Płaszcz i Szpada

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Biegli w trójkę przez korytarze Biskupiego pałacu. Na przedzie Tristan z twarzą niczym maska, na której jeno upór się maluje i ogień piekielny trawiący jego duszę. Wstyd, rozpacz, żal zlewały się w jedno niczym fala powodzi, pozostawiając jedynie pustkę w sercu potomka Królewskich Paladinów. Pustkę, w której jedna myśl, jak chór tysięcy głosów, krzyczących z całych sił, bez końca: ~"Zemsty, chcemy zemsty."~
Kolejny zakręt. Huk wystrzału, krzyk bólu, dym przesłaniający widok, świst szpady. Tristan przeskoczył nad gwardzistą z rozpłatanym gardłem nacierając na pozostałych niczym rozszalały wilk na stado owiec. Lewą rękę miał bezwładną a z ramienia sączyła się krew. Zepchnął swym dzikim na tarciem pozostałych gwardzistów w tył odsłaniając lukę między nimi.

- Biegiem! Złapcie Biskupa! Aarrgghh!

Krzyk bólu wydarł się z gardła muszkietera zaraz po słowach, gdy sługa biskupa uderzył go w zranione ramię. Ten w rewanżu złamał mu nos jednym uderzeniem z czoła.

- Biegiem ale już!

Hrabina i Baron skoczyli naprzód w lukę stworzoną przez Tristana. Biegli tak szybko, jak byli w stanie, czując każdy mięśniem domagającym się wytchnienia, jak wiele dzisiaj zrobili. Każdy siniak, każdy cios był teraz w pełni odczuwalny. Płuca paliły ich żywym ogniem, starając się zapewnić mięśniom życiodajny tlen. Nogi ledwo co ich niosły. Ich ciała parły naprzód podtrzymywane jedynie siłą woli. Jest ostatni zakręt. Jeszcze tylko te parę metrów... jeden dwa.

-Jest!

Krzyk radości wydarł się z ich gardeł. Widok biskupa, ich wymarzonego celu, dodał im sił, których tak potrzebowali.
Nagle z tyłu doszedł ich okrzyk. Początek zawołania, które na setkach pól bitew wznosili ci, którzy poprzysięgli sobie lojalności aż do śmierci.

- Un pour tous!

Dwa kolejne wystrzały nastąpiły jeden za drugim i na krotką chwilę nastała cisza. Przerażony okrzyk Biskupa, który niczym strzała puścił się wprost w drzwi wyjściowe.

- Muszkieterzy!

Panika na krotką chwile zapanowała w oddziale, który widząc poczynania biskupa, nie wiedział co robić. Dwóch ludzi puściło się biegiem za swym pracodawcą, dwaj pozostali stali jak wryci, gapiąc się na plecy swych kolegów. Szybkie kroki wytrąciły ich z oszołomienia. Sięgnęli po szpady, za późno. Eugene rozpłatał pierwszemu gardło nim ten zdążył chwycić za broń. Drugiego żywot skończył się pchnięciem prosto w serce.
Hrabina biegła w stronę drzwi. Czuła teraz wyraźnie każde, najmniejsze nawet zadrapanie. Każdego siniaka, jaki pojawił się na jej ciele. Lecz parła naprzód mimo bólu. Oparła się o framugę drzwi widząc odjeżdżającego konno biskupa.
~"”Teraz albo nigdy.”"~ przemknęło jej przez głowę. Wyciągnęła drżącą dłoń przed siebie, wymierzyła spokojnie. Chwilę po tym, jak nastąpił huk, chwilę przed tym, nim pochłonęła ją ciemności, dostrzegła to, co pragnęła zobaczyć. Biskup zachwiał się. Trafiła.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene de Sept Tour

Strzał Hrabiny zlał się niemal w jedno w krzykiem Eugene:
- Dorwałaś go!
Potem jednak pełne zniechęcenia:
- Ucieka gnida! Może oberwał przynajmniej na tyle mocno, że usadzi to go na kilka tygodni. Ach! – Ten okrzyk baron wydał na widok padającej z nóg piratki, która po strzale zachwiała się na nogach i przewróciła na próg pałacu. Baron mimo próby dotarcie do niej, zanim upadnie, nie nadążył. Elena leżała bezwładnie. Nieprzytomna, kompletnie bezbronna, słaba.
- Elena! – Ryknął Eugene jej w ucho, a kiedy to nie przyniosło rezultatu spróbował potrząsnąć. Ale jej głowa poruszała się bezwładnie i baron obawiał się, ze jeszcze ruch, a coś jej się stanie. Wyglądała teraz bowiem nie jak Nemezis, ale jakieś dziwne połączenie delikatności z nieszczęściem.
Przyłożył palce do tętnicy na smukłej szyi wyszukując puls. Był. Potwornie szybki, jakby buzująca w tętnicach krew chciała rozerwać wszystkie naczynia, ale wydawało się, ze regularny, ze nie ma w nim przerw.
- Uf, dobrze – mruknął do siebie Eugene. Elena żyła, ale widocznie zemdlała. Zresztą, która by nie zemdlała? Bita, maltretowana, wygłodzona, pewnie wielokrotnie gwałcona, miała jeszcze tyle siły, żeby stoczyć całą walkę i strzelić celnie w biskupa. Wreszcie coś pękło. Po prostu musiało. Elena była dzielną kobietą pełną żywotności oraz siły woli, gnaną przy tym pragnieniem zemsty, ale nawet ona nie mogła oszukiwać swojego ciała cały czas. Kiedy przyszedł moment, wreszcie dopomniało się ono o swe prawa.

Myśli barona dziko pędziły. Hrabina zemdlała, ale dlaczego teraz? Dlaczego teraz? Biskup uciekł! Jednak może wrócić, albo przysłać ludzi z fregaty. Rozejrzał się szybko szukając jakiegokolwiek natchnienia, które akurat nie miało teraz zbyt wielkiego pola do działania w jego zmęczonym umyśle. Fontanna! Tak, fontanna! Resztką sił wziął dziewczynę na ręce i krok za krokiem szedł w stronę, tryskającej z gardzieli odlanych w brązie gryfów, wody. Jej bezwładne ciało leciało mu z rąk, jakby specjalnie próbowało się wyśliznąć, żeby je wreszcie zostawiono w spokoju, ale fontanna była blisko. Ułożył Hrabinę przy zbiorniku z wodą, a sam przez moment odzyskiwał oddech, którego nawet po tych 10 metrach niesienia jej, zaczęło mu brakować. Leżała. Chwycił ją pod pachy podkładając głowę pod strumień opadającej wody.

Najpierw nic się nie działo. Woda leciała omywając długie włosy dziewczyny. Ale po chwili Hrabina drgnęła. Twarz miała skierowaną w dół, ale lekko przekręciła głowę, łapiąc w spieczone usta krople życiodajnej cieczy. Eugene po chwili odciągnął ją i ciągle przytrzymując posadził pod murkiem fontanny. Miała otwarte oczy, i chyba próbowała się uśmiechnąć, ale wyszło jej tylko nerwowe skrzywienie warg.
- Masz, pij – Eugene zawsze miał w kieszeni małą, płaską buteleczkę mocne whisky. Teraz sobie o niej przypomniał odciągając korek i delikatnie przykładając do ust dziewczyny.
- Co to jest? – Wychrypiała.
- Wódka. Mocna! Powinna postawić cię choć troszkę na nogi.

Powoli wlał jej kilka łyków. Zakrztusiła się nieco, więc odstawił butelkę. Otwarła usta ciężko oddychając, zaczęła kaszleć. Organizm reagował mocno na alkohol. O to chodziło Eugene, gdy nagle, blada Hrabina jeszcze bardziej, wydawało się, zbielała, spojrzała dziwnie na Eugene, jakby totalnie spłoszona chciała coś powiedzieć, ale po prostu nie mogła tego zrobić. A kiedy zaskoczony i ciągle przytrzymujący ją Eugene pochylił się nad półleżącą dziewczyną ta jeszcze bardziej, jakby chciała coś zrobić, odwrócić się, lecz nie zdążyła. Zwymiotowała prosto na jego koszulę. Nie jadła, więc nie było tego dużo, jednak kwas z żołądka i alkohol spowodowały swoje. Musiały, ale właśnie to przywróciło jej jasność umysłu, mimo, że ciało było słabe.

Przez chwilę Hrabina, wydawało się, chce wstać i po prostu gdzieś uciec. Pewnie zrobiła by tak, gdyby mogła, ale nie mogła, wiec leżała i próbowała coś powiedzieć, ale chyba nie wiedziała co, bo z bladej zrobiła się niemal czerwona:
- Lepiej się czujesz? Choć troszkę – spytał baron rzeczowym tonem, jakby nie zauważając całego zakłopotania dziewczyny, która wyraźnie starała się schować we własne buty, gdyby tylko mogła. Zrzucił z siebie koszulę: - Podarta - mruknął. Rzeczywiście, koszula była porozdzierana w wielu miejscach i nadająca się tylko na wyrzucenie. Eugene ciężko usiadł i zrzucił ja na bok. Nagi tors mężczyzny zaświecił znowu raną po cięciu oprycha. Szła przez pierś od lewego barku po skosie na kilka dobrych cali. Cześć krwi przywarła do koszuli i teraz ściągając ją baron oderwał także to. Syknął z bólu i poczuł słabość w kolanach. Gdyby nie siedział, chyba by się przewrócił. Gwałtownym ruchem wylał sobie część zawartości flaszki na ranę:
- Ahsss – nie zdołał powstrzymać syku, po nagłym bólu niemal kolejny raz zakręciło mu się w głowie.
Kiedy świat przestał znowu wirować zapytał:
- Możesz iść?
- Taak, chyba tak. Tylko wolno. A ty?
- Tak samo, jakoś się dostaniemy.
- Gdzie?
- Tam, do tej komnaty, gdzie spotkaliśmy się. Tam został Tristan.
- Pokonał ich
– zaniepokoiła się, lecz sama sobie odpowiedziała. – Na pewno, jest jednym z najlepszych szermierzy, jakich kiedykolwiek widziałam – na co mężczyzna skinął głową. Fakt, Tristan z szpadą stanowili morderczą wiązankę, a wściekły Tristan z szpadą, to już była faktyczna klęska dla wszystkich, którzy staną mu na drodze.

- Uf – Eugene wstał. Potem pochylił się biorąc lewą rękę Hrabiny na swój kark. Złapała się tak jak teraz potrafiła najmocniej, a on ją objął prawa ręką w pasie, lewą zaś podpierał się szpadą.

To był marsz. Kilkadziesiąt metrów, ale jakże parszywych. Oboje dyszeli, potykali się, niemal lecieli na podłogę. Zresztą to także im się zdarzyło. Zaczepili o jakiś rąbek dywanu i obydwoje wywalili się do przodu. Eugene zdołał zareagować tylko tak, że upadł wcześniej i mógł swoim ciałem zamortyzować uderzenie o podłogę przez Hrabinę. Znowu u obydwojga rozpętał się dziki taniec bólu i okrutnej słabości. Jednak ponownie wstali. Najpierw na czworaka, potem zaś podpierając się o ściany doszli do miejsca walki. Tak, jak przewidywali. Tristan stał ciężko dysząc, a przed nim pobojowisko martwych przeciwników:
- Pomóc? –spytał.
- Idź po Rainee – Eugene pokręcił głową. Znal członków drużyny z opisu udzielonego mu w Montaigne– Trzeba, trzeba ją sprowadzić. Będziemy tutaj – ruchem głowy wskazał drzwi od komnaty.

Pokój był w takim samym stanie, jak go zostawili. Stół, łóżko, szafa, krzesła. No i dwa opryszki załatwione wcześniej przez Hrabinę. Nie mieli siły teraz ich wyrzucać na korytarz. Krok za krokiem człapiąc dotarli do łoża i niemal równocześnie obydwoje padli na nie w poprzek na twarze. Jakże to było rozkoszne, chwilę odpocząć. Jakże to jednak było trudne, zebrać się znowu w sobie. Baron zmarszczył brwi oraz odwrócił się na plecy i spróbował usiąść. Hrabina leżała dalej ciężko dysząc. Siedzący Eugene objął ją i odwrócił na plecy kładąc wzdłuż łóżka. Potem zdołał jeszcze zdjąć jej buty:
- Pić – usłyszał.
Rozejrzał się. Wcześniej stał tu duży dzban z wodą. Powoli, podpierając się krzesłami szedł po wodę:
- Tylko uważaj – dobiegł do szept Hrabiny. – Wystarczy, że ja ...
- Spokojnie. Dam radę. Dam. Muszę dać
! – Mówił do siebie na głos baron. Wreszcie przyniósł dzban i kubek, wprawdzie wylewając część po drodze, ale trochę zostało. Nalał Elenie. Piratka wypiła. Potem jeszcze jeden. Chciała trzeci, lecz Eugene przystopował:
- Uważaj, spróbuj za jakiś czas. Za dużo wody na raz może być niedobre.
Piratka kiwnęła głową. Także wiedziała o tym, ale woda była taka dobra. Przetarł jej twarz namoczoną szmatką:
- Lepiej?
Spytana Elena kiwnęła głową i żeby to udowodnić nieco się uniosła podpierając na rękach. Mówiła głosem przerywanym, ale spokojnym:
- Tak, chyba tak, jest, trochę lepiej.
- Możesz się przebrać
? – Zapytał. – Nie będę podglądał – mrugnął do niej okiem, starając się nadać chociaż błysk wesołości potwornie zmęczonemu tonowi głosu. Idąc po wodę, która leżała nieopodal szafy wyciągnął jakąś świeża koszulę, pamiętając, że cała górna część stroju dziewczyny była mokra. Cucąc ja pod fontanną siłą rzeczy przemoczył jej zarówno koszulę, jak i płaszcz, którym była owinięta. Teraz rzucił suche ubranie przy niej na łóżko i wstał, żeby odejść, niemal się przewracając. Usiadł w fotelu obok, po czym zsunął się na podłogę pozostając w takiej, półsiedzącej pozycji, która wydała mu się najwygodniejsza, nie licząc drobiazgu, ze teraz po prostu nie miał mocy, żeby ją zmienić. Jego siły także zostały wyczerpane.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Obrazek

la Condesa

Hrabina spojrzała za baronem. Widziała jaki jest słaby. Patrzyła jak powłóczy nogami, jak ciężko siada, jak głowa opada mu na pierś. I jak zsuwa się zmęczony z fotela. Podniosła oczy na baldachim nad łóżkiem.
Była wyczerpana. Chciała spać. Całe ciało paliło żywym ogniem. Każdy mięsień dawał o sobie znać z przeraźliwą dokładnością. Nie chciała wstawać ale jednocześnie była wściekła na siebie, że poddała się zmęczeniu. Jej własny organizm ją pokonał. Zemdlała, straciła świadomość, dała zwyciężyć słabości. Tego faktu nie mogła znieść dusza Hrabiny. Nie mogła pogodzić się z tym duma.
Chciała zamknąć oczy. Na moment tylko. Jednak gdzieś w głębi wiedziała, że jeśli tak zrobi to zaśnie.
Westchnęła więc ciężko i zaczęła gramolić się z łóżka. Nie szło jej zbyt dobrze. Mięśnie wydawały się zamarznięte, członki odlane z ołowiu a w głowie huczało. Zdeterminowana i wściekła, zerwała się jednym wysiłkiem woli i stanęła na nogach. Oparłszy się plecami o łóżko, zaczęła się rozbierać. Wtedy jej wzrok znów spoczął na Eugene.
Półleżał na podłodze, bez koszuli, z paskudną raną na piersi. Znów westchnęła ciężko, chwyciła dzbanek z resztą wody i chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie.

Dotarłszy do krzesła, oparła się ciężko o nie. Z tej perspektywy widziała tylko czubek jego głowy i długie nogi w wysokich butach. Odpoczęła sobie chwilkę i obeszła krzesło. Dzbanek cicho stuknął o posadzkę przywracając Eugene do rzeczywistości. Stanąwszy w lekkim rozkroku, Elena krytycznie obejrzała zakonnika. Złapała się pod boki.
- No tak.- Mruknęła z przekąsem.- Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Jak przychodzi co do czego, to nie mają dość siły by ustać. I kobieta się musi poświęcać.
Wyszczerzyła zęby i odwróciła się na pięcie.
- Dokąd idziesz?- Dobiegło ją pytanie przy drzwiach.
- Po czyste bandaże.- Sarknęła i pociągnęła za klamkę.

Hrabina zaraz za drzwiami upadła na kolana i podpełzła do sterty świeżego prania. Rzut oka w każdą stronę upewnił ją, że nie ma w pobliżu nikogo i może spokojnie poświęcić się swojemu zajęciu. Pogrzebawszy chwilę w kupie bielizny, wybrała dwie pary prostych bawełnianych reformów i koszulę.
Kiedy wróciła z powrotem do pokoju Eugene podsunął się trochę aby usiąść w miarę prosto.
- Bardzo mądrze.- Pochwaliła Elena ciężko klękając z jego lewej strony.- To teraz też zrób mądrze i się nie ruszaj.
Po chwili Hrabina sprawnie rwała koszulę na równe pasy.
- To będą bandaże. Teraz zróbmy tampon.- Mamrotała do siebie nie zwracając uwagi na to, co robi Eugene. A zakonnik przyglądał się piratce, gdy rozpruwała reformy i składała je w równiutką kosteczkę.- Teraz przemyjemy.
Mówiąc to zanurzyła materiał w wodzie w dzbanku. Wycisnęła lekko szmatkę i delikatnie zaczęła dotykać rany. Powolnymi, ostrożnymi ruchami starała się zmyć resztę skrzepów.
- Nieźle Ci idzie.- Przyznał.
Widziała, że go boli, ale nie mogła nic na to poradzić.
- Tak. Kiedyś robiłam na jednej starej łajbie jako łapiduch.- Mruknęła nie przerywając, póki nie skończyła.- Będzie brzydka blizna. Jakby tu gdzieś były jakieś igły to mogłabym Cię zszyć.
Jednocześnie mocno przycisnęła świeży tampon do zranionej piersi zakonnika, który aż zacinął mocniej zęby.
- Uważaj. Chcę jeszcze trochę pożyć.- Uśmiechnął się blado.
- Jak chcesz jeszcze trochę pohulać to trzymaj mocno.- Powiedziała surowo i wzięła pierwszy bandaż.- Szkoda, że nie mam igły. Łatwiej by się goiło.- Mruknęła do siebie.
- Co mówisz?- Zainteresował się Eugene.
- Teraz będzie bolało.

Hrabina sprawnie owijała płótnem bark i pierś Eugena. Pomyślał, że faktycznie musiał już kiedyś to robić. W bardzo szybkim tempie prowizoryczny tampon znikał pod kolejnymi warstwami równie prowizorycznych bandaży. Nie mając nici Hrabina zawiązała wystające końce. Jednym mocnym szarpnięciem.
- Trzeba będzie zmieniać opatrunek co kilka godzin. Żeby się nie przykleił.- Uśmiechnęła się i nawet w oczach zaświeciły jej się wesołe iskierki.- A teraz napij się wódki i wszystko będzie dobrze.

Hrabina podźwignęła się na nogi i powlokła w stronę łóżka. Oparła się o brzeg i odwróciła plecami.
- Tylko nie waż się odwracać.- Dało się słyszeć żartobliwy ton w jej głosie.- Bo pokąsam Cię bardziej, niż rapier biskupiego sługusa.

Zrzuciła na podłogę pendent ze szpadą. Po chwili w jego ślady poszedł kubrak na podłogę i zabrała się za rozsznurowywanie kołnierza koszuli. ~"Pewnie cała jestem we krwi."~ przeleciało przez głowę na wspomnienie stanu jej skóry. Mokry, zimny materiał koszuli przyklejał się do ciała, dając złudne wrażenie orzeźwienia. Elena wiedziała, że w tej chwili to zmęczony umysł czepiał się każdej, nawet najwątlejszej nitki, by zachować jasność.
Hrabina jednym płynnym ruchem ściągnęła koszulę przez głowę. Mimo najlepszych chęci i gładkiego płótna, materiał poszorował po otarciach i ranach na plecach wywołując ciche syknięcie piratki. Zbędny w jej chwili ciuch plasnął o podłogę w postaci zużytej szmaty. Elena sięgnęła za siebie po suchą koszulę.
Już ją miała założyć ale jej spojrzenie ze śnieżnej bieli koszuli przesunęło się na ręce. Hrabina dopiero teraz zdała sobie sprawę jak musi wyglądać. W jakim stanie jest jej twarz i plecy. Patrzyła na swoje ciało i nie mogła uwierzyć. Oglądała brzuch, piersi i ramiona rozszerzonymi oczami, jakby widziała je po raz pierwszy. Czerwone, krwawe pręgi po sznurach na przegubach rąk boleśnie przypominały o niedawnej niewoli. Posiniaczone ramiona i otarte do krwi boki świadczyły wyraźnie o poniewieraniu po podłodze. Brzuch był jedną wielką siną plamą, która już zaczynała fioletowieć. Na piersiach ślady układały się w niebiesko- zielone koraliki palców. Nawet nie chciała wiedzieć jak wyglądają jej plecy i nogi. Kopana i bita do krwi po to, by nie miała siły uciec, Hrabina patrzyła na siebie i rosło w niej coś dużego. Pęczniało, chcąc wyrwać się na wolność.
Jej wzrok przesunął się na dłonie. Z wierzchu w siniakach, bo próbowała zasłonić twarz. Od wewnątrz w bąblach, bo podczas walki nie miała rękawiczek.
Dłonie jej zadrżały. Zmartwiałe dotąd palce rozluźniły się nagle i koszula spłynęła na podłogę.
- Jestem piękna.- Hrabina zaśmiała się do siebie. Za chwilę śmiała się już serdecznie. Upadła na kolana a za moment oparła się również na rękach. Teraz w jej głosie brzmiały coraz wyższe nuty. Z jej duszy wyrywał się potwór bólu i strachu i dawał o sobie znać histerycznym śmiechem.
Hrabina już nie klęczała. Siedziała na miękkim dywanie i szlochała. Zrazu cicho, ale z każdą chwilą coraz głośniej. Urywany płacz, łzy płynące po policzkach, ściągnięta z bólu twarz, dłonie zaciśnięte w pięści.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Midnight
Marynarz
Marynarz
Posty: 225
Rejestracja: środa, 7 lutego 2007, 17:49

Rainee

Post autor: Midnight »

Powoli swiadomosc powracala do jej zamglonego umyslu. Mysli, slowa, obrazy wskakiwac poczely na wlasciwe miejsca, sprawiajac iz zapragnela ponownie odplynac w niebyt.
Francisco. ....
Minionett. .....

Ilu jeszcze zginelo z jego rak i ilu jeszcze zginie nim ktos go powstrzyma?! Lzy nieproszone towarzyszki kazdej cierpiacej kobiety naplynely jej do oczu. Francisco. Jakze cudowne byly te krotkie chwile ktore z nim spedzila. Jakze wspanialy byl z niego kochanek. Dlonie tak delikatnie gladzace jej cialo, budzace je do doznan o jakich nawet nie snila.
Ostroznie uniosla sie z podlogi mimochodem jedynie zauwazajac iz ktos okryl jej cialo peleryna. Nie obchodzilo jej, ze stoi teraz naga wystawiajac sie na spojzenia. Ktoz bowiem mial sie jej teraz przygladac. Jedynie martwi, lecz oni swe oczy zamkneli na wieki.
Minionett lezala przy lozu. Jej piekna twarz nie wyrazala niczego. Rainee przez chwile wpatrywala sie w ta twarz. Czy ona sama zdolna bedzie kiedykolwiek pokochac kogos do tego stopnia aby oddac za niego zycie? Tak poprostu, bez chwili wachania oslonic kogos swa piersia przyjmujac na siebie pocalunek smierci. Nie chciala odpowiadac na to pytanie. Nie chciala odpowiadac ani sobie ani tez nikomu innemu. Oderwala wiec spojzenie od urodziwej panny i przeniosla je tam gdzie spoczywalo cialo kochanka. Nie mogla sie ruszyc.. nie chciala.. lecz jednoczesnie nogi same poniosly ja w jego strone.

- Francisco..

Szept zagluszyl cisze tego mauzolemum milosci. Ostroznie usiadlwszy przy jego martwym boku wyciagnela dlon aby pogladzic bujne pukle wlosow, lecz niemal natychmiast ja cofnela. To nie byl jej Francisco. To cialo przy ktorym teraz siedziala nie goscilo juz w sobie goracej duszy kochanka. Zimne i martwe juz na wieki. Nowe uczucie zaplonelo w jej piersi sprawiajac iz blade dotad policzki oblal goracy rumieniec, a piersi zafalowaly w rytm szybszego oddechu.
Ktos musi za to zaplacic. Zaplacic sroga kare za zniszczenie tych chwil. Bedzie cierplial jak nikt nigdy nie cierpial przed, ani tez nie bedzie cierpial po nim.
Dopiero teraz dotarly do niej chalasy dobiegajace z calego domostwa. Szybkie kroki, szczek stali uderzajacej o stal, wystrzaly, krzyki. Walka wciaz trwala i trwac bedzie nim nie zginie ten przez ktorego krew ta sie rozlewa. Gdzies tam Tristan wraz z reszta Zakonu walczy by pomscic te morderstwa, a ona siedzi tu i placze. Uczucie pogardy dla wlasnej osoby sprawilo iz poderwala sie z miejsca, lecz rownie szybko opadla ponownie. Karuzela kolorow i swietlnych plam przemknela jej przed oczami sprawiajac iz przez chwile niezdolna byla do zadnego ruchu.

- Przeklety...


Wysyczala pod Biskupim adresem ostrozniej juz tym razem wstajac z zamiarem odszukania swej odziezy rozrzuconej wokolo w szale namietnosci. Nie zdazyla jednak przyodziac niczego gdy na korytarzu tuz przy drzwiach do komnaty rozlegly sie kroki. Sploszona rozgladnela sie pospiesznie po komnacie w poszukiwaniu czegos za bron posluzyc mogacego. Nim jednak cokolwiek uczynic zdazyla, nim bron jakowa w jej dloni sie znalazla, ujzala oblicze straszne choc piekne zarazem. Pustka bijaca z oczu, zaciety wyraz twarzy i piers unoszona szybkim oddechem sprawily iz miast broni dosiegnac spytala glosem zimnym, w ktorym jednakze pobrzekiwala nadzieja, iz jej szansa wciaz nie jest stracona.

- Czys go zabil Tristanie?


I stala tak czekajac. Naga i dumna. Z obliczem laknacym zemsty i widoku cierpienia. Straszna w tej chwili lecz jakze..... bezbronna.

Obrazek
Now this is not the end. It is not even the beginning of the end. But it is, perhaps, the end of the beginning.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene de Sept Tour

Do Eugene siedzącego niedaleko doszedł urywany płacz. Nie odwracał się jeszcze.
- Co się stało?!- Krzyknął chrapliwym głosem.
- Nic. Nie twój interes.- Hrabina szepnęła cicho.- Nie odwracaj się!
Krzyknęła w obawie, że podejdzie do niej. Nie chciała, żeby ktoś ją teraz oglądał. Nie czuła się na siłach na nic.

Eugene jednak jej nie posłuchał. Przewrócił się na brzuch i na czworakach, z zamkniętymi oczy ma podszedł do niej. Ostrożnie macając drogę prze sobą wyciągniętą ręką, zbliżał się do siedzącej na podłodze piratki. Kierował się tylko słuchem, ale trafił, bo po chwili dotknął kolana Hrabiny. Drugą rękę położył jej na ramieniu. Wyczuł, że nie jest ubrana. Goła skóra trzęsła mu się pod palcami, jak żywe stworzenie, targana spazmami urywanego szlochu.
- No już, już. - Wymamrotał. - Cicho.

Hrabina nic nie powiedziała tylko niemrawo się szarpnęła nie przestając płakać. A wtedy baron objął ją delikatnie. Zdrętwiała na moment. Zamarła patrząc na niego przez oczy pełne łez, odbijające świat niczym dwa kryształy czystej wody. Zauważyła, że ma zamknięte oczy. Nie widzi jej, nie patrzy na łzy i ból wykrzywiający jej twarz. Wtedy niespodziewanie wyciągnęła ręce, jak małe dziecko, i przytuliła się do niego, chowając głowę w zagłębieniu ramienia. Rozpłakała się na całego mocząc świeżo zawiązane bandaże.

Hrabina nie wyrywała się. Wypłakiwała swój ból i cierpienia, które rozdzierały jej duszę. Łzy wypłukiwały strach, czający się na dnie serca. To wszystko, co ją spotkało, teraz znajdowało ujście w łkaniu wydobywającym się z głębi udręczonego umysłu piratki. Cała hańba, upokorzenia doznawane od biskupa. Katowanie i gwałty przez trzy długie, jak wieczność, dni. Chciała zmyć ten brud, którym ją naznaczył wraz z kapitanem fregaty. Chciała wypłukać ten cierń, który zasadzili w jej sercu. Mogłaby krzyczeć, ale nie starczało jej oddechu. Nie mogła znieść siebie. Tego, że przeżyła. Płakała z żalu za straconym dziewictwem, za utraconym honorem, za zdeptaną dumą. Płakała, bo jej serce umarło. Płakała, bo zrozumiała, że gdyby nie łut szczęścia, nie wydostała by się z niewoli nigdy. Zrozumiała, że wcześniej czy później biskup złamałby ją, zniszczył duszę i zabił wolę.

Szlochała coraz ciszej, dalej kurczowo ściskając Eugene. Trzęsła się cały czas. Ciepłe ciało zakonnika rozgrzewało serce. Nie było martwe tak, jak myślała. Było po prostu przepełnione bólem, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Chciała podzielić się nim. Powiedzieć jak bardzo ją boli. Jednak słowa nie przechodziły jej przez gardło. Była przybita, zrozpaczona i zdeptana. Nie czuła ulgi ani spokoju, jednak poczuła się lepiej.

Już nie płakała, tylko oddychała ciężko, uspokajając roztrzepotane serce. Przez cały czas siedział na przeciwko zakonnika, z głową na jego ramieniu. Była cicho, a zakonnik też milczał. W końcu odetchnęła głęboko i odsunęła się od niego na odległość ręki. Zaczęła wycierać twarz rękami. Po chwili zrozumiała, ze to niewiele daje, więc sięgnęła po resztkę wody w dzbanku. Spłukała ręce i zamoczyła twarz:
- Pewnie mam czerwone oczy? – Spytała barona, ale po chwili, ale nagle krzyknęła – Nie, nie otwieraj. Proszę, poczekaj chwilę. Jeszcze.
Nowa koszula, spodnie, jakże strój odmienia człowieka. Gdy wspomniała baronowi,że może patrzeć, znowu, zaczęła przypominać siebie. Choć trochę siebie.
- I jak? – Spytała siedząc na brzegu łóżka.
- Oczy? – Hrabina kiwnęła głową na pytanie zakonnika. – W porządku.
- Nie wierzę. Bądź szczery.
- Naprawdę. Przykro mówić, ale biorąc pod uwagę resztę, oczy wcale nie wyglądają źle. Przynajmniej kilka dni, póki nie zagoją się rany, a sińce nie znikną.
- A ja najpierw myślałam, że to komplement
– uśmiechnęła się z niejakim przekąsem Elena.
- Ty nie potrzebujesz komplementów. Za kilka dni sama zobaczysz, że biskup nie zdołał zniszczyć twojej urody, ani jego siepacze.
- Ech, baronie, baronie. Każda kobieta ich czasem potrzebuje. Każda, zwłaszcza w takich chwili jak ta. Jakże słabo znasz naszą płeć.
- Pewnie tak, ale wiesz, może nie aż tak bardzo, bowiem niegdyś miałem narzeczoną
– zaczął Eugene chcąc odwrócić myśli Eleny na inne tory.
- Tak? – Ciekawość piratki wzięła górę nad rozpamiętywaniem swoich nieszczęść. – Opowiedz.
- To był układ. Dawno, tak dawno, ze wydaje się, że pewnie minęło sto lat. Najmłodsza z 3 córek jednego z diuków, diussessa Olivia, miała dość nieciekawe przejścia w młodości. Niespecjalnie urodziwa, lecz wielce przemądrzała, została przeznaczona przez rodzinę do stanu duchownego. Planowano, ze zostanie ksienią w jednym z opactw, gdzie jej rodzina miała duże wpływy. No i oddano ją tam, skąd uciekła po niedługim czasie z jakimś kochasiem. Rodzina dorwała obydwoje, kochasia delikatnie usunięto, ją zaś wrzucono z powrotem do zakonu. Niestety, dziewczyna tam narobiła sporego szumu. Nie chciała się podporządkować jakimkolwiek regułom, tylko miała wielkopańskie zachcianki, kiedy zaś nie chciano ich spełnić darła się, wyła niby opętana. Duchowne kary nie pomagały, padały nawet opinie na temat jakiejś choroby psychicznej. Tak czy siak, rodzina zrezygnowała z umieszczenia jej w klasztorze zaczynając się zastanawiać, co zrobić, kiedy na pannie siedzi podwójne odium: kochanicy oraz wariatki. Oczywiście oraz byłej mniszki. Rozwiązanie natychmiast znalazła moja mama. Zaproponowała jej rodzinie szybkie zaręczyny oraz ślub ze mną, ja zaś miałem bez problemu zaakceptować dziewczynę. Dodatkowo moja dorastająca siostra miała wyjść za kogoś możnego, kogo ojciec panienki obiecał się wystarać. Dla nas byłby to awans społeczny, za który gotowi byliśmy przymknąć oko na reputację panny.
- I jak dalej?
- Ano, siostra faktycznie wyszła za mąż, natomiast moje zaręczyny zerwano, kiedy okazało się, ze ojciec jest zdrajcą.
- I co, żałujesz swojej diussessy oraz bycia zięciem prawdziwego ksiecia
? – Parsknęła Hrabina.
- Niespecjalnie. Tak jak mówiłem, kompletnie nic nie zależało ode mnie. Pewnie, ze gdyby nie sprawa ojca, pewnie zaakceptowałbym wole matki i wszystko byłoby, tak, jak to często bywa wśród arystokracji: małżeństwo łączą wyłącznie intercyzy, a miłość, no cóż, tej się szuka gdzie indziej. Ale nie, nie żałuję, bowiem skoro moja mama to wymyśliła, całe małżeństwo, może ktoś podchwycił jej koncepcję. Ostatecznie, córka diuka to dla niektórych nie byle co, jednakże ja do nich nie należę. widziałem na polu bitwy tchórzy oraz łajdaków mających najwyższe koneksje oraz prostaków, którzy dokonywali czynów godnych dawnych herosów czy bohaterów.
- Tak, jednak na niektórych tytuły robią wrażenie
– uśmiechnęła się gorzko Hrabina. I chyba miała coś już na końcu języka na temat niektórych przedstawicieli szlachty, jednak zrezygnowała. Za to spojrzała na Eugene z niewyraźna miną:
- Baronie, ja mam, to znaczy, wiesz, czy po proszę mógłbyś nikomu nie mówić? Nikomu. Proszę.
- A o czym mam nie mówić, Postrachu Siedmiu Mórz
? – Spytał uśmiechając się Eugene. – Nawet mogę dać słowo honoru, że absolutnie nic takiego nie widziałem.
- Słowo honoru, ale – tu Hrabina nagle przerwała uświadamiając sobie, że baron miał naprawdę cały czas zamknięte oczy, naprawdę więc nic nie widział. Nawet nie wiadomo dlaczego, ta myśl wydała jej się nad wyraz śmieszna.
Midnight
Marynarz
Marynarz
Posty: 225
Rejestracja: środa, 7 lutego 2007, 17:49

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Midnight »

- Uciekl...

Jedno slowo, krotkie lecz niosace ze soba tyle emocji iz Rainee niemal zapomniala o swoim bolu spogladajac jak ten dzielny muszkieter pada na kolana przy ciele swej kochanki.

- Tristanie...

Chciala powiedziec cos wiecej, lecz slowa nie mogly przedrzec sie przez zacisniete usta i ostatkami woli wstrzymywana rozpacza. Stala wiec tak, naga i tragiczna spogladajac na tego niepokonanego dotad mezczyzne. Czyz to nie zlosliwy wybryk losu? Ten, ktory smialo mianowac sie mogl lamaczem niewiescich serc kleczy teraz powalon niespodziewana miloscia. Czy jednak mieli teraz czas na ta rozpacz? Na poddanie sie uczuciom, ktore jedynie oslabialy ich wole do walki. Wole do zemsty na potworze w sutannie, na sprawcy tego wszystkiego? Lecz on juz walczyl. Walczyl niesiony tym zarem, ktory teraz przepelnia jej osobe dajac sile do nie poddawania sie smutkowi. Teraz jej kolej na bitwe chocby miala to byc jedynie walka z tym mezczyzna o to aby powstal i pozwolil opatrzec sobie rany. Najpierw jednak zajac sie nalezy jego duchem. Delikatny usmiech zagoscil na jej twarzy gdy podeszla i przyklekla obok. Smukla dlon powedrowala ku jego twarzy. Ostroznie, z uczuciem ktore zadziwilo ja sama, uniosla ta twarz pelna rozpaczy i spogladajac w te oczy niczym oceany bolu rzekla najczulej ja mogla.

- Tristanie... Ona umarla, lecz umarla szczesliwa i dumna. Dales jej szczescie jakiego nie zaznala zapewne od lat. Dales nadzieje i promien slonca, ktory rozswietlil jej zycie. Umarla oswietlona twa miloscia i z milosci do ciebie. Uwierz dzielny muszkieterze iz byla to smierc najslodsza jaka kobieta mogla umrzec.

Lzy tak starannie tlumione splywac poczely po jej bladych policzkach. Cierpiala teraz jak jeszcze nigdy od czasu smierci brata. Cierpiala. Jakze bowiem bolesna byla prawda iz ona nigdy nie zaznala takiej milosci. Niegdy nie zaznala takiego oddania. Kochala Francisco, lecz byla to milosc krotka zabarwiona erotyzmem chwili, gwaltowna. Brak w niej bylo oddania, brak tej czulosci i poswiecenia jakiego zaznalo tych dwoje. A przeciez spedzili ze soba tak malo czasu, lecz czas ten byl slodki niczym miod. Jakze zazdroscila im jednoczesnie pragnac nigdy nie zaznac takiego bolu jaki widziala w oczach Tristana.
Teraz jednakze nie czas byl na to... Czas... Ilez to razy juz powtorzyla sobie iz go nie posiadaja. Biskup uciekl. W tej chwili jest juz zapewne daleko od tego domostwa. Pedzi przez pola gnany strachem iz rusza za nim w poscig aby dokonczyc rozpoczetego dziela. Pedzi do statku, ktory przywiozl go dzis na ta wyspe aby dokonac mogl tej rzezi. Czy powroci z kolejna banda zbirow w liberi? Czy uda sie do swej Castilli aby dalej niszczyc czyjes zycia? Za duzo pytan jak na jedna chwile. Jej wzrok padl na martwe ciala, a mysli ulecialy w przeszlosc sprawiajac iz znow byla w domu tanczac z bratem w obszernym salonie.

Slowa Rainee docieraly do Tristana jakby z oddali. Powoli przedzieraly sie przez zaslone rozpaczy by w koncu znaleźc go na pustkowiu rozpaczy.
„Nawet jezeli to prawda i tak jej nie ocalilem... zawiodlem ja... Obiecalem zabrac ja stad... pokazac pola Elizejskie... obiecalem jej... a... zawiodlem... „
Zacisnal piesci az zbielaly mu palce. Wiedzial iz zostala mu tylko jedna rzecz... Zemsta.
Podniosl wzrok i dojrzal smutek na twarzy Rainee. „Nie ja jeden odnioslem dziœ strate. Wez sie w garsci czlowieku. Tu nadal sa ludzie którzy na ciebie licza.”
Z wolna zycie zaczelo do niego wracac. Z wysilkiem uniosl dloni i delikatnie polozyl ja na ramieniu Rainee, cichym kojacym glosem w którym wciaz dawalo sie doslyszec cierpienie jakie wciaz tlilo sie w jego sercu przemówil do niej.

- Pani wybacz mi chwile slaboœci. Nie tylko ja dzisiaj nosze zalobe. Wiedz ze zrobie wszystko by pomscic nasze krzywdy i nie spoczne dopoki sprawiedliwosci stanie sie za dosc.

Zamilkl na chwile dopiero teraz zdajac sobie sprawe i¿z jego rozmówczyni wciaz jest naga. Z lekkim zaklopotaniem kontynuowal.

- Lecz teraz pani musimy zajac sie biezacymi sprawami. Zechciej prosze sie odziac i racz wybacz mi ma chwile slabosci po prostu...

Rainee skinela lekko glowa na jego slowa. Ulotne wspomnienie szczescia zniknelo rownie szybko jak sie pojawilo zostawiajac po sobie pustke. Podniosla sie i niczym w transie zebrala garderobe. Nie patrzyla na Tristana ani na ciala. Dopiero po dluzszej chwili gdy ostatnia hawtka stanika zostala zawiazana, uniosla glowe i skupila spojrzenie na muszkieterze. Jej wzrok padl na krwawiaca rane na jego ramieniu.

- Zacznijmy zatem od opatrzenia twych ran.

Rzekla podchodzac do niego z lekkim usmiechem na ustach. W swoim zyciu nie raz juz zmuszona byla do zajmowania sie wszelakimi ranami. Szczegolnie gdy ..... Ale to juz przeszlosc... Starajac sie nie zwracac uwagi na wspaniale miesnie i delikatnosc jego skory sprawdzila rane.
Na szczescie wygladala na niezbyt grozna. Kula przeszla na wylot co stwierdzila z nie lada ulga gdyz wyciaganie jej moglo by zakonczyc sie dosc nieprzyjemnie.

- Bede potrzebowac wody i czegos do opatrzenia. Nie wyglada to az tak zle. Moze przez jakis czas reka nie bedzie zbyt sprawnia to jednak rana powinna szybko sie zagoic.


Mowila cicho i jakby bardziej do siebie niz Tristana. Wreszcie przerywajac badanie zwrocila sie prosto do niego. Jej glos emanowal stanowczoscia i pewnoscia siebie. Teraz ona przejela dowodzenie.

- Uloz sie na ...

Jej wzrok spoczal na lozu gdzie wciaz spoczywal Francisco. Zamilkla na chwile lecz szybko otrzasnela z zamyslenia. Nie czas na to...

- W tym wielkim domu musza byc jeszcze jakowes sypialnie.... Tristanie... czy...

Slowa z widoczna trudnoscia przechodzily jej przez gardlo.

- Tristanie, czy ktos jeszcze przezyl?

Nie chciala dopuscic do siebie mysli iz bycmoze tylko oni pozostali przy zyciu.
W ciszy Muszkieter przypatrywal sie poczynaniom Lady Rainee. Gdy jej dlonie zblizyly sie do rany skrzywil sie lecz nie krzyknal. Pamietal jak na Froncie Castillijskim ciezsze rany zdarzalo mu sie znosic. Lecz jeszcze chyba zaden z lekarzy nie okazal mu tyle troski.
Gdy przerwala badanie przeniósl wzrok z jej rak na twarzy na której wciaz widzial slady po lzach. Jego wzrok podazyl wraz z jej i doskonale rozumial dlaczego miala klopoty z mówieniem.

- ¯Zja. Czekaja na dole i zdaje sie ze zakon ich przyslal by nam pomóc. Chodzi wrócimy do nich.

Mimo potepiajacego wzroku Rainee z gloœnym sykiem wstal na nogi. Ramie pieklo go i czul saczaca sie z niego krew. Spróbowal zrobic krok lecz sily go zawiodly zachwial sie i musial sie przytrzymaæ sciany by nie upasc. Spojrzal na Rainee i przepraszajacym tonem powiedzial.

- Sam chyba nie dam rady... czy zechcialabys mi pomóc?

Avalonka przewrocila oczami w wyrazie jasno mowiacym co sadzi o takim zachowaniu. W normalnych warunkach zmusialby go do pozostania na miejscu przynajmniej przez dluzsza chwile. Teraz jednakze ograniczyla sie jedynie do mrukniecia czegos niekoniecznie pochlebnego na nierozsadnych mezczyzn. Podparla go najdelikatniej jak mogla i tak objeci wyszli z mauzolemum ich wspolnych milosci.
Ostatnio zmieniony niedziela, 9 grudnia 2007, 17:42 przez Midnight, łącznie zmieniany 1 raz.
Now this is not the end. It is not even the beginning of the end. But it is, perhaps, the end of the beginning.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Szli przez korytarze pełne krwi i ciał jakie zostawili podczas tego szaleńczego pościgu. Nie patrzyli na ciała ignorowali krew. W ciszy szli Montaigńczyk i pilnująca by nie upadł Avalonka. Nagle skrobanie doszło ich uszu pośród martwej ciszy panującej w pałacu. Czyżby więcej sług Biskupa? Powoli przesunęli się do załomu korytarza. Dostrzegli kobietę klęczącą przed drzwiami która najwidoczniej starała się je otworzyć, zarówno Tristan jak i Rainee wnet rozpoznali w niej jedną ze służek jaka przywitała ich gdy przybyli do tego pałacu. Rainee chwyciła szpadę Tristana i po cichutku zaszła od tyłu służkę. Ta gdy tylko poczuła zimną stal na swym ramieniu odwróciła się z przerażeniem na twarzy.

- Milady nie zabijaj mnie błagam! Błagam łaskawa pani jestem tylko służącą oszczędzi me życie.

Krzyczała płakała błagała. Cała się trzęsła z przerażenia nie mogąc wykrztusić z siebie czegoś innego jak tylko błaganie o swe życie. Rainee nie była wstanie dojść do głosu przez cały ten potok przerażonej służki.

- Cisza!

Jedno słowa uciszyło całą kanonadę błagani. A fakt iż wykrzyczał je zakrwawiony mężczyzna który samym widokiem mógł przerazić wprawdzie nie uspokoił służki gdyż jeszcze bardziej zaczęła się trząść niczym w febrze lecz przynajmniej zamilkła.

- Co tutaj robisz?

- W środku jest zamknięta moja siostrę, chciałam ją uwolnić byśmy mogły uciec stąd. Błagam panie nie zabijaj...

- Nie zabiję...


Służka rzuciła się na nogi Rainee obejmując je i z takim samym zapałem jakim przed chwila wykrzyczała błagania teraz z jej ust padał potok podziękowań i błogosławieństwa jakie prorocy winni zesłać na oboje jej wybawców.
Tristan i Rainee spojrzeli po sobie. Oboje zdali sobie naglę sprawę iż za pewne nie tylko Minionet była tu wieziona wbrew swej woli. Ile jeszcze jej podobnych kobiet jest pozamykanych w tym przedsionku piekła? Rainee zawstydzona zachowaniem służki schyliła się by ją podnieść. Ta wstała lecz nieśmiała spojrzeć Avalonce w oczy.

- Spokojnie... Biskup tu już nie wróci.....

Chciała coś dodać lecz nie zdążyła gdyż musiała podtrzymać służkę która prawie zemdlała w jej rękach. Rainee spojrzała na Tristana. Gdyby życzenia się spełniały pod Biskupem otworzyła by się teraz czeluści piekielna. Nie chcieli się nawet domyślać jakie rzeczy działy się w tych złoconych salach.

- Już dobrze. Biskup uciekł i już ty nie wróci ty i pozostałe kobiety jesteście bezpie...

- Charlot!


Mężczyzna odziany w prosty płócienny strój wbiegł po schodach i wnet złapał w swe ramiona służkę która na jego widok odżyła i z wielkim entuzjazmem wtuliła się w jego ramię. Po raz kolejny Tristan i Raineenie mogli wyjść ze zdziwienia nad szybkością z jaką Charlot była wstanie przekazywać informację. Zdawało się że w kilka uderzeń serca streściła cały przebieg dzisiejszych wydarzeń i wnet się rozpłakała. Mężczyzna przytulił ją do siebie zaś do osłupiałych Bohaterów rzekł z wdzięcznością w głosie.

- Dziękujemy jaśnie panieństwu za pomoc. Od lad Biskup terroryzował wszystkich na wyspie i znikąd nie widzieliśmy pomocy. Jeżeli tylko możemy jakoś pomóc.

-Możecie potrzebujemy lekarza by zajął się ranami oraz księdza by...


Tristan zamilkł i rzucił tęsknych spojrzeniem w głąb korytarza. Chłop wnet domyślił się po cóz będzie potrzebny ksiądz gdyż posmutniał na twarzy.

– Pomożemy. Ja dojechałem tu konno ale z okolicznych wsi chmara luda tu ściąga. Wszyscy będziemy chcieli się odwdzięczyć.

Jakby na potwierdzenie tych słów wnet przez główne wejście wpadło dwóch młodzieńców. Chłop który nie przestawał tulić Charlot wnet na nich krzyknął by jeden wziął jego konia i pojechał po lekarza zaś drugiemu by zajął się swą siostrą. Samemu zaś wziął pod ramię Tristana i ruszył z nim w dół schodów.

- O nic panie się już nie martwcie przypilnujemy tu wszystkiego.

Eugen, La Condessa

Tristan został wprowadzony do sali akurat w chwili by dostrzec swych towarzyszy siedzących naprzeciw siebie. Zdziwili się na widok Tristana podpieranego przez nieznanego im mężczyznę.

- Kawaleria przybyła jak zwykle za późno.

Muszkieter spróbował zażartować lecz widać było iż do śmiechu wcale mu nie było. Mężczyzna pomógł mu usiąść w najbliższym fotelu. Rainee tymczasem wraz z Charlot która chciała wykazać się właśnie wnosiły ciepłą wodę i jakiś materiał który miał posłużyć za bandaże.

- Pozwólcie że przedstawię. Lady Rainee van de Fettianjoy a ja nazywam się Tristan de Beauharnais. Teraz chętnie bym usłyszał kogo to zakon przysłał nam z pomocą i to dzięki prorokowi idealnie o czasie.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Obrazek

la Condesa

Elena odwróciła głowę tak gwałtownie, że włosy nagle uniesione stworzyły płomienną aureolę dookoła twarzy. Jednocześnie sięgnęła ręką przed siebie starając się na oślep dosięgnąć szpady. Jednak dłoń zamarła w miejscu, gdy zauważyła, że to Tristan i Rainee z dwojgiem obcych, młodych ludzi.
Mężczyzna posadził muszkietera w najbliższym fotelu i stanął wyczekująco obok. Zaraz za nimi do sali weszły kobiety z wodą i bandażami.

- Pozwólcie, że przedstawię: Lady Rainee van de Fettianjoy. A ja nazywam się Tristan de Beauharnais. Teraz chętnie bym usłyszał kogo to zakon przysłał nam z pomocą i to, dzięki prorokowi, idealnie o czasie.

Tristan wypowiedział te słowa lekko. Nie kryjąc się wcale ze swoim nazwiskiem, pracodawcą ani celem. Hrabina podejrzliwie przyjrzała się obcym i spojrzała na Rainee. Był zupełnie inna niż pół godziny wcześniej w komnacie na górze. Energiczna, wyprostowana i z delikatnym uśmiechem.
Niedopowiedzenie zawarte w prośbie o podanie nazwisk było ciężkie i domagające się wypełnienia. Hrabina więc energicznie myślała, co tu zrobić, żeby zadośćuczynić jego prośbie, ale nie powiedzieć za dużo. Zerknęła przelotnie na Eugene. Jednak we wzroku musiała mieć wyraźną prośbę o wskazówkę, bo zakonnik ledwo dostrzegalnie kiwnął głową, zgadzając się na wszystko, co wymyśli.
A Elenie już rodził się w głowie plan. Sept Tour zdawał się czytać w jej myślach. Jeszcze przyjrzała się Tristanowi i Rainee i powoli, z wyraźnym wysiłkiem, podniosła się na nogi.

- Witajcie. Jestem Car...- Zachłysnęła się powietrzem. Trzy kroki i Hrabina zgięła się wpół, łapiąc za brzuch.- Och, na proroka.- Wymamrotała z bólem w głosie.- Pomóżcie!

Elena krzyknęła zduszonym rozdzierającym głosem i osunęła się na kolana.
- Och! Jak boli...

Spazmatycznym ruchem wyciągnęła dłoń do Eugene. Oczy pełne bólu zaczynały błyskać gorączką. Spazmatycznie zacisnęła rękę na materiale kubraka. Oddychała coraz ciężej i coraz bardziej nieregularnie. - Eugene...- Zaczynała odpływać. Szeptała tylko słowa, ciągle drapiąc palcami kobierzec.- Eugene... Ja nie... nie chcę... - Słowa wypowiadane z wysiłkiem, oczy patrzące w pustkę.- ...umierać... Ja nie chcę... Tak bardzo... boli...

- Wynoście się!- Eugene wrzasnął w kierunku obcych, młodych ludzi.

Służący natychmiast, jak oparzeni, wyskoczyli z pokoju trzaskając drzwiami. Jednak nie zamknęły się. Została szpara między skrzydłami.

Złapał jej dłoń, ścisnął mocno, ale życie z niej uciekało. Zakonnik dotknął jej twarzy palcami. Wzrok miał smutny i zamglony. Nie płakał. Ale widać było, że niewiele mu brakuje.
Elena płakała cicho. Łzy bezgłośnie spływały po jej policzkach, a ona zdawała się tego nie dostrzegać.

- Eugene... nie... zostawiaj mnie... Nie chcę... och, jak boli...- Głos miała już tak cichy, że musiał się pochylić, aby ją usłyszeć.-...nie chcę umierać... sama... Zostańńń...

Ostatni oddech był cichy i krótki jak życie motyla na mrozie.
Hrabina leżała na kolorowym dywanie z rozrzuconymi rękoma, zamknięte oczy zaciśnięte w bólu, z twarzą wymierzoną w sufit wymalowany aniołkami.

W pokoju było cicho jak makiem zasiał. Dwoje młodych ludzi patrzyło na leżącą oczami wielkimi jak spodki zza uchylonych drzwi. Usta mieli półotwarte. Również Tristan i Rainee, zaskoczeni, zamarli na swoich miejscach.

- Co się stało, Panie?- Ciszę przerwała pokojówka, wchodząc do pokoju. Piskliwym i ostrym głosem.- Może pomóc?
- Dajcie mi spokój. Nie widzicie, że umarła?- Eugene miał matowy, niski głos.- Idźcie sobie. Była ranna, poobijana. Ale myślałem, że wszystko jest w porządku. Tak mówiła. Że to nic takiego. Że zagoi się. Że przecież to nic.- Mówił spokojnym, bezbarwnym głosem.
Okropne to było, gdy tak siedział nad ciałem i trzymając jej rękę, wypowiadał beznamiętnie i doskonale regularnie słowa zupełnie pozbawione teraz sensu.
A po chwili spojrzał na nich nieprzytomnie i zapytał:
- Jeszcze tu jesteście? Wynocha!- Krzyknął strasznie zrywając się z miejsca. Miał wykrzywioną bólem twarz. Ręce wzniesione nad głowę i dłonie zaciśnięte w pięści.- Wynoście się, do cholery! Pani musi teraz odpocząć.- Dodał, klękając przy Hrabinie, delikatnie odsuwając kosmyk włosów z jej twarzy.
Pokojówka zachłysnęła się i natychmiast uczepiła ramienia swojego towarzysza.
- Ależ... ależ, Panie...- Bąkała.
- Ona nie żyje, Panie. Wszyscyśmy to widzieli.- Jej towarzysz minę miał przerażoną i mówił trzęsącym się głosem, ściskając dziewczynę.- Panie...
- Nie obchodzi mnie to. Wynoście się.- Zakonnik przerwał mu spokojnym głosem. Nawet się nie odwrócił, gdy drzwi zamknęły się za nimi.

- Poszli już?- Elena otworzyła prawe oko. Zielona tęczówka błyskawicznie obiegła pomieszczenie, dostrzegając siedzącego w fotelu Tristana, kucającą przy misce Rainee i zamknięte szczelnie drzwi.
- Poszli.- Mrugnął Eugene, uśmiechając się do robiących cokolwiek niewyraźne oraz zaskoczone miny Tristana i Rainee.
- No.- Sapnęła siadając Elena.- Już myślałam, że będą tu stali póki mnie nie pochowacie. Ileż można leżeć. W gardle mi zaschło od tego rzężenia i szeptania. Nie patrzcie tak. Nie, nie zmartwychwstałam.- Hrabina uśmiechnęła się lekko.- Nie umarłam na prawdę. To wszystko.
Eugene spojrzał na Tristana uważniej, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Taki mieliśmy plan. Zostać sami i bez świadków opowiedzieć o wszystkim. To było improwizowane, ale przyznacie, że spektakularne.- wstał na nogi i pomógł podnieść się piratce.- Moja siostra ma zdolności teatralne, prawda?
- Jesteśmy rodzeństwem.- Dodała Elena.
A następnie jak gdyby nic nie zaszło, zakonnik ukłonił się a piratka dygnęła. Wszystko w najlepszym dworskim wydaniu.
- Eugene de Sept Tour.
- Carmen Esperanza de Lavoisier.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene de Sept Tour

Eugene uśmiechnął się.
- Wybaczcie państwo owe przedstawienie, bynajmniej nie na użytek wasz, ale owych sług miejscowych. Moja siostra nie należy do zakonu, ale realizuje wspólnie ze mną misje zlecone przez kapitułę. Opisano mi państwa i wiem, że należycie do grupy, która ścigała biskupa Miguela Alonzo Rodrigo. Aristide Baveaux poprosił mojego zwierzchnika, żeby wasza grupa dostała jakieś wsparcie, dlatego widzicie nas tutaj. Wszakże wyruszaliście w większym gronie, a widzę was tylko dwójkę. Jak rozumiem, Francisco Sabreini, Rob O'Connor, Laureen de Antigina i Valerie Riannon McCoy – dodał nieco przygnębiony, - dołączą do księgi sióstr I braci zakonnych poległych przy spełnianiu obowiązków?
Nie komentował, że ów zabity na górze mężczyzna bardzo przypominał mu pierwszego z wymienionych i że właśnie przy nim zobaczyli lady Rainee. Ale co się stało z pozostałymi. Jednak milczenie Rainee i Tristana, wymowne, powiedziało mu, że tego wątku nie trzeba kontynuować.

Wzrok barona stwardniał:
- My też mieliśmy pecha. Podczas przenosin magią trzy dni temu jakiś traf rozdzielił nas. Siostra dostała się ręce tego łajdaka – Eugene na chwilę zawiesił głos. – Dopiero dzisiaj udało się ją uwolnić.
On także nie kontynuował wątku. Posiniaczona twarz osłabionej piratki mówiła wszystko. Doświadczony człowiek mógł w niej czytać, jak w otwartej księdze widząc, jak była bita, maltretowana, poniżana, przez dni niewoli. Jej twarz wykrzywiała się w nerwowym uśmiechu na wspomnienie biskupa, a usta mełły jakieś przekleństwo:
- On – przestała na chwilę mówić, a Eugene myślał, ze znowu się rozpłacze. Wiedział, że nie może jej pomóc w żaden sposób, że trawi ją choroba duszy, która ona sama musi zwalczyć mierząc się całą swoja odwagą przeciwko okrutnym wspomnieniom. Ale złapał ją za ramiona stanowczo, choć delikatnie obejmując:
- Odwagi, siostro – chciał jej przekazać swą siłę, której w tym momencie miał więcej, ale przede wszystkim zaznaczyć, że nie jest sama. To akurat było nie fragmentem widowiska dla Rainee i Tristana, ale Eugene naprawdę współczuł i na swój sposób podziwiał piratkę, której kobiecość tak strasznie sponiewierano, a która jednak zachowała jeszcze tyle odwagi i zimnej krwi. Przez chwilę tak trwali, ale to tylko mgnienie oka, podczas których Rainee i Tristan nie przerywali domyślając się, jak straszne chwile musiała przebyć dziewczyna wieziona przez biskupa. Przecież także oni zaznali chociaż w części jego złości. Ale jednak, zarówno Tristan, jak i Rainee, choć stracili osoby im bliskie, nie byli uderzeni bezpośrednio. Van de Fettianjoy nie była przez niego torturowana, czy zniewolona. Wziął ją wprawdzie na zakładniczkę, ale to trwało ledwie parę chwil. Tymczasem Elena doświadczyła całego upustu złości oraz szaleństwa na sobie, kiedy nic nie mogła zrobić, kiedy serce jej płakało z rozpaczy, umysł wył nieszczęściem, a przeszłość nie zapowiadała się wcale lepiej. Cala trójka członków zakonu zdawała sobie z tego sprawę, więc patrzyli ze współczuciem na dziewczynę, której ciało nagle zaczęło drżeć na wspomnienie tamtych chwil. Jednak to był moment. Hrabina zebrała całą swoja odwagę , głęboko odetchnęła i delikatnie odsunęła ręce Eugene:
- Wybaczcie mi – rzekła słabym, lecz spokojnym głosem. – Ten człowiek zapłaci mi za swoje zbrodnie. Zapłaci. Wiem, że mój brat i wy ścigaliście go ze względu na artefakt. Bądź przeklęty Rodrigo, teraz to sprawa osobista. Dorwę cię, przysięgam – krzyknęła, lecz był to cichy krzyk, który wydobył się z dzielnych, lecz udręczonych warg.
- Dorwiemy go – poprawił Eugene, - a jednocześnie odzyskamy artefakt. Te cele nie tylko nie są sprzeczne, a wręcz się uzupełniają.

Rainee i Tristan przetrawiali uzyskane informacje:
- Musimy go ścigać. Pewnie uciekł do Kastylii. Udamy się tam za nim, ale zanim to zrobimy, proponuję ustalić plany. Co proponujecie? – Dla Tristana sytuacja była dość jasna, skoro zakon wybrał Eugene, to musi być on godnym zaufania. Jakby nie było, ci ludzie nie decydowali się na byle kogo. Natomiast sytuacja „siostry” była dla niego nowością. Wcześniej był przekonany, ze to ktoś z zakonu, a tymczasem kobieta okazała się zarazem najemnikiem wspierającym Eugene i jednocześnie jego siostrą. Wprawdzie kompletnie niepodobną.
- Nieczęsto zdarza się tak niepodobne rodzeństwo – zauważył mimochodem.
- Nasz ojciec był niczym motyl – uśmiechnął się krzywo Eugene. – Skakał pomiędzy kwiatkami i zapylał to jeden to drugi. A gdy motyl piękny, łąka duża oraz pogoda urocza, zdarza się, że owo zapylanie przynosi rezultaty.
To akurat Beauharnais rozumiał doskonale.
- Razem służyliśmy w oddziale najemników okrętowych. Gdy zaś mąż siostry poległ – wyjaśniał dalej Eugene wiedząc, że cała sytuacja może budzić zdziwienie, – znowu trzymamy się razem. Poza siostrą, nie mam rodziny, więc proszę się nie dziwić, ze jest dla mnie ważna. Nawet, kiedy zacząłem pracować dla zakonu, wspomagała mnie w różnych działaniach, identycznie jest tutaj. A co do planów? Szczerze mówiąc, mieliśmy nadzieję, ze dorwiemy sukinsyna.
- Zwiał, niestety
– skrzywiła się Rainee.
- Tak, trafiłam go, raczej ciężko, ale wyjdzie z tego.
- Widziałem
– odezwał się Tristan. – Strzał był dobry, ale uciekł. Teraz pewnie jest już w drodze na kontynent.
- Nie wróci chyba
– wyraził przypuszczenie Eugene.
- Raczej nie – oznajmiła Elena. – Także tak na początku myślałam, ale jeżeli rana jest ciężka, to będzie chciał udać się do jak najlepszego doktora. Statkowy cyrulik jest dobry dla marynarzy, a nie biskupów. Może wyciągnie mu kulę, jednakże pewnie biskup teraz jest nieprzytomny, rozgorączkowany, albo niezbyt świadomy. Wątpię, żeby kapitan zdecydował się na atak. On przecież nie za bardzo wie, ilu nas jest. Raczej przypuszcza, ze co najmniej kilkunastu. Więc raczej nie zaryzykuje starcia, ale po prostu ucieknie.
- Ale pewnie za jakiś czas i tak wróci, nawet z posiłkami.
- Tak
–przyznała Elena. – Dlatego to przedstawienie na początku. Chłopi będą pewnie przesłuchiwani. Teraz zaś po prostu przyznają, że zginęłam i biskup nie będzie się mnie spodziewał.
- Ale przecież będą cię widzieć żywą, kiedy będziemy odchodzić.
- Nie
– uśmiechnął się baron. – Chłopi także nie wiedzą, ilu nas jest. Zaraz uchylimy, jeżeli trzeba, drzwi, zrobimy ponurą minę i potwierdzimy, że siostra nie żyje. Potem zaś każemy się im przebiec po korytarzach, żeby odnaleźli jeszcze jedną osobę spośród nas, kobietę z chustka na głowie i twarzy. Dlatego, jak potem Carmen pojawi się wśród nas, to nie będzie sobą, lecz właśnie tą osobą, która gdzieś jest na terenie budynku, przynajmniej jako wyobrażenie chłopów.
- No dobrze
– stwierdził Tristan. – To można zrobić, bowiem zawsze wprowadzimy chłopów w błąd, a co za tym idzie, ludzi biskupa, lecz co dalej?
- No cóż, poza tym mamy tylko luźne projekty. Na pewno dziewczyny będą musiały przefarbować włosy.
- Pan wybaczy, ale raczy opowiadać dowcipy
? – Rainee z niedowierzaniem spojrzała na Eugene, nie bardziej zresztą niż Elena. Obydwie potrząsały bowiem swoimi płomiennymi grzywami gęstych włosów oraz musiały być niezwykle dumne i szczęśliwe posiadając tak niezwykły atrybut kobiecej urody.
- Jedziemy do Kastylii, madame. Proszę wybaczyć, ale obydwie byście się po prostu wyróżniały na tle czarnowłosych dziewcząt. Wybaczcie, ale Kastylijka o rudych włosach to sensacja, która nie zostałaby łatwo zapomniana. Jeżeli by ktoś nas ścigał, a przecież możemy się spodziewać wszystkiego, rudy kolor będzie wspaniałym punktem rozpoznawczym. Ponadto proponuję dokładnie przeszukać pałac oraz znaleźć kilka habitów. Jestem przekonany, że pod przebraniem osób powiązanych z kościołem będzie nam łatwiej poruszać się po Kastylii. Nie mówiąc o drobiazgu, ze w razie czego zrzucając szaty zdołamy znowu omamić ewentualnych prześladowców. Przydałoby się także znaleźć jakieś dokumenty, pieniądze, które ułatwiłyby pościg. Wreszcie dwie rzeczy: proponuję spalić pałac, co nie byłoby trudne biorąc pod uwagę ilość oleju skalnego użytego tu do oświetlania oraz podać się za ludzi El Vago. Spalenie stanowiłoby formę ochrony dla wieśniaków. Przecież biskup potem dorwie im się do grzbietów. Pałac pewnie będzie zdrowo obrabowany, a kiedy go spalimy, to wieśniacy wcześniej zdołają zabrać, co trzeba, a wszelkie ślady będą ukryte. Będzie to także niewątpliwie forma rewanżu na biskupie, przynajmniej częściowego. Natomiast podanie za El Vago będzie miało dwa cele. Po pierwsze zapewni nam jeszcze lepszą współpracę z wieśniakami, po drugie zaś po raz kolejny omami ludzi biskupa. Przecież bowiem nie jest powiedziane, ze nasz pościg nie potrwa bardzo długo. No i wreszcie trzeba pomyśleć o łodzi. Moja siostra jest zawołanym marynarzem, ja także znam trochę ten fach, więc sobie poradzimy.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Tristan przyglądał się rodzeństwu z mieszaniną uczuć kompletnie nie rozumiał tego przedstawienia ze śmiercią siostry. Biskup przez dobre trzy dni przyglądał się jej dokładnie i fakt iż jej widok mógł go zaskoczyć jeśli by się dowiedział o jej śmierci i właśnie to jeśli go zastanawiało.
”Biskup już tu nie wróci nigdy. Jest ranny zatem nie pojawi się nim rany się nie zagoją. Sam tu nikogo nie przyślę, za duże ryzyko iż to co tutaj robił wyjdzie na jaw, a to byłby koniec jego kariery politycznej... A fakt iż zdaje mu się ze zaatakował go regiment Muszkieterów... Teraz pytanie czy jest zawiadomi Wojsko i przyśle ich by nas wypłoszyć czy tez nie... ale tym później teraz skupmy się na bieżących sprawach.. „

- Niestety musze się zgodzić w kwestii przefarbowania włosów. Przykro mi ale Castillijczycy jeśli by panie spotkali zapamiętali by do końca życia waszą urodę. A niestety teraz będziemy musieli się poruszać w skrytości, gdyż w stolicy Castilli to Biskup będzie prawym obywatelem a my obcokrajowcami którzy go oczerniają. Swoją drogą habity są ciekawym pomysłem chodzi zapewne nie jednemu mężczyźnie pęknie serce na wieś iż tak cudne kobiety jak wy panie zostały poślubione Bogu. Myślę że znajdziemy je w pokojach Biskupa wraz z pieniędzmi...

Zamilkł na chwilę, a dla zamaskowania swych uczuć sprawdził bandaże na swym ramieniu i skinął w podzięce Rainee. Dopiero w tedy z stanowczością i tonem wskazującym iż będzie twardo obstawiał przy swoim wznowił swój wywód.

- Jednak nie zgodzę się na spalenie pałace który do Biskupa nigdy nie należał... w tutejszym miasteczku jest Zakon Braci Mniejszych oni zaopiekują się pałacem do czasu aż ktoś obejmie go w posiadanie. Chłopów z kolei przerazimy wieścią iż niedługo na wyspę zawita pełna kompania Montaigńskich wojsk by ją okupować a ewentualne braki w pałacowych dobrach zostaną surowo ukarane. O mamienie sług Biskupa nie musimy się martwić... on nie zdoła tu wrócić.

Stal dźwięcząca w ostatnim zdaniu sprawiała iż ta kwestia nie podlegała żadnej dyskusji. Dopiero po chwili Tristan otrząsnął się z swych myśli. I kłaniając się Carmen przemówił.

- Przepraszam... nie tylko ja mam porachunki do wyrównania. Najmniejszym kłopotem będzie statek. Minionett ma.... miała statek. Biskup zostawił jej te złudzenie wolności gdyż nikt nie miał odwagi płynąć z nią na lont... ostatnią sprawa El Vago myślę...

Pukanie do drzwi przerwało Tristanowi. Najbliżej będąca Rainee wstała i podeszła do drzwi... zdołała zamienić raptem kilka zdań po czym zamknęła drzwi i zwróciła się do pozostałych osób w pokoju.

- Właśnie przybyli bracia zakonni. I chcą z nami porozmawiać...

- Zapewne wyjechali z miasteczka zaraz po wypłynięciu biskupa... Pójde z nimi porozmawiać... A wy przemyślcie czy aż tak bardzo chcecie udawać... śmierci siostry. Za pewne zakonnicy zechcą zając się ciałami.


Tristan ruszył w stronę wyjścia a wraz z nim Rainee spojrzeli na chwile sobie w oczy po czym Tristan otworzył przed nią drzwi... i wyszli zostawiając rodzeństwo samemu.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Elena i Eugene spojrzeli na siebie tak, jak przed chwilą Rainee i Tristan.
- Miejsce mojego ciała jest w morzu. – Stwierdziła piratka.- To też tak na przyszłość.
- No cóż. Co do ciała, to osobiście widzę je zupełnie gdzie indziej i to całkiem żywe. A w morzu, to najwyżej podczas kąpieli, kiedy ci się wreszcie wyleczą te rany.– Mruknął Eugene pod nosem, pełnym głosem zaś powiedział.- Jasne, jakoś zbajerujemy zakonników. Może będą się chcieli zająć ciałami, ale po prostu nie zdążą. To jest twoje życzenie i muszę je spełnić. Tak im powiem. Weźmiemy zaś kogokolwiek, chociażby tego tutaj.– Wskazał na opryszka wcześniej załatwionego przez Hrabinę. – Owiniemy go w coś i dobra.
Tak też zrobili. Nie był ciężki, więc szybko im poszło. Kiedy się z tym uporali, Hrabina rozprostowała plecy i przetarła czoło rękawem..
- Chcesz się wykapać?– Spytał Eugene patrząc na dziewczynę z troską. Krótki, bo krótki, ale odpoczynek, dobrze jej zrobił. Jednak nie było się co łudzić. On wiedział, że jego dotknął przede wszystkim upływ krwi z rany na piersi. Ból zresztą przypominał mu o tym stale. Wiedział, że najprawdopodobniej będzie miał gorączkę. Zresztą już jej dostawał. Przede wszystkim właśnie dlatego był osłabiony.
Natomiast jej organizm doznał znaczenie większego uszczerbku. Maltretowany od kilku dni teraz łapał chwile odpoczynku niczym głodny ptak okruchy chleba. Jednakże, nie łudzili się wiedząc, że na pełna regenerację potrzeba prawie tyle czasu jej, co jemu na zaleczenie rany.
- A co? Aż tak bardzo źle wyglądam?- Zapytała. Jednak nie dała mu czasu na odpowiedź.- Chciałabym, ale…– Przerwała na moment, zamyślając się lekko.- …ale tak naprawdę, to chcę się stąd wydostać jak najszybciej. Z tego podłego miejsca. Wykapałabym się gdzieś po drodze i Rainee pomogłaby mi wtedy przy ranach. Nie są tak duże jak twoja, ale jest ich sporo, niestety. Teraz zaś poszukam czegoś na przebranie. Przecież mała, rudowłosa dziewczyna nie żyje.- Po chwili dodała:- Wiesz, mógłbyś się przykładać do opieki nad siostrą i znaleźć mi jakąś kieckę.- Uśmiechnęła się lekko.- Ale na razie zadowolę się czymś innym. Jakieś chusty i szale muszą tu być.
- Wydaje się, że Tristan nie pochwala naszego pomysłu.
- Możliwe.- Hrabina wzruszyła ramionami. Niewiele ją to obchodziło.- Ale Tristan nie wierzy, że biskup tu wróci. Ja wierzę. I to mocno. Biskup nie należy do ludzi, którzy łatwo pozbywają się swojej własności. Więc, tak na wszelki wypadek, wolę wprowadzić jego ludzi w błąd, bo może nie osobiście, ale wyśle tu agenta. Przecież chyba każdy człowiek byłby zainteresowany, co dzieje się w jego majątku.
- Mam także wrażenie, że Tristan przesadza z tą wiarą w wieśniaków, którzy są nam wdzięczni.
- Pewnie.- Hrabina grzebała już od dłuższego czasu w szafie biskupa, przekopując się przez sterty odzieży. Wynalazła w końcu dwie duże makabrycznie kolorowe chusty oraz kilka szali.- Przecież jeżeli miejscowi się dowiedzą czegoś na temat owych muszkieterów wezmą nas wszystkich za Montaigne. Tymczasem to jest Kastylia. Wojna. Obydwie strony się nienawidzą, więc niech się jednemu czy drugiemu rzuci na głowę, że powinien nas załatwić i problem gotowy. Nie licząc drobiazgu, że jeżeli Kastylijczycy dowiedzą się o muszkieterach, to przyślą natychmiast oddział swojego wojska, żeby odbił wyspę. Natomiast w przypadku El Vago może być różnie. To dość skomplikowana sytuacja.
- Wiesz co? Może lepiej nic im nie mówmy.- Eugene z rezygnacją potarł podbródek.
- Chyba tak. Niech się myślą, co chcą.

Tak rozmawiając Hrabina zawiązywała sobie na głowie chustę. Wielka ruda burza włosów powoli ale systematycznie znikała pod kolejnymi warstwami kolorowego materiału. Może ten spektakl ze śmiercią Hrabiny Tristanowi wydawał się głupi i niepotrzebny. Jednak „rodzeństwo” wiedziało, że Hrabina musi umrzeć tutaj, aby bezpiecznie poruszać się po kontynencie. I mimo, że Eugene uważał, że ta pozorna śmierć miała służyć gruntownej przemianie życia dziewczyny, ona sama nie była pewna czy chce ze swojego życia zrezygnować. Najpewniej, dopóki nie uporają się z biskupem, powrót do własnej tożsamości nie będzie możliwy. Jednak Elena była dobrej myśli.
Póki co, chciała uchodzić za siostrę Eugene, Carmen de Lavoisier. Ta gra była przeznaczona dla Tristana i Rainee oraz dla tych, których teraz spotkają na swojej drodze. Rudowłosa, zielonooka piratka umarła na posadzce domu biskupa. I tego właśnie miał się dowiedzieć ten, kto tu przyjedzie z jego ramienia.
To była ostrożność. Może zbędna. Ale piratka wiedziała, że ludzie ostrożni żyją dłużej. A nieostrożni piraci przeważnie szybko kończyli karierę i żywot w królewskich lochach jednego z mocarstw Thei. Jeżeli wyrok był łagodny.
Hrabina więc owinęła się w pasie szalami i jeszcze dużą, krwistoczerwoną chustą. Na koniec przypięła pendent i zarzuciła na ramiona grubą, szaro-brązową pelerynę sięgającą ziemi.
- Będzie niewygodnie i gorąco, ale muszę wyglądać inaczej.- Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.- Masz klucz?
- Tak. Zamykamy.

Wyszli. Eugene najpierw się rozejrzał a po chwili wypuścił przed sobą Hrabinę. Sam szybko zamknął za sobą drzwi pokoju. Klucz wrzucił do kieszeni.
Dookoła nikogo nie było. Stali tak dosłownie moment, kiedy zza drzwi z korytarza wyłoniła się pokojówka. Szła przed siebie nie zwracając uwagi na otoczenie.
- Gdzie jest gabinet biskupa?– Zapytał Eugene przechodzącej obok dziewczyny, która bezradnie rozglądała się wokoło. Przestraszona najpierw nie chciała mówić, ale kiedy Hrabina powtórzyła pytanie, odpowiedziała wskazując jeden z pokoi. Wprawdzie był zamknięty, ale Hrabina i Eugene nie przejmowali się wywalając drzwi. Stojąca obok, dalej zdezorientowana pokojówka nieomal nie zemdlała widząc, jak obchodzą się z drzwiami. Do tej pory w pałacu musiało być wszystko idealne, jeżeli zaś zdarzył się jakiś brud, czy kurz, nawet drobny, biskup oraz jego zbiry surowo karali. Bicie, gwałt, nawet tortury zdarzały się prawdopodobnie niejednokrotnie:
- On już nie wróci.– Rzucił jej Eugene, wcale nie będąc tego pewnym.- Jeżeli w ogóle przeżyje po pocisku, który go trafił. Czy są tu jakieś habity?
- Habity?
- Tak. Habity. Potrzebujemy trzy męskie i trzy żeńskie.
- Habity.– Powtórzyła bezmyślnie. Nagle, jakby się ocknęła.– Oczywiście, że są. Biskup nieraz przyjmował rozmaitych gości duchownych. Habity więc są oraz w ogóle wszystko.
- Dobrze. To idź przynieś tutaj po trzy sztuki męskie i żeńskie. Rozumiesz?
Pokojówka kiwnęła głową i pobiegła. Widocznie należała do takich, którzy po prostu muszą dostać polecenie, żeby swobodnie funkcjonować. Nie wiedziała co robić, ale kiedy baron jej wydał polecenie, pobiegła od razu wykonywać robotę.

Tymczasem Elena i Eugene weszli do gabinetu. Biurko, szafa, wygodny fotel, kozetka oraz kilka obrazów prezentujących antyczne boginie, często przyjmujących frywolne pozycje. Obrazy ich jednak nie interesowały. Penetrowali biurko oraz szafę z dokumentami. Nie znaleźli wiele, ale najważniejsze były papiery: kilka przepustek in blanco, kilka dokumentów z pieczęciami kościelnymi, gotowe do wypełnienia, oraz trochę luźnych papierów, listów, przeważnie gospodarczych. Nie brali ich, zakładając, że, jeżeli leżą na wierzchu, to pewnie nie zawierają żadnych kompromitujących biskupa dokumentów. Gorzej było ze skarbczykiem, który, jak mieli nadzieję, musi tu się znajdować. Prawie pół godziny zajęło im szukanie. Przekopali cały pokój. Wreszcie pod jednym z obrazów odnaleźli skrytkę. Zamkniętą, lecz poddała się kilku uderzeniom ciężkiego srebrnego świecznika, który Eugene nonszalancko zabrał z blatu biurka.
Ostatecznie wywalone drzwiczki skrytki pokazały dosyć mizerne wnętrze. Ot, kilka kiesek wcale nie wypełnionych kompletnie. Podzielili pomiędzy sobą mniej więcej po równo i znowu udali się na korytarz.
Zaraz za drzwiami czekała na nich pokojówka z naręczem czarnych szat.
- Jak Państwo sobie życzyli. Oto habity.
- Zmykaj do miasta.– Popędziła ją Hrabina.- Tutaj nie odnajdziesz przyszłości. Czy biskup wróci, czy nie, ludzie, którzy przyjdą, będą chcieli cię przesłuchać. Chyba by ci się to nie podobało.
Pokojówka pokręciła głową i uciekła.

Stojąc przez chwilę w progu gabinetu biskupa zauważyli, że większość służby zamkowej zbiegła rabując najpierw co się da i uciekając do miasteczka portowego. Eugene od początku nie wierzył, że jakiekolwiek groźby pomogą. Przecież to byli często biedni ludzie, tutaj zaś mieli niebroniony pałac wypchany drogocennościami. Groźba jakichśtam przyszłych muszkieterów była dla nich praktycznie niczym. Aczkolwiek Eugene przypuszczał, że w jakiejś mierze totalnej dewastacji zapobiegną braciszkowie pobliskiego klasztoru. Chyba mogli się dogadać z jakimś alkadem, który raczej nie byłby chętny do ponoszenia ewentualnej odpowiedzialności za zniszczenia. Ale, rzecz jasna, nie było siły, ażeby uchroniły się jakieś srebrne naczynia, mniejsze obrazy, jedwab oraz tym podobne.
Hrabina spojrzała na Euegene i w jego oczach znalazła odzwierciedlenie własnych myśli. Pokiwała smętnie głową i ruszyła przed siebie.
Mijali puste pokoje, przewrócone meble, rozbebeszone łóżka, otwarte szafy. Hrabina spoglądała na to wszystko lekko zdumiona. Do tej pory nie zdarzyło jej się widzieć splądrowanych budynków, nie dokonywała rabunku na lądzie. Różniło się to od abordażu diametralnie, rażąco wręcz. Dla Eleny to, co widziała tutaj było obrzydliwe i nieludzkie. Chciwość tych ludzi przerażała ją. Doszła do wniosku, że gdyby mogli, kradliby sobie nawzajem.
Idąc dalej spotkali Rainee i Tristana.
- Rozmawiałem z mnichami.– Rzekł Beauhanarais.– Zajmą się pochówkiem. Postarają się także przypilnować pałacu, toteż porozumieją się w tej sprawie z miejscowym burmistrzem, żeby wyznaczył kilku chłopaków do pilnowania. Osoba, która przejmie pałac, pewnie zapłaci im po kilka pistoli. Załatwiłem też jakąś żywność. Już przytroczyłem do koni. Jest w jukach. Tylko pytanie: zostajemy na noc, czy ruszamy?
- Ruszajmy.– Powiedziała stanowczo Hrabina.– Nie chcę tu więcej przebywać. Także każda chwila zwłoki odsuwa od nas moment złapania biskupa.
- Dobrze. A wy jak widzę, dalej chcecie robić tę szopkę z przebieraniem?
- Owszem.- Eugene nie dał się zbić z pomysłu. I dalej wydawał mu się dobry.- Teraz nawet nie musimy kombinować ciała. Zamieszanie takie, że po prostu wsiądziemy i odjedziemy.
To było prawdą. Okrzyki uciekającej służby, wrzask mieszkańców, którzy przybyli po swoich odnajdując ich w niewoli w podziemnych pałacu, oraz niewątpliwe odgłosy rabunku były aż nadto słyszalne. Rainee skinęła głową.

Nie minęła chwila, a już usadowieni na koniach pędzili w stronę portu. Każde z nich trzymało wodze luzaka obładowanego jukami. Jeszcze trzy godziny temu tą samą drogą uciekał biskup, ale on już był daleko. Jak bowiem donosili wieśniacy, widzieli fregatę na gwałt podnoszącą żagle oraz odpływającą na zawietrzną. Teraz jechali oni, zatrzymując się wszakże po drodze, kiedy Hrabina odnalazła liście dębu. Zebrała je do chusty odwiązanej od pasa. Ciasno zawiązany tobołek spoczął na kulbace konia. Elena chciała ich użyć do płukanki, żeby zmienić choć trochę kolor włosów.

Droga nie była specjalnie długa, bo i też wyspa nie była wielka. Samo zaś miasteczko bardziej przypominało osadę rybacka niż dumną miejscowość z kontynentu. Ot, kilkanaście domków, tyle że murowanych, plus kilka magazynów i przystań, przy której obecnie stały dwa rybackie kutry i piękny jol "Ostatnia Nadzieja".

Elena energicznie, jednym susem zeskoczyła z siodła. Skórzane wojskowe buciory podniosły pył z drogi. Nie mogła oderwać roziskrzonego wzroku od łodzi. Płonące zielone oczy wyglądały jak dwie wielkie monety w jej małej twarzy.
- Piękna.- Odezwała się stłumionym z emocji głosem. Morze szumiało i pluskało na kei. Wzywało ją. A Hrabina chciała dać się porwać temu stalowo- szaremu żywiołowi.- Chcę do domu.- Powiedziała cicho i westchnęła, wciąż patrząc na kołyszący się na fali przyboju jacht.

Obrazek

„Ostatnia Nadzieja” była śliczna. 14 metrów kadłuba z jasnego drewna, smukły maszt i przytulona do niego niewielka nadbudówka. Skąpane w słońcu wyglądały bajecznie. Miękka barwa surowego, lakierowanego drewna odbijała się na wodzie. Delikatny wiaterek ledwo marszczył falę. Żagle były zdjęte, ale Hrabina nie potrzebowała ich widzieć, żeby wiedzieć jakie są. Grot, fok i sztaksel. Może nawet dwa pomyślała i uśmiechnęła się ciepło. Już pokochała ten mały skrawek morza. Rwała się do niej całym sercem.

- Trzeba się zaokrętować.- Z zamyślenia wyrwał ją głos Tristana. Rzeczowy tak, jak twarz muszkietera.
- A ty się musisz wykąpać.- Zwrócił się do piratki Eugene.- Obiecałaś.
Elena skrzywiła się mimowolnie. Nie uśmiechało jej się to. Ale cóż.
- Dobrze. Nie pali się. Najpierw trzeba się przekonać czego nam potrzeba, żeby wyruszyć.
- Nie migaj się.
Elena westchnęła z rezygnacją. Tak naprawdę czuła, że potrzebna jej zarówno kąpiel jak i opatrzenie ran. Choćby prowizoryczne.
- Droga Pani Rainee pomożesz mi się ogarnąć?- Spytała po chwili drugą kobietę. Nie chciała żeby ktoś ją widział, ale wiedziała, że sama sobie nie poradzi.
- Oczywiście.- Rainee spojrzała na nią, potem na mężczyzn i na budynki portu.- Chodźmy do tawerny. Tam na pewno znajdzie się jakaś balia i dzbanek ciepłej wody.
- To weźcie juki i zanieście na pokład. Jak tylko skończymy to przyjdziemy.- Hrabina patrzyła to na Tristana to na Eugene.- Może uda wam się sprzedać konie? Kto wie? Pieniądze się przydadzą.
Rainee delikatnie wzięła Elenę pod rękę i ruszyły w stronę karczmy.

Po przejściu przez drzwi znalazły się w dość przyzwoitym pomieszczeniu, jak na warunki takiej wioski. Skierowały się od razu do lady baru.
- Potrzebna nam balia i ciepła woda.- Rainee rzekła do stojącego za deską barmana, który beznamiętnie polerował szklanki gapiąc się przed siebie.- I pokój z drzwiami.
Hrabina rzuciła na stół dwie srebrne monety.
- I ręcznik, dobry człowieku.- Powiedziała ciężkim, cichym głosem.
Mężczyzna odłożył szklankę, zgarnął z blatu monety i jednym ruchem sprawdził czy są autentyczne.
- Proszę za mną, szanowne panie.- Szurnął butami dwa razy i wreszcie odłożył szmatę.

Zaprowadził je na zaplecze, do małego, oświetlonego świecami i ogrzewanym dużym kominkiem pokoiku.
- Ładnie.- Hrabina wyraziła swoje zadowolenie uśmiechając się lekko.
Na środku dwie dziewczyny do posługi po chwili ustawiły balię. A na kominku wielki kocioł z wodą. Jeszcze jedna wniosła naręcze ręczników.
- A teraz wynocha. Nie chcę tu nikogo widzieć.- Fuknęła.

Gdy już zostały same. Hrabina opuściła gardę i uleciała gdzieś ta maską, którą przywdziała dla wieśniaków. Była teraz młodą poobijaną i sponiewieraną kobietą. Lady Rainee taktownie zajęła się napełnianiem balii, gdy piratka zaczęła się rozbierać. Początkowe skrępowanie i wstyd szybko uleciały zastąpione tęsknotą za ciepłem, wodą i zapomnieniem.
Kiedy wchodziła do wody mimo woli wyrwało się z jej ust ciche syknięcie. Zapiekły rany na nogach i plecach. Elena wstydziła się swoich ran i siniaków, jednak Rainee nie dała jej tkwić w przekonaniu o swojej brzydocie i wstydzie.
- Jesteś piękna. Zobaczysz jaka będziesz śliczna, gdy się odprężysz.- Mówiła cicho, myjąc jej plecy szmatką.- Nie masz się czego wstydzić. Nie ma w tym twojej winy.
Hrabina już nie płakała. Wszystkie łzy wylała wtedy w pokoju, w ramionach Eugene. A teraz pozwalała zmyć z siebie ten brud, który i tak będzie ja oblepiał do końca życia. Delikatne ruchy dłoni Rainee powoli ale wytrwale gładziły jej plecy i włosy.
Skulona w balii Hrabina czuła, jak po jej ciele rozchodzi się przyjemne ciepło. Woda miała ożywczą moc. Już czuła się lepiej. A co dopiero na morzu. Pod zamkniętymi powiekami widziała bezkresny szaro- niebieski pofalowany stół i zamazany w słonej mgle horyzont, słyszała szum wiatru i huk rozcinającego fale dziobu. Chciała już na morze. W miejsce, które znała najlepiej.
Z błogiego stanu zapomnienia wyrwał ją delikatny szept:
- Chodź. Już czas iść.
Posłusznie więc wstała i wyszła, owijając się w podany ręcznik. Usiadła na zydelku przy kominku i pozwoliła na rozczesanie swoich włosów. To już ostatnia chwila, że są takie piękne pomyślała. Rude kosmyki wymykały się długim palcom Rainee. Skóra schła szybko przy ogniu.
W końcu trzeba było ubrać się i wyjść. Elena zostawiła na podłodze chusty i pelerynę. Tylko owinęła sobie na powrót głowę. Hrabina tęsknym spojrzeniem obrzuciła pokój, w którym nigdy już nie miała się znaleźć. Piknęła jej w sercu tęsknota za domem, ale szybko ją zagłuszyła. To do niczego nie prowadzi.

Kiedy wyszły na nabrzeże, jacht stał pusty, bez śladu życia.
- Tristan i Eugene są pewnie pod pokładem.- Zauważyła rzeczowo Rainee.
- Zapewne. I starają się nas zadomowić.- Dodała Hrabina idąc po pomoście.- Ahoj, tam na pokładzie!- Krzyknęła cicho.
- Jesteśmy!- Odkrzyknięto jej z jachtu.- Wchodźcie. Czekamy na was.
Dziewczyny więc weszły na pokład po przystawionym trapie. Hrabina okiem znawcy obrzuciła pokład. Wszystko zdawało się być na miejscu. Podeszła na mostek, obejrzała koło sterowe, busolę i pulpit na mapy. Przeszła się wzdłuż burt dotykając lin i burt. Sprawdzała stan żagli i bomów. Uśmiechała się przy tym dyskretnie i wydawało się, że bardziej skupia się na wrażeniach dotykowych niż wzrokowych. Zdawała się już kompletnie pochłonięta innymi myślami, innymi sprawami. Do których zwykli śmiertelnicy nie mają dostępu.

Po chwili uśmiechnęła się szerzej i stanęła obok towarzyszy.
- Ładna jest.- Poklepała ścianę nadbudówki.- Wiem, braciszku. Miałam się przebrać w habit. Zrobię to przy najbliższej nadarzającej się okazji, dobrze?
Skrzywienie regularnych drzwi i lekkie wygięcie ust świadczyły, jak bardzo chce włożyć ciasny, krępujący ruchy, nietwarzowy, buro- czarny habit.
- Och, habit niekoniecznie. Przynajmniej nie teraz. Przed zejściem za to na pewno. Jednakże wątpię, żeby nieźle ci się biegało w habicie po pokładzie i masztach. Zresztą kto wie, może sensownie byłoby przebrać się dopiero na lądzie, gdyż księża oraz zakonnice pływający razem na jolu to dość niecodzienny widok. notabene, jaki kolor lubisz?– Dodał cicho schylając się do ucha Hrabiny.
- Kolor?– Zdziwiła się piratka, myśląc intensywnie, o co mu chodzi.
- Tak, kolor. Wspominałaś, ze brat powinien zadbać o siostrę i przygotować suknię. Przed wyjazdem udało mi się złapać jedną służącą, która pokazała mi garderobę żeńską pałacu. Następnie zaś pomogła wybrać kilka kompletów. Wprawdzie zajęły prawie cały pakunek na jednym koniu, ale warto było. Jest wszystko. Zarówno same suknie, jak i buciki, halki, gorsy, bielizna, pończochy, nawet wstążki do włosów. Chwyciłem także trochę drobiazgów do pielęgnacji. Tylko, że nie wiedziałem, jaki kolor lubisz, dlatego, siłą rzeczy musiałem wziąć cały zestaw. Biskup miał pod względem strojów niezły gust.– Przyznał Eugene, uśmiechając się do zaskoczonej Hrabiny.
Elena zrobiła wielkie oczy i spojrzała na Eugene niedowierzająco.
- Na litość! To był żart.- Zachichotała cicho.- Już od lat nie chodzę w sukniach. Ale mimo wszystko, wielkie dzięki, braciszku.- Naprawdę była zadowolona. Ucieszyła ją myśl, że ktoś mógłby tak o nią dbać, jak ten, dopiero co poznany, zakonnik. I mimo, że w suknie zakładała niezmiernie rzadko, postanowiła założyć jedną specjalnie dla niego.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Rainee i Tristan szli obok siebie prowadzeni przez jednego z chłopów. Beauharnais z każdym krokiem coraz bardziej pogrążał się w swych myślach. Nie potrafił zrozumieć czemu tak zareagował na myśl o spaleniu. Wspominał ostatnie chwile jakie spędził z Minionett.. jak przytulona do niego opowiadała o swym pierwszym roku pobytu tutaj.. z jakim zachwytem chodziła tymi korytarzami zachwycając się pięknem jaki ją otaczał. A on w milczeniu słuchał tej drobnej kobiety która tak mu zaufała. Chciał zachować ten budynek, chciał zachować wspomnienie... wspomnienie jej ust... jej głosu... spojrzenia pełnego nadziei...
Dotyk na jego dłoni wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na swą dłoni i ujrzał jak delikatna kobieca dłoni ociera się o jego stwardniałe od szpady palce. Uścisnął jej dłoń a ona odpowiedziała mu z desperacją i siłą o jakiej ją nie podejrzewał. Muszkieter zawstydził się swych rozmyślań i chwili słabości. Zbyt wiele od niego zależało by mógł sobie na nie pozwolić. Zdał sobie sprawę iż pozostało mu tylko jedne wyjście.

- Witaj panie...

Głos sprawił iż Tristan skupił na jego właścicielu swój wzrok. Mężczyzna umilkł speszony i przestraszony. Widok orgii śmierci i zniszczenia jaka rozegrała się w pałacu już wystarczająco wstrząsnął pobożnym zakonnikiem zaś widok oczu Tristana wlał w jego duszę paniczny strach.
Muszkieter zamknął na chwilę oczy i ponownie spojrzał na swego rozmówcę ten zaś dostrzegając na obliczu Tristana człowieka uspokoił się lecz strach wciąż trzymał go w swych lodowatych szponach.

- Nazywam się Ojciec Alfredo... I jestem przedstawicieli Zakonu Braci Mniejszych. To ciebie panie wezwano byś zagłębił się w piwnicę tego domu?

Tristan skinął mu głową i dostrzegł kilku innych braciszków. Wszyscy byli przerażeni rozmiarem pogromu jaki został tutaj dokonany.

- Witam nazywam się Tristan de Beuharnais Kapi... Rycerz Zakonu Róży i Krzyża. I tak to ja.

Ulga jaka odmalowała się na twarzach zebranych była wręcz namacalna... A Kapitan Muszkieterów zdał sobie sprawę jak by wyglądała atmosfera gdyby napomknął o kontyngencie wojska... o wojnie jaka miała by się stać udziałem tych prostych ludzi... zamknął na chwilę oczy milknąc jednocześnie, nie trwało to dłużej niż dwa udeżenia serca.. poczym wznowił swą mowę.

- Na górze leży ciało pani tego zamku jak i naszego przyjaciela... czy zechcielibyście...

- Zajmiemy się wszystkim...

- Zatem prowadzi.


Tristan zrobił krok w stronę którą wskazał mu braciszek lecz zamarł w pół kroku i obrócił się w stronę Rainee.. ta skinęła mu głową obejmując się i uśmiechając. Odpowiedział jej uśmiechem i ruszył w stronę czekającego zakonnika. Wieśniacy czekali przed wejściem bojąc się zejść w dół. Tristan wziął od najbliższego pochodnię i zszedł w dół. Drewniane schody skrzypiały przy każdym kroku. U dołu schodów znajdowały się drewniane drzwi. Tristan przywarł do nich nasłuchując. Słyszał dziwny dźwięk, dobiegający zza drzwi. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę iż to płacz. Wparował do środka z furią na twarzy.. i zamarł niemalże w chwili w której ujrzał zawartości piwnicy. Cała piwnica była podzielona na mniejsze większe klatki... nawet nie cele a Klatki. Widział przerażone spojrzenia jakie kłuły go niemalże z każdej strony. Obrócił się w stronę drzwi i dostrzegł tuz obok nich hak z kluczami. Zgarnął klucze i cisnął je w dłonie najbliższego z wieśniaków.

- Otwórzcie cele. Tu są sami więźniowie.

Tristan przeciskając się wśród chłopów wyszedł na zewnątrz akurat w chwili by zobaczyć jak jedna chłopka biegła w stronę miasta z mały tobołkiem który kurczowo przyciskała do piersi. I ponownie jego głupota uderzyła go z całą mocą... Chwycił jednego z braciszków jaki właśnie przechodził za ramię.

- Trzeba będzie przypilnować pałacu by nie został okradziony.

- Już z nimi rozmawiałem. Burmistrz wyznaczy kogoś do pilnowania.


Rainne podeszła do Tristana przypatrując się mu uważnie jakby z podejrzeniem.

-Jest dobrze. Nic się nie stało.

Tristan uścisnął jej rękę i uśmiechnął się uśmiechem w którym pobrzmiewała lekki przymus. Nagły krzyk radości dobył się z piwnicy... gdy chłopi zaczęli wyciągać swych krewniaków z piwnicy podczas gdy inni grabili pałac, jedynym pragnieniem Tristana było wynieść się stąd.


Gdy zostali sami Tristan wziął torby i zaczął je rozpakowywać. Eugen poszedł w jego ślady. Tristan zerknął w stronę swego rodaka i wnet jego uwagę przykuł pierścień Komodora.

- Jeśli pozwolisz ośmielę się doradzić ci byś nie nosił tego pierścienia. Zawieś go na łańcuszku i schowaj pod koszulą. Ci co nie są przychylni zakonowi z całą pewnością zainteresują się jakież to zadanie ściągnęło komodora zakonu.

- Dziękuję za dobrą radę. Przyznam, ze w trakcie tego całego zamieszania nie pomyślałem o tym wcześniej. Po prostu, kiedy mnie przeteleportowało, to wszystko stało się nagle. Cieszę się, ze masz kawalerze głowę do takich spraw nawet wtedy, gdy jesteśmy w takiej pogoni.


Tristan uśmiechnął się pod nosem na te słowa i podając rzemyk Eugenowi odparł.

- Nie ma za co. I tak po akcencie poznaje iż z Montaigne pochodzisz, mógłbyś mi powiedzieć który z Komodorów wręczył ci ten pierścień?

Muszkieter zerkał co chwilkę na swego rozmówce rozkładając rzeczy na pokładzie statku.

- Kawalerze - odparł Eugene uśmiechając się lekko, - to prawda, ze sam nie jestem komandorem, ale zaledwie prostym nowicjuszem i to po skróconym nowicjacie. Ten pierścień, ten pierścień - widać było wahanie w głosie barona, - to raczej pamiątka, która zakon pozwolił mi zachować. Jeden z komandorów był moim przybranym ojcem, a raczej, kimś drogim mi, niczym ojciec. Dlatego traktuję pierścień nie tyle, jako dowód przynależności do zakonu, ale artefakt cenniejszy niżeli ten skradziony przez biskupa, bowiem zawierający pamięć o wspaniałym człowieku. Kiedyś ci może opowiem pełną historię, ale dziś, myślę, jeszcze nie czas na to. Mamy sporo do roboty, osobiste wspomnienia natomiast są czymś niezwykle drogocennym chyba dla każdej osoby. Niełatwo się nimi dzielić, jednakże może taki czas kiedyś nadejdzie.


Muszkieter uśmiechnął się w odpowiedzi i skinął głową.

- Racja i nie będę nalegał... Sam także straciłem człowieka który był mi bliższy niż rodzony ojciec więc pojmuje jak musisz się czuć. Zaraz gdzie ja... a mam...

Tristan wydobył z swego plecaka manierkę i pociągnął solidnego łyka. Zerknął w stronę przystań gdzie czekały ich konie i odwróciwszy się w stronę Eugena zapytał podając mu manierkę.

- Konie myślę uda się sprzedać... Spróbuje porozmawiać z tutejszymi a ty przypilnuj łodzi, zgoda?

- Jasne, nie jestem mistrzem handlu, natomiast na okręcie spędziłem ładny kawałek czasu. Wprawdzie nie jako marynarz, ale najemnik, niemniej, próbowano mnie na stanowisko miczmana, więc jak widzisz, trochę się znam na okrętach. Toteż chętnie obejrzę statek i spróbuje przygotować go do rejsu, chociaż, nie wiem, czy jest sens wypływać na noc, a przecież niedługo wieczór zapadnie.

- Hehehe to dobrze bo przyznam szczerze że jestem szczurem lądowym i o pływaniu mam żadne pojęcie, lecz na koniach się znam i to nie najgorzej postaram się wrócić jak szybko się da.

Tristan wyszedł na pokład poczym przeskoczył na pomost i ruszył w stronę koni. Szedł w kierunku rynku jaki przyuważył jadąc tutaj.
Krzywiąc się zagłębił w motłoch rynku słuchając jednym uchem najnowszych wieści w których przeważała wieści o ucieczce i zajęciu pałacu. Jedna plotka przeczyła drugiej zaś każda była wyolbrzymiona każda była w mniej niż połowie prawdziwa. Starając się nie skupiać na sobie wzroku szedł w stronę części gdzie kilku sprzedawców wykłócało się o cenę konia. Sprzedaż koni zajęła mu krócej niż myślał zaś cena jaką uzyskał była zdzierstwem jak określił to jeden z kupców który zakupił konie.

Natomiast Eugene najpierw wrzucił ich pakunki oraz rozpoczął dokładny przegląd jola. Wiedział, oczywiście, że nie zrobi tak dokładnej analizy jak Elena, ale mimo to jakąś wstępne zerknięcie mógł zrobić. Ot, na przykład, tu lina była nieco przetarta. Warto wymienić na nową. Gdzie indziej, dulki trzeszczały, trzeba było je nasmarować oliwą. Identycznie z kołowrotkami na liny do żagli. Natomiast uciszyło go badanie zęzy. Brak wody świadczył o tym, ze jacht wykonany jest naprawdę solidnie i może im dobrze służyć


Wróciwszy Tristan uśmiechnął się widząc przechadzającego się po pokładzie Eugena. Po nim samym bez trudu szło odczytać iż sprzedaż koni poszła mu dobrze. Wchodząc na pokład zapytał.

- Ahoj... jak tam nasz stateczek. Gotów wyruszyć w podróż?

Jednym susem z pomostu znalazł się na pokładzie lecz zaraz się skrzywił z bólu i złapał za postrzelone ramię. W miarę się wyprostował lecz widać było iż rana mu dokucza.

-W ygląda na to, że tak. Tylko ładować zapasy, podnosić żagle i może ruszać. Pytanie, czy chcemy ruszać nocą?

- To raczej pytanie do pani Kapitan prawda?


Odparł z rezolutnym uśmiechem na twarzy rozmasowując ramię.

- No, nie wiem. Kapitan decyduje o tym, co dzieje się na statku, ale pora wyruszenia to decyzja wspólna. Zresztą, zapytamy ją, jaką ma opinię.

- Zapytamy.... lecz jak dla mnie na jej opinii oprze się nasza decyzja wiec praktycznie od niej ona zależy... Mnie bardziej ciekawi jak długo potrwa podróż...

- Cóż, jak znam tego typu statki i oceniam wiatr, około 10-12 godzin do lądu w linii prostej. Pytanie, czy tak popłynął nasz uciekinier.

- Tego niewiem.... chodzi obstawiam ze tak.. chce jak najszybciej do dobrego lekarza się dostać

- No to, najbliższe duże miasto portowe, czyli jakieś 120 mil. Biorąc pod uwagę dobrą szybkość jola oraz konieczność halsowania pod wiatr, to będzie doba ma morzu. Ech, wobec tego faktycznie nie ma na co czekać. Noc na morzu pewna tak, czy siak.

- Zapewne.. a o to i nasze zacne damy, zatem zaraz się przekonamy jak to będzie wyglądać.

- Ahoj, tam na pokładzie!

- Jesteśmy!- Odkrzyknął Tristan.- Wchodźcie. Czekamy na was.


Tristan przyglądał się Rainee i Carmen z uśmiechem na ustach gdyż widział od razu iż kąpiel dobrze zrobiła obydwu damom i wyraźnie im humory poprawiła.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Dziewczyny weszły na pokład po przystawionym trapie. Hrabina okiem znawcy obrzuciła pokład. Wszystko zdawało się być na miejscu. Podeszła na mostek, obejrzała koło sterowe, busolę i pulpit na mapy. Przeszła się wzdłuż burt dotykając lin i burt. Sprawdzała stan żagli i bomów. Uśmiechała się przy tym dyskretnie i wydawało się, że bardziej skupia się na wrażeniach dotykowych niż wzrokowych. Zdawała się już kompletnie pochłonięta innymi myślami, innymi sprawami. Do których zwykli śmiertelnicy nie mają dostępu.

Po chwili uśmiechnęła się szerzej i stanęła obok towarzyszy.
- Ładna jest.- Poklepała ścianę nadbudówki.- Wiem, braciszku. Miałam się przebrać w habit. Zrobię to przy najbliższej nadarzającej się okazji, dobrze?
Skrzywienie regularnych drzwi i lekkie wygięcie ust świadczyły, jak bardzo chce włożyć ciasny, krępujący ruchy, nietwarzowy, buro- czarny habit.
- Och, habit niekoniecznie. Przynajmniej nie teraz. Przed zejściem za to na pewno. Jednakże wątpię, żeby nieźle ci się biegało w habicie po pokładzie i masztach. Zresztą kto wie, może sensownie byłoby przebrać się dopiero na lądzie, gdyż księża oraz zakonnice pływający razem na jolu to dość niecodzienny widok. notabene, jaki kolor lubisz?– Dodał cicho schylając się do ucha Hrabiny.
- Kolor?– Zdziwiła się piratka, myśląc intensywnie, o co mu chodzi.
- Tak, kolor. Wspominałaś, ze brat powinien zadbać o siostrę i przygotować suknię. Przed wyjazdem udało mi się złapać jedną służącą, która pokazała mi garderobę żeńską pałacu. Następnie zaś pomogła wybrać kilka kompletów. Wprawdzie zajęły prawie cały pakunek na jednym koniu, ale warto było. Jest wszystko. Zarówno same suknie, jak i buciki, halki, gorsy, bielizna, pończochy, nawet wstążki do włosów. Chwyciłem także trochę drobiazgów do pielęgnacji. Tylko, że nie wiedziałem, jaki kolor lubisz, dlatego, siłą rzeczy musiałem wziąć cały zestaw. Biskup miał pod względem strojów niezły gust.– Przyznał Eugene, uśmiechając się do zaskoczonej Hrabiny.
Elena zrobiła wielkie oczy i spojrzała na Eugene niedowierzająco.
- Na litość! To był żart.- Zachichotała cicho.- Już od lat nie chodzę w sukniach. Ale mimo wszystko, wielkie dzięki, braciszku.- Naprawdę była zadowolona. Ucieszyła ją myśl, że ktoś mógłby tak o nią dbać, jak ten, dopiero co poznany, zakonnik. I mimo, że w suknie zakładała niezmiernie rzadko, postanowiła założyć jedną specjalnie dla niego.- Wszystko gotowe, moja załogo?– Zażartowała Elena zmieniając temat.
- Owszem, tylko kapitanowi brakuje brody.– Mrugnął okiem Eugene robiąc unik przed ręką Eleny, która chciała go pacnąć. Potem zaś kontynuował poważniej. – Kawaler de Beuharnais sprzedał konie. Mamy także żywność i wodę.
- Ile
?- Spytała rzeczowo.
- Spokojnie. Wystarczy nawet na kilkanaście dni. Są dwie baryłki wody po 4 galony każda, trzy dwugalonowe bukłaczki z winkiem oraz takież same z piwem. Na mycie więc nie ma, ale gdybyśmy szli na minimalnych racjach, to dałoby radę nawet 2 tygodnie. Co do jedzenia, mamy niezły zapas sucharów oraz sporo suszonego mięsa. Udało się nawet kupić nieco warzyw, tak, że nie będzie problemów.
- Szkoda, że nie ma czegoś nie- suszonego. Na przykład świeżego mięsa. Ale cóż i tak, nieźli z was kwatermistrze
.- Przyznała piratka.– Biorąc pod uwagę, że na morzu będziemy najwyżej dobę.
- Aż tak długo
?– Zdziwiła się Rainee.– Przecież do lądu nie jest zbyt daleko.
- Prawda
.– Przyznała Hrabina i spojrzała na nią przenikliwie. – Tylko wiatr jest wschodni. Żeby dostać się na ląd, musimy płynąć zaś na wschód. Do najbliższego dużego portu. Zapewne w takim kierunku popłynęła fregata biskupa.
- Jeżeli jest wschodni, my zaś musimy płynąć na wschód to chyba dobrze
.– Nie zrozumiała Rainee.
- Żeby było dobrze, to musiałby wiać zachodni pasat.- Elena spojrzała w niebo różowiejące na zachodzie.- A nie wieje. Więc musimy halsować. To nam zabierze część czasu. Kierunek wiatru oznacza się skąd wieje a nie dokąd. Więc jeśli mówimy że wiatr jest wschodni, to znaczy że wieje ze wschodu.- Dorzuciła wyjaśniającym tonem.
- Aaa ...– Rainee nie była obznajomiona z kwestiami morza.
- Halsować to znaczy płynąć pod wiatr pod odpowiednim kątem.– Dodała widząc niepewność na twarzach Rainee i Tristana. I miała coś jeszcze powiedzieć, ale zamknęła usta, uznając, że to i tak za dużo informacji na raz. Jak będzie okazja, jeżeli będą mieli ochotę, to im wszystko wyjaśni. Ale nie teraz.

- Dobra, odpływamy teraz, czy rankiem?- Rzeczowe pytanie wypadło z ust Muszkietera.
- Rankiem.– Zdecydowała Elena za milczącym przyzwoleniem reszty, samorzutnie mianując się kapitanem.– Mimo wszystko, morze to niełatwa sprawa. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to nie będzie problemu. Nawet dziecko mogłoby prowadzić statek, gdy lekki wiatr wydyma żagle od rufy. Problemem jest kapryśna pogoda. Kiedy zaczyna się psuć potrzeba sprawnych i wypoczętych ludzi. Na taka okazję wole być trochę bardziej wyspana. Zresztą, po tym wszystkim, chyba każdemu z nas przyda się nieco snu.
- Jasne.
- Porozstawiajmy warty
.– Wtrącił Tristan.
- Oczywiście. Mamy szóstą wieczór, jutrzenka wzejdzie mniej więcej o czwartej nad ranem. Wypływamy o szóstej, po śniadaniu. Proponuję czuwać po cztery godziny.
- Ja chcę pierwsza
.– Wtrąciła Rainee.– Nie chce mi się spać. Siądę sobie na pokładzie z krócicą w ręku i wątpię, żeby ktoś miał ochotę na coś więcej niż przyglądanie się z daleka. Potem, kiedy czas przyjdzie, obudzę Tristana, ten pana de Sept Tour, a on swoją siostrę.- Zawahała się na moment.- Czy konieczne, żebyśmy podczas wypływania byli wszyscy na nogach?
- Nie
.– Odparła piratka.– Jol może obsługiwać nawet jeden człowiek. Większy problem jest wtedy, gdy trzeba manewrować przy silnym wietrze. Teraz jednak się na to nie zapowiada. Dobra, sprawdzę jeszcze statek, a reszta może już iść odpoczywać.
- Zerknąłem na co nieco
.– Rzucił Eugene.– Zęza czysta. Trochę trzeba było nasmarować bloczki do żagli, ale reszta wydaje się w porządku.
- To dobrze, ale sama także rzucę okiem
.- Uśmiechnęła się i skinęła głową.- Co to za kapitan, który sam nie sprawdzi każdego zakątka statku?
Zrobiła wymiatający ruch ręką i odwróciła się do nich plecami, idąc powoli, krok za krokiem wzdłuż burt. Towarzystwo przez chwilę jeszcze patrzyło za nią, a potem skierowali się pod pokład.

Lustracja jola trwała ponad godzinę. Elena ze znawstwem oglądała każdą linkę, każde mocowanie żagla. Poprawiła kilka drobiazgów, o których Eugene nie mógł wiedzieć, ale w gruncie rzeczy była zadowolona. Jol prezentował się dobrze. Zrobiony był według dobrej sztuki szkutniczej, która stworzyła statek lekki, na wody przybrzeżne, wygodny, przeznaczony głównie dla zamożnych przedstawicieli szlachty oraz bogatego patrycjatu miejskiego, którzy chcieliby rekreacyjnie sobie pożeglować. Jacht swobodnie mógł stawiać czoła niewielkiej fali, natomiast, siłą rzeczy, średnio nadawał się do dalekomorskich podróży. Elena czułym okiem pieściła każdą deskę, każdą linę, każdą część żagla. Podobał jej się. Był mały, zgrabny i wygodny. Mógłby być jej, mogłaby go mieć. Ale nie chciała. Był za mały i za wygodny. Po co jej teraz kotwica?

- Świetny okręcik.– Powiedziała uśmiechając się promiennie. Po inspekcji zeszła pod pokład do pierwszej z brzegu kabiny, gdzie siedziała reszta.– Popatrzcie, nie tylko solidnie zrobiony, ale jaki wygodny.
Rzeczywiście, jacht był obszerny. Pod pokładem było miejsce na dwie skromne kajuty z dwoma wygodnymi kojami po dwóch stronach korytarza, jedną obszerną i potwornie luksusową kabinę map, stanowiącą jednocześnie jadalnię, na rufie oraz dobrze wyposażony kambuz. Wszystko w środku urządzone było wspaniałe. Wspaniałe drewno mające kolor naturalnej wiśni, wspaniałe złote wykończenia, wspaniałe akwarele na ścianach, nawet kilka wspaniałych książek.

- Dziwne, że nikt go nie okradł.– Mruknął Eugene.
- Burmistrz go pilnował, albo ludzie biskupa, którzy uciekli wraz z nim fregatą.– Odpowiedział z lekkim uśmiechem Tristan.- Ten jacht to cacko, a takich rzeczy nie spuszcza się z oczu.
- No, dobra, panowie. Pośmialiśmy się, pożartowaliśmy a teraz to bym już poszła spać. Dobry marynarz umie spać, kiedy trzeba
.– Oczy piratki wręcz zamykały się.– Lewa kajuta jest dla pań, prawa dla panów.
- Myślałem, że rodzeństwo będzie chciało mieszkać wspólnie
?- zapytał Tristan z udawanym zdziwieniem.
- Jesteśmy rodzeństwem, a nie małżeństwem, mości de Beuharnais.- Elena uśmiechnęła się szeroko przekrzywiając głowę.- A nawet gdybyśmy byli parą, to w obecnej chwili obydwoje potrzebujemy odpoczynku. A nie czegoś, do czego potrzebna jest osobna kajuta.
Eugene uśmiechnął się kpiąco i spojrzał za Hrabiną, która poszła do swojej kajuty. Baron tymczasem zajął drugą, za nim zaś przyszedł Tristan. Obydwaj wyciągnęli się i niemal natychmiast zasnęli.

Na pokładzie było spokojnie, a najbardziej wypoczęta Rainee pilnowała porządku. Jol był przywiązany cumami do nabrzeża, lekko kiwał się w takt falowania ciemnozielonej wody. Około dziesiątej miejsce lady zajął Tristan, a około drugiej de Beuharnais zbudził Eugene.

Baron po ośmiogodzinnym śnie czuł się wypoczęty. Lekka gorączka spowodowana upływem krwi nie dawała mu się bardzo we znaki. Siedział na pokładzie oparty o burtę, oglądał śpiącą osadę oraz nucił żeglarskie piosenki. Cichutko, żeby nikogo nie budzić. Rozmyślał o ostatnich wydarzeniach, o sobie, Elenie, Tristanie oraz Rainee. O tym, jak wyjść z tego nurtu kłamstwa, w które mimowolnie obydwoje z Eleną się zaplątali. Chociaż z drugiej strony bał się, że Tristan oraz Rainee mogliby zażądać wydania piratki władzom. Przecież była poszukiwana, ale on po prostu nie mógłby się na to zdecydować. Elena była kimś innym niż pospolity pirat. Nie była zwykłym rabusiem, przynajmniej w jego oczach. Była młodą nieszczęśliwą szlachcianka, którą podły los rzucił na morze, która wprawdzie pokochała je, ale jej miejsce było nie na pokładzie pirackiego statku, lecz królewskiej fregaty, jeżeli już tam bardzo chciała pływać.

Świtało. Czerwona jutrzenka powoli zaczęła barwić niebo. Eugene wstał. Przez chwilę chciał pójść, żeby zbudzić Elenę, ale szybko odrzucił te myśl. Najlepszym lekarstwem był bowiem sen dla tej udręczonej dziewczęcej duszy i ciała. Gdyby przespała dobę, nie byłoby to dla niej za długo. Baron uśmiechnął się na wspomnienie dziewczyny. W bielejącym świtem początku dnia wstał energicznymi ruchami wciągnął na maszt główny żagiel, potem odrzucił cumy i stanął w kokpicie. Jol powoli wypływał z zatoki na pełne morze. Przystań leżała w małej zatoczce otwartej na północ. Żagiel wydął się na dość silnym wietrze, a Eugene stanął przy sterze. Wiedział doskonale, że jest w stanie robić tylko długie halsy, gdyż krótsze, szybsze, wymagałyby częstszej pracy przy żaglach. Eugene sam nie mógł tego robić. Tylko, co tam. Szybki hals był potrzebny jedynie przy ucieczce lub pościgu. Wprawdzie oni ścigali biskupa, ale nie było szans na jego dopadnięcie przed dotarciem do portu. Dlatego coś, co nie przedłużało rejsu zbytnio, natomiast pozwalało wszystkim wypocząć, było przydatne. Szczególnie przydatne Elenie. Eugene płynął więc pod lekkim kątem pod wiatr, zbaczając nieco na północ. Później zaś kilkakrotnie zmieniał kurs względem wiatru przy pomocy Tristana i Rainee, którzy wstali niedługo po świcie.

Huśtało. Piratka otworzyła jedno oko. Chwilę potem drugie. Było jej dobrze, wygodnie, a miarowe bujanie, znajome odczucie, dawało uczucie bezpieczeństwa. Przeciągnęła się, i, wstając, wyjrzała za szybę niewielkiego bulaja i zamarła.
- O żesz ty!- Syknęła.- Już ja ci pokażę...– Mruknęła wścieła, ale głos był podszyty uśmiechem. Na razie uczucia były w równowadze. Jednako, na którą stronę się przechylą, zależało od tego, co zastanie na pokładzie.
Wskoczyła w spodnie, szybko nasunęła buty i wkroczyła na pokład. Tristan i Rainne stali na dziobie, podczas gdy baron siedział przy sterze na rufie jola.
- Hola, hola, załoganci!- Zawołała od razu.- Która wachta była moja, co?– Zwróciła się do Eugene ostro.– To nieostrożnie robić w konia swojego kapitana.- Słowa zawisły w powietrzu niedopowiedzianą groźbą. Zapadła ciężka cisza. A po chwili Elena odetchnęła głębiej, pozbywając się obudzonego nagle przyzwyczajenia bosmana z pirackiego statku.- Kiedy minęło południe?
- Och, przecież nie ustalaliśmy, kiedy mamy się budzić. Wybacz Eleno.– Dodał cicho Eugene.- Ja po prostu nie pozwolę, żebyś zemdlała z osłabienia na pokładzie. Obydwoje wiemy, że potrzebowałaś tego, a sama powiedziałaś, że jedna osoba spokojnie może prowadzić statek, przynajmniej na spokojnym morzu.
Hrabina parsknęła cicho, ale kiwnęła głową.
- To teraz, skoroś taki mądry, to zrób śniadanie. I żeby miało ręce i nogi. Nie życzę sobie niestrawności na moim statku.
Elena stanęła wyczekująco obok zakonnika. Ten, niechętnie, wstał i ruszył pod pokład.
- Będzie wedle rozkazu.- Zażartował i uśmiechnął się.

Piratka ujęła w dłonie ster i rzuciła okiem na kompas. „Trochę zbyt na północ” oparła się o koło sterowe odbijając na południe. Wystawiła twarz do słońca. Nie wiadomo skąd, zupełnie nagle, nadpłynęła melodia a za nią słowa.

- To dwudziesty czwarty był lutego,
Poranna zrzedła mgła
, - Nuciła sobie cicho.
- Wyszło z niej siedem uzbrojonych kryp,
Sułtański niosły znak
.- Ale zaraz piosenka nabrała rozpędu, a Elena śpiewała coraz głośniej:
- No i...
Znów bijatyka, no i...
Znów bijatyka, no i...
Bijatyka cały dzień, <dzień! dzień!>
I porąbany dzień, i porąbany łeb,
Razem bracia, aż po zmierzch!
Hej!

Już pierwszy skrada się do burt,
A zwie się "Goździk" i
Z Kastylii Król wysłał go,
Żeby nam upuścił krwi.

Następny zbliża się do burt,
A zwie się "Róży Pąk".
Plunęliśmy ze wszystkich rur -
Bardzo prędko szedł na dno.

W naszych rękach dwa i dwa na dnie,
Cała reszta zwiała gdzieś,
No a jeden z nich zabraliśmy
Na naszej wyspy brzeg
.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Baron okazał się nie najgorszym kukiem, chociaż trochę suszonego mięsa wraz z sucharem oraz kawałkiem sera nie stanowiły obiadu godnego ich królewskiego apetytu. Szczęśliwie, kilka zakupionych przed wypłynięciem warzyw, nadało skromnej uczcie całkiem dobrego smaku, kwarta zaś wina dodatkowo wspomogła trawienie. Przynajmniej u dziewcząt, bowiem Tristan, jak i Eugene poprzestali na wodzie i małym kubku piwa. Obydwaj ranni wiedzieli, ze winko, chociaż dobre, może wywołać katastrofalne skutki dla ich obrażeń.
- Uf, porządnie się najadłem.– uśmiechnął się Eugene.
- Byłoby podejrzane, gdybyś czuł się inaczej. Sam to robiłeś, wiec nie wypadało nie popróbować własnych dań.– Piratka widocznie także zdołała się rozluźnić, czując pokład pod nogami. Eugene miał wielka nadzieję, ze ta dzielna dziewczyna wyrzuci kiedyś ze swojego serca ów straszny cień i mimo ciężkich przeżyć, zdoła odzyskać równowagę ducha Teraz patrzył na Hrabinę, która dumnie stojąc na pokładzie trzymała dłoń na relingu. Rozchylonymi nozdrzami wdychała słony wiatr, który rozwiewał jej długie włosy. Jeszcze godzinę temu byłyby one barwy rudozłotej, obecnie zaś, po kilku płukankach, które piratka zdołała zrobić przed obiadem, raczej mocno zbrązowiały. Baronowi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Nigdy nie przepadał za rudym i uważał, że teraz kolor harmonizuje z jej zielonymi oczyma.

Minęła kolejna godzina spokojnej żeglugi, chociaż wiatr trochę się przycichł, a morze zaczęło się marszczyć krótką falą. Równie zmarszczona była brew Eleny, która o czymś intensywnie myślała, nie chcąc za bardzo dzielić się z innymi. W kółko krążyła od burty do burty, wychylała się na dziobie patrząc na falę i raz po raz schodziła pod pokład. Hrabina zdawała się węszyć, głęboko wciągając powietrze. I uważnie obserwowała horyzont. Wreszcie Eugene podjął temat:
- Wyglądasz na zmartwioną. Coś się stało?
- Chociaż w sumie może przejdzie bokiem. Ale raczej nie. Nie na tych szerokościach. – Mamrotała chwilę pod nosem, nie słysząc pytania.- Nie jestem pewna, ale…- Urwała na moment.-…ale nie. Jednak jestem.- Wahała się bardzo, jednak coś wisiało w powietrzu.
- Ech, mów prosto.
- Zauważ.– Stwierdziła piratka.- Jest duszno, prawda? I gorąco. Czy rano także tak było?
- Nie.– Zdziwił się baron.– Kiedy o tym wspominasz, faktycznie, było całkiem rześko. Rzeczywiście, jakby przez ostatnie kilka godzin wilgotność powietrza gwałtownie wzrosła.
- A ciśnienie spadło.
- Spadło?
- A jakże. Widziałeś w kajucie z mapami barometr?
- Owszem, jest. Pod postacią baraniej kiszki, która skręca się, gdy idzie na deszcz.
- Stara, dobra metoda. Sprawdzałeś rano?
- Tak, tyle się zdołałem nauczyć na statku, żeby patrzeć na przyrządy. Było całkiem dobrze.
- To idź zobaczyć teraz.
Eugene poszedł, a po chwili wrócił zafrasowany.
- Niewesoło to wygląda.
- Prawda? – Ni to potwierdziła ni zapytała Elena. – A przy tym zauważ, że przy stosunkowo słabym wietrze, fala jest całkiem wysoka.
- Tak, masz rację. I co z tego?
- Sam wiatr i fala to nic. Ale spójrz przed siebie. Widzisz coś ciekawego?- Zapytała jakby od niechcenia.

Obrazek

Na południowym horyzoncie ciężkie, szare chmury formowały wał. Eugene wpatrywał się w nie, marszcząc brwi.
- Duże. I ciemne. I daleko od nas.
- Daleko, daleko. Ale szybko idą.- Hrabina pokiwała smętnie głową.
- Na nas?
- Owszem. I nie uda nam się ich ominąć.- Nie było słychać rezygnacji w słowach Eleny. Raczej ponurą satysfakcję z perspektywy walki z żywiołem, który był jej tak nieskończenie bliski.
- Damy radę uciec?
- niemożliwe.– Wyrok był szybki, trafny i bezlitosny, jednak piratka uśmiechnęła się ponuro.– Jednakże, choć takie bestie mają nielichą wielkość, to może uda nam się pójść skrajem. Może nas tylko muśnie.- Mówiła bez przekonania i już samo to utwierdziło zakonnika w przekonaniu, że wszystko co słyszał o dużych sztormach na małych statkach, to prawda.
- Ale nawet muśnięcie takiego kolosa może być niewesołe, co?- Nie wierzył jej. Widziała to. Nie chciał wierzyć. „Ale wkrótce się przekona. Oni wszyscy się przekonają.”- Mam za sobą kilka burz na morzu i wiem, czym to pachnie.
- Ano, mówią, że nie jesteś prawdziwym żeglarzem, jeśli nie przeżyłeś gniewu oceanu.- „Nie wiesz, braciszku” pomyślała niewesoło.

- O czym rozmawiacie?– Zapytał Tristan, który wcześniej wraz z Rainee przebywał w kabinie nawigacyjnej, jak Elena nazwała kajutę na rufie.– Czyżbyście ukrywali przed nami jakieś tajemnice?
- Każdy coś ukrywa, kawalerze.– Hrabina złożyła buzie w ciup robiąc najbardziej niewinną minkę, jaką tylko umiała.– Ale akurat nie tym razem. Teraz rozmawiamy nie o naszych sekretach, ale raczej o pogodzie.
- Rzeczywiście, to miły temat. Zawsze aktualny.– Niedowierzała Rainee.
- Owszem.– Wtrącił Eugene.- Jednak nie tym razem.– Hrabina zaś wskazała na niebo.
- Chmury. Piękne. Obłoki.– Rozmarzyła się Rainee.
- Nadzwyczaj.– Odparła Hrabina, chociaż raczej z grzeczności niż zgody ze zdaniem lady Rainee van de Fettianjoy. To nie to, że była praktykiem nie mającym w sobie ani odrobiny poczucia estetyki, ale na morzu miała nawyki zawodowca. Chmury były piękne, jeżeli zapowiadały dobry wiatr, a nie wtedy, gdy miały przynieść nawałnicę.– Jednakże teraz idą na nas i jeżeli dobrze się przyjrzycie, zobaczycie, że niebo pod nimi bardzo posiwiało. Tam jest teraz silny deszcz oraz mocna fala.
- I to idzie na nas?– Opanowanym głosem spytał Tristan.
- Na to wygląda. To sztorm. Dość duży.- Hrabina była równie opanowana, chociaż jej głos zdradzał silne emocje.- Jest jeszcze daleko i mamy około półtorej do dwóch godzin. Jednak nie liczyłabym za bardzo na punktualność.
- Czy łódź wytrzyma?– Rainee pobladła słysząc o sztormie. Zresztą ogólnie, lady wyglądała nieszczególnie. Nadrabiała miną, ale po obiedzie wspomniała, że czuje się nie najlepiej i ku swemu własnemu zażenowaniu zaczęła wymiotować. Wprawdzie Elena pocieszyła ją, że to tak zwana morska choroba, która dopada niemal każdego, kto po raz pierwszy przemierza morze. Jednak lady dalej miała poczucie własnej słabości. Dlatego właśnie spędzała czas głównie z Tristanem, którego znała najlepiej i do którego żywiła największe zaufanie.
- Powinna. To dobry stateczek.– Odpowiedziała Hrabina Rainee.- Nie chcę was zwodzić, bo każda burza na morzu jest inna i różnie może być. Ale nie obawiam się o nasz jol. Bardziej martwi mnie załoga.- Spojrzała na każdego z nich taksującym wzrokiem. Oceniała ich siłę, umiejętności, gotowość wykonywania rozkazów, podporządkowania się. Nie dbała o to, czy poczuli się urażeni.- Bardziej martwi mnie to, czy załoga będzie gotowa oddać się pod moje rozkazy. Mówiąc wprost, zastanawiam się czy kiedy wydam rozkaz posłuchacie go. Bo od tego zależy wszystko.
Patrzyli na nią dziwnie. Zdenerwowani, ale gotowi spełniać polecenia. Słowo „sztorm” wywoływało u ludzi nieobeznanych z morzem strach i szacunek. Widziała to w ich oczach. Nawet Eugene zdawał się czuć respekt przed potęgą żywiołu, mimo iż przeżył już niejedną nawałnicę.
- Oczywiście, że będziemy cię słuchać.- Zapewnił Sept Tour. Tristan i Rainee kiwnęli głowami.
- Dobrze. Pamiętajcie, że jak złapie nas wiatr, macie trzymać się mocno czegokolwiek w pobliżu. Dmuchnie w nas ostro. I nie wracajcie uwagi na deszcz. Macie trzymać się, bo inaczej fale mogą was zmieść z pokładu. Ale w żadnym razie nie wolno wam schodzić pod pokład. Nie chcę kogoś stracić, bo nie mógł się wydostać.- Hrabina patrzyła uważnie na niebo. Mówiła coraz szybciej i bardziej autorytatywnie.- A teraz koniec pogadanki. Załoga! Zmieniać żagle na sztormowe!- Zawołała.- Leżą w skrzyniach przy burtach. Potem Eugene ma zamknąć wszystkie kajuty i główne drzwi nadbudówki. Tristan ma zabezpieczyć wszystkie ruchome graty na pokładzie. Ty, Rainee, masz stać na dziobie i informować mnie w jakim położeniu są chmury.
Nie kłócili się z nią, tylko od razu pobiegli spełniać rozkazy. Zmiana żagli szła im ciężko. Muszkieter i lady, nie nauczeni żeglarskiego rzemiosła, grzebali się strasznie. Z każdą chwilą czuć było coraz wyraźniej wilgotny oddech wiatru na twarzach. Dlatego Hrabina postanowiła stawiać tylko grota i foka. Latacz oraz bezan opadły bezużytecznie na deski pokładu. Elena szybko je zrefowała by nie przeszkadzały, a potem pomogła reszcie.
- Pamiętajcie, żeby się czegoś złapać, jak dmuchnie.- Powtarzała to w kółko.- I jeszcze pamiętajcie o bomie grotmasztu. W pewnym momencie będzie bardzo bujało i może się zerwać z liny. Nawet nie próbujcie go zatrzymać. Działa wtedy jak młot. Wypchnie was za burtę zanim się obejrzycie.- Urwała spojrzawszy na ich twarze. Zdezorientowani.- Bom to ta pozioma deska przy głównym maszcie. Właśnie przed chwilą podnieśliśmy na niej żagiel.- Wyjaśniała. Nie czuła się spięta. Błogość wręcz zalewała jej duszę, była opanowana a ruchy miała wyćwiczone i energiczne.
Spokój Hrabiny udzielał się innym. Szczególnie Rainee, ale po trosze też Tristanowi, nie znającemu kompletnie tego żywiołu. Oboje mieli pewne obawy, nawet, jeżeli ich nie ujawniali. Teraz jednak, widząc luz piratki, luz nie udawany, ale wynikając z doświadczenia, poczuli się pewniej. Hrabina zaś szykowała się na sztorm niczym bokser na kolejna walkę, jak stary wiarus, który przeżył już tyle burz, że następna jest po prostu jedną z wielu.
Zaraz po zmianie żagli, każdy ruszył wykonywać powierzone mu zadania. Elena stała za sterem i patrzyła na niebo i wodę, słuchała doniesień Rainee, skupiała się na nadchodzącym zadaniu. Powiedziała im, żeby się trzymali. Oni na to, że się przywiążą. Nie oponowała, jednak wiedziała czym się to może skończyć. Liczyła jednak, że nie dojdzie do najgorszego, bo uda im się przemknąć pod bokiem sztormu.

Przez następną godzinę uporali się ze wszystkimi zadaniami. Chłopcy skrupulatnie przywiązali do pokładu każdy ruchomy element. A każdy, którego nie dało się przywiązać, znieśli pod pokład.
W tym czasie fale stały się jeszcze wyższe, jakby gniewne, jednak nieubłaganie coraz dłuższe nie były już krótkimi, leniwymi falami popołudniowego morza teraz na ich grzbietach pieniły się białe grzywy piany, a huk jaki towarzyszył ich załamywaniu poderwałby z grobu umarłego. Jol rozcinał je smukłą niby nóż stewą dziobową. Czarne chmury coraz większym półksiężycem pokrywały niebo nieco na lewo od kursu statku. Porywisty już w tej chwili wiatr, jako przednia straż sztormu, uderzał w żagle „Ostatniej Nadziei”, zwiększając teraz jej szybkość. Burza zbliżała się coraz szybciej. Słychać już było jej gniewny pomruk. Wydawało się, że z zadowoleniem ściga tę małą łupinę, na której stało czworo ludzi, pełnych napięcia, oczekujących.
W pewnym momencie Hrabina ostro wykręciła w prawo, odbijając się od wiatru i boku wału chmur.
- Zrzucić fok!- Wydarła się na całe gardło, żeby przekrzyczeć wiatr i wodę.- Natychmiast! I przywiązać go do masztu!
Mężczyźni przyskoczyli. Kilka ruchów a żagiel leżał już na pokładzie, przywiązany do masztu.

Dziób jola wyrzucany silnymi westchnieniami morza powoli wspinał się po grzebiecie fali, przez mgnienie oka balansując na cienkim jak papier szczycie. Po czym zsuwał się w wodną dolinę otwierającą się znienacka pod kadłubem, jak ciemna gardziel morskiego potwora, by po chwili znowu wylądować na wierzchu. Statek rozcinał kolejne fale sterowany silną, umiejętną dłonią Eleny, która, stojąc za sterem, co chwila wydawała rozkazy. Przeważnie baronowi, którego zadaniem była opieka nad żaglem oraz Tristanowi, który mu pomagał. W czasie burzy najważniejsze to nie ustawiać się bokiem do wiatru i właśnie dlatego obsługa żagla była tak ważna. Załoga wraz ze sternikiem musieli stworzyć zgrany zespół, który odpowiadał wspólnie za kierunek ustawienia łodzi. Rainee stała na dziobie relacjonując ustawienie chmur i stan morza.

Jeżeli na początku wszystko wyglądało raczej fascynująco niż groźnie, to wkrótce aura zmieniła oblicze wody pokazując jej niebezpieczna stronę. Czarne chmury pokryły znaczną część nieba. Mimo pełni dnia było szaro. Horyzont przybliżył się znacznie, gdyż wał chmur jakby opadał wprost do morza. Elena doskonale wiedziała, co to oznacza. Wraz z porywistym wiatrem nadciągała potężna ulewa, podczas której z nieba spadają całe potoki deszczu.
Szum fal zastąpiło wycie wichru, pomruki morza oraz trzeszczenie kadłuba zmagającego z się z żywiołem. Morze przelewało się przez burty, drapieżnie próbując zagarnąć dla siebie mały jol i wszystko, co się na nim znajduje. Rainee, żeby nie wypaść, przywiązała się do kosza na dziobie. Tristan pomagał Eugene operować żaglem.

Od jakiegoś czasu już padał deszcz. Porywisty dotąd wiatr nabierał stopniowo huraganowej siły. Początkowe ciężkie, duże i rzadkie krople deszczu momentalnie zamieniły się w ulewę. Strumienie wody zalewały pokład niczym rzeka po roztopach. Gdyby nie to, że szli bokiem, czarne sztormowe chmury zasłoniłyby niebo całkowicie i nastałaby ciemność. A tak mieli niewidoczny horyzont i szarówkę.

Obrazek

Hrabina klęła, wściekła na pogodę i na małe rozmiary statku. Nie widziała już prawie nic. Nie wiedziała dokąd prowadzi jacht. Chciała wyrwać się z mocy sztormu. Uciec od niego. Z drugiej strony była szczęśliwa. Była w swoim żywiole i nie chciała z niego rezygnować zbyt szybko. Kto wie kiedy powtórnie będzie miała okazję bawić się w kotka i myszkę ze sztormem.
- Nieźle, co?!– Krzyknęła Elena obracając ster w prawo, jednocześnie dając znak Eugene, żeby napiął żagiel. Morze bowiem znowu przestawiło nieco kurs i piratka za wszelką cenę usiłowała go poprawić, by możliwie prostopadle wprowadzić jol na następny grzbiet fali. Rzecz jasna, następne fale znowu załamywały kurs powodując konieczność kolejnej korekty. Taka to była zabawa. Ale przemoczona piratka śmiała się. Była w miejscu, które znała, i które mimo niebezpieczeństwa, dawało jej silę spokoju rutyniarza. Eugene był spokojny znacznie mniej, ale też nie czuł się źle, skupiając się, zamiast na burzy, raczej na smukłej sylwetce dziewczyny. Mimo bowiem szeregu opatrunków na ciele, przez jej koszule przeświecało pewnie znacznie więcej, niżby sobie tego życzyła. Inna rzecz, że owe zerknięcia Eugene także mogły trwać jedynie chwilę i były wkurzająco dla niego nieprecyzyjne. Musiał bowiem dbać o ustawienie żagla koncentrując się na poleceniach sternika. Ale także co chwila tracił Elenę z oczu, kiedy sam był zalewany albo ona rozpryskującym się grzywaczem. Nie mówiąc już o tym, że sama widoczność na miotanym to na lewo, to na prawo pokładzie, ciągle niemal pokrytym morska panią z fal sięgających wydawałoby się znacznie wyżej niż maszt i zamazanym spadającymi z nieba strugami deszczu, była bardzo ograniczona. Rzeczywiście fale sięgały tylko z metr ponad pokład, ale to i tak sprawiało, że byli non stop zalewani i gdyby nie szczelny kadłub oraz umiejętności piratki, mieliby nikłe szanse na ujście z tego.
- Jesteś piękna! – Odkrzyknął Elenie Eugene.
- Powtórz! Nie słyszę!– Głos piratki ledwo przedarł się przez huk wiatru i fal. Deszcz zalewający pokład walił kroplami wielkimi, niczym palce, co także zagłuszało wszelkie okrzyki.
- Jesteś piękna!!!– Ryknął Eugene. Właściwie, nawet nie wiedząc dlaczego. Po prostu właśnie teraz Hrabina, owa dzielna, uśmiechnięta, przypominająca nie hrabinę, ale królową oceanu, dziewczyna, wydała mu się wyjątkowo urocza, niczym nimfa zamieszkująca morskie wody.
- Powtórz!!! Nie słyszę!!!– Krzyknęła Elena znowu. Eugene jednak nie zdążył powtórzyć, gdyż znajdujący się pomiędzy nimi Tristan wystąpił w roli przekaźnika:
- Powiedział, że jesteś piękna! Miał rację!– Dodał od siebie.
- Jesteś głupi!!!– Krzyknęła Hrabina, trochę wściekła a trochę rozbawiona.– Obaj jesteście!!!
- Jeszcze raz powiedz! Głośniej!!!- Tym razem nie dosłyszał Eugene.
- Głupiiii!!!
- Aaaaaaa! Nie słyszę!!!
- Ktoś tu jest głupi!– Krzyknął mu Tristan.– Jednak znając kobiety, kompletnie nie wiem jeszcze kto?!
- Obydwaj!– Jednoznacznie oceniła Hrabina. – Eugene, cholera! Bierz się do roboty!!! A ty, kawalerze, pilnuj Rainee!– Znowu narzuciła rytm kapitański.

Właśnie mijali „brzuch” sztormu. Za chwilę będzie lżej, będą się oddalali od burzy. Jednak póki co natura starała się wszystkimi siłami rozgnieść tę małą łupinkę, którą podróżowali. Był to krytyczny moment. Jeśliby teraz na chwilę choć Hrabina rozproszyła myśli, tajfun mógł ich wciągnąć. A wtedy nie daliby sobie rady. Jol rozpadłby się jak domek z kart. Siła żywiołu rozniosłaby ich na strzępy.
Kolejne minuty ciężkiej pracy wlokły się jak godziny. Godziny trwały wieczność dla walczących z żywiołem ludzi. Tylko Rainee, słaba po ataku morskiej choroby miała wolne, pozostali zaś pracowali ile sił. Było ciężko, jak bardzo bolały ramiona oraz rana na piersi polewana raz za razem słoną woda. Podobne męki musiał przechodzić Tristan, a częściowo także Elena.
Morze wcale nie chciało odpuścić. Fale stale przetaczały się przez pokład. Dla zmęczonych ludzi były coraz wyższe i coraz silniejsze. Elena wiedziała, że minęli już cyklon i to ostatnie podrygi. Ale byli tak wykończeni, że każde najmniejsze nawet rozluźnienie było niebezpieczne. Dlatego nie pozwalała im odpocząć, stale wykonując manewry.
Rainee już dawno przeniosła się z mostka pod główny maszt. Przywiązała się do niego liną i skuliła, przytrzymując głowę rękoma. Bała się. Elena to wiedziała, ale nie umiała jej pomóc. I nie miała też na to czasu. Co jakiś czas natomiast Tristan podchodził do lady i sprawdzał jak się czuje.
Oddalali się powoli od wału chmur. Niebo niechętnie dawało znaki przechodzącej nawałnicy. Deszcz już nie padał, a zza odsuwającego się kłębowiska czarnych chmur, zaczęło wyglądać niepewnie blade słońce wieczoru. Żywioł powoli się uspokajał. Wiatr i fale były nadal silne, lecz uciszały się z każdą chwilą.
- Stawiać foka! Pożeglujemy teraz!- Elena wołała do swojej załogi, śmiejąc się wesoło. Kochała to całą duszą. Żeglowanie było sensem jej życia. Jak kiedykolwiek mogła pomyśleć, żeby zejść na ląd. to nierealne.- Jak cudownie!– Śmiała się Elena, a po jej twarzy słone łzy radości spływały wraz ze słonymi kroplami morskiej piany. Jej głos teraz bez trudu przebijał się przez powoli cichnący szum morza i słabnący wiatr:
Kiedy piwsko huczy w głowie,
A spirytus gardło pieści
Zaczynamy śpiewać chórem
Kastylijskie pieśni.

[Ref. 1]
Hej ha, kolejkę nalej!
Hej ha wznieśmy puchary!
Niech z nami pieśń zanuci
Czy młody, czy stary.

[Ref. 2]
Hej ha kolejkę nalej!
Zostaw wszelki frasunek.
Te pieśni są dla ucha
Niczym dobry trunek.

Kastylijczycy potęgą,
Albion zaś to rasa słaba.
W piciu z nimi wygra nawet
Kastylijska baba.

Żona pewnego pirata
Przyjęła jak wściekły brytan,
Z piękną miss kapitan..

I cokolwiek wyrzekł pirat
Mówiąc o tym rejsie wspólnym,
Że tam nic się nie zdarzyło,
Wierzy chyba durny.

Był raz wojak, daję słowo,
Marynarz, artylerzysta,
Co, jak kopnął wrażą głową
Leciała mil trzysta.

Raz siedziałem w swej kajucie
Statek pędził naprzód szparko.
Gdy zaznałem ekstra uciech
Z panią marynarką..

Wiatr ja przywiał, daję słowo
I to nie jest wcale blaga
Wyglądała odlotowo,
Piersiasta i naga..

Stu z Albionu próbowało
Wysadzić wrota taranem.
Kastyliczyk się zlitował,
Rozbił sam im bramę.

W stal okuta poszła w drzazgi
Wielka brama – daję słowo.,
Kiedy chłopak się zamierzył
I stuknął ją głową.

Albiończycy zapytali:
Skąd masz tyle animuszu
I tak bardzo mocną głowę?
Z picia spirytusu.

Był marynarz, który nigdy
Nie siadał do porcji grogu,
Jeśli wcześniej nie załatwił
Pół tuzina wrogów.

Był marynarz, który z picia
Noc miał cały ciemnosiny,
Omijały go ze strachu
Kule i rekiny.

Jaki morał stąd wypływa?
Chcesz być lepszy od swych wrogów
To nigdy nie zapominaj
Swojej porcji grogu.

Stary Diego żył uczciwie,
Wszystko było załatwione,
W każdym porcie zamiast dziwki
Miał legalną żonę.


Śpiewała śmiejąc się i dzieląc poszczególne zwrotki refrenami raz jednym, raz drugim. Rzecz jasna Sept Tour znał owa pieśń, ale nie odważył się przerwać. Zresztą nie chciał. Śpiewać nie umiał, zaś Elena robiła to znakomicie. Rubaszna piosenka żeglarskiej braci dodawała im ducha. Podtrzymywała dobry humor, zachęcała do wysiłku, kiedy wymęczone ciało już nie chciało słuchać woli.
Elena śpiewała, bo czuła przepełniające ją szczęście. Radość bez granic. I mimo, że morze było jeszcze wzburzone, a wiatr silny, cieszyła się, że przeżyli i że miała dobrą zabawę. Była dumna ze swojej załogi.

- To był sztorm?- Rainee przełknęła ślinę, głos miała głuchy i lekko chrypiący. Powoli próbowała odwiązać się od masztu. Zdrętwiałe dłonie jednak nie chciały jej słuchać. Po paru próbach więc zrezygnowała.- Przeżyliśmy sztorm.
- Tak, to był sztorm.- Piratka potwierdziła z błogim uśmiechem na twarzy.- Jednak my obeszliśmy go nieco. Nie przeżyliśmy sztormu w dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Jak to?- Zdziwił się Tristan. Eugene taktownie milczał.- To co to było to przed chwilą?
- To był lekki klaps w tyłek. Ledwo powiało trochę mocniej i popadało chwilę.- Elena mrugnęła do nich.- Wyobraźcie sobie co się działo w środku sztormu. Naprawdę tylko musnęliśmy burzę.
Wszyscy wyglądali na zaskoczonych.
- To... może być gorzej?- To był pierwszy sztorm Rainee, więc Hrabina wybaczała jej wszystko.
- Oczywiście, że tak. Nie chcę was zanudzać, ale czasem zdarzają się burze trwające kilka godzin lub dni. A czasem taki, które rozwiewają się po jednej tylko godzinie. Ale wraz z chmurami rozwiewają się wspomnienia o statkach.- Westchnęła ciężko, ale zaraz zamaskowała przykre myśli wesołym uśmiechem.- Ale, ale! Jak się czuje moja załoga po chrzcie bojowym?
- Doskonale.- Eugene był uśmiechnięty mimo dokuczającej soli w ranie.
- Wypoczęci i gotowi do dalszej żeglugi.- Tristan był blady i wyglądał na zmęczonego, ale stał prosto.
- Nie mogę się odwiązać.- Rainee zrobiła zbolałą minę, jednak na dnie oczu miała wyraz jakiegoś uśmiechu.
Na słowa lady van de Fettianjoy wszyscy uśmiechnęli się wesoło, a Eugene jednym ruchem przeciął linę.

Fale tymczasem powoli zmniejszały swą siłę oraz wielkość, wiatr zaś nie ciął już tak po twarzach, jak przedtem. Łatwiej było sterować łodzią, łatwiej było obsługiwać żagiel, łatwiej wylewać wodę. Robota szła sporo, gdy nagle Eugene usłyszał zdumiony głos Tristana:
- Patrzcie, statek!
Rzeczywiście. Nieopodal nich płynął dwumasztowiec. Mocno przechylony na burtę statek miał część żagli wciągniętych, część opuszczonych, a cześć zapewne zdartych przez wiatr, bo ich fragmenty powiewały. Elena obróciła koło sterowe kilka stopni na lewo, aby w razie czego mieć wolną drogę do szerokiego łuku.
- Stawiajcie latacz.- Rozkaz zabrzmiał jak trzaśnięcie z bata. Ostry i nieznoszący sprzeciwu głos Hrabiny domagał się posłuchu. Dziewczyna stała przy sterze uważnie przyglądając się okrętowi. Nie widziała jeszcze dość dobrze, ale była to dość duża jednostka. Zielone oczy szybko przebiegały po pokładach i masztach statku bezlitośnie wypatrując znaków szczególnych. Chciała być przygotowana na ewentualny szybki odwrót lub wyminięcie.- Takie statki maja zwykle szalupy.– Stwierdziła, nie komentując poprzedniego rozkazu.
- Nie widzę żadnej.– Odparł Tristan.
Rzeczywiście, statek, chociaż płynął, wydawał się opuszczony, a silny przechył na lewą burtę sugerował uszkodzenie kadłuba.
- To, że ich nie widzisz, nie znaczy, że ich tam nie ma.- Zamilkła na moment nie odrywając wzroku od statku.- Jednak najprawdopodobniej załoga opuściła statek. Przestraszyli się, że nabiera wody. Pomyśleli, że idzie na dno. Ale on nie zatonął.- Uśmiechnęła się.- Czasem uszkodzony statek, nawet poważnie, utrzymuje się na wodzie długi czas. No i czasem taki statek wpada w ręce innych.- Tu zrobiła wiele mówiący uśmieszek.

Obrazek

- Może i tak, ale co to dla nas oznacza?– Tristan był zainteresowany.
- Dla nas? No cóż… Dla nas to oznacza tyle, że statek jest opuszczony i płynie teraz do nas równoległym kursem. Za parę minut musimy jednak zmienić nasz kurs. Cyklon wypchnął nas za bardzo na północ. Jednak jest też inne wyjście. Statek utrzyma się na powierzchni na pewno wiele godzin. Morze już jest niemal spokojne.– Tutaj akurat przesadziła.– Przechył wskazuje na to, że w kadłubie ma sporo wody. Nie wypompujemy jej. Ale pokład jest stabilny, mimo przechyłu. Można więc spróbować podejść do niego i spenetrować. Jeśli nie macie nic przeciwko, oczywiście?- Pod wesołym uśmiechem kryły się drapieżne zapędy i obudzone przed chwilą pirackie wspomnienia.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Tristan przyjrzał się drapieżnemu wyrazowi na twarzy Carmen, na jego twarzy powoli rozchodził się wilczy uśmiech.
„Robi się coraz ciekawiej.... „

- Ty trzymasz ster.... na razie podpłyńmy mu się lepiej przyjrzeć. Potem zdecydujemy co zrobić.

pani Kapitan skinęła mu głową a ich Jola obróciła się obierając nowy kurs. Muszkieter zaś ruszył na dziób statku by stanąć obok wpatrującego się w dal Eugena.

- Jak myślisz co tam znajdziemy?

Muszkieter zwrócił się do swego rodaka z nutką radości w głosie, mimo a może raczej pomimo tego iż nadal bladości na jego twarzy wskazywała iż nie do końca uporał się z wrażeniami po sztormie.

- Możemy tam znaleźć wszystko od kompletnej pustki, do rannych, psów, skarbów, albo baryłek prochu czy beczek spirytusu. Statek jest pochyły znaczy ma pełno wody, więc uratować się go niestety nie da, ale czy był to okręt wojenny czy handlowy?

- Raczej Handlowy z tego co widzę... za to nie widzę bandery pod jaka pływał.. chyba wiatr ją zerwał, ale teraz pytanie co ma w ładowniach?

- Ładownie raczej zalane, ale nadbudówki nie. więc pasażerowie, jeśli byli, kupcy, załoga mogli zostawić różne rzeczy, oprócz kosztowności, dokumenty.

- Wszystko zależy od tego jak szybko opuszczali okręt...

- Bardzo szybko, przyczyna prosta zauważ, ze zostawili statek, który nie zatonął skoro tak, to musieli być potwornie spanikowani.

- Fakt... jednak mogli go opuścić tuż przed sztormem... zależy kiedy powstała dziura.. jeśli to dziura.

- Jeśli?

- Jeżeli ładownia jest pełna a towar był źle przymocowany to wystarczyła by większa fala by zrobić przechył.

- Jeżeli to tylko przesunięcie paczek to załoga była głupia

- Jeżeli to tylko przechył załoga była nie dość że głupia to jeszcze tchórzliwa jak mało kto, a taka kombinacja jest zabójcza...

- Wtedy statek jest do uratowania, ale chyba nas jest za mało, żeby go naprostować przecież tych paczek jest pewnie kilkadziesiąt ton, to nie na siły czterech ludzi.

- Ponoć samotny człowiek jest w stanie wybudować Dom równie solidnie co dwudziestu ludzi... kwestia ile mu to zajmie.... I wiesz gdybać tak sobie możemy lecz prawdy się dowiemy gdy staniemy na pokładzie.

- O czym wy tam rozmawiacie?


Krzyk Carmen sprawił iż obaj Montaigńczycy obrócili się by spojrzeć w jej stronę. Ujrzeli dumna kobietę która mocnym pewnym chwytem ściskała koło sterowe wiatr poruszał jej włosami, całości miała posmak nieziemskiego piękna.

- Piękna Kobieta.

- Zaiste...


Muszkieter zerknął na Eugena który przyznał mu rację, na jego oblicze pełne zachwytu gdy patrzył na panią Kapitan, identyczne jak to podczas sztormu gdzie obaj zostali wyzwani od głupców, lecz jeśli coś chciał powiedzieć ponowny krzyk Carmen.

- Ogłuchliście tam?

- Nie robimy nic zdrożnego Pani. Podziwiamy urodę Królowej Oceanów.

- Widzicie już nazwę statku?


Obaj mężczyźni z tłumili uśmiech jaki cisnął się im na usta słysząc zdumienie w głosie Carmen. Eugen opanowawszy się szybciej odparł.

- Prawie siostrzyczko.

I miał rację statek był coraz bliżej dość by dostrzec iż nie było na nim żadnych szalup zaś sam statek miał nie tyle spory co niebezpieczny przechył. Sam zaś statek okazał się być piekny nowy Bryg. Zaś oczy Piratki zabłysły na ten widok. Nazwa Statku "Księżna Fal" była świeżutko namalowana zaś wszystko wskazywało iż cały statek to nowiutka jednostka bgatego kupca. Lekko popchnęła koło sterów i już statek pod pływał do niższego z boków statku. Pokład był pusty i pełen rupieci. Bałagan był straszny i bez trudu można było dostrzec iż był dziełem strachu i panicznej ucieczki.

- Ahoj jest tam kto.

Na krzyk Tristana odpowiedział jedynie szum fal... Statek był pusty i milczacy.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Cisza, która odpowiedziała na zawołanie Tristana, była znacząca. Na pokładzie nie został nikt żywy. Statek był opuszczony. Hrabina opływała szerokim łukiem dryfujący na północ bryg.
- Zrzućcie latacz.- Rozkaz był cichy. Elena nie krzyczała. Nie było takiej potrzeby, gdyż ani morza ani wiatr nie zagłuszały głosu.- No, chłopaki. Zrobimy klasyczny zwrot na jego zawietrznej. Od tej, co wiatr nie wieje.- Dodała powoli widząc zdziwienie Tristana.
- Chcesz do niego podejść?- teraz zdziwienie załogi było też słyszalne.
- Jasne.- Dla odmiany ona była zdziwiona pytaniem.- Sami rozumiecie, że opuszczone statki na morzu nie zdarzają się zbyt często. A nóż ten zawiera coś, co nas zainteresuje.- Miała dużo sugerujący uśmiech na twarzy.- Wprawdzie podchodzenie przy fali nieco większej niż zwykle rodzi pewne niebezpieczeństwo, ale cóż, jakoś sobie poradzimy. Prawda?
- Ale, ale, pani kapitan
.- Tristana fakt przeżycia burzy wprawił w doskonały humor, toteż pomagał Eugene zwijać żagiel z uśmiechem na twarzy. Mimo bolącej rany.
- Przynieście dwie liny zakończone kotwami. Nie mamy haków abordażowych więc będzie nieco trudniej, ale to nic. Eugene, ty masz zdrowe obie ręce. Rzucisz pierwszą z dziobu. Kiedy zaczepi się o coś, macie trzymać ją razem mocno i zawiązać dookoła naszego relingu. Zaraz potem rzucisz drugą z rufy. Postaram się podejść jak najbliżej, równo z boku, ale zobaczymy jak to wyjdzie. Pamiętajcie. Macie działać tylko na moją komendę.
- Rozkaz, pani kapitan.
- A z którego boku to jest od zawietrznej?
- Od tego, który jest dalej od wody.
- Ale czy to nie będzie niebezpieczne
?- Ani Eugene ani Tristan nie wydawali się przekonani jej taktyką. Hrabina nie była wybuchowa, ale zaczynała tracić cierpliwość w tłumaczeniu dlaczego wydaje takie rozkazy a nie inne. I konsultowania każdego ruchu z załogą. Trochę ją ta demokracja irytowała.
- Fakt, to trochę niebezpieczne. Ale od drugiej strony też nie jest dobrze.- Przewróciła oczami tłumacząc.- Tam mamy falę, która dobija nas do brygu. No i wiatr. Poza tym w pewnej chwili zacznie się kłaść. Mógłby nas wtedy pociągnąć ze sobą. Jeśli przycumujemy z zawietrznej dla odmiany może nas podnieść na swoją burtę. A wtedy nasz stateczek najprawdopodobniej się przewróci także pójdzie za nim. Tak źle i tak niedobrze. Ale jednak wolę drugą opcję.
- No nie wiem
.- Tristan nie był przekonany.
- Ja też nie.- Eugene wtórował muszkieterowi.
- Ale ja wiem.- Hrabina warknęła. Wypadło ostrzej niż zamierzała. Nie chciała wyciągać ostatecznego argumentu: ja tu jestem kapitanem.- A znam się na rzeczy.
- Ale dlaczego
?- Nie dawali za wygraną.- Waga naszej trójki nie zmieni wiele jeśli chodzi o obciążenie statku, natomiast łatwiej będzie wchodzić.
- Owszem. Ale jeśli bryg położy się na burtę będziemy mieli małe szanse się wydostać. Koniec dyskusji
.- Elena ucięła krótko.- Rainee, teraz zadanie dla ciebie. Słuchaj, wiem, ze jesteś słaba, ale to musisz wykonać. Masz stać przy burcie, mniej więcej na środku, i pilnować odległości. Jeśli tylko zauważysz, że liny się naprężają, masz krzyknąć i natychmiast odciąć liny. Inaczej bryg wciągnie jol.
- A wy
?- Rainee spłoszona, trzymała fason uśmiechając się niepewnie.
- My wchodzimy na statek.- Odparła piratka z prostotą.- Chłopcy pamiętajcie, jakbyście poczuli, że coś jest nie tak to zostawiacie wszystko i zwiewacie, rzucając się do morza w kierunku jola. Rainee, ty musisz być gotowa rzucić nam liny. Kiedy statek idzie na dno tworzy się na chwilę wir. Wprawdzie tutaj nie byłby za duży, gdyż bryg jest już potężnie wypełniony wodą, ale mógłby jednak być niebezpieczny. Jola jednak nie wciągnie. Więc jacht jest waszym celem, jeśli znajdziecie się w wodzie. Gotowi? Bo muszę zacząć podchodzenie?
Odpowiedź była jednoznaczna i pozytywna, toteż Elena płynnym ruchem obróciła koło sterowe.
- Przygotować się do zwrotu. Eugene luzuj powoli foka. Tristanie, ty powoli wybieraj linę.- Hrabina mówiła normalnym, spokojnym, opanowanym głosem.
Jol lekko podskoczył, kiedy skręcając przechodził przez grzbiet fali. Piratka nie zwróciła nawet na to uwagi. Zawróciła, przecięła linię wiatru.
- Tristanie, wybieraj linę. Eugene, zrzucaj grot.- Elena chciała zmniejszyć szybkość jola. Wolała dać większe możliwości zakonnikowi, gdy będzie rzucał kotwy.

Fok, jeszcze przed chwilą wydęty, opadł, ale za moment znowu napełnił się wiatrem. Teraz podchodzili do niego nieco od tyłu wchodząc powoli pod rufę brygu. Statek z bliska, z odległości kilku metrów wyglądał na nieuszkodzony. Wprawdzie nie widzieli teraz pokładu, ale cisza, cisza rozdzierana tylko lekkim stosunkowo świstem wiatru oraz delikatnym szumem morza, była tym bardziej niesamowita. Jol precyzyjnie sterowany dłonią piratki powoli podchodził pod burtę większego okrętu. Dziewczyna niemal czuła fale unoszące dziób jola oraz odbijające się od burty brygu. Wiedziała, że jeżeli nie zachowa maksymalnej koncentracji, to mocniejsza fala lub podmuch może tak pchnąć jola, że zderzy się z burtą płynącego obok statku i w najlepszym razie zostanie tylko uszkodzony.

- Teraz, rzuć linę! – Krzyknęła w pewnym momencie, gdy jol zbliżył się na mnie więcej metr na wysokości śródokręcia.
Sept Tour rzucił. Kotwa przeleciała przez burtę, trafiając gdzieś na pokład. Eugene zaczął powoli wybierać. Pechowo jednak kotwa nie zahaczyła o nic i bez przeszkód powoli przesuwała po pokładzie brygu w górę. Eugene obawiał się, że trzeba będzie robić kolejny nawrót, kiedy nagle poczuł w dłoni, jak lina napina się. Błyskawicznie pochylił się i zaczął obwiązywać ją na okrętkę na barierce relingu, a po chwili rzucał już drugą. Wraz z Tristanem dociągali je najmocniej, jak mogli. Elena zostawiła około metra wolnego miejsca między burtami. Na koniec piratka pozawiązywała wszystko mocnymi węzłami marynarskimi.
- Eugene, zrzuć foka. Pójdziemy w dryf razem z nim.- Baron wykonał rozkaz i wszyscy troje stanęli na wysokości śródokręcia brygu.
- Bierzcie.– Sept Tour podał im krócice.
- Skąd wziąłeś?- Zainteresował się muszkieter.
- W pokoju z mapami na dole w nieprzemakalnej skrzynce wyłożonej skórą były cztery pistolety, tyleż muszkietów oraz worek prochu plus kule. Najwidoczniej osoba używająca jola wolała mieć pod ręka całkiem niezły arsenał.

Piratka skoczyła pierwsza. Zręcznie niczym kocica dostała się na burtę brygu, a potem chwytając się to wrót działowych, to zwisających lin, wdrapała się na deski. Zaraz za nią szli mężczyźni, ale nierównie ciężej im to wychodziło. Niemniej, po chwili także oni stanęli na krzywym pokładzie.
- Pewnie ze 30 stopni.– Skwitował Tristan przytrzymujący się relingu z krzywym uśmiechem na twarzy.
- Raczej 25.– Oceniła bezlitośnie Hrabina.- Ale to i tak dużo. Co innego chwilowe przechyły, ale taki skos i to w ciężkiej pogodzie? Wcale się nie dziwię, że nabrała wody. Ano zobaczmy, co z nią.– Elena aż przełykała ślinę na myśl o spenetrowaniu statku. Eugene pomyślał, że był to wcześniej naprawdę ładny okręt: smukły, zwarty, mający w sobie duży potencjał dzielności morskiej. Miał dwie nadbudówki: większą rufową i mniejszą dziobową.
- No to co, panowie? Ja na rufę, pan, kawalerze, na dziób, a Eugene ładownie. Może być?- Piratka zaczęła się spieszyć.
- Jasne, maleńka. Baw się dobrze.– Uśmiechnął się do niej baron i skierował na środek pod grotmaszt, gdzie było główne wejście do ładowni statku. Ślizgał się. Łup! Przewrócił się na mokrym pokładzie, wyrzynając łokciem w twardą dechę.
- Nic ci nie jest?– Usłyszał niespokojny głos Eleny, która właśnie otwierała drzwi do nadbudówki, ale na odgłos walnięcia o pokład odwróciła się.
- Nie, nie.– Machnął ręką Eugene.– Ślisko trochę, no i wywaliłem się. Dobra, nic się nie stało.
Piratka uspokojona kiwnęła głowa i po chwili tylko pozostawione na oścież drzwi unaoczniały, że na tym pustym pokładzie przebywał ktoś jeszcze oprócz barona. Tristan bowiem także penetrował już przeznaczony dla siebie kawałek statku.
- Ano, trzeba się brać za robotę.– Powiedział do siebie Eugene i tym razem bardzo ostrożnie, starannie się przytrzymując rozmaitych fragmentów pokładu podszedł do luku. Normalnie otwiera go dwóch marynarzy, gdyż luk brygu to była po prostu duża dziura w pokładzie przykryta drewnianą klapą. Jednakże już wcześniej wszyscy zauważyli, że ten był otwarty, problemu więc nie było. Przynajmniej dopóki Sept Tour nie zbliżył się do wlotu.

Spojrzał do środka. Pierwsze co zauważył, że rzeczywiście luk był częściowo zalany. Jego prawa cześć była wypełniona wodą, a w lewej, przez chwilę nie mógł w to uwierzyć, po lewej leżało kilka osób przywiązanych do bocznych słupków. Mieli związane ręce, nogi oraz kneble w ustach. Nie mogli się ruszać, tak ich skrępowano. Teraz Eugene widział więcej. W zalanej części także byli ludzie. Byli. Wcześniej. Bowiem teraz tylko można było obserwować jak bezwładnie ich głowy poruszają się w wodzie w rytm kołysania statku.
- Straszne.– Pomyślał.– Straszne.
- Tutaj!– Ryknął na cały głos po kastylijsku.– Do mnie!
Po czym zbiegł niemal po schodach w głąb ładowni, gdzie grupa oczu wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, błaganiem i nadzieją. Statek niósł kastylijska flagę, dlatego odzywał się wyłącznie w tym języku.
- Idzie pomoc!– Wrzasnął.– Już was uwalniamy.– Doskoczył do pierwszej z brzegu osoby wyciągając jej knebel i sztyletem tnąc więzy. Była to młoda dziewczyna, ubrana w dobrą suknię z aksamitu. Miała może szesnaście lat i, gdyby nie strach malujący się na jej obliczu oraz rozmazany makijaż, można by ją uznać za uroczą młodą damę. Teraz jednak w podartej sukni, spłoszona niczym zagoniona przez łowczych łania, uratowana niespodziewanie, chyba ze szczęścia straciła na moment zdolność myślenia, bo rzuciła się Eugene na szyję, płacząc oraz krzycząc przez łzy podziękowania. Ten ją jednak osunął delikatnie, choć stanowczo.
- Dość!– Krzyknął.– Uciekaj na pokład.– Baron bał się, że wystraszona dziewczyna, która przeszła taki koszmar, będzie teraz tylko przeszkadzać.– Uciekaj. Rozumiesz? Muszę ratować resztę.
Dziewczyna skinęła głową i dalej przełykając łzy po krzywej, chwiejnej podłodze ładowni doszła do schodów i zaczęła się po nich wspinać. Eugene zaś zabrał się za uwalnianie reszty. W sumie było 15 żywych. Niektórzy z nich leżeli tuż nad powierzchnią wody. Ciała mieli zalane, nawet częściowo głowy, jednak usta starali się trzymać jeszcze nad powierzchnią, by jak najdłużej łapać powietrze. Ich straszna walka została nagrodzona. Eugene przecinał im więzy, a oni już sami wyrywali sobie kneble i krzycząc z radości, płacząc uciekali na górę, gdzie leżało wyzwolenie. Pomagali im Tristan i Elena, którzy, przywołani krzykami Eugene, także zjawili się w ładowni.
- Idźcie pod górę. Na lewo. Tam jest nasz statek.- Piratka i muszkieter informowali uciekinierów, którzy wybiegali na pokład barku. Niektórzy rzeczywiście od razu zmierzali do jola, ale inni, obawiając się trochę przeskoczyć na mniejszy statek, ustawiali się na pokładzie czekając aż Elena i Tristan im pomogą.

Obrazek

- Och, panie, panie, dzięki, dzięki.
- Kto wam to zrobił
?– Spytał jednego, który choć uwolniony nie uciekł, lecz zachowawszy zimną krew pomagał ratować resztę.
- Piraci. Te najpodlejsze z podłych psów morza.– Mówił gorzko mężczyzna w brązowym kubraku z oberwanymi rękawami.– Jesteśmy swobodnymi kupcami, a nasza „Klara do Visco” to wspaniały statek. Okazało się, że wśród pasażerów byli jednak ludzie piratów. Zamordowali kapitana.
- Krótko, mów krótko. Potem posłuchamy dokładniej.
- To było wczoraj. Zamordowali kapitana, więc wybuchło zamieszanie. Wtedy podeszła do nas fregata i ani się obejrzeliśmy, już byliśmy związani. Kilku z nas zginęło, a reszta... Sam, panie, widzisz.- Westchnął ciężko i pokręcił głową
.- Zrobili dziurę w kadłubie po porostu zostawiając nas. Odeszli śmiejąc się do rozpuku, banda najgorszych szumowin.
- Kto to taki? Kto to był?- Eugene pracował dalej, zajęty dwoma sprawami naraz.
- Najpodlejsza dwójka, jaka tylko mogą nosić morza: młody, brodaty, z wąsikiem oraz złym spojrzeniem i jego ruda pinda. Wielka, jak baby z Usurii, cycata, jakby zamiast kobiety była krową i ruda, przeraźliwie ruda. Odchodząc powiedzieli nam, że nazywają się Piotr Blood i jego pierwszy oficer Hrabina.
Słowa te były więzień wypluł z taką nienawiścią, że, wydawało się, rozsadzają go.

Elena wszystkimi siłami starała się zachować kamienną twarz. W jej duszy szalał istny tajfun uczuć. Najchętniej podskoczyłaby do mężczyzny i strzeliła go na odlew w twarz. Albo w brzuch. W cokolwiek. Gotowała się z wściekłości, dławiła gniewem. Jak on mógł tak mówić o niej. O Kapitanie. Nie zniesie tego, nie wytrzyma dłużej jeśli ten zaściankowy dureń będzie dalej ubliżał imieniu zmarłego Kapitana.

Elenie drgały mięśnie szczęki, zaciśniętej mocno od powstrzymywanej złości. Zazwyczaj pełne usta zacisnęła w cienką kreskę, żeby nie wyrwało się spomiędzy warg żadne nieopatrzne słowo. Zielone oczy błyszczały dziko i okrutnie w odpowiedzi na słowa poszkodowanego. Ręce drżały jak w febrze, bo piratka kipiała energią a stała bezczynnie. Doskonale wiedziała, że gdyby się wydało, że to ona jest Hrabiną, nic by jej nie pomogło. Ci ludzie przeżyli takie nieszczęścia, że rozszarpali by ją gołymi rękoma. I nie miałoby znaczenia, że tamta Hrabina wyglądała i mówiła inaczej.

Zemsta to ślepe i bezlitosne uczucie. W gniewie i nienawiści najpierw się wali lub strzela a dopiero potem zadaje pytania. Przecież znała to z własnego doświadczenia. Sama wcale nie potrzebowała znać motywów postępowania biskupa. Wystarczyła jej pamięć o tym, co jej zrobił, żeby go zabić jak psa. Dlatego nie reagowała na słowa rozgoryczonego człowieka, chociaż wszystko w niej wrzało ze złości. Chciała już zejść z tego statku i odstawić kupców na brzeg. Pozbyć się ich obecności, która kaleczyła serce. Pozbyć się ich słów, które kaleczyły duszę. Pozbyć się ich zemsty, która zagrażała jej życiu.

- Chodźmy już.- Warknęła, zbliżywszy się na moment do Eugene’a.- Za długo tu siedzimy.
- Za chwilę. To prawie wszyscy
.- Baron przeciął więzy ostatniemu człowiekowi i prawie wyniósł go na pokład, bo biedak ledwie trzymał się na nogach.
Elena czekała na niego przy włazie, podała rękę i pomogła wyjść z ładowni. Śliski, pochyły pokład nie była najlepszym chodnikiem świata, ale kupcy jakoś dawali radę. Pomagali sobie nawzajem, podciągając się i popychając. Także Tristan się w to włączył. Piratka szła ostatnia, pilnując, żeby nikt nie został w tyle lub nie ześlizgnął się z pokładu.

Za chwilę już pierwsi z nich znikali za burtą, łapani silnymi rękoma muszkietera, który skoczył pierwszy. Elena jeszcze ostatni raz rzuciła tęskne spojrzenie na bryg i przełożyła nogę przez reling. Pokład miał nachylenie lekko ponad 30 stopni. Ta zabawa zaczynała być niebezpieczna. Nie mogła ryzykować przeszukania. I jeszcze z tą czeredą dzieci na karku. Z rezygnacją pokiwała głową. Zaczęła schodzić po burcie.

Nie minęła chwila a już jej ciężkie buty huknęły o deski pokładu jola. Milcząc dalej przeszła się wzdłuż burty pociągnąwszy za zwisające końce lin. Jedno szarpnięcie i cumy były zwolnione.
- Eugene, ściągnij kotwy. Rainee, rozlokuj jakoś naszych pasażerów. Mają nie przeszkadzać.- Dodała ciszej przechodząc obok lady. Z powrotem była opanowana i spokojna. Jakby nic się nie stało. Baron zamyślił się nad tym, pamiętając napięcie, jakie słyszał w jej głosie jeszcze chwilę temu.- Tristanie, wciągnij fok.
I natychmiast podeszła do steru. Chwyciła się go jak koła ratunkowego. I faktycznie na jej twarzy mignęła ulga.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

- Odbijamy!– Z ulgą krzyknął jeden z uratowanych podróżnych. Wyglądał zdecydowanie lepiej od innych, a jego strój, chociaż ubrudzony był niezmiernie kosztowny:

Obrazek

Był to mężczyzna w średnim wieku, krótko ostrzyżony brunet, z wąsikiem, wbrew modzie jednak nie podkręconym, lecz lekko stroszonym. Teraz ów człowiek zwrócił się w kierunku wyzwolicieli.
- Nie wiem kim, zacni państwo, jesteście, ale wiatry wyzwolenia was przygnały w to miejsce. Szkoda, że nie jakiś czas wcześniej.– Zacisnął pięści.– Bo może udałoby się uratować i innych. Chociaż, kto wie, może także padlibyście ofiarą tego podleca oraz jego rudej zdziry. Dziękuję wam, dziękuję i wraz z żoną.– Pokazał niewiastę, która oparta o burtę starała się nieco ochłonąć.– Pragniemy wam wyrazić nasze najszczersze podziękowania.
- Ależ waszmość.– Odezwał się Tristan.– Wszak to normalna rzecz, życzliwość na morzu. Wszak każdy może paść łupem tej bandy łajdaków i radziśmy pomóc każdemu, kto stał się ich ofiarą. Kim jednak, waszmość, jesteś? Wybacz, że pytam, ale obyczajność pańska wskazuje na niebylejakiego męża.
- Ano, jestem hrabia Vilar don Almodovara, a to moja małżonka, Alora.– Dodał nieco spłoszony, bo jego pani właśnie wymiotowała za burtę tuż obok Rainee, która robiła to samo.
„Wspólne wymiotowanie zbliża ludzi.” pomyślał Eugene, ale na głos powiedział co innego.
Towarzysz mój miał rację, co do pana, gdyż na pierwszy rzut oka da się rozpoznać godność. Możesz zaś mi pan, hrabio, wierzyć, że właśnie najtrudniej pozostać wielkim panem w tarapatach. Co do nas– Wskazał na Hrabinę.– To pani Carmen don Laru, wdowa po dzielnym oficerze wojsk naszego dobrego pana. Ja zaś jestem jej przybocznym i doradcą, Eugene don Septimo Torre.– Baron dosłownie przetłumaczył swoje nazwisko, jego imię zaś, podobnie jak reszty, mogło uchodzić za kastylijskie.– To zaś– Kontynuował przedstawienie.– Tristan i Rainee don Hermoso.
- Stanowicie niezwykłe towarzystwo, senior. Wdzięcznym wam jestem, że uratowaliście nas. Ale statek bez załogi, tylko ze szlachetnie urodzonymi, za sterem zaś dama na męsko odziana?- Don Almodovara był bardzo taktownie zdziwiony, więc nie sposób było doszukać się w jego zachowaniu uchybienia.- Raczej nie praktykujemy tego w Kastylii. Język zaś wasz, nie obrażajcie się panie, nie brzmi śpiewnie, niczym ten, którym my władamy. Twarda to raczej mowa, którą słychać w ustach cudzoziemców. Pomijając seniorę don Laru.- Skłonił się dwornie Hrabinie. Ta jednak zdawała się go nie dostrzegać.
- Ano, tak się może wydawać, ale w rzeczywistości wytłumaczenie wszystkiego jest całkiem proste.- Eugene nawet się nie zmieszał.- Kastylijczykamiśmy rodowitymi zarówno ja, jak i cabaliero Tristan, ale urodzonymi poza ojczyzną. Ojcowie nasi przed wieloma laty wyruszyli na wojenne szlaki i w różne miejsca świata losy ich zagnały.– Eugene zaznaczył, że byli najemnikami, co nieraz się wśród szlachty zdarzało. Wprawdzie od czasu wojny z Montaigne, kto chciał wojny, miał ją na miejscu, ale tutaj wspominano o znacznie wcześniejszych czasach.- Młodymi byli jeszcze ludźmi, więc naturalne, że rodzin nie mieli. Trzymali się zaś blisko razem mocnymi więzami przyjaźni oraz poczucia wspólnoty narodowościowej związani. Tak podróżując, założyli rodziny oraz naturalna koleją spraw pojawiliśmy się my: Kastylijczycy wychowani na obczyźnie, a przecież sercem związani z naszą ziemią.


La Condesa stała przy sterze i czekała, kiedy wybuchnie. Kiedy będzie miała dość. A ten moment nieuchronnie się zbliżał. Aby go nieco odsunąć w czasie, Elena zdecydowała się na zabranie głosu w dyskusji.
- Panie don Septimo Torre, starczy na razie wyjaśnień. Jest nam bardzo miło, że jesteście wdzięczni, don Almodovara.- Zwróciła się bezpośrednio do hrabiego. Miała na twarzy uprzejmy uśmiech, a głos był spokojny i opanowany.- Raczcie zatem wypocząć i zająć się resztą waszej dotychczasowej załogi.- Szerokim gestem ramienia objęła ludzi siedzących pod burtami.- Paniom na pewno przyda się trochę odświeżenia a panom napitek. Rainee!- Zawołała donośnie.
- Słucham?- Kiedy lady podeszła, wycierając twarz skrawkiem jakiejś bliżej nieokreślonej szmaty, Hrabina obrzuciła pokład i ludzi jednym przeciągłym spojrzeniem znad jej ramienia.
- Zaprowadzisz obie panie na dół, do jednej z kabin i pomożesz w czym tylko zechcą.- Elena wskazała na żonę hrabiego i drugą dziewczynę znalezioną na brygu.- Drogie panie, pani don Hermoso jest do waszej dyspozycji.
Rainee rzuciła Elenie spojrzenie spłoszone ale podszyte buntem. Jednak posłusznie ruszyła pod pokład.
- Droga pani don Laru. Jestem pewien, że "moja" załoga świetnie sobie radzi.- Hrabia nie był kapitanem. Nie miał pojęcia o morzu i to rzucało się w oczy. Może był wielkim i ważnym panem, może miał pieniądze i pozycję, jednak nie potrafił odnaleźć się w niecodziennej dla siebie sytuacji. „Zdarza się” pomyślała Hrabina „tylko czemu mnie?” i przewróciła oczami.- Są tylko zmęczeni i przyda im się odrobina pokrzepienia, ale nic im nie będzie. Zapewniam panią, że to dobrze wyszkoleni ludzie. Nie jest łatwo takich zastraszyć.
- Panie don Septimo Torres! Proszę z łaski swojej wnieść na pokład dwa bukłaki: wino i woda. Zapewne załoga chciałaby zwilżyć nieco gardła.- Elena uśmiechnęła się szerzej a ludzie odpowiedzieli jej cichym pomrukiem aprobaty. Eugene kiwnął głową i poszedł.- Panie don Hermoso. Robimy zmianę żagli. Pan wybaczy, panie hrabio, obowiązki.- Hrabina wyłgała się od konieczności dalszej rozmowy grzeczną wymówką, jakiej nauczyła się jeszcze dawno temu.
- Ależ oczywiście. Ja także skorzystam z waszej łaskawości i wypiję zdrowie naszych wyzwolicieli.

Jol, prowadzony zręczną ręką Eleny, wypłynął z cienia burty „Klary do Visco”. Cicho, statecznie i elegancko sunął ten mały jachcik wzdłuż kadłuba umierającego okrętu. Hrabina ciągle szła prawie pod wiatr. Mały napór na żagle pozwalał na brak pracy załogi. Płynęli więc powoli.
Piratka chciała zmienić już żagle. Założenie sztormowych, bardziej wytrzymałych i twardszych żagli było niezbędne podczas burzy. Teraz jednak, nie było to potrzebne. Wręcz lepiej będzie jeśli zawisną zwykłe żagle.
Pod rzeczowymi rozkazami, Tristan powoli zmieniał płótna na masztach. Jak tylko Eugene skończył swoją robotę dołączył do niego i wkrótce jol płynął już szybko na południe.

- Teraz jest chwila wolnego, panowie.- Elena rzekła do swojej załogi, spojrzała w niebo i uśmiechnęła się.- Jeszcze tylko muszę zerknąć na mapę i będzie po robocie na jakiś czas.
Tristan spojrzał na nią i też się uśmiechnął. Ale raczej z możliwości odpoczynku. Po sztormie, gimnastyce na pokładzie brygu i totalnej zmianie żagli postrzał dawał mu się we znaki. Eugene na pewno nie czuł się lepiej. Jednak obaj robili dobre miny do złej gry.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Zablokowany