[Inquisitio] Płomienny Żar

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

[Inquisitio] Płomienny Żar

Post autor: Phoven »

Pare zasad na sam początek:
:arrow: Nie mam specjalnych wymogów co do wyboru narracji. Jednakże proszę trzymać sie już raz wybranego pierwszo- lub trzecioosobowego trybu pisania
:arrow: Nie piszecie w tym temacie nic oprócz tekstu sesji, wszystkie pytania, sugestie, komentarze etc. proszę na PW lub w temacie sesji w dziale Rekrutacja.
:arrow: Każdemu z was wysłałem na PW wiadomości dotyczące jego postaci... i nie tylko :)
:arrow: Posty piszemy najdalej 2-3dni od mojego, wyjątki będą oczywiście w razie nagłych przypadków zaakceptowanych przez MG (czyli wszelakie wyjazdy, choroby etc.)
:arrow: Długość życia waszej postaci zależy przedewszystkim od jakości pisania postów ale również od ogólnie pojętej logiki czy też (czasami) łutu szczęścia.
:arrow: Życzę szcześcia! Niech Bóg będzie z wami Bracia!


Dla wszystkich oprócz Brzozy, Ty wejdziesz do sesji już niedługo :)

Witraże smagane deszczem, przeszywane błyskawicą, mistyczne dzięki wszechobecnej mgle i otoczeniu. Cienie niczym żywe płynące po oświetlanej małymi świecami auli. Rytmiczne odgłosy kapiących kropli i nerwowy oddech. Wnętrze Katedry Jana od Krzyża potrafiło oddać klimat, Jego Ekscelencja wikariusz biskupi Herman d'Joui potrafił to docenić. Czasami przychodził tu nocami by pokontemplować oraz zachwycać się pięknem bogato złoconego ołtarza bądź dziełami nieznanych mistrzów przedstawiające Mękę Pańską. Wikariusz przywołał jednak do siebie kilkunastoletniego akolitę by rozkazać zgaszenie wszystkich świec. Wytworzony przez to półmrok był całkowicie niepotrzebny dla sprawy przybycia oczekiwanych gości jednakże powiadano, że wikariusz odziedziczył pasję do klimatycznych obrazów po obecnym arcybiskupie Bawarii który wśród włościan znany był najbardziej z tego, że kazał wyburzyć całą wioskę być móc obejrzeć w pełnej krasie zachodzące słońce odbite w tafli jeziora. Odziedziczył to w tym wypadku w całkowicie prawidłowe określenie bowiem było typową dla wyższych rangą kościelnych offenes Geheimniss czyli posiadanie potomstwa zajmującego ważne funkcje kościelne. Trzeba przyznać jednakże Herman swą misję potrafił wypełnić z należytą dbałością, dzięki czemu również nie tworzył sobie przeciwników wewnątrz diecezji oraz wśród przedstawicieli kardynalskiego Świętego Oficjum.
Drzwi uchyliły się lekko odsłaniając oczekiwanych gości kierując tym samym na siebie wzrok wikariusza. Ów wzrok podążył za trzema postaciami spowitymi bordowymi płaszczami z wyhaftowanymi krzyżami. Krzyżami Zemsty Pańskiej, symbolizujacej trudy obrony wiary każdego szczerze wierzącego Świętego Kościoła .Wszyscy trzej zrobili kilka kroków na przód, po czym dwoje z nich uklękło i przymrużając oczy rozpoczęli odmawianie modlitwy. Tymczasem prowadzący grupę szanowny Rudolf, jak Herman się domyślał – sława Inkwizytora Rudolfa z Breslau przywędrowała ze Śląska przez Bohemię aż do Bawarii przez wiele źródeł. Wikariusz prosił zresztą o dokładny opis Inkwizytora. Informator opisał bardzo dokładnie posiwione włosy, hardą twarz ozdobioną paroma bliznami i takie samo - nie znające kompromisów spojrzenie. Opisał również zdecydowany chód, mimo tego, że Rudolf wyraźnie utykał na jedną nogę, u niektórych osób sprawiało by to może komiczny efekt lecz u Sługi Bożego – Inkwizytora, większość nie umiała by nawet przybrać miny świadczącej o braku strachu. Krótko mówiąc – Informator spisał się znakomicie, jak widać prawdę rzeczą Iberyjczycy – dusza ujawnia się również na ciele. A ta dusza zdecydowanie przeżyła więcej niż niejeden opętany siłami diabelskimi.
Wikariusz zaprosił gościa na podwyższenie ołtarza gdzie zagłębili się na nieco ponad sekstans w rozmowie niesłyszanej przez nikogo oprócz ich dwóch. Następnie Herman odwrócił się i dostojnym krokiem wręczył Rudolfowi jakis zwinęty dokument, który Inkwizytor ze spokojem odczytał w myślach. Jego twarz przeszył grymas będący prawdopodobnie uśmiechem. Po czym skłonili się sobie nawzajem, po czym gość odwrócił się i gestem dłoni przywołał dwóch kleryków którzy wyszli z ukrycia wywołani słowami kapłana. Inkwizytor wraz z czteroma towarzyszami wyszedł ze Świątynni pozostawiając dumającego kapłana.

***
Podróżowanie bez większej obstawy w tej okolicy zazwyczaj nie należało do najbezpieczniejszych. Jednak który z rozbójników odważył się na zaatakowanie przedstawicieli Świętego Oficjum. Strach ten nie powodowany był niestety zwykle karami w kręgach piekielnych czy chęcią nie przeszkadzaniu Inkwizycji w Bożym Dziele lecz zwyczajnie boją się biegłości Inkwizytorów w walce i zemście towarzyszy którzy potrafili bardzo dosadnie wytłumaczyć dlaczego nikt nie prawa tknąć bez kościelnego dopustu Inkwizytora. Mimo to dwoje z podróżników nie jechało wozem a konie poganiali rozglądając się na wokół obserwując puszczę. Inkwizytorzy mają bowiem wrogów którzy mogą ich zaatakować właśnie dlatego, że są sługami kardynalskiego kręgu powszechnei znanego jako Święte Oficjum. Począwszy od krewnych skazanego świętym sądem, przez szaleńców i dzikie zwierzęta kończąc na opętanych, monstrach i diabelskich pomiotach. Dlatego też nie dziw, że warty wystawiają panowie Mistrzowie stawiają cały czas. Inaczej ich Mistrzami zwać by nie można, co najwyżej Mistrzami requiescat in pace.
Wóz był solidny, drewniany z wymalowanym krzyżem po obu bokach. Był również duży co można by tłumaczyć znajdującym się wewnątrz trzem osobom oraz ich ekwipunkowi. Na dodatek w mosiężnej skrzyni schowanej pod siedzeniami znajdowały sie narzędzia które pomagają wyjawić całą prawdę pokutującym grzesznikom. Przez całą swa podróż nie zamienili ze sobą ani słowa pogrążając się w lekturze bądź w przemyśleniach
Jednakże gdy pojawiła się polana na widoku, pokorni słudzy postanowili zatrzymać sie na posiłek. Rozpalajac małe ognisko pożywili się pośpiesznie upolowanymi dwoma dorodnymi ptakami. Była to również okazja by mogli się sobie przyjrzeć i rozpocząć pierwszą rozmowę w gronie. Pierwszy rozpoczął przywódca, jedyny z was prawdziwy Inkwizytor:
- Jedziemy teraz do wioski zwanej przez tutejszych Inndorf... - zakasłał i splunął na ziemię – Ponad dwa tygodnie temu wysłano do niej dwóch Łowców Czarownic, sprawa była dość błaha... - splunął ponownie – miejscowy proboszcz zawiadomił czarownicy która poluje na ludzi z jego osady i grupce Żydów którzy zmieniając się w dzikie kozły zabijają dzieci. O diabłach nawiedzających jego parafię... – zachichotał – Czyli, nic innego jak tylko brednie starego klechy, oni zawsze tak mają. – Inkwizytor nie zwrócił uwagi na grymas twarzy diakona i młodego akolity – Jest tylko jeden problem... Słudzy Boży nie powrócili, nie wysłali żadnego raportu, żadnego znaku swojego istnienia... Przepadli. Dlatego wysłano nas byśmy dowiedzieli sie co się z nimi stało i w miarę potrzeby kontynuowali to... - skrzywił się – śledztwo oraz ukarali winnych. - jego wzrok powędrował na akolitę – A także odstransportowali nowicjusza na posługę w tamtejszym kościele... - zrobił krótką pauzę i rozpoczął nowy temat – Hem... Ptaki juz się spieczeniły – nikt nie zwrócił na to słowotwórstwo Inkwizytora, który właśnie rozkrajał na niezbyt równe części, wyszeptano tradycyjne "Deo gratias" i zaczęto sporzywać jadło. Inkwizytor wyjął również butelkę wina i nalał każdemu z obecnych. Po krótkim posiłku Rudolf oznajmił że resztę dopowie później i każąc siebie obudzić po kwadransie położył sie na trawie przy swych podwładnych patrzących na siebie jakby tym chcący rozpocząć rozmowę.

Teraz macie czas na opisanie wyglądu swej postaci i rozpoczęcie ew. rozmowy.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Post autor: Perzyn »

Johan von Korenitz

Łysiejący już mężczyzna przyglądał się wszystkiemu swym cielęcym nieco wzrokiem. Z pewnością jego oczy nie pasowały do inkwizytorskiego akolity, raczej wraz z jego postawą i szerokimi barami czyniły z niego typowego wiejskiego głupka. Jednak myliłby się kto zwątpiłby w intelekt spożywającego akurat Johana, w końcu pozory często mylą. -Mistrzu Rudolfie, czy nie sądzicie, że jeśli dwoje z naszych ludzi tam zniknęło to jednak sprawa może być poważna? I nie mam na myśli zmiennokształtnych Żydów, albowiem takie bajanie słyszeliśmy wszyscy wiele razy, chodzi mi o zagrożenie o bardziej... przyziemnej naturze. Wszak Oficjum nie cieszy się wielką popularnością wśród ludzi. Dawszy popis elokwencji zupełnie nielicującej z jego wyglądem Johan znów zają się posiłkiem czekając na to co powiedzą pozostali, których w końcu nie zdążył jeszcze zbyt dobrze poznać od kiedy przydzielono go mistrzowi Rudolfowi. Po jedzeniu Johan zaczął po cichu odmawiać łacińską litanię do św. Dominika, który był nieoficjalnym patronem inkwizytorów i innych szukających prawdy.
Craw
Bosman
Bosman
Posty: 1864
Rejestracja: poniedziałek, 25 kwietnia 2005, 20:51
Numer GG: 5454998

Post autor: Craw »

Heinrich Klemens von Reinerzdorf

Heinrich niezbyt przypominał inkwizytora... Inkwizytor powinien mieć surowy i nienawistny wygląd, on zaś... On zaś, mimo że wysoki i postawny, przypominał raczej Anioła Stróża z witrażowych wyobrażeń. Kosmyki długich blond włosów, splecionych z tyłu w warkocz, opadały mu na delikatną, gładką twarz przyozdobioną dwoma drogocennymi kamieniami w postaci jego oczu. Oblicze to, tak kontrastujące z inkwizytorskim strojem, przepełnione było spokojem i godnością, jakich wielu mogłoby mu pozazdrościć.
Heinrich, mimo tak podłych warunków, starał się jeść wgzlędnie powoli, dokładnie przeżuwając każdy kawałek mięsa - w końcu szybkie jedzenie bardzo szkodzi. Zresztą każda czynność wykonywana szybko nie jest zbyt zdrowa. Festina lente!, jak mawiał cesarz pierwszy rzymski cesarz. Przerwał na chwilę jedzenie, gdy Johan von Korenitz wypowiedział się na temat powodu ich wyjazdu.
- Cokolwiek to jest, z łaską Pana odnajdziemy prawdę i nawrócimy tych, co zwątpili - odparł swemu towarzyszowi podróży - i choć także wątpię w przemieniających się Żydów, sprawa na pewno jest poważna... Zresztą, czy są to bajania, czy też nie, Zły przyjmuje różne postaci, więc zawsze trzeba być uważnym i powaznie traktować takie doniesienia.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

diakon Ryszard

Był wysoki, chudy jak tyka, ubrany w czarny habit z czerwonym krzyżem jerozolimskim na plecach. Ogolony na łyso, o zwyczajnej, zmęczonej twarzy, z potężną pionową blizną, od czoła aż do ust, przechodząca przez oczodół pozbawiony oka, osłaniany przepaską z materiału, z wyszytymi srebrną nicią łacińskimi słowami "Byłem ślepy, teraz widzę. Byłem głuchy, teraz słyszę. Byłem niemy, teraz mówię, więc mówię w imieniu Boga!" Dłonie miał mocne, nadzwyczaj duże, żylaste, tak jak całe ciało.

Diakon jadł bez zbędnego pośpiechu, chowając stale lewą dłoń w szerokim rękawie habita. Kostur był oparty o drzewo. Ryszard, którego zakon bożogrobców poprosił o zapewnienie wszelkiego niezbędnego wsparcia Inkwizytorowi, rozejrzał się po polanie w poszukiwaniu leczniczych ziół. Jego zapas był na ukończniu, bo wciąż musiał kurować ranę na lewej dłoni, której ostatnio się nabawił. Wiadomym było, że może służyć jako całkiem niezły, jak na tę okolicę, cyrulik, i właśnie dlatego był tu teraz z pozostałymi.

Słysząc dialogi o Żydach zmieniających się w kozły, wstał, podniósł kostur i ruszył w krzaki, mówiąc:
- Poszukam ziół. Za kilka minut będę z powrotem, towarzysze. - i zniknął w lesie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Post autor: Phoven »

Wszycy oprócz Brzozy, Ty dołączysz gdy prześlesz mi na PW Sam-Wiesz-Co ;)
Ryszard po kilku minutach wrócił z pustymi rękoma. Wyszeptawszy tylko do swych towarzyszy słowa przywitania. Przez następny sekstans jedli w milczeniu łypiąc na siebie jednocześnie z zaciekawieniem i nieufnością. Widać będą musieli przelać jeszcze trochę wina by lepiej się poznać. Tymczasem czekali na czas pobudki swego przełożonego. Gdy tylko czas ten nadszedł oprzątnęli ślady po "obozowisku" i poganiając konie ruszyli dalej.
Po pewnym czasie wyjechali z puszczy na otwarte pola przyglądając się chłopom pracującym na roli. Każdy człowiek miał powołanie – im Bóg wyznaczył odrabianie pańszczyzny i podtrzymywanie na swych barkach innych. Pora żniw zakończyła się już ponad miesiąc temu jednakże chłopi nadal zajęci bylio oraniem pól, widocznie ostatnie wielkie ulewy zniszczyły część pracy i uniemożliwiały pracę. Teraz jednak słońce kwitło wysoko na niebie a cała ziemia oblewana była wręcz jego blaskiem. Wielkie połacie pól robiły wrażenie na każdym przejeżdzającym, ich majestat – chłopski majestat. Jednakże oczy podróżników częściej kierowały się w stronę zwiewnie ubranych z powodu upałów wieśniaczek. Niejeden raz zawieszaliście swe ślepia na zgrabnej kibici, kształtnych piersiach czy innych walorach włoscianek. Choć niektórzy z Łowców pochodzili z rodzin szlacheckich które za ideał urody uznawali blade pogrążone we wiecznej melancholii dziewoje, to teraz odezwał się w nich tłumiony przez lata w seminarium bądź akademii pociąg do naturalnego piękna. Spoglądali otwarcie oczywiście tylko Łowcy i Rudolf, którzy nie byli tak jak diakon i akolita związany ślubami czystości. Choć co oczywista spora część duchownych miała sobie za nic nakaz celibatu... oczywiście jeśli posiadali wpływy by to zatuszować bądź przekonać przełożonych, że nie ma to znaczenia.
Do Inndorfu kompania przyjechała tuż przed zmrokiem. Otoczony był ze wszystkich stron oprócz północy polami, na północy zaś w odległości pół mili wyrastała ściana lasu.Wieś była dość sporych rozmiarów, centalne miejsce zajmował oczywiście kościół umiejscowiony na malutkim wzgórzu co podkreślało dodatkowo kto sprawuje rządy w wiosce. Wokół pagórka owinięta była główna droga koło której, przy wyjeździe z wioski stał drugi większy budynek niedorównujący jednak świątynni – prawdobodobnie karczma. Oprócz tego wprawne oko mogłoby naliczyć ponad dwadzieścia gospodarstw nie licząc stodół, obór etc. Inndorf więc nikczemnych rozmiarów nie był.
Wjechali prosto pod drzwi koscioła. Niebotyczne zdumienie ogarnęło ich gdy mimo, że wołali i stukali kołatką przez ponad pięć minut nikt nie odpowiadał. Najwidoczniej kościoł był pusty w niedziele, teraz – gdy powinna się kończyć właśnie Msza Święta. Jako, że słońce schowało się za horyzont większość wieśniaków zapewne spało w swych domach.Światło świec tliło się tylko w niektórych gospodarstwach, na ulicach nie było zaś dosłownie nikogo. Jedynym wyróżniającym się budynkiem była owa domniemana karczma, słychać było nawet przy kościele grajacych wioskowych muzyków. Spięli więc konie i razem z wozem ruszyli przed drzwi karczmy. Przed drzwiami nikogo również nie było jednakże po gwarze rozmów i wspomnianej muzyce słychać było, że w środku zebrał się niemały tłumek. Rudolf wyjąwszy miecz z pochwy nakazał pozostałym również to uczynić, po czym rzekł:
- Coś mi tu śmierdzi – splunął – Co to za zwyczaje by w niedzielny wieczór zamiast w kościele siedzieć w karczmie, dlaczego do cholery nie ma nikogo w kościele... Coś mi tu śmiedzi – powtórzył – Wy będziecie pytać chamstwo, bo ja do takich – splunął – pierdół nie mam głowy. Jakby się rzucili mam nadzieje, że nie muszę mówić, że nie macie się ani chwili wachać co robić? - warknął i pchnąwszy mocno drzwi wkroczył razem z Łowcami i dwojgiem duchownych do izby.
W środku siedziało około trzydziestu mniej lub bardziej podpitych włościan. Wszyscy jednak wstali zdumieni i przerażeni widząc trzech uzbrojonych mężczyzn w płachtach sług Świętego Oficjum i stojących za ich plecami duchownych. Muzycy przestali grać, piegowaty karczmarz sięgnął ręką pod ladę a cycata pełniejszej tuszy kelnerka zamarła i upuściła z łoskotem tacę z pustymi kuflami. Wtem Rudolf zimno przemówił:
- W imieniu Świętej Inkwizycji jesteście wszyscy uznani za winnych sprzeniewierzeniu sie prawu kościelnemu... o ile nie zaczniecie odpowiadać na Wszystkie – dał wyraźny akcent na ostatnie słowo i splunął – pytania które wam zadamy!- po czym mruknął cicho w tył tak, że tylko władni go usłyszeli:
- Wyciagnijcie z tych świń co tu się u diabła dzieje... tylko tak żeby im porty się zatrzęsły – zachichotał z grymasem na twarzy po czym odwócił się ponownie do chłopów i skrzywił swą twarz w taki sposób, że nawet Azael uciekłby z przerażenia.
Ostatnio zmieniony niedziela, 11 marca 2007, 18:56 przez Phoven, łącznie zmieniany 1 raz.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Post autor: Perzyn »

Johan von Korenitz

Johan nigdy nie lubił wykorzystywać stojącej za nim powagi Świętego Oficjum by wzbudzać strach, wszak inkwizytorzy są tylko pokornymi poszukiwaczami prawdy. Jednak w tej sytuacji jego łagodna natura musiała ustąpić przed słusznym gniewem, jaki obudziło w jego sercu zachowanie wieśniaków. Gdyby, któryś z towarzyszy spojrzał teraz w twarz Johana zdziwiłby się niepomiernie napotkawszy jego zimne, przenikliwe spojrzenie i dostrzegłszy złowróżbne iskry migoczące na dnie brązowych oczu. Jako cel indagacji von Korenitz wybrał karczmarza, który jak podopowiadał rozsądek powinien być najlepiej zorientowany w sytuacji. - Powiedz mi dobry człowieku, dlaczego ludzie są teraz w twojej karczmie a nie, jak Pan nasz nakazał, w domu bożym? Nie wiesz, że pismo nakazuje dzień święty święcić? Pomimo wyraźnej przygany w tych słowach głos młodego inkwizytora pozostawał spokojny, niemal beznamiętny, co zwykle wzbudzało strach większy niż krzyki i wściekłość, zwłaszcza wśród prostego ludu, który do krzyków nawykł a do spokoju nie. Po tym wstepie Johan zaczyna wypytywać karczmarza o proboszcza, o to od jak dawna taki stan się utrzymuje, o to czemu w kościele nie ma nawet księdza i o to co stało się z dwójką pechowych łowców. W miarę możliwości stara się poprzestać na łagodnej perswazji i uświadamianiu wieśniakowi, że działają dla ich dobra i tak naprawdę chcą im pomóc (nie wspomina o tym, że ta pomoc może ograniczyć się do odesłania ich dusz do czyśćca przez oczyszczające płomienie stosu). Jeśli jednak siła argumentów nie przekonuje rozmówcy ujawnia nieco sekretów dotyczących losu gości inkwizytorskich lochów. W ostateczności ucieka się do prostego pokazu przypalania przy użyciu ręki opornego chłopa i świczki, lecz ty tylko gdy wszystko inne zawiedzie, wszak sługi boże powinny się wstrzymywać od bezpodstawnych okrucieństw.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Post autor: Phoven »

Po słowach Johana karczmarz wyraźnie się uspokoił. Ludzie zwykle uspokajają się przy słowie "pomożemy", nawet z ust Inkwizytora... przynajmniej do czasu. Jednakże mimo to barman rozpoczął niezrozumiały monolog z którego chyba tylko prawdziwy mistrz taki jak św. Błażej który, jak powiada tradycja wysłuchał dokładnie chłopca dławiącego się kością i dzięki temu mógł uczynić kolejny ze swych cudów i uratować niewinnego. Ażeby przerwać i przywrócić rozmowę na właściwe tory byłeś zmuszony wykręcić mu rękę w taki sposób że czubek jego posiniaczonej brody smagany był przez płomyk świecy. Mimo że cały incydent trwał zaledwie kilka sekund wszyscy obecni w izbie chłopi skulili się a karczmarz zawył z bólu i przerażenia. Akolita inkwizycji spytał jeszcze raz:
- Teraz mi odpowiedz ładnie i składnie, pamiętaj że będę wiedział kiedy kłamiesz, zawsze wiem. - wyszeptał mu prosto do ucha. Karczmarz łknął i zaczął mówić:
- My nie byliśmy, Panie, w kościele bo nasz pasterz, Panie, ojciec Franciszek chory jest i my na mszę nie przyszliśmy, Panie... - Łowca Czarownic przerwał spokojnie nerwowy wykład karczmarza.
- A nie wiesz... - spojrzał się pytająco na karczmarza, słysząc natychmaist odpowiedź kontynuował – Patryku, że jeśli wszyscy kapłani danej parafii nie mogą prowadzić mszy wtedy obowiazkiem każdej wierzącj owieczki jest jechać do innej parafii i tam uczestniczyć w Sacrum albo zostać, czuwać nad chorującymi kapłanami... pardon, kapłanem. Ojcem Franciszkiem... a jeśli on już jest u Naszego Ojca?. - Johan nabrał powietrza – Zastanawiałeś się Patryku i wszyscy tu zebrani co by się wtedy stało? – obrócił się spoglądając na przerażone figury trzymające się jednego miejsca jakby miało to im cokolwiek pomóc – Ale, ale... skoro ksiądz jest taki umierający, i z tego co wiem nie ma żadnego duchownego-pomocnika, żadnego wikarego, żadnego diakona, żadnego akolity et cetera, et cetera... - Johanes spojrzał się ponownie na karczmarza – To jak jest możliwe że kościół jest zamkniety od zewnątrz kluczem? Kto ma klucz pytam się? - Jego głos zadudnił po pomieszczeniu. Po chwili odpowiedział karczmarz:
- Panie, Gerwazy się opiekuje księdzem... - wtedy też wskazał na małego człowieczka siedzącego koło połowicznie opróżnionej flaszki. W którego stronę niemal natychmiast ruszył Rudolf, rozkazał wrobiac pierwszy krok:
- Daj klucz...
- Ja... - nie dokończył bowiem Inkwizytor kopnął go prosto w krocze co spowodowało krótkie odwrócenie wzroku wszystkich kompanów Rudolfa. Tymczasem plując krwią Gerwazy przeturlał się na bok i szybko podał klucze Rudolfowi który przyjął je bez słowa, dopiero po chwili odzwał się do wszystkich:
- Wszyscy precz z karczmy, leżeć w domu i modlić się o zdrowie ojca Franciszka – splunął i wyrecytował z grymasem mającym być prawdobodobnie ironicznym uśmiechem – Jak żwawy jest pasterz tak żwawe sa owce. Bez pasterza, nie ma owiec. - zarechotał i kontynuował dalej – Karczmarzu, zamknijcie ten burdel... A my.. – łypiąc się na Gerwazego i swych towarzyszy – Idziemy do kościoła... Żwawo!
***
Kapłan żył, co więcej zamenił nawet parę słów z Rudolfem. Gerwazego natomiast zamknięto w opróżnionej celi pod kościołem. Opróżnionej bowiem Inkwizytorzy wytoczyli beczkę dobrego bawarskiego piwa i trochę pieczywa i ryb. Na początku jedli szybko nie spoglądając się na innych, wyraźnie zmęczeni podróżą. Później jednak spożywali wolno jakby czekając kto pierwszy zacznie mówić. Milczenie przerwał ponownie dowódca.
- Hej, panowie! Muszę przyznać że takiego cyrku tom się nie spodziewał... Przed chwilą dowiedziałem się żę ojczulek zachorował dokładnie w tym samym dniu kiedy nasi poprzednicy wyruszyli w las, jak się zapewne domyślacie nie wrócili... Macie jakieś teorię co tu się – splunął – u diabła dzieje?
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Post autor: Perzyn »

Johan von Korenitz

Po incydencie w gospodzie Johan wrócił do swego zwykłego stanu zamyślenia, z tym jednak wyjątkiem, że na jego twarzy malował się smutek wywołany tym co musieli zrobić aby zyskać posłuch wieśniaków. Dopiero pytanie mistrza Rudolfa wyrwało go z tego niby transu. Johan zaczął przeszukiwać zasoby swojej pamięci sprawdzając czy nie napotkał w swoich podróżach podobnego przypadku lecz nic nie przychodziło mu do głowy. - Hmm. Nigdy nie słyszałem o takiej sprawie mistrzu. Jedyne rozwiązanie jakie przychodzi mi do głowy to faktycznie siła nieczysta, co prawda nie spodziewaliśmy się tu niczego takiego ale to co się tu dzieje nie zostawia wiele miejsca na inne domysły. Oczywiście można założyć, że ksiądz nie jest chory a otruty, wtedy podejrzenie padałoby na wieśniaków.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Ryszard

Jadł powoli, w zamyśleniu. Kiedy jednak odezwał się Johan, podniósł nań wzrok.
- Mogę spróbować zbadać księdza. Nie wiem czy to coś pomoże, nie jestem dobry w leczeniu, więc być może nie będę umiał stwierdzić co dzieje się z ojczulkiem, ale przynajmniej spróbować mogę. Czy mam się tym zająć? Jeśli znajdę odpowiednie zioła, albo będą one gdzieś w wiosce, może nawet będę mógł pomóc mu wyjść z choroby, czy też zatrucia. - spytał.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Post autor: Phoven »

- Zioła, zioła... patrzyłem w piwnicy i dżume tam można znaleźć, nie zioła! – splunął, po czym rzekł – Nasz księżulek najwidoczniej wierzył że tylko poprzez... – w tym momencie zmienił ton głosu na nienaturalnie dziecięcy, z ironicznym uśmiechem rzekł – Szczerą modlitwę do Archanioła Rafaela dostąpi się zaróno uzdrowienia duszy jak i pokutującego ciała – splunął, co oznaczało że znowu bedzie mówić normalnie – Widzicie jednak co mu z tego wyszło– zerknął w stronę drzwi za którymi leżał ojciec Franciszek.
- A ktoś inny? Przecież to duża wioska .– powiedział ponownie Ryszard przechylając puchar.
- Kto? - żachnął się Rudolf – Myślisz że któś z tego chamstwa zna się na zielarstwie? To już bardziej powinniśmy poszukać jakiejś – splunął – chędożonej zielarki... - W tym momencie cała brać inkwizycjna usłyszała jakie mają szansę na przekonanie do owocnej współpracy zielarki, będącej po prawdzie rzecząc na granicy prawa. W końcu nie od dziś wiadomo że jednym z zajęć niezyt ambitnych Łowców jest ściganie takowych zielarek i oskarżenie ich o czarostwo. Czasem takowi słudzy Boży mieli jednak problem bo trafili na prawziwą wiedźmę co najczęściej kończyło się zniknięciem prowadzącego śledztwo.
Przez kilka minut nastąpiła cisza nieprzerywana przez nikogo, chociażby oddechem. Jednakże w końcu Rudolf przemówił ponownie:
- Jednakże masz bracie rację, na sam początek musimy się wziąć za księżulka. Już jakoś wymyślimy w jaki sposób przywrócimy go na nogi. - splunął – A teraz wybaczcie ale ja idę... - przymknął oczy – na spoczynek. Bez pijaństw tylko... nie teraz. Wstajemy jutro o świcie. Klucze do swych izb macie? – potwierdziliście lekko znudzeni – W takim razie, z Bogiem życzę! - splunął wam na pożegnanie.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Ryszard

Potrząsnął głową.
- Od powietrza, głodu, ognia i głupoty wybaw nas Panie.
Jest coraz gorzej na tym chorym świecie. Będzie trzeba odnaleźć jakiegoś zakonnika, który zna się na ziołach, i jeszcze troszkę odeń nauczyć. Inaczej będzie ciężko.
Wstał i ruszył w stronę izby w której leżał ksiądz. Chciał przyjrzeć mu się jeszcze przed snem, żeby sprawdzić czy jest rzeczywiście chory, czy otruty. Może uda się to ocenić dość szybko, bo powoli zaczynało mu się chcieć spać... A miał brzydkie przeczucie że o świcie może już nie być okazji żeby to sprawdzić.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Post autor: Perzyn »

Johan von Korenitz

W Johanie odezwały sie stare nawyki. Przez jego twarz przemknął wyraz błogości gdy przypomniał sobie te wszystkie karczmy, które odwiedzał przed wstąpieniem w szeregi Świętego Oficjum. Taaak, picie do rana, bójki i pojedynki po pijaku były tym do czego tęsknił. No i jeśli nad ranem coś się pamiętało to taka libacja stanowiła świetne źródło inforamcji. Dlatego nie minęło 5 minut nim przebrany w cywilny strój ruszył na rekonesans we wsi. Był pewien, że jeśli znajdzie pijących to zdoła ich przekonać, że nadaje się na towarzysza dobrej zabawy bo. -"Ten przeklęty mistrz nigdy nie daje nam się zbawić. I jeszcze każde na tak okrutnie traktowac ludzi, a przecie tu chodzi o to, żeby móc się napić." A Johan niejednokrotnie przekonał się, że alkohol połączony z odrobiną wspólnej niechęci łatwiej przełamuje opory niż taki pokaz do jakiego zmuszony był wcześniej. No i co najważniejsze będzie okazja się napic.
Craw
Bosman
Bosman
Posty: 1864
Rejestracja: poniedziałek, 25 kwietnia 2005, 20:51
Numer GG: 5454998

Post autor: Craw »

Heinrich

Inkwizytor był nieco niezadowolony z przebiegu sytuacji w karczmie. Niezbyt lubił się w zadawaniu bólu...szczególnie tego nieuzasadnionego. Nie mówiąc już o tym, że wiele osób w owej gospodzie było w miarę niewinnych... no może pominąwszy nieobecność w kościele. Tyle że zadaniem inkwizytorów nie było karanie za grzechy, a sprowadzanie błądzących na pastwiska Pana.
Rudolf właśnie udał się na spoczynek, Heinrich też już kończył swoją strawę. Wprawdzie nie były to delicje, jakie często jadał dawno temu, jednak trza bylo dziękować Panu za każdą okruszynę chleba.
Jego towarzysze też zaczeli się rozchodzić... Mu zaś nie pozostało chyba nic innego jak udanie się do swojej izby. Niezbyt miał ochote na pijatyki w karczmach, tym bardziej zresztą, że nieumiarkowanie jest bardzo ciężkim grzechem.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Post autor: Phoven »

Niektórzy z was mieli rozegrane ze mną zdarzenia na PW lub GG. Oni wiedzą co mają robić. Ci którzy takiej rozrywki nie doświadczyli robią to co napisali. Brzoza - dojdziesz najprawdobobniej jutro bądź pojutrze.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Post autor: Perzyn »

Johan von Korenitz

Próba znalezienia towarzyszy do szklanicy zakończyła się niepowodzeniem. Towarzysze, którzy spodziwali się zobaczyć Johana dopiero nad ranem i na dodatek w stanie wskazującym na spożycie zapewne zdziwili się niepomiernie gdy wrócił nadspodziwanie szybko. Na dodatek taszczył na plecach coś co z daleka wyglądało na worek a może tobołek. Dopiero gdy pakunek jęknął dało się zorientować, że to człowiek, choć brudny i zakrwawiony jak nieboskie stworzenie. Johan zapukał do pokoju Ryszarda, który po wizycie u księdza udał się na spoczynek. - Hej klecho, mam tu kogoś komu potrzebne są twe umiejętności. Po przekazaniu rannego chłopa diakonowi Johan udał się w kierunku pokoju mistrza Rudolfa. Jeśli mistrz zechciał poświęcić mu chwilę swego cennego czasu Johan opowiedział mu w jakich okolicznościach znalazł chłopa. Jedynie końcówka rozmowy dotarła do pozostałych. - Nie wiem mistrzu czy ma to jakiś związek ze sprawą, ale o ile klecha nie da mu szczeznąć można równie dobrze od tego zacząć, kto wie gdzie zaprowadzi nas ten trop.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Post autor: Phoven »

- No to prozmawiaj z nim... - splunął – Co, ja tu tylko muszę się – zaklął w sposób nie przystajacy słudze bożemu – zajmować wszystkim... Jutro ty i Ryszard macie mi zameldować kim jest ten pijany wieprz! - warknął i dodał – I miej troche szacunku do duchownego młody... - przyjrzał mu się badawczo i po chwili znów rzekł – Brak szacunku zawsze jest niebezpieczny, do kogokolwiek. - podparł się o solidny dębowy stół – Pamiętaj o tym chłopcze. - Po czym przewrócił się na drugi bok i zamknął oczy. Widać było że nie przykłada większej wagi do tego tego incydentu. Johan odszedł powoli i zamknął za sobą kute drzwi. Zrobił kilka kroków i zatrzymując tylko na chwilę na małej ikonie patriarchy wschodu Jeremiego. Skąd u diabła wizerunek tego układającego się z saracenami przeklętego pseudopatriarchy w domu Bożym? Choć biorąc pod uwagę znaną wszystkim kolekcję rytów przedstawiających dalekowschodnie bożki Jego Ekscelencji Biskupa Turyngii czy wyroby starożytnej ceramiki przedstawiające bluźniercze obrazy przechowywane przez samego wyspiarskiego kardynała Badcotta, nie było to nic dziwnego – możni mieli różne zapatrywania, nic w tym złego przecież. Von Korenitz zszedł na dół po schodach widząc ukradkiem diakona męczącego sie przy opatrywaniu pijaka. W pewnym momencie ich spojrzenia spotkały się.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Ryszard

Pochylony nad rannym wieśniakiem starał się dać z siebie wszystko, byle tylko utrzymać go przy życiu. Teraz, gdy nie miał ziół, nie było to łatwe. Choć chleba z pajęczyną zagnieść, może alkoholem przemyć rany, owinąć liśćmi babki - to tak powszechna roślina że prawie na pewno będzie gdzieś w okolicy, i każdy wie jak wygląda...
- Towarzysze! Niech ktoś wyjdzie na dwór i przyniesie mi trochę liści babki, proszę. - powiedział głośno, tak żeby nie obudzić śpiących, ale żeby zostać usłyszanym.
Powinno się udać...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Zablokowany