[WFRP] Gruzy Wolfenburga

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Vibe »

Norr Norrison

To było to! Przeciwnik idealny dla zabójcy i Norrison bardzo szybko się o tym przekonał. Bestia okazała się silniejsza niż khazad przypuszczał i po kilku sekundach walki, które dla Norra trwały zdecydowanie za długo, Zabójca wylądował pod drzewem, kilka metrów od głównego pola bitwy. Raną na ramieniu z której płynęła krew zupełnie się nie przejmował, mimo iż cięcie było dość głębokie. Najbardziej denerwował go fakt, że nie zaprezentował stworowi żadnego ze swych najlepszych ciosów, ba! Nawet go nie drasnął. To nie mogło się tak skończyć.

- Ty plugawa świnio, jakem Norrison jeszcze z Tobą nie skończyłem.. - syknął gardłowo pod nosem. Z jego oczu biło szaleństwo.

Przeklinając w khazalidzie pod nosem zerwał się piorunem na równe nogi i od razu poczuł świdrujący ból prawego boku, tam gdzie dostał kopytem. Dobrze że w ostatniej chwili zablokował cios, bo gdyby nie to, zapewne ni mógłby już wstać o własnych siłach. Furia i gniew wzięły jednak górę na bólem. Nikt, a tym bardziej żaden paskudny stwór nie zlekceważy Norrisona. Żaden!!! Warcząc i wciąż przeklinając, Norr podniósł leżący nieopodal swój wielki topór, podrzucił go w obu dłoniach odpowiednio układając do uderzenia, po czym z okrzykiem bojowym na ustach i uniesionym w górę ostrzem ruszył poprzez knieje by wypaść na polankę i zaatakować bestię choćby od tyłu. Liczyło się tylko przeznaczenie...
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter von Hardenberg

"Coś jest chyba nie tak z czasem. Przecież walka jest dynamiczna i zażarta, więc dlaczego on się tak strasznie wlecze?!" takie myśli przechodziły mu przez głowę, kiedy stał z tyłu. Miał nadzieję, że żołnierze dadzą sobie radę bez jego pomocy. W końcu to mimo wszystko wojsko! Do tego mamy przewagę liczebną... chyba - Dieter nie był pewien ilu napastników ich zaatakowało. Czekał z napięciem, aż ostatni zwierzoczłek padnie. Niestety nie było mu dane pozostać biernym w tej walce. Nie wiedzieć czemu, bełt wystrzelił w kierunku pomiotu Chaosu zanim ostrze wroga zdążyło zagłębić się w ciele żołnierza. Dieter zdążył się jeszcze uśmiechnąć widząc wojownika żywego, zanim zauważył co dzieje się po jego prawej stronie. Zamarł ze strachu. Był teraz praktycznie bezbronny, a wróg bardzo szybko się zbliżał. Szpieg zdawał sobie sprawę, że najgorsze co teraz mógł robić to stać w miejscu. Ta świadomość jednak w niczym nie pomagała. Nagle przed oczami mignęło mu coś czerwonego. Strzała...

Zwierzoczłek zachwiał się w biegu i wpadł prosto na Hardenberga. Człowiek był zbyt zdezorientowany by cokolwiek zrobić - mógł tylko poddać się ogromnej sile z jaką uderzył na niego potwór. Padł na ziemię przygnieciony ciałem bestii. Spanikował. Czuł smród. Widział krew... na szczęście chyba nie jego. Z odrazą i strachem próbował podnieść bezwładne ciało chociaż na tyle, by wygramolić się spod śmierdzącego truchła. W pewnej chwili wydało mu się, że stwór się poruszył. Przerażony, niezgrabnie wyszarpnął sztylet i dźgnął kilka razy... Po dłuższej chwili udało mu się wydostać spod martwej bestii. Odetchnął z ulgą... tylko po to, żeby zaraz zakląć na widok minotaura masakrującego oddział Bohmego. Usłyszał głos Culosha:
-"... nie zbliżajcie się do tego ścierwa..."
O nie! Tego Dieter nie miał najmniejszego zamiaru robić. Już ledwo żył po bliskim spotkaniu z ziemią. W dodatku walka sztyletem miała to do siebie, że trzeba podejść blisko - w tym przypadku za blisko. Tu z tyłu było mu zdecydowanie lepiej. Niestety na załadowanie kuszy było już za późno..." Zaraz, zaraz... włócznie. Oddział Bohmego miał dobry pomysł - wykonanie niestety było gorsze. W pobliżu musi leżeć jakaś prawdziwa broń... to w końcu pie*rzone pole bitwy!" Szukał wzrokiem jakiejś długiej broni. Nie, nie miał zamiaru sam walczyć z tym olbrzymem. Wolał obarczyć tym zadaniem kogoś innego. Nawet miecze sierżanta i Ninherel to mało w tej potyczce. Ale doświadczony wojownik z odpowiednim do sytuacji orężem może zdziałać wiele. Gdyby tylko znaleźć jakąś włócznię... Dieter znał teorię - z im większą siła przeciwnik natrze na ciebie, tym większe straty mu wyrządzisz. Znał niestety tylko teorię... ale Vileren na pewno wykorzystałby taki oręż w odpowiedni sposób - musi go tylko mieć. "Noż cholera jasna!"

Minotaur był coraz bliżej. Wygląda na to, że było już za późno na obmyślanie strategii obrony. Człowiek starał się przewidzieć ruchy bestii, chociaż na tyle, by zdążyć zejść jej z drogi. Dieter błagał Ranalda, żeby tym razem nie poskąpił mu szczęścia - będzie teraz bardzo potrzebne.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

Nim Cuolsh zdążył puścić cięciwę, wielka ognista kula trafiła w pierś minotaura, który natychmiast zwalił się pod jej uderzeniem. Staliście zupełnie zdezorientowani patrząc jak bestia wyjąc próbuje ugasić płonący tors, ale tylko chwila wystarczyła by jej żywot zakończył Norr, który pojawiając się znienacka rozpłatał łeb stwora potężnym uderzeniem z góry. Minotaur padł ciężko na ziemię i już nie poruszył. Walka została zakończona.

Odwróciliście się w kierunku skąd uderzyła ognista kula i na niewielkim wzniesieniu nieopodal dostrzegliście piątkę postaci. Wszyscy byli konno. Ci widząc że są obserwowani, podjechali bliżej i dopiero teraz mogliście się im lepiej przyjrzeć. Pierwsza z prawej jechała wysoka, młoda, ładna kobietą przed trzydziestką o czarnych włosach upstrzonych czerwonymi przebarwieniami – każdy kto choć trochę interesował się Kolegiami Magii wiedział, że był to efekt oddziaływania na jej osobę wiatru Aqshy. Odziana była w szkarłatne szaty, skrojone na wzór wojskowego munduru nie ograniczającego swobody ruchu. Strój był na tyle obcisły, że podkreślał jej duże, stożkowate piersi i łagodnie zaokrągloną figurę. Przy pasie mogliście dostrzec pęk siedmiu kluczy, a w dłoni finezyjnie wykonany kostur – teraz już wiedzieliście kto uderzył w minotaura . Drugą postacią był zakapturzony elf o ciemnych włosach. Odziany był w kolczugę i czarny płaszcz do kostek, na jego plecach spoczywał łuk i kołczan ze strzałami, przy boku miecz. Obok niego jechał dobrze zbudowany łysy mężczyzna z szeroką blizną na czaszce. Brudne od krwi szaty w barwach Sigmaryckich duchownych i runiczny miecz przy pasie, zdradzały że musiał być on akolitą bądź kapłanem Młotodzierżcy. Drugą z kobiet w tym osobliwym towarzystwie była elfka o długich, skręconych w loki włosach. Miały na pierwszy rzut oka zwyczajny kolor ciemnego blondu - jednak momentami przebłyskiwały złotem. Ubrana w skórznię i ciemny płaszcz, na plecach nosiła łuk i kołczan strzał, przy boku, jak jej pobratymiec, miecz. Najbardziej jednak wyróżniał się sunący na czele jeździec – nie można było przeoczyć masywnej sylwetki o kwadratowym torsie, lśniących bielą włosach i szerokiej blizny na prawym policzku, znaczącej twarz mordercy o niebieskich oczach, w których tliła się zimna iskra szaleństwa. Był niezwykle wysoki, dużo wyższy niż przeciętny wysoki mężczyzna. Wszystko emanowało masywnością, budzącą strach siłą, której nic się nie oprze. Odziany był w kirys i futro z białego wilka, na plecach nosił miecz o finezyjnie wykonanej głowni. Gdy podjechali bliżej, mężczyzna zsiadł ze swego ohydnego wierzchowca i rozglądając się po pobojowisku powiedział:

- Dobrze, że byliśmy w pobliżu, bo byście skończyli jako kolacja dla tego gówna. – splunął na ścierwo minotaura. Głos miał szorstki i zimny. - Jestem Werner Broch, a to moja kompania: Ravandil, najlepszy zwiadowca po tej cześci Reiku... po tamtej pewnie też – uśmiechnął się zimno - dalej Ninerl - świetne oko i miecz, Konrad - za Sigmara pójdzie do piekła i jeszcze dalej i ta, która usmażyła tego skurczybyka, Karin, Czarodziejka Ognia jak już zdążyliście się przekonać. Jak was zwą i co tu robicie?

- Jestem Heinz Böhme, jedyny żyjący dowódca Wolfenburga. A o to co wy tutaj robicie sam mogę was spytać – odezwał się nagle Bohme i podszedł do Brocha. Przy siwym wielkoludzie kapitan wyglądał co najmniej dziwnie, jeśli nie śmiesznie. - Przybyliśmy z Wilczego Miasta po wodę, a potem nas zaatakowali.

- Dobrze się składa, bo i my tam podążamy, słyszeliśmy że w mieście potrzebna jest pomoc. Tyle tego ścierwa się ostatnio panoszy po traktach, że cesarscy nawet dupy ruszyć nie chcą ze stolicy co by pomóc cywilom. Możesz na nas liczyć, Bohme. - nie czekając co odrzeknie kapitan Broch spojrzał na elfa. - Ravandil, zrób szybki zwiad w promieniu kilometra i sprawdź czy jakieś ścierwo nie zostało jeszcze w lesie. Wracaj jak tylko na coś trafisz. I bądź ostrożny.

Zakapturzony elf skinął siwemu głową, uderzył konia w boki i po chwili zniknął w gęstwinie lasu. Gdy Broch poszedł rozmawiać ze swymi ludźmi, Bohme rzucił do was.

- Zbieramy martwych, rannych i wracamy do Wolfenburga. Nie możemy sobie pozwolić na dalsze straty. A tobie Broch i twoim ludziom dziękujemy za pomoc i wsparcie – teraz przyda się każdy miecz i nie tylko – spojrzał z pewną rezerwą na czarodziejkę i chwilę później wydał rozkazy swoim ludziom.

Siwy olbrzym dosiadł swego wierzchowca w momencie gdy wrócił Ravandil i zdał relację, że wokół czysto.


Wracamy do gry, nie wiem czy uda mi się utrzymać płynność sesji (jeden post na 3-4 dni), ale postaram się, zwłaszcza że mam ciekawy pomysł co do dalszej części przygody. No i mam nadzieję, że miło Was zaskoczyłem NPC-ami ;).
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Ognista kula zmiotła minotaura, który przewrócił się jak gałązka trawy przy mocnym wietrze. Skąd się wzięła? Z tego co wiedział Aluthol, to nikt z nich nie umiał czarować... A na pewno nie on. Patrzył przez chwilę zadziwiony, a na jego bladym obliczu malowało się zdumienie. Wtedy zauważył - na pobliskim wzgórzu znajdowała się piątka konnych postaci.

Osobliwe to było towarzystwo. Dwójka elfów, akolita Sigmara, kobieta wyglądająca na maga (zagadka kuli ognia wyjaśniona) i mężczyzna o aparycji niedźwiedzia, sunący na czele tej kompanii. Człowiek ów, przestawiwszy się jako Werner Broch, zapoznał ich też z resztą swoich przyjaciół. Skąd oni się tu wzięli, u licha? Zwiadowca, akolita, mag?

Krótka pogawędka i wszystko stało się jasne... A przynajmniej nieco jaśniejsze. Elf zwany Ravandilem udał się na zwiad i wrócił po chwili, twierdząc, że teren jest czysty. Aluthola zaniepokoiło to towarzystwo. Ta drużyna wydawała mu się taka... jakby z innej bajki. Prawie jak w legendach... Ale byli jak najbardziej materialni i do tego im pomogli.

-Dziękuję wam za pomoc w imieniu naszej kompanii- powiedział sierżant -Nazywam się Aluthol Vileren, sierżant imperialnej armii- uścisnął niedźwiedziowatą dłoń Brocha. Rzucił potem niedbale do reszty -Ruszmy stąd tyłki jak najszybciej- streszczając w ten sposób pomysł, który przed chwilą rzucił Bohme.

Nieźle, spotkać swoją inną postać tak Deus Ex Machina :D
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter von Hardenberg

Dieter zamknął oczy. Wyglądało na to, że wszystko skończy się właśnie tutaj i teraz. Ale jakoś nic się nie stało. Szpieg otworzył oczy i rozejrzał się dookoła z jakimś – zupełnie nieodpowiednim w tej sytuacji – rozczarowaniem. Stało się coś dziwnego. Coś co nie zdarzało się Dieterowi często. „Cud czy co?”

Okazało się, że to jednak nie był cud. Zamiast niego była za to banda jakichś dziwaków. Przede wszystkim – więcej elfów. „No pięknie… ale ich rasa najwidoczniej potrafi się bić, a to chwilowo wystarczy. Kogo tu jeszcze przywiało...” Czarodziejka? Na to wygląda… W końcu chyba nawet w takim przeklętym miejscu jak to, kule ognia nie pojawiają się znikąd. Dalej: Sigmaryta. Pomoc bogów zawsze się przyda. Co prawda, z tego co słyszał Dieter, wyznawcy akurat tego boga, bywają nerwowi. „To jest złe, tamto jest złe… Zniszczmy to!” Westchnął. O ostatnim z tej piątki Hardenberg mógł powiedzieć tylko jedno – w tym miejscu na pewno się przyda. Chłop wielki jak brzoza - nawet jeśli nie potrafi się bić, to przynajmniej zatrzyma na sobie ewentualnych atakujących. A dopóki dzięki temu Dieter utrzyma się przy życiu, to wszystko jest w porządku.

Sprawę powitania zostawił Vilerenowi. W końcu nie byli na żadnym cholernym bankiecie, tylko w samym środku jakiejś przeklętej ziemi! W każdej chwili mogli przybyć kolejni napastnicy. A to była akurat ostatnia rzecz, jakiej by chciał Dieter. Szpieg czułby się zdecydowanie lepiej nawet w ruinach, które Bohme uparcie nazywał „obozem.” Ale czasem trzeba robić dobrą minę do złej gry, prawda? A skoro trzeba…
- Dieter von Hardenberg, witam przyjaciele – powiedział szybko, spoglądając kolejno na twarze „bohaterów,” po czym rozejrzał się nerwowo dookoła – A skoro uprzejmości mamy już za sobą, to może jednak opuścimy to miejsce?
Tak oto, kolejny raz Dieter przeklinał w duszy dzień, w którym zgodził się na podróż do Wolfenburga… Chociaż, może teraz będzie lepiej? Ich "wybawcy" nie wyglądali na amatorów, więc może jednak Dieter wyjdzie z tego wszystkiego cało? Podziękował cicho Ranaldowi za opiekę nad nim. „Nadal żyjesz, panie von Hardenberg.”
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Cuolsh i Ninherel

Cuolsh nie zdążył nawet wypuścić strzały, gdy Minotaur płonął magicznym ogniem który pojawił się nie wiadomo skąd. Trzeba przyznać że widok ten zrobił na elfie duże wrażenie. Jęzory ognia trawiły bestię, a Norr po chwili zakończył żywot stwora potężnym uderzeniem w łeb. Strzelec nie przepadał za tymi małymi pokurczami, ale trzeba było być całkowitym hipokrytą by powiedzieć że Zabójcy brakuje męstwa i odwagi. Chwilę później na polu walki pojawiła się piątka podejrzanych (na pierwszy rzut oka) typów, w tym czarodziejka, która swym czarem przeważyła szalę zwycięstwa na ich stronę. Gdy siwy olbrzym o nazwisku Broch przedstawił siebie i swoją załogę, elf skinął mu jedynie głową i rzucił szorstko.

- Cuolsh-an-Eshain, w razie potrzeby możecie liczyć na mój łuk. - nie potrzebował mówić więcej, zwłaszcza że jakoś nie pałał zbytnim entuzjazmem do tej piątki, nawet mimo tego że im pomogli. Wielokrotnie słyszał opowieści ojca o epickich bohaterach i jakoś dopasował sobie ten schemat do tych co się pojawili, chociaż sam nie wiedział czemu. Wielkolud wydawał się niezmiernie pewny siebie i Bohmego deklasował z miejsca. Elf nawet wyobraził sobie sytuację, w której Broch z pewnością szybko rozprawiłby się z pysznym kapitanem. Myśli te rozwiały się jednak równie szybko jak pojawiły się w głowie strzelca.

Aluthol poszedł gadać z siwym, a Cuolsh zarzucił łuk na plecy i podszedł do Ninherel.

- Wszystko z tobą w porządku? Kiedy wyruszamy w twojej sprawie? Proponowałbym jutro z rana, im szybciej tym lepiej. Mam nadzieję, że uda nam się dotrzeć do celu, choć z pewnością będzie ciężko.
- w tym samym momencie wzrok Cuolsha skierował się na odzianą w purpurę czarodziejkę, która rozmawiała z elfką o imieniu Ninerl. Z pewnością przydałby im się ktoś taki jak ona w lesie, ktoś posługujący się Wiatrami. - Może poprosimy o pomoc Karin? Nie sądzisz, że byłaby pomocna z taką siłą bojową? Pytanie tylko czy by się zgodziła. Co myślisz? - spytał Cuolsh dosiadając swego wierzchowca.

-Żyję- odpowiedziała i nie wiedzieć ,czemu uśmiechnęła się. - Ale jatka- popatrzyła na popalone, rozkawałkowane ciała. No i ten smród. Krwi, gówna, samo życie...
Później dokładniej przyjrzała się przybyszom. Siwy olbrzym trochę jej przypominał jednego z Padlinożerców. Nie wyglądem, raczej tym czymś... tym spojrzeniem. Ludzka kobieta... mag, Ninherel czuła nikłe zawirowania wokoło niej. Sarithonar, tak... Z radością zauważyła dwoje Asurów. Wspaniale... Zdecydowanie bardziej ufała swym pobratymcom.Właściwie... prawie pobratymcom... W końcu ona jest,... przełkneła ślinę i skoncentrowała się na słowach oblrzyma. No i kobieta walczy. Bardzo dobrze, jej ojciec zawsze powtarzał, że kobieta musi umieć się bronić.
- Hmm, nie wiem czy by się zgodziła. Zresztą jako osoba, kształtująca Wichry, jest ... wyczuwalna dla niektórych. A poza tym, to przydatna magia, ale słaba. Nie to co Qaysh. Mój ojciec... jest ... znaczy będzie magiem- powiedziała smutno - Znaczy byłby...- potrząsnęła głową. Po co ona teraz to roztrząsa?
- W każdym razie, oczywiście byłaby przydatna, jej pomoc. Ale wątpię, by się zgodziła.

- Wiadomo że wszyscy tkający wiatry są wyczuwalni dla niektórych, ale z pewnością mogłaby nam pomóc. Przekonamy się
– rzucił pewnie Cuolsh. - Spróbuję z nią porozmawiać dziś wieczorem przy ognisku. Wyruszamy jutro rano? Jesteś gotowa?

- Jestem -pokiwała głową. Potem dodała cicho:
- Powiedz mi czemu... czemu ty to robisz? Czemu chcesz mi pomóc? Przecież nie musisz..
- Nie muszę, ale chcę – uśmiechnął się delikatnie. - Poza tym nie mam już nic do stracenia – przez chwilę mogła dostrzec jego martwy wzrok utkwiony gdzieś w oddali. Chwilę potem spojrzał na nią i po raz kolejny uśmiechnął się lekko. - Mam nadzieję, że nam się uda.

Poklepała go po dłoni.
- Bywa...
Uśmiechnęła się delikatnie:
- No to jutro na łowy.

- Raczej po to by przeżyć
– dodał patrząc jej prosto w oczy. - To na nas będą polować, oby Asuryan był dla nas łaskaw.

- Niech Isha nas chroni - dodała.

Cuolsh uśmiechnął się szorstko po czym dołączył wraz z Ninherel do Bohmego i Brocha jadących przodem.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

Nieco ponad kwadrans trwało nim żołnierze Bohmego pozbierali zabitych i rannych. Wyruszyliście w końcu w drogę powrotną do Wolfenburga. Rana Giovanniego okazała się poważniejsza niż się zdawało i mimo wysiłków Humfrieda (który trochę się znał na leczeniu) Tileańczyk odszedł na zawsze do Królestwa Morra. Trucizna działała szybko trawiąc trzewia mężczyzny.

Sunęliście powoli błotnistym traktem mając wokół las. Kilka metrów przed kolumną jechał Ravandil, ponoć wytrawny zwiadowca, tak przynajmniej przedstawił go Broch. Było cicho, nawet podwładni kapitana o niczym nie rozmawiali. Nie minęła godzina gdy przekroczyliście bramy zniszczonego miasta. Rozglądając się po gruzach od czasu do czasu słyszeliście jakieś dziwne odgłosy, jednak nikogo bądź niczego nie widzieliście. Gdy tylko dotarliście do obozu, od razu dostrzegliście ślady walki. Jeden z poruczników Bohmego, cały roztrzęsiony i z krwawiącym ramieniem zaczął opowiadać.

- P-p-panie... To było straszne! Wielkie szczury na dwóch nogach... zaatakowały nas... Były wszędzie, to było straszne. Jeden z nich, największy zabrał część zapasów wody, porwali też dwójkę dzieci Heinza, tego rzeźnika. To było straszne... - przerażony mężczyzna kiwał głową.

- Skaveni – rzucił Broch nie zsiadając nawet ze swego rumaka. - Spotkaliśmy ich już parę razy na swojej drodze. Szczury chodzące jak ludzie, walczący jak ludzie. Prawda, Konrad?

Akolita skinął głową wielkoludowi. - I śmierdzący gorzej niż najgorsze ścierwo.

- Panie, musimy ratować te dzieci – porucznik cały się trząsł.
- Ile wody zniknęło? - spytał beznamiętnie Bohme.
- Zaledwie dwie beczki, ale dzieci...
- Nie wyruszamy więc, nie zamierzam znów poświęcić ludzi by wyrwać z łap jakichś szczuroludzi dwójkę dzieci. Ich śmierć to mała cena w porównaniu ze śmiercią wykwalifikowanych żołnierzy. A bez tych dwóch beczek przeżyjemy...

Nagle pojawiła się zapłakana kobieta i padła do stóp kapitanowi.
- Panie, ratujcie nasze dzieci. To nasze jedyne potomstwo. Błagam...
- Już powiedziałem że nie wyruszamy! - rzucił Bohme z kamienną twarzą.

- Wyruszamy! - warknął Broch. - To że ty jesteś najgorszym ścierwem, Bohme, nie znaczy że każdy nim tutaj jest. Ninerl, skrzyknij tylu ludzi ilu możesz, jesteś w tym dobra. Postaramy się odnaleźć twoje dzieci – powiedział najemnik do kobiety. - Wie ktoś gdzie te szczury mogły się udać? - spytał głośno.

- Tak, panie – z tłumu żołnierzy wyszedł chudy, odziany w kolczugę mężczyzna. - Od razu jak się wynieśli ruszyłem za nimi żeby ich śledzić. Schodzili do kanałów jakieś dwa kilometry dalej, nieopodal zniszczonych murów miejskich.

- Więc tam ich dopadniemy – rzucił siwowłosy.
- Nigdzie się nie ruszysz, a już na pewno nie z moimi ludźmi. - Bohme dobył miecz z pochwy i przystawił ostrze do krtani Brocha. W tym samym momencie ludzie najemnika również chwycili za broń. Ravandil w jednej chwili dobył łuku, Ninerl i Konrad mieczy, a kostur Karin zapłonął dziwnym światłem. A Broch siedział nadal na swym brzydkim wierzchowcu i uśmiechał się dziko - chyba bawiła go ta sytuacja. Jego oblicze w końcu przybrało ponury wyraz.

- Nie wiesz, co robisz, człowieku. Zupełnie nie wiesz – mruknęła Ninerl. - Jeden ruch i nie żyjesz. Kochanie?
Na dźwięk tych słów Ravandil naciągnął mocniej cięciwę celując w kapitana.
- Odłóż ten miecz, pókim dobry rycerzyku... - rzucił siwy i nagle przeniósł wzrok na was. - A wy za kim się opowiecie? Też będziecie z nami walczyć za to że chcemy uratować dwójkę dzieci? - mruknął oschle Broch. - No dalej! Czekamy...
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Co za rzeź. Giovanni udał się na tamten, być może lepszy świat... Alutholowi wydawało się to nieco bez sensu - przecież nie szli, do jasnej cholery, na bitwę! Głupi wypad za obóz i już są ofiary. Koszmar... Ale psy szczekają, a karawana jedzie dalej.

Po powrocie do obozu wcale nie było ciekawiej. Skaveni... Wystarczy oddalić się trochę, a to ścierwo wypełza z ukrycia i robi rozróbę. A potem tworzą się z tego dramaty, jak w tym właśnie momencie... Gdy Bohme dawał pokaz swojej bezduszności, Aluthol kontemplował właśnie swój miecz. Prawdę mówiąc, był rozdarty. Nie był altruistą, który rzuci się za dziećmi w paszczę smoka. Czuł się odpowiedzialny w pewnej mierze za oddział i nie chciał kolejnych strat. Z drugiej strony, zostawić dzieci na pastwę skavenów...

Potem zrobiło się gorąco. I co, zabiją ich za to, że nie chcą iść ratować dzieci? Co za absurd. -To jest chore, dajcie spokój- warknął Aluthol -Bohme, zostań tu jak chcesz, pilnuj ludzi i odpieraj ataki- spojrzał piorunującym wzrokiem na kapitana. -Wolę zginąć w walce, niż czekając bezczynnie, aż coś przyjdzie i nas zetrze na proch- Rozejrzał się po reszcie kompanii -A jako starszy stopniem od większości z was nie będę was do niczego zmuszał, i tak jesteśmy w dupie- Skinął Brochowi głową i ruszył w jego stronę. Co wyrażała jego twarz? Nic, kompletnie nic...
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter von Hardenberg

Nareszcie wyruszyli w drogę powrotną. I to, że już niedługo znajdą się w prowizorycznym obozie było jedyną dobrą rzeczą w tym bagnie. Ten młody – Giovanni – poległ. „No cóż, zdarza się.” Dieter przez chwilę żałował. Nie, nie dlatego, żeby go jakoś specjalnie lubił – czy nawet dobrze znał – ale dlatego, że walczył dobrze. A im więcej walki wezmą na siebie inni, tym mniej zostanie dla Hardenberga. Szpieg przypomniał sobie o tym, co mu mówił Giovanni wcześniej. Wtedy, gdy to opuszczał obóz w jakiejś „ważnej sprawie.”
„-Panie Von Hardenberg. Mam prośbę. Gdybym nie wrócił tutaj przez kilka dni, proszę, zaopiekujcie się moim koniem. To dobry wierzchowiec i na pewno nie zawiedzie was w potrzebie. Zowie się Luca, tak jak mój najmłodszy brat.”
Dieter wbrew pozorom miał serce. Ale martwym wierzchowiec nie jest już potrzebny prawda?

Hardenberg odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył w oddali obóz. Ale najwidoczniej nie dane było im zaznać nawet chwili względnego spokoju. Skaveni?
-Jakby mało był do tej pory problemów… - mruknął Dieter do siebie. Jak się zaraz okazało, powiedział to w złą godzinę. Bohme i ten cały Broch pewnie zaraz się nawzajem pozabijają. Dieter wodził niespokojnym wzrokiem od jednego do drugiego. „Cholera jasna, oni wszyscy chyba postradali zmysły!”
- Jak chcecie się tutaj wszyscy pozabijać, to proszę bardzo – ale beze mnie! – krzyknął, ale głos trochę mu się załamał przy końcu zdania. Spojrzał po wszystkich, odkaszlnął nerwowo i powiedział, zwracając się do kobiety – matki porwanych:
- To wielka tragedia i nie jestem nawet w stanie wyrazić jak bardzo przykro mi z powodu tej straty, ale…- Dieter wspinał się właśnie na wyżyny obłudy. Spojrzał na „bohaterów” – … ale nawet ja wiem (szczerze powiedziawszy Dieter mało wiedział o „zwyczajach” Skavenów…), że te dzieci prawdopodobnie już – szukał odpowiedniego określenia, w końcu ich matka była tuż obok! – odeszły do Morra. Czy rozsądne jest narażać kolejne życia, podczas gdy można zostać tutaj i chronić tych, którzy wciąż mogą opuścić to przeklęte miejsce – żywi?
Prawdę mówiąc, Dieter nie uważał, że uda mu się przekonać Brocha, aby odpuścił. Nie wyglądał na takiego co to daje się łatwo przekonać… Ale spróbować nie zaszkodzi. Chyba.

Szpieg trochę się zdziwił tym co powiedział Vileren. Był chyba wojskowym, a wojskowi mają swoje rozkazy. Najwidoczniej nie tym razem… Dieter spojrzał na pozostałych z „jego” kompanii. Martwiło go to, że dwójka elfów może postąpić podobnie jak Aluthol. A jeśli tak się stanie…

W ostateczności, z dwojga złego, Dieter chyba wolałby iść z pozostałymi i nowo poznaną kompanią – w końcu na walce na pewno się znają – niż zostać w obozie sam z Bohmem. Wygląda na to, że – paradoksalnie - większą szansę na przeżycie ma wśród tej bandy samobójców, niż wśród żołnierzy… którym jakoś nie udało się skutecznie obronić przed Skavenami! To był właśnie sposób działania Dietera von Hardenberga. Trzymał się tych, z którymi mógł przeżyć.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
Zrobiło sie jej żal kobiety, ale nie zamierzała ryzykować życiem swoim i innych dla daremnej próby odbicia dzieci. Zresztą, podczas oblężenia Middenheim i później, przyzwyczaiła do takich ... strat. Tam złapane dzieci gineły na ołtarzach albo były dosłownie pieczone żywcem na oczach obrońców.
Słowa Brocha wprawiły Ninherel w osłupienie. Nie wiedziała, czy ma zacząć się śmiać, czy może darować sobie kpinę. Na razie darowała.
Taki doświadczony, przynajmniej z wyglądu wojownik i bawi się w odgrywanie bohatera, jakby był małoletnim smarkaczem. Reakcja Bohme' go jej nie zdziwiła, co prawda dość impulsywna. Natomiast po tych Asurach spodziewała się więcej rozumu.
- To nie bajeczki dla dzieci ani pieśni dla tłumu. To życie, ja nie będę ryzykować dla dwóch dzieci, które być może, a nawet na pewno już nie żyją-powiedziała zimno- No i wyprawa do kanałów, tak? Ty, wielkoludzie z dwuręcznym mieczem tam, a ty kapłanie z młotem, a wy z łukami? Śmiechu warte. Kanały i ich odnogi są śliskie i wąskie. Część jest zawalona, zniszczona. Jest tam ciemno, szczury znają je doskonale w odróżnieniu od was. Możecie błądzić tygodniami i w ogóle ich nie znaleźć. Albo wpaść w pułapkę. Albo jeśli nawet któryś z was ujdzie z życiem, na co największe szanse ma sarithonar-spojrzała w kierunku kobiety-maga- To możecie sprowokować atak na tych ludzi- Ninherel rzuciła okiem na tłum wynędzniałych mieszkańców ruin.
- A jeśli stwierdzisz, że mam serce z kamienia, to być może masz rację- dodała drwiąco- Zresztą,nie przypominam sobie, żeby bramy oblężonego Middenheim otwarły się, dlatego by ratować małoletnie ofiary poświęcane na ołtarzach.- zamierzała coś jeszcze dodać, ale matka dzieci zbladła jeszcze bardziej. Ninherel powstrzymała język.
- Jedyne, co mogę zrobić to eskortować was do wejścia. A potem poczekać kilkanaście godzin, jako .... powiedzmy, że pewnego rodzaju odsiecz.- założyła dłonie- Z mojej strony to wszystko.
- Życzę wam powodzenia. Niech was Asuryan strzeże- te słowa skierowała bardziej do dwójki Asurów, którzy powinni je zrozumieć. Asuryan jako opiekun światła i dusz oraz patron wiecznego odradzania się i odnowy, był uosobieniem dążenia asurskiej natury do Wiecznego Światła i harmonii. Jego opieka z pewnością będzie przydatna.
- To dla mnie szaleństwo, Cuolh- szepnęła do towarzysza- Chciałabym by dzieci wróciły całe i zdrowe, ale... chyba nic z tego. To pewna śmierć. Nie wiem jak ty zdecydujesz, ale moje zdanie znasz.Nie mogę opuścić mojej ścieżki.- dodała cichutko i ze pewnym smutkiem w głosie.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Zablokowany