[WarHammer] * * *

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Ouzaru

[WarHammer] * * *

Post autor: Ouzaru »

Zacznijmy najpierw nieco od samej mechaniki sesji. Posty oczywiście w trzeciej osobie, długie na pięć stron NIE muszą być, ale ciekawe i treściwe. Czas na odpowiedź: do 5 dni roboczych ;) Dialogi między postaciami najlepiej przez komunikatory robić, bo co jak co, ale postów przecinków na swoich sesjach nie lubię ^^' Jakieś pytania, wątpliwości - należy wpisywać w wątek w rekrutacji lub łapać mnie na Gadu, czy AQQ.
Tekst piszemy tak, - dialogi tak, *myśli tak*, a poza sesją tak :P Jak ktoś to zrobi inaczej, to przeżyjemy, ważne, żeby można się było domyślić.
Imię postaci przed postem. Posty długie i tasiemcowate proszę o podzielenie, tak jak ja to zrobiłam we wstępie :)


* * *

Wieczór zbliżał się dużymi krokami, na dworze robiło się coraz chłodniej. Późna wiosna była ciepła i słoneczna, zapowiadała bardzo upalne i zapewne znowu suche lato. Talabheim zdawało się powoli usypiać, choć w niektórych dzielnicach miasta życie dopiero miało się zacząć. Patrole straży leniwie przemieszczały miasto i nawet nie zwracały uwagi na kilka osób, które właśnie teraz zmierzały w kierunku dworku.

Wchodząc kolejno do posiadłości, najpierw zachwycał ogród, jeszcze przez chwilę lekko oświetlony zachodem słońca. Skąpane w czerwonym blasku rośliny świadczyły o zamożności mieszkającej tu osoby; liczne pokryte zielonkawym nalotem rzeźby i ogromna fontanna tylko utwierdzały w tym przekonaniu. Wszystko zdawało się być zadbane, ale jakieś... dzikie. Jakby każdy kwiat, drzewo i krzew rosły dokładnie w tym miejscu, co miały i posiadały nadany im kształt. Wysokie konary przeplatały się ze sobą, za rozpostartymi krzewami kryły się ławeczki, a bujna roślinność oplatała dwie drewniane altanki. Nic tutaj nie było pokryte jakąś farbą czy wyrównane do figury geometrycznej, panował taki porządny i cieszący oko naturalny chaos.

Po krótkim spacerze alejką, pojawiały się nagle sporej wielkości drzwi. Drewniane, okute żelazem z lekko zasłaniającymi je pnączami dzikiej róży. Stojąc w tym miejscu i czekając, aż ktoś ze służby otworzy, dało się słyszeć ciche kapanie wody, które bynajmniej nie dochodziło od strony fontanny. Gdyby ktoś czekał zbyt długo lub uważniej się przyjrzał, zauważyłby zapewne między liśćmi róży wystające ze ściany niewielkie rzeźby, przedstawiające głowy dzikich zwierząt, z których lała się niewielkim strumyczkiem woda. Możliwe, iż miało to za zadanie podlewanie pnączy... Z zewnątrz posiadłość zbudowana była z dużych kamieni o dość nieregularnym kształcie, które to bogato pokrywał mech i zielonkawy nalot. Specyficzny zapach lekko próchniejącego drewna uderzał w odwiedzających, gdy tylko drzwi otwierały się z cichym stęknięciem.

W środku posiadłość prezentowała się nieco lepiej, aczkolwiek chyba trzymanie okien szeroko otwartych nie dawało większego efektu i starość tego miejsca była aż namacalna. Ciężkie, zatęchłe od zakurzonych mebli i obrazów powietrze leniwie sunęło się oświetlonymi świecznikami korytarzami. Z wielkich okien wpadało nieco zapachów z ogrodu, a lekki wietrzyk figlarnie poruszał grubymi zasłonami. Podłoga, pokryta miękkim, acz nieco wytartym dywanem, ładnie tłumiła odgłosy kroków, a całe to miejsce emanowało taką ciszą i spokojem, iż nikt nie ważył się odezwać. Wyobraźnia pokazywała z płodnych umysłach wizje jakiejś starej osoby zasiadającej przy kominku z ukochanym zwierzakiem na kolanach, głaskanym pomarszczoną, trzęsącą się ręką.

Korytarz kończył się niewielkim łukiem, z którego zostały wyjęte drzwi i zmieniał w dość pokaźny salon. Wchodząc, czuło się na twarzy powiew ciepłego powietrza, zapach palonego drewna oraz nieco żywicy. Jasne, nowe meble aż bolały w oczy na tle ciemnych ścian i sprawiały, iż zazwyczaj w tym momencie czuło się lekkie rozczarowanie i zniesmaczenie. Rzucając okiem przed kominek nie widziało się dwóch dużych czarnych psów czujnie podnoszących swoje mądre pyski, stawiających bacznie uszy i mierzących gości tym przenikliwym, rozumnym spojrzeniem. Także osoba, zasiadająca w fotelu była... nieodpowiednia.

* * *

Piskliwe ujadanie małej włochatej kulki, która zdawała się być jakoś spokrewniona z psami i szczurami, wyrwała z zamyślenia. Ozdobiona kokardkami kupa futra błysnęła nieudaną parodią zębów i aż się zabulgotała w sobie, inaczej chyba nie można było określić tego dziwnego dźwięku.
- Fikuś! Spokój! - zawołała młoda kobieta i pogłaskała czule swoje... coś.
Służba powoli donosiła krzesła, tak by każdy mógł spokojnie zająć miejsce i nie stać. Kolejne osoby wchodziły i zasiadały kierując pytające spojrzenie to na innych, to na młodą panią.

Eryka - jak się im ładnie przedstawiła, była aktualną właścicielką i dziedziczką tej posiadłości. A także narzeczoną drugiego, najmłodszego syna Księcia Talabheim - jego ojciec był osobą sprawującą pieczę nad miastem i najwyższy urząd, bezpośrednio odpowiadał przed Imperatorem. Książę, cierpiący na jakąś tajemniczą chorobę, wysłał jej ukochanego na poszukiwanie leku dla siebie, by nie narażać na niebezpieczeństwa swego starszego syna - dziedzica. Wypowiedź, przerywana łkaniami i szlochami, przynosiła jednak więcej informacji.

Młody panicz miał sprawdzić jedno z kilku miejsc, gdzie mógłby uzyskać pomoc, ale nie powiedział dokładnie, gdzie się wybiera. Dlatego trzeba będzie się tego jakoś dowiedzieć lub sprawdzić wszystkie... ewentualnie liczyć na głupi łut szczęścia, co chyba nikomu się nie uśmiechało. Kobieta mówiła coś jeszcze o jakiś intrygach i spiskach na dworze Księcia, ale ciężko było ją zrozumieć. W końcu tak zalała łzami swoją twarzyczkę, iż ktoś musiał ją wyprowadzić i uspokoić. Sztywny żółty materiał zaszeleścił, gdy wstawała, blond loki opadły na buzię i przykleiły się do mokrych policzków. Modre jak jeziorka oczy zdawały się wodospadem wylewać z siebie wodę, a nos - wcześniej mały i zgrabny - wyglądał teraz tak, jakby ktoś panience nieźle przyjeb... przywalił.
- Moja służka się wami zajmie - powiedziała na odchodnym łamiącym się głosem. - Pójdzie z wami, do niej pytania...

Przez jakiś czas dało się słyszeć jęki i zawodzenie w korytarzu, przywodzące na myśl armię potępionych dusz i wywołujące zimny, nieprzyjemny dreszcz na plecach. Za chwilę jednak zjawiła się młoda dziewczyna, mająca lat może... siedemnaście? Urodę miała pospolitą. Sięgające ramion proste kasztanowe włosy, piwne oczy, lekką opaleniznę i kilka piegów. Ubrana była w skromną sukienkę, bez zbędnych falbanek i kokardek, materiał kolor miał wiekowego wina. Sięgała aż do poziomu podłogi, zakrywała ramiona i całe ręce oraz skrywała dekolt dziewczyny.
Skłoniła się lekko.
- Na imię mi Sara, pani życzyła sobie, bym zajęła się udzieleniem wam wszystkich możliwych odpowiedzi na nurtujące was pytania, a także towarzyszyła w czasie podróży. Zapewne wydaje się to dziwne, że tak wiele różnych osób zostało tu poproszonych... Pani poradziła się najlepszej w mieście wróżki i ona was jej wskazała, tak więc jesteśmy dobrej myśli, iż cała wyprawa zakończy się sukcesem - mówiła powoli, płynnie i bez zająknięcia.

* * *

Tyle słowem wstępu, w pierwszym poście proszę się jakoś opisać z wyglądu, tzn jak postać wygląda dokładnie w tej chwili. Biorąc pod uwagę fakt, iż fds nie dostarczył mi jeszcze swojej karty postaci, jego bohater spóźni się i pojawi dopiero teraz, więc będziecie musieli (o ile zechcą Wasze postacie :P) udzielić mu nieco informacji. To, jak się dokładnie znaleźliście w tym miejscu - pozostawiam Wam, ale nie musicie tego opisywać, jeśli ktoś nie ma ochoty.
Tym oto słowem zaczynam sesję, miłej zabawy :)
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Perzyn »

Zamek Talabhaim był stary i niesamowicie wręcz wielki. Setki komnat i kilometry korytarzy tworzyły prawdziwy labirynt. Od co najmniej trzech pokoleń nie było na świecie człowieka, który mógłby zgodnie z prawdą stwierdzić, że zna dokładnie cały gmach wraz ze wszystkimi jego zakamarkami. Tak właściwie to nad kuchniami było całe skrzydło, którego od prawie pół wieku wcale nie używano a liczbę gości, którzy się tam w tym czasie zapuścili zliczyć można by na palcach jednej ręki. Zresztą na palcach tejże ręki można by policzyć osoby, które o tym skrzydle w ogóle pamiętały. Jedna z nich szła właśnie korytarzem prowadzącym do sypialni księcia. Szła nie jest jednak najlepszym określeniem. Podobnie jak osoba. Niski, pochylony cień przekradał się chyłkiem tak sprawnie, że nawet gdyby ktoś go zobaczył uznałby, że to gra cieni rzucanych przez pochodnię. Hisoka skradał się od urodzenia. Nieważne gdzie był i co robił i tak robił to skrycie. Zresztą był w tym najlepszy, gdyby nie był to już dawno byłby kolejnym anonimowym trupem. Owszem, zdarzały mu się wpadki, ale zawsze wychodził cało. Najlepszym dowodem tego, że nie jest go łatwo zabić były jego prawa ręka i lewe oko. Szczyt technologii eksperymentalnej, protezy działające równe dobrze, a może nawet lepiej niż oryginalne organy. Ci, co go znali zawsze zdziwieni byli nie tym, że dożył swojego wieku mimo podejmowania się nawet najniebezpieczniejszych zadań. Zdziwieni byli tym, że dożył swojego wieku nosząc nawet nie jedno a dwa urządzenia zrobione przez klan Skryre. On sam nigdy się tym nie przejmował. Nawet inni Skaveni boją się klanu Eshin, a Hisoka potrafił przekonać każdego, aby się przyłożył do pracy. Tak, więc dwóch spaczinżynierów, którzy mieli to nieszczęście go spotkać, stworzyło dzieła przełomowe, można wręcz powiedzieć, że ten szczurzy zabójca był ich opus magnum. A na pewno był ostatnim klientem, jakiego mieli.

Drzwi skrzypnęły cicho, gdy je otwierał. Wślizgnął się do komnaty i bezgłośnie je za sobą zamknął. Koło łoża, na niewielkim stoliku stał trójramienny świecznik. Trzy białe świece znalazły się w jego torbie w mgnieniu oka, a na ich miejscu zostały trzy, wydawałoby się identyczne. O ile jednak te pierwsze były zwyczajnym produktem z wysokiej jakości łoju to te drugie były produktem klanu Pestilens. Hisoka zabijał wiele razy, potrafił zadawać śmierć na setki o ile nie na tysiące sposobów. Ten jednak nawet on uznawał za wyjątkowo okrutny. Za to były on doskonale dyskretny a dyskrecji żądali klienci. Klan Eshin był dumny z tego, że pracuje dla każdego, kto płaci dobrą monetą, a w zasadzie dobrym spaczeniem, jednak tym razem zleceniodawca był bardzo dziwny. Hisoka pracował już wcześniej dla każdego, tak mu się przynajmniej wydawało. Czempioni Chaosu, Wampiry, Nekromanci, Mroczne Elfy, Kultyści. Tak, to byli porządni klienci, choć czasem nie chcieli płacić i trzeba było ich likwidować. A teraz, dla kogo mu przyszło pracować? Pokiwał głową i skierował kroki z powrotem w kierunku drzwi, gdy nagle z drugiej strony posłyszał kroki.

Drzwi rozwarły się gwałtownie i do swojej komnaty wkroczył książę Talabhaim. Zdjął płaszcz i rozejrzał się. Na stare lata robił się podejrzliwy, przysiągłby, że ktoś tu był.

Tymczasem po ścianie zamku jakiś kształt wspinał się cierpliwie w kierunku dachu. Gdyby dawał się tak zaskakiwać to teraz na jego miejscu byłby ktoś inny. Zamknięcie okna od zewnątrz wydaje się niemożliwe, ale jednak jakoś się udało. Teraz stanął na dachu i spojrzał na uśpione miasto. Różniło się od tego, co znał z podziemnego domu, ale nie tak bardzo jak można by sądzić. Też przypominało rynsztok, wystarczyło spojrzeć z odpowiedniej perspektywy. Rzucił ostatnie spojrzenie na widoczny w oddali dom klienta, po czym zniknął, jak zdmuchnięty płomień świecy.
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Acid »

Obrazek

Andreas Fiegler

Mężczyzna kończył właśnie kolację rozmyślając nad tym, czy pozostać jeszcze kilka dni w Talabheim, gdy w karczmie „Dwa dzbany” w której zatrzymał się dzień wcześniej pojawił się starszy mężczyzna w czarnym płaszczu. Facet spojrzał się po gościach i zatrzymując wzrok na Andreasie skierował się do stolika który zajmował zwiadowca. „Jeśli chcesz zarobić, chodź ze mną. Żadnych pytań”, to były pierwsze i ostatnie słowa jakie padły z jego ust. Ostatnio mężczyzna nie stał zbyt dobrze finansowo, więc słowa starca połechtały miło jego ciekawość i chęć zarobku. Fiegler skończył jajecznicę, po czym zabrał swe rzeczy i ruszył za mężczyzną. Zachowując ostrożność rzecz jasna, gdyż w obecnych czasach nikomu nie można było ufać – to była podstawa. Po wyjściu z karczmy zajrzał do znajdującej się obok stajni w której zostawił swoją dobrą przyjaciółkę - odkąd jego klacz "Czarna Śmierci" uratowała mu życie w Górach Szarych, nigdzie się bez niej nie ruszał i wiedział dobrze, że nie jest to zwykłe zwierzę z bretońskich stajni szkolone dla tamtejszych rycerzy. Prowadząc swego wierzchowca za uzdę rozglądał się czujnie dokoła. Dwa pistolety ukryte pod grubym skórzanym płaszczem zwiadowca miał wciąż załadowane i w razie jakichś problemów gotów był z nich skorzystać. Wszak nie mógł być pewien czy ten, który ścigał go od dawna wraz z ekipą swoich pionków nie dotarł już do Talabheim, a to nie jest kolejna z jego pułapek.

Mimo iż Andreas nigdy wcześniej nie był w tym mieście, szybko wyczuł iż mężczyzna prowadzi go jakimiś skrótami i podejrzanymi uliczkami. W czasie szybkiej wędrówki najdziwniejszymi zakamarkami Talabheim miał okazję zobaczyć „kwiat nocy” tego miasta w postaci dziwek, meliniarzy i wszelkiej maści zakapiorów, którzy wraz z zapadającym powoli zmierzchem zaczęli wychodzić na ulicę, niczym szczury ze swych kryjówek. „Wieczorny spacer”, jak w myślach nazwał tę krótką wędrówkę Andreas, nie trwała zbyt długo. U celu ich podróży okazało się, że jak zwykle Fiegler był zbyt podejrzliwy jeśli chodzi o staruszka gdy ten (sobie tylko znanymi ścieżkami) doprowadził go w końcu do sporej posiadłości a potem zniknął niczym duch.

Zwiadowca zostawił "Czarną Śmierci" przed wejściem nakazując jej posłusznie czekać na swego pana a następnie, prowadzony przez służkę, najpierw pokonał robiący wrażenie ogród a następnie wszedł do środka posiadłości. Lustrując ciekawie wykończone wnętrze dotarł w końcu do większego pokoju w którym jedyne światło dawał ogień z kominka. Wtedy też dostrzegł że nie jest jedynym, którego wieczorne plany uległy zmianie. W świetle tańczących w palenisku iskier pozostali mogli ujrzeć wysokiego, szczupłego choć barczystego mężczyznę o starannie przystrzyżonej czarnej brodzie i kręconych, średniej długości włosach tej samej barwy. Na sobie miał długi do kolan czarny płaszcz, który rozpięty odsłaniał dwa pistolety za pasem i koszulkę kolczą. Przez plecy przerzucony miał miecz gilesowski schowany w skórzanej pochwie. Już zamierzał coś powiedzieć do zgromadzonych, gdy w sali zjawiła się młoda (a nawet BARDZO młoda) dziewczyna i poczęła mówić. Andreas zajął jedno z wolnych miejsc rozsiadając się wygodnie i gdy młoda skończyła przemowę, zwiadowca spytał:

- Co to za wyprawa, gdzie i w jakim celu? - po raz pierwszy zgromadzeni w pokoju mogli usłyszeć jego gruby, choć jednocześnie delikatny głos. - I jeśli mam się czegoś podjąć, to chciałbym wiedzieć ile mogę na tym zarobić, w końcu staruszek który mnie tutaj ściągnął coś o tym wspominał?

Ta kwestia interesowała go najbardziej, poza tym perspektywa „wyprawy” wyglądała dość interesująco, zwłaszcza że wśród tej licznej grupy będzie miał większe szanse na uniknięcie spotkania z Juarro. Czekając na odpowiedź uśmiechnął się do siebie pod nosem. Wieczór zapowiadał się naprawdę ciekawie...

Mam nadzieję, że nie przesadziłem z opisem dotarcia do dworku ;)
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Ninerl »

Ninherel i Isatris
Siedzieli w karczmie, w cichym kącie i rozważali propozycję ludzkiej szlachcianki.
- Ninherel, to doskonały pomysł. Spadło nam jak z nieba. Kontrakt zawarty, rodzina będzie zadowolona. A my tu jeszcze możemy zarobić i przestać się nudzić. No, pomyśl kotku...- zaśmiał się.
- A jeśli wplączemy się w jakieś ludzkie przepychanki? Nie uśmiecha mi się to.- upiła łyk z kubka. - Chociaż z drugiej strony, ciekawi mnie to. A swoją drogę naiwna ta dziewczyna- skrzywiła się. - Wierzyć wróżce... śmieszne... ech, ci ludzie.- parsknęła. - Powiem Ci, że mi bardziej podoba się ten list, który ma nam dać.
- Racja-odpowiedział. - On jest najcenniejszy. Jak zwykle przenikliwa i myśląca. Zdrowie słodkiej Ninherel!- podniósł kubek i osuszył go do dna. - Pomyśl, część pieniędzy bedziemy mogli spożytkować na własne przyjemności- uśmiechnął się dwuznacznie.
Ninherel zaśmiała się.
- Wiesz, że nie mam nic przeciwko. Nie pogardziłabym jakimś przystojnym Asurem. A tak... jak zwykle, nawet nie mam odwagi otworzyć do kogokolwiek ust.- powiedziała smutno.
- Siostrzyczko, nie wierzysz w siebie. Muszę cię zabrać na zakupy. Tak dawno nie nosiłaś jakiejś ładnej sukni.- pogłaskał ją po dłoni.
- No, masz rację. Ale wiesz, że nie mogę za bardzo. Pas z mieczem niezbyt nadaje się do sukienki. Albo sztylety.- dodała. - A masz być bezpieczny i koniec.- powiedziała surowo.
- Będę, wiesz, że umiem o siebie zadbać. To przyjmujemy ofertę?- zapytał z uśmiechem.
-Jasne. Nareszcie coś ciekawego- oczy Ninherel rozbłysły.
- Zdrowie za pomyślność naszej kompanii !- zaintonował i stuknęli się kubkami.

-----------------------------------------------------------------
Isatris nie namyślał się długo. Skreślił krótki liścik, w którym uprzejmie oznajmiał, że owszem są zainteresowani i stawią się o umówionej porze.
Ninherel, jak zwykle na wszelki wypadek uzbroiła się w miecz i kuszę. Przy pasie miała jeszcze sztylet. Uwzględniając pozycję gospodyni, włożyła błękitną, nową tunikę. Spięła włosy i obejrzała się w lustrze. No, tak może być. Może to nie jest szczyt szyku, ale musi wystarczyć.
Ciemne blond długie włosy skręcały się lekko. Jej blada cera lśniła bielą w lustrze, pełne usta miały kolor bladej maliny, a szaroniebieskie duże oczy patrzyły przenikliwie. Isatris kiedyś określił ją - utkana z mgły i smutku jesiennego morza. I miał rację, naprawdę było coś w niej mglistego, ulotnego. Nie była wysoka, ale niewątpliwie zgrabna, mimo małego biustu. Wyglądała młodo, na ludzkie osiemnaście, szesnaście lat.
Spryskała się jeszcze kwiatową mgiełką- dopóki mogła korzystać z uroków cywilizacji, robiła to bez wahania.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejdź, małolacie- czasami uwielbiała się z nim drażnić.
Isatris wparadował w pełnej krasie.
-No i jak? Wyglądam odpowiednio?- zapytał się, z trudem maskując niecierpliwość. Jedwabna biała haftowana przy rękawach koszula, tunika podobna do jej ubrania, aksamitna ciemnoniebieska kamizela, szamerowana srebrnymi lamówkami, wysokie buty i obszyty futrem płaszcz dopełniały kompletu.
- Jest dobrze. Co prawda lepsza byłaby szarosrebrna kamizelka lub tunika, ale niech tak zostanie.
- Szarosrebrna? To znaczy jaśniejszy szary? Używaj bardziej zrozumiałych określeń.- zażądał. Błękitne oczy mężczyzny wydawały się jeszcze bardziej niebieskie w tym stroju. Kasztanowe, długie włosy lśniły złotorudo w świetle lampy, a mały niebieskie warkoczyk ufarbowanych włosów odcinał się wyraźnie.
- Idziemy. Bo się spóźnimy.- zabrał jej flakonik z rąk.
- No dobrze...- narzuciła ciemnoszary płaszcz na ramiona i spięła go srebrną broszą. Oprócz niej, wisiorka na szyji i małego kolczyka nie miała więcej ozdób.
-----------------------------------------------------------------
Szli korytarzami, cicho omawiając otoczenie. Ninherel wątpiła, by ktoś ich zrozumiał- niewielu ludzi znało tar-eltharin.
-Ogród podoba mi się-uznała. - Ale wnętrze za ciemne i meble za ciężkie. Za mało przewiewu.
- Masz rację, kociaczku. W ogrodzie panuje miły memu oku artystyczny nieład, tak bliski samej naturze. Ale tutaj... Ciekawy jestem, jak by wyglądały tu jasne meble z Eataine, tak wdzięczne ukształtowane.- odpowiedział jej. -Może trzeba im podsunąć drobną sugestię...- zamyślił sie na chwilę.
- W kwestii ich zakupu?- uśmiechnęła się domyślnie.
Szła, cały czas nasłuchując. Nie ufała z zasady bezpiecznym miejscom, póki ich dobrze nie poznała. Nie ufała z zasady nikomu... czasami bała się, że popada w paranoję. Ale cóż, takie były koszty jej zajęcia. Powąchała z przyzwyczajenia powietrze.
W końcu dotarli do jakiejś sali. Jakiś służący wprowadził ich od niej i właśnie zamierzał wskazać miejsca, a gdy Ninherel odsunęła go i dokładnie obejrzała całe pomieszczenie. Chwilowo nie zauważyła nic groźnego. Nic też nie emanowało żadną wibracją lub energią. Zajęli miejsca i przyjrzeli się dokładnie reszcie gości.
Wkrótce nadeszła gospodyni.
Isatrisa drażniła kupka futra. Ninherel również. I jedno i drugie miało ochotę zapoznać pieska ze swoim butem.
-Denerwujące małe paskudztwo-szepnął.
- Wolę koty. Są eleganckie, czyste i ciche- powiedziała.
- Racja- przytaknął.
Słuchali, starając się wychwycić informacje z bezładnej wypowiedzi młodej szlachcianki. Zanim Isatris zdążył coś powiedzieć, rozszlochana odeszła, przysyłając służkę.
Ocenił ją fachowym okiem- no niestety, nic nadzwyczajnego.
"Biedna, czemu nosi taką suknię. Kobiety powinny odkrywać trochę ciała" uśmiechnął sie do siebie. Ninherel miała taką- wygladała w niej bosko. Gdyby nie to, że była dla niego jak siostra, schrupałby taki smaczny kąsek bez wahania.
Dziewczyna skończyła mówić. Usłyszał parsknięcie Ninherel:
-Sukcesem, phh...
- Ważne, by zapłacili- szepnął cicho. - I tyle mnie interesuje.
- Chciwiec- odgryzła się. "To wygląda dziwnie" pomyślała "Muszę dokładnie to omówić z Isatrisem- musimy wiedzieć komu zależało, na nieobecności chorobie księcia."
Widział, jak Ninherel rozbłysły oczy. Pewnie już starała się ułożyć elementy układanki- czasami przyznawał, że zadziwiała go swoją inteligencją.
Człowiek zabrał głos. Isatris przyjrzał mu się uważnie- niewątpliwie wygladał na obeznanego z mieczem, gorzej z jego manierami. Ale manier nigdy nie uważał za istotnych, jego zdaniem służyły do łatwiejszej manipulacji innymi.
Odezwał się, świadom, że Ninherel pierwsza się nie wypowie. Rzadko to robiła, wolała, by obcy wiedzieli o niej, jak najmniej.
- Panie, wypadałoby podać swoje imię. Fałszywe, czy prawdziwe, mniejsza o to. Jestem Isatris Tenavir'ell, to moja towarzyszka i strażniczka Ninherel Ehendarith- wskazał dziewczynę. Uśmiechnęła się do wszystkich.
Posłał Sarze ostrożny, ale zarazem uroczy uśmiech. Taki powinien być odpowiedni.
- Droga pani, postawione pytania są istotne. Dokładnie opisany cel, miejsce i inne szczegóły nam pomogą- popatrzył dziewczynie w oczy.
Ninherel parsknęła śmiechem.
- Isatris, nie udawaj skromnego, zapłata też nas interesuje. Co prawda, my chyba już ją znamy. Umiesz panienko walczyć? - oszacowała Sarę. Nie wyglądała na rozpuszczoną pannicę, raczej na osobę przywykłą do pracy.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Deadmoon »

Angus Mond


- Piękna... niczym nimfa skąpana w słodkich pocałunkach jutrzenki... - szepnął do siebie mężczyzna, obserwując zza krzaka młodą dziewczynę o lnianych włosach, boso tańczącą wśród kwiatowych grządek.
- Ekhm... Panie Mond? - Dało się słyszeć zza pleców.
Angus podskoczył jak oparzony.
"Do diabła! Byłem pewien, że nikt mnie nie widział, kiedy tu zmierzałem." - pomyślał zaniepokojony.
Odwrócił się szybko z wyraźnym zaskoczeniem na twarzy. Przed nim stał kilkunastoletni chłopak, po ubraniu dało się poznać, że to pachołek. Zgiął się w pół, w palcach nerwowo gniotąc przybrudzoną czapkę. Mond wyprostował się i przybrał od dawna ćwiczony wyniosły wyraz twarzy, tak charakterystyczny dla szlachciców spoglądających na śmiertelników ze złoconych ram obrazów.
- We własnej osobie. - Odparł cicho i spokojnie, choć z trudem ukrywał zdenerwowanie wywołane nieoczekiwanym najściem. - Czymże zawdzięczam sobie te - odkaszlnął - odwiedziny?
- Panie, ja z wiadomością przychodzę. Od pani Eryki - Wyjąkał posłaniec, wciąż gnąc się w niezgrabnym ukłonie.
- Eryki? - Angus podrapał się po skroni, zatapiając we włosach długie palce. - Ach, Eryki. - Odparł po sekundzie, choć wcale nie miał pojęcia o kogo chodzi. - Powiedz swojej pani, że odezwę się jak będę miał wolną chwilę.
Pachołek zamrugał oczami z zakłopotaniem i niedowierzaniem. Widać nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Wyuczony przez cały ranek dialog-gotowiec właśnie zaczął chwiać się w swoich posadach.
- Ależ panie... - wymamrotał cichym, niemal piskliwym głosem.
- Powiedziałem już, że odezwę się do tej twojej Eryki kiedy będę miał chwilę czasu. - Odrzekł z rosnącym zniecierpliwieniem szlachcic, a słowa swe zagryzł kawałkiem suszonego jabłka, który właśnie dobył z przytroczonej do pasa sakwy.
- Panie, ta Eryka, moja pani, to przyszła synowa Księcia Talabheim - głos chłopaczka nadal brzmiał bardzo niepewnie.
Angus wstrzymał oddech. Policzki mu napęczniały i wezbrały powietrzem. Na czoło wystąpiły krople potu, a całą twarz oblał krwawy rumieniec. Obrazu groteski dopełniły rozszerzone do granic możliwości zielone oczy, wyzierające spod blond grzywki i z każdą sekundą coraz bardziej wybałuszone.
- Księ... księ... >khe khe< - Mond usiłował wykrztusić z gardła kawałek jabłka, który utkwił tam pod wrażeniem słów posłańca. Zaniósł się kaszlem, łapiąc się za brzuch. Przez targające ciałem torsje niemal upadł w trawę. Zgiął się nisko, prawie dotknąwszy czołem ziemi i odkaszlnął ponownie. Chłopaczek podbiegł do szlachcica i pomógł mu się wyprostować.
- Ach, TA Eryka! - Angus niemal zakrzyknął i otarł rękawem koszuli strużkę śliny z podbródka. Był zły na siebie, że od razu nie skojarzył o kogo chodzi. Bawił przecież w Talabheim już ponad tydzień czasu i niejedno słyszał o panującej w mieście rodzinie. Och, ojciec nie byłby zadowolony, gdyby się o tym dowiedział.
Posłaniec skinął twierdząco głową i wyciągnął spod kamizelki zapieczętowany list. Skłonił się przy tym uprzejmie.
Angus wziął wiadomość i schował do sakwy przy pasie. Tej samej, w której spoczywał jeszcze tuzin feralnych suszonych jabłek.
- Dziękuję, chłopcze, możesz odejść.
- Wedle życzenia, panie Mond - odparł chłopak, po czym odwrócił się na pięcie i zeskrobał z czoła przyklejony kawałek przeżutego jabłka.
Kiedy posłaniec zniknął w oddali, szlachcic odpieczętował list i zaczął uważnie czytać jego treść.
"Jak nimfa. Jutro też muszę ją zobaczyć." - po kilku linijkach tekstu myśli Angusa powędrowały z powrotem do pląsającej wśród grządek bosonogiej dziewki.

* * *

- Witaj, czcigodna Pani. To dla mnie zaszczyt stanąć w Twoich progach. - Angus skłonił się na spotkanie Eryki, zamaszyście szurając czapką z piórem po podłodze posiadłości. Przy okazji powitał pozostałych tutaj zgromadzonych.
- Angus Mond, syn Siegfrieda Monda, pana na Hourwitz.
Na taką okazję Mond przywdział najbardziej reprezentacyjny strój. Poza wspomnianą czapką z cienkiej brązowej skóry i czaplim piórem miał na sobie kasztanowe aksamitne obcisłe spodnie, wpuszczone w eleganckie, wysoko podbite, skórzane, sięgające kolan buty z szeroko wywiniętymi cholewami. Na górze nosił purpurowy, gęsto tkany z importowanej wełny dublet, spod którego wyzierał haftowany kołnierz koszuli w kolorze ecrie. Nad biodrami opinał go szeroki zdobny pas, u boku którego wisiała paradna szpada. Całości dopełniały zamszowe brązowe rękawiczki z szerokimi mankietami, na podbiciu wyszyte złotym ściegiem.
Angus wysłuchał, co Eryka ma do powiedzenia. Kiedy się rozpłakała, z trudem powstrzymał się, by nie skoczyć do niej z chustką. Kobiece łzy zawsze go wzruszały, w takich chwilach odzywała się w szlachcicu bretońska, romantyczna część jego osoby, odziedziczona po wielce wrażliwej i wyczulonej na piękno matce.

Gdy wyjaśnień zaczęła zgromadzonym udzielać Sara, służka księżnej Eryki, Angus zgodził się z pytaniami swoich przedmówców, choć pominął z grzeczności te dotyczące zapłaty. Uśmiechnął się do siebie zadowolony i skrzyżował ramiona na piersi.
"Głupcze, nie zapomniałeś o czymś? Kobieta wspominała przecież o dworskich intrygach!" - W głowie mężczyzny rozbrzmiał groźny głos Siegfrieda Monda, ojca we własnej osobie.
Angus zagryzł wargę, przestąpił z nogi na nogę.
- Pani Eryka wspominała coś o dworskich intrygach - wykrztusił z siebie wreszcie. - Mogłabyś, droga Saro, udzielić trochę klarownych wyjaśnień w tejże materii?
- Niepokoi mnie poza tym sekretna otoczka wyprawy dziedzica tronu. Bądź co bądź to osoba publiczna, a cała wyprawa nie miała raczej charakteru dyplomatycznego. Zatem skąd ten nimb tajemnicy? Jeśli miałbym pomóc, wolałbym nie mierzyć się ze zbędnymi niedopowiedzeniami - dodał po chwili, utkwiwszy mądre spojrzenie w służce-niesłużce, która zdawała się mieć więcej obowiązków, niźli tylko pomoc domowa.

Zebrane towarzystwo wydało mu się cokolwiek dziwne. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że wspomniana wróżka miała na imię "przypadek". Zastanawiał się kto jeszcze, poza chwackim człowiekiem i parą wyniosłych elfów, dołączy do grona wybranych.
Jemu samemu wyprawa była bardzo na rękę. Interesy w Talabheim już załatwił. Z trudem wynegocjowany kontrakt handlowy na bretońskie wino został podpisany, więc ojciec będzie zadowolony. W samym mieście Angus niewiele już miał do zrobienia, poza podziwianiem i wzdychaniem do miejscowych piękności. Lecz nawet te pokusy zdawały się blednąć w obliczu spotkania i, być może, wkupienia się w łaski dziedzica tronu Talabheim. Jako przyszły pan na Hourwitz, Angus musiał myśleć perspektywicznie, a podejmowane przezeń decyzje musiały nieść wymierne korzyści dla rodowego majątku. I imienia samego rodu Mond oczywiście.
Tak mówiła rozsądna, ojcowska część jego natury. Druga, po matce, daleka była od awanturniczych wypraw i pogoni za sławą czy majątkiem. Ta rada była pozostać na miejscu i cieszyć się muzyką, poezją i pięknem miejscowych panien. Z kolei trzecia część osoby Angusa, wyszlifowana przez kilkunastoletni rygor pod okiem surowego opata Erkhardta, naciskała, by zaszyć się w zaciszu biblioteki i z namaszczeniem oddać lekturze starożytnych, nieprzemijających, ponadczasowych mądrości.
Tym razem rozsądek wziął jednak górę, obejmując dyrygenturę nad koncertem emocji. Mimo to Angus, niejako z przyzwyczajenia, westchnął cichutko sam do siebie:
- Ach, niełatwe jest życie szlachcica...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ouzaru

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Ouzaru »

Kiedy wszyscy już wypowiedzieli się, na chwilę zapadła cisza. Dziewczyna przysunęła sobie krzesło i usiadła na przeciwko zebranych, przez chwilę wygładzając rękoma swoją sukienkę. Jedynym dźwiękiem był szelest materiału oraz ogień radośnie trzaskający w kominku.
- Dobrze, więc zacznijmy po kolei - odezwała się w końcu i zwróciła na gości dość mądre i bystre spojrzenie.

- Panie... wojowniku - zwróciła się do Andreasa. - Wyprawa dotyczy odnalezienia drugiego, młodszego syna Księcia Talabheim, który wyruszył na poszukiwanie leku dla ojca. Jak się zapewne orientujesz, Książę cierpi na dziwną chorobę zabierającą go dzień po dniu. Starszy syn nie mógł się podjąć znalezienia antidotum, wszak w razie... gdyby się nie udało... ktoś musi przejąć obowiązki po zmarłym.
Artis, tak ma na imię młodszy syn Księcia, miał zbadać kilka miejsc, w których to możliwe byłoby znalezienie lekarstwa. Niestety nim wyruszył nikomu nie powiedział, gdzie się najpierw udaje. Po kilku dniach słuch o nim zaginął i pani Eryka, jego narzeczona, bardzo się martwi o bezpieczeństwo ukochanego. Dlatego poradziła się wróżki, która wskazała jej kilka osób zdolnych go odnaleźć i uratować...
- tutaj służka jakby na chwilę się zakłopotała, najwidoczniej nie uważała tego typu rad za 'dobre i właściwe'. - Pokryje wszystkie koszta podróży, na wstępnie zapłaci każdemu sto sztuk złota, a po odnalezieniu i bezpiecznym sprowadzeniu Artisa... tys.. tysi... tysiąc sztuk złota przewidziała dla każdego - stwierdziła niemal się krztusząc.
Zapewne nie była w stanie sobie wyobrazić takiej ilości pieniędzy, za tysiąc monet imperialnego złota można było sobie spokojnie kupić domek w mieście i urządzić go.

- Pani Ninherel - zwróciła się do Elfki. - Chyba kwestię zapłaty teraz dość dobrze wyjaśniłam, ale oczywiście poza pieniędzmi pani Eryka ofiaruje swą wdzięczność, która dla niektórych tu zebranych zapewne jest cenniejsza od złota. Walczyć nie umiem, jestem służącą... - stwierdziła jakby zawstydzona. - Wiem, jak pan Artis wygląda, ponad to dostaniemy jego podobiznę wykonaną przez jednego z najlepszych malarzy w Imperium. O to, gdzie dokładnie miałby się udać, niestety będziemy musieli się dowiedzieć.

Dała zebranym sekundkę na przetrawienie swych słów i skierowała spojrzenie na szlachcica. Ten już siedział wygodnie w fotelu, który przyniosło mu dwóch służących. Bądź co bądź, był szlachcicem i nie wypadało, by został przyjęty na krześle. Po chwili też w jego dłoni pojawił się kryształowy kieliszek, który zaraz został wypełniony szlachetnym winem z prywatnych zbiorów i piwniczek rodziny pani Eryki. Zaraz też reszta gości została poczęstowana winem, jednak już nie tak przewspaniałej jakości, ale nadal bardzo dobrej klasy.

- Panie, sytuacja na dworze Księcia jest bardzo skomplikowana - westchnęła. - Ja sama to ledwo pojmuję, ale powiem wszystko, może zrozumiesz coś więcej. Otóż, Książę jest powszechnie kochany i szanowany przez swoich mieszczan i szlachtę. Zawsze był dobry i sprawiedliwy w swych osądach a lojalność dworzan chętnie nagradzał. Jego starszy syn, dziedzic, Sartos... jest zupełnie inny. Uważa szlachtę za bandę nierobów, darmozjadów i ulicznych kochasiów. Bez urazy, ja tylko powtarzam, co mówi... - powiedziała i spuściła wzrok. Już chciała zacząć mówić do swoich kolan, ale szybko zreflektowała się, że jest to niekulturalne i zmusiła się, by podnieść oczy na szlachcica. - Pan Artis ma zaś poglądy podobne do ojca i nie miałby zamiaru niczego zmieniać. Dlatego ludzie mówią, iż byłby lepszy w roli Księcia niż starszy brat. I wszystkim bardzo zależy, żeby się szybko odnalazł cały i zdrowy, może na drodze jakiś wyborów udałoby się mu przejąć urząd po ojcu. Co do samej wyprawy, pan Artis nie ma wrogów w Talabheim, ale w obawie o własne życie i bezpieczeństwo wyruszył jedynie ze swym przyjacielem i to w przebraniu. Mówił, iż tak nawet lepiej i szybciej się przemieszczać, niż w obstawie połowy straży. Jego wyjazd sekretem nie jest i nie był, jedynie pierwszy cel podróży. Ludzie nie mówią o tym dużo, cała wyprawa pozostaje jednak na ustach szlachty. Nie słyszałeś nic o tym, panie? - dość śmiało spytała i przyjrzała mu się uważnie.

Znów na chwilę zapadła cisza, dziewczyna kilka razy zerkała w stronę drzwi i nawet posłała kogoś ze służby, by wyszedł przed dworek.
- Wybaczcie, ale z tego co mi pani Eryka mówiła, to... ktoś jeszcze powinien do nas dołączyć. Mag i uzdrowiciel, by wspierać resztę w czasie wyprawy. I przyjaciel mojej pani.

* * *

Znowu trzymał w dłoniach list od niej i czytał go bardzo uważnie. Kiedy roztrzęsione oczy śledziły zgrabnie napisane litery, stróżka potu spłynęła mu po brwiach, aż do policzka. Przetarł ją szybko rękawem i zaklął pod nosem. Chciała się jego pozbyć! To było aż nazbyt oczywiste... Miał dołączyć do wyprawy mającej na celu odnalezienie jej narzeczonego. A przecież od czasu jego wyruszenia, ich związek tak pięknie rozkwitł. Może... może był zbyt częstym gościem u niej w domu i ludzie zaczęli coś mówić? Ech, pewnie go wysyłała, żeby na chwilę odsunąć od siebie i stłumić plotki. A jeśli ktoś będzie miał dodatkowe zadanie i... w chwili nieuwagi dostanie nożem w plecy? Denerwował się coraz bardziej, nie wiedział, co robić. Był już spakowany, chciał uciekać, ale nie mógł tak po prostu nie stawić się na wezwanie Eryki! Kobiety... zawsze miał przez nie same problemy...

Złożył list, schował w bezpieczne miejsce i wyszedł przed karczmę. Nie wiedział jeszcze, dokąd pójdzie, póki co potrzebował świeżego powierza, by chwilę ochłonąć. Zrobił głębszy wdech, postąpił kilka kroków naprzód i dziwny ból głowy został połączony z ciemnością, która całkowicie przesłoniła mu oczy. Padł nieprzytomny na bruk, a jedynym odgłosem tego było przeciągłe "Oooch!" kilku przechodniów.
Łotrzyk tylko uśmiechnął się pod nosem, zwinął mu sakiewkę i szybko odbiegł, nim ktokolwiek zareagował. Ale ludzie widzieli całe to zajście, widział kapłan i widział mag.
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Acid »

Andreas Fiegler

- Andreas.. - wtrącił, gdy dziewczyna zaczęła mówić. - Mam na imię Andreas...
Następnie zamilkł słuchając z uwagą tego, co miała do powiedzenia nie tylko jemu, ale i pozostałym zgromadzonym w sali. Po raz pierwszy zwiadowca obrzucił dokładniejszym spojrzeniem resztę towarzystwa – doprawdy zebrała się tutaj barwna grupka, w dodatku z różnych warstw społecznych. Lekki uśmiech zagościł na twarzy mężczyzny gdy dla szlachetki przyniesiono fotel, zapewne by ten nie odparzył sobie delikatnego tyłeczka na krześle. „Ciekaw jestem jak ty sobie poradzisz w podróży, bez żadnych wygód, chłoptasiu...”, pomyślał patrząc przez moment na niego.

Wina, jakim go poczęstowano nawet nie tknął, skupiając się na ważniejszych sprawach. Pieniądze jakie oferowała niejaka Eryka za odnalezienie swego ukochanego były jak najbardziej do przyjęcia, zresztą, od początku Andreas nastawiony był na dużo niższą sumę, tym lepiej, że kobieta zdobyła się na taką hojność, przynajmniej nie będzie musiał się targować. A za tysiąc imperialnych Karlów-Franzów, jeśli rzecz jasna wróci cało z tej zapewne niebezpiecznej podróży, mógłby się całkiem nieźle ustawić w którymś z większych miast... Może Bastonne w Bretonii? Zaiste urzekająca i malownicza kraina...

Kolejnym plusem był fakt iż wyprawa zapewniała przemieszczanie się z miejsca na miejsce, a w obecnej sytuacji, gdy na karku wciąż czuł oddech tego pieprzonego Inkwizytora, było mu to bardzo na rękę. Dlatego nie zastanawiał się długo, bo i nie było nad czym. Odruchowo przejechał palcami lewej dłoni po symbolu Morra, który nosił na szyi, po czym spojrzał na dziewczynę bystrym wzrokiem.
- Twoja pani może na mnie liczyć. - rzucił pewnie. - Jeśli i pozostali przystaną na twą propozycję, to od czego mamy zacząć poszukiwania?- pierwszy raz tego wieczora wziął łyk wina przyniesionego przez służbę kilka chwil temu.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Ninerl »

Ninherel i Isatris
Skinęli głową wojownikowi, gdy ten się przedstawił.
Obydwoje uważnie słuchali dziewczyny. Przy słowach "...nikomu nie powiedział, gdzie się udaje..." Ninherel miała ochotę się początkowo roześmiać, ale później coś jej przyszło do głowy.
-Czyżby bał się, że ktoś może go zlikwidować po drodze?- szepneła w swoim ojczystym języku do Isatrisa.
- Być może.- odparł.
Sto sztuk złota nie było złą sumą, ale tysiąc brzmiało jeszcze lepiej.
-Ciekawe, czy za ciało też tyle dadzą?- mruknął mężczyzna.
- Warto byłoby się upewnić.- odpowiedziała.
Dziewczyna zwróciła sie do niej. Słuchała jej przez chwilę, po czym odpowiedziała:
-Nie bardzo rozumiem, czemu bycie służącą miałoby przeszkadzać w nauce sztuk walki. Ale to wasze ludzkie zwyczaje, być może. W każdym razie, ludzka dziewczyno będziesz musiała nauczyć się bronić. Służymy pomocą. - dodała. Isatris skinął głową.
- Potwierdzam słowa mojej towarzyszki. Nie bój się pani, takie umiejętności ci się przydadzą.- uśmiechnął się przyjaźnie do służącej.
- Podobizna... czy malarz był wierny czy najlepiej pochlebiał klientom? Widziałam już różne prace waszych malarzy, a właściwie widzieliśmy.- przerwała dziewczynie.
Za chwilę potem służący podali wino. Ninherel powąchała je, skrzywiła się i oddała kieliszek Isatrisowi. Ten upił łyk- no, nie był to szczyt jakości, ale wypić się dawało. Sączył powoli trunek, myśląc intensywnie. Dziewczyna coś opowiadała o sytuacji na dworze- pokiwał głową, to były istotne szczegóły.
-Lojalność dworzan... pewnie stada pochlebców i czepiających się jego sakiewki- prychnęła cicho.
-Racja- szepnął cicho do swojej towarzyszki.
Na słowa opisujące starszego księcia, obydwoje wymienili spojrzenia.
- Prawdziwe słowa.- mruknął Isatris.
-Człowiek może i niegłupi, ale dyplomacji za grosz. Pewnie wojskowy. Lepiej dla prowincji mieć starszego jako władcę.- odszepnęła.
- Wiem, ale ludzie to dziwne istoty. Często postępują nielogicznie.- wzruszył ramionami. Wielkopańskim gestem przywołał służącego i wręczył mu pusty kieliszek. Isatris obrzucił pogardliwym spojrzeniem tego ludzkiego szlachetkę, na Asuryana, toż to smark jeszcze. Ninherel zlustrowała go spojrzeniem, oceniła szybko i zignorowała.
-Wszystkim bardzo.. zależy... młody musi być naiwny i łatwy do kierowania- musnęła palcem dłoń Isatrisa.
- Przenikliwa, jak zwykle, kocico- mruknął.
-Ciekawe, nie ma wrogów, ale wyruszył w przebraniu... hmm..- zamruczała. - Nasuwa to różne wnioski...
- Interesujące, nieprawdaż? Będziemy rozwijać nasze przewidywania i teorie, przy butelce lepszego wina niż to... a zapomniałem, dla ciebie brzoskwiniówka..- oczy Isatrisa zabłysły.
- To jeszcze jest...- zdziwiła się dziewczyna.
- Specjalnie dla ciebie, słoneczko- zaśmiał się cicho.
Dziewczyna zwróciła się do wojownika. Później oznajmiła, że do ich drużyny dołączy mag i uzdrowiciel.
- No, nareszcie jakaś konstruktywna propozycja.- westchnął cichutko mężczyzna. Wątpił, by ktokolwiek rozumiał ich słowa, nie zauważył tutaj żadnego lingwisty.
-Jedno pytanie. Czy za ciało, bo różnie może być otrzymujemy pełen tysiąc koron? Nie znaczy, to że zakładam że książę nie żyje, ale nigdy nic nie wiadomo... -powiedziała, patrząc przenikliwie na dziewczynę.
-Poszukiwania zaczniemy do zbierania informacji, jak zawsze- Ninherel zwróciła się do ludzkiego wojownika. - a właśnie, czy wiadomo cokolwiek o tym lekarstwie?
Isatris milczał, słuchając pytań swojej towarzyszki. Z dnia na dzien była mu coraz bliższa i cieszył się w głębi ducha, że właśnie ją przydzielili mu jako ochronę.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Deadmoon »

Angus Mond

- Ach, tak, ludzie szepczą to i owo o Księciu i jego synach. Podobno Sartos i Artis to zupełne przeciwieństwa. Teoretycznie dziedzicowi mogłoby zależeć na rychłej śmierci Księcia i zaginięciu drugiego pretendenta do tronu. Tym bardziej, że młodszy syn cieszy się takim poparciem ogółu, a szlachty w szczególności, zatem stanowi zagrożenie dla Sartosa. Jednak wątpię, by działał tak ostentacyjnie. Z pewnością nie ma z tymi wydarzeniami wiele wspólnego. - Odparł Angus, spokojnie popijając wino.

Mężczyzna uchwycił w przelocie nieznacznie pogardliwe spojrzenie wojownika. Odwzajemnił uśmiech, po czym przeniósł spojrzenie na dwójkę elfów. O ile zazwyczaj długousi nie budzili w nim negatywnych emocji, to ci tutaj nie sprawiali dobrego wrażenia. Świetnie bawili się w swoim towarzystwie, żywiołowo prowadząc konwersację w ojczystym języku. Spochmurniał na myśl o konieczności wysłuchiwania ich terkotliwej mowy podczas wspólnej wyprawy.

"Cała nadzieja w uzdrowicielu i magu. Może z którymś z nich uda się załapać wspólny język?" - pomyślał, dopijając wino.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
fds
Tawerniany Che Wiewióra
Tawerniany Che Wiewióra
Posty: 1529
Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
Numer GG: 0
Lokalizacja: Warszawa

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: fds »

Alan

Byli spóźnieni, mężczyzna zdawał sobie z tego sprawę, ale szczerze mówiąc nie przejmował się zbytnio. Mieli w końcu ważny powód ku temu. Alan zajęty był leczeniem serca świeżo poznanego maga Fanuela. A w gąsiorku nie były byle pomyje, lecz przednie wino (w końcu mag płacił). Po uporaniu się z tą popołudniową kuracją i wzmocnieniu się lekkim posiłkiem z pieczonych sandaczy (ryby bardzo dobrze działają na serce), dwaj przyszli kamraci wyruszyli do posiadłości pani jakiejśtam. Alan nie potrafił spamiętać nazwiska, ale się nie przejął. W końcu się dowie kto, co i dlaczego.

Mniej więcej w połowie drogi, oczom Alana ukazał się jakże typowy widok. Mianowicie na ich oczach, jakiś chłystek dostał pałką w bańkę, fiknął kozła i zgubił sakiewkę. Złodziej zniknął zbyt szybko, aby dosięgnęła go dzierżona przez kapłana w ręce, laga sprawiedliwości. Aby później się nikomu nie mieszało, warto wyjaśnić, że laga to zwykły gruby, ociosany kij. Ma w sobie tyle tajemniczości co wiadro pomyj.

- Ja pierniczę, to Ci klops - powiedział dosadnie kapłan i podbiegł do udającego rybę chłopaczka. Delikatnie obejrzał miejsce, w którym w przyszłości zagości solidny guz.
- Na szczęście nic poważnego, zaraz się ocknie - stwierdził i strzelił śpiochowi plaskacza...
Obrazek
Podręczniki za darmo:
Shadowrun 2ed
DnD v3.5
Yacek
Marynarz
Marynarz
Posty: 343
Rejestracja: wtorek, 10 stycznia 2006, 17:54
Numer GG: 6299855
Lokalizacja: Kraków

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Yacek »

Kacper

Płynął...
Choć może nie....
Raczej unosił się z szeroko rozrzuconymi rekami. Był wysoko, bardzo wysoko skoro słońce pozostało pod nim i grzało go teraz w tył głowy. A więc spełniło się jego marzenie. Wolny jak ptak, jak ptak nic nie robiący sobie z ludzkich małych, przyziemnych swarów.
Płynął...
Choć może nie.
Raczej unosił...
Wprost w otwarte ramiona.

Solidny policzek przerwał piękny sen.

- Katarzyno - wymamrotał nie otwierając oczu.
- Kochana, jeszcze raz mhmmm... - objął ramionami i zamknął w objęciach "Katarzynę" jednocześnie wyciskając na "jej" ustach gorący pocałunek.

Z języczkiem.
Jest właśnie ta złowroga pora nocy,
gdy poziewają cmentarze i piekło
Zarazę rozpościera. Oto mógłbym
Chłeptać dymiącą krew i spełnić czyny,
Których dzień nie zniósłby...
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Othe »

Fanuel

Fanuel od niechcenia wrzucił do głowy nieprzytomnego kilka radosnych wizji. Gdyby wiedział, że staną się przyczyną takich wydarzeń, z pewnością by się na to nie zdecydował. Obracając się w towarzystwie tak ekstrawaganckim jak czarodzieje nie jeden raz miał okazję obserwować podobne rzeczy, ale wciąż budziły w nim obrzydzenie.
Teraz przede wszystkim współczuł szczerze brodaczowi jako przypadkowej ofierze na drodze własnego zbawienia.
Westchnął i machnął ręką niedbale. Zaklęcie przywróciło pełną przytomność mężczyźnie zanim jeszcze kapłan zdążył wyrwać mu się z objęć.
- Możemy już iść? - rzekł z uśmiechem zwracając się do Alana - A może wolisz zostać?
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
fds
Tawerniany Che Wiewióra
Tawerniany Che Wiewióra
Posty: 1529
Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
Numer GG: 0
Lokalizacja: Warszawa

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: fds »

Alan

Mężczyzna spotkał się z różnymi sposobami wyrażania wdzięczności, jednak to był zdecydowany wyjątek. Całusa rozumiał, nawet z języczkiem, ale bez przesady!

Alan jak się nie odwinął do tyłu, tak momentalnie strzelił byłemu śpiochowi kolejnego plaskacza w pysk.
- Bęcwał, jeden. Amorów mu sie zachciało - Stwierdził wstając. - Zbieramy się, zanim zacznie mnie jeszcze bardziej napastować. I za jakie grzechy ja muszę to znosić co?
*Mam nadzieje, że widzisz jak bardzo się staram...*
- skierował myśli ku bogini.
Obrazek
Podręczniki za darmo:
Shadowrun 2ed
DnD v3.5
Yacek
Marynarz
Marynarz
Posty: 343
Rejestracja: wtorek, 10 stycznia 2006, 17:54
Numer GG: 6299855
Lokalizacja: Kraków

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Yacek »

Kacper

Otrzymał kolejny cios. Na wszystkie demony, znowu sie pomylił. Policzek, dość mocny a więc... ERYKA.

- Kochana, wybacz - jednak kobieta roztaczała wokół siebie delikatny zapach perfum, a tu czuł mocny zapach wina. Niezłego nawet jak ocenił. Było mu też nieco twardo , nie tak jak w łożu, czy na miękkich kobiercach.
Chyba czas otworzyć oczy - pomyślał.

Otworzył.

I wrzasnął.

Nad nim pochylały się jakieś dwie brodate mordy. Dwie ? Mrugnął oczami. Nie, jednak jedna. W głowie mu huczało jakby sto powozów wybrało się nagle na przejażdżkę w jego głowie.
Powoli wracała mu jasność myśli, a z nimi przypomnienie co go spotkało. Pomacał się po boku. No tak sakiewka zniknęła.
Powoli usiadł.
- Dziękuję - dotknął głowy, bolała jak sto demonów. Dobrze że list od Eryki ocalał.
- Jestem Kacper Lieb... eee... Liebknecht

Wstał z wysiłkiem i usiłował co nieco doprowadzić się do porządku.
Jest właśnie ta złowroga pora nocy,
gdy poziewają cmentarze i piekło
Zarazę rozpościera. Oto mógłbym
Chłeptać dymiącą krew i spełnić czyny,
Których dzień nie zniósłby...
Ouzaru

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Ouzaru »

Póki co zostawimy naszych trzech panów, niech się zabawiają ze sobą do woli i to bez moich ingerencji... ;)

Lampki i pochodnie zapalały się kolejno, by odgonić mroki nocy z ogrodu. Teraz, w ich dziwnym blasku, wyglądał na jeszcze starszy, bardziej opuszczony i zaniedbany. Krzaki rzucały pokraczne cienie na trawnik, jakby chciały pochwycić coś w swoje gałęzie. A jednak... nie było w tym miejscu nic odpychającego.
Jedna większa samotna lampa, przy bramie do ogrodu, zachęcała przechodniów swym ciepłym blaskiem, sprowadzała do domu jak latarnia morska, delikatnie rozpraszając cienie i mrok nad uliczką. Stała tam i czekała na pozostałych gości.

* * *

- Za... ciało...? - spytała lekko blednąc w oczach. - Myślę, że pani Eryka jeszcze nie rozważała takiej możliwości i chyba lepiej się jej o to nie pytać. Na.. na pewno dostarczenie ciała... także zostanie jakoś nagrodzone. Może trochę mniejszą sumą, nie wiem - odpowiedziała biorąc kilka dużych wdechów.
Nasuwała się myśl, że dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała martwego człowieka i taka wizja ją nieco przerażała.
- Malarz oddał autentyczny wygląd, o tym mogę sama zapewnić, gdyż widziałam i pana Artisa i obraz - dodała po kilku chwilach z lekkim uśmiechem. - Dziękuję za chęć uczenia mnie, ale wątpię, żeby moja pani była czymś takim zachwycona. Służbie, zwłaszcza tej najbliższej nie daje się broni do ręki, taka jest po prostu zasada. W razie niebezpieczeństwa mam stanąć między moją panią a ostrzem, niczym tarcza lub zginąć razem z nią - wyjaśniła bardzo spokojnie.

- Poszukiwania - zwróciła się do Andreasa - chyba najlepiej zacząć od dowiedzenia się, gdzie konkretnie miał się udać. Odpowiedź na to pytanie zna doradca Księcia i jego osobisty medyk. Czy są jeszcze jakieś pytania? Myślę, że poczekamy jeszcze chwilę na pozostałych, a zbieranie informacji zaczniemy jutro z rana.
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: Othe »

Fanuel

- Jestem Fanuel. - rzekł - Alana już... znasz. Wybacz, ale bardzo się śpieszymy.
Rzucił porozumiewawcze spojrzenie kapłanowi i ruszył wąską uliczką. To nie była pora na zawieranie znajomości, czas naglił.
Mag miał zamiar dowiedzieć się po co go wezwano, a zaraz potem wrócić do świeżo postawionej niewielkiej wieży i, jeśli to możliwe, pomagać potrzebującym nie wyściubiając z niej nosa. A że ostatnio nie robił nic innego, to zdobył w tym nieco wprawy. Późnym wieczorem, codziennie, wychodził na balkon i układał głupkowate, choć radosne sny dla mieszkańców otaczających go domów. Dawało mu to mało satysfakcji, ale uznawał to za stan przejściowy, aż nie zajmie się czymś poważniejszym.
Spojrzał za siebie, żeby sprawdzić, czy brodacz podąża za nim.
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
fds
Tawerniany Che Wiewióra
Tawerniany Che Wiewióra
Posty: 1529
Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
Numer GG: 0
Lokalizacja: Warszawa

Re: [WarHammer] * * *

Post autor: fds »

Alan

- Nie ma za co, a teraz wybacz, ale my musimy się zbierać. I tak jesteśmy spóźnieni. Mamy spotkanie z narzeczoną księcia. - Mężczyzna ochrzczony brodaczem zwrócił się do poganiającego go maga. - No idziemy, idziemy. Wraz z bezczelnym magiem, który nie chciał mu pomóc obronić się przed obmacywaniem, kapłan udał się w drogę. Jeszcze mieli kawałek do przejścia, a ruch na ulicach gęstniał z każdą chwilą. Poza tym ile można mieć przygód w jednym dniu? Rozpychając ludzi kijem rozmyślał czego to od niego mogą chcieć, i czy nie jest przypadkiem zatrudniony jako opiekunka maga. W międzyczasie próbował pozbyć się niesmaku w ustach. Z mizernym skutkiem...
Obrazek
Podręczniki za darmo:
Shadowrun 2ed
DnD v3.5
Zablokowany