[Sąd Ostateczny] Modern Night III
: środa, 11 lipca 2007, 14:32
I czas nadejdzie, kiedy głowy trzech Książąt
obejrzą palący wschód na kolumnach białych.
Wtedy czas nadejdzie, gdy głodni starożytni przebudza się
głęboko w lasach północy i pochłoną dzieci swoje.
I czas nadejdzie kiedy Starszy Mroczny poruszy się
głęboko pod miastem co zapomniane
i zadziwi Starszych, swe dzieci.
Przez te znaki, będziesz wiedział,
Mroczny Ojciec, bękart Kaina, przebudzi się,
i pił będzie głęboko z krwi jemu poświeconej.
Przez te znaki, będziesz wiedział,
że czas nadszedł żebyś żądał
bezpieczeństwa w Klanie swoim,
by walczył z Ojcem Mrocznym.
Przez te znaki, wiedzieć musisz,
że czeka Gehenna, pode drzwiami twymi,
jak aktor czeka za kulisami.
Nadchodzi! Jest blisko!
Świeć czarne słońce!
Świeć księżycu czarny!
Gehenna nadejdzie wkrótce.
— Księga Nod
Smakołyki „Chrystek”! Czujesz się pusty, wybrakowany? Czujesz że twoje życie przemija, a ty jeszcze nic nie osiągnąłeś? Czekasz na mesjasza?
Twój wybór to smakołyki „Chrystek”! Za jedyne pięć funtów zbawisz swoje podniebienie!
Smakołyki „Chrystek”, twój wybór na nowe millenium!
- Witamy po przerwie! Jestem John Fordham i oglądacie państwo wydanie specjalne „The Current Afair”!
Studio. Wielki brązowy napis za prowadzącym przypomina o nazwie programu. Szara podłoga błyszczy się, wzmacniając efekt wszechobecnego tam światła. Mężczyzna który wypowiada swoją kwestię, to typowy prowadzący, nic nadzwyczajnego. Beznadziejny brązowy garnitur, połączony z pomarańczowym krawatem. Do tego niemalże belfrowskie okulary i obfite brąz włosy, zakrywające czoło mężczyzny.
Na pierwszy plan rzucają się goście Fordhama, siedzący wygodnie na fotelach. Ich oblicza są nieoświetlone żeby zapewnić lepszy show.
- Moimi dzisiejszymi gośćmi są: Mary Anne Margareths, słynny teolog!
Na widowni rozlegają się brawa, gdy światła oświetlają kobietę w podeszłym wieku, ubraną w pospolity brązowy żakiet, z jej szyją zakrytą pomarańczowym szalikiem. Podobnie jak prowadzący, nosi okrągłe, belfrowskie okulary.
- Jak zwykle urocza. Następnym moim gościem jest… znany z poprzednich odcinków, socjolog Richard Rollingsworth!
Ponownie rozlegają się brawa. Mężczyzna w średnik wieku o kościstej twarzy wstaje i kłania się nisko, machając w stronę widowni. Jak i reszta, ten też ma pospolity garnitur. Przynajmniej okularów nie założył.
- Tak, jak my wszyscy go kochamy! – Prowadzący uśmiecha się szeroko do publiczności, a ta wybucha śmiechem.
Sprawdza coś w swoim skrypcie, poprawia okulary i odchrząkuje.
- Moim następnym gościem, przybyłym tu aż z Australii – jest sławny historyk Kent Niederman!
I znowu w powtarzającym się rytuale wybucha burza oklasków. Widowni ukazuje się starszy mężczyzna, całkiem łysy i ubrany w polowy strój. Tak, załoga tego programu bardzo dba o widowiskowość.
Na dole ekranu wyświetla się pogrubiony napis:
„Mój sąsiad jest wampirem!”
- Pani, panowie. – Fordham kłania się przybyłym specjalistom.
Odwraca się zaraz w stronę kamery, szczerząc swój zwyczajowy uśmiech.
- Ale oto pora przywitać naszego specjalnego gościa! Proszę państwa, gromkie brawa dla Jana Pieterzoona!
Na sali rozlegają się wiwaty, niektóre osoby wykonują owacje na stojąco. Kamera przybliża oblicze Pieterzoona – młodego, bladego mężczyzny o zapadniętych policzkach, oraz elegancko przystrzyżonych jasnych włosach. Rysy jego twarzy są ostre, niemal drapieżne, zaś jego jasno-zielone oczy tylko potęgują ten efekt. W przeciwieństwie do innych, jest on ubrany w garnitur ciemny jak noc, z widocznym, czerwonym krawatem.
- Pan Pieterzoon jest przywódcą wampirzej organizacji znanej jako Nephtali, z kwaterą główną tutaj w Londynie.
- Wydaje mi się że tematem ostatnich pogaduszek, jest wydarzenie określane jako „Gehenna”, o której ostatnio słyszymy. Jeśli wierzyć naszym źródłom, jest to Koniec Świata który… pański lud wypatrywał od wielu stuleci, jeśli nie powiedzieć milleniów. – Zaczyna Fordham.
Wampir kiwa głową.
- To prawda.
Prowadzący kontynuuje.
- Wielu uważa że egzystencja pana rasy… Czy to właściwe używać terminu „rasa”, czy może uważacie się za ludzi?
- Rzeczywiście, jesteśmy innym gatunkiem niż śmiertelnicy. – Deklaruje stanowczo Pieterzoon.
- Właśnie. Tak więc, egzystencja waszego… Gatunku. – Kiwa głową, jakby czekając na potwierdzenie wampira.
- …Jest dosłownie dowodem na istnienie Boga, oraz na prawdziwość Księgi Rodzaju, oraz reszty Biblii –
- Gdybym mógł ci przeszkodzić John. – Przerywa mu Niederman – To że ten lud uważa się za potomków Kaina, nie znaczy że jest tak w istocie. Większość Chrześcijan uważa że pochodzi od Adama, ale wiemy że to prawdopodobnie tylko symboliczne określenie –
Teraz jego wypowiedź została przerwana przez teolog, Margareths.
- Nie bądź absurdalny, Niederman. Te stworzenie są na pewno pochodzenia nadnaturalnego, do jakiego byś pewnie zaliczył Boga, co dobitnie wskazuje na prawdziwość Księgi Rodzaju!
Pieterzoon zastyga.
- Przepraszam? – Wypowiada zaraz.
- Ale… – Fordham zaczyna, ignorując wampira.
- To co ja chciałbym wiedzieć, to jak wy krwiopijcy poradzicie sobie z wszechogarniającym chaosem, któremu sami jesteście winni!? – Wcina się Rollingsworth.
- Nie widzę… – To jedyna odpowiedź jaką udaje się udzielić Pieterzoonowi, zanim Margareths i Niederman wdają się w zaciętą dyskusję o wampirach, mówiąc o nich jakby go tam wcale nie było.
Nephtali. Dosłownie ta nazwa oznacza „Najdalszy punkt”, lub „Nigdy więcej”. I tak jak można by wywnioskować po nazwie organizacji, tak i w praktyce działa ona otwarcie. Gdy Nowy Jork upadł, grupa wampirów zebrała się na tajemnym zgromadzeniu na Wyspach Brytyjskich, dyskutując nie nad przyszłością ich rasy… Lecz nad przyszłością świata. Grupa dwunastu Spokrewnionych stworzyła tam nowe zasady, oraz nową grupę, która poprowadziłaby ludzkość do walki z przeznaczeniem. Niestety, takie czyny wymagają ofiar. Wielu z członków sekty wywodzących się z Camarilli, ze strachem przyjęło przymus odsłonięcia prawdy, grzebiąc idee Maskarady. Decyzja jednak już zapadła.
Teraz przyszedł czas na czyny.
Ruiny Nowego Jorku, 2 Lutego, 2008 rok.
Powolne kroki. Ostrożne kroki. Gruz zdradza pozycję przy każdym z nich. Trzeba być ostrożnym, bo stawka jest duża. Przybyliście tu zeskakując ze śmigłowca, gdy wasz sierżant wrzeszczał: „Skakać, kurwa, skakać!”.
Dostał kulkę sekundę później. Pierdoleni szabrownicy. Połowa oddziału wyrżnięta w ciągu kilkunastu sekund – wylądowaliście w środku piekła. Kule śmigały z każdej strony, nie wiadomo było kto, ani skąd strzela. Nie wiedzieliście czy to wasi, czy jacyś terroryści.
To miała być zwykła ekspedycja ratunkowa. A zostało was tylko czterech.
- Johnson, czysto.
Kolega klepnął cię w ramię, a ty ruszyłeś. Nowy Jork, Wielkie Jabłko, gwiazda na Amerykańskim niebie. Teraz to miejsce wyglądało jak stolica Somalii. Wszędzie zniszczone budynki, wszędzie trupy i spalone ulice. Zupełnie jakby miasto zostało doszczętnie zbombardowane. Nikt nie wiedział co się tu stało… Atak terrorystyczny? Wyglądało bardziej na trzęsienie ziemi. Ale to miejsce było asejsmiczne! Poza tym, to nie wyglądało na dzieło człowieka, ani nawet na kaprys natury.
Więc co, do cholery?
Wycelowałeś karabin przed siebie. Znowu ostrożne kroki… Uwaga!
Odetchnąłeś. To tylko pusty budynek. Ściany ledwo się trzymały, na podłodze leżał połamany stół i parę poprzewracanych krzeseł. Rozejrzałeś się – żadnego trupa. Czy ktoś w ogóle przeżył tą katastrofę?
- Pieprzę tą robotę. Jak wrócę do domu, odchodzę.
Twój kolega oparł się o ścianę, wyjmując paczkę papierosów przytwierdzoną paskiem do jego hełmu. Z paczki wyciągnął zapałkę oraz jednego fajka. Po chwili w zrujnowanym domu zaczął się rozprzestrzeniać zapach palonego tytoniu.
- Ekspedycja ratunkowa jak moja dupa. – Wymamrotał, wypuszczając dym z ust.
Pozostała dwójka postawiła krzesła, zajmując na nich miejsca. Nie siedzieli długo. Gdy z radia wydobył się głos dowódcy, gwałtownie doskoczyli do Johnsona, przysłuchując się nowym rozkazom.
„Drużyna Alfa, zgłoś swój status!”
- Starszy szeregowy Johnson mówi! Sierżant Campbell nie żyje, wpadliśmy w zasadzkę! – Wykrzyczał do radia wojskowym tonem.
„Ilu jest ocalałych?”
- Czterech, sir!
Chwila ciszy. Żołnierze spojrzeli się po sobie. Ich twarze były brudne, a paskudny smród wydobywał się z ich skarpetek. Karabiny które trzymali były wciąż gorące.
„Musicie kontynuować swoją misję według starego planu!” – Rozległ się tłumiony głos z radia, a komandosi spuścili miny.
„Zaraz – otrzymaliśmy właśnie polecenie z samej góry, podpisane przez samego Prezydenta!”
Johnson rozejrzał się po podłodze. Cztery drewniane krzesła, oraz połamany stół. Walały się tam też kupy gruzu, trochę ziemi, stłuczone doniczki i… Tuba na mapy?
„Macie rozkaz zlikwidować każdego podejrzanie wyglądającego osobnika, który może się wam wydać wampirem!”
- Że co? – Żołnierz był tak zdziwiony że zapomniał o odpowiednim tonie.
„Oprócz pierwotnego zadania, to jest odnalezienia i wydostania ocalałych z katastrofy w Nowym Jorku, zostało wam przydzielone dodatkowe. Każdy z wampirów którego spotkacie na swojej drodze ma zostać eksterminowany. Trudno rozróżnić te stwory od ludzi, ale zdradzą je duże kły oraz blady odcień skóry.”
Mężczyźni spojrzeli po sobie, jakby to miał być jakiś żart. Nim wyjechali słyszeli dużo plotek o samym Prezydencie. Podobno gdy wybuchła wojna domowa zaczął być mało rozmowny… A po zagładzie jaka spotkała miasta Nowego Jorku, Chicago oraz Los Angeles, podobno targnął się na własne życie. Była to próba nieudana, ale pozostawiła ślad na psychice męża stanu. Jego polityka stała się bardziej agresywna, co wielu uznawało za zaletę w tych trudnych czasach. Inni – bardziej sceptyczni – zaczęli się zastanawiać, co go opętało.
Coś się poruszyło!
- O CHOLERA! – Krzyczy żołnierz gdy oblewa go fontanna krwi!
Rozlegają się strzały! Rozlegają się wrzaski! I świst czegoś, co przecina powietrze. I nie tylko powietrze.
„Nie mogę trafić tej rzeczy!”
- Alfa, co się dzieje!?
„O mój BOŻE!”
Strzały milkną. Nie słychać już nic.
- Alfa, odpowiedz!
Nic, tylko szumienie.
- Oddział Alfa, odpowiedz!
Po chwili nadeszła odpowiedź. Ktoś podniósł radio i odezwał się do dowódcy.
- Miau.
Sąd Ostateczny
Modern Night III
„…fala paniki w Londynie. Strajki koncentrują się przed siedzibą Nepthali, policja z trudem odciąga agresywny tłum. Cztery osoby zostały stratowane przez wściekły tłum, znacznie więcej zostało ranionych przez służby porządkowe. Tak zwane „wampiry” są obwiniane przez obywateli za ostatnie katastrofy. Czy naprawdę mamy do czynienia z końcem świata? Czy to na –„
To była ostatnia transmisja radiowa jaką słyszał świat. Autostrady prowadzące z miast były zapchane samochodami, oraz zagłuszone agresywnym trąbieniem i rozlegającymi się wokół przekleństwami.
Ty na szczęście miałeś ten koszmar za sobą. W końcu wszyscy *wyjeżdżali*, a ty wjechałeś. Prosto do piekła… do Nowego Jorku. Wołali za tobą, trąbili ostrzegawczo, a niektórzy po prostu machali zrezygnowani dłońmi. Ale ty miałeś swój cel, swoją misję.
I nikt cię nie zatrzyma.
Rozdział I: Podcinając korzenie
Drzwi otwierają się z hukiem! Spowita dymem postać stoi w przejściu, trzymając w ręku kij bejsbolowy. Drewniane drzwi wypadają z zawiasów, spadając okrakiem na ścianę. Jedyną, jaka została w tym budynku – reszta to teraz kupa cegieł. Na środku ruiny pali się kubeł, a za nim widoczna jest grupa innych postaci. Zerkają na nieoczekiwanego przybysza, cofając się do tyłu, jakby w obawie.
- Oddajcie Czarnoksiężnika. – Postać występuje do przodu, ściskając mocno kij oburącz.
Z tamtej grupy występuje murzyn z dokładnie przyciętym afro, pnącym się pionowo w górę. W jego oczach odbija się płomień kubła.
- On jest nasz! – Syczy do jednookiego przybysza, wskazując na swoją ofiarę.
A ta była trzymana przez pozostałych trzech… Ludzi? Był to mężczyzna, z parą rogów wystających z czoła, oraz brudną szmatką zasłaniającą czy. Pazury jego oprawców drapały go w pożądaniu, zaś ci oblizywali swoje wargi. Czeka ich niemała uczta.
- Słyszałeś mojego kolegę. – W ciemności rozległo się głośne „klik, klak”.
Tuż obok jednookiego mężczyzny pojawił się drugi, trzymając wycelowaną strzelbę. Ubrana w podarte szmaty kobieta która trzymała Czarnoksiężnika syknęła gniewnie, gryząc swoją ofiarę po głowie.
Strzał! Kobieta ryczy niczym zwierzę, rzucając się po ziemi. Pozostała dwójka zaczyna odciągać ślepca w mrok. Tymczasem murzyn syczy gniewnie na dwójkę intruzów.
- Jest was tylko dwóch. Nie dacie nam rady, pieprzeni krwiopijcy!
Delikatny odgłos dotarł do uszy porywaczy. Coś jak… Trzepot płaszcza.
Oglądają się w tył! I znajdują właściciela tej części garderoby. Trzymającego swe błyszczące czerwonym światłem księżyca ostrze, wycelowane w nich.
Wokół sypie się gruz. Coś jak dźwięk szeptów zbliża się do nich, jest coraz bliżej i bliżej. Złowrogie ślepia błyskają przez sekundę w ciemności.
Dieter ściska mocniej swój kij, unosząc go do góry. Jack ponownie unosi swoją strzelbę, a na jego twarzy pojawia się sadystyczny uśmiech. Kociak stoi jak posąg, czekając na dogodną chwilę.
Ale nie mogą pozbyć się dziwnego uczucia, że ich tam jest więcej.
Znacznie, znacznie więcej.
obejrzą palący wschód na kolumnach białych.
Wtedy czas nadejdzie, gdy głodni starożytni przebudza się
głęboko w lasach północy i pochłoną dzieci swoje.
I czas nadejdzie kiedy Starszy Mroczny poruszy się
głęboko pod miastem co zapomniane
i zadziwi Starszych, swe dzieci.
Przez te znaki, będziesz wiedział,
Mroczny Ojciec, bękart Kaina, przebudzi się,
i pił będzie głęboko z krwi jemu poświeconej.
Przez te znaki, będziesz wiedział,
że czas nadszedł żebyś żądał
bezpieczeństwa w Klanie swoim,
by walczył z Ojcem Mrocznym.
Przez te znaki, wiedzieć musisz,
że czeka Gehenna, pode drzwiami twymi,
jak aktor czeka za kulisami.
Nadchodzi! Jest blisko!
Świeć czarne słońce!
Świeć księżycu czarny!
Gehenna nadejdzie wkrótce.
— Księga Nod
Smakołyki „Chrystek”! Czujesz się pusty, wybrakowany? Czujesz że twoje życie przemija, a ty jeszcze nic nie osiągnąłeś? Czekasz na mesjasza?
Twój wybór to smakołyki „Chrystek”! Za jedyne pięć funtów zbawisz swoje podniebienie!
Smakołyki „Chrystek”, twój wybór na nowe millenium!
- Witamy po przerwie! Jestem John Fordham i oglądacie państwo wydanie specjalne „The Current Afair”!
Studio. Wielki brązowy napis za prowadzącym przypomina o nazwie programu. Szara podłoga błyszczy się, wzmacniając efekt wszechobecnego tam światła. Mężczyzna który wypowiada swoją kwestię, to typowy prowadzący, nic nadzwyczajnego. Beznadziejny brązowy garnitur, połączony z pomarańczowym krawatem. Do tego niemalże belfrowskie okulary i obfite brąz włosy, zakrywające czoło mężczyzny.
Na pierwszy plan rzucają się goście Fordhama, siedzący wygodnie na fotelach. Ich oblicza są nieoświetlone żeby zapewnić lepszy show.
- Moimi dzisiejszymi gośćmi są: Mary Anne Margareths, słynny teolog!
Na widowni rozlegają się brawa, gdy światła oświetlają kobietę w podeszłym wieku, ubraną w pospolity brązowy żakiet, z jej szyją zakrytą pomarańczowym szalikiem. Podobnie jak prowadzący, nosi okrągłe, belfrowskie okulary.
- Jak zwykle urocza. Następnym moim gościem jest… znany z poprzednich odcinków, socjolog Richard Rollingsworth!
Ponownie rozlegają się brawa. Mężczyzna w średnik wieku o kościstej twarzy wstaje i kłania się nisko, machając w stronę widowni. Jak i reszta, ten też ma pospolity garnitur. Przynajmniej okularów nie założył.
- Tak, jak my wszyscy go kochamy! – Prowadzący uśmiecha się szeroko do publiczności, a ta wybucha śmiechem.
Sprawdza coś w swoim skrypcie, poprawia okulary i odchrząkuje.
- Moim następnym gościem, przybyłym tu aż z Australii – jest sławny historyk Kent Niederman!
I znowu w powtarzającym się rytuale wybucha burza oklasków. Widowni ukazuje się starszy mężczyzna, całkiem łysy i ubrany w polowy strój. Tak, załoga tego programu bardzo dba o widowiskowość.
Na dole ekranu wyświetla się pogrubiony napis:
„Mój sąsiad jest wampirem!”
- Pani, panowie. – Fordham kłania się przybyłym specjalistom.
Odwraca się zaraz w stronę kamery, szczerząc swój zwyczajowy uśmiech.
- Ale oto pora przywitać naszego specjalnego gościa! Proszę państwa, gromkie brawa dla Jana Pieterzoona!
Na sali rozlegają się wiwaty, niektóre osoby wykonują owacje na stojąco. Kamera przybliża oblicze Pieterzoona – młodego, bladego mężczyzny o zapadniętych policzkach, oraz elegancko przystrzyżonych jasnych włosach. Rysy jego twarzy są ostre, niemal drapieżne, zaś jego jasno-zielone oczy tylko potęgują ten efekt. W przeciwieństwie do innych, jest on ubrany w garnitur ciemny jak noc, z widocznym, czerwonym krawatem.
- Pan Pieterzoon jest przywódcą wampirzej organizacji znanej jako Nephtali, z kwaterą główną tutaj w Londynie.
- Wydaje mi się że tematem ostatnich pogaduszek, jest wydarzenie określane jako „Gehenna”, o której ostatnio słyszymy. Jeśli wierzyć naszym źródłom, jest to Koniec Świata który… pański lud wypatrywał od wielu stuleci, jeśli nie powiedzieć milleniów. – Zaczyna Fordham.
Wampir kiwa głową.
- To prawda.
Prowadzący kontynuuje.
- Wielu uważa że egzystencja pana rasy… Czy to właściwe używać terminu „rasa”, czy może uważacie się za ludzi?
- Rzeczywiście, jesteśmy innym gatunkiem niż śmiertelnicy. – Deklaruje stanowczo Pieterzoon.
- Właśnie. Tak więc, egzystencja waszego… Gatunku. – Kiwa głową, jakby czekając na potwierdzenie wampira.
- …Jest dosłownie dowodem na istnienie Boga, oraz na prawdziwość Księgi Rodzaju, oraz reszty Biblii –
- Gdybym mógł ci przeszkodzić John. – Przerywa mu Niederman – To że ten lud uważa się za potomków Kaina, nie znaczy że jest tak w istocie. Większość Chrześcijan uważa że pochodzi od Adama, ale wiemy że to prawdopodobnie tylko symboliczne określenie –
Teraz jego wypowiedź została przerwana przez teolog, Margareths.
- Nie bądź absurdalny, Niederman. Te stworzenie są na pewno pochodzenia nadnaturalnego, do jakiego byś pewnie zaliczył Boga, co dobitnie wskazuje na prawdziwość Księgi Rodzaju!
Pieterzoon zastyga.
- Przepraszam? – Wypowiada zaraz.
- Ale… – Fordham zaczyna, ignorując wampira.
- To co ja chciałbym wiedzieć, to jak wy krwiopijcy poradzicie sobie z wszechogarniającym chaosem, któremu sami jesteście winni!? – Wcina się Rollingsworth.
- Nie widzę… – To jedyna odpowiedź jaką udaje się udzielić Pieterzoonowi, zanim Margareths i Niederman wdają się w zaciętą dyskusję o wampirach, mówiąc o nich jakby go tam wcale nie było.
Nephtali. Dosłownie ta nazwa oznacza „Najdalszy punkt”, lub „Nigdy więcej”. I tak jak można by wywnioskować po nazwie organizacji, tak i w praktyce działa ona otwarcie. Gdy Nowy Jork upadł, grupa wampirów zebrała się na tajemnym zgromadzeniu na Wyspach Brytyjskich, dyskutując nie nad przyszłością ich rasy… Lecz nad przyszłością świata. Grupa dwunastu Spokrewnionych stworzyła tam nowe zasady, oraz nową grupę, która poprowadziłaby ludzkość do walki z przeznaczeniem. Niestety, takie czyny wymagają ofiar. Wielu z członków sekty wywodzących się z Camarilli, ze strachem przyjęło przymus odsłonięcia prawdy, grzebiąc idee Maskarady. Decyzja jednak już zapadła.
Teraz przyszedł czas na czyny.
Ruiny Nowego Jorku, 2 Lutego, 2008 rok.
Powolne kroki. Ostrożne kroki. Gruz zdradza pozycję przy każdym z nich. Trzeba być ostrożnym, bo stawka jest duża. Przybyliście tu zeskakując ze śmigłowca, gdy wasz sierżant wrzeszczał: „Skakać, kurwa, skakać!”.
Dostał kulkę sekundę później. Pierdoleni szabrownicy. Połowa oddziału wyrżnięta w ciągu kilkunastu sekund – wylądowaliście w środku piekła. Kule śmigały z każdej strony, nie wiadomo było kto, ani skąd strzela. Nie wiedzieliście czy to wasi, czy jacyś terroryści.
To miała być zwykła ekspedycja ratunkowa. A zostało was tylko czterech.
- Johnson, czysto.
Kolega klepnął cię w ramię, a ty ruszyłeś. Nowy Jork, Wielkie Jabłko, gwiazda na Amerykańskim niebie. Teraz to miejsce wyglądało jak stolica Somalii. Wszędzie zniszczone budynki, wszędzie trupy i spalone ulice. Zupełnie jakby miasto zostało doszczętnie zbombardowane. Nikt nie wiedział co się tu stało… Atak terrorystyczny? Wyglądało bardziej na trzęsienie ziemi. Ale to miejsce było asejsmiczne! Poza tym, to nie wyglądało na dzieło człowieka, ani nawet na kaprys natury.
Więc co, do cholery?
Wycelowałeś karabin przed siebie. Znowu ostrożne kroki… Uwaga!
Odetchnąłeś. To tylko pusty budynek. Ściany ledwo się trzymały, na podłodze leżał połamany stół i parę poprzewracanych krzeseł. Rozejrzałeś się – żadnego trupa. Czy ktoś w ogóle przeżył tą katastrofę?
- Pieprzę tą robotę. Jak wrócę do domu, odchodzę.
Twój kolega oparł się o ścianę, wyjmując paczkę papierosów przytwierdzoną paskiem do jego hełmu. Z paczki wyciągnął zapałkę oraz jednego fajka. Po chwili w zrujnowanym domu zaczął się rozprzestrzeniać zapach palonego tytoniu.
- Ekspedycja ratunkowa jak moja dupa. – Wymamrotał, wypuszczając dym z ust.
Pozostała dwójka postawiła krzesła, zajmując na nich miejsca. Nie siedzieli długo. Gdy z radia wydobył się głos dowódcy, gwałtownie doskoczyli do Johnsona, przysłuchując się nowym rozkazom.
„Drużyna Alfa, zgłoś swój status!”
- Starszy szeregowy Johnson mówi! Sierżant Campbell nie żyje, wpadliśmy w zasadzkę! – Wykrzyczał do radia wojskowym tonem.
„Ilu jest ocalałych?”
- Czterech, sir!
Chwila ciszy. Żołnierze spojrzeli się po sobie. Ich twarze były brudne, a paskudny smród wydobywał się z ich skarpetek. Karabiny które trzymali były wciąż gorące.
„Musicie kontynuować swoją misję według starego planu!” – Rozległ się tłumiony głos z radia, a komandosi spuścili miny.
„Zaraz – otrzymaliśmy właśnie polecenie z samej góry, podpisane przez samego Prezydenta!”
Johnson rozejrzał się po podłodze. Cztery drewniane krzesła, oraz połamany stół. Walały się tam też kupy gruzu, trochę ziemi, stłuczone doniczki i… Tuba na mapy?
„Macie rozkaz zlikwidować każdego podejrzanie wyglądającego osobnika, który może się wam wydać wampirem!”
- Że co? – Żołnierz był tak zdziwiony że zapomniał o odpowiednim tonie.
„Oprócz pierwotnego zadania, to jest odnalezienia i wydostania ocalałych z katastrofy w Nowym Jorku, zostało wam przydzielone dodatkowe. Każdy z wampirów którego spotkacie na swojej drodze ma zostać eksterminowany. Trudno rozróżnić te stwory od ludzi, ale zdradzą je duże kły oraz blady odcień skóry.”
Mężczyźni spojrzeli po sobie, jakby to miał być jakiś żart. Nim wyjechali słyszeli dużo plotek o samym Prezydencie. Podobno gdy wybuchła wojna domowa zaczął być mało rozmowny… A po zagładzie jaka spotkała miasta Nowego Jorku, Chicago oraz Los Angeles, podobno targnął się na własne życie. Była to próba nieudana, ale pozostawiła ślad na psychice męża stanu. Jego polityka stała się bardziej agresywna, co wielu uznawało za zaletę w tych trudnych czasach. Inni – bardziej sceptyczni – zaczęli się zastanawiać, co go opętało.
Coś się poruszyło!
- O CHOLERA! – Krzyczy żołnierz gdy oblewa go fontanna krwi!
Rozlegają się strzały! Rozlegają się wrzaski! I świst czegoś, co przecina powietrze. I nie tylko powietrze.
„Nie mogę trafić tej rzeczy!”
- Alfa, co się dzieje!?
„O mój BOŻE!”
Strzały milkną. Nie słychać już nic.
- Alfa, odpowiedz!
Nic, tylko szumienie.
- Oddział Alfa, odpowiedz!
Po chwili nadeszła odpowiedź. Ktoś podniósł radio i odezwał się do dowódcy.
- Miau.
Sąd Ostateczny
Modern Night III
„…fala paniki w Londynie. Strajki koncentrują się przed siedzibą Nepthali, policja z trudem odciąga agresywny tłum. Cztery osoby zostały stratowane przez wściekły tłum, znacznie więcej zostało ranionych przez służby porządkowe. Tak zwane „wampiry” są obwiniane przez obywateli za ostatnie katastrofy. Czy naprawdę mamy do czynienia z końcem świata? Czy to na –„
To była ostatnia transmisja radiowa jaką słyszał świat. Autostrady prowadzące z miast były zapchane samochodami, oraz zagłuszone agresywnym trąbieniem i rozlegającymi się wokół przekleństwami.
Ty na szczęście miałeś ten koszmar za sobą. W końcu wszyscy *wyjeżdżali*, a ty wjechałeś. Prosto do piekła… do Nowego Jorku. Wołali za tobą, trąbili ostrzegawczo, a niektórzy po prostu machali zrezygnowani dłońmi. Ale ty miałeś swój cel, swoją misję.
I nikt cię nie zatrzyma.
Rozdział I: Podcinając korzenie
Drzwi otwierają się z hukiem! Spowita dymem postać stoi w przejściu, trzymając w ręku kij bejsbolowy. Drewniane drzwi wypadają z zawiasów, spadając okrakiem na ścianę. Jedyną, jaka została w tym budynku – reszta to teraz kupa cegieł. Na środku ruiny pali się kubeł, a za nim widoczna jest grupa innych postaci. Zerkają na nieoczekiwanego przybysza, cofając się do tyłu, jakby w obawie.
- Oddajcie Czarnoksiężnika. – Postać występuje do przodu, ściskając mocno kij oburącz.
Z tamtej grupy występuje murzyn z dokładnie przyciętym afro, pnącym się pionowo w górę. W jego oczach odbija się płomień kubła.
- On jest nasz! – Syczy do jednookiego przybysza, wskazując na swoją ofiarę.
A ta była trzymana przez pozostałych trzech… Ludzi? Był to mężczyzna, z parą rogów wystających z czoła, oraz brudną szmatką zasłaniającą czy. Pazury jego oprawców drapały go w pożądaniu, zaś ci oblizywali swoje wargi. Czeka ich niemała uczta.
- Słyszałeś mojego kolegę. – W ciemności rozległo się głośne „klik, klak”.
Tuż obok jednookiego mężczyzny pojawił się drugi, trzymając wycelowaną strzelbę. Ubrana w podarte szmaty kobieta która trzymała Czarnoksiężnika syknęła gniewnie, gryząc swoją ofiarę po głowie.
Strzał! Kobieta ryczy niczym zwierzę, rzucając się po ziemi. Pozostała dwójka zaczyna odciągać ślepca w mrok. Tymczasem murzyn syczy gniewnie na dwójkę intruzów.
- Jest was tylko dwóch. Nie dacie nam rady, pieprzeni krwiopijcy!
Delikatny odgłos dotarł do uszy porywaczy. Coś jak… Trzepot płaszcza.
Oglądają się w tył! I znajdują właściciela tej części garderoby. Trzymającego swe błyszczące czerwonym światłem księżyca ostrze, wycelowane w nich.
Wokół sypie się gruz. Coś jak dźwięk szeptów zbliża się do nich, jest coraz bliżej i bliżej. Złowrogie ślepia błyskają przez sekundę w ciemności.
Dieter ściska mocniej swój kij, unosząc go do góry. Jack ponownie unosi swoją strzelbę, a na jego twarzy pojawia się sadystyczny uśmiech. Kociak stoi jak posąg, czekając na dogodną chwilę.
Ale nie mogą pozbyć się dziwnego uczucia, że ich tam jest więcej.
Znacznie, znacznie więcej.