlizgnęło się tylko po cienkim ostrzu szpady. Ulrich odskoczył, a stwór na chwilę stracił równowagę. De Maar wykorzystał tę chwilę na szybkie zorientowanie się w sytuacji. Golem właśnie zachodził od drugiej strony. Kawałek dalej Gildril napinał łuk. Reszta w wozie, albo przy koniach. Przez głowę Rycerza przeszła bezsensowna myśl, że to nie jest zbyt uczciwa walka… Nic to. Zaatakował szybko cięciem z lewej strony i cofnął się kilka kroków. Na ręce stwora pojawiła się cienka czerwona linia. Krew trysnęła. Z takim wrogiem trzeba ostrożnie… Rana od czegoś takiego to prawie pewne zakażenie. Doskok, atak i odskok. Widać, że stwór powoli zaczynał rozumieć swoją sytuację. Czekał skubaniec. Wyjątkowo sprytny jak na mutanta... a może to po prostu zwierzęcy instynkt? Nieważne. Ulrich sięgnął wolną, lewą ręką do boku i wziął drugie, szersze ostrze. To, które służyło do obrony. Wuj zawsze mawiał, że dwa ostrza są lepsze niż jedno.

Mały Rycerz nie spuszczał wściekłego wzroku z wroga. Bestia była przyparta do muru – a więc śmiertelnie niebezpieczna. Czekał w pozycji obronnej. Kątem oka zobaczył strzałę elfa lecącą w kierunku wroga. Spojrzał na Güntera. Najlepiej gdy zaatakują prawie równocześnie i dokończą dzieła. Jeszcze chwila… stwór syknął przeraźliwie… teraz!
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Ulrich dopadł do stwora jako pierwszy. Mutant wykonał niespodziewany ruch sztyletem, aby nadziać rajtara. Ten jednak wykonał szybki manewr, który pozwolił mu uniknąć, jak się wydawało, śmiertelnego pchnięcia. Zrobił zwód w prawo i wykonując dość zwinny półobrót, ciął przez plecy pozostawiając krwawą, głęboko bruzdę. Mutant warknął rozwścieczony, jakby nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Zwykły człowiek po takim ciosie już by się nie podniósł, ale Mały Rycerz wiedział dobrze że to nie był zwykły człowiek. Już zbierał się do kolejnego ciosu, gdy nagle mutant został ugodzony strzałą prosto w krtań. Potwór zwalił się ciężko na błotnisty trakt i drgał jeszcze w ostatnich spazmatycznych ruchach. Zdziwienie malowało się na jego twarzy. Spojrzał jeszcze w stronę Ulricha, a jedyne co zobaczył to ostrze jego szpady prowadzone dokładnie po linii prostej, zmierzające między jego oczy...

Deszcz nadal padał tworząc spore, czerwone kałuże na trakcie. Po pierwszym szoku wszyscy już się ocknęliście, nawet Ninerl przestała wymiotować, nadal nieco przerażona. Ona, Arienati i Luca zajęli się końmi, które po chwili na dobre się uspokoiły, a Ulrich wycierał ostrze swej szpady z krwi mutanta. Woźnice wyszli zza powozu by zobaczyć co się wydarzyło, a potem wyciągnęli ze skrzyni znajdującej się na tyłach dyliżansu dwie rusznice i szybko zaczęli je ładować, wyraźnie trzęsącymi się dłońmi. Nie ma to jak wyczucie czasu. Reszta waszych "współpasażerów" została w powozie, biała ze strachu, ale nie wiedzieliście czy wielką damę zatrzymuje w środku widok martwego mutanta czy padający deszcz i spore kałuże na zewnątrz.

Gildril

Opuściłeś łuk i podszedłeś powoli do ciała na drodze. Był to niewątpliwie człowiek, częściowo już zjedzony przez mutanta, co wywołało u ciebie lekkie mdłości. Ubrany był w barwy Czterech Pór, co sugerowało, że był woźnicą jakiegoś dyliżansu. Miał na sobie koszulke kolczą, obok leżała też rusznica. Jedno spojrzenie wystarczyło ci, żeby wiedzieć co go zabiło - bełt z tyłu jego czaszki przedstawiał to wymownie.


Wszyscy

W momencie, gdy Gildril zbliżył się do zwłok, usłyszeliście z bardzo niedaleka, dokładniej zza zakrętu, przerażający zwierzęcy skowyt. I chyba nie miał on zamiaru ucichnąć, trwał kilka sekund, lecz zaraz po tym jak cichł, powracał znowu, chyba nawet jeszcze głośniejszy. Woźnice dziwnie szybko gdzieś zniknęli, Ninerl widziała jak pobiegli w przeciwną stronę niż wrzask, i dość szybko ruszyli w las. Natomiast z powozu wychyliła się Lady krzycząc w waszą stronę:

- Ej, wy! Ruszcie się sprawdzić co tak skamle!

Mając broń w pogotowiu, ruszyliście kilka kroków wzdłuż zakrętu. Waszym oczom ukazał sie chyba jeszcze gorszy widok, niż ten którego uświadczyliście przed chwilą. Na trakcie przed wami leżał przewrócony dyliżans Czterech Pór. Dwa konie z zaprzęgu szaleńczo wierzgały, próbując się wyrwać z uprzęży, w momencie gdy wielki człowiek z malutką głową zaczął rąbać je toporem. Przy pojeździe leżał szaleńczo wrzeszczący człowiek z głową przypominającą psią, to on właśnie wydawał ten niesamowicie głośny skowyt. Z jego nogi tryskała krew, którą najwyraźniej z marnym skutkiem próbował zatamować kolejny mutant, tym razem ze spiczastą głową. Jeszcze kilku z nich, z oczami na szypułkach, racicami zamiast nóg, czy łuską zamiast skóry chodziło koło wozu przeszukując ciała, lub pożywiało się ludźmi, którzy mieli pecha i właśnie byli w tym dyliżansie. Jeden z nich, z dziwnie wykręconą paszczą i bardzo długim rozdwojonym na końcu językiem, właśnie wgryzał się z mózg noworodka, mlaskając z zadowolenia, co było słyszalne nawet przy waszym dyliżansie...


Mutantów jest w sumie około dziesięciu, nie zauważyli was i dalej zajmują się tym co przedtem. Mają różną broń, od włóczni, poprzez topory, kończąc na mieczach. Dwóch z nich ma również kusze.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Właśnie zamierzał powiedzieć coś do Arienati, kiedy dobiegł ich skowyt zza zakrętu drogi. Gdy Lady zaczęła im rozkazywać, syknął do niej:
- Zamknij się kobieto, bo sprowadzisz ich tutaj, a wtedy wam nie pomożemy!
Zrobił przy tym tak groźną minę, że zamilkła i pośpiesznie cofnęła się do dyliżansu.
Spojrzał na zakręt drogi zza którego dobiegało wycie.
Byli tam już Ulrich, Gunter i Ninerl. Trzymając nabite pistolety w dłoniach ruszył w ich kierunku.
Gildril oglądał ciało zabitego woźnicy. Luca mijając go omiótł je krótko wzrokiem i zwrócił się do człowieka:
- Zostaw to truchło do cholery. Lepiej chodź ze mną, twój łuk może się przydać.

Kompani z Golemem na czele skradali się w kierunku zakrętu. Zabezpieczając pistolety przed deszczem ruszył powoli ich śladem. Cicho, poboczem drogi, co i raz zerkając między drzewa. Dobrze, że deszcz zagłuszał ich kroki. Dotarłszy do zakrętu ogarnął całą scenę i szybko cofnął się kilka kroków. Gildril już był przy nich.

- I co robimy, przyjaciele? - szepnął oglądając całą scenę. - Ja widzę to tak: Gildril i Ninerl pozbywają się tych z kuszami. Jak tylko padną ruszamy na te stwory. Chwilowo na pistolety moje i Ulricha nie możecie liczyć, nasza broń nie doniesie z tej odległości, ale gdy podejdziemy bliżej... - Orlandoni uśmiechnął się zawadiacko. - Przy odrobinie szczęścia możemy z rajtarem załatwić po dwóch albo nawet lepiej. Łącznie wyeliminujemy ponad połowę. Nie chciałbym czekać z atakiem za długo. Teraz są zajęci jedzeniem więc łatwiej będzie ich zaskoczyć. Biegniemy razem i atakujemy w niewielkich odstępach od siebie. W czasie walki też nie rozdzielajmy się za bardzo. Jakieś sugestie? Jeśli nie, to szykujcie się i do strzelania. – rzucił do Gildrila i Ninerl.

Zrzucił płaszcz tak, żeby nie przeszkadzał mu w walce, naciągnął kapelusz. Poprawiając noże, tak żeby były dostępne zaraz po wypaleniu z pistoletów oceniał ich szanse. Przydaliby się woźnice z rusznicami ale jak na złość poszli gdzieś w las, tchórze. Przypomniał sobie Las Cieni. Ostland. Pięć lat temu. Dziś weźmie pomstę za wymordowanych tam ludzi.

- Uważaj na siebie... - szepnął do stojącej obok Arienati, gdy pozostali skupiali się na swoich zadaniach.

Już wybrał swój pierwszy cel.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Jego twarz zrobiła się czerwona. Przez chwilę wydawało się, że po prostu rzuci się z wrzaskiem na grupę mutantów. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Ulrich starał się ocenić sytuację. Dziesięciu na sześciu… nie jest tak tragicznie. Co nie zmienia faktu, że dobrze też nie jest. Pomyślał, że zabicie ich wszystkich samemu, z pewnością dodałoby mu sławy. O ile by przeżył. Nie czas teraz na takie rozmyślania – w armii zespołowe działanie to podstawa.

Przede wszystkim, muszą mieć plan. To co mówił Orlandoni brzmiało nawet rozsądnie…
- Prawda, jeśli się rozdzielimy, to jakbyśmy już nie żyli. Zwarty szyk, każdy osłania bok sąsiada… i powinniśmy z tego wyjść cali. – spojrzał po twarzach towarzyszy. Miał pewne wątpliwości co do Ninerl i Arienati – nie widział ich jeszcze w prawdziwej walce. Zaraz będzie miał okazję zobaczyć jak wszyscy sobie poradzą.
– Nie byłoby dobrze, gdyby nasza podróż tutaj się zakończyła, prawda? – powiedział z uśmiechem, po czym schował lewak do pochwy i zamiast niego w lewej dłoni Rycerza pojawił się pistolet. Sprawdził czy jest nabity. Jest.

Czekając aż reszta przygotuje się do walki, Ulrich sięgnął ręką do szyi po swój „amulet.” Mały młot na końcu łańcuszka był już mocno wytarty. Pomodlił się krótko o siłę do walki i schował go pod skórznię.
- Gotowi?
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Wiele wody upłynęło, odkąd ostatni raz stawał do walki z plugawym mutantem. Jednakże takie spotkania należą do niezapomnianych, a natknięcie się na śmierdzące, ociekające obrzydliwą posoką stworzenie tylko odświeżyło wspomnienia.
Nie zastanawiał się długo. Z takim przeciwnikiem się nie pertraktuje, tylko eliminuje na tyle szybko, zanim jego przeżarte Chaosem zwoje mózgowe zdadzą sobie sprawę, że egzystencja plugastwa na ziemskim planie właśnie dobiegła końca.

Ruszył do walki za szlachcicem. W odróżnieniu do niego nie posiadał długiej broni, więc rola Golema bardziej polegała na osaczaniu wroga i wystawianiu go na długie ostrze Ulricha. Kilka szybkich cięć, solidny kopniak ciężkim butem, a wreszcie bełt zatopiony w gardle szybko zakończyły sprawę. Obrzydlistwo padło jak długie, a szlachcic pożegnał je głębokim pchnięciem w przeżarty mózg.

Kolejne niepokojące odgłosy, irytujący krzyk wyniosłej kobiety oraz dziwne napięcie pulsujące w powietrzu nie wróżyły nic dobrego. Obawy Güntera potwierdziły się, kiedy ujrzał wywrócony dyliżans Czterech Pór Roku i ucztującą na zwłokach grupę mutantów.
"Wyjątkowo obrzydliwa menażeria" - mruknął do siebie.

Po chwili drużyna stała już gotowa do odparcia potworów. Plan Tileańczyka był podręcznikowy, ale w starciu w nietypowym terenie z nietypowym wrogiem, który nie myśli ludzkimi kategoriami, mógł się nie powieść. Przeciwnicy mieli przewagę liczebną, lecz ich wartość bojowa prawdopodobnie nie przewyższała bitnością bandy rzezimieszków, jakich pełno na imperialnych traktach. Największym utrapieniem mogli być kusznicy.
- Zrobimy inaczej. Wysunę się na czoło, starając się ściągnąć na siebie impet wroga. Gdy przeciwnik podejdzie wystarczająco blisko, zza moich pleców wyskoczą na nich Ulrich i Ninerl, którzy doskonale władają długimi ostrzami. Luca, jeśli jesteś tak szybki, jak wygadany, to przeprowadzisz ataki zaczepne, pilnując, by wróg nie starał się nas otoczyć oraz będziesz dobijać powalonych. W tym czasie Gildril zza wywróconego wozu usunie kuszników.
Rzucił im szybkie spojrzenie. Widząc, że pojęli plan walki, dodał:
- W razie niespodziewanej przewagi wroga udamy się do powalonego wozu. To będzie przyczułek, zza którego łatwo się będzie bronić. Czyli jeszcze raz: walczymy w zwartym szyku, owszem, ale czekamy aż przeciwnik podejdzie. Przyjmuję na siebie atak, wiążąc kilku walką, w tym czasie Ulrich i Ninerl eliminują ich z mojej lewej i prawej. Luca pilnuje maruderów i odciąża nasze flanki. Gildril wykańcza kuszników, a potem ma wolną rękę.

Taktyka zaproponowana przez wojownika była dobrym rozwiązaniem, ale na polu bitwy. Golem natomiast, podczas wieloletniej służby jako osobisty ochroniarz wielmoży, nawykł do nietypowych starć w nietypowych miejscach, kiedy priorytetem była minimalizacja strat własnych, a nie konieczność wycięcia w pień wszystkich przeciwników. Niejeden raz dane mu było wydostawać się z zasadzek na traktach dbając, by mocodawcy i jego dobytkowi nie stała się krzywda.

Günter poprawił niewielki puklerz, wyważył ciężką pałkę w dłoni. Spod kurtki wyciągnął dwa noże do rzucania. Zamierzał wpakować je w cielsko pierwszego wroga, który na niego zaszarżuje. Wysunął się na czoło. Za nim, w odległości kilku kroków, ustawili się po lewej i po prawej Mały Rycerz i wojownicza elfka. Tileańczyk czekał za nimi, gotów wesprzeć bardziej narażoną na atak stronę. Natomiast elf naciągnął cięciwę łuku, gotów oddać śmiercionośny strzał.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Szczęście, że Luca i Ninerl tak szybko się pojawili przy koniach, inaczej mogłoby jej być samej ciężko. Zwierzę szarpnęło wyrywając się dziewczynie i ta z impetem byłaby się przewróciła, lecz Tileańczyk zgrabnie ją pochwycił. Zdziwiona spojrzała do góry, napotkała jego miłe spojrzenie i lekki uśmiech. Mężczyzna pomógł Ari stanąć na nogi i chyba kazał wracać do powozu, jednak ona nie słuchała. Ten wzrok... zdawał się być jakiś taki inny. Uśmiech nie był spowodowany tym, że był od niej lepszy i chełpił się teraz, wyglądało to tak, jakby się Luca cieszył, że był tam na czas, by móc jej służyć jakimś wsparciem.
Chwilę stała zszokowana, mokre włosy kleiły jej się do policzków i czoła, po nosie spływała niewielka stróżka wody. Deszcz na szczęście ustawał, jednak w większości byli już mokrzy. Drobne krople z łatwością przebijały się przez ubrania i Arienati przeszedł nieprzyjemny, zimny dreszcz. Zatęskniła za kawałkiem suchego miejsca.

Mutant zginął, lecz ona dokładnie nie śledziła walki, bo po co? Wynik i tak był przesądzony, więc się tym zupełnie nie zajmowała. Podszedł do niej Luca, zdążyła odwrócić głowę w jego stronę, gdy dobiegł do nich jakiś nieludzki skowyt. Nie był ani ludzki, ani - jak jej się wydawało - zwierzęcy. Wzdrygnęła się. Babsztyl z powozu kazał im to sprawdzić, jednak Tileańczyk szybko odszczekał kilka ciepłych słów, co wywołało lekki uśmiech na twarzy dziewczyny.
Poszli i natrafili na całą grupkę mutantów.
- Chaos przy trakcie, na drodze do Altdorfu. To brzmi dość niepokojąco... - mruknęła do siebie. - Luca, mógłbyś dać mi nóż? - spytała stojącego obok Tileańczyka.
Miecz był dla niej zbyt długim i ciężkim ostrzem, czuła, że lepiej sobie poradzi mając w ręce nóż. Mogła się mylić, ale miała nadzieję, że tak nie jest.

Jej rozmyślania przerwał Günter proponując zgoła inny plan niż Luca. Dziewczynie było wszystko jedno, choć zastanawiała się, czy specjalnie ją pominął. Nie odezwała się ani słowem, kiedy ruszyli, udała się za Tileańczykiem. Taktyka rosłego mężczyzny spodobała się Arienati, zastanawiała się tylko, czy sam Golem nie ucierpi na tym. Musiał być pewny siebie i swoich umiejętności, by coś takiego zaproponować.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Hmm... Motłoch to wg takich jak ona ci "gorsi", znaczy nie tak bogaci jak ona. I oczywiście według niej pozbawieni dobrego wychowania. Choć tutaj bym się sprzeczał- odparł na pytanie Ninerl.
Uśmiechnął się natomiast na pytanie o "babochłopa". Czuł, że z tego tłumaczenia słów będzie miał jeszcze dużo radości. -Może nie tyle zniewieściały mężczyzna, co bardzo... eee... "męska" kobieta. Taka, w której subtelności jest tyle, co nic-. Chciał powiedzieć, że subtelności tyle, co w jego lewym bucie, ale wolał nie rzucać tak niecodziennymi metaforami. Dla dobra Ninerl i swojego.

***
Elf podszedł do zwłok. Nie wyglądały zbyt zachęcająco... Ale tak to jest, gdy na świecie panoszą się różne mutacje, a ich efekty dobierają się do zwykłych ludzi. Trudno. Gorszy był jednak skowyt, który nagle usłyszeli. Skowyt... zwierzęcy, choć to, czy to były zwierzęta, było sprawą mocno dyskusyjną. A na dodatek ta cały Lady postanowiła ich popędzać. "A jakby tak przywiązać ją do drzewa to te bestie by same przyszły, oszczędzilibyśmy sił..." przemknęło mu przez myśl, ale ugryzł się w myślowy język. Choć trzeba przyznać, że wrodzony cynizm mu dopisywał. Ale po chwili przestał. Przynajmniej na moment. Widok tego przewróconego dyliżansu bił na głowę wszystko, co ostatnio widział. Całe stado mutantów... Nie dość, że były obrzydliwe, to jeszcze mlaskały na tyle głośno, by to wrażenie pogłębić. I to im się akurat udawało w stu procentach.

Gildiril stał nieco zdumiony, nie mogąc się nadziwić, z jaką ochotą reszta chce sie rzucić na tę grupę mutantów. Cóż, pewnie naczytali się dziwnych książek i nasłuchali legend... Ale niech im będzie, tym razem elf zatrzyma złośliwości dla siebie. Szczególnie, że nie każą mu rzucać się na te pokraki z mieczem. Tyle dobrze...
-Dobra, jesteście już pewni tego planu? Bo jak tak to na miejsca... Czekajcie z atakiem do mojego wystrzału- powiedział, po czym nałożył strzałę na cięciwę. "O tak, dzisiaj sobie postrzelam... Jak za lepszych czasów" pomyślał, po czym przyklęknął i wycelował w jednego z kuszników, tego, który wydawał mu się w tej chwili większym zagrożeniem.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Ustaliliście plan działania, czekając na znak Güntera... i w tym momencie usłyszeliście krzyk mutanta, który was najwyraźniej wypatrzył między krzakami i pokrzykiwał na towarzyszy, wskazując miejsce gdzie się chowaliście. Teraz już nie było odwrotu. Jedna ze strzał wypuszczonych przez Gildrila przebiła szyję alarmującego resztę potwora, ten wraz z fontanną krwi poleciał w piruecie do tyłu. Druga ze strzał wbiła się tuż obok jednego z kuszników. Wiedzieli już gdzie jesteście, więc ruszyliście do przodu.

Z krzykiem na ustach Golem starł się z rozpędzonymi mutantami. Kreatura o końskim łbie i nogach, z tarczą i mieczem też zaatakowała. Wziął już zamach do potężnego ciosu, jednak w ostatniej chwili uniósł puklerz, zderzając się z potworem i podrzucając go w powietrze. Sam też nie utrzymał równowagi i nogi poszły do przodu, a góra zatrzymała się w miejscu uderzenia. Siłą pędu jednak reszta pomiotów przeszła bokiem i miał moment zanim zawrócą i zetrą się w prawdziwej walce. Obok niego na ziemi zwijał się konioludź. Günter podparł się na ręce, szarpnął do góry i grzmotnął z całej siły w leżące ścierwo. Chwilę potem zobaczył wypływające z brzucha stwora flaki. Wielkolud nie poprawiał, nie było sensu. Poderwał się na nogi i rzucił na nadchodzących sługusów chaosu, wywijając nad głową okutą pałką i rycząc iście barbarzyńsko.

Luca wypalił z obu pistoletów na raz. Kula pierwszego z nich trafiła stwora pożywiającego się dzieckiem. Prosto w twarz, robiąc z niej krwawą miazgę i posyłając stwora na ziemię. Druga rozerwała szyję kolejnego. W tym samym czasie Gildril trafił jednego z kuszników. Drugiego nie zdążył. Bełt przeciął powietrze i minął głowę szarżującego Golema dosłownie o kilka centymetrów. Wielkolud nie zwrócił na to nawet uwagi wybebeszając swą pałką kolejnego nadbiegającego stwora. Ulrich nacisnął na spust mierząc do kolejnego stwora. Jakież było zdziwienie rajtara gdy pistolet wybuchł posyłając odłamki wszędzie dookoła, głównie w Małego Rycerza, który dodatkowo poparzył sobie lewą rękę. Padający deszcz najwyraźniej nieco uszkodził nie zabezpieczony wcześniej pistolet i zamoczył znajdujący się w środku proch.

Kusznik natomiast spokojnie założył kolejny bełt, wycelował... szczęknęła zwalniana cięciwa i bełt poleciał z ogromną szybkością prosto w odwróconego Güntera, trafiając go w lewy bark. Pocisk przebił skórznię zagłębiając się w ciele, na szczęście dla człowieka nieszczególnie głęboko. Kusznik natomiast szybko rzucił się do ucieczki, znikając wam z oczu w głębinach lasu. Tylko jego łuskowate ciało czasem połyskiwało w deszczu.

Mutanty były zdyscyplinowaną i doświadczoną grupą. Szybko otrząsnęły się z szoku i ruszyły do ataku wrzeszcząc wniebogłosy. Arienati trzymająca się za Tileańczykiem nieco po prawej stronie cisnęła nożem trafiając stwora w szyję, a ten jedynie zacharczał i nakrył się nogami. Gdy dziewczyna podeszła by wyszarpnąć ostrze, pojawił się przy niej kolejny ze stworów. Wiedziała, że nie zdąży zablokować uderzenia wielkim toporem jaki dzierżył pomiot. Wtem zobaczyła jak z błyskawiczną szybkością natarł na niego Luca odbijając spadające ostrze i wykonując finezyjny piruet przebił go na wylot swym rapierem. W tym czasie Ninerl pomogła Ulrichowi zabić kolejnego ze stworów.

Na polu bitwy ostał się ostatni mutant. Mimo jego oczu na szypułkach wyglądał groźnie, z szablą w jednym ręku a sztyletem w drugim. Błyskawicznie rzucił się na zaskoczonego Orlandoniego, raniąc go w prawe ramię i wytrącając rapier. Prawie natychmiast wrócił do poprzedniej pozycji zataczając łuki swoją bronią. Ulrich i ranny Günter stali po jego bokach, Luca nieco z boku, trzymając się teraz za krwawą bruzdę na ramieniu. Nagle rajtar zerwał się i natarł na stwora swą szpadą pozbawiając go broni. Z boku stwora zaszedł Günter i rąbnął okutą pałką przez łeb, a następnie chwycił się za zraniony bark, gdy ostatni ze stworów padł martwy w błoto...

Walka dobiegła końca. Ochłonęliście nieco oglądając rany. Ulrich miał lekko poparzoną dłoń, całą czerwoną i nieco opuchniętą. Golemowi pocisk kusznika utkwił w lewym barku, na szczęście niezbyt głęboko. Ramię Tileańczyka krwawiło dość mocno. Pocieszaliście się jedynie tym, że tamci mieli dużo gorzej...
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Gdy w końcu zaatakowali, oprócz strachu ściskającego żołądek pojawiła się też niesamowita adrenalina, która pchała Tileańczyka do działania. Wydawało mu się, że desperacka walka o przeżycie trwała wieczność. Przy pomocy pistoletów wysłał na tamten świat dwóch ścierwojadów, jednocześnie dostrzegł że walczącemu nieopodal Ulrichowi wybuchł pistolet. Obok niego Arienati właśnie zdekapitowała swojego przeciwnika, a on przeszył kolejnego, który natarł na dziewczynę, próbując ją zabić. Cóż, szermiercza szkoła Balthazara Hertza była jedną z najlepszych w Imperium i Luca nieraz się już o tym przekonał. Zdążył jeszcze zarejestrować jak bełt z kuszy ugodził w bark stojącego kilka metrów dalej Güntera, gdy nagle pomiędzy nimi pojawił się szybki jak błyskawica potwór z oczami na szypułkach.

Jego broń zraniła zaskoczonego Tileańczyka w ramię, zmuszając do wypuszczenia rapiera. Przez chwilę Orlandoni nie czuł cięcia, dopiero po kilku chwilach dotarł do niego ból. Ramię nie dość że krwawiło, to jeszcze piekło niesamowicie. Stwór byłby dobił bezbronnego teraz zupełnie Lucę gdyby zagrożenie ze strony pozostałych nie zmusiło go do zwrócenia szabli w innym kierunku.
Luca zaklął po tileańsku łapiąc się za skaleczone ramię.

Chwilę potem było po wszystkim. Orlandoni dysząc ciężko rozejrzał się po placu boju. Podniósł rapier, wytarł go ze szkarłatnej posoki i schował do pochwy, wyrzucone kilka chwil wcześniej pistolety wytarł chusteczką i zatknął za pas. Ramię pulsowało bólem i dziwnym ciepłem, serce powoli odzyskiwało swój normalny rytm.

- Pomóc ci z tym bełtem, czy sam dasz radę go wyciągnąć, wielkoludzie? - Orlandoni popatrzył na rannego Güntera. Nie wyglądało raczej, żeby ten przejmował się kawałkiem drzewca wystającym z jego barku. Twardy gość. - W torbie mam apteczkę, tak czy siak trzeba będzie zrobić opatrunek, a w Altdofie odwiedzić jakiegoś medyka. Mnie też by się przydało szycie. – Tileańczyk zerknął na czerwoną bruzdę na ramieniu i pokrwawiony rękaw kubraka. - Niech to szlag, to był taki dobry materiał, prosto z Bretonii przywiozłem, pewnie do wyrzucenia. A jak twoja dłoń, Ulrich? Widziałem że pistolet ci eksplodował...

Popatrzył na Arienati. Jak zwykle nie mówiła zbyt wiele, Tileańczyk zastanawiał się co też siedzi w głowie tej dziewczyny. Jej zadrapania i sińce mówiły co nieco i Orlandoni mógł się jedynie domyślać co ją spotkało. Napotkawszy jej spojrzenie uśmiechnął się szeroko odsłaniając rządek białych, równych zębów. Podszedł do niej.

- To był naprawdę niezły rzut, madame. - rzekł. - Coś mi mówi że potrafisz dużo więcej niż nam się wszystkim wydaje, Arienati. Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa.

Stojąc z nią twarzą w twarz chwycił ją za dłoń ściskając lekko, tak, by nikt nie zauważył tego gestu. Przez chwilę wpatrywał się w nią swymi czarnymi oczyma rozmyślając o czymś. Zranione ramię zupełnie przestało mieć znaczenie. Potem nagle odwrócił się cofając dłoń i powiedział do pozostałych.

- Trzeba przejść się po tym pobojowisku i sprawdzić czy aby na pewno wszystkie te ścierwa są martwe. Jeden nam uciekł, ale nie ma sensu za nim gonić. Potem wracamy do dyliżansu i jedziemy do stolicy. I tak za długo tu zabawiliśmy.

Jakby na potwierdzenie tych słów Tileańczyk rozpoczął obchód po placu boju, jednocześnie kątem oka przyglądając się zabitym z dyliżansu.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
Przepłukała usta łykiem wody z bukłaka.
- Co to było?- zapytała się Gildirila.-Ofiara jakiegoś eksperymentu?- przypomniała sobie słowo, jakie szeptał mężczyzna. - Henning to nazwa tego stwora? To jest ich więcej?- zapytała się badawczo.
Nagle coś zawyło. Dźwięk niósł się z przodu.
Ninerl powoli z strzałą na cięciwie, przeszła kilka kroków naprzód.
Przewrócony powóz tarasował drogę. Przy nim było jeszcze więcej tych dziwnych stworów- każdy był jakoś inaczej zniekształcony. Dostrzegała ciało dziecka, w które wgryzał się jeden z nich. Zalała ją fala gniewu.
Dziewczyna zasyczała bezgłośnie- Druchii też nie oszczędzali dzieci, niektóre torturując dla zabawy.
Ludzie spierali sie o plan ataku- słuchała uważnie. W końcu nie znała tych stworzeń. Wyglądały na groźne.
Wszyscy się w końcu zgodzili na propozycję Guntera, czy jak on się tam zwał. Ninerl odpięła płaszcz, by nie krępował jej ruchów. Dobyła miecz, ustawiła się i czekała.
Z trudem hamowała chęć, by rzucić się naprzód w sam środek rzezi. Wściekłość wzbierała falą w jej umyśle. Zacisnęła zęby i ruszyła w szyku.
Szlachcica właśnie dopadł jeden. Wcześniej wybuchła ta jego dziwna broń. Ninerl trafiła obrzydliwca w ramię, potem poprawiła ciosem w szyję. Krew z przeciętej tętnicy trysnęła jasnym strumieniem. Dziewczyna uchyliła się, by jej krople nie zmoczyły ubrania i skóry. "Może jest toksyczna" pomyślała.
Potyczka się skończyła. Ninerl przeszła się po polu walki, sprawdzając czy jakiś z potworów jeszcze dycha. "Nigdy nie zostawiasz żywych wrogów" - tę zasadę poznała najwcześniej.
-Co z kusznikiem?- zapytała się reszty. -Mogę spróbować go wytropić. Czy jednak nie ma sensu?- to były ziemie ludzi, oni powinni wiedzieć. -Czy jest ich tam więcej?- jeśli tak, to nie należało zwlekać.
Obejrzała uważnie rany ludzi. Wyjęła pakunek z ziołami i bandażami.
- Pomóżcie mi. Trzeba go wyciągnąć- powiedział, chwytając urękawiczoną dłonią bełt. Licząc po cichu, wyszarpnęła bełt jednym ruchem. Oczyściła ranę i opatrzyła ją.
- Miejmy nadzieję, że nie było na nim trucizny- obejrzała pocisk uważnie. Potem zajęła się rana kupca.
-Chyba trzeba będzie ją zszyć- powiedziała, marszcząc brwi.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Walka toczyła się szybko i jakby na zupełnie innej płaszczyźnie umysłu. Ciało reagowało samo, stopy posuwały się na przód, dłoń zamachnęła się i posłała nóż prosto w mutanta. Sama była zdziwiona i zaskoczona, że jej to tak sprawnie poszło. Chciała zabrać broń z martwego ciała, ale zastanawiała się o sekundę za długo i ciężkie ostrze zaczęło na nią spadać. Serce jej zamarło, w ułamku sekundy widziała całe swoje życie, a nie było tego dużo.
I wtedy coś się stało. Nie wiadomo skąd pojawił się nad nią Tileańczyk i... uratował jej życie. Potem gdzieś zniknął, a ona na wszelki wypadek nie wtrącała się już do walki, gdyż nie miała przy sobie odpowiedniej broni, a machając mieczem z łatwością dałaby się zabić.

Gdy wszystko ucichło, stała gdzieś z boku i starała się nie plątać pod nogami. Widząc ranę Luca czuła się niezręcznie. Choć miała ochotę zapaść się pod ziemię, zauważył ją i zaraz podszedł.
- To był naprawdę niezły rzut, madame - rzekł do niej. - Coś mi mówi że potrafisz dużo więcej niż nam się wszystkim wydaje, Arienati. Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa.
Stojąc z nią twarzą w twarz chwycił ją za dłoń ściskając lekko, tak, by nikt nie zauważył tego gestu. Przez chwilę wpatrywał się w nią swymi czarnymi oczyma rozmyślając o czymś. Wiele by dała, żeby wiedzieć, co mu teraz chodzi po głowie. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła nieznacznie. Zaraz odwrócił się cofając dłoń i zaczął coś trajkotać do reszty.

Arienati stała jak słup soli, z tą różnicą, że sól się nie rumieni i nie łomocze mu serce. Dopiero po kilku dłuższych chwilach, gdy Ninerl zaczęła się zajmować rannymi, dziewczyna podeszła.
- Pomogę ci - powiedziała przejmując z jej dłoni ramię Tileańczyka.
Patrząc się na jego ranę westchnęła i chwilę uciekała wzrokiem na boki.
- Dziękuję, uratowałeś mi dzisiaj życie - wykrztusiła z siebie w końcu i zamilkła.
Palce szybko i delikatnie obadały ranę i dokończyły rozpoczęty już opatrunek. Zmarszczyła lekko brwi, miała nadzieję, że mężczyźnie nic nie będzie.
Ostatnio zmieniony sobota, 29 grudnia 2007, 18:40 przez Ouzaru, łącznie zmieniany 2 razy.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Ten mężczyzna miał na imię Henning... Jeszcze zanim stał się tym, czym sie stał. To był mój dobry znajomy, niejeden raz sobie pomogliśmy... Szkoda, że teraz mogłem mu pomóc tylko w ten sposób- odpowiedział na pytanie Ninerl.

***
Walka była taka, jakiej mógłby sobie życzyć niejeden wojownik. Szybka, krwawa, z mnóstwem ofiar po drugiej stronie. Elf wypuszczał strzałę za strzałą tak szybko, że brakowało czasu na celowanie. Ale kilka grotów dotarło na miejsce przeznaczenia, kończąc żywot potworów w efektownej agonii. W międzyczasie wojownicy we frontalnym natarci zmietli część mutantów z powierzchni ziemi. W tym momencie dziękował opatrzności, że nie wybrał drogi wojownika... Babranie się w krwi i flakach nie było jego ulubionym zajęciem. A podrzynanie ofiarom gardeł nie wchodziło w tym momencie w rachubę.

Wreszcie walka dobiegła końca. Bilans drużyna miała nawet dobry. Większość mutantów zginęła, kusznik uciekł gdzieś w las. A przede wszystkim nikt nie zginął, choć ramię Guntera nie prezentowało się zbyt sympatycznie... Ręka Ulricha też nie, ale tego można było się spodziewać, jeśli próbuje się strzelać z broni palnej na deszczu. No, ale to wszystko się zagoi. Gildiril zarzucił łuk na plecy i wyszedł do reszty. -No, możemy sobie pogratulować dobrego ataku... Oby tylko wam się nie wdały jakieś infekcje, bo wtedy leżymy- Nie silił się na pełen troski ton. Prawdę mówiąc, zależało mu tylko na tym, by dotarli na miejsce w jednym kawałku, a wszelkie rany mogą ich tylko spowalniać. Westchnął więc tylko i siadł na mokrej już od deszczu trawie, czekając aż reszta drużyny się pozbiera. A liczył, że dadzą sobie radę, zresztą też za wiele im w tym momencie nie mógł pomóc.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, gdy Arienati „przejęła” jego ramię z rąk Ninerl.
- Dziękuję, uratowałeś mi dzisiaj życie - wykrztusiła z siebie i zamilkła. Nie lubił gdy milczała.
- Daj spokój - rzucił. - Powiedziałem ci przecież wcześniej, że nie chcę by coś ci się stało, prawda? A nie mogłem i nie chciałem pozwolić by ten stwór cię zranił lub zrobił coś gorszego. Nawet kosztem własnego zdrowia... zresztą, nic się przecież nie stało. – rzekł zupełnie poważnie próbując spojrzeć jej w oczy. Unikała jego wzroku. Jej zgrabne palce delikatnie dokończyły opatrywać zranione ramię o którym Tileańczyk zupełnie zapomniał gdy czarnowłosa się zbliżyła. Pochylając się, jej długie włosy delikatnie musnęły jego twarz. Luca uśmiechnął się, ich wzrok wreszcie się spotkał. - Dziękuję za to, Ari – po raz kolejny chwycił dziewczynę za dłoń. Dostrzegł zmieszanie na jej twarzy. - Możesz być pewna, że nie pozwolę by cokolwiek ci się stało. Ród Orlandonich zawsze dotrzymuje słowa...

Chwilę później odchylił nieco głowę i spojrzał w kierunku Ulricha:
- Mam nadzieję, że po dotarciu do Altdorfu postawisz coś mocniejszego, przyjacielu? Mam ochotę solidnie odreagować spotkanie z tymi poczwarami...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Zablokowany