[X-Men]Born to be free...

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

[X-Men]Born to be free...

Post autor: Perzyn »

Na początek słowo wstępu. Nie ma reguł dotyczących zapisu, ważne aby było wiadomo o co chodzi i tyle. Proszę o możliwie regularne odpisywanie i zapraszam do zabawy.

Jessica Carlos

Młoda dziewczyna otworzyła oczy. Było to o tyle trudne, że powieki wydawały się kleić do siebie. Na domiar złego, gdy już wreszcie się udało obraz świata zniekształciły latające przed oczyma mroczki, które w połączeniu z niesamowitym bólem głowy oraz uczuciem suchości w ustach składały się na prozaicznego, ale jakże uporczywego kaca. Wydarzenia ostatniej nocy powróciły pod postacią oderwanych kadrów. Jessica pamiętała, że razem z przyjaciółkami poszły na jakąś imprezę, którą urządzał znajomy znajomej czy jakoś tak. W każdym razie pamiętała, że z kimś tańczyła, zresztą znając jej zamiłowanie do tańca to z wieloma osobami. Potem piła. Tak, przypominała sobie, że piła Tequilę, więcej z jakąś dziwną wielobarwną dziewczyną urządziły pojedynek, która zdoła wypić więcej. Niestety ziejąca w miejscu wspomnień z dalszego ciągu wieczoru czarna dziura uniemożliwiała ustalenie, która wygrała. Potem z otchłani niepamięci wypłynęły jeszcze inne, typowo imprezowe obrazki. Ktoś się z kimś obmacuje, ktoś rzyga, ktoś spada pod stół i inne scenki rodzajowe tego typu. Walcząc z dziurami w pamięci Jessica rozejrzała się po pokoju. Nie zauważyła nic nietypowego, ot normalny krajobraz po prywatce. No, może z pominięciem jednego, wcale nie tak drobnego szczegółu. Chłopak był niepozorny, dlatego też zresztą nie zwróciła na niego w pierwszym momencie uwagi. Siedział skulony w fotelu. Kolana podciągnięte niemal pod brodę, stopy oparte na krawędzi fotela a w wyciągniętych przed siebie rękach książka. Dziewczyna nie pamiętała by go widziała w trakcie imprezy. Zresztą jego wygląd był zbyt mało wczorajszy jak na uczestnika takiego przyjęcia. Krótkie, czarne włosy, zwyczajna twarz „przyozdobiona” dwudniowym zarostem. Jedyne, co zwracało uwagę to jego ubrania. Znoszona biała koszula z krótkim rękawem i równie znoszone szare spodnie zdawały się na niego za małe, jakby kupił je dawno temu i zdążył w tym czasie z nich wyrosnąć. Dziewczyna poruszyła się niepewnie, próbując wstać. Chłopak zaskoczony upuścił książkę i spojrzał w jej kierunku. - Obudziłaś się wreszcie. Ty jesteś... Zdawało się, że stara się coś sobie przypomnieć. Z kieszeni wyciągnął niesamowicie zniszczony notes, który do kupy trzymały chyba czary, a przynajmniej dwie opinające go gumki recepturki. - A tak, Jessica. Prawda?

Amelia Rinal

Przebudzenie w takich warunkach było typowe. Zdaje się, że pokój, w którym się znalazła znajdował się na piętrze domu, w którym organizowały ostatnio imprezę. To była dobra robota. Nawet mimo przyzwyczajenia Amelia odczuła to wyjątkowo mocno. Cóż, nie trzeba było się ładować w konkurs picia Tequili z tą Hiszpanką. Szybka lustracja pokoju pozwoliła znaleźć jakiegoś śpiącego chłopaka i porozrzucane ciuchy. Innymi słowy standard. Amelia się ubrała i wyszła z pokoju zostawiając za sobą drugiego uczestnika nocnej przygody. Teraz najważniejsze było znaleźć klina. Instynkt wydatnie wspomagany przypominającym uderzenia młota łupaniem w głowie poprowadził ją w kierunku kuchni, to tam trzymali zapasy procentów. Zapasy, które jak się okazało zostały niemal doszczętnie splądrowane przez rozbawionych imprezowiczów. Amelia wzruszyła ramionami i jak wiele razy wcześniej zaczęła robić zlewkę z tego, co znalazła. Jakieś resztki Martini, budząca straszne wspomnienia Tequila, której najwyraźniej nie dopiły, nawet jakaś egzotyczna wódka z bizonem na etykiecie i trawą w środku. Uzbierało się tego wszystkiego z ćwierć szklanki, uzupełnione resztką jakiegoś soku owocowego. Drink okazał się nadspodziewanie dobry jak na tak ekstremalne warunki. No i złagodził objawy kaca. Wtedy Amelia usłyszała jakiś głos z sąsiedniego pokoju. Poszła w tamtą stronę kierowana podświadomą chęcią by cierpieć, i tak już znacznie zmniejszone, męki w czyimś towarzystwie. Gdy weszła do pomieszczenia zobaczyła siedzącą na ziemi Hiszpankę, z którą wczoraj piła i jakiegoś śmiesznego chłopaka skulonego w fotelu i trzymającego w ręku coś co kiedyś było chyba notesem. Odwrócił się i na nią spojrzał. - O, a ty zapewne jesteś. Przerwał i sprawdził w swoich zapiskach. - Amelia. Nie czekając na odpowiedź zaczął mówić. - Mam dla was pewną propozycję. Więc ten jest tak hmmm no powiedzmy grupa. Wyraźnie było widać, że nie do końca radzi sobie z innymi ludźmi. No i wyglądał na jakby onieśmielonego towarzystwem dziewczyn. - No i ta właśnie grupa poszukuje hmmm ludzi o wyjątkowych talentach. No i ten, mój szef, tak, mój szef. On chciałby żebyście się do nas przyłączyły. Ten, bo chodzi o przyszłość gatunku. I w ogóle o ważne sprawy. Właśnie, i ten, on wam to lepiej wytłumaczy. Chłopak zdawał się tak nieporadny, że Amelii zrobiło się go nieco żal. - Tego, no, to teraz zdaje się, że powinnyście pójść ze mną. Sprawdził dla pewności w notatniku i nieco pewniejszym tonem powiedział. - Tak powinnyście pójść ze mną. Po czym podniósł leżącą przed nim na ziemi książkę.

Zhou Wang Bao

Chinka obudziła się wcześnie. Jak zwykle zresztą. Pozbyła się koszuli nocnej i stanęła przed lustrem. Wyglądała okropnie. Mimo, że od jakiegoś czasu wreszcie udawało jej się przespać całą noc wciąż miała pod oczyma okropne wory. Na dodatek była strasznie blada, tak bardzo, że gdyby nie charakterystyczne rysy twarzy nikt nie pomyślałby, że jest Azjatką. ”I tak jest lepiej niż tydzień temu.” Pociecha płynąca z tej myśli nie był duża. Zresztą drżenie dłoni upewniło ją, że chociaż wygląd nieco jej się poprawił to post i tak jest zbyt długi. Miała nadzieję, że okazja trafi się niedługo. Tymczasem wyszperała w szafie jakieś ciuchy i się ubrała. Ręce wciąż jej się trzęsły. Zamknęła oczy i zaczęła nasłuchiwać. Wszyscy w instytucie jeszcze spali. Cóż, można zawsze poćwiczyć do czasu aż dzień naprawdę się rozpocznie. Kung fu i codzienne ćwiczenia nad kontrolą mocy pozwalały jakoś wytrzymać. Choć zdecydowanie nie było to najprzyjemniejsze, ale cóż, dopóki tu jest nie może sobie pozwolić na wyskoki. Powtarzając kolejne sekwencje ruchów i zadając ciosy nieistniejącym przeciwnikom Zhou straciła poczucie czasu. Wydawało jej się, że ćwiczy od kilku minut, ale za oknem już wstało słońce. Ze stanu zatopienia się w treningu wyrwał ją odgłos silnika. To Jean i Scott gdzieś wyjeżdżali. Poza nimi dłużej niż ona był tu tylko Logan. Ten mutant, z którym miała sporo wspólnego był chyba kimś, komu najbliżej do nauczyciela w tym miejscu. Wzdrygnęła się na myśl o tym, że pewnie znowu wymyśli jakiś straszny trening. Pocieszała ją tylko myśl, że poza nią weźmie w nim udział pozostała trójka nowicjuszy. Ale to dopiero potem, teraz był jeszcze czas na drobiazgi. Zeszła po schodach i udała się do jadalni.

Marka Nitri

Budzik dzwonił uporczywie. Chłopak sięgnął ręką i musnął palcami obudowę urządzenia i owo zamilkło. Miał zamiar jeszcze trochę pospać, ale zamiar ten udaremnił głos silnika. Marka przypomniał sobie, że profesor mówił, że dwójka starszych „studentów” Jean i Scott zasłużyli sobie na odpoczynek. Oznaczało to, że wrócą najwcześniej za kilka dni. Wciąż zaspany młodzieniec usiadł na łóżku i przetarło oczy głośno przy tym ziewając. Pokój, w którym mieszkał zdawał się niesamowicie zagracony. Pełno w nim było wszystkiego. Cóż, niektórzy poświęcają życie znaczkom, monetom albo antycznej broni. Marka z kolei kolekcjonował chyba wszystko, co wpadło mu w ręce. Otworzył okno i wyjrzał. Do pokoju wpadł podmuch świeżego powietrza. Dzień zapowiadał się ładnie, już teraz było ciepło. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy wspomniał dom. Tam to dopiero była zawsze ładna pogoda. No chyba, że akurat była brzydka, ale to niezwykle rzadko. Przyjemne rozważania zakłócił dzwonek telefonu komórkowego. Przypomnienie. Ale co mógł sobie zanotować? Spojrzał na wyświetlacz i zaklął szpetnie po mikronezyjsku. Na dziś mieli ustawiony kolejny trening z Loganem. To była jedna z rzeczy, których Marka nie cierpiał w życiu w instytucie. Nie wiedział, do czego te treningi miały ich przygotować, nie wyobrażał sobie terrorystów, którzy wymagaliby od nich aż takiego wysiłku włożonego w próbę zażegnania zagrożenia. Z przeczuciem nadchodzącej zguby powlókł się do jadalni, aby zjeść jakieś śniadanie.

Simon Adams

Stare przyzwyczajenia nie były czymś, czego łatwo się pozbyć. Simon doskonale o tym wiedział. Na przykład nawyk by nigdy nie rozstawać się z czymś, co można rzucić. Nawet, gdy spał pod poduszką miał schowaną ołowianą kulkę. Był tu od niedawna. Zresztą trafił tu w nieciekawych okolicznościach. Cóż, jak miał się okazje w tym czasie przekonać instytut nie jest wcale takim złym miejscem jak wcześniej uważał. Jednak nawet poczucie bezpieczeństwa związane z tym miejscem nie zmieniło faktu, że miał niezwykle czujny sen. Dlatego też, gdy tylko za oknem dało się słyszeć pracujący silnik odjeżdżającego samochodu Simon niemalże wypadł z łóżka przetaczając się po podłodze ze wspomnianą kulką w ręku i gotową do rzutu. Pawłow nawet nie przypuszczał, do jakiego stopnia można posunąć jego eksperyment. Ani, że obiekt wcale nie musi być psem. Landon błyskawicznie przeszedł z postawy obronnej do codziennego, typowego trybu po przebudzeniu. Odłożył swoją broń na biurko i zajrzał do szafy szukając czegoś co pasowałoby do dzisiejszej pogody. Wszystkie jego ubrania dopasowane byłyby do zastosowań praktycznych. Wygodne, niekrępujące ruchów i posiadające mnóstwo kieszeni, szlufek i tym podobnych dodatków. Gdy wreszcie się ubrał opuścił pokój i skierował swe kroki w kierunku jadalni. W końcu solidnie śniadanie podstawą dnia. Zwłaszcza, gdy mają trenować pod okiem Wolverine’a. Jako jedyny nie narzekał na te treningi, zbyt dobrze był przyzwyczajony do podobnych, niewiele lżejszych.
Ouzaru

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Ouzaru »

Jessie

Zamrugała kilka razy oczyma starając się pozbyć uporczywych mroczków. W zamyśleniu przyglądała się chłopakowi i zachodziła w głowę, czego może od nich chcieć. Spojrzała na swą wczorajszą rywalkę w zawodach i myśl, że dziewczyna wygląda teraz na mniej schorowaną od niej nie pocieszyła latynoski. Zmarszczyła lekko brwi i odgarnęła na plecy swe długie czarne i kręcone włosy. Kilka kosmyków zaplątało się w jej duże kolczyki - kółka. Zajęło jej chwilę, nim to rozplątała i wstała. Ładna, typowo hiszpańska sukienka była cała pogięta, ale przy takiej ilości falbanek i tak nie było tego za bardzo widać. Chłopak mówił do nich, lecz słuchała go tylko jednym uchem.
"Gdzie do cholery jest mój drugi but?" - zastanawiała się przechodząc przez pokój w pozycji lekko zgiętej.
Podniosła kołdrę, ukucnęła i zajrzała pod łóżko. Szybko go wyciągnęła z tumanów kurzu i założyła siadając na podłodze. Chłopak mówił dalej korzystając z jakiś notatek, co Jessie wydało się bardzo urocze.
"Słodziak!" - pomyślała i uśmiechnęła się.
W pamięć zapadło jej jedno stwierdzenie: 'chodzi o przyszłość gatunku' i mile się to skojarzyło latynosce z seksem. Uśmiech na twarzy się poszerzył gdy wstawała. Chwiejnym krokiem podeszła do chłopaczka i oparła jedną rękę na jego ramieniu, chyba po to, by się za bardzo nie kiwać. Nadal czuła się pijana i najwidoczniej wczorajsza bomba nadal nie zeszła...
- Dobra, zaraz będę gotowa, słodziaku i możemy iść - stwierdziła puszczając do niego oczko i wyszła z pokoju.
"Gdzie tu do cholery jest jakaś łazienka?" - zamyśliła się i przeszła po korytarzu, aż nie natrafiła na właściwe drzwi.
Szybka poranna toaleta miała za zadanie odświeżyć i usunąć tego paskudnego kapcia z pyska, później należało już tylko gasić pragnienie. W jakieś dziesięć minut była gotowa i cała podekscytowana. Poza tym chciała się szybko zmyć, by nikt jej nie zagonił do pomocy w porządkach.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: BlindKitty »

Zhou Wang Bao

Przez chwilę zastanowiła się, co najchętniej by zjadła. Ale szybko doszła do wniosku, że praktycznie nie jest głodna. A to był zły objaw, który oznaczał, że Głód powoli zaczynał brać górę nad głodem. Ale i tak będzie musiała coś zjeść, inaczej na sto procent padnie w czasie treningu tego psychola Logana.
Uwielbiała go.
Wprawdzie jego treningi wypruwały z niej nawet nie tyle żyły, co raczej kości, ale sam Logan był po prostu genialnym człowiekiem. Mutantem. Rosomakiem.
Kimkolwiek.
Zresztą, dzięki tym treningom przynajmniej nie myślała o koce. Heroinie. Śniegu. Trawce...
Na ziemię, dziewczyno, na ziemię, czeka cię śniadanie a nie działka, ofuknęła samą siebie w myślach, i podjęła na nowo swój mały Długi Marsz ku jadalni.
Spełzła na dół i usiadła przy stole, zastanawiając się skąd niby ma wziąć siłę żeby wstać i coś zjeść. Jakim cudem tak cholernie oklapła od porannego treningu do jadalni? Przecież to kilka minut i parę stopni w dół. Hm, no tak. Głód.
Położyła na chlebie żółty ser i plaster wędliny, a potem włożyła całość do mikrofali, robiąc coś tostopodobnego. Czas na wyżerkę...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Mekow »

Amelia

Dziewczyna uśmiechnęła się widząc Hiszpankę. Była ciekawa kto właściwie wygrał ich konkurs i jaka miała być nagroda - może gdyby był jakiś sędzia?
- Heeej, seniorita. - powiedziała cicho z uśmiechem na twarzy.
Kiedy chłopak zaczął mówić rozglądała się po pomieszczeniu szukając koleżanek. Dopiero po chwili zaczęła go słuchać. Miały one się do kogoś przyłączyć i iść gdzieś.
Jessica odpowiedziała, że musi się ogarnąć i będzie wolna, a następnie opuściła pomieszczenie.

Amelia uśmiechnęła się do chłopaka i spokojnie powiedziała:
- Jak masz na imię? - spytała.
- Yyy, mów mi Bookman. - powiedział chłopak, choć nie bez trudu.
- Jesteś bardzo miły, ale teraz nie mogę nigdzie iść. Myśmy organizowały tą imprezę, teraz musimy zorganizować porządki.
Spojrzała na chłopaka. Wyglądał na takiego delikatnego młodzieńca.
- Hej, spokojnie... Ooo, gdybyś tak pomógł nam w sprzątaniu. - powiedziała cicho i uśmiechnęła się do chłopca.
Chłopak popatrzył na Amelię zdziwiony. Rozejrzał się po pokoju, który wyglądał jakby toczyły się w nim jakieś walki. Wyglądało na to, że nie rozumie idei porządków w tym miejscu. Albo jakimkolwiek innym. Potem spojrzał na stary zegarek ze srebrną bransoletą i spojrzał do swoich notatek.
- Jakby, no szef nie będzie zadowolony.
Wyraz jego twarzy zdradzał zakłopotanie.
- Ten, sądzę, że powinniśmy już iść, za niecałą godzinę się zacznie.
Amelia spojrzała na chłopca. Cała sprawa musiała być naprawdę poważna, skoro nie udało jej się nakłonić chłopaka do pomocy. Amelia spoważniała.
- Co się zacznie? - spytała zaciekawiona.
Bookman wyraźnie się przestraszył. Widać było jak na dłoni, że wygadał się z czymś, z czym nie powinien.
- Eeee, nieważne. Tak, właśnie. Nieważne. A teraz musimy już iść.
Ostatnie zdanie wypowiadał wyraźnie zafrasowanym głosem.
Teraz dziewczyna była już całkiem zmieszana.
- Poczekaj no. Musimy zagonić ludzi do sprzątania.
"Kurcze, właściwie to nie chce mi się brać udziału w tym sprzątaniu". - pomyślała.
Uśmiechnęła się do chłopaka.
- Jeśli to takie ważne to dobra, ale najpierw muszę obudzić kilka osób i powiedzieć, że wychodzę. No i ogarnąć się.
Kolejne spojrzenie na zegarek i chwila zamyślenia. A potem wyraz ulgi na twarzy i szybkie kiwnięcie głową.
- Ale się pośpiesz. Samochód stoi przed domem, biały Hyundai.
O dziwo w zdaniu tym prawie nie było słychać typowej niepewności, zupełnie jakby korzystny obrót sprawy pozwolił chłopakowi przełamać, przynajmniej częściowo jego zakłopotanie.
Amelia wyszła na korytarz (był tu niemały bałagan). Zeszła po schodach wymijając leżącego na nich chłopaka i weszła do pokoju - tam było jeszcze gorzej.
Podłoga wręcz czarna, wszędzie pełno śmieci: butelek po alkoholu i puszek po piwach, resztki rozdeptanych słonych paluszków, niedopałki papierosów, korki od szampana, jakieś papierki i różne opakowania, a do tego jeszcze konfetti, a tu i tam budyń - ślady wczorajszej walki na jedzenie.
Stół cały był zawalony pustymi butelkami i zabrudzonymi naczyniami - dało się tu znaleźć naczynie ze słonymi orzeszkami i kilka, lekko obeschniętych, kanapek.
Przed rozpoczęciem imprezy, wysoko na firance dużego okna, przyczepione były kolorowe nadmuchane balony i serpentyny. Teraz do tej dekoracji dołączona była niemała kolekcja staników. Amelia uśmiechnęła się na ich widok - było to już nieomal ich wizytówką.
A na czteroosobowej, rozłożonej do spania, kanapie drzemało przykrytych wielką narzutą jakieś dziesięć osób.
Dziewczyna podeszła bliżej, wśród tych osób były dwie jej przyjaciółki. Ładna, szczuplutka blondynka, leżała z twarzą wtuloną w znacznej wielkości biust, należący do nieco pulchniejszej, piegowatej, rudej dziewczyny.
- Ej laski. - powiedziała w miarę cicho.
Kamila nadal leżała nieprzytomna, zaś Beata niemrawo zamrugała oczami.
- Która godzina? - spytała zaspana.
- Późno, dochodzi 10. Mamy tylko 4 godziny do powrotu rodziców. Trzeba ogarnąć dom i doprowadzić solenizanta do stanu idealnego... A ja muszę gdzieś iść.
Beata spojrzała na nią.
- Gdzie idziesz?
Amelia zastanowiła się przez chwilę. Nie znała odpowiedzi na to pytanie.
- Właściwie to nie wiem. Ale może szybko to załatwie i zdąże wrócić.
Mówiąc to Amelia podeszła do telefonu, wybrała jakiś numer i odłożyła słuchawkę obok aparatu. Kierując się słuchem odnalazła swój telefon komórkowy.
Miała właśnie sprawdzić, czy otrzymała jakieś wiadomości, ale Beata zagadała do niej.
- Pomóż mi wstać. Zabierz ją.
Dziewczyny podniosły swoją koleżankę.
- Dasz sobie radę z tym wszystkim? - spytała Amelia.
Ta właśnie założyła na siebie podkoszulkę. W odpowiedzi pokiwała głową i zaczęła budzić wszystkich obecnych.
Amelia udała się do łazienki, aby wziąć kąpiel lub prysznic.
Ostatnio zmieniony czwartek, 19 lipca 2007, 23:37 przez Mekow, łącznie zmieniany 1 raz.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Malutkus
Marynarz
Marynarz
Posty: 314
Rejestracja: poniedziałek, 12 grudnia 2005, 16:58
Numer GG: 9627608
Lokalizacja: prawie Gliwice

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Malutkus »

Simon Adams

Zastygł z podniesioną, uzbrojoną w kulkę ręką w półprzysiadzie, gdy zdał sobie sprawę, że takie zachowanie już dawno jest niepotrzebne. Przeklął w duchu lekki sen, jakim obdarzyła go natura, a który zrywał się z byle powodu. Ten był o... o czym? Zdążył zapomnieć, była tam chyba jakaś plaża, czy może pole... Nieważne, nie wyspał się należycie, co nie rozpoczynało dnia zbyt optymistycznie. Co to dzisiaj? Aaa, Logan będzie wyciskał nas jak mokre szmaty i na koniec stwierdzi, że niczego się nie nauczyli od ostatniego treningu. Czyli normalka. W zasadzie polubił już te zajęcia, tak samo jak instruktora. Przynajmniej wiedziałeś się, czego koleś chce od ciebie- chce cię zmordować, ale przygotować do walki w każdych warunkach. Zresztą, dla Landona, bo takie miano otrzymał już w tamtym życiu, nie były one aż tak trudne.
Zdał sobie sprawę, że wciąż jest schylony i ma podniesioną ręką, wstał i ruszył w kierunku łazienki. Przemył twarz i zęby, myślami błądząc jeszcze po granicy jawy, snu i wspomnień. Choćby ta metalowa kulka... Jako jego podstawowa broń została, jeśli można tak powiedzieć o kawałku ołowiu, stworzona przez trenerów uzbrojenia i obsługi oręża, tam. Miała za zadanie ogłuszyć ofiarę bez zadawania jej zbędnych obrażeń i w jego rękach sprawdzała się znakomicie. Oprócz tego shirukeny, noże, strzałki z trucizną... Boże, te treningi kiedyś nawet go bawiły, dawały podświadomą satysfakcję ze swoich postępów i dawały nadzieję na dobrą służbę dla kraju. A wyszło... Cholera, i wciągali w to dzieci- jedno z nich miało przecież czternaście lat.
Otrząsnął się, po czym ubrał się w bluzę treningową i spodnie z dresu, jedne z niewielu rzeczy, które nie miały kilku schowków, w tym przynajmniej jednego ukrytego. Choćby chciał, przyzwyczajenia brały górę nad jego rozsądkiem, nawet w tak prozaicznych sprawach.
Zszedł do jadalni, gdzie Zhou już krzątała się przy śniadaniu.
-Zwarta i gotowa do porannego wypluwania płuc? Tylko najpierw śniadanko...- rzucił, zaglądając do lodówki. Był zbyt leniwy na robienie sobie kanapek na ciepło, bułka z kawałkiem kiełbasy musiała wystarczyć. Zresztą, nigdy nie był wybredny pod tym względem.
Obrazek
Arxel
Kok
Kok
Posty: 1007
Rejestracja: wtorek, 3 stycznia 2006, 17:37
Numer GG: 8564458
Lokalizacja: Z TBM

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Arxel »

Marka Nitri

*Driiiing, Driiing(Odgłos budzika)* Chłopca obudził budzik.* Człowiek nie może sie nawet porządnie wyspać* Pomyślał i wyłączył budzik ręką. * No nareszcie spok...(Odgłos silnika)* - No kur...cze Powiedział w powietrze mikronezyjczyk wstając - Tutaj się chyba nie ma nawet chwili na odpoczynek. Powiedział i rozejrzał się po pokoju. Przez okno wpadało słońce, które rozświetlało wszystkie dziwactwa, które zebrał podczas życia: Posążek jakiegoś afrykańskiego bóstwa, jeden z niewielu kapsli w kształcie kwadrata, flakon wyglądający jak dwa łabędzie i wiewiórka. Było tego dość dużo. Otworzył okno i odetchnął świeżym powietrzem. Była ładna pogoda. Podszedł do szafki i wyjął z niej żółty podkoszulek i czarne spodnie. Kiedy skończył się ubierać zadzwonił dzwonek w telefonie. Cofnął sie do tyłu i przewrócił o położoną wczoraj na podłodze butelkę z wodą. Zaklął po angielsku po czym podszedł do telefonu. Tym razem zaklął po mikronezyjsku. * I po co my z nim trenujemy. Rozumiem żeby trochę nas podszkolić w walce ale ten świr czasami próbuję nas zabić. I nawet nie wiadomo po co. Przecież żaden bandyta nie urwie ci rąk na odległość i na dodatek nie spali żywcem. Pewnie dzisiaj spróbuje nas rozerwać albo wypalić nam dziurę laserem. No ale koniec z narzekaniem trzeba brać się do roboty* Wziął ze sobą przybory czyszczące i poszedł do łazienki. Tam mył zęby i szybko przemył włosy. Nie tracąc czasu na układanie fryzury poszedł na śniadanie z rozpuszczonymi włosami. Po drodze tylko je lekko rozczesał. W jadalni usiadł na krześle i rozejrzał się kto jeszcze jest. Zamierzał dzisiaj zjeść jajecznicę i popić sokiem pomarańczowym.
OŻESZ TY W PYTĘ WRÓCIŁEM NA FORUM :D!
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Perzyn »

Jessica Carlos i Amelia Rinal

Obie dziewczyny potrzebowały nieco czasu na przygotowania. Mimo krążących jednak stereotypów udało im się w ciągu dziesięciu minut doprowadzić do porządku na tyle by móc wyjść przed dom i nie umrzeć przy tym ze wstydu. Obie zaczęły szukać wzrokiem białego Hyundaia. Owszem stał jeden. Problem polegał na tym, że warstwa kurzu, pyłu, błota i Bóg jeden wie, czego uniemożliwiała określenie koloru inaczej jak „brudno brązowy z domieszką szarego.” Za kierownicą siedział jednak Bookman, a jakże z książką w ręce. Jednak tym, co w niemal hipnotyczny sposób przykuwało uwagę do samochodu nie był jednak kolor. Były tym liczne wgniecenia. Lakier nie był chyba zarysowany, zresztą i tak nie było go widać. Nie zmieniało to jednak faktu, że samochody sprowadzane do Polski z zachodu często wyglądały lepiej. Obie dziewczyny popatrzyły na siebie potem na samochód i znów na siebie. Zajęło to dłuższą chwilę, ale doszły do milczącego porozumienia i podeszły do samochodu. Bookman nie oderwał się od lektury. Dopiero odgłosy szamotaniny z niechętnymi do współpracy drzwiami wyrwały go z zaczytania. Gdy wreszcie zarówno Jessica jak i Amelia zdołały wsiąść i jakoś usadowić się pomiędzy wypełniającymi większość dostępnej powierzchni książkami spostrzegły coś, co zasiało grozę w ich sercach. Cała deska rozdzielcza, część przedniej szyby a także kierownica były obklejone żółtymi, samoprzylepnymi karteczkami zawierającymi wskazówki w stylu. „Aby zatrzymać wciśnij środkowy pedał.” A pod spodem, „Ale nie tak mocno!” Kierowca przez chwilę szukał czegoś pośród karteczek a gdy wreszcie znalazł powiedział pod nosem. - No tak, jak mogłem o tym zapomnieć. I ruszyli. Do tyłu. Dopiero po chwili Bookman znalazł odpowiednią karteczkę. Wtedy ruszyli bezproblemowo do przodu. No, prawie bezproblemowo, ale kto przejmie się tym, że urwali mu lusterko? Stwierdzić, że młodzian źle prowadził nie oddaje mu sprawiedliwości. Całkowita nieprzewidywalność kursu oraz ignorowanie takich drobiazgów jak zasady ruchu drogowego lub możliwości samochodu sprawiały, że przypominało to nieco przejażdżkę rollercosterem. Ale tym, co sprawiło, że Jessica zacisnęła powieki i nie otwierała już oczu do końca jazdy był moment, gdy kierowca puścił kierownicę i nie interesując się tym, że zaraz uderzą w mur zaczął szukać czegoś w książce, której tytuł brzmiał „Poradnik początkującego kierowcy” lub jakoś tak. Wreszcie po jakichś dwudziestu strasznych minutach dojechali do niewielkiej willi w śródmieściu. Przy drzwiach okazało się, że Bookman nie ma klucza. Wyciągnął z którejś kieszeni kartkę, zwinął i pogrzebał w zamku. Gdy drzwi stanęły otworem oczom przybyłych ukazał się przestronny przedpokój. Młody bibliofil zaprowadził dziewczyny do saloniku, urządzonego ze sporym smakiem, włączył wielki plazmowy telewizor, po czym odezwał się. - Tego, no rozgośćcie się. Ja, ten, zaraz, no wrócę.

Zhou Wang Bao, Marka Nitri i Simon Adams

Śniadanie przebiegało w spokojnej, ale nieco przygnębiającej atmosferze. Wreszcie drzwi się otworzyły i stanął w nich Logan. Jak zwykle zarośnięty. I jak zwykle wyglądał jakby miał ochotę kogoś zabić. Co nie było wcale takie dalekie od prawdy gdy weźmie się pod uwagę, że miał dla nich dziś przygotowany trening. Jego obecność pogorszyła jeszcze i tak już grobową atmosferę. Nie był co prawda taki zły jak już się go poznało, ale samo patrzenie na niego przypominało młodym X-menom co ich jeszcze dzisiaj czeka. Gdy wreszcie wszyscy zjedli ich trener odezwał się do nich pierwszy raz tego dnia. - No dzieciaki, czas na drobną rozgrzewkę. Przez rozgrzewkę jak się okazało rozumiał bieg z przeszkodami. A znając Logana przeszkody były zabójcze. Zaczęłi o dziewiątej i zanim dotarli na koniec najeżonego dołami pełnymi kolców, spadającymi pniakami, stanowiskami ognia maszynowego, basenami pełnymi piranii czy czego tam oraz wszelkimi innymi atrakcjami mającymi chyba zakończyć ich życie, minęła prawie godzina. Byli zmęczeni, spoceni oraz poturbowani. Po Wolverne’ie nie było z kolei wcale widać, że właśnie wziął udział w tym niezwykłym biegu na śmierć i życie. Wręcz przeciwnie uśmiechał się. Landon oddychał miarowo i spokojnie, starał się zebrać jak najwięcej energii na dalszą, właściwą część treningu. Za to Zhou i Marka patrzyli z przerażeniem na twarz ich nauczyciela, która w ich oczach przyozdobiona była miną, jakiej nie powstydziłby się najbardziej zatwardziały sadystyczny morderca. - No, to teraz przejdziemy do zajęć praktycznych. Podążyli za nim do „danger room’u” tam już gotowa była projekcja będąca połączeniem hologramu z telepatyczną sugestią stworzoną przez siedzącego w pokoju kontrolnym profesora. - Oto scenariusz. Jest za pięć dziesiąta. W tym budynku. Logan przerwał wskazując wygenerowaną przez zadziwiające połączenie technologii i omamów, trzykondygnacyjną, starą kamienicę. - Gdzieś na trzecim piętrze jest przetrzymywany zakładnik. Punkt dziesiąta ruszacie. Macie Godzinę na jego uwolnienie. Jak skończycie jesteście wolni. Na twarzach jego ofiar pojawił się uśmiech ulgi. - Ale jak się wam nie uda to biegniemy jeszcze raz. Dziwna jest mina, która ma wyrażać tak sprzeczne uczucia jak ulga, radość i przerażenie. - Ach, byłbym zapomniał, sam projektowałem zabezpieczenia i opracowywałem plan tych terrorystów. Tym razem nawet Simon mógłby przysiąc, że uśmiech na twarzy ich trenera był iście sadystyczny. Cóż, niezależnie od uczuć i opinii na temat tego treningu powinni wykorzystać te 5 minut, jakie mają by przygotować jakiś plan. Bo żadne z nich nie chciało nawet myśleć o tym, co stanie się, jeżeli zawiodą. I nie chodziło tu bynajmniej o życie, wirtualnego bądź, co bądź, zakładnika.
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Mekow »

Amelia i Jessica

Amelia bardzo szybko sprawiła się z kąpielą - zwłaszcza jak na jej stan. Udało jej się to, gdyż po wejściu do łazienki, której drzwi były zamknięte tylko na klamkę, zastała w wannie swoją przyjaciółkę Ruth i solenizanta. Byli oni zachwyceni, gdy dowiedzieli się, że trzeba pomóc jej szybko się wykąpać - dołączyła do nich i z ich pomocą po kilku minutach była już cała umyta. Czysta i zadowolona, ubrała się w ciuchy na zmianę i wyszła, zostawiając równie zadowoloną parę, samą sobie.
Samochód którym mieli jechać pozostawiał wiele do życzenia - ale nie tak wiele jak jego kierowca. Kiedy tylko ruszyli obie dziewczyny szybko zapięły pasy.
Podczas jazdy Tęcza trzymała się kurczowo czego tylko mogła, a Jessica zamknęła oczy. Jakimś cudem obu dziewczynom udało się nie zwymiotować - gdyby jedna to zrobiła druga na pewno poszłaby w jej ślady.

W końcu dojechali na miejsce - nawet w jednym kawałku.
Widać było, że Tęcza źle się czuje po tej zwariowanej jeździe - na pewno wypity alkohol przyczynił się do jej obecnego stanu.
Wygramoliła się z samochodu i zanim weszli do mieszkania wzięła kilka głębokich wdechów. Pospacerowała też trochę, ale jakby bez przekonania, gdyż nie miała za bardzo ani siły, ani chęci.
Jessie miała nieco wprawy w szybkiej, niebezpiecznej jeździe samochodem na kacu, jednak tym razem wysiadła z auta blada jak ściana i z chęcią się szybko czegoś przytrzymała.
- Następnym razem... - wyszeptała i zaniemówiła przez odruch wymiotny. - Następnym razem... ja prowadzę!
Podeszła do ściany i oparła się o nią ciężko plecami.

Weszli do środka. Dziewczyny usiadły, a Bookman włączył im telewizor i gdzieś zniknął.
Jak na ironię losu na włączonym kanale pokazywali katastrofy drogowe - stłuczki, kraksy i dachujące samochody, które koziołkowały kilka razy. Obie dziewczyny nie miały najmniejszego zamiaru tego oglądać. Tęcza zareagowała od razu - szybko chwyciła pilota od telewizora i zmieniła kanał. *klik* Jakiś facet siedział za biurkiem i coś mówił. *klik* Jakaś laska stała na mapie z narysowanymi słoneczkami i mówiła o pogodzie. *klik* Muzyka - ten program zostawiła, ale z racji kaca ściszyła głos.
- Tak swoją drogą - latynoska zwróciła się do niej - jestem Jessica, ale znajomi mi mówią po prostu Jessie.
Amelia uśmiechnęła się do rozmówczyni.
- Ja mam na imię Amelia, ale mów mi Tęcza. - powiedziała i skinęła głową.
- Ten chłopak tragicznie prowadzi. Z powrotem postaram się o inną formę transportu. Pojedziemy razem?
- Może będzie lepiej... - mruknęła. - Szkoda, że nie mam w zwyczaju prowadzić po pijaku, bo miałabym tu swoje autko.
- Spoko. Ja wcale nie mam fury. Zbyt często imprezuję. Ale zawsze znajdzie się ktoś kto przywiezie i odwiezie... O to mi coś przypomniało.
Wyciągnęła z torebki telefon komórkowy. Trzy nieodebrane wiadomości. Postanowiła je sprawdzić, ale nie przeszkadzało jej to w dalszym prowadzeniu rozmowy.
Pierwsza przyszła o 3:26, od Alice - o treści: Nie mogłam cię znaleść. Ciekawe w której to szafie się obmacujesz. Wychodzę - nie myśl że sama;) Do przyszłego tygodnia. Fajna impreza. LY
Na twarzy Tęczy pojawił się uśmiech.
Druga z godziny 4:12, od Klaudii - o treści: Jakiś chłopak zaprowadził cię na górę. Ledwo szłaś - widać tequila rozmiękcza ci nogi;) Jak zobaczysz zdjęcia to ci majtki spadną:D
Tęcza uniosła brwi. "Co ja tam wyrabiałam?" - zachodziła w głowę.
Jednak to jej coś przypomniało. Była zadowolona z tego faktu, a do tego wspomnienie było bardzo miłe.
- Ty też chyba nieźle balujesz. Dawno nie miałam tak wyrównanego pojedynku na picie. - powiedziała pisząc smsa.
Jessie zamyśliła się na chwilę nad pytaniem i przeciągnęła się.
- Coś w życiu trzeba robić - odparła w końcu uśmiechając się. - Najlepiej, jak jest to coś przyjemnego, tylko szkoda, że kac morderca nie ma serca... - dodała z cichym jęknięciem i roześmiała się łapiąc za głowę.
Na wspomnienie o kacu Amelia pokiwała nieznacznie głową, po czym oparła łokieć o blat stołu a dłonią tej ręki przytrzymała swoją ciężką (jak się jej zdawało) głowę za czoło.
- Dobrze to rozumiem. To z tym kacem. - rzekła rozcierając sobie oczy.
"Jak on miał na imię" - zastanowiła się myśląc o chłopaku z poprzedniej nocy.
Spojrzała na swoje dłonie. Na jednym z nadgarstków był nieco zamazane znaki - długopisem napisano tam: " ADAM "
"No tak Adam."
- Masz jakiegoś wspaniałego pomysła, czego tu od nas chcą?
- Nie, nie wiem o co im chodzi. Mówił, że to ważne i że coś ma się zacząć za godzinę. - dodała cicho.
- Jak takie ważne i musiałyśmy się tak śpieszyć, to nie rozumiem, czemu teraz godzinę trzeba czekać - stwierdziła kiwając niezadowolona głową. - Telewizję to mogłyśmy tam przecież pooglądać, nie?
Wyraźnie się zbulwersowała i zaczęła rozglądać na boki bębniąc przy tym palcami w kolano.
Amelia musiała sprostować swoją wypowiedź. Nie wyraziła się dość dokładnie - raczej jak jakaś blondynka.
"Ale ja jestem głupia." - pomyślała.
- Ale za godzinę od wtedy, czyli mamy jeszcze z 15 minut. - wyjaśniła.
Amelia wysłała smsa, do Ruth, o treści: Będę jak szybko się da. Na piętrze w małej sypialni śpi fajny blondyn - Adam. Przetrzymajcie go do mojego powrotu:P Tylko, nie prześpij się czasem z moim nowym chłopakiem;)
- Acha... - Jessie zamyśliła się spoglądając w sufit, zrobiła przy tym niezbyt inteligentną minę.
- Racja. Piętnaście minut mogę poczekać - westchnęła i ułożyła się wygodniej przysypiając.
- Jakby coś... obudź mnie.
Amelia milczała przez chwilę. W końcu się odezwała:
- A generalnie to dobrze się bawiłaś na imprezie? Bo wiesz, organizujemy takie co jakiś tydzień... jak chcesz pobalować, to spoko.
Jessie niechętnie otworzyła oczy i spojrzała na Tęczę.
- Raz na jakiś czas można, czemu nie - stwierdziła. - Jak tylko znajdę czas, bo pomagam ojcu w prowadzeniu kursów tańca i jeszcze w nocy się ścigam, więc nie zawsze mam okazję trochę się rozerwać.
Ziewnęła i przeciągnęła się, zdawała się być nieco obolała po ciężkiej nocy. Na jej twarzy było wymalowane: 'masaż' i 'ciepła kąpiel'.
Tęcza powoli potakiwała głową. Spojrzała na komórkę - jej sms dotarł.
- Rozumiem. - powiedziała spokojnie.
Wpatrywała się przez moment w Jessicę.
"No proszę, masz rodziców... Ciekawe. Fajnie, chyba."
- A co to za wyścigi? - spytała po chwili.
- Underground - odpowiedziała i przymknęła oczy.
- Wiesz, szybka jazda, niebezpieczne i nie każdy uważa je za legalne, ale... - wzruszyła lekko ramionami. - W końcu też jakiś sport.
Amelia uśmiechnęła się - na tyle na ile pozwalał jej obecny stan.
- Spoko. Wiem coś o rzeczach, które uchodzą za nielegalne. Masz rację mówiąc, że nie ma się czym przejmować.
Tęcza odczytała trzecią wiadomość - z godziny 8:20, od Ruth. Na twarzy dziewczyny pojawił się szczery uśmiech.
- Nie wątpię. - stwierdziła unosząc lekko brwi i śmiejąc się cicho. Nie otwierała już oczu, nie chciało jej się.
- No, ludzie, szybciej... nie mamy całego dnia - wyraźnie się niecierpliwiła.
Tęczy też powoli zaczynało się dłużyć to czekanie. Chciała jakoś zająć ten czas rozmową. Po chwili rozmyślania nachyliła się do Hiszpanki.
- No i po jaką cholerę tak się spieszyliśmy... A powiedz mi, często wsiadasz do samochodu z nieznajomymi chłopcami? - spytała cicho i uśmiechnęła się figlarnie.
- Czy ja wiem, czy oni tacy nieznajomi? - uśmiechnęła się otwierając jedno oko. - I nad tym określeniem 'chłopcy' też bym się zastanowiła. Zazwyczaj to całkiem porządni mężczyźni - dodała uśmiechając się szeroko.
Tęcza uśmiechnęła się szczerze. Dobrze wiedziała co odróżnia chłopców od mężczyzn.
- To ja właśnie dostałam smsa od kumpeli. - powiedziała z uśmiechem, spojrzała na komórkę i powoli go przeczytała.
- Napisała, że dzisiaj dzięki niej trzech chłopców stało się mężczyznami. - powiedziała i zaśmiała się.
Jessica roześmiała się głośno.
- Niezły wynik, jak na jedną noc...
Śmiech dziewczyn był najlepszym znakiem, że się dogadują. Zwabił on pewne osoby - wrócił Bookman, ale nie był sam.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Malutkus
Marynarz
Marynarz
Posty: 314
Rejestracja: poniedziałek, 12 grudnia 2005, 16:58
Numer GG: 9627608
Lokalizacja: prawie Gliwice

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Malutkus »

Simon Adams

Łapał oddech, jednocześnie zaciskając i rozluźniając dłonie. Nie czuł bólu nadwyrężanych przed chwilą mięśni, to przyjdzie później, teraz była tylko nieprzyjemna sztywność, utrudniająca sprawne poruszanie. Wiedział, że chwila spokoju nie potrwa długo, więc starał się ją spożytkować jak najlepiej. Patrzył, jak pozostali umierają ze zmęczenia i mimowolnie uśmiechnął się. Sam dostawał już w przeszłości w kość. Jego trener, "pan Lockey", często powtarzał, że "tylko człowiek doprowadzony do granicy wytrzymałości jest w stanie wykorzystać maksimum zdolności bojowych". Były jeszcze inne głodne kawałki, których już nie pamiętał tak dobrze jak godzin spędzonych na polach treningowych. No dobra, piranii i karabinów sobie nie przypominał. Ale też było ciekawie. Tak, to były czasy... Gówno prawda, goście byli popieprzeni, teraz widział to wyraźnie. Pewnie, tu też dostawali wycisk. Pewnie, tu też instruktor chciał im pokazać, jak wiele jest w stanie z nich wycisnąć przy odpowiedniej motywacji. I pewnie, tam też czasami było miło. Ale jednak w Instytucie nie uczono czternastoletnich dzieci zabijać na dziesiątki sposobów.
Dobra, koniec odpoczynku, po rozgrzewce następowała właściwa część zajęć. Otrzymane zadanie nie należało do wybitnie skomplikowanych, przynajmniej w założeniach. Już raz czy dwa przyszło im ratować kogoś- zwykle dziecko bądź kobietę, żeby było "weselej"- z łap terrorystów. Chyba jako jedyny doceniał ten typ ćwiczeń, w końcu miał niejaką wiedzę, jak są szkoleni i jakim sprzętem mogą dysponować takie grupy. Program napisany przez Wolverine'a gwarantował, że będą mieli wszystko, co można sobie wyobrazić w podobnej sytuacji. I pewnie kilka gratisów, które nie przyszłyby do głowy największemu szaleńcowi.
Rozejrzał się po wytworzonym przez Danger Room holograficznym obrazie otaczającego terenu. Nigdy nie potrafił się nadziwić, jak to połączenie iluzji, techniki i, chyba, magii może działać. Ale działało- tutaj uderzenie w łeb bolało jak normalne, klasyczne uderzenie w łeb, nie było zmiłuj. Oczywiście wszystko zależało od ustawionego poziomu trudności- na najwyższym trenowali tylko wykładowcy, tacy jak Summers czy choćby Logan, oni zginęliby po kilku sekundach. Chociaż z drugiej strony, Logan za sterami gwarantuje przełącznik trudności dosyć wysoko...
Z rezygnacją zwrócił wzrok na budynek, który stał się teraz ich celem. Prawie słyszał już wystrzały i plusk sadzawek na trasie powtórnego biegu...
- Więc... Jakie plany? Może rozejrzelibyśmy się za jakimś tylnym wejściem na górę, zamiast pakować się od frontu? Zwykle przód jest najlepiej obsadzony. Chociaż...- próbował przez chwilę myśleć jak Logan. On mógł przewidzieć, że będziemy chcieli zakraść się od tyłu, więc pewnie przygotował zabezpieczenia z tamtej strony. Więc trzeba uderzyć z przodu, głównym wejściem. Ale z drugiej strony mógł też pomyśleć, że przewidzimy ten ruch i obsadzić front. Albo i nie. To co, rzucamy monetą? Nie był najlepszy w podejmowaniu takich decyzji, więc wolał poczekać na sugestie Zhou i Marki (tak się to odmienia?).
Obrazek
Arxel
Kok
Kok
Posty: 1007
Rejestracja: wtorek, 3 stycznia 2006, 17:37
Numer GG: 8564458
Lokalizacja: Z TBM

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Arxel »

Tak, tak to się odmienia. Marki Nitriego:P

Marka Nitri

Mikronezyjczyk usiadł na ziemi. Był zmęczony i poobijany. Ale nie przeszkadzało mu to bardzo. Był do tego przyzwyczajony dzięki treningom prowadzonym od dzieciństwa. Ale mimo to uważał, że Logan przesadza z trudnością treningów. - Pięć minut na plan? No cóż frontem nie wejdziemy to pewne. Za łatwo. Jeśli jest tylne wejście to na pewno jest obstawione. Czyli pozostaje wejść oknem czy przez piwnicę jeśli taka jest. Jak już wejdziemy powinniśmy starać się pozostać niezauważeni do czasu aż odkryjemy gdzie jest zakładnik. Potem próbujemy się tam przekraść niezauważeni. W razie wykrycia frontalny atak i staramy sie do niego jak najszybciej dostać i go uwolnić. To moja opinia Powiedział wstając i korzystając ze starej sztuczki jego nauczyciela spróbował rozluźnić mięśnie tak by zmniejszyć ich zmęczenie. * Jeszcze raz biec... Pewnie z gorszymi przeszkodami...brrrrr. Lepiej żeby sie nam udało bo będzie nie miło. I mogłem zabrać ze sobą broń.* Pomyślał i czekał na opinie ostatniej osoby.

Mała prośba do graczy z teamu. Moglibyście na GG/PW/w temacie podać swoją moc? Tak będzie łatwiej ustalić jakiś plan.
OŻESZ TY W PYTĘ WRÓCIŁEM NA FORUM :D!
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Perzyn »

Jessica Carlos i Amelia Rinal

Obok Bookmana stał białowłosy mężczyzna w nieco śmiesznym niebieskim kostiumie z białą błyskawicą. Zlustrował dziewczyny wzrokiem, od którego po plecach przeszły im ciarki. Twarz poznanego wcześniej książkowego mola wyrażała dziwną mieszaninę strachu, pogardy i całkowitego niezrozumienia. A oczach, gdzieś głęboko czaił się błysk uczucia, o które ciężko byłoby podejrzewać tego skromnego chłopaczka. Nienawiści. - Więc to są te nowe? Nie wyglądają specjalnie ciekawie, ale mogą się do czegoś nadać. Lubieżny śmiech i niestarannie maskowana aluzja wywołały na u Bookmana kolejny, jeszcze większy wyraz niezrozumienia. Niezależnie od uczuć, jakimi darzył przybysza zwrócił się do niego, niezwykle pewnym jak na siebie głosem. - Przyniosłeś co miałeś przynieść. A teraz chyba powinieneś się pośpieszyć z powrotem do Waszyngtonu, nieprawdaż Quicksilver? Mina mutanta wskazywała, że nie jest zadowolony z przypomnienia o obowiązkach. Nim na twarzach dziewczyn pojawił się wyraz zdziwienia tym, jak ów facet ma dotrzeć do Waszyngtonu z Nowego Yorku już go nie było. Wybiegł tak szybko, że papiery porozrzucane po pokoju zostały po nim rozwiane. Wasz towarzysz westchnął ciężko i chwycił jedną z kartek. W jego ręce papier sam ułożył się w kształt samolociku. Rzucony zatoczył elegancką pętle i trafił w przycisk zmiany programów. - Za pięć minut szef będzie w telewizji. Chłopak wyjaśnił przyczynę zmiany programu na kanał informacyjny. A potem przepadł dla ludzkości, bo podniósł jakąś leżącą na ziemi książkę i zaczął ją czytać. Na ekranie jakaś elegancko ubrana kobieta referowała nic nikogo nieobchodzące problemy rolników z Oklahomy z kręgami zbożowymi robionymi przez rozwydrzoną młodzież. Ot kolejny nudny dzień w Ameryce. Dziewczyny zrezygnowały z prób nagabywania Bookmana o szczegóły tego, co ma się zdarzyć, równie dobrze mógłby być nieprzytomny. Zatem zaczęły znów paplać o imprezach i innych pierdołkach wychodząc z założenia, że i tak się dowiedzą, o co chodzi. Pięć minut po wyjściu mężczyzny określanego Quicksilver, stary, stojący zegar wybił godzinę jedenastą. Zatopiony dotychczas w lekturze chłopak zupełnie jakby wyrwany z transu powiedział. - Zaczyna się. I faktycznie, nim zdążyło przebrzmieć ostatnie uderzenie zegara w telewizji pojawił się zupełnie nowy obraz. Przerywamy program by nadać komunikat specjalny.


Zhou Wang Bao, Marka Nitri i Simon Adams

Zhou bez słowa zgodziła się na plan Marki. Potem już szybko ustalili szyk. Chinka miała iść przodem i wykorzystać umiejętność manipulacji swoimi kośćmi z adamantium by osłaniać resztą. Za nią pójdzie Marka, w razie potrzeby otworzy swoją mocą jakieś drzwi lub rozbroi alarm czy inną pułapkę. Szyk miał zamknąć Landon, którego celność w miotaniu wszelkimi pociskami miała mu umożliwić ochronę tyłów i ataki zza pleców Zhou. Weszli przez okno w piwnicy. Zamek, jakiego nie powstydziłby się skarbiec banku poddał się pod dotykiem Mikronezyjczyka. Weszli do piwnicy. Było ciemno i cicho. Logan mówił, że zakładnik jest na samej górze. Czekała ich ciężka przeprawa. Każda organizacja terrorystyczna świata oddałaby połowę swoich członków za możliwość organizacji takich zabezpieczeń, jakie umieścił tu Logan. Gdyby zamiast X-menów był tu SpecNaz to chyba odpuściliby zakładnika i wpuścili gaz. O dziwo piwnica była niezabezpieczona. Za to zza drzwi wyraźnie słyszeli strażników. Akcja był szybka. Drzwi otwarły się i nim wirtualni terroryści zareagowali z ciemności wypadły dwie ołowiane kulki i posłały ich na odpoczynek. Potem było coraz trudniej. Kamery, czujniki ruchu, regularne patrole przemierzające korytarze. Nawet SWAT by się poddał. Ale wizja powtórki z wcześniejszego biegu niemal dosłownie dodawała skrzydeł. Od drugiego piętra zaczęły się schody. Jedną z pierwszych myśli trenujących mutantów było, „Jacy cholerni terroryści mają ze sobą psy? I jakimi sterydami musieliby te psy karmić żeby tak wyrosły?” Przynajmniej, Zhou przeszło to do głowy, gdy stopą obutą w kostne wypustki kopała psa, który był tak wielki, że jedynie kły odróżniały, go od solidnego cielaka. A zgodnie z przysłowiem im dalej w las tym więcej drzew. Miotacze ognia? Laserowe czujniki podłączone do ładunków wybuchowych? Linki potykacze podłączone do prądu? Nic, czego by już nie znali z dotychczasowych treningów. Szkoła w Biesłanie i teatr w Dubrowce. Dwie najgłośniejsze porażki sił specjalnych w odbijaniu zakładników w ostatnich latach. Cóż, obecna tu trójka mogłaby je zupełnie zmienić. Ale teraz i tutaj każda znana z historii akcja odbijania zakładników wydawała się łatwa. I to chyba chodziło Loganowi. W końcu ktoś, kto poradzi sobie z trudnym zadaniem tym bardziej da radę z łatwym. Dotarli na trzecie. Tu trzeba już było atakować frontalnie. W ruch poszły obdarzone naturalnymi kastetami pięści Chinki, w ruch poszedł zdobyczny nóż Mikronezyjczyka, powietrze przeszył świst kulek miotanych przez byłego agenta. Szli przed siebie odsyłając kolejnych terrorystów do Allacha. Aż wreszcie znaleźli zakładnika. Przeciągły pisk brzęczyka oznajmił im koniec treningu. Instruktor stał tuż przed nimi. A dookoła znów był danger room. Trzy butelki izotonicznego napoju szybko trafiły w ręce mutantów. - Możecie iść pod prysznice a potem zejdźcie do salonu. Omówimy waszą akcję i jutro będziecie mogli ją powtórzyć poprawiając dzisiejsze błędy. Z piersi Zhou i Marki wyrwał się jęk. Nawet Simon sprawiał wrażenie nieco przestraszonego wizją powtórki z rozrywki. Jego wcześniejsze szkolenie nie było aż tak mordercze. Gdy odświeżeni studenci zeszli do stanowiącego serce instytutu salonu wiszący na ścianie elektroniczny zegar wskazywał za pięć jedenastą. Profesor oglądał wiadomości a Wolverine’a nie było nigdzie w pobliżu. - Dobrze się dzisiaj spisaliście. Nie martwcie się tym, że Logan jest tak surowy, po prostu chce dla was jak najlepiej. Kolejne minuty upłynęły na nieco jałowej, ale przyjemnej rozmowie. W momencie gdy w drzwiach stanął sadystyczny instruktor obraz na ekranie telewizora nagle się zmienił a z głośników połynął głos. Przerywamy program by nadać komunikat specjalny.

****

Przerywamy program by nadać komunikat specjalny. Na ekranie pojawiły się kręcone z jakiegoś helikoptera ujęcia. Widać było ulicę, którą jechała limuzyna. Dziś o godzinie dziesiątej pięćdziesiąt dziewięć doszło do ataku na prezydenta stanów zjednoczonych. Zbliżenie kadru na limuzynę, która nagle uniosła się w powietrze. Kadr przesunął się w bok. Oczom telewidzów ukazał się ubrany w coś na kształt zbroi mężczyzna. Wykonał gest ręką i drzwi od limuzyny odpadły. Wtedy nie wiedzieć skąd wybiegł niezwykle szybko mężczyzna o białych włosach i w niebieskim kostiumie i wyciągnął głowę państwa za fraki na zewnątrz. Ochrona prezydenta nie pozwoliła się zaskoczyć. Lata szkolenia wzięły górę nad zaskoczeniem. Jednak nim zdążyli użyć broni z pobliskiego zaułka wypadła kolejna dwójka. Jeden o wyglądzie przywodzącym wilkołaka rzucił się na nich z pazurami. Drugi rzucił czymś, co wyglądało jak świecąca się karta do gry. A działało jak granat. Cała grupa wycofała się na dach pobliskiego budynku. Kamerzysta dokonał zbliżenia na będącego najwyraźniej przywódcą faceta w zbroi. Mikrofon kierunkowy pozwolił słyszeć, co mówi. Jesteśmy homo sapiens superior. Nazywani bywamy mutantami. Jest nas wielu, kryjemy się z naszą mocą w obawie przed prześladowaniami. Ale to się skończy, dziś zacznie się nowa era w historii tego świata. Dziś wychodzimy na światło dzienne by ukształtować ten kraj, a potem całą ziemię tak jak już dawno powinno to być uczynione! Nagle jego słowa zagłuszył odgłos zbliżających się helikopterów. Cztery Apache pojawiły się jakby znikąd. A cztery działka Vulcan miały zmienić terrorystę w kilka czerwonych plam. Miały. Kula zatrzymały się w powietrzu osadzone w miejscu jednym gestem przemawiającego mutanta. Nazywam się Magneto i przyniosę temu miejscu jego przyszłość Helikoptery spadły strącone kulami z własnych dział, które zostały odesłane z powrotem. A pozostali mutanci pilnowali porwanego prezydenta.
Malutkus
Marynarz
Marynarz
Posty: 314
Rejestracja: poniedziałek, 12 grudnia 2005, 16:58
Numer GG: 9627608
Lokalizacja: prawie Gliwice

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Malutkus »

Simon Adams

Koniec! Wreszcie! Odetchnął głęboko z ulgą, gdy na miejscu starej kamienicy pojawiły się ściany sali treningowej. Boże, od dwóch godzin marzył o tym momencie, wreszcie będzie mógł gdzieś odpocząć. Wziął napój regenerujący i przyssał się do niego, wychylając ponad pół butelki jednym łykiem. Informacja o jutrzejszej powtórce akcji już ledwo go dosięgnęła- w tym momencie takie głupoty go nie dotyczyły, najchętniej znów położyłby się spać. Powlókł się korytarzem do swojego pokoju, w drodze dopijając "soczek". Mijając próg pokoju rzucił butelkę za siebie. Odbita od ściany, wylądowała w koszu, stojącym kilka metrów od drzwi- tą sztuczkę Simon opanował jeszcze w liceum. W końcu jaki dzieciak nie lubi się popisywać?
Rzucił przepocone ubranie na łóżko, a sam wskoczył pod prysznic. Gorąca woda odprężała i powodowała przyjemne rozleniwienie. "Jeszcze tylko pogadanka i analiza treningu a potem... co potem? Jakie plany na popołudnie?"- myśli płynęły wolno, bardzo wolno... Po wyjściu spod prysznica ubrał się, biorąc ciuchy na chybił-trafił. Granatowa koszula i jakieś sztruksowe spodnie. W spodniach było sześć kieszonek, w koszuli "jedynie" trzy. Oczywiście...
Zszedł do salonu i przywitał profesora, po czym usiadł na jednym z foteli, zbierając jednocześnie ze stołu czarny długopis. Jego mózg już przestawiał się na jałowe obroty na czas kolejnych arcyciekawych lekcji Logana, kiedy TV zaczęła nadawanie jakiejś transmisji. Oglądając, odruchowo bawił się długopisem, przekładając go między palcami. Miał wrażenie, że gdzieś już widział tego gościa w zbroi, X-men posiadają pokaźne archiwa, z których niedawno korzystał, ale nawet po usłyszeniu pseudonimu nie potrafił gościa nigdzie dopasować.
- Magneto... Chyba przyjdzie nam wykorzystać zdobyte wcześniej umiejętności, Wolverine- rzucił przez ramię, nie odrywając wzroku od ekranu. "Porwanie prezydenta. Typowe. Gdzie jest Snake Plissken, kiedy go potrzebujemy?"
- Ekhem... nie, żebym coś sugerował... ale atak mutantów na ludzi powinien nas chyba zainteresować, nie? Tak jakby... wypadałoby coś zrobić...
Obrazek
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Mekow »

Amelia Rinal

Dziewczyna z zainteresowaniem oglądała wiadomości. To co się stało, albo raczej to co zrobili tamci mutanci, zapewne wpłynie na jej życie, na życie harpii i (z czego nie zdawała sobie sprawy) wszystkich mutantów.
Nie była z tego powodu zbytnio zachwycona, była zadowolona z obecnego stanu rzeczy i nie zależało jej na żadnych, zbyt radykalnych zmianach. Lubiła swoje życie takim jakie było, bez martwienia się o to co będzie następnego dnia, pełne imprez i zabawy. Owe zabawy nie zawsze były zgodne z prawem. Może, gdyby właśnie to miało by się zmienić, gdyby było to dozwolone, wówczas może harpie poparły by takie działania.
Tak naprawdę to dziewczyna nie wiedziała co się dzieje. Spoglądała to na Jessikę, to na Bookmana, ale nikt nie kwapił się, aby coś wyjaśnić, czy choćby się odezwać.
Tęcza przypomniała sobie słowa hiszpanki - 'Telewizję to mogłyśmy tam przecież pooglądać'.
- Sorry bookmaniaku, ale o co tu chodzi? Ten facet w czerwonym... stroju, to wasz szef? Wiesz, ale ja to nie napadam na ludziów, czego od nas oczekujecie? - zagadała w nadzieji dowiedzenia się czegoś więcej.
Wspomnienie o szefie coś jej przypomniało, musi przecież zadzwonić do Alice. Powiedzieć jej co się stało, jeśli tego nie wie i poradzić się jej co ma robić. Chwyciła za komórkę i zaczęła dzwonić.
Bookman tymczasem odwrócił głowę w jej stronę, przekrzywił ją nieco i przyjrzał się jej uważnie.
- Napadać?
Dopiero po chwili dotarło do niego, że dziewczyna ma na myśli porwanie prezydenta.
- Aaaa, to. Nie, to tylko ten, aby przyciągnąć uwagę. Tak, uwagę. Bo Magneto chce tego, stworzyć taką no jakby utopię? Właśnie, utopię dla mutantów.
Jego brązowe oczy lustrowały dziewczynę uważnie, ale nie czuła z jego strony natarczywego zainteresowania jak ze strony Quicksilvera.
- Wy będziecie pomagać nam w zebraniu mutantów pod ten, naszym wspólnym sztandarem, tego.
Tęcza spojrzała na niego nieco zdziwiona, potem na Jessicę i znowu na niego - miała nieco zdezoriętowany wyraz twarzy.
- O co chodzi z tym sztandarem? I po co mamy zbierać mutantów? Co oni będą robić?
"Obawiam się booki, że z tym to powinniście się zwrócić do Alice" - pomyślała i spojrzała na komórkę. Zaraz z nią porozmawia i dowie się co ma robić.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Ouzaru

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Ouzaru »

Jessica

Przez dłuższą chwilę stała zamyślona gapiąc się głupio w ekran telewizora. Czuła się bardzo dziwnie, nigdy się nie uważała za wielką patriotkę, ale to zdarzenie nią wstrząsnęło. Kochała Amerykę - wolny kraj, choć rzadko przestrzegała prawa, przepisów i tego, co mówił rząd. Nielegalne imprezy, wyścigi samochodowe i inne, mniej lub bardziej ciekawe rzeczy nagle w jej oczach zbladły. Porywanie Prezydenta? To już lekka przesada!
Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie była szykanowana za bycie mutantem i musiała przyznać, iż był to jedynie łut szczęścia. Wyglądała jak normalny człowiek, a swoje moce odkryła w sumie to niedawno. Sama była zdziwiona, skąd ten koleś w zbroi i mol książkowy o niej wiedzieli!? Potrząsnęła głową niezadowolona. Po co w ogóle mówić i rozgłaszać o mutantach? Wiele razy w szkole widziała, jak kogoś bito za to, iż był inny. Na zajęciach z akrobatyki, na które chodziła swojego czasu, była dziewczyna o giętkich niczym kot stawach. I wyrzucili ją, bo była lepsza, bo uważali, że oszukuje. Było Jessie jej żal...
Nie miała nic do mutantów, ani do ludzi. Wolała prowadzić swoje dawne życie, choć z drugiej strony tutaj mogło być ciekawiej. Tylko jak ona miałaby się im przydać? Namawiać innych na coś, do czego sama nie była do końca przekonana? Westchnęła zrezygnowana, może powinna dać im szansę? Może to nie byli źli ludzie?
- Dobra - powiedziała po dłuższej chwili. - Słodziaku? Jadę na chwilę do domu po mój wózek.
Wzięła z torebki wizytówkę i podała chłopakowi. Było tam jej imię, numer telefonu i adres.
- Jakbyście coś potrzebowali, poślij po mnie. Jeśli nie, to wezmę kąpiel, zjem coś, wyśpię się i będę wieczorem. Pasi? - spytała i nie czekając na jego odpowiedź już się skierowała do drzwi. - Poza tym muszę to jeszcze przemyśleć...
Ostatnie zdanie mruknęła bardziej do siebie. Nie miała stąd daleko do domu, do metra kilka kroków, później metrem i znów krótki spacerek. Po drodze mogłaby jakieś małe zakupy w sumie zrobić i załadować sobie kartę w telefonie. I w ogóle naładować telefon.
- Trzym się! - rzuciła do swej nowej koleżanki na odchodnym.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Perzyn »

Jessica Carlos i Amelia Rinal

Spiker w telewizorze coś tam gdakał o oburzających działaniach terrorystów, terroryści nic sobie nie robili z zamieszania, jakie wywołali a troje mutantów nie zwracało uwagi na telewizję. Amelia właśnie czekała aż jej szefowa odbierze telefon a Jessica kierowała się do wyjścia. Już sięgała do klamki, gdy nagle zza jej pleców nadleciała kartka i przykleiła się do framugi zastygając i przy okazji uniemożliwiając opuszczenie budynku. To Bookman w ostatniej chwili powstrzymał dziewczynę.
- Czekaj chwilę. Jessica? Tak, Jessica. Musimy coś załatwić zanim pójdziecie.
Westchnęła, czuła, że nie pójdzie jej tak łatwo. Odwróciła się z bardzo niezadowoloną miną.
- Załatwić?
Spytała poirytowana.
- Teraz?! Słuchaj, mam za sobą ciężką noc, jestem głodna, zmęczona, chcę się wykąpać i przebrać. I DOPIERO wtedy możemy gdzieś iść. Łapiesz?
Jej postawa i mina były nieugięte, w żyłach gorąca Hiszpańska krew zaczynała się powoli gotować. Chłopak spojrzał na nią z bezradną miną. Widać było, że nie jest przyzwyczajony do takich sytuacji. Ale, ale... Latynoska już chciała mu przerwać i zapewne rzucić jakąś złośliwość ale zdołał zebrać się w sobie i powiedzieć. - Szef zorganizował całą tą szopkę specjalnie po to żebyśmy to mogli załatwić!
- Cudownie, cieszy mnie to! - odkrzyknęła. - Kim ty w ogóle do cholery jesteś, żeby mi... nam - tu wskazała na zajętą swym telefonem Tęczę - rozkazywać, co?! Czy my wyraziłyśmy zgodę, żeby w ogóle dołączyć do tej waszej terrorystycznej organizacji, co?!
Postąpiła kilka szybkich kroków w stronę chłopaka, jej ruchy były bardzo agresywne, spojrzenie niebezpieczne. Czuła się jak zaszczute zwierzę w klatce, gdy ktoś próbował ją ograniczać. Sytuacja wskazywała na coś innego, ale to, Bookman czuł się zaszczuty. Ta dziewczyna go przerażała prawie tak, jak Sabertooth. Właściwie to nawet bardziej. Z nim przynajmniej wiadomo było, na czym człowiek stoi.
- Ten, nie, że mam wybór. Szef mnie zabije, jeśli tego nie załatwię.
W jego oczach widać było autentyczną rozpacz i strach.
- Proszę? Nie mogę sam tam jechać!
Głos chłopaka się nieco łamał, zupełnie jakby miał zaraz wybuchnąć płaczem.
Jessie skrzyżowała ręce na piersiach i morderczo się weń wpatrywała. Nogą wystukiwała jakiś szaleńczo szybki rytm wkurwienia i irytacji, jednak po chwili ochłonęła.
- Prosisz, ta?
Zastanowiła się na głos.
- To, co innego. Proszą przyjaciele i jako twoja dobra znajoma mogę ci pomóc. Ale żeby mi było ostatni raz z tym rozkazywaniem mi!
Zagroziła mu pięścią i podeszła do niego.
- Gdzie idziemy?
Spytała się po chwili już spokojnym tonem. Jej rozmówca odetchnął nieco spokojniej i odwracając się do szafy rzucił.
- Odwiedzić Instytut Charlesa Xaviera Dla Utalentowanej Młodzieży.
Grzebiąc w szafie dodał nieco roztargnionym tonem.
- Ale najpierw na dach.
- Na dach..?
Spytała niepewnie i ręce jej opadły.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, otworzyła nawet usta, ale zamilkła rezygnując z tego pomysłu. Westchnęła i bardzo niechętnie kiwnęła głową.
- Amelia, idziesz?
Spytała koleżanki. Zadawszy już pytanie dziewczyna dopiero dostrzegła, że jej koleżanka opuściła pokój. Dosłyszała szmer, prowadzonej przez telefon rozmowy dobiegający z sąsiedniego pokoju.
- Jak coś, to mogę to chyba sama załatwić.
Westchnęła podłamana i spojrzała na tego cudacznego chłopaka.
- Czekamy na nią czy idziemy sami? Chyba szybciej to załatwimy...
Bookman kiwnął głową obojętnie. Była pewna, że nie słyszał co do niego mówiła, a właściwie, że treść tego do niego nie dotarła. Wreszcie wyciągnął wielką walizę i z maniakalnym uśmiechem poszedł po Amelię.

Tymczasem Alice wreszcie odebrała.
- Tak kochanie?
Tęcza skorzystała z ich nieuwagi i wymknęła się do innego pokoju, by móc porozmawiać bardziej swobodnie.
Wychodząc powiedziała:
- Jak dobrze, że jesteś.
Rozejrzała się po pomieszczeniu i usiadła w jakimś fotelu - ciągla jeszcze nie czuła się najlepiej.
- Mam ważną sprawę. Jestem z... takim kolesiem i jego szef, mutant właśnie napadł na prezydenta. Mówili nawet w TV. I chcą abyśmy się przyłączyły i szukały mutantów. - mówiła nieomal jednym tchem.
Wzięła głębszy oddech i dodała:
- To co ja mam zrobić?
Po drugiej stronie słuchawki zapadło ponure milczenia.
- Ty też widziałaś ten cyrk w telewizji.
Alice raczej stwierdziła niż zapytała. Po jej głosie można było poznać, że nie jest pewna, co myśleć.
- Ten facet twierdzi, że jest wspólnikiem tych od porwania?
Nawet przez telefon w tych słowach dało się słyszeć głęboki namysł. Alice rozważała wszelkie możliwości a także za i przeciw każdej możliwej do wybrania opcji.
- Tak. Tak mówi. Aaa, no wiedział co się stanie, że to będzie w TV. Jest z nimi. - odpowiedziała.
- Gołym okiem widać, że kroi się coś grubszego. Na razie trzymaj się go, potem jak będzie coś więcej wiadomo to podejmie się jakąś decyzje.
Tęcza zaniepokoiła się. Jeśli Alice nie była czegoś pewna, to znaczy, że jest to nie lada problem.
- Ojej. Trochę się boję, że się w coś wplątałam.
Wciąż rozmawiając z Alice dosłyszała jak Bookman tłumaczy Jess, że jadą do jakiegoś Instytutu. Ale najpierw mają iść... na dach? Uniosła brwi w zdziwieniu, ale nie przerywała rozmowy uznawszy, że wszystko samo się wyjaśni.
- Jak zwykle masz rację. Dołączę do nich i zobaczę jak to będzie. - powiedziała, ale jakoś tak bez przekonania - obawiała się iść tą drogą wyboru.
- Nie martw się, będzie dobrze. Trzymaj się kochanie.
Amelia uśmiechnęła się słysząc jak jej szefowa przesyła jej całusa przez telefon. Właśnie chowała komórkę do kieszeni, gdy wszedł Bookman tachając jakąś wielką walizę.
- Możemy już iść?
Tęcza nieco się rozchmurzyła słysząc zapewnienie Alice.
Dziewczyna spojrzała na walizkę.
- No możemy. Ale ja muszę zaraz wracać pomóc organizować sprzątanie.
-Nie szkodzi, załatwimy to w godzinkę.
Chłopak był wyraźnie zadowolony, bo na jego twarzy gościł nieco szalony uśmiech a w oczach płonęły dziwaczne ogniki.

Cała trójka wyszła na pochyły dach. Gospodarz podszedł niepewnie do komina i wcisnął jedną z cegieł. Nagle przy jednej z krawędzi otworzyło się coś na kształt klapy, ale nic pod nią nie było. Nie licząc dziwnej szyny. Zresztą szyna sięgała przez całą szerokość spadu. Bookman uśmiechnął się strasznie. Otworzył swoją walizkę. Na wiatr wyleciały setki, wręcz tysiące kartek. Mutant złapał jedną i machnął nią w powietrzu. Do niej przykleiły się dwie, a do nich kolejne. Wkrótce z wirujących kartek zaczął wyłaniać się kształt. Gdy dziewczyny się domyśliły, co to za kształt obie zastygły w przerażeniu. Czy ten wariat naprawdę chciał lecieć papierowym samolocikiem? Z niezachwianą pewnością wsiadł w zagięcie gdzie normalnie jest złożona kartka. Znacznie bardziej niepewne za nim wsiadły dziewczyny. Klapa okazała się wyrzutnią. Wylecieli jak z procy a potem zaczęli z wielką szybkością pikować do ziemi. Metry nad mającą przynieść niechybną śmierć powierzchnią gruntu wznieśli się. Szybowali nad bezdrożami otaczającymi Nowy York. Po około piętnastu minutach zobaczyli zbliżającą się sporą posiadłość. Podeszli do lądowania. - Mieszkańców teraz nie ma, wykorzystamy tą chwilę by skopiować pewne dokumenty i stąd znikamy. Dobra? Powiedział chłopak składając ich środek transportu do postaci pojedynczych kartek i patrząc trwożliwie na Latynoskę.


Zhou Wang Bao, Marka Nitri i Simon Adams

Na twarzy Logana widać było targającą nim wściekłość. Zresztą nawet nie widząc jego miny można się było domyśleć jego nastroju, bo szponach, które nieświadomie wysunął. Za to po profesorze widać było smutek i niezrozumienie przyczyn, które wywołały w nim działania Maneto. Pytanie Simona przerwało zalegającą w pokoju ciszę. Pierwszy odpowiedział wyraźnie podekscytowany i jakby oburzony Marka.
- Oczywiście, że musimy ich powstrzymać! Od tego przecież jesteśmy! Prawda?
Zhou przysłuchiwała się temu spokojnie. Była pewna, że i tak tam wyruszą, więc się nie wtrącała. Na wybuch, Mikronezyjczyka odpowiedział Xavier.
- Owszem, masz rację. Zresztą będę się musiał udać z wami, pod nieobecność Scotta i Jean jestem jedyną osobą, która może pilotować Blackbirda, gdy będziecie walczyć.
Tu z niepokojem spojrzał na wychodzącego właśnie z pomieszczenia Logana. Obawiał się, że zatarg instruktora z jednym z porywczy może doprowadzić do nieciekawych konsekwencji. Ale teraz nie było czasu o tym myśleć.
- Zbierzcie się najpóźniej za 5 minut w hangarze.
Młodzi X-meni zabrali tylko najpotrzebniejszy ekwipunek i pospieszyli do hangaru, skąd odlecieli w kierunku Waszyngtonu. Na miejscu spotkała ich niespodzianka, ponieważ dach, na którym przebywali terroryści był już praktycznie oblężony przez armię. Pomimo związanych z interwencją wojska trudności Zhou, Marka, Simon i Logan znaleźli się na dachu, głównie dzięki modułowi kamuflującemu, Blackbirda, za sterami, którego siedział profesor. Czwórka mutantów usłyszało jak dowodzący terrorystami Magneto mówi do nich.
- Zajmijcie się uczniami Charlesa, ja zadbam o to, żeby wojsko nie mieszało się w nasze sprawy.
Wolverine rzucił się na przypominającego zwierzoczłeka mutanta, który zresztą chyba odwzajemniał jego uczucia. Tymczasem trójka jego uczniów stanęła naprzeciw superszybkiego gościa w niebieskim kombinezonie i bombardiera w płaszczu.
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Mekow »

Amelia Rinal

Samo tworzenie samolotu było dość fascynującym zjawiskiem, ale lot nim nie był już taki fajny. Może gdyby nie wczorajsza noc było by wszystko dobrze, ale tak tęczy szybko zrobiło się dość słabo. Kiedy zaczeli pikować była wręcz przerażona. Nie była pewna, czy bardziej chciało jej się wymiotować, czy napełnić spodnie - grunt, że powstrzymała się od obu tych zdarzeń.
Ucieszyła się, gdy dotarli na miejsce. Do tego mają tylko drobne zadanie odbić coś na ksero. Dziewczyna śmiało uznała, że nie będzie to nic trudnego, no a do tego nie zajmie im to dużo czasu - wszak musiała w miarę szybko wrócić i pomóc organizować po-imprezowe porządki.
- Spoko, łatwizna. Tylko daj mi chwilę odpocząć. Wiesz, po imprezie, jeździe samochodem i tym locie przydadzą mi się ze dwie minuty odpoczynku. - powiedziała powoli.
Była teraz nieco blada na twarzy i chwiała się lekko na nogach. Rozejrzała się dookoła, ale nie zauważyła tego, czego szukała.
- Ooojj. - westchnęła.
- Napiłabym się soku, to by mnie trochę postawiło na nogi.
- dodała.
Z sokiem czy bez, dość szybko jednak doszła do siebie i była gotowa iść dalej.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Malutkus
Marynarz
Marynarz
Posty: 314
Rejestracja: poniedziałek, 12 grudnia 2005, 16:58
Numer GG: 9627608
Lokalizacja: prawie Gliwice

Re: [X-Men]Born to be free...

Post autor: Malutkus »

Simon Adams

"No to do roboty!" Zerwał się z fotela i szybkim krokiem ruszył do swojego pokoju. Kopnięciem otworzył drzwi szafy, jednocześnie zrzucając "cywilne" ciuchy. Wreszcie wyciągnął swój strój bojowy- czarny, przylegający do ciała, ale nie ograniczający ruchów. I ze złotym znaczkiem na piersi. Oryginalnie go nie było. Choć profesor wspominał kiedyś, że może używać standardowych strojów grupy, nie potrafił się odzwyczaić od dawnego stylu, za to przymocował na piersi charakterystyczny symbol "X". Symbol przynależności do grupy. Symbol...
Odpłynął myślami, a nie było na to czasu. Otworzył szufladę, w której trzymał cały swój arsenał. Powrzucane byle jak najróżniejsze zabawki zdążyły już pokryć się cieniutką warstwą kurzu. Na swoje miejsce, pierwszy raz od kilku tygodni, trafił zestaw ołowianych kulek, kilka metalowych gwiazdek i parę małych noży do rzucania. Było jeszcze trochę tego typu sprzętu, ale przecież nie będzie taszczył całego arsenału. Zresztą, broń jest wszędzie. Przyjrzał się sobie w lustrze i poczuł ukłucie, głupiej i pewnie nieprofesjonalnej dumy, ale i tremy. Pierwszy raz w boju, a miał wrażenie, jakby zaraz występował na szkolnej akademii.
Biegiem puścił się do hangaru, gdzie Blackbird szykował się już do startu. Odległość od centrum Waszyngtonu nie była duża, ale i tak pokonali ją zdecydowanie szybciej niż jakikolwiek pojazd cywilny. "Ciekawe, skąd mają fundusze na taki sprzęt..."- przebiegło mu przez myśl.
- Ale bajer...- zdołał wykrztusić, gdy dostrzegł, ilu żołnierzy zebrało się wokół okupowanego przez Magneto i jego ekipę dachu. Ale to oni, X-men, mieli być podstawową jednostką bojową. "HA!"
Twarz Wolverine'a tylko mignęła, zanim dopadł do kudłacza. Tych dwóch znało się chyba całkiem dobrze. I, sądząc z zażartości starcia, szczerze się nienawidzili.
Zmierzył wzrokiem dwóch pozostałych przeciwników.Oni też widocznie oceniali ich, a po wyrazach twarzy można było wnioskować, że ocena nie była wysoka. "No dobra, zaraz się przekonamy, na co ich stać".
- To ten jest mój
- Simon wskazał na tego w płaszczu i nie czekając na reakcje reszty rzucił trzy pociski w kierunku jego głowy, celowo za każdym razem inaczej, by zmylić oponenta. No dobra, wszystkie treningi i szkolenia nie były w stanie zachęcić go do działania zespołowego. Ale hej!, był najlepszy w tym co robił, a teraz, tutaj znalazł chyba godnego przeciwnika. Wbrew rozsądkowi liczył, że bombardier jakoś uniknie trafienia, przez co będzie wreszcie okazja pobawić się czymś ostrym. Dlatego zaraz po rzucie przeniósł dłoń na jedną z gwiazdek, gotowy do kolejnego błyskawicznego ataku.
Obrazek
Zablokowany