[Boston 2420:Soul on Fire]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Shoko
Szczur Lądowy
Posty: 4
Rejestracja: poniedziałek, 13 sierpnia 2007, 17:15
Numer GG: 0

[Boston 2420:Soul on Fire]

Post autor: Shoko »

Na początek parę reguł dotyczących rozgrywki (które pewnie i tak znacie).

1) Imię postaci lub jej pseudonim umieszczamy na początku każdego posta pogrubioną czcionką.
2) Wolałbym, żeby w postach nie było kombinacji z wielkością czcionki, kolorami, czy linkami do muzyki. Wszystko można - przynajmniej w przybliżeniu - opisać słowami, zwłaszcza że każdy ma dużo czasu, aby swą wypowiedź rozplanować, zredagować i sprawdzić w Wordzie jej ortografię. Jeśli macie zdjęcie waszego bohatera, dajecie je w pierwszym poście przed imieniem.
3) Nie wstydźcie się długich postów...
4) ... no chyba, że spóźniacie się z odpowiedzią.
5) Piszemy w trzeciej osobie czasu przeszłego.
6) Wypowiedzi postaci zaczynamy w nowej linijce, od myślnika i piszemy je kursywą... ale dobrze o tym wiecie, prawda?
7) Moje posty przeważnie będą pojawiać się co dwa dni (czasami wcześniej), tak by każdy z was miał możliwość odpisu bądź „dopieszczenia” własnego posta.

To chyba wszystko na razie. Aha, założyłem że wszyscy już się znacie, więc w postach traktujcie się jak znajomi. W pierwszym poście wyjaśniam co i jak. Zacznijmy więc grę...

Życzę Wam udanej zabawy i ciekawych wrażeń!

Boston 2420: Soul on Fire

„Wiesz, co najbardziej lubię w Bostonie? To, że nigdy nie śpi.”
Abel Sanchez, zarejestrowany Ventrue.


„Yesterday is gone forever
No turning back the clock”

Iced Earth – Burning Times

***

[click]

- Trwają manifestacje przeciw zajmowaniu wysokich stanowisk korporacyjnych przez półludzi. Ulice naszego miasta stały się nieprzejezdne z powodu tłumów protestujących, ludzkich obywateli. Po wyglądzie niektórych dzielnic można by podejrzewać, iż policja nie jest w stanie poradzić sobie z coraz bardziej rozzuchwalonymi przestępcami. Szabrownicy bezkarnie plądrują sklepy. Gdzieniegdzie doszło do potyczek z policją. Przemoc na ulicach skłania niektórych polityków do rozważań nad wprowadzeniem stanu wojennego.
- Mogę państwa zapewnić, iż policja robi wszystko, co w jej mocy, aby opanować tę niepokojącą sytuację. Wszyscy nasi ludzie pracują na dwie zmiany, a Rada zgodziła się przydzielić do pomocy (pod naszym dowództwem) 7. Brygadę Lekkiej Piechoty TANK. Do czasu zakończenia manifestacji radzę wszystkim obywatelom pozostać w domu.
- Nie możemy do tego dopuścić! Co z rotacją stanowisk?! Jeśli takie cholerne trupy rozsiądą się w loży prezesów, to dziesięć pokoleń minie zanim zwolni się miejsce dla jakiegoś uczciwego człowieka! Dosyć tego!
- Jedyne, co mam do powiedzenia, to że gdybyśmy to my robili taki burdel na ulicach, policja nie używałaby armatek wodnych, tylko napalmu. To ma być ten nowy, lepszy świat, który nam obiecywano? Dajcie spokój.

[click]

- Policja zidentyfikowała zwłoki kobiety zamordowanej dziś rano na parkingu, pod kinem ‘Retro’. Należały one do dwudziestoośmioletniej, ciężarnej Patrizii Basso. Ofiara jest już dwunastą ciężarną kobietą zamordowaną w tak makabryczny sposób w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Tak jak w poprzednich przypadkach, śledczy – dzięki swym nadludzkim talentom – dowiedzieli się, że ofiara nie była w stanie stawiać oporu, choć była w pełni sił i świadomości swojego otoczenia. Podejrzany z całkowitą niemal pewnością jest potężnym półczłowiekiem. Świadczą o tym także wiadomości, które zostawia na miejscach swoich zbrodni. Pogróżki o „oczyszczeniu tego świata z ludzkiej zarazy--”

[click]

- Tak! Tak! Mocniej! Mocniej! Ooooh!

[click]

- Stoimy właśnie u zgliszcz centrum handlowego ‘Prestige’ w dzielnicy Bai Jiang Can. Dziś, o godzinie 3:20 PM, miał tu miejsce kolejny w tym tygodniu atak terrorystyczny. Przez niezarejestrowany locus, do budynku wdarł się oddział Uratha z komórki terrorystycznej zwanej Hunters in Darkness. Kilkudziesięciu obywateli wzięto jako zakładników. Kilku z nich, jak podejrzewają eksperci, stracono podczas rytuałów, których natury w chwili obecnej nie sposób określić. Jest tu z nami kapral Tanner Vaughn, dowódca 3. Pancernej Dywizji TANK. Czy mógłby pan dokładniej wyjaśnić wydarzenia, jakie miały miejsce w Bai Jiang Can niecałe piętnaście minut temu?
- *shhrk* 3. DYWIZJA PANCERNA DOTARŁA DO BAI JIANG CAN TRZY I PÓŁ MINUTY PO OTRZYMANIU WEZWANIA OD LOKALNYCH SIŁ PORZĄDKOWYCH. NA PROPOZYCJE NEGOCJACJI TERRORYŚCI ZAREAGOWALI AGRESJĄ. MOJA JEDNOSKA ZOSTAŁA ZMUSZONA DO PODJECIA DRASTYCZNYCH KROKÓW W CELU NEUTRALIZACJI NADNATURALNEGO ZAGROŻENIA I OCHRONY ŻYCIA I MIENIA OBYWATELI NOWEGO BOSTONU. *shhrk*
- Panie kapralu, czy udało się uratować zakładników?
- *shhrk* OBAWIAM SIE, ŻE ŻADEN--

[click]

***

Nowy Boston, 30/09/2420
Klub Abyss, 00.43H

Łomot muzyki jaki wypełniała całe wnętrze klubu wydawał się obecnie o wiele mniej natarczywy dla Daniela Wesson'a. Być może zaczynał się przyzwyczajać do tego power metalu i całej, związanej z nim, okultystyczno-antyspołecznej otoczki. Może nawet zaczynało mu się to podobać; zawsze uważał się za otwartego na wszystko, co nowe. Co prawda, pulsujący w ekstatycznym tańcu tłum odzianych w skórę i stal młodych ludzi nie wyglądał na towarzystwo odpowiednie dla niego, lecz w Abyssie wszelki socjologiczny balast zostawiano niejako w szatni. Poza tym, klubową polisą i dumą jego właściciela była panująca tu tolerancja. Chyba dlatego właśnie Daniel Wesson czuł się tu tak dobrze. Pod płaszczem dekadencji Abyss krył w sobie przyczółek względnie wolny od społecznych napięć. Chwilowo zawiesił wzrok na ponętnej wokalistce zespołu który kończył właśnie trwający od kilku godzin koncert. Dobrze wiedział, że to kobieta Blanca.

Dla Psa powód wizyty w klubie był mniej ważny, jednak mężczyzna nigdy nie ukrywał, że czuje się tu wygodnie. Żadnych krzywych spojrzeń, żadnych zaczepek, pełen luzik, jak sam to określał... No, prawie. Goście (najprzeróżniejsze typy, w tym paru kolegów po fachu) byli na poziomie, nie przeszkadzała mu muzyka, nie przeszkadzały mu też bawiące się dzieciaki. Doceniał okazje, kiedy mógł zawiesić oko na jakiejś pozującej na nimfomankę catgirl. Ot, małe szczęścia. Tylko Snake psuł mu dziś humor. Miał się stawić o 11:00 PM. Spóźniał się już ponad półtorej godziny, co oznaczało, że albo gnije w ekspresowym tempie w jakimś rynsztoku, albo znalazł sobie nowego dostawcę. Pies zorientował się, że ciężko mu będzie opanować gniew, jaki pojawił się wraz z tą myślą, więc pomógł sobie szklaneczką whisky i niezobowiązującą rozmową ze swoim psychoterapeutą. Pozdrowił Blanc'a – właściciela klubu i człowieka z którym znał się już trochę czasu.

Jonathan Blanc nie wyglądał na zadowolonego, lecz widok Psa i Wessona siedzących przy jednym stoliku i pijących, jak starzy kumple wymusił jego uśmiech. Nie wiedział, że tych dwóch się zna. Dla niego obaj byli zwykłymi znajomymi. Skierował się ku nim, choćby po to, aby się przywitać i postawić parę drinków na koszt firmy (najlepszy możliwy chwyt marketingowy). Zresztą, i jemu przydałaby się chwila spokoju. Od tygodni klub i Isabelle pochłaniały bez reszty jego uwagę, odciągając od jego planów i utrudniając wykonywanie innych obowiązków. Ponadto już od kilku dni spodziewał się kontroli, a o nowozatrudnionych inspektorach mówiono, że gotowi są przyczepić się tlącego się peta, aby zamknąć klub za „nie spełnianie podstawowych wymogów bezpieczeństwa”. Szlag by ich wszystkich… Dzisiaj klub pękał w szwach, a zespoły które zaprosił Blanc miały podtrzymać tę passę co najmniej do świtu, choć i tak największą gwiazdą była grupa Pandemonium, która kończyła powoli swój koncert. Przeciskając się przez tłum Jonathan ze zniecierpliwieniem odepchnął jedną ze skąpo odzianych dziewczyn, próbujących wybłagać przepustkę VIP. Nie była w jego typie, zresztą, on już kogoś miał, a z NIĄ nie grało się nieczysto...

Gdy tylko muzyka zespołu Pandemonium zamilkła, na scenie pojawiła się jakaś mało znana grupa szarpidrutów z Seattle – Isabelle Valentine uśmiechnęła się w duchu, ”kolejny gest Jonathana, który daje szanse nieznanym grupom”... jak kiedyś jej własnej. Wyłowiła z tłumu mężczyznę i poruszając zgrabnie pełnymi biodrami ruszyła do stolika przy którym stał od dłuższej chwili. Czarnowłosa z ledwie skrywaną ekscytacją obserwowała swoją rówieśniczkę oddającą się nirwanie wampirzego pocałunku pod jednym z filarów Abyss'a. Z przyspieszonym biciem serca spoglądała w kierunku śmiałego Uratha, który w formie Dalu (ludzkiej, lecz większej i ze zwierzęcymi cechami) z pasją miotał się po parkiecie w rytm ciężkich brzmień klubu. Gdy znalazła się przy stoliku od razu ropoznała też dwóch innych mężczyzn – o ile Pies był dla niej tylko zwykłym typem spod ciemnej gwiazdy, to drugi, Daniel wywoływał w niej dość mieszane uczucia. Był wampirem, jak ona.


W pierwszym poście opis/avatarek Waszej postaci, nawiążcie również jakąś rozmowę.
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Boston 2420:Soul on Fire]

Post autor: Evandril »

Obrazek

Pies

- Cholera, chyba nie powinienem tego pić... – Pies skrzywił się czując cierpki smak whisky. - Obiecałem Bettsy i znowu gówno...

Pies czuł się nieco dziwnie pijąc w towarzystwie tego wampira, Wessona. Nie to, że go nie lubił. Wcześniej wielokrotnie spotykali się i Pies zawsze uważał go za „w porządku gościa” jeśli tak można było o nim powiedzieć. Ostatnio jednak wpadali na siebie dość często w „Abyssie" i Pies zaczynał wracać powoli do nałogu z którego cąłkiem niedawno, dzięki małżonce wyszedł.

Do tego jedynie Bettsy zwracała się do niego „Jerry”. Dla całej reszty był po prostu Psem.

Widok zmierzającego ku nim Blanca sprawił Psu przyjemność. Dobrze trzymać z kimś takim. Dobrze, że ktoś taki chce trzymać ze mną – pomyślał. Gdy Jonathan pojawił się przy stoliku Pies uścisnął dłoń gospodarza, silnie, zdecydowanym ruchem.

- Słuchaj, nie widziałeś może Snake’a? Powinien już dawno być. Zaczynam się denerwować.
– Pies powiedział to tak spokojnie jakby dla niego była to błahostka. Zawsze mówił w taki sposób. Wolno, ale w jakiś sposób dobitnie i dźwięcznie. No, prawie zawsze.

Obaj wiedzieli, że Snake to znany paser i wampir. Często bywa w „Abyssie", a Blancowi jakoś nie przeszkadzało że panoszy się po lokalu (pewnie miał w tym swój biznes). Cechuje go kompetencja i lojalność wobec klientów. Szczególnie wobec Psa. Do tego zwykle jest punktualny. Czyżby miał się dzisiaj już nie pokazać? Przecież to już prawie dwie godziny.

Gdy chwilę później dotarła Isabelle, szeroki uśmiech zagościł na twarzy mężczyzny. Zastanawiał się przez chwilę co musiał zrobić Blanc, żeby wampirzyca chciała z nim być... Może zawdzięczała mu zbyt wiele, a może po prostu chciała poczuć smak władzy? Może był jeszcze inny powód? Tego Pies nie mógł rozstrzygnąć. W każdym razie Isabelle była intrygująca i zjawiskowa, choć sam chyba by się nie zdecydował na wspólną noc z nią, w końcu nie wiadomo co takiej może do łba strzelić w przypływie ekstazy...

- Cześć Isabelle! - rzucił szelmowsko się uśmiechając. Musiała poczuć że rozbiera ją wzrokiem. - Piękna jak zwykle. Dobry występ.

Chwilę później spojrzał w stronę Wessona.
- Napijesz się, Daniel? Ja stawiam. - rzucił po czym spojrzał na Blanca. - Co polecasz z najmocniejszych trunków?
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Boston 2420:Soul on Fire]

Post autor: Serge »

Isabelle "Ivy" Valentine

Gdy zeszła ze sceny po udanym koncercie niektórzy podawali jej dłonie, inni od razu rzucali jej się na szyję, ale Ivy wyglądała na kobietę, której po prostu nie zależało na sławię jaką miał Pandemonium.

Powszechna euforia, pęd do zabawy jakby za wszelką cenę, niemal szaleńczo, bo przecież nie wiadomo co będzie jutro - były jej doskonale znane. A jednak teraz miała wrażenie, jakby nagle znalazła się po drugiej stronie. Wrażenia płynące ze zmysłów w zupełnie nowy sposób, jakby spotęgowane, własne reakcje których nie rozumiała i których jeszcze nie zdążyła poznać. Może nawet nie chciała. Próbowała wyciszyć się po koncercie, choć wiedziała, ze emcoje nie odejdą tak szybko.

Tak, czuła niemal pulsujące w szalejących na parkiecie życie... Żywotność, energia... Z trudem odwróciła wzrok od tego wilkołaka. Fascynował ją także z innego powodu. Nigdy jakoś nie miała okazji dokładniej przyjrzeć się wilkołakowi w innej niż ludzka formie. Wśród gości dostrzegła inne wampiry, ale ignorowała zaciekawione spojrzenia.

Tego wieczoru miała na sobie czarne skórzane biodrówki, czarny top bez ramiączek, a na wierzch narzuconą również czarną, siatkową bluzeczkę. Sama dziewczyna była drobnej budowy, choć nie pozbawiona kobiecych krągłości. Całości stroju dopełniało mnóstwo bransoletek i wisiorków, srebrny pasek. Pomalowane na czarno paznokcie. Staranny, wyrazisty makijaż idealnie współgrał z jej jasną, porcelanową cerą. Czarne włosy sięgające niemal do pasa, upstrzone były czerwonymi pasemkami. Szare oczy były zimne i rzucały tajemnicze spojrzenie.

Podeszła do stolika przy którym znajdował się Jonathan i objęła swymi starannie wypielęgnowanymi dłońmi ramię mężczyzny. Zobaczyła też "Psa" i Daniela. Dziwne połączenie dwóch dziwnych osób. Przywitanie Psa zbyła tylko zdawkowym „Witaj”, jednak na pytanie skierowane do Jonathana, wtrąciła szybko:

- Polecamy nekroplazmę, prawda Jon? - zachichotała pod nosem patrząc w oczy mężczyzny. Chwilę potem spojrzała na Psa. - ...trochę tego, trochę tamtego, wiesz, wódka z limonką, cytryna i mięta. Naprawdę dobre...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Delf
Marynarz
Marynarz
Posty: 360
Rejestracja: czwartek, 26 kwietnia 2007, 19:38
Numer GG: 0

Re: [Boston 2420:Soul on Fire]

Post autor: Delf »

Daniel B. Wesson

Daniel wystukiwał palcami rytm kończącej się właśnie piosenki na blacie stołu. Zastanawiało go, czy kiedykolwiek zdoła naprawdę polubić tę muzykę. Była dla niego prawie tak niezrozumiała jak otaczająca go młodzież. Kiedy był jeszcze żywy, miał mało czasu na zabawę. Teraz z ciekawością i pewnym rozbawieniem obserwował szaleństwa młodych ludzi, ich "zwyczaje godowe".

Spostrzegł kątem oka nowego klienta, który przyglądał mu się niepewnie i wyszczerzył zęby, po czym zachichotał widząc zaskoczenie malujące się na jego twarzy. Musiał wyglądać strasznie dziwnie, bosy nastolatek kucający na krześle, w jeansach, które wyglądały na zdarte z jakiegoś żebraka i czarnej skórzanej kurtce, przyozdobionej licznymi dziurami po kulach. Dołóżmy do tego jeszcze długie niemal do pasa blond włosy i blado-błękitne oczy, wyglądające na starsze niż reszta twarzy. A potem dobijmy nowego szerokim uśmiechem, podczas którego blizna na prawym policzku zniekształca się w nienaturalny sposób. Daniela bawiło to, że zachowanie dla niego naturalne innych zdawało się szokować, choć niestety tylko za pierwszym razem.

Usłyszawszy propozycję towarzysza, spoważniał nagle.
- Alkohol niszczy ciało i umysł. - powiedział swoim najlepszym mentorskim tonem.
- I ciągle zapominasz, że wampiry nie mają odpowiedniego układu trawiennego. - dodał zwykłym, nieco szyderczym głosem, po czym ponownie wyszczerzył zęby - tym razem do Psa - i poklepał go przyjacielsko po ramieniu.

Gdy Ivy podała nazwę drinka, Daniel nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Nekroplazma! Wszystkie te absurdalne nazwy drinków, zespołów, tytuły piosenek, a niekiedy nawet imiona wydawały mu się szalenie śmieszne. To był chyba główny powód dla którego się "socjalizował". Inni ludzie i pół-ludzie byli niemożebnie wprost zabawni.
- Twierdzicie, że ja odstraszam klientów, a alkohol nazywacie tak, jakby był pędzony na cmentarzu, albo co gorsza we wnętrzu słońca! - wiedział, że klientela uwielbia takie nazwy, ale on sam uwielbiał grać Ivy na nerwach. Była taka słodka kiedy się na niego złościła. Godziny spędzone w klubie pozwalały mu zapomnieć o tym, że za progiem rozciąga się piekło, i że będzie musiał się w nim ponownie zanurzyć.
Zablokowany