[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Piątka rozbitków schowała się w samolocie, czekając na najgorsze. Zamarli w bezruchu, gotowi wysłać do piekła pierwszą istotę, która pojawi się w przejściu.
„Anna” błysnęła groźnie, przecinając powietrze. Kociak niemalże czuł potęgę miecza, jakby próbował zbuntować się przeciwko złodziejowi. Czekał, czując jak pot ogarnia jego czoło.

Erwan szepnął cicho.
- Zbliżają się…

Jack ściskał w rękach dwa pistolety, gotowy na każdą okoliczność. Z zewnątrz dało się słyszeć kroki… Powolne, lekkie i ledwo słyszalne dla uszów śmiertelnych.
Dieter zagryzł wargi, opierając się w bezruchu o ścianę przy drzwiach. Coś, co znajdowało się na zewnątrz, zaczęło wąchać, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Jack stał w bezruchu, nie mrugając nawet okiem. Lufy były skierowane ku wyjściu.

Z jednej strony Stier, z drugiej Kociak. Obydwaj rzucają do siebie co chwila nerwowe spojrzenia, czując jak każda sekunda zmienia się w wieczność.
Nie powinno mnie tu wcale być. Co to za rzecz!? Czemu to *wącha*!? Czemu nie mówi, czemu nie porusza się jak człowiek!?

Cień zaległ przed drzwiami, ukazując opartemu o ścianę Gangrelowi masywną postać. Wielka na dwa metry, cała skąpana w ciemności. Wampir nie odważył się strzelić. Co jeśli *to* jeszcze ich nie widzi?
Erwan!
DeCroy spogląda się na Czarnoksiężnika, w końcu widział więcej niż jedną postać, prawda?
Ten opadł na podłogę, otwierając usta, tak że ukazała się para białych kłów.
- Opuść broń Jack, to nasi.

Postać wyszła z cienia. Dwu metrowy olbrzym okazał się postawnym murzynem, z dredami sięgającymi ramion. Miał na sobie skórzaną kurtkę i poszarpane dżinsy. Założył ręce, prychając i szczerząc żółte zęby… W uśmiechu!
- A niech mnie, czyż to nie sam Jack DeCroy? Noga ci się wreszcie podwinęła, co?
Odwrócił się, a Dieter z Kociakem opadli na podłogę, obydwaj klnąc w myślach. Murzyn trzymając się drzwi, wygiął w bok i przywołał kogoś ręką.
- Chodźcie zobaczyć kogo znalazłem! Toż to sam pierdolony Jack Rzeźnik!
Zaraz za olbrzymem znalazły się dwie inne postaci. Mężczyzna i kobieta – obydwoje wyglądający dość znajomo. Ach, przecież to Gangrele spotkani w noc strzelaniny w „Piekle”!
Jack nie wiedział czy ma się cieszyć, czy może powinien zacząć uciekać. Może lepiej było spotkać wilkołaka…?

Śnieg zaczął ponownie prószyć, przykrywając brunatne dredy murzyna. Z jego twarzy zniknął uśmiech, a jego miejsce zajął niebezpieczny grymas.
- Widać Matka znowu miał… miała rację.
Wszedł do środka, a za nim jego kamraci. Trzymali w rękach strzelby, podobne do tej jaką Jack zostawił w Chicago. Nie wyglądali na skłonnych do negocjacji.
- Pójdziecie z nami, Matka was oczekuje.
Splunął na podłogę, spoglądając z ukosa na Michaela. Ten wampir jako jedyny nie wyglądał na zmieszanego sytuacją, a wręcz przeciwnie – zdawał się być dziwnie podekscytowany.

Rozmowy buntowniczych wampirów nie trwały długo. Podczas gdy Cyklop zgodził się iść po dobroci, protesty reszty uciszyła szybka szamotanina. Długie, ostre drewniane kijki przebiły ich klatki, w miejscach gdzie znajdowało się serce. Najdłużej opierał się Kociak, który zdążył ofiarować murzynowi mocną ranę na piersi, nim w końcu padł pod jego ciosem.

Zastanawia mnie kim *ona* jest. Dziwne że jako osoba publiczna, zachowała anonimowość.”
Ciemność. Cholerna ciemność. I niezdolność do reakcji. Ale Erwan miał szczęście – on przynajmniej miał się do kogo odezwać.
„Ale niedługo się dowiemy, czyż nie? Hmm, czujesz to co ja?”
Jones czuł tylko gówno, sączące się z wypowiedzi demona.
„Dziwna obecność… Obecność, której nie czułem od... Eonów. Strzeż się wampirze, starożytne zło czai się gdzieś w tym lesie.”

Poczuli chłód. Z początku chłód własnych ciał, potem chłód miejsca w którym się znajdowali. Z oczu zaczęła przemijać mgiełka, świat wokół nabierał barw. Zaraz rozpoznali wokół trójkę znajomych krwiopijców, którzy zgotowali im tak miłą podróż przez puszczę.
Znajdowali się w jaskini, a wejście do niej widniało parę metrów w tyle. Mimo gęstej wręcz ciemności, nadal dało dostrzec się drzewa, oraz śnieg przykrywający tą dziewiczą ziemię. Wiatr przelatywał między ich włosami, mrożąc policzki i zaczerwieniając oczy. Wokół rozchodziła się gama zapachów. Miedziany aromat, oraz smród zgniłego mięsa. Na zewnątrz wciąż prószył śnieg, a odbijane przezeń światło było niczym latarnia na cmentarzu cieni.
- Idziemy dalej.
Popędził ich postawny Gangrel.
- Chyba że znowu mam tego użyć?
Podniósł rękę, pokazując kilka ściśniętych ze sobą ostrych kijów, które wcześniej ich paraliżowały. Jack rozejrzał się wokół, nim się wreszcie podniósł. Nigdzie nie było śladu Michaela.
Podnieśli się, obrzucając ich „gospodarzy” chłodnym uśmiechem. Zaczęli iść przed siebie, w dół jaskini. Gdy zeszli parę metrów, ich węch ponownie rozpoznał aromat krwi. Co jeśli szli do siedliska tygrysa? Dieter przesunął palcami po ścianie jaskini, po czym ostrożnie je polizał.
Krew.

Wreszcie poziom tunelu ustabilizował się, tak że miast schodzić, szli prosto przed siebie. Mijali pojedyncze szmaty, zawieszone na prymitywnych, drewnianych ramach. Czując miękkość tych „zasłon”, Kociak zacisnął pięści. Nie chciał myśleć z czego powstały.
Tunel się skończył. Wyszli w wielkiej grocie, do której ścian przyczepiona była jedna, czy dwie elektryczne latarki. Wampiry nie potrzebowały większego źródła światła.
Parę koców było ułożonych w nieładzie na ziemi, a gdzieś w kącie można było dostrzec kilka większych skrzyń. Gdzieś w tych mrokach, łypało na nich kilka par drapieżnych, czerwonych oczu…

Michael już tam był. Stał oparty o ścianę, uśmiechając się do ziemi. Wyglądał jakby nie zauważył przybycia towarzyszy broni.
Murzyn wystąpił do przodu, przepychając się obok swoich pobratymców, strzegących koterii.
- Matko! Przyprowadziliśmy rozbitków!
Głos który mu odpowiedział, z pewnością nie należał do kobiety.
Więcej, ten głos był im dziwnie znajomy.

- Myślę, że możemy skończyć już z tą durną maskaradą.
Gangrel odwrócił się, strach malował w jego oczach. Kiwnął posłusznie głową, wskazując ręką na przyprowadzoną grupkę.

I za wami ukazał się *on*. Stał w przejściu, jakby od samego początku szedł za wami. Jego kręcone włosy opadały mu na twarz, zaś pod czarnymi, prostokątnymi okularami, na ustach malował się uśmiech.

Kapaneus.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Pokrył szok kpiącym uśmieszkiem.
- Zdawało mi się że Maskarada to ważna rzecz, prawda? - rzucił do starego... druha? Cholera, nie miał już pojęcia jak można go nazwać. Kim on teraz jest...

Koci... Kleofas pamiętał swoją matkę. Całkiem nieźle, zresztą. Zmęczoną życiem kobietę, która urodziła za dużo dzieci, i oglądała zbyt długo, jak zbyt szybko się starzeją. Ona była stworzona by posiadać jedno dziecko, góra dwójkę. Była mała, szczupła, drobna, o wąskich biodrach.
Jakim cudem zdołała urodzić takie udane dzieci w tym cholernych, Chicagowskim syfie?
I za co on, carramba, kochał miejsce w którym przyszło mu się urodzić?
Znów wielkie słowa.
Ale tej nocy, mógł je sam sobie wybaczyć.

- Czy przez wzgląd na starą znajomość, jaka się między nami zawiązała, wybaczysz mi iż zraniłem jednego z twoich... Podopiecznych? - spytał, wzrokiem wskazując ranionego Murzyna. Był zbyt głodny, dlatego tak zareagował. Normalnie zaufałby Cyklopowi, nie miał powodu by tego nie robić.
Zbierz się w sobie. Zbierz się w sobie. Zbierz się w sobie.
Teraz, z tym mieczem, możesz wreszcie prawdziwie zapracować na swoje imię.
Fakt, że nie masz już dla kogo.
Ale co to za różnica?

*Wybaczy mi?*
*A ma powód?*
*Kocha się pomimo, a nie za.*
*Ekspert się znalazł.*
...
...
*Won z mojej głowy, stary. Odezwij się jak już nie będę zajęty.*

- I, że tak bezczelnie spytam, czy miałeś jakiś cel w sprowadzeniu nas tutaj?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Nie mniejsze zmieszanie udzieliło się Ravnosowi. Ten jednak przybrał beznamiętny wyraz twarzy, chłodno wpatrując się w przybyłego Kapaneusa.
- Witaj Matko - odparł sucho. - Nie spodziewałem się tak ciepłego powitania.
Spojrzał z wyrzutem na rosłego Murzyna. Dłonią rozmasował wciąż obolałe miejsce na wysokości serca.

- Z drugiej strony - zwrócił się ponownie do Kapaneusa - kto by oczekiwał, że przywódczyni Gangreli jest mężczyzną? Dzięki dezinformacji mogłeś swobodnie przemierzać ulice Nowego Jorku, zbierając potrzebne informacje, umacniając władzę. I wreszcie zaplanować zamach na Księcia. Jestem pełen podziwu dla tak przeprowadzonej akcji - dodał z wyraźną aprobatą w głosie.

- Ale w dalszym ciągu nie rozumiem sposobu sprowadzenia nas tutaj. Jeśli mielibyśmy być ci potrzebni, mogłeś wybrać bardziej subtelną metodę. - Zniżył głos. - Bardziej przydatni jesteśmy najedzeni i w jednym kawałku.

Mimo wrodzonej ignorancji wobec społeczeństwa krwiopijców i jego istoty, Dieter zdołał się już zorientować, że obecność Starszego nie wróży nic dobrego. A teraz, jak podejrzewał, czekało koterię jeszcze uwikłanie w jego plany.

- Jestem zatem ogromnie ciekaw twoich planów wobec naszej wesołej gromadki.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Pierwsze co ździwiło Erwana to postawa Michaela - zdawało się, jakby kiedyś tu był, gdyż ufał Gangrelom.
"Ah, o ile się nie mylę, to opowiadał, że ukrywał się w lesie... Może właśnie w tym?"
Drugim zaskoczeniem okazała się postać Kapaneusa jako Matki.
-Pewnie wiesz, że znaleźliśmy Becketta. - powiedział. - Jednak pomimo wydarzeń jakie mają właśnie miejsce, również nie mam pojęcia dlaczego nie ściągnąłeś nas w bardziej cywilizowany sposób.
"Chyba że sytuacja jest na tyle zła, iż nie było na to czasu..."
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Kapaneus milczał, przyjmując na siebie bombardowanie pytaniami. Zadawali ich tak wiele, lecz tak mało istotnych. Gdy ostatnie słowo rozbrzmiało w jaskini, uniósł władczo dłoń do góry, nakazując taktownie zachowanie ciszy.
- Jesteście zdenerwowani, to zrozumiałe. Na waszym miejscu wyciągnąłbym z aroganckich zwierząt kręgosłupy.
Uśmiechnął się, lecz zaraz mina mu zrzedła, zauważając niesmak swojego dowcipu. Murzyn spojrzał się na „Matkę”, po czym machnął ręką na towarzyszy, odchodząc w ciemność. W jaskini rozległy się gwałtowne szepty, a para czerwonych oczu błysnęła gdzieś w dali.
Stary wampir zszedł po naturalnych schodkach, stając pośród sprowadzonej na ten dziki dwór Spokrewnionych.
- Czyż nie mówiłem wam, iż odegracie ważną rolę w tej historii? Czy tego chcecie czy nie, takie jest wasze przeznaczenie. Wypełniliście je… A teraz jak wszyscy bohaterowie, usuniecie się w cień, czekając aż reszta się dopełni.
W jego słowach nie było cienia gniewu, zniewagi, czy próby obrażenia was. Jego dziwna prezencja sprawiała iż słuchaliście tych twardych słów, i to jedynie jako niedouczone dzieci.
Teraz zwróciliście uwagę na ubiór Starszego. W przeciwieństwie do niechlujnych, obdartych ubrań Gangreli, nosił on luźną, czarną koszulę, oraz tego samego koloru spodnie. Nie wyglądał na biznesmena, czy innego ważniaka… Ale jego aura była mocna niczym aura najpotężniejszego Ventrue. Pod jego spojrzeniem spuszczaliście głowy, nie mogąc znieść tego wzroku, mimo że oczy miał skryte pod ciemnymi okularami.
- Tak, wiem że spotkaliście mojego starego przyjaciela. Szkoda że nie postanowił mnie odwiedzić, jego towarzystwo było najmilszą rzeczą, jaka mnie spotkała w ostatnich stuleciach.
Uśmiechnął się ciepło, krzyżując ręce za plecami. Gdy go pierwszy raz ujrzeliście, trudno było odgadnąć iż jest wampirem. Tym bardziej trudno było poznać że jest starym, *potężnym* wampirem. Wyglądał jak elegancki mężczyzna w średnim wieku, tyle że z długimi włosami i wyraźnym ulubieniem do luźnych ubrań. Jednak jego muskulatura, widoczna nawet przez koszulę, nie pozwalała wam wątpić w jego siłę. Musiał za życia ciężko pracować fizycznie… być jakimś ciężko harującym farmerem, albo wojownikiem.

- Nie zrozumcie moich intencji źle, nie miałem żadnego powodu by was tu sprowadzać. Gdy zauważyliśmy całe poruszenie, po prostu posłałem trzech moich by zbadali źródło. A sami wiecie, jak trudno okiełznać bestię która kryje się w ich sercach… Dodatkowo, obecność pana DeCroya musiała ich zdenerwować.
Odwrócił się do Jacka, a ten poczuł jak coś mocno ściska go w żołądku.
- Zrobił pan coś, czego panu nie przebaczą do końca świata. Przypieczętował pan los naszej rasy, rozpoczynając cykl przepowiedziany w proroctwie. Choć muszę przyznać, że na pewien pokręcony sposób przejął pan to brzemię, powodując ciekawy paradoks, którego najstarsi twórcy Księgi nie mogli przewidzieć. Przez obrzydliwy akt picia vitae wielkiego przywódcy klanu Gangrel, zastąpił pan jego miejsce.
Jack wbił wzrok w ziemię, nie wiedząc co powiedzieć. Reszta zamilkła jak jeden mąż, myśląc nad tajemniczymi słowami Starszego, starając znaleźć w nich poszukiwane odpowiedzi.

- Ale koniec tych smutnych wieści. Jesteście głodni i zmęczeni, a ja nie ścierpię by gość został w takim stanie w mych progach! Czujcie się tu jak w domu, co nasze, jest i wasze!
Rozłożył ręce, jakby obejmując całą jaskinię. Zaraz wskazał na kąt jaskini, oświetlany zaledwie przez światło latarki.
- Gdy uciekaliśmy z miasta schwytaliśmy kilku szabrowników, nędznych złodziei. Nadaliśmy ich życiu sens – służą jako pokarm dla swych panów. Pożywiajcie się, nie szczędźcie sobie... Co noc łapiemy nowe ofiary.
Wskazał teraz na koce leżące na chłodnej ziemi, skrywane w ciemności, gdzie padał jedynie niewielki snop światła.
- Możecie tu zostać parę nocy, ale nie więcej. Garou zamieszkujący tą dzicz zwęszą was zapach, a wtedy przyjdą tu.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

-Skorzystamy z twojej gościny i serdecznie za nią dziękujemy. Podejrzewam, że wystarczy nam jedynie jeden dzień na odnowienie sił. - skłonił się delikatnie wampir. Lecz po chwili na jego twarzy wykwitł bardzo śmiały uśmiech. Był on zupełnie niepodobny do Czarnoksiężnika i trudno było się oprzeć wrażeniu, że w tym momencie to nie on przemawia. - Ale jeśli ten świat zmierza ku zagładzie, nie usunę się w cień. Chcę mieć miejsce w pierwszym rzędzie.
Nie czekając na reakcję Matki ruszył w stronę 'ofiar' i napoił się krwią jednego z bandytów. Z pozoru odzyskał spokój, ale w głębi wręcz płonął z ciekawości.

I czas nadejdzie, kiedy głowy trzech Książąt obejrzą palący wschód na kolumnach białych.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: BlindKitty »

Kociak

- A ja za siebie przeproszę, ale obawiam się że potrzebne mi będą dwie noce... Spróbuję nie przeszkadzać wam aż tak długo, bo wiem że moja obecność mało komu jest miła, ale mój ojczulek naprawdę był blisko odesłania mnie na tamten świat. Cokolwiek przez to rozumiemy.

Nie chciał zabijać ludzi. Nigdy tego nie chciał... A dziś, mimo głodu, wiedział że nie musi. Ukłonił się Kapaneusowi i poszedł w stronę 'jadalni'. Pił powoli, rozkoszując się smakiem.
I niewiele z każdego. Nawet jeśli inni mają ich zabić... On tego nie zrobi. Dziś już dość śmierci, dość zniszczenia, dość ran i dość krwi śmiertelników przelano.
Ale za to spróbował wszystkich. Coś za coś...

- Chciałbym jednak zadać jeszcze jedno pytanie - zwrócił się do Kapaneusa. - Dlaczego wysłałeś do Chicago Saahiba? - patrzył mu w oczy. Żałował tego cholernego Assamity... Marne szanse że się wyrwał.

*Nie tylko on. Całe miasto zginęło. Dzięki tobie. Przez ciebie. Jesteś winny śmierci tych ludzi. Ty i nikt inny.*
Nikt inny.
Tylko ja.

Twarz Kociaka rozciągnęła się w grymasie rozpaczy, nadając jej wygląd jeszcze paskudniejszy niż zazwyczaj. Z taką mordą łatwiej było go czasami wziąć za Nosferatu niż za Malkava...
Usiadł na ziemi, podciągnął kolana i objął je rękami, po czym schował twarz i zaczął płakać.

*Całe miasto.*
*Miliony ludzi.*
*To ty zrobiłeś.*
*To ty.*
*Ty!*
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Sergi »

Jack "Rzeźnik" DeCroy

Zimne, wręcz lodowate ciarki przeszły przez kark nieumarłego; skąd on mógł wiedzieć? Sekret który był znany jedynie dwójce istot, a jedynie jedna z nich wciąż egzystowała na tym umierającym świecie.

"Przypieczętował pan los naszej rasy, rozpoczynając cykl przepowiedziany w proroctwie. Choć muszę przyznać, że na pewien pokręcony sposób przejął pan to brzemię, powodując ciekawy paradoks, którego najstarsi twórcy Księgi nie mogli przewidzieć. Przez obrzydliwy akt picia vitae wielkiego przywódcy klanu Gangrel, zastąpił pan jego miejsce. "


Słowa starszego wbiły sie w czaszkę gangrela, ugrzęzły a raczej umiejscowiły się gdzie miejsce oczekiwało na nie. Przeszłość stała się na moment teraźniejszością, to co było działo się teraz. Szał ogarniający ciało, dzikie wycie towarzyszyło świstowi ostrza przecinającego powietrze. Nawet on, najpotężniejszy spośród nich, ten który im przewodził nie uniknął śmierci... z ręki swej prawicy.

Kolejny raz dziecko podniosło rękę na swego ojca, młodszy przeciwko starszemu... niekończące się koło przeznaczenia.

Koniec świata, który on rozpoczął... o ironio, jego dłoń dokonała zguby, teraz jego życie jest jedynym ratunkiem.

"I czas nadejdzie, kiedy głowy trzech Książąt obejrzą palący wschód na kolumnach białych."

Gangrel zdenerwowanie pogładził swą szyję, nieprędko zamierzał pożegnać się z tym światem. Jednak w oczach Kapaneusa tkwiło to czego się obawiał, wtedy rozbrzmiało pytanie Kociaka. Jack znał odpowiedz, zdawało się mu że cień starszego sięga po jego duszę. On był ostatnim, jego śmierć przypieczętuje piękne, krwawe zakończenie...

Ruszył, bez większego celu ku "posiłkowi". Wraz z swym życiem odzyskał również prawdziwą duszę gangrela, tym kim niegdyś był... nim ostrze zmieniło jego los. Posilał się, straszliwe pragnął krwi, jednak umysł ja odrzucał. Nie chciał pić tak bestialsko, ograniczał swoje pożądanie. Zdołał to uczynić, jednak spoglądając na Kapaneusa, dzikość ponownie zyskiwała na sile. Ruszył w jego stronę, wiedział że ten który pragnie zagłady musi wiedzieć do czego dąży.

I wtedy rozpoczął mowę, taką jaką gangrel nigdy nie wypowiedział do tej pory. Jack Rzeźnik, mimo że nie uznawany między swymi braćmi mówił aby dopełnić spełnienia ich sprawy. Miał jedynie nadzieje że zdoła zachować swe życie, wraz z życiem setek innych.
Opowiedział mu o wszystkim co mu przekazano. Mowa była długa, nie pomijała niczego o czym wiedział. Upadek Camarilli odbywający się w cieniu szerzącej się przeklętej krwi, jedyne lekarstwo sprowadziło jedynie kolejne tragiczne skutki. Nie pominął opowieści o ostatniej enklawie idyllicznego spokoju jaką zdawał się być Nowy Jork, oraz o wojnie ogarniającej kontynent. Wykrzykiwał o przeklętych starszych kontrolujących swą Nową Rzeszę, jedynie po to aby móc przeżyć spijając krew młodszych. Powiedział o upadku Sabbatu, diablerii ogarniającej niczym szaleństwo wszystkich.. śmierci wszystkich starszych, wojna między dziećmi była okrutna, na tyle aby na koniec nie pozostał nikt na tyle silny aby mógł kontynuować swe życie. Wtedy też świat zalał chaos, jedne wampiry ginęły inne wyłaniały się z mroku aby przejąc władzę nad ginącym światem... gangrel przerwał.

Spojrzał się wprost w te straszne, zimne oczy. Kapaneus stał od niego dość daleko, ale widział go wyraźnie. DeCroy spojrzał w ziemie, po to jedynie aby po chwili spojrzeć na nowo w starszego.

- Powiedz mi "Matko", czy jak tam wolisz żeby cię tytułowano...- rzekł kwaśne.- Dlaczego ktoś taki jak ty, nigdy nie ingerujący w nic osobiście, postanowił opuścić swe wygodne leże w ukryciu, gdzieś głęboko, w zapomnianym mieście zakopanym w górach Turcji?
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Kapaneus mrugnął, lekko zdziwiony. Jego twarz lekko spochmurniała, gdy padły trudne pytania ze strony Kainitów. Jego usta drgnęły, a po chwili pierwsze słowa dotarły do waszych ust.
- Saahib… Udał się do Chicago w poszukiwaniu Raztargujeva. Rozkazałem mu go zniszczyć, by pomóc wam w zadaniu powierzonym przez Księcia. Miałem też w tym własny cel – pozbycie się opozycyjnych frakcji z Nowego Jorku. Wy z kolei, wykonaliście misję dla mnie… Odnaleźliście Becketta, zrywając wreszcie zasłonę fałszu z tego miasta.

Starszy odszedł kawałek od was. Z wielkim zaciekawieniem wysłuchiwał słów Jacka, tak jak i reszta obecnych wampirów. Szepty ustały, jakby Gangrele nie mogli zebrać się po przemowie istoty, którą do niedawna mieli za swego największego wroga. Dieter odszedł by się napić, niemalże od razu rzucając na pierwszego z ludzi. Owi przestępcy mieli nałożone na twarze worki, przez które oddychali ciężko. Tkanina była przesiąknięta ich śliną… I strachem.
Gdy Stier pił, poczuł inny, znajomy zapach. Przez chwilę jeszcze rozgryzał ranę kłami, dotykając ciała śmiertelnika. Był to tłuścioch, ubrany jeszcze w zwykłą koszulę bez ramion. To cud że nie zamarzł. Ravnos czuł jak jego wewnętrzny głód maleje, w równym tempie co rytm serca człowieka. W końcu gdy ten ustał, wampir oderwał się od swojej ofiary, sycząc niczym zadowolony smakosz. Wciąż, widok mężczyzny był dla niego denerwująco… Znajomy.
Nie myśląc wiele, zdjął mu worek z głowy.

- H-henry…?

Henry Jugson, stary przyjaciel Dietera, wpatrywał się w niego martwym wzrokiem. Krople krwi wciąż spływały z licznych ran, zadanych zarówno przez Ravnosa, jak i jego kamratów.

- Może opuściłem leże, bo nie mogłem znieść już snu? Może nie chciałem spoglądać więcej na ten krwawiący świat? Wiesz jak to jest żyć wiecznie, znasz tą udrękę. Polujesz każdej nocy, chowając się samotny w cieniach, bojąc się że nie przetrwasz następnego zachodu… Czemu się przebudziłem, Jack? Bo już zbyt długo patrzę jak nasz rodzaj wysysa życie z tej ziemi, powtarzając ten sam grzech każdej nocy!
Spojrzeliście się na Kapaneusa ze zdziwieniem. Na jego twarzy po raz pierwszy odkąd go znacie, malował się gniew. A co gorsze, jego postawa wskazywała na coś jeszcze, być może na coś bardziej zgubnego. Wskazywała na wielką, ślepą dumę.
Postawny murzyn patrzył się z przerażeniem na swojego lidera, wychylając się z ciemności jaskini.

- Czy wierzysz w odkupienie, wampirze? Czy wierzycie że Bóg może ofiarować drugą szansę?
Pokręcił głową, śmiejąc się cicho.
- Nie… To dlatego tu jesteśmy.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

- Nieeeeeee!!! - ryknął Ravnos. Kipiał przerażeniem, żalem i wściekłością. Odłożył ciało i odskoczył jak oparzony. Nie mógł znieść spojrzenia swojego przyjaciela, powiernika, a teraz - ofiary. Setki razy spoglądał w oczy martwych ludzi, wypełnionych przeszklonym strachem, niemym krzykiem. Ale tym razem... ta osoba...

Tułacz znów utracił kogoś bliskiego.

Zerwał się i wbiegł w szale do miejsca, gdzie Kapaneus rozmawiał z pozostałymi.

- Bandyci? - wrzasnął, plując świeżą krwią. - Złodzieje? Szabrownicy?!

Stał w miejscu, głośno sapiąc. W napadzie wściekłości przypominał wielkiego byka, szykującego się do ataku, dzikiej szarży. Zacisnął pięści, aż szpony przebiły skórę na dłoniach, sącząc stróżki ciepłej posoki.

- Gdzie twoje bydlackie przydupasy złapali tych ludzi? - wciąż krzyczał, coraz bardziej zalewając się krwią. - Dawaj mi tu swojego czarnucha, a pożrę jego serce i zagryzę wątrobą!

Ravnos z potworną siłą uderzył w najbliższy prowizoryczny mebel, obracając go w ruinę. Szczątki posłał kopniakiem wysoko w powietrze.

- Dlaczego? Do cholery, dlaczego?! - głos przybrał żałosną barwę. Dieter padł na kolana, podparł ciało rękoma i opuścił głowę.

- Dlaczego......?

Na ziemi wykwitło kilka krwawych płatków.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Uniósł zapłakaną twarz.
Spojrzał na Cygana.
- To kara, Dieter. Kara za tych wszystkich, których zabiłeś - stwierdził, z pewnością w głosie która mogła łupać skały.
Uniósł się na nogi i polazł pod jakąś ścianę, opierając się o nią plecami. Tłumił płacz.
- Ludzie umierają, i to jest naturalne. Ale ludzie nie powinni być zabijani. Ludzie to coś więcej niż zwierzęta, i dlatego nie powinni umierać. A my ich zabijaliśmy. Dlatego teraz musimy ponieść za to karę - dodał.

Betty... Gdzie ona mogła wyjechać? Miała przenieść się do Los Angeles. A Los Angeles... Płonie.

Bogu niech będą dzięki, że wyniosła się z Chicago. Mówiła że nigdy tam nie wróci. Chcę jej wierzyć.

Inaczej już nic nie będzie miało sensu, żadnego.

Malk siedział pod ścianą, obejmując rękami kolana i tępo patrząc się w dal. Nie chciało mu się nawet płakać...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampir westchnął ciężko, widząc załamanie Dietera. Erwan nigdy specjalnie nie przepadał za Henrym, ale zawsze doceniał to co dla nich zrobił. Pomimo tego, kim byli... A że potem nie wytrzymał? To nie ma znaczenia.
Nie uciszył Ravnosa, nawet nie próbował. Wiedział, że ma rację.
Sam skierował się w stronę koców, trzymając się ściany. Wziął jeden z nich i usiadł z cichym stęknięciem. Tego właśnie potrzebował po ostatnich wydarzeniach - wypoczynku.
"Jutrzejszej nocy ruszę do Nowego Jorku. Bardzo ciekawi mnie obecna sytuacja na ulicach. Może nawet odwiedzę Niebo..."
Pokręcił głową. Już nie ma czego odwiedzać.
Obrazek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Sergi »

Jack "Rzeźnik" DeCroy

To nie mogło się dziać, czyżby wszyscy jego kompani byli ślepi i głusi na to co czyni i czynił niegdyś Kapaneus. Spoglądał na nich swym zmęczonym wzrokiem, oni naprawdę wierzyli że teraz są w bezpiecznym miejscu. Gdzieś gdzie mogą odpocząć i zebrać siły na kolejną batalię...

Czy naprawdę w to wierzyli, że "Matka" czyni to jedynie w imię ratowania swej władzy w mieście które zapewne już upadło? Przecież on od początku trzymał ich w kłamstwie, sterował ich ruchami.. pozwalał aby nieświadomie spełniali proroctwo...

Spojrzał na Ravnosa, jego gniew i ból mieszały się z sobą. Jednak nastał czas ,że życie wszystkiego leży na szali. Oni naprawdę nie dostrzegają tego , że starszy manipulował od początku. Szalony malk, Aleksander miał racje... zawsze ślepo wykonywali polecenia.

I to oni doprowadzili do początku końca... pozostał tylko jeden który stoi na przeszkodzie wypełnienia Kroniki Tajemnic. Mroczny ojciec się przebudzi, los od wieków jest przypieczętowany... jednak oni mogli oddalić groźbę. Byli zapewne nieświadomi tego, myśląc teraz jedynie o samych sobie.

Jack DeCroy postanowił co następuje. Ruszył nie bacząc na wzrok starszego, przeszywający każdą komórkę jego martwego ciała; wiedział iż pragnie jego śmierci... był szaleńcem po stokroć gorszym od wszystkich malkavianinów których spotkał na swej drodze. Rzeźnik, jak go niegdyś zwano pomiędzy braćmi chwycił murzyna, nie dając mu innego wyboru jak podążyć za nim. Wiedział iż gniew w nim narastał, jednak nie bał się go. Musiał uczynić to co powinno się zdarzyć już niegdyś. Stał w najdalszym koncie jaskini, wpatrywał sie przekrwionymi oczyma, jakby chciał odczytać jego duszę...

- Przez te znaki, będziesz wiedział,
że czas nadszedł żebyś żądał
bezpieczeństwa w Klanie swoim,
by walczył z Ojcem Mrocznym.


Słowa jak syk wydarły się z ust jego, mężczyzna rozszerzył swe oczy. Kolejny szaleniec przemawiał do niego.Na twarzy Jacka nie malował się gniew czy strach, on wiedział że tak musi być.

- Jestem grzesznikiem, najbardziej przeklętym spomiędzy naszego klanu. Wciąż jednak jestem jednym z was, nawet jeśli byście mogli nie pozbawicie mnie tego. - wypowiadał kolejne słowa spoglądając mu prosto w oczy, tak jak spogląda się zwierzętom aby nie ukazać przed nimi strachu. - Wiesz co uczyniłem z naszym pasterzem, me dłonie zbrukane będą po wsze czasu jego krwią... tak samo jak serce.- rozmówca omal nie rzucił się na DeCroya, teraz dowiedział się o nim iż uczynił więcej złego niż myślał.
- Gdybym mógł oddałbym życie w wasze ręce, jednak nastał czas rzadkiej krwi gangrelu. Mam nadzieje że nie jestem w błędzie, i pragniecie tak samo jak mój i wasz mentor uchronić nasz klan przed końcem.- DeCroy czuł na sobie spojrzenia wielu, dziwił się iż nie zaatakowali go, może to dlatego iż nie słyszeli ich rozmowy.
- Posłuchaj mnie uważnie bracie. Pijąc krew w szale, nie zdawałem sobie sprawy z tego co czynię, bestia była zbyt silna abym mógł ją okiełznać. Słyszałeś jak wasza "Matka" powiedziała że wraz z krwią odziedziczyłem coś jeszcze. Wiedz że jestem ostatnim, gdy zmienię się w proch nastanie gehenna... I czas nadejdzie, kiedy głowy trzech Książąt
obejrzą palący wschód na kolumnach białych.


Bo chwili ciszy rzekł na nowo, pełny goryczy i smutku.

- Szukam bezpieczeństwa w klanie swoim, by on wraz ze mną walczył z Ojcem Mrocznym.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Wampir klanu Bestii wpatrywał się pusto w Jacka. Samotny wilk chce wrócić do sfory? Więc jaki wyrok zapadnie – przebaczyć, czy może rozerwać go na strzępy? Murzyn który ich tu sprowadził delikatnie wyszczerzył kły, jednocześnie niemal miażdżąc palce w ściśniętej dłoni. Nim DeCroy jest w stanie to zauważyć, trójka innych wampirów wyłania się z ciemności jaskini. Oto i wszystko, co pozostało z Nowo Jorskiej rodziny Gangrel.
Niespodziewanie uścisk się rozluźnia. Olbrzym przemawia, dokładnie akcentując każde słowo, by pokazać powagę sytuacji.
- Jacku Rzeźniku! Twoje przestępstwo ściągnęło na nasz klan wielki smutek, oraz wielkie niebezpieczeństwo. Smutek, bo odeszło od nas w wielkim gniewie dwójka najlepszych, najbardziej utalentowanych wojowników. Niebezpieczeństwo, bo straciliśmy przywódcę i jego prawą, żelazną rękę.
Drżąc z zimna, wampir uniósł otwartą dłoń przed siebie, pokazując wpierw Jackowi, a potem spluwając sobie w nią własną krwią. Tą samą dłoń trzymał przez chwilę zamkniętą, jakby wciąż oceniając winy swego krewniaka.
- Twój żal jest szczery, nie widzę w nim oszustwa. Więc twoje winy są z ciebie obmyte…
Otworzył dłoń, wyciągając ją ku DeCroyowi. Ten uśmiechnął się radośnie, po czym ją silnie uścisnął.
- …Bracie.

Reszta dzikusów wyje radośnie, wyciągając ręce ku górze. Rzucają się na Jacka, dotykając jego ramion! Klepią go po plecach, czochrają włosy! Śmieją się, na przemian wyjąc niczym wataha wilków. Rodzina wreszcie się zjednoczyła.
Z rogu jaskini dobiega pogardliwe prychnięcie. Jack odwraca się powoli, a reszta jego pobratymców ucisza się, ciekawa kto chce psuć tą wielką chwilę.
- Ojciec… On się już przebudził. Nie możesz z nim walczyć.
Michael wreszcie się odezwał, lecz wciąż spoglądał w ziemię, jakby jakaś tajemnicza siła nie pozwalał mu podnieść wzroku.
Albo się bał.
- A ty… Ty nie oszukałeś przepowiedni, próżniaku.
Cyklop pierwszy raz tak mówił, pełen gniewu i pogardy.
- Ty tylko podtrzymujesz agonię tego świata.

Czarnoskóry wampir spuścił głowę, klepiąc „Rzeźnika” po plecach. Ten jednak nie odezwał się słowem. Wpatrywał się zdziwiony w swoją koterię, swoich najbliższych towarzyszy. Gdzieś w środku *wiedział* że Salubri ma rację.

- Lepiej próbować i zginąć.

To Erwan się odezwał, choć nie z własnej woli. Czarnoksiężnik przeklął cicho, zszokowany taką interwencją demona na jego umysł.

Kapaneus uśmiechnął się smutno. Spojrzał się na Michaela, zawiedziony jego nastawieniem. To już nie był ten sam wampir, którego spotkał pięć lat temu. Ale czy nauczył się czegoś od tamtej pory…?
- Diabeł ma rację, teraz wreszcie to widzę. *Wy* macie rację, wy którzy jesteście tacy młodzi i nieświadomi natury świata.
Starszy zdjął okulary, a jego twarz przybrała beznamiętny wyraz. Z ciekawością żółtodziobów spojrzeliście w jego oczy… Lecz nie było tam nic nadnaturalnego. Były to oczy zielone, lekko wyblakłe.
Były to oczy kogoś, kto był już zmęczony światem i swoją egzystencją.
- Póki pan DeCroy istnieje, przepowiednia się nie wypełni. Koło się nie zamknie, lecz zmieni swój kształt. Piszecie nowy rozdział „Kroniki Tajemnic”, wy którym nie dane było oglądanie chwały Pierwszego Miasta.
Stary wampir oparł się o ścianę jaskini, spoglądając pustym wzrokiem w ziemię. Jego słowa były dziwne, można by rzec że szokujące dla zebranych. I wtedy, pojedyncza myśl przeszyła umysły Spokrewnionych…

To niemożliwe.

Gangrele wokół wpatrywali się z niedowierzaniem na swojego przywódcę. Ten, który objął władzę po wielkim Egzekutorze Xaviarze, okazuje się być zdrajcą ich własnych ideologii? Postawny czarnoskóry pokręcił głową, jakby nie chciał wierzyć w to, co słyszy.
- Więc od początku się myliliśmy… Tyle lat, tyle straconych lat! Kto nam teraz pomoże!? Kto wskaże właściwą drogę!?
Krwiopijca wybuchnął, rycząc rozpaczliwie. Nagle doskakuje do niego kobieta! Chwyta go za ramię, zwracając jego uwagę.
- Kain!

- Przepraszam bardzo?
Kapaneus był zbity z tropu. Wpatrywał się w młodą wampirzycę, widząc jak ta traci odwagę pod ciężarem jego spojrzenia.
- Chodzi mi o to… Że w końcu, tego, przepowiednie mówią o jego powrocie, prawda? Myślę że on, no chciałby pomóc chronić nas, jego dzieci!
Starszy zaśmiał się cicho, ponownie spuszczając wzrok.
- Kain? Myślę że się mylisz. Myślę że dążyłby do zagłady wampirów, by wreszcie zmazać jego grzech z powierzchni ziemi.
Kociak wychylił się, spoglądając na całą scenę. Tok rozmowy nagle przykuł jego uwagę.
- Myślę, że przebudziłby się po długiej drzemce, zastając świat zupełnie inny niż ten, jaki zostawił za sobą. Myślę że zapłakałby nad smutkiem jaki wywołały jego własne dzieci, lecz nie uczynił nic by ratować je, albo potomstwo własnego brata.
Wzrok Kapaneusa był wbity nadal w ziemię, zupełnie jakby bardziej mówił do siebie, niż do was.
- W końcu Kain odnalazłby jakieś miasto, które uznałby godne bycia Ostatnim. Poprzez podstęp i fałsz dążyłby do oczyszczenia go z pijawek, które sam spłodził w grzechu. Myślę że…
- To zupełnie jak ty.
Prychnął Jack, śmiejąc się sam do siebie, przerywając mowę wampirowi.

Nagle jakby zjadł własny język, uświadamiając sobie prostą prawdę. Kapaneus nie spoglądał na niego, tylko dalej kontynuował.

- Myślę że jednak w końcu wpadłby we własną pułapkę, łapiąc się na tym że okłamywał sam siebie. Czyny grupy młodych wampirów, oraz ich uparta wola przetrwania, ich dążenie do lepszego jutra… Przypomniałyby mu, jaki on był niegdyś.
Poruszył się, odchodząc kawałek od ściany. Nagle zauważył że wszyscy znaleźli się po drugiej stronie, jakby uciekali od niego, chcąc znaleźć się jak najdalej od… Kapaneusa?

Ten tylko uśmiechnął się ciepło, zakładając ponownie okulary.
- Ostatecznie owy zaślepiony farmer podjąłby ważną decyzję. Postanowiłby raz jeszcze dać innym szansę, jaka nigdy nie została dana jemu.
Odwrócił się w stronę wyjścia, lecz stanął, jakby jeszcze jedna sprawa wymagała rozwiązania.

- Życzę wam szczęścia i powodzenia w waszych próbach. Jeśli jakimś cudem by się wam udało… Nie omieszkajcie mnie powiadomić.

Następnej nocy, 2008 rok, gdzieś w stanie Nowy Jork.

Dieter poruszył się. Widząc przed sobą zawiniętego w koc Erwana, szybko się zerwał.
Rozejrzał się po jaskini, widząc resztę śpiących wampirów. Nic dziwnego, było jeszcze odrobinę za wcześnie by się budzić.
Ale gdzie się podział Kapaneus? Nigdzie nie mógł znaleźć Starszego.

Stier pomasował się po głowie… Śnił mu się dziwny s –

„Och kurwa”
Gdy zobaczył ciało Henry’ego, nagle jego pewność siebie schowała się gdzieś głęboko, uświadamiając mu prawdziwość ostatnich zdarzeń.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnosowi pękała głowa. Miał autentyczną migrenę, która śmiertelnikowi rozerwałaby czaszkę na strzępy. Zdecydowanie była efektem stresujących wydarzeń ostatnich dni.
Dieter wstał i zaczął budzić resztę towarzystwa, przy okazji zbierając swoje wyposażenie.

- Wstawać, wybrańcy. Karty historii nas oczekują. Czas bohaterów dopiero się rozpoczął. - Rzekł, ni to drwiąco, ni marudnie.

- A nasza szara eminencja gdzieś wyparowała... - stwierdził odkrywczo, nie mogąc nigdzie znaleźć Kapaneusa.

Ukradkiem rzucił spojrzenie w kierunku ciała Henry'ego. Mimowolnie grymas złości przemknął przez jego twarz.
"Gówno prawda. Nie będzie żadnego żalu. Kto mi stanie na drodze, będzie się musiał liczyć z najgorszym. "

- Przyjaciele - zawołał. - Co dalej? Jakie plany ma carewicz Jack?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Podniósł się z ziemi. Dieter już nie spał...
Pierwszy raz w nie-życiu zdarzyło się, że nie wstał z leża pierwszy. Zabawne uczucie.
Świsnął mieczem w powietrzu. Rozejrzał się dookoła.

Dalej był potwornie zdołowany, ale zdołał pozbierać się na tyle, żeby nie płakać.
- Dobra, panowie, czy mamy jakiś pomysł, jak dążyć do lepszego jutra? - Kociak był pewien że nie ma lepszego jutra.
Miał wręcz cholerne wrażenie, że w ogóle nie ma żadnego jutra.
Machnął zdobycznym mieczem. Zdaje się że nie będzie więcej potrzeby się z nim chować.
Do końca świata...
- Ale do cholery, jakikolwiek by ten pomysł nie był, szybko się za to bierzmy, bo zaraz znów nie wytrzymam tego psychicznie - stwierdził, zaczynając łazić dookoła jaskini.

*Chicago.*
*Zamknij jadaczkę.*
*Który ma zamknąć?*
Śmiech.
*Wszyscy się zamknijcie, pendejo!*

Kociak złapał miecz w zęby i zaczął pięściami walić w ścianę. Po chwili przestał.
- Fillio da puta.

I znów zaczął obchód dookoła jaskini.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

- Ja wracam do Nowego Jorku. Chcę przejść ulicami tego miasta jeszcze raz... Bo tym razem może to być tam ostatnia wizyta.
*A co potem?*
Czarnoksiężnik uśmiechnął się pod nosem.
-Z czasem się zobaczy. Może Wiedeń... A następnie poszukiwanie miejsca, gdzie "Starszy Mroczny poruszy się głęboko pod miastem co zapomniane i zadziwi Starszych, swe dzieci".
*Wypatruj Bezklanowca co biegnie...*
Erwan wstał.
-Kapaneus nie mógł całkiem zniknąć. Poszukajmy kogoś, kto wskaże nam drogę do... - zrobił krótką pauzę. Co dokładnie chciał powiedzieć? "Domu?" Oni nie mieli już domu... - do Wielkiego Jabłka.
Obrazek
Zablokowany