[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Woźnica ledwo trzymał się na nogach, a beknięcie sprawiło że i Orlandoniemu zakołowało się w głowie i zrobiło niedobrze.
- Potrzebujemy miejsc dla sześciu osób – Luca posadził mężczyznę na krześle i pokazał na palcach, dla pewności. – Siedem razy sześć równa się czterdzieści dwa, tyle jutro zarobisz, jeśli zabierzesz nas do Altdorfu. Lepiej jednak będzie jeśli zapłacimy przed odjazdem, w twym stanie przyjacielu gotowyś zapomnieć i zażądać opłaty ponownie. Oto zaliczka – włożył woźnicy w dłoń złotego Karla-Franza i odszedł.
Po drodze zahaczył kelnerkę.
- Proszę nie dawać mu więcej alkoholu. Chciałbym dojechać do Altdorfu żywy.

Zasiadł z powrotem przy stole aby dokończyć flaszkę z Ulrichem i Günterem (Gildril nie wiedzieć czemu mało był zainteresowany alkoholem). Gdy skończyli piątą kolejkę drugiej butelki, Luca powiedział:
- Jest nas czterech. Proponuję zatem wziąć dwa pokoje na górze, nasze damy oczywiście trzeci osobny. Ze wspólnymi salami mam złe doświadczenia. Wybaczycie, cały dzień byłem w drodze. Wezmę klucz i pójdę już na górę. Mam nadzieję że nikt z was nie chrapie. - spojrzał wymownie na męską część drużyny.

To rzekłszy wstał, zapłacił karczmarzowi za klucz i udał na górę. Zzuł buty, rzucił wszystkie rzeczy w kąt między łóżkiem a ścianą i poszedł spać. Chrapanie Güntera z którym dzielił pokój długo nie dawało mu zasnąć ale w końcu zmęczenie przemogło i przeklinając wielkiego mężczyznę pogrążył się w objęciach Morra.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar


Jedzenie wyglądało i pachniało apetycznie. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, jak Ulrich jadał ostatnimi czasy. No, ale czemu tu się dziwić? W końcu wojsko to nie restauracja. A porządny posiłek nikomu jeszcze nie zaszkodził. Owszem, byli tacy, którym szkodził jego brak… Na szczęście oni dziś wypoczną najedzeni. Mały Rycerz powoli zabrał się do jedzenia, popijając wódką.
- Wyborne… - mówił w przerwach między poszczególnymi kęsami – Naprawdę niczego sobie posiłek.
Kiedy skończył, otarł usta dłonią i ułożył się wygodniej na krześle. Pokoje? Dzisiaj Ulrich chyba zrobi sobie święto i spędzi noc w porządnym łóżku we własnej „kwaterze.” Już prawie zapomniał jak to jest… Może najwyższa pora odwiedzić dom? Może…

W milczeniu słuchał opowieści Orlandoniego. „Handlarz? No tak…” Powinien się od razu domyślić. No bo czym może się zajmować bogaty podróżnik? Słysząc dalsze słowa tileańczyka, twarz de Maara drgnęła. „Bezpodstawnie roszczące sobie pretensje?” Jeszcze kilka lat temu takie słowa wypowiedziane w obecności Ulricha skończyłyby się bójką. „W końcu dobro Imperium winno być sprawą najwyższej wagi! Gotowość poświęcenia wszystkiego dla ojczyzny – to jest ważne! A nie okradanie piersi, która nas karmi…” No cóż… jak widać, życie naprawdę weryfikuje poglądy. Dziś Ulrich już wiedział, że w słowach Orlandoniego coś jednak jest. I że – oprócz niego samego – tylko kilka osób ma na względzie dobro tego kraju. Właśnie dlatego nie można ukarać ich wszystkich. To jak w tej opowieści, którą usłyszał dawno temu... o takim jednym co to walczył z wiatrakami.

Poruszył się na krześle, pochylił się do przodu i oparł głowę na pięściach, przysłuchując się dalej. Szukał odpowiednich słów… nierozsądnie byłoby zaczynać współpracę od konfliktów. Odezwał się, gdy tileańczyk wrócił do stołu.
- No tak… każdy orze jak może, prawda. Ale podatki to podatki – są po prostu nieuniknione. A prawo to prawo. Chociaż czasem nienajlepsze, bez niego bylibyśmy tylko barbarzyńcami. – w ustach kogokolwiek z rodu de Maarów takie słowa zabrzmiałyby co najmniej dziwnie.
- Ale, lepiej się napijmy! – pociągnął łyk i w jego głosie zabrzmiał weselszy ton - Nic tak dobrze nie robi na trawienie po sytym posiłku jak łyczek wódki. A skoro już jesteśmy przy wódce, to znałem kiedyś człowieka - a konkretniej żołnierza - który potrafił opróżnić beczkę tego cudownego napoju w kilka chwil… Niesamowity widok! Wojskowi to naprawdę niezwykli ludzie. Wiem, bo sam byłem w armii. "W służbie Imperium," jak mawialiśmy. Na dodatek to nie była byle piechota! - podniósł palec wskazujący i zamachał energicznie, mało nie wylewając reszty napojów z kubków. Widać trochę go już zaczynało ponosić. To raczej z natłoku wspomnień i z emocji niż z nadmiaru alkoholu - Oddział Imperialnej rajtarii to nie byle co, o nie... - westchnął - Napijmy się jeszcze.
Rozmowa jakoś się utrzymywała. Alkohol naprawdę się przydaje na chwile takie jak ta. No, ale jutro czekał ich męczący dzień. Kiedy Luca odszedł już od stołu, Ulrich przeciągnął się i powiedział:
- Chyba rzeczywiście najwyższa pora udać się na spoczynek… w końcu nawet sam Młotodzierżca kiedyś sypiał.
Szybko dopił to co miał w kubku, pożegnał się z towarzystwem i upewniwszy się, że jednak zapłacił właścicielowi lokalu i że ma klucze od kwatery, udał się do pokoju. Tam trochę potrwało zanim zdjął cały rynsztunek i ułożył go na jednym z dwóch krzeseł w izbie. Szpada i lewak zwisały przewieszone przez oparcie. A nabity pistolet? Z przyzwyczajenia - na podłodze, w zasięgu ręki. Po chwili Ulrich już leżał spokojnie w miękkim łóżku.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Widząc nietęgą minę Orlandoniego, Günter odkaszlnął na stronie, wypluwając zalegającą w gardle flegmę.
"Taki typ człowieka" - stwierdził odkrywczo w myślach. - "Wygadana dusza towarzystwa."
Jakkolwiek by nie było, bardziej Golemowi odpowiadał rozmowny towarzysz, niźli wiecznie zasępiony ponurak. Uniósł kufel sikacza i wzniósł toast:
- Zdrowie szanownej kompanii. Za podbój imperialnych gościńców i brzęk pełnych sakiewek!

Po krótkim wykładzie historycznym o charakterze autobiograficznym, jakim uraczył towarzystwo tileańczyk, Günter odparł:
- Innymi słowy: paser, przemytnik i kupiec w jednym? Oto przepis na "człowieka wielu specjalności", ha! Zdrowie zaradnych życiowo! - Dodał tubalnym głosem, po czym wlał w gardło palący napój. Otarł rękawem mięsiste usta, ściągnął rzadkie brwi pod masywnym czołem i odrzekł:
- Jeśli o mnie chodzi, to rad jestem znów znaleźć się na imperialnych traktach. Lubię podróże, szczególnie w dobrej kompanii. A co do mojego zawodu, to wystarczy wam wiedzieć, iż mam mocną głowę do negocjowania interesów, szczególnie tych dotyczących transakcji gotówkowych. - Tu zaśmiał się donośnie, prezentując czoło nabijane licznymi guzami i pełną blizn łysą czaszkę.
Do końca wieczora uraczył współbiesiadników jeszcze paroma niewybrednymi opowiastkami rodem z miejskiego rynsztoka. Nie zwracał szczególnie uwagi na skrzywioną minę elfki, która zdawała się rozumieć co drugie jego słowo. I tak miała przewagę. On nie jarzył ani jednego wypowiedzianego w jej języku.

Po biesiadzie udał się do pokoju. Miał ochotę na ciepłą kąpiel w balii wody, lecz obawiał się, że gorąca przyjemność tylko go rozbudzi, a musiał wszak odpocząć przed dalszą drogą.
"Pomyślę o tym jutro" - skwitował pod kopułą.

I z głośnym hukiem zwalił się na siennik.

Spłoszony odgłosem kudłaty kocur podskoczył, z trudem uniknąwszy upadku ze stromego i śliskiego dachu. Zwierzę zjeżyło sierść i fuknęło nienawistnie pod adresem chrapiącego dwa metry niżej Golema.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
Ten młody czaronowłosy człowiek niemal streścił im swój życiorys. Ninerl uznała go za nierozważnego. Kto opowiadał o sobie wszystko nieznajomym? Poza tym robili tak jedynie niżsi rangą, gdy książę lub król wyraźnie tego żądał. "Moze zawsze kłamać" pomyślała "A może jest zapatrzony w siebie?". Niepłacenie podatków nie było zbyt rozważne- nie przypominała sobie, by komuś na Ulthuanie na dłuższą metę się opłacało. Lepiej był oddać daninę i mieć spokój.
Czterdzieści procent- to była bardzo wysoka opłata. Takie zdarzały się tylko wtedy, gdy mobilizowano całą armię.
Wynikało z tego wszystkiego tylko to, że człowiek nie był morvathem. Ninerl odetchnęła z ulgą w duchu.
Młodzieniec oczekiwał czegoś od nich. Mieli chyba teraz oni coś o sobie powiedzieć.
- Ja wędruję sobie tu i tam. Mieczem machać umiem, tylko mogę powiedzieć - powiedziała. - Z czystej ciekawości. A ostatnio zapragnęłam zobaczyć cuda Altdorfu. Podobno całe miasto aż emanuje magią? To prawda? - zwróciła się do rozmówcy z pytaniem. -A że nie jestem zasobna w pieniądze, no to cóż...- uśmiechnęła się nikle. Nikt nie dowie się, czemu tutaj jest. Skąd mogła wiedzieć czy są godni zaufania? Poza tym to przecież ludzie...
Asur o imieniu Gildiril wyjaśnił jej dziwne słowa czarnowłosego.
-To tak jak bym powiedziała "polej wszystkim"? - zwróciła się w tar-eltharinie do mężczyzny. -Czyli prawie to samo... Ale czemu miałby się obudzić bez sakiewki? Tyle by wydał czy pozwoliłby się okraść?- dodała i uśmiechnęła się do niego. Wydał sie jej sympatyczny, ale trzeba uważać. Mordercy i szpiedzy też bywali sympatyczni. Pamiętała jak krzyczeli, gdy jej drużyna przybijała ich strzałami do drzew. Gdy się jacyś trafili, to jej oddział dostawał kilku - ich śmierć miała być spektakularna. Uśmiechnęła się do siebie. To było jak najbardziej słuszne. A w ich przypadku... cóż, ryzyko zawodowe.
Mężczyzna zadał pytanie. Uznała, że możesz odpowiedziec zgodnie z prawdą- to niczym jej nie groziło.
-Niespełna półtora miesiąca, wedle ich miary czasu. Czyli niewiele- powiedziała. -Czuję się trochę... zagubiona-dodała cicho, spuszczając wzrok. To było prawdą, ale być może on uzna, że należy się nią zająć? Wtedy wiele spraw by się uprościło. Mężczyźni byli łatwi do zrozumienia. Przynajmniej Asurowie. Ludzcy byli po prostu prymitywni, takie zwierzęta na dwóch łapach. Nieliczni odbiegali od tego standardu. Podniosła wzrok i posłała mu nieśmiały uśmiech. Niech wierzy, że jest bezbronna. Oni tak uwielbiali się popisywać swoją siłą lub władzą. No to teraz ma na to okazję.
Ninerl bezbronna... słowa te zakrawały na kpinę. Jej ojciec uznałby je za doskonały żart. Po dwudziestoletniej służbie wojskowej trudno być bezbronnym. Pomyśleć, że zostało jej jeszcze trzydzieści lat do odpracowania. A później... a później zobaczy, co będzie robić dalej...
-Czemu miałoby być to niezbyt fajne miejsce? Jeśli ci chodzi o brud, ogólne zdziczenie, głodujące dzieci na ulicach, to to już widziałam - powiedziała. - Muszę przyznać, że jest to w pewien sposób.... egzotyczne- mruknęła.
Kelnerka przyniosła sok. Ninerl powąchała go uważnie. Wypiła małą kroplę- smakował normalnie. Pachniał też dobrze. Trucizny chyba nie było. Starych nawyków było trudno się pozbyć. Zawsze w obozie, za każdym razem sprawdzało się prowiant. A zwłaszcza w magazynach. Zawsze, zawsze, zawsze... Truciciele mogli być wszędzie. Raz ktoś zapomniał i ... no cóż, kilkanaście minut później kopali nowy dół.
Do stolika dotarło jedzenie. Ninerl wybrała samo mięso i kaszę. Kasza wyglądała podobnie jak ta, którą jadła w domu. Może była nieco jaśniejsza. Jeszcze raz sprawdziła potrawy- chyba można je zjeść. Przełknęła kaszę- była ciut za słona. Czemu oni tak doprawiali potrawy? Nie bardzo mogła zrozumieć. "Może Gildiril będzie wiedział" pomyślała za moment.
-Czemu oni dorzucają tyle przypraw i soli?- szepnęła do mężczyzny.
Przygodni towarzysze właśnie coś opowiadali. Ten brudniejszy jakieś historyjki, których sensu nie zrozumiała do końca. To pewnie było o seksie, jak niemal wszystkie ludzkie żarty.
Traktowali tą sferę życia w dziwny sposób- albo jakby się jej bali albo jakby była ich jedynym, nadrzędnym celem. Przynajmniej tyle na razie zauważyła.
Do stołu podszedł gospodarz i zalał ich potokiem swojej wymowy.
Właściwie zrozumiała wszystko, ale musiała się uważnie wsłuchiwać. Mówił bardzo szybko i niezbyt wyraźnie.
Wysłuchała go, milcząc.
Kupiec wrócił. Powiedział coś o pokojach. Zastanawiała się, co prawda, czemu kobiety mają spać oddzielnie, ale może to jakiś tutejszy zwyczaj?
-Arienatii...- powiedziała do obdartej dziewczyny. - Może wykąpiemy się przed snem? Ja muszę się rozgrzać. Idę zapłacić za pokój- oświadczyła i wstała. Znalazła właściciela i uiściła zapłatę za pokój, poprosiła też o balię z gorącą wodą. Wątpiła, by dziewczyna miała jakieśkolwiek fundusze.
Nie pozwoli się jej położyć, póki się tamta nie wykąpie. Nie ma mowy, nie muszą śmierdzieć obydwie. Tylko co zrobić z tym kawałkiem łachmana, który dał jej Gunter?
"Najwyżej jakoś go się upierze i powiesi przy kominku, by wysechł. Może tak nie będzie śmierdział." pomyślała.
Życzyła reszcie dobrej nocy i odeszła.

Położyła się na łóżku, przedtem sprawdzając czy nie ma na nim robactwa. Miecz leżał tuż obok, zimny metal chłodził jej dłoń. Łuk także był pod ręką. Zaśpiewała w myślach prośbę do Lileath o piękne sny i zamknęła oczy....
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Wylądował przed nią talerz z gorącą strawą, po chwili także kubek i dzbanek z sokiem. Chwilę obracała naczynie w dłoniach, badała palcami jego teksturę, wszystkie wgłębienia i ślady zużycia. Po chwili namysłu nalała z dzbana soku, ale tylko do połowy i wykonując powolne kółeczka nadgarstkiem patrzyła na owocowy płyn. Nie zostawał żaden osad, nie widziała też nietypowego załamania światła, więc chyba wszystko było w porządku. Zapach zupełnie normalny... Przejechała kciukiem po krawędzi kubka, potarł palce i dolała sobie do pełna. Niektórzy w tym czasie byli już w połowie swojej porcji, a ona robiła coś, czego sama nie rozumiała. Czuła, że tak być powinno.
Głód na chwilę ją zamroczył, więc nie bawiąc się już dłużej zaczęła powoli zjadać swoją porcję. Kawałki kroiła niewielkie, łokcie trzymała przy sobie, widelec podnosiła do ust i bardzo dokładnie wszystko gryzła. Potrawa eksplodowała barwą smaków odbierając dziewczynie zmysły i sprawiając, że trochę lepiej się poczuła. Chyba jeszcze nigdy nie jadła czegoś tak wspaniałego! Możliwe, wszak opinia była budowana na tym, że jest wygłodzona, nie mówiąc już o tym... że niewiele pamiętała. Pogryzła, przełknęła, popiła. Odłożyła na chwilę sztućce na brzeg talerza i nieznacznie tylko podnosząc wzrok poprawiła się na krześle.
- Arienati - przedstawiła się cicho, ale pewnie i tak niewiele osób to dosłyszało.
Nie jej wina i nie jej problem.

Kończąc swą porcję wysłuchiwała opowieści nowych towarzyszy, ale sama się nie odzywała. Ten Tileańczyk wydawał się sympatyczny, lecz w jej odczuciu większość rzeczy robił na pokaz. Cóż, taki zawód widać, nie powinna go oceniać. Starał się ich mile przywitać i była mu szczerze wdzięczna za ciepły posiłek. Arienati na chwilę uniosła wzrok. Czarne niczym węgielki i błyszczące jak gwiazdy oczy szybko prześlizgnęły się po jego dłoniach, szyi i na końcu twarzy. Paznokcie miał czyste, lecz kiedy gestykulował, wyraźnie dostrzegała lekkie zgrubienia na skórze wewnętrznej części dłoni. Idealnie pasowały do osoby, która w swym życiu sporo fechtowała.
Obok siedział też drugi wojak, jednak po sposobie bycia, wysławiania, przedstawiania się i ogólnej aparycji... zdawał się być synem jakiegoś szlachetnego rodu. Nie zachowywał się na pokaz, był spokojny, kulturalny i sprawiał pozytywne wrażenie. Mówił o swej służbie, trochę też popił, co było najlepszym dowodem na to, iż w wojsku był. Co innego z bardami i kuzynami się szlajać po karczmach, co innego wlewać w siebie mocne trunki i utrzymać uśmiech na ustach. No i jeszcze jego strój... Tak, ta osoba wydawała jej się autentyczna.
Trzeci mężczyzna, który ofiarował jej płaszcz, zdawał się być największą zagadką przy tym stole. Niepozorny z wyglądu, często uśmiechający się w taki zabawnie rozbrajający sposób, zdający się być osobą... o nieco mniej lotnym umyśle... a jednak. Pod maską osoby prostej i nieskomplikowanej kryło się coś jeszcze. Sposób, w jaki się wysławiał i dobierał słowa był co najmniej zaskakujący. Już prędzej po pozostałych towarzyszach mogłaby się spodziewać pomocy, jednak tylko on tak naprawdę zwrócił na nią uwagę.
Choć z drugiej strony może nie wiedzieli, jak się zachować lub mieli ją za zwykłą dziwkę, do której nawet nie warto się odezwać. Możliwe, prawdopodobne. Ciekawe, czy mieli rację? Ari nadal tego nie wiedziała.
Elfy były zupełnie osobnym rozdziałem, tak jak mężczyzna sprawiał wrażenie zaaklimatyzowanego tubylca, tak ta kobieta miał chyba problemy, żeby się tutaj odnaleźć. Arienati obserwowała ją, jak często marszczy czoło, przechyla głowę lub zagaduje elfa. Chyba nie wszystko do końca rozumiała. Było w niej też coś... niepokojącego. Pewny wzrok i gesty kontrastowały z jej delikatnością i kruchością. Dziewczyna nadal nie była pewna, co jest prawdą, a co maską, ale cóż... to była elfka, może one tak mają?

* * *

Tileańczyk okazał się być osobą nad wyraz zaradną, a może po prostu nie potrafił spokojnie usiedzieć na miejscu? Tak czy inaczej dowiedział się o cenę za przejazd i Ari odetchnęła z ulgą, akurat na tyle ją było stać. Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić, elfka zaproponowała dziewczynie kąpiel.
- Bardzo dobra myśl - odpowiedziała jej cicho.
Głos miała przyjemny i łagodny. Nie tak piękny i melodyjny jak elfy, ale brzmiała w nim jakaś przyjemna dla ucha nutka. Ari nie zdziwiła się, że kobieta dosłyszała jej imię, ponoć dobry słuch był czymś typowym dla tych istot...
U karczmarza zapłaciła za pokój i kąpiel, i choć z ciężkim sercem oddawała monety, nadal miała dość na dyliżans. Nie było tak źle. Puściła elfkę przodem, po jej spojrzeniu wnioskowała, że może pochodzić z wyżej postawionej rodziny lub samej być kimś ważnym. Nie chciała urazić Starszej Rasy, więc grzecznie poczekała na swoją kolej. W tym czasie, kiedy ona była zajęta, Arienati przesunęła swoje łóżko pod samo okno. Ktokolwiek zechce wejść do pokoju tą drogą, wpadnie prosto na nią.

Elfka położyła się i dziewczyna zabierając ze sobą derkę z posłania poszła się wykąpać. Zdjęła z siebie wszystko i choć panował mrok, niemal widziała każde zadrapanie i uszkodzenie swojej skóry. Niektóre popuchnięte miejsca zapewne będą się goić przez kilka dni, ale kiedyś znikną. A w każdym razie taką miała nadzieję. Powoli i ostrożnie weszła do ciepłej wody, nie była gorąca, ale jej ciało mocno tego dnia się wyziębiło i każdą zmianę temperatury odczuwała mocniej. Skóra zaczęła piec, ale nie było rady, trzeba było się umyć. Gdy skończyła przeprała swoje szmatki, lecz płaszcza nie ruszała, bo nie był jej i nie wysechłby przez dwa dni. Ciężki i gruby materiał dobrze chłonął wodę, trudniej było z upraniem i wysuszeniem. Ari chyba nawet nie miałaby siły dźwignąć z balii takiego nasiąkniętego płaszcza, wolała nie ryzykować.
Owinęła się w derkę, wzięła swoje szmatki i rozwiesiła przy oknie. Płaszcz ułożyła niedaleko, niech też się przewietrzy... Po skończeniu wszystkich zabiegów położyła się, lecz jeszcze długo nie mogła zasnąć. Chrapanie z pokoju obok dobijało ją i męczyły także wizje poprzedniej nocy. W końcu jednak zmęczenie i wyczerpanie zwyciężyły, dziewczyna zwinęła się pod derką w kłębek i usnęła.
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Noc zapadła szybko, zmęczenie dopadło w końcu i ostatnią dwójkę z waszej kompanii, chociaż Günter i Ulrich okazali się zahartowanymi w bojach z kilkoma butelkami wódki zawodnikami i walczyli z kislevską wodą ognistą nawet wówczas, gdy główna sala opustoszała. Gdy Ninerl i Arienati szły do pokoju by przed snem zażyć kąpieli, woźnice jeszcze pili, wydając pieniądze tileańczyka, lecz już teraz wolno, wyraźnie nie mieli sił na więcej. Na nic jednak nie zdały sie prośby by nie dawano im więcej alkoholu, w końcu gospodarz może i był miły, ale na pieniądze łasy jak każdy chyba w tej profesji. W końcu jednak i woźnice (dużo wcześniej niż Golem i de Maar) odeszli w objęcia Morra...

Arienati

Kąpiel zadziałała relaksująco, zasnęłaś niemal natychmiast, ale nie był to spokojny sen. W podświadomości czaiły się bezkształtne lęki, napierając na ciebie i grożąc, że cię zgniotą. Owadzie szepty, niczym wibracja przejrzystych skrzydeł, bzyczały w twoich uszach, wyrażając paskudne pragnienia. Czułaś się tak, jakby ścigało cię niewypowiedziane zło. Było wszędzie i nigdzie jednocześnie, ale zbliżało się do ciebie z każdą chwilą. Cokolwiek to było, zamierzało cię zabić. Miałaś umrzeć tutaj. Ręce, które nie były rękami, sięgały z ciemności, aby zacisnąć się na twojej szyi, niektóre twarze dziwnie rozpoznawałaś, lecz nie mogłaś skojarzyć nazwisk. Czułaś twarde, zimne pazury na swojej szyi.

Obudziałaś się, dysząc. Lodowaty pot zraszał twoje czoło. Zaczerpnełąś powietrza i rozejrzałaś się z dudniącym sercem. Wokół dostrzegłaś piątkę kompanów, dziwne, przecież mieliście zajmować oddzielne pokoje. Spojrzałaś na nich z nagłą odrazą, nie mogłaś znieść ich widoku, napawali cię obrzydzeniem.Wzdrygnęłaś się. Nie mogłaś znieść dłużej ich obecności. Dławił cię ich smród. Nie mogłaś pozwolić by żyli. Dobyłaś miecza, spoglądając na Orlandoniego. Ten człowiek nie wiedział że zaraz spotka go śmierć. Schyliłaś się i zatopiłaś ostrze w arterii pod jego szczęką. Tileańczyk szarpnął się i zaraz potem zwiotczał. Rozejrzałaś się. Żaden z pozostałych się nie obudził. Podeszłaś do Gildrila, skulonego na boku. Zasłoniłaś mu usta i wbiłaś ostrze pod ucho elfa. Ten zadrżał i szarpnął się, ale tylko przez chwilę.

Za Gildrilem był Gunter. Twoje serce przyspieszyło. Stanęłaś nad śpiącym mężczyzną, przyglądajac mu się. Ten był ci jeszcze bardziej wstrętny od innych – umięśnione dziwadło nie mogło przeżyć. Zakryłaś dłonią usta mężczyzny, wymierzyłaś ostrze w podstawę szczęki. Jedno szybkie pchnięcie i...

Nagle oczy leżącej obok Ninerl rozwarły się a jej dłoń z niesamowitą szybkością zacisnęły się na twoich nadgarstkach. Szarpnęłaś się w tył, usiłując oswobodzić, ale chwyt elfki był żelazny. Walczyłaś, usiłując się wyrwać, bijąc i kopiąc, lecz dziewczyna trzymała cię dalej, przyjmując twoje ciosy jak padające płatki śniegu. Ninerl chwyciła cię za drugi nadgarstek.
- Arienati – powiedziała. - Arienati, obudź się.
Próbowałaś rąbnąć w głowę dziewczyny. Nie zdołałaś jej dosięgnąć. Miotałaś się w jej uścisku. Ty...
Obudziłaś się.
- Wymachiwałaś mieczem przez sen, Arienati – powiedziała Ninerl, puszczając cię. - Zrobisz sobie krzywdę.
Spojrzałaś na nią dziwnie ocierając pot z czoła. Za oknem było już jasno.

***

Obudziliście się o świcie, niektórzy mniej wyspani od innych, niektórzy z bólem głowy po nocnym piciu, lecz wszyscy gotowi do dalszej drogi. Wizja bogactwa nie dawała wam spokoju, więc szybko ubraliście się i zeszliście do wspólnej izby. Dzień za oknem wstawał pochmurny i nieprzyjemny, plotki rozsiewane przez gospodarza o ulewnych deszczach chyba jednak nie były aż tak przesadzone. Jednak gospodarz już rozpalił ogień w kominku, z kuchni czuliście też smakowite zapachy śniadania. Zasiadaliście do śniadania w pustej jeszcze sali. Dopiero po jakimś czasie na dół zeszła wytwornie ubrana dama wraz z dwójką nieodłącznych kobiet, przy okazji obrzucając was takim spojrzeniem jakby patrzyła na robaki. Zszedł też człowiek z książką, który ledwo tknął śniadanie, dalej czytając.

Czekanie na woźniców dłużyło się w nieskończoność, w końcu gospodarz, za "namową" damy poszedł zajrzeć do ich pokoju. Wrócił z wieściami, że obudził woźniców, lecz ci sa w tragicznym stanie po całonocnym piciu. Sami przewoźnicy zeszli, a raczej stoczyli się na dół pół godziny później, obaj trzymając się z głowy i zataczając usiedli przy stoliku i zaczęli niesamowicie powolnie przeżuwać śniadanie. W międzyczasie podeszła do was większa z kobiet towarzyszących damie i rzekła krótko, głosem nieznoszącym sprzeciwu:

- Moja pani nie życzy sobie was widzieć wewnątrz powozu. Możecie jechać na dachu, zresztą w środku miejsca nie ma. Nie będziemy podróżowali z motłochem.

Natychmiast wróciła do stolika swojej pani, która obrzuciła was kolejnym lodowatym spojrzeniem. Sami jednak dobrze widzieliście, że taki dyliżans spokojnie może pomieścić w środku z dziewięć osób. Woźnice jednak zjedli już śniadanie i zaczęli się podnosić.

-Teraz reszta pieniędzy od tych co chcą jechać i możemy ruszać. - spojrzał wymownie na Lucę wyciągając przed siebie dłoń.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Luca był na nogach dużo wcześniej niż śpiący obok Günter. Chrapanie mężczyzny nad ranem stało się nie do zniesienia i tileańczyk stwierdził, że i tak nie zmruży już oka. W międzyczasie ogolił się (przycinając jedynie delikatnie swe wąsy i bródkę), umył i wypachnił jednymi z lepszych perfum przywiezionych niedawno ze swej ojczyzny. Jego myśli wciąż krążyły wokół tej wystraszonej, potłuczonej dziewczyny w łachmanach – jak na dłoni widać było że sporo ostatnio przeżyła, jednak Luca nie zamierzał chwilowo o nic pytać, gdyż nie znali się długo, więcej, w ogóle się nie znali, a Arienati z pewnością nie chciałaby z nim o tym rozmawiać. Druga sprawa, że nie wypadało by dama podróżowała w dwóch paskach gałganów na sobie, gdy na dworze zimno. Orlandoni przejrzał na szybko swe rzeczy wyciągając z wielkiej torby zapasowe ubranie podróżne najlepszej jakości wraz z pasem i ocenił, że z pewnością będzie pasować. Wyszedł z pokoju i skierował się do pokoju zajmowanego przez obie niewiasty. Zapukał trzy razy.

- Kto tam? - usłyszał głos Ninerl dochodzący zza drzwi.
- To ja, Luca. Mogę wejść?
- Proszę.

Orlandoni zawitał do środka akurat w momencie gdy elfka siedziała na łóżku Arienati i obie o czymś rozmawiały. Obok leżał miecz. Czarnowłosa chyba niezbyt dobrze spała - wyglądała jakby przed chwilą zobaczyła co najmniej ducha.

- Czy coś się stało? Mogę jakoś pomóc? - spytał. Gdy uzyskał (bądź nie) odpowiedź, kontynuował. - Wybaczcie to moje poranne najście, ale uważam, droga Arienati że powinnaś założyć na siebie coś, w czym z pewnością CIEPLEJ i bardziej dystyngowanie będzie się podróżować kobiecie o tak oryginalnej urodzie. - Orlandoni posłał jej zadziorny uśmiech, po czym położył złożone w kostkę ubranie na brzegu jej łóżka. Dziewczyna popatrzyła pytająco. - Moje drugie ubranie podróżne, powinno pasować. Oczywiście czyste, wyprane dosłownie przedwczoraj. Może trochę pachnieć moimi perfumami, ale ich zapachu nawet najlepsza praczka w stolicy by się nie pozbyła, są zbyt intensywne. Od razu zaznaczam, że nie przyjmuję odmowy - pogoda za oknem nie najlepsza a nie chcę byś przeziębiła się lub co gorsza zachorowała paradując jedynie w tych... hmmm... skrawkach odzieży. Do zobaczenia na śniadaniu.

Po tych słowach Luca ukłonił się nisko i wyszedł z pokoju kierując do głównej sali. Mały Rycerz i Gildril już tam siedzieli wsuwając posiłek. Tileańczyk zamówił jajecznicę z chlebem i herbatę. Po kilku kęsach miał zagaić do kompanów, gdy karczmarz obwieścił że woźnice nie są w stanie jechać ze względu na przepicie. Oliwy do ognia dolała jeszcze większa z kobiet towarzyszących damie, stwierdzając że z motłochem to one jechać nie będą.

- Co za babochłop, skąd się w ogóle biorą takie kobiety? - wzdrygnął się mówiąc do towarzyszy gdy tamta odeszła.

Zastanawiał się, czy wykorzystując znajomość etykiety, swój niewątpliwy urok osobisty oraz fakt bycia czystym nie przedstawić się jako Antonio DiNatale, tileański szlachcic z orszakiem i nie zająć miejsca w środku. Po chwili jednak spojrzał na swój „orszak” który w pełnym składzie pojawił się już przy stole i stwierdził, że nie ma sensu.
Zamiast tego wygłosił długą tyradę o arystokratach, jako degeneratach, nierobach i pasożytach, chłepcących krew uciskanego ludu. Spluwając kilka razy i zaprawiając siarczyście paroma kurwami. Upewniwszy się, że zraził do siebie wystarczająco dystyngowane damy, beknął równie donośnie, co radośnie. Potem zwrócił do towarzyszy:

- Raczcie mi wybaczyć to faux-pas przyjaciele. Tutejsze powietrze wyjątkowo mi nie służy.

Skończywszy śniadanie udał się w kierunku skacowanych woźniców, którzy oczekiwali na drugą część zapłaty.

- Niewyraźnie panowie wyglądacie. – rzekł wesoło. - Pozwólcie zatem sobie pomóc. Zbijcie nam nieco z ceny, a w zamian powożenie zostawcie mnie. Oczywiście któryś z was będzie mnie pilnował, ale będziecie mogli się zmieniać i odpoczywać. Ręczę wam za moje umiejętności. Wyciąganie bryczki z dziur, albo wytaczanie spośród drzew nie wchodzi w rachubę. To jak? Dogadamy się panowie?

Uśmiechnął się lekko i klepnął w ramię tego siedzącego bliżej i najbardziej bladego.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Luca

Woźnice chętnie przystali na twój pomysł.
- Zgoda - wydusił z siebie jeden z nich - Ty powozisz, panie a cena dla was za przejazd wynosić będzie dwie korony na głowę, czyli razem jeszcze dla nas...
- Jedenaście. - wtrąciłeś szybko wręczając złote monety.
- Zgadza się. - na ustach woźnicy wykwitło coś na kształt uśmiechu. Schował pieniądze do kieszeni, po czym potoczył się w stronę drzwi - Ja tylko do wychodka, można już zajmować miejsca w dyliżansie.

Po jego słowach zarówno dama, jak i jej służba wyszły, za nimi poszedł tez młodzieniec z książką. Widzieliście przez okno jak ładują się do środka wyprowadzonego już dyliżansu.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Po opłaceniu podróży, wrócił do towarzyszy przy stole i uśmiechając się zacierał ręce.
- Zamiast czterdziestu dwóch, wynegocjowałem jedenaście koron za przejazd, dobry biznes. Aha, ja powożę. - widząc zdziwione spojrzenia towarzyszy wyjaśnił. - Przez ładnych parę lat zarabiałem na życie wożąc towary z Talabeklandu do Kislevu więc mam wprawę. Trzeba było nie lada kunsztu, żeby nie połamać osi na tamtejszych drogach. Kto był w tym kwitnącym kraju wie o czym mówię.

Przypomniał sobie z rozrzewieniem te złote czasy kiedy przebrany za chłopa i upity w sztok dla uwiarygodnienia roli mijał posterunki celne z pięćdziesięcioma litrami kislevskiego spirytusu pod podłogą.

- Zna się któreś z was jeszcze na powożeniu? Do Altdorfu kawałek drogi i można by się zmieniać co jakiś czas. Nie sądzę by tamci dwaj byli w stanie dowieźć nas w jednym kawałku do miasta, jeszcze nawet dobrze nie wytrzeźwieli.

Gdy rozmówił się z towarzyszami, spakował wszystkie swoje rzeczy, wrzucił torbę pod siedzenie woźnicy, sam zajmując miejsce nieco wyżej. Chwycił lejce, czekając aż wszyscy znajdą się w środku. Spojrzał w niebo, chyba zanosiło się na deszcz.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Twarze, cienie i głosy majaczyły jeszcze przez chwilę na granicy świadomości dziewczyny, lecz bardzo szybko się rozwiały uciekając gdzieś w blasku poranka. Trwało trochę, nim dotarło do niej, że to był tylko sen. Ogromne czarne spodki spojrzały z przerażeniem w stalowe oczy elfki i ta dopiero po chwili puściła Arienati, która zatoczyła się kilka kroków do tyłu, by usiąść na łóżku. Owinęła się derką, było jej tak jakoś zimno i nieprzyjemnie, trzęsła się na całym ciele i nieco zbladła.
- Przepraszam... Ja nie wiem... nie rozumiem - bąknęła cicho.
Elfka przysiadła na jej łóżku i chyba coś zaczęła mówić, ale Ari w ogóle nie słuchała. Oszalałe serce powoli się uspokajało w piersi, nieprzyjemny szum w uszach zanikał. Była ciekawa tych twarzy, chciała je sięgnąć i nazwać jakimiś imionami, lecz nie potrafiła. Spojrzała na swoje dłonie i potarła kciukami ich wewnętrzną stronę. Lekkie zgrubienia świadczyły o tym, że trzymała broń, lecz były mniejsze i bliżej osadzone niż w przypadku miecza.
"Nóż? Sztylet?" - zgadywała, ale nie miała pewności.
Na swych palcach dostrzegła kilka drobnych białych blizn, typowych dla zacięcia się. Nie były mocno widoczne, trzeba było wiedzieć, gdzie patrzeć. Długie szczupłe palce i zwinne dłonie należały z pewnością do kogoś władającego krótkim i poręcznym ostrzem. Ari westchnęła.
Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi, owinęła się mocniej i spojrzała w tamtą stronę. Do pokoju wszedł ten Tileańczyk, coś mówił, ale słowa za bardzo do niej nie docierały. Za to od razu poczuła przyjemny zapach i poczuła się jakoś lepiej. Spokojniej.
"Bardzo szybko porusza ustami, jak przekupa... Szczęście, że mówi wyraźnie. Ładny ma ten akcent" - przemknęło jej przez myśl.
Gdy zbliżył się do łóżka, Ari nieznacznie drgnęła. Czy raczej naprężyła wszystkie ukryte pod delikatną skórą mięśnie i czekała w pewnej gotowości. Szczęście, że była pod samym oknem, nie zdąży jej dosięgnąć, kiedy ona zeskoczy już na dół i zniknie między budynkami. Mężczyzna nie wykonał jednak ataku na nią, położył niedaleko niej jakieś ubrania i dalej mieląc językiem ukłonił się wychodząc. Dziewczyna zamrugała kilka razy oczami ze zdziwienia, był miły, pewnie chciał się z nią przespać.
"Niedoczekanie twoje" - pomyślała.
Nie zmieniło to faktu, że z jego pomocy skorzystała.

Przebrana, odświeżona i jakimś cudem doprowadzona do ładu zeszła na dół jako ostatnia. Przy boku miała przypięty miecz, przez ramię przewieszony płaszcz. Długie rękawy i nogawki zakrywały znakomitą większość jej potłuczeń, opuchlizna z policzka przez noc praktycznie zeszła, a rozcięta warga powoli się goiła. Powinno być o wiele lepiej, jak już dojadą na miejsce. Minęła stolik zajmowany przez kobiety i czując na swych plecach nienawistne spojrzenie odwróciła się. Pogardliwy, zimny wzrok nie zrobił na niej wrażenia, spokojnie wytrzymała tę niewypowiedzianą obelgę, można powiedzieć, że wręcz olała to, jak się na nią patrzyły. Gdy oburzenie kobiety, że ktoś spogląda jej prosto w oczy, osiągnęło apogeum, Ari opuściła lekko głowę, lecz utrzymała spojrzenie. Wzrok dziewczyny zamienił się w dwa lodowate sztylety, cała jej postura jakby przechylała się w stronę damy, a mina obiecywała skosztowanie najbardziej wykwintnych tortur. Dziewczyna uśmiechnęła się krzywo, był to bardzo nieprzyjemny uśmiech i odwróciła się błyskawicznie.
Czuła się spokojnie i całkiem przyjemnie, w kilku krokach doszła do stolika i spotkała się przy nim z wracającym Tileańczykiem. Jedenaście koron za ich wszystkich brzmiało zaskakująco dobrze, uniosła lekko obie brwi ku górze i uśmiechnęła się nieznacznie. Tak, był zaradny, dobrze było mieć takiego kompana.
- Dziękuję - powiedziała do mężczyzny nie patrząc mu w oczy.
Wykonała ruch ręką, gest, po którym zwykle kładło się dłoń na czyimś przedramieniu, lecz zawahała się i wyhamowała. Szybko odwróciła się i podeszła do Golema.
- Chyba będę mogła ci to już oddać - stwierdziła patrząc się gdzieś w bok i podając mu płaszcz. - Dziękuję.
Mówiła cicho i w taki sposób, że zapewne większość mężczyzn miała przyjemne ciarki na plecach. Do tego było w dziewczynie coś miłego, aż miało się ochotę wziąć ją na kolana i dać cukierka. Ari usiadła przy stole, ale nie była głodna, po nocnym koszmarze miała tak ściśnięte gardło, że chyba nie byłaby w stanie nic przełknąć. Odwróciła głowę na bok rozglądając się czujnie po sali i poczuła ten przyjemny zapach. Trochę się zdziwiła, dopiero po chwili zauważyła, że koszula, która miała na sobie, pachnie tym samym co Tileańczyk. Uśmiechnęła się lekko, podobał jej się ten zapach.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Ciche, chłodne pomieszczenie, do którego właśnie się dostał było zupełnie skąpane w mroku. Jedynie niewielki kaganek, trzymany w dłoni Golema, rzucał blade światło, ożywiając anemiczne cienie na chropowatych ścianach.
Raz jeszcze spojrzał na plan budynku.
"To musi być tutaj." - potwierdził w myślach.
Zrobił kilka małych kroków do przodu. Miękki dywan tłumił stukot butów na posadzce. Płomień z kaganka ogarnął kolejne warstwy pomieszczenia. Z oleistej czerni wyłoniło się najpierw mahoniowe zdobne biurko, inkrustowany fotel o bardzo drogim obiciu, sekretarzyk, wielka dębowa szafa i masywna, wysadzana kamieniami na okuciach skrzynia. Niewielkie okienko było szczelnie przesłonięte kotarą, łapiącą w swe fałdy srebrzystobiały blask jednego z księżyców.
Günter ostrożnie podszedł do biurka. Postawił kaganek na blacie i odsunął fotel.
Klik!
Odgłos dobył się spod dywanu. Golem odskoczył instynktownie, przyklejając się plecami do ściany. Za późno. Uruchomiony mechanizm zablokował drzwi do pokoju, a z ukrytych w ścianach otworów zaczął wydostawać się ostry zapach. Woń był przyjemna, przypominała świeży wiosenny poranek na skąpanej w rosie łące. Lecz Günter wiedział, że pod przykrywką niepozornej tonacji rozbrzmiewa śmiercionośna trucizna.
Rozpaczliwie szarpnął za gustownie wykonaną klamkę w drzwiach. Nawet jego wyjątkowa siła nie była w stanie pokonać zabezpieczeń, zdolnych powstrzymać rozjuszonego byka. Golem zasłonił dłonią usta i nos, lecz przenikliwa woń zdawała się przenikać przez ubranie, sącząc jad wprost do środka ciała mężczyzny. Günter zachwiał się na nogach, czując opadające z niego siły. Odruchowo złapał się za gardło, jakby tym gestem miał wpompować w siebie całe litry świeżego powietrza. Nic z tego. Pokój wypełniło głośne rzężenie, przechodzące w rozpaczliwy ryk umierającej bestii.

- Hola, uspokój się, wielkoludzie! - krzyknął Luca, kiedy Golem chwycił go nieprzytomnie za ubranie i uniósł lekko do góry. Günter zamrugał sennie oczami, postawił towarzysza na podłodze i rozejrzał się czujnie po izbie. Gorączkowo szukał biurka, sekretarzyka, szafy i zdobnej skrzyni. W zamian jednak spostrzegł tylko rozklekotany stół i takież krzesło, rozchełstane łóżka, nadgryzioną zębem czasu skrzynię na ubrania i brudną szybę w oknie, przez którą sączyło się blade światło poranka.
Jednakże coś jeszcze zaatakowało jego niedobudzone zmysły. Ta woń! Śmiertelny bukiet zapachów, przed którym nie ma ucieczki!
Perliste krople potu zrosiły jego szerokie czoło, kiedy przerażonymi oczami wodził po ścianach pokoju. Nerwowym szeptem zwrócił się do tileańczyka:
- Czy czujesz ten zapach? Śmierć jest blisko, to koniec, nie ma ucieczki. Zdrada! Założę się, że to te ostrouche...
Nie dokończył. Poruszył szerokimi nozdrzami i niczym pies tropiący powiódł nosem za cienką stróżką zapachu. Węszył i węszył, starając się zlokalizować źródło woni. By lepiej czuć, przymknął oczy. Niech wzrok nie rozprasza innych zmysłów, pomyślał. Swoje mozolne poszukiwania zakończył dopiero, kiedy jego czoło ubodło coś twardego i ostrego. Wiedząc, że jest u celu, gdyż zapach był w tym miejscu najbardziej intensywny, otworzył powoli oczy, jednocześnie zaciskając pięść gotową do wyprowadzenia miażdżącego ciosu. Cokolwiek się tu kryło, musiało ponieść odpowiedzialność za próbę zamachu na życie Güntera Golema i jego towarzyszy.
Wstrzymał oddech, koncentrując się na zagrożeniu. Błyskawicznym ruchem chwycił to ostre *coś*, wpijające się w przestrzeń między oczami mężczyzny. Zacisnął na przedmiocie palce, drugą pięść unosząc w powietrze.
- Ekhm, mógłbyś to zostawić. Wiesz ile czasu zajęło mi doprowadzenie tego do takiego stanu? - odezwał się głos przy lewym uchu Golema. Brzmiał, ba!, z pewnością należał do czarnowłosego tileańczyka.
Günter zrobił krok do tyłu, wciąż ściskając przedmiot w ręku. Drugą dłonią przetarł wciąż senne oczy i...

...spostrzegł, że w lewym ręku trzyma wykrochmalony kołnierz Orlandoniego. Sam zapach natomiast dobywał się ze skropionej perfumami szyi tileańczyka. Corpus delicti spoczywało w dłoni czarnowłosego, pod postacią kryształowego flakonika wypełnionego cieczą.
- Uch, przepraszam - Golem klepnął towarzysza po ramieniu. - Chyba miałem zły sen. Ostatnio jestem nieco przemęczony.
Przeciągnął się, aż kości w stawach strzeliły donośnie.
- Pozwolisz, że wezmę szybką kąpiel. Spotkamy się za kwadrans w jadalni.

Po tych słowach zamówił balię parującej wody i wyszorował się porządnie, zmywając z ciała trudy podróży. Niestety, nie posiadał świeżej odzieży na zmianę, więc kąpiel miała charakter bardziej odprężający, aniżeli de facto oczyszczający.

Kiedy zszedł do jadalni, reszta w zasadzie kończyła już posiłek. Odebrał od Arienati swój płaszcz, odpowiadając jej grzecznym skinieniem głowy. Zasiadł do stołu, a informację o wydziwianiu wybrednej na towarzystwo damy skwitował krótko:
- Głupia zdzira.
Po czym dodał:
- Jeśli będzie dalej taka nieuprzejma, to osobiście zadbam, by ta podróż była dla niej niezapomnianym przeżyciem. Na tyle niezapomnianym, że zechce go jak najszybciej zapomnieć.

Zagryzł wargi, czując spojrzenie Arienati na sobie. Dziewczyna lustrowała go czujnie. Czyżby za dużo powiedział? Jej wzrok mówił wyraźnie, że zdała się rozgryźć Golema, przejrzawszy przez maskę tępego osiłka.
Spuścił wzrok w miskę i zatopił zęby w mięsiwie.
"Muszę bardziej uważać na słowa. Lepiej dla mnie, gdy mają mnie za takiego, jak do tej pory." - zasępił się, monotonnie przeżuwając, niczym cap, kęs mięsa.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Pewnie jedno i drugie, takie czasy- Gildiril zaśmiał się na słowa Ninerl o sakiewce. Ech, czas zrobił swoje, nie potrafił już chyba patrzeć na świat bez ironii... Bał sie w duchu, że niedługo będzie mówił jak emerytowani żołnierze i inni starcy - "Świat schodzi na psy, kiedyś było lepiej, blablabla". Koszmar.

"Czuję się trochę... zagubiona" powiedziała Ninerl. Cóż, jakby to było podrzędne romansidło, Gildiril powinien był powiedzieć coś w stylu "Nie bój się... Ja się tobą zaopiekuję". Ale tego nie powie. Jeszcze wyjdzie na jakiegoś napastnika... A ostatniego plaskacza w policzek długo nie zapomni. Wystarczy, że będzie robił swoje, wykona robotę i nie pozwoli, by komukolwiek z drużyny zrobiono coś złego. A potem to się zobaczy.

-Wiesz, dla nas to może egzotyka... Ale dla tych ludzi to codzienne, parszywe życie. Zresztą bieda w miastach to mały problem. Szlaki są pełne różnych drabów... A trzeba przyznać, że perspektywa leżenia w przydrożnym rowie z poderżniętym gardłem jest średnio zachęcająca-. Nie chciał specjalnie narzekać, jeszcze całkowicie obrzydzi jej Imperium... To było beznadziejne miejsce, ale jeśli udawało się jakoś ustawić to szło tutaj w miarę spokojnie żyć... Przynajmniej takim jak Gildiril.

-Pewnie dlatego, żeby zamaskować brak swoich umiejętności kulinarnych- elf uśmiechnął się -Jak coś jest niedobre, to nawrzucają przypraw, żeby zabić smak... A potem to już samo przychodzi, gdyby mogli to by te swoje przyprawy nawet do wody wrzucali, taka jest ludzka mentalność, że te wszystkie przyprawy to oznaka jakiegoś luksusu czy kto wie czego-

***
Gildiril wstał rano trochę niedospany. Przeciągnął się leniwie i spojrzał w lustro na swoje przekrwione nieco oczy. "Ech, ten stres..." p0myślał. Stres? Może nie do końca. Po prostu szlag go trafił, że ukradli mu Vilena... A niczego na świecie nie cierpiał tak, jak bycia zależnym od innych. Na samą wzmiankę o jeździe wspólnym powozem przechodziły go ciarki. A na piechotę przecież nigdzie nie dojdzie... Żeby przynajmniej w miarę szybko i spokojnie dotarli do Altdorfu...

Elf zszedł na dół i zamówił sobie wino i lekką pieczeń, nie miał w zwyczaju się objadać. To było dobre dla snobów i innych rozrzutników. Rozparł się wygodnie na krześle, sącząc powoli trunek, gdy zaczęła się zbierać reszta drużyny. Na wzmiankę o pijanych woźnicach i na słowa kobiety elf uśmiechnął się tylko pod nosem. "Typowi ludzie... A ty panienko uważaj, bo już nie na takie jak ty tacy jak ja znajdowali sposoby... Pozerka" pomyślał z niejaką pogardą. -Jak to skąd? Są po prostu sfrustrowane, bo nie wiedzą czego chcą. A jak nie wiedzą, to pewnie im faceta brakuje...- odpowiedział Luce z przekąsem. Może to był dość niski poziom humoru, ale życie pokazuje, że nieraz to okazuje się prawdą...

-To się nazywa żyłka do negocjacji- pochwalił Tileańczyka, gdy ten wspomniał o kwocie za przejazd. Co prawda, tym woźnicom w takim stanie wiele rzeczy można było wmówić, ale i tak zasługiwało to na uwagę... Zawsze to tę parę groszy, które zostanie w kieszeni. Ech, gdzie te czasy, kiedy zdobycie pieniędzy nie było problemem... Dawni kumple pewnie by go wyśmiali, że w nocy albo przy innej okazji jeszcze nie "obrał" tej paniusi z co cenniejszych rzeczy. Cóż, nie miejsce i nie czas na te szczeniackie wygłupy. Teraz to nieistotne. Elf zlustrował tylko wzrokiem towarzyszy i rozluźnił się, czekając, aż reszta zbierze się do wyjazdu. Od czasu do czasu obracał tylko widelec w palcach, ot tak, dla zabicia czasu.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Spał mocnym snem. Na tyle mocnym, że gdy obudził go świt, ciężko mu było zwlec się z łóżka. Na razie udało mu się usiąść i ziewnąć przeciągle. Spojrzał na drugie łóżko – elf był już ubrany. „Kiedy oni sypiają?” pomyślał. Ulrich postanowił wziąć szybką, zimną kąpiel, dla doprowadzenia się do normalnego stanu. A ponieważ, zazwyczaj robi to co sobie postanowi… kilka chwil później kończył szykować się do podróży. Sprawdził, czy koszula z herbem nie jest niczym umazana i wygładził ją trochę ręką. Był gotów. Szpada i lewak przy odpowiednio lewym i prawym boku, pistolet za pasem, torba na ramieniu. Pora na śniadanie…

Kiwnął głową obecnemu już w izbie Gildrilowi i zamówił sobie jajecznicę. Przez chwilę on i elf jedli w ciszy, ale za chwilę zaczęło przybywać ludzi w izbie. Nawet woźnice w końcu raczyli się zwlec na dół.
- Wygląda na to, że nieprędko wyruszymy… - powiedział do towarzyszy
Chwilę później nastąpiło coś jak cios obuchem. „Nie będziemy podróżowali z motłochem.” Ulrich zatrzymał widelec w połowie drogi do ust, zmarszczył czoło i walnął pięścią w stół. Mały Rycerz już od dawna miał trochę luźniejsze podejście do honoru, niż większość szlachty, ale są pewne granice. Wstał i mówił, patrząc wprost na tę „wielką damę.” Że też musiała mu zepsuć humor z samego rana…
- Dawno nie zostałem tak ordynarnie obrażony! „Motłoch?!” Jestem Ulrich de Maar, syn Konrada de Maar, zwany też przez niektórych Małym Rycerzem! I nie dostałem tego miana, za grzanie się w przydrożnych karczmach. Przekaż swej „pani” – mówił to nie odwracając wzroku od damulki – że jej towarzystwo także mi nie odpowiada. Zażądałbym satysfakcji, ale nie zwykłem wadzić się z niewiastami.
Usiadł spowrotem przy stoliku i aż musiał sobie zamówić coś mocniejszego na uspokojenie. Zwrócił się do siedzących przy stole.
- Wybaczcie mi proszę. Ale takiego chamstwa nie można tolerować… - powiedział to tak, aby było wyraźnie słyszane w całej izbie. Nie przerywał Orladnoniemu przemowy. Słuchając jego słów czuł się dwojako. Z jednej strony była satysfakcja z tego, że „wielmożna pani” prawdopodobnie słyszy każde jego słowo. Jednak z drugiej strony Ulrich czuł pewien wstyd za nią. Gdyby de Maar senior nie otworzył mu oczu, zapewne byłby teraz takim właśnie „panem.” Ech… Nic dziwnego, że kraj wygląda teraz tak jak wygląda… i nie chodzi tu o najazdy plugastwa z północy. „Toczy nas choroba…”

Autentycznie rozbawiło go, to co powiedział elf, zwłaszcza, że nie posądzał kogoś z jego rasy o taki typ humoru. Spojrzał na kobiety obecne przy stole. Spostrzegł (co raczej nietrudno było zauważyć), że ta… jakoś na A? Arienati chyba… wygląda dziś zdecydowanie porządniej niż wczoraj. Ciekawość gnębiła Ulricha… Ale znowu nie zapytał o przyczynę jej wczorajszego stanu. Poza tym, obie kobiety muszą być średnio zadowolone z „górnolotnych” dyskusji toczonych przy stole. Zwłaszcza ta elfka… No, ale zaraz wyruszą i humory wszystkim się poprawią. Ulrich skończył posiłek, zabrał swoje rzeczy i poszedł w kierunku wozu. Wcześniej pytaniu Orlandoniego odpowiedziała cisza – wygląda na to, że sam będzie musiał kierować. Ulrich niestety nie znał się na powożeniu…

Nie wsiadał jeszcze – chciał wykorzystać ostatnią chwilę do rozprostowania nóg, bo w podróży nie będzie mu to dane. W końcu usadowił się na dachu. Nie miał zamiaru psuć sobie humoru jeszcze bardziej.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Zebraliście się w końcu na zewnątrz, zapakowaliście bagaże na dach dyliżansu, sami sadowiąc się w środku (pomijając Ulricha, który wybrał miejsce na dachu, tuż nad głową Orlandoniego). Trzy kobiety oraz woźnice, którzy od razu zasnęli, skwapliwie korzystając z tego, że nie muszą powozić, siedzieli już wewnątrz. Ruszyliście dość powoli, głównie ze względu na spore obciążenie dyliżansu, a także na kiepski stan dróg.

Powoził Luca, na zmianę z jednym lub drugim woźnicą. Ale już po godzinie zdaliście sobie sprawę, że to chyba nie był najlepszy pomysł. Pogoda znacznie się pogarszała, zaczął kropić deszcz, który szybko przerodził się w ulewę. Krople deszczu nieubłaganie spadały ku ziemi, mocząc Orlandoniego i Małego Rycerza całkowicie. W środku mimo że było sucho, to atmosfera nie należała do najprzyjemniejszych. Wielka pani odgrażała się swoimi "bardzo wpływowymi" krewnymi w Altdorfie i była wyraźnie zdegustowana podróżą z „pospólstwem”. Po kolejnej godzinie do nieco słabnącego deszczu dołączyła mgła, która szybko robiła się coraz gęstsza. Widoczność spadła drastycznie, dlatego też powożący zwolnił, nie widząc zbytnio drogi.

Po kolejnej godzinie męczącej podróży dotarliście do skrzyżowania z główną drogą Middenheim-Altdorf. Na stojącym na poboczu kamieniu milowym wyraźnie widniał napis, głoszący że do stolicy pozostało siedemdziesiąt kilometrów. Stał tu też zajazd, należący do kompanii "Cztery pory roku", lecz wy nawet nie zwolniliście, podążając nadal w stronę miasta, tym razem po głównym trakcie.

Deszcz niedługo po minięciu skrzyżowania zamienił się w lekką mżawkę. Również mgła nieco osłabła, lecz nadal była bardzo uciążliwa dla powożącego akurat Tileańczyka. Trakt właśnie zakręcał, gdy w połowie wirażu waszym oczom ukazał się makabryczny i przerażający widok. Na środku drogi, plecami do was klęczała ludzka postać, pochylona nad ciałem człowieka ubranego w barwy Czterech Pór. Gdy Orlandoni zatrzymał dyliżans, postać powoli wstała i odwróciła się. Z jej obrzydliwej paszczęki zwisała odgryziona, ludzka dłoń. Istota była niewątpliwie człowiekiem, lecz w tej chwili potwornie zniekształconym. Ciało zwisało płatami z jej twarzy i rąk, z oczu wypływał zielony śluz. Niemal całą twarz miała umazaną we krwi, w dłoni dostrzegliście ostrze...

Skąpany w deszczu i mgle mutant ruszył do ataku, wymachując zakrwawionym sztyletem. Spadające krople rozmywały śluz z oczu po całej twarzy, który mieszając się z krwią stworzył obraz jeszcze potworniejszy, choć wydawało się to prawie niemożliwe. Gdy tylko stwór ruszył, konie wpadły w panikę i zrywając uprząż zerwały się do ucieczki ciągnąc za sobą zaplątanego w lejce siedzącego obok Tileańczyka jednego z woźniców. Szarpnięty nagle dyliżans ruszył gwałtownie do przodu i jednocześnie w bok, co groziło jego przewróceniem się. Sytuacje uratował jednak przytomny i szybki Luca, który rzucił się do hamulców zatrzymując pojazd. Odwrócił się jednak do szarżującego mutanta i zamarł z przerażenia widząc rzucającego się w jego kierunku potwora...

Widok stwora dosłownie przeraził również Arienati i Ninerl, ta ostatnia nawet zwymiotowała gdy tylko stwór ruszył w waszą stronę. Gildril stał obok powozu tylko gapiąc się na mutanta, próbując zmusić swoje członki do jakichkolwiek ruchów. W stronę potwora ruszył natomiast zwinnie Ulrich, z determinacją na twarzy i błyszczącą w deszczu szpadą. No i oczywiście Günter, który niemal z uśmiechem przyjął pojawienie się stwora. W końcu nie z takimi niebezpieczeństwami miał do czynienia w swoim życiu...

Gildril

Postać biegnąca w twoim kierunku z szaleńczym błyskiem w oczach wyglądała niezwykle znajomo. Nagle zdałeś sobie sprawę, że to Henning, twój stary towarzysz z Nuln! Ale zmienił się diametralnie. Skóra zwisająca z twarzy i ta posoka lejąca się z oczu... Jakiś czas temu co prawda Henning złapał jakieś choróbsko skóry, ale przecież widziałeś go zupełnie niedawno...
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek

Luca Orlandoni

Jak przez sen spoglądał na mrożącą krew w żyłach scenę. Wydawało mu się jakby serce podeszło do gardła, a żołądek nieprzyjemnie ścisnęła jakaś niesamowita siła. Chciało mu się rzygać, ale jakoś się powstrzymał. Przerażony patrzył jak stwór rusza do ataku, trzymając w zębach odgryzioną rękę człowieka. Wracały wspomnienia.

Do przytomności przywróciły go panikujące konie i krzyk zaplątanego w lejce woźnicy. Groźba przewrócenia dyliżansu zadziałała jak kubeł zimnej wody. Zeskoczył na miejsce woźnicy i zaciągnął hamulec, zatrzymując pojazd. Następnie odwrócił się i stanął oko w oko z potworem.

Po raz drugi w życiu widział mutanta. Pierwszy raz miał miejsce w Ostlandzie, pięć lat temu i ledwo uszedł wtedy z życiem. Banda stworów zaatakowała karawanę, w której jechał Luca zabijając większość podróżnych. Trzem osobom, w tym jemu udało się wówczas uciec wozem. Byli jedynymi, którzy przeżyli. Powoził wtedy, starając się odjechać jak najszybciej i najdalej od miejsca napaści. Jak dziś pamiętał szalony galop po mrocznym lesie…Oraz krzyki mordowanych i pożeranych żywcem ludzi, które słyszeli za sobą. Teraz to wspomnienie wróciło do niego jak nocny koszmar. Sparaliżowany spoglądał na potwornie zdeformowaną istotę, która kiedyś była człowiekiem. Właśnie to człowieczeństwo, wciąż widoczne w rysach twarzy i oczach było najbardziej przerażające.

Potwór był kilkanaście metrów od Tileańczyka i biegł w jego kierunku. Pierwszą myślą było odwrócić się i uciec. Opanował się jednak w porę i drżącą ręką sięgnął po jeden z pistoletów. Drugą myślą było stwierdzenie, że przecież nie są nabite.

Oprzytomniawszy wyszarpnął zza pasa zatknięty zaraz obok nóż i mimo, że ręce mu drżały rzucił w potwora, celując dla pewności w klatkę piersiową a nie jak miał w zwyczaju między oczy. W tym momencie jednak mutant zwrócił się przeciwko nadbiegającemu Ulrichowi i nóż Orlandoniego chybił, o włos mijając szyję potwora.

Pomyślał, że powinien był skoczyć naprzeciw i rozpłatać bestię rapierem. Był przecież zupełnie niezłym szermierzem. Rzuciwszy nóż wyszarpnął swe ostrze z pochwy, odetchnął jednak z ulgą zobaczywszy że de Maar dobrze radzi sobie się ze stworem.

„Przecież może być ich więcej”, pomyślał nagle i rozejrzawszy się dookoła po ciemnej ścianie lasu rzucił w kierunku wierzchowców, uspokajając je i pomagając woźnicy wyplątać się z lejc. Jednocześnie ładował oba pistolety.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Większość osób kończyła już posiłek i zbierała się w stronę dyliżansu. Ari rzuciła kilka zamyślonych spojrzeń w stronę Tileańczyka i tych, co mieli ich zabrać do Altdorfu. Westchnęła cicho i podeszła do mężczyzny zajmującego właśnie miejsce woźnicy. Kroki stawiała miękko i bezszelestnie, z początku chyba nawet jej nie zauważył, lecz oczywiście nie miała zamiaru się skradać i go wystraszyć. Wspięła się do niego i pozwoliła, by sam ją zauważył. Był zajęty przygotowaniami, toteż szybko nachyliła się ku niemu niemal muskając swoim policzkiem o jego. Gdy lekko otworzyła usta, poczuł jej ciepły oddech na swoim uchu i zaraz po tym padły szybkie słowa:
- Postaraj się z początku nie jechać zbyt szybko, nie chcemy chyba co chwilę zatrzymywać się na postój dla tych zapitych mord - tutaj przerwała i nieznacznie spojrzała w stronę ich przewoźników. - Proszę.
Nie interesowało ją, czy posłucha jej prośby czy nie, nie potrafiła milczeć w ważnych dla siebie sprawach. Szybko zeskoczyła i odeszła.

Chciała wspiąć się na dach, ale miejsce tam już zajął ten szlachcic, więc weszła do środka, by mu nie przeszkadzać. Dziewczyna miała chyba więcej szczęścia niż rozumu, niebawem się rozpadało. Nie dość, że siedziała w suchym miejscu, to jeszcze dyliżans sam z siebie nie mógł zbyt szybko jechać ze względu na pogodę. Dobry deszczyk szybko otrzeźwi woźniców. Atmosfera w powozie była... ciekawa. Nie wiedzieć czemu Ari miała ogromną ochotę poderżnąć tym kobietom gardła, co chwilę się tylko nieznacznie uśmiechała i wyglądała przez zasłonięte okno.
Nagle szarpnęło, Arienati poderwała się na równe nogi, złapała czegoś wyżej i dzięki temu utrzymała równowagę. Wyjrzały z elfką i zobaczyły... coś.
- Pomiot Chaosu? Czyżby? Tutaj?! - zdziwiła się i wzdrygnęła na widok poczwary.
Ninerl zwymiotowała tuż pod nogi dziewczyny, co skwitowała tylko syknięciem. Wyszła za mężczyznami, lepsze było to, niż siedzenie z tymi rozhisteryzowanymi kobietami. Miecz nieco ciążył w dłoni, ale zapewne panowie szybko sobie poradzą ze stworem. Ona tymczasem pobiegła do koni i sprawdziła, czy wszyscy są cali. Luca nie wyglądał najlepiej, ale dość szybko się opamiętał.
- Zbieraj się, trzeba konie przytrzymać i dyliżans odstawić nieco na bok - powiedziała do Tileańczyka podając mu rękę, gdy szlachcic z osiłkiem już zaczęli dobierać się do skóry tego... czegoś.
Wspólnie z mężczyzną zajęła się pilnowaniem ich jedynego środka lokomocji.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

W końcu ruszyli. Elf usadowił się w dyliżansie, choć wcale mu się tam nie podobało. A ten cały Ulrich siadł sobie na dachu. I jak tu elfy mają mieć lepsze zdanie o ludziach? A co tak właściwie Gildirilowi nie podobało się w tym dyliżansie? Tłok. Nie dosłowny, miał sporo wolnej przestrzeni. Ale atmosfera była duszna, napuszona wręcz (za sprawą "dam")... A elf nie był przyzwyczajony do ograniczania swojej swobody. No, ale trudno, do Altdorfu jakoś dojedzie...

Jechał w milczeniu, z ukosa obserwując jakże zdegustowaną pannicę. Ma szczęście, że nie jest mężczyzną... Inaczej mogła zarobić, tzw. "pieczątkę Gildirila". Cóż to takiego? Tak mówili jego kolesie na ogłuszający cios rękojeścią jego miecza. Potem, jak "klient" się budził bez pieniędzy, miał na sobie uroczy, czerwony ślad po wzorze wyrytym na owej rękojeści. Urocza nazwa, prawda?

Nudną podróż, której większość Gildiril spędził na gapieniu się w mało sprzyjające niebo, przerwało gwałtowne szarpnięcie. "Co u licha się dzieje?" Powóz nagle zahamował, a elf wyskoczył na zewnątrz. I wtedy go zamurowało. Pal sześć, że atakował ich paskudny mutant. Dużo gorzej, że on tego mutanta znał... -Hen... Henning?- wyszeptał z trudem, tak mu zaschło w gardle. Wydawało mu się niemożliwe, żeby z jego znajomego zostało... takie coś. "Henning... Nie, to BYŁ Henning" pomyślał, akcentując w duchu słowo "był". Tu nie ma miejsca na sentymenty. I tak mu nie pomoże... Jedyne, co może dla niego zrobić, to skrócić jego tak koszmarną obecną egzystencję. Zdjął więc z pleców łuk i wyciągnął z kołczana strzałę. Przycelował i poczekał na czystą linię do strzału. "Wybacz" pomyślał jeszcze i wystrzelił. Teraz już wiedział, czemu zawsze mu powtarzano, żeby nie przywiązywał się emocjonalnie do swoich celów i wrogów. Szkoda, że przekonał sie o tym w taki sposób.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Zablokowany