[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

- No i nasz księciunio wystawił nas do wiatru. Czemu się nie dziwię? – powiedział tylko cicho sam do siebie gdy skończyli rozmawiać ze strażnikami. - Chodźcie, napijemy się czegoś. A co do tożsamości, to dajcie już z tym spokój i wszystko zostawcie mnie - robiłem interesy z bardzo różnymi ludźmi i z każdym potrafię się dogadać, od najgorszych mętów na arystokratach kończąc. No i nie ukrywając najlepiej się prezentuję. – uśmiechnął się prezentując mijanej szlachciance modne ubranie i bezbłędny dworski ukłon.

Gdy przedzierali się przez tłum na jednej z ulic nagle usłyszał charakterystyczny basowy głos i ujrzał znajomą postać przeciskającą się w ich kierunku:

- Josef? Na brodę Ulryka, kopę lat stary druhu! – na twarzy Tileańczyka zaskoczenie ustąpiło miejsca serdecznemu uśmiechowi. Witali się długo i wylewnie. – Pamiętasz jeszcze – mówił, śmiejąc się Luca. - jak żeśmy w pięćset dziesiątym przewozili bretońskie wina pod pokładem twojej barki? Każdy strażnik na kanale dostał wtedy po butelczynie. A w ogóle jak idą interesy?

Nagle zauważył, że pozostali przyglądają się spotkaniu. Zreflektował się czym prędzej.
– Niech ci przedstawię, moi kompani: przedstawiciele starej rasy Gildril i Ninerl, dalej Gunter Golem, któremu nie warto wchodzić w drogę, szlachetnie urodzony Ulrich de Maar, i wreszcie moja zacna i droga mi rodaczka Arienati.

Spojrzał wesoło po towarzyszach. Nie mógł lepiej trafić.

- Noc jeszcze młoda, chyba nikt nie ma nic przeciwko udaniu się do…Ach cholera, nie byłem już przeszło rok w Altdorfie. Prowadź Josefie! Prowadź do jakiejś zacnej gospody, gdzie można dobrze zjeść, upić się i pierdnąć bez wywoływania skandalu.

- Mówi ci coś nazwisko Kastor Lieberung? – gdy już szli spytał cicho Josefa.
Opowiedział też przyjacielowi o dzisiejszym zajściu. Chociaż wątpił czy poczciwy Josef mógł mieć jakieś informacje to i tak humor mu się znacząco poprawił. Będzie można miło się napić, pogadać o starych, dobrych czasach no i poflirtować z Arienati. Ach, życie bywa momentami piękne...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Została ładnie i grzecznie przedstawiona nieznajomemu, co skwitowała szczerym uśmiechem. Uścisnęła mężczyźnie mocno dłoń i usunęła się na bok, by nikomu nie zawadzać. Wyglądało to na spotkanie dobrych kumpli po dłuższym czasie, więc postanowiła nie przeszkadzać i nie plątać się pod nogami. Stanęła koło Golema.
- Jak twój bark? - zapytała ze słyszalną troską w głosie. - Jeśli trzeba, mogę pójść poszukać jakiegoś medyka czy uzdrowiciela, zapewne w świątyni takiego znajdę - zaproponowała. - Przydałby się jednak ktoś, kto obejrzy wasze rany...

Nie była pewna, czy zna dobrze to miasto, w każdym razie nic sobie nie przypominała. Iść samej było głupotą, bo pewnie by się zgubiła i nie znalazła drogi powrotnej do karczmy. Miała tylko nadzieję, że nikomu nic nie będzie, jeśli nie zahaczą o fachową pomoc jeszcze tej nocy. W końcu zebrała się w sobie i lekko złapała Tileańczyka za zdrowe ramię.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam - zaczęła niepewnie. - Jak twoje ramię? Chyba powinien to zobaczyć jakiś medyk... Tak samo bark Güntera i dłoń naszego szlachcica...
Specjalnie nie określiła go żadnym imieniem, sama się już pogubiła i nie wiedziała, jak ma go nazywać.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Ucieszyło go to co powiedziała Arienati.
-Możesz... liczyć na moją pomoc, wszak jesteśmy już towarzyszami broni, czyż nie? – mówiła. Tak więc, była kolejną osobą niesprawiedliwie osądzoną przez szlachcica po pozorach.
- Dziękuję. Dobrze będzie mieć cię po swojej stronie. – uśmiechnął się lekko. Pomoc będzie mu teraz potrzebna jak chyba jeszcze nigdy w życiu.

***

Poczuł dłoń Tileańczyka na ramieniu.
- Ten cały Lieberung z pewnością uprzedzał kogoś tutaj o swoim przyjeździe. Nic dziwnego, że ktoś na niego czeka. – chociaż rzeczywiście, mało kto witał się w tak osobliwy sposób jak zrobił to ten dziwny człowiek. Jakieś machnięcie ręką, albo coś byłoby zrozumiałe, ale to… Coś tu było zdecydowanie nie tak. I wyglądało na to, że Kastor chyba nie był do końca święty… Ulrich westchnął i spojrzał w kierunku tych dwóch. Już ich nie było. Zniknęli w pobliskim budynku tuż po tym ciemnym człowieku. „Co tu się dzieje?!” Wyglądało na to, że czeka ich jeszcze wiele niespodzianek związanych ze Świętej Pamięci Kastorem Lieberungiem.

***

-…jeśli zamierzasz prowadzić podwójne życie, stąpaj czujnie i bądź ostrożny.
Wbrew pozorom, to może się okazać trudne dla szlachcica. Ulrich de Maar zawsze robił to co mu w danym momencie dyktowało serce. Rozum był w tej machinie na drugim miejscu. Przysporzyło mu to trochę kłopotów, to prawda, ale nie żałował.
Spojrzał na towarzystwo. Przysłuchiwał się, jak teraz wszyscy ustalają mniej więcej swoje „role.” Wyszło, że Golem to jego ochroniarz. Trzeba przyznać, że swoim wyglądem pasował do tej roli idealnie.
- Dziękuję wam. – jak na ironię losu, z całego towarzystwa, to akurat Ulrichowi największą trudność może sprawić ta zmiana tożsamości. Nie miał wątpliwości, że gdyby to, na przykład, Orlandoni był ich Kastorem Lieberungiem, byliby świadkami przedniej gry aktorskiej. Spojrzał na każde z nich – Dziękuję, że zdecydowaliście się towarzyszyć… Kastorowi Lieberungowi.

W końcu ruszyli do Księcia. Jakież było zaskoczenie Ulricha, gdy okazało się, że Książę już wyruszył w góry. „Psiakrew…” Ale naraz, pojawił się ten człowiek. Wyglądał na znajomego Tileańczyka. O ile wizja „buteleczki lub dwóch” zachęciła Małego Rycerza do wspólnej wizyty w karczmie, o tyle zdziwiło go, że Orlandoni przedstawił go prawdziwym imieniem. Najwidoczniej musi ufać temu człowiekowi. Ale jeśli Ulrich ma udawać Lieberunga, to będzie musiał udawać go przed wszystkimi. Wyjątkiem są tylko Arienati, Golem, Luca, Gildiril i Ninerl.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Można się przyzwyczaić, szczególnie jeśli nie zna się innego życia- Gildiril odpowiedział Ninerl beznamiętnym tonem -Wystarczy tylko poznać pewne zasady, jakie panują w takich miastach - nie zaczepiaj silniejszych, pilnuj swoich pieniędzy, nie daj się zabić. A ja nauczyłem się zadbać o siebie... Mieszkałem w Middenheim, teraz włóczę się po Imperium i nie powiem, żeby ciągnęło mnie do życia w lesie. "Jeśli wszedłeś między wrony musisz krakać jak i one"... Znaczy, trzeba się dostosować. I wtedy da się żyć-

***

Zdziwił się, kiedy Ninerl zachwiała się i chwyciła go za ramię, chroniąc się przed upadkiem. Co na nią tak podziałało? Kiedyś słyszał od kogoś (pewnie do jakiejś taniej panienki, jak znał życie), że jest powalający, ale miał nadzieję, że to nic z tych rzeczy. A zaraz potem ugryzł się w... myśli (?) i starał się nie myśleć o głupotach.
-Zawirowania mocy? Dziwne... Często takie coś czujesz? Słyszałem, że Altdorf powala, ale to chyba w innym sensie... Tak, to jest stolica, ale nawet po stolicy Imperium nie ma co zbyt wiele się spodziewać. Im dłużej tu będziesz, tym bardziej się o tym przekonaszy- Starał się podtrzymać ramieniem Ninerl, raz, że lepiej, żeby stała na nogach, a dwa, że dziwnie by wyglądała elfka wisząca na ramieniu elfa... "Pozory, pozory przede wszystkim" zabrzmiało echo słów jednego z jego "nauczycieli"...

***

- No i nici z wydobycia informacji – skwitował Orlandoni widząc typków znikających wewnątrz budynku - chyba, że chcecie się za nimi włamywać. Dziwne, ale na te słowa Gildiril się uśmiechnął pod nosem. Lepiej, żeby Luca nie budził duchów przeszłości... Bo jeszcze go przekona. Szkoda tylko, że taka okazja na "zabawę" przemknęła im koło nosa. Trudno, może to i lepiej nie wiedzieć, co to za jedni... Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
-To ludzie zawsze w ten sposób uzyskują informacje? To takie trochę nieostrożne...Zapamiętają wasze twarze. Ale róbcie, jak chcecie- usłyszał głos Ninerl. -Nie zawsze... Ale uważają to za zdecydowanie szybszy sposób, ale ciężko oczekiwać od nich czegoś więcej- coś w tym momencie go ugryzło. Pewnie sumienie. Wciąż pamiętał twarz gościa, którego obił w jednym z ostatnich poważnych "zleceń"...
-Czyli jednak idziemy do tego... księcia?- powiedziała, starając się ukryć niesmak. - Nie wiem, kim mam być... Może po prostu jakimś dalszym znajomym? - powiedziała Ninerl
-Wygląda na to, że tak... Ja mogę robić za ochroniarza, w sumie to ochraniałem już niejeden szlachecki tyłek- "Ech, Gild, gdzie twoje maniery?" odezwał się wewnętrzny głos.

No i szlag trafił plan rozmowy z księciem. Norma, coś się zawsze musi po drodze spieprzyć. Ale przynajmniej jedną rzeczą nie będą sobie zawracać głowy. Z tego, co Gildiril się orientował, to tak czy siak mieli co robić... Josef? Kto to? Pewnie jeden ze znajomków tego Luci... Elf nie miał zamiaru go oceniać, bo wciąż mu się jeżyły włosy na głowie, kiedy sobie przypominał niektórych swoich znajomych. Teraz więc powstrzymał się od komentarza. Przynajmniej obiecał, że coś im postawi. Gildiril łapał się na tym, że myślał ostatnio coraz bardziej pragmatycznie, ale na razie to kontrolował. Na razie. Ruszył więc razem z resztą w kierunku karczmy, niedbale kopiąc zbłąkane kamyczki na sfatygowanym bruku Altdorfu.

Wszystkiego najlepszego :D
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Ruszyliście wraz z Josefem wzdłuż wybrzeża. Ruch był spory, wiele statków właśnie zacumowało i trwał wyładunek, z innych wysypywali się marynarze pragnący się nieco zabawić. Mimo dość późnej pory często musieliście się przepychać wśród grup ludzi. Przewoźnik prowadził was do najlepszej gospody nabrzeżnej, jak sam to określił. Był gadatliwa osobą, więc szliście, głównie słuchając jego gadaniny. A mówić miał o czym, po mieście krążyło najwyraźniej mnóstwo plotek. Co prawda na pytanie Orlandoniego jedynie wzruszył ramionami, ale opowiedział wam jak widywano dziwnie ubrane postaci chodzące po krużgankach uczelni, o tym, że szlachta zawiera kazirodcze związki będąc skażona Chaosem, opowiedział wam też o pewnym przewoźniku, który od 20 lat pływał na barce, gdy nagle zaatakowała go mutacja - jego skóra stawała się żółta i tłusta a oczy wyłupiaste. Oczywiście zabili go szybko jego towarzysze. -Paskudny świat! - jak zwykł komentować każdą pogłoskę, którą wypowiedział.

W końcu jednak dotarliście do zajazdu "Przewoźnik". Zajazd nie różnił się zbytnio od innych tego typu przybytków. Obecnie był zatłoczony, głównie przez przewoźników i marynarzy z pobliskich łodzi. Atmosfera była jednak przyjazna i Josef szybko zamówił po butelce wina dla każdego. Usiedliście przy jednym ze stolików, prowadząc swobodną rozmowę. Gdy już trochę wypiliście, Josef wzruszył ramionami i rzekł:

- Nie szukacie może roboty? Płynę jutro do Bogenhafen, Schaffenfest będzie, i na winie będzie się dało zarobić. Takie święto ich, wiecie hehe. Trzem mogę zapłacić po dziesięć miedziaków dziennie za robotę na barce, resztę natomiast przewieźć za darmo. O ile zechcą płynąć oczywiście, to tylko propozycja. Ach, no i dziś byście przenocowali na mojej barce, byśmy rano wyruszyli. Co wy na to?

Niedługo po słowach Josefa do zajazdu wtoczyło się dwóch szlachetków, pijanych w sztok, wraz ze swymi ochroniarzami, przypominającymi nieco goryli. Szlachcice od wejścia gadali ze sobą bardzo głośno... a może to po prostu w izbie zrobiło się nagle cicho?

- Ach co za wspaniały przybytek! Dwa razy najlepszy trunek gospodarzu!

Chwycili swoje napitki i chwiejnym krokiem ruszyli mniej więcej w waszą stronę. Co chwilę naśmiewali się ze zgromadzonych, słyszeliście między innymi takie określenia jak "brudny motłoch" czy "śmierdzące pospólstwo". Urządzili sobie zabawę w postaci brania do ust napitku i wypluwaniu go na najbliższą osobę, co uważali za niesamowicie zabawne, śmiejąc się do rozpuku za każdym razem. W pewnym momencie znaleźli się blisko waszego stolika, i jeden z nich "niechcący" przekręcił swój kufel wylewając jego zawartość na głowę Arienati. Drugi podszedł do Ninerl i wylał zawartość swojego kufla na spodnie elfki. Wybuchnęli przy tym gromkim śmiechem, a ich ochroniarze łypali na was hardo spode łba. Szlachcie ruszyli z powrotem do baru niemal gnąc się ze śmiechu. Gdy chcieliście się podnieść usłyszeliście Josefa.

- Lepiej ich nie ruszać... jeśli tylko nabijecie im guza to pewnie zawiśniecie jeszcze rankiem. Szlachta *tfu* to teraz tylko banda zapijaczonych idiotów... Bez urazy, panie Ulrichu...
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Rozmawiając z Josefem poczuł w pewnej chwili dłoń Arienati na swoim ramieniu. Odwrócił się i obdarzył ją promienistym uśmiechem.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam - zaczęła niepewnie. - Jak twoje ramię? Chyba powinien to zobaczyć jakiś medyk... Tak samo bark Güntera i dłoń naszego szlachcica...

- Ze mną wszystko w porządku, jak to mawiają w Imperium: do wesela się zagoi hehe. Chyba że tamtym potrzebny jest medyk – wskazał wzrokiem na Guntera i Ulricha. - to znam tu w okolicy takiego jednego konowała. Bo jeśli o mnie chodzi, to potrzebuję w tej chwili tylko dobrej butelki wina i twojego towarzystwa przy stole, madame. A wiesz, że...

Miał coś jeszcze dorzucić, ale zagadał go Josef i rozmowę z Ari musiał odłożyć na później. Stary przyjaciel opowiadał o różnych rzeczach, ale Tileańczyk jakoś nie bardzo go słuchał wciąż rozmyślając o spadku Lieberunga. W końcu rozsiedli się w „Przewoźniku”, a gdy Josef zaproponował podróż do Bogenhafen, Luca uśmiechnął się spoglądając po towarzyszach i przechylił szklanice do dna.

- Lejesz miód na nasze serca, przyjacielu. - rzekł do niego. - Tak się składa, że potrzebujemy szybko dostać się do Bogenhafen. Płyniemy zatem z tobą! A póki co, zdrowie naszych pięknych dam, naszego przewoźnika i naszej drużyny!

Rozlał wszystkim następną kolejkę i wypił jednym tchem. Czuł jak alkohol szybko rozgrzewa jego trzewia. Korzystając z okazji, że większość towarzyszy była zajęta rozmową między sobą, chciał znów zagaić do Arienati, gdy pojawił się ten zalany szlachetka i wylał kufel piwa na głowę dziewczyny. Tileańczyk aż zagotował się w środku. Widząc że szlachcic odchodzi śmiejąc się ze swego głupiego żartu, Orlandoni bez namysłu chwycił stojącą na stole butelkę wina i cisnął nią w dowcipnisia. Nim ten zdążył zareagować, butelka roztrzaskała się na jego głowie i padł na podłogę.

- I co teraz, GNOJU? Nie jest ci już do śmiechu? - warknął przez salę, gdy młodzian trzymał się za rozbitą głowę. - A teraz wstaniesz, przeprosisz ładnie i grzecznie tę panią a potem weźmiesz dwa kufle piwa i wylejesz sobie na głowę. Swojemu kumplowi i gorylom również. A potem rozbierzecie się do gatek i opuścicie lokal. Ale najpierw on - wskazał na kumpla szlachetki. - przeprosi jeszcze moją elfią towarzyszkę.

W sali nastała grobowa cisza i Orlandoni wiedział że zadyma wisi w powietrzu. Gdy tylko dwóch wielkich ochroniarzy ruszyło w jego kierunku, błyskawicznie wyciągnął zza pasa swe pistolety celując drabom między oczy. W mig się zatrzymali. Inna sprawa, że pistolety nie były nabite, ale oni przecież o tym nie wiedzieli. Kątem oka łypał na towarzyszy, wiedział że w razie jakiejś bitki staną za nim.

- Ani kroku dalej! - mruknął. - Te pistolety to najnowszy tileański wynalazek. Strzelają seriami, więc zdążę położyć was wszystkich nim wy zdążycie zrobić choćby dwa kroki. Naprawdę nie chcielibyście widzieć w akcji tych armat - z tej odległości skrócą was o głowę - z pewnością tak by było, gdyby były nabite. Nie ma to jednak jak dobry blef. Tileańczyk mówił z taką pewnością w głosie, że musieli to kupić. - Więc ruszajcie się z tymi przeprosinami, zanim się naprawdę zdenerwuję.

Luca zrobił przy tym tak groźną minę, jakby miał za moment naprawdę pociągnąć za spust. I wiedział też doskonale, że jeśli plan się powiedzie, będą musieli szybko ulotnić się z karczmy. Nie zamierzał walczyć ze strażą miejską, a ci, purpurowi już na twarzach, z pewnością ją zaalarmują.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

Ruszył leniwie wzdłuż wybrzeża, od czasu do czasu błądząc wzrokiem po portowym krajobrazie. W międzyczasie Josef zalewał ich istnym słownym potokiem, upstrzonym narzekaniem na obecną sytuację. O tak, jeśli Gildiril nie wiedział, jak będzie się wyrażał za parędziesiąt lat, to właśnie będzie coś w tym stylu. Czyli zawodzenie "na czym ten świat stoi". Oj, będzie musiał wyrobić w sobie pozytywne nastawienie...

Knajpa wyglądała jak wszystkie inne, choć była całkiem sympatyczna i nie dostali po mordzie na wejściu, jak to się zdarzało w gorszych dzielnicach Middenheim. No i nie wszędzie znajomy znajomego funduje ci butelkę wina. Gildiril nalał sobie 3/4 kubka i wsłuchał się w słowa Josefa. Bogenhafen? Z tego co się orientował, i tak mieli tam się udać... Gdy zastanawiał się nad słowami nowego znajomego wtoczyło się tych dwóch szlachetków. Super, miał im ochotę powiedzieć, kto tak naprawdę tutaj śmierdział... Ale to by zniósł, inna sprawa, że wylewając tu i ówdzie zawartość w kufli posunęli się za daleko. Kobiety to każdy frajer potrafi dręczyć.

Już miał podnieść się z krzesła, kiedy do akcji, niepomny słów Josefa, wyrwał się Luca. I całkiem nieźle odegrał swoje przedstawienie, choć Gildiril czuł, że nieco blefuje. Wyczuwa się takie rzeczy... Ale te ochlapusy raczej nie mają na to szans. Elf podniósł się z krzesła i stanął obok Tileańczyka. Położył nogę na siedzeniu i dobywając prawą ręką miecza lewą wyjął niepostrzeżenie niewielkich rozmiarów sztylet, dotychczas ukryty w bucie. Już dość długo tego nie praktykował... Walka dwoma ostrzami była trudna, ale piekielnie satysfakcjonująca. Ćwiczył to długo... Choć miał nadzieję, że nie przyjdzie mu tego wypróbować w tego typu miejscu. Ocenił szybko sytuację. Mieli przewagę. Golem i de Maar wyglądali imponująco. On ze swoją szybkością też się przyda. "Bawmy się" przemknęło mu przez myśl.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Jak zwykle pogrążona we własnych myślach nawet nie zauważyła, co się koło niej dzieje. Aż nie było za późno... Na szczęście kufel zimnego piwa wylany wprost na jej głowę zadziałał otrzeźwiająco i szybko sprowadził dziewczynę na ziemię. Ta z początku była w szoku i nie zareagowała. Piwo razem z pianą ściekało jej po całej długości włosów mocząc koszulę i spodnie. Wyglądała żałośnie, niczym zmokła kura. Odgarnęła kosmyki z czoła i rozejrzała się niepewnie dookoła.

Luca musiał się nieźle wkurzyć, skoro rozpoczął burdę nie na swoim gruncie. Wyjmując swoje pistolety wypowiedział wojnę, a w ślad za nim poszedł elf chwytając już za miecz. Awantura wisiała w powietrzu, a po Arienati została jedynie mokra plama na i przy jej krześle. Jeden z ochroniarzy, który zaczął szukać ją wzrokiem, szybko odnalazł. Poczuł obok siebie zapach piwa, lecz nim zdążył się odwrócić, dziewczyna zamknęła mu usta dłonią i przytknęła nóż do szyi. Uchwyt miała pewny, jak ktoś, kto doskonale wie, jak poderżnąć gardło i na pewno się przed tym nie zawaha.

- Jeden ruch, kmiotku... - szepnęła mu lodowato do ucha i chwilę później już mocno go trzymała wykręcając mu rękę.
Nie była w nastroju do żartów, teraz będzie musiała się wykąpać, uprać ubranie i poczekać, aż wyschnie. No i kolację szlag trafił, nie mówiąc już o odrobinie dobrego wina w miłym towarzystwie. A nawet miała ochotę się napić ze swoimi przyjaciółmi, już nawet gadanie tego Tileańczyka by jakoś wytrzymała. Myśląc o tym i denerwując się coraz bardziej wzmacniała swój uścisk i coraz mocniej dociskała ostrze do gardła mężczyzny.
Obrzydliwie śmierdział, już za samo to miała ochotę posłać go do piachu.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Ulrich słuchał potoku słów wydobywającego się z ust tego całego Jozefa. Plotki, jak to plotki – bywają czasem przesadzone. Ale nie chodzi o to czy są prawdziwe. Ważne czy są ciekawe. Przypomniało mu się, co miał w zwyczaju kiedyś robić po kilku kuflach w dobrym towarzystwie. W końcu zawsze, ale to zawsze, rozmowa schodziła na temat przodków i ich wielkich dokonań. Ulrich uśmiechnął się pod nosem na to wspomnienie. Gdyby chociaż połowa historii, które niegdyś usłyszał ( A może nawet sam opowiadał? A kto tam pamięta co robił po kilku głębszych…), była prawdziwa, to Imperium byłoby rajem na ziemi, a coś takiego jak mutanci i sam Chaos, przestałoby już dawno istnieć.

Weszli do „Przewoźnika.” Niczego sobie przybytek. Nareszcie miejsce, gdzie można odpocząć po trudach tego dnia. Ożywił się na słowa Jozefa. O tym, że płynie do Bogenhafen. Skoro nic nie wyszło z roboty dla Księcia, tam był teraz cel ich podróży. Będzie trzeba wybrać, kto będzie pracował na łodzi. Nie był pewien, czy ranna, lewa ręka nie sprawi kłopotów... Ulrich popijał powoli, marząc o jak najszybszym wyruszeniu w drogę. Chciał mieć tą maskaradę za sobą.

Rozmowę przerwało wejście tych dwóch szlachciców. Ulrich znów poczuł wstyd z powodu swojego stanu społecznego. „Szlachta powinna być wzorem dla pozostałych! A to jest jakaś kpina!” De Maar rozszerzył oczy ze zdumienia, kiedy zobaczył co zrobili później. Jego twarz zrobiła się czerwona. Ale usłyszał słowa Jozefa. W dodatku, chyba w ich obecnej sytuacji, nie powinni zwracać na siebie za dużej uwagi. No cóż… pozostali chyba mieli inne zdanie na ten temat. I dobrze, bo takiego chamstwa nie można tolerować! Ulrich nie musiał się więc powstrzymywać. Zaskoczyło go to jak zareagował Tileańczyk. „Nie wiedziałem, że taki z niego raptus.”

Ulrich odkaszlnął, odsunął krzesło i wstał, trzymając zdrową dłoń na rękojeści szpady. Zdziwiło go także, to jak zareagowała Arienati. Chociaż… on by zrobił podobnie, gdyby ktoś wylał na niego kufel piwa.
- Wyjawcie swe imiona psy! Chcę wiedzieć, kto swoim zachowaniem przynosi wstyd mnie i całej reszcie szlachty! Kto tak bezczelnie obraża te dwie niewiasty?!
Zastanawiał się jak to rozegrać. Myślał o pojedynku. Ale to chyba nie jest dobry pomysł. Po pierwsze pojedynek nie odbyłby się pewnie wcześniej niż jutro. Znalezienie sekundantów i arbitra… no i doprowadzenie tych dwóch do jako takiej trzeźwości, zajęłoby trochę czasu. A jutro mieli ruszać do Bogenhafen. Po drugie, Ulrich nie był pewien, którego miana miałby użyć. „Czy "Herr" Lieberung zajmowałby się pojedynkami? A kto go tam wie…” No i po trzecie: Ulrich już dawno nie miał okazji uczestniczyć w porządnej, karczemnej bójce. Co prawda, teraz ta lewa ręka jest pewnym utrudnieniem, ale tak czy inaczej obicie kilku pysków byłoby dobre, aby odreagować napięcie całego dnia. Czekał z dłonią zaciśniętą na rękojeści swojej broni.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
- Przyzwyczaić się? Do brudu i smrodu?- rzuciła mu zdziwione spojrzenie. - Wybacz, ale ja wolę... bardziej cywilizowane miejsca niż ludzkie miasta.- dodała wyniośle. -A mam się sprowadzać do ich prymitywnego poziomu? Żartujesz chyba.
-Mieszkać w lesie? A po co? Chyba, że lubisz lasy- dodała po chwili.
Po chwili powiedziała:
-Ale nie rozumiem jednego. Co cię tu trzyma? Przecież zawsze możesz zmienić hmm, miejsce zamieszkania czy raczej wędrówek. Niektórzy Szlachetni określili, by pewnie Gildirila nieokrzesanym prostakiem, ale ojciec nauczył Ninerl innej oceny napotkanych istot. Zresztą kto w wojsku przestrzegał etykiety...


***
-Wiatry Magii... jeśli znasz to pojęcie, to widzisz... Ja wyczuwam strumienie tej energii- powiedziała cicho. - Jej przepływ i tak dalej. A tutaj mam wrażenie, że ktoś ją rozszczepił na kilka i one gromadzą się w jakiś miejscach. Wpływają na przestrzeń dookoła.- dodała. - Już od dawna nie byłam w tak nasyconym miejscu. Ulthuan wprost płonie od magii. Ale tam ona jest... inna- przygryzła wargi. - Posłużę się przykładem- wyobraź sobie, że żyjesz w świetle dnia i nagle zamykają cię na długi czas w ciemnym miejscu. Potem wychodzisz na jaskrawe, tropikalne słońce. To co się dzieje? Przez pewien czas oślepia cię światło i nie czujesz się dobrze. Tak właśnie jest ze mną-uśmiechnęła się. -Jutro powinno już być dobrze.
-Byłeś ochroniarzem?- zapytała się ze zdziwieniem. - I to człowieka? Te ich rody to takie śmieszne pojęcie. Mają ledwie po trzysta, czterysta lat i podobno już są szlachetne. Zabawne, doprawdy- parsknęła.
-Dobrze, że nici z tego całego księcia. Nie podobała mi się myśl, że mam wysługiwać się ludzkiemu parweniuszowi- mruknęła pod nosem.
Szli ulicą, gdy nagle jakiś brodaty człowiek zaczął coś krzyczeć do kupca. Luca poznał go i przedstawił całą drużynę brodaczowi. Ninerl skinęła głową człowiekowi- to zdecydowanie wystarczy.

Człowiek, prowadząc ich do gospody mówił, mówił i mówił. Po co tyle gadał? W dodatku jakieś nieprawdopodobne historie. Ninerl wkrótce mimo ucha puszczała jego słowa.
W końcu dotarli. Zajazd nie był straszny, ale cudem także nie. Dawał się jednak znieść. Zamówili wino i usiedli.
Ninerl przełknęła łyk niezbyt dobrego sikacza, ale trudno, jakoś zniosła jego smak.
Towarzysze rozmawiali między sobą, a dziewczyna milczała. Wino zaczęło nieco działać i zmniejszyło nieprzyjemne odczucia. Pomyślała jeszcze raz o atmosferze miasta- musieli mieć tu jaką gildię magów. Coś ją tknęło- czy przypadkiem Etherein nie mówił czegoś o podróży Arcymaga Teclisa do tego miasta? Tak, chyba tak. "Tu muszą być czarodzieje" pomyślała. Tylko czemu energia była tak podzielona?
Wspomniała słowa Ethereina. Zalała ją tęsknota za nim. Wspaniale sie z nim rozmawiało- te rozmowy dodawały jej otuchy. Przypomniała sobie jego ciepły uśmiech, oczy koloru przejrzystej wody morskiej i nieporządną grzywę płowych włosów. Chudy, wysoki mag każdy dzień witał uśmiechem na młodzieńczej twarzy- zazdrościła mu tego optymizmu.
Na początku swojej rekonwalescencji, gdy widywali się w ogrodach miała wrażenie, że mu się podoba. Ale jakoś tego nie okazywał, a ona nie rzucała się do razu komukolwiek w ramiona.
A później... a później wyjechała.
O reszcie pomyśli, jak wróci... jeżeli w ogóle wróci żywa do domu.
Człowiek mówił daje i Ninerl uchwyciła jego słowa o podróży do Bogenhafen. To nie byłoby głupie, ale musi odnaleźć tego człowieka i to dzisiaj!- uświadomiła sobie ten fakt z całą ostrością.
-Gildirilu, muszę z tobą porozmwiać- przysunęła się nieco do mężczyzny i szepnęła. - Potrzebuję pomocy...- zawahała się nieco. -A nie znam miasta- dodała nieco bezradnym tonem, czego sobie nie uświadomiła. -Potrzebuję mianowicie odszukać pewnego człowieka, mam do niego sprawę i muszę to zrobić przed Bogenhafen. To nie jest nic nielegalnego- dodała, widząc minę Gildirila. -Ale nie wiem, jak mam odszukać jego dom. Pomożesz mi go znaleźć? - zapytała. Adres znała, ale jej nic nie mówił. Zresztą nie wiedziała, od czego ma zacząć poszukiwania- te ludzkie siedziby były tak odmienne od pięknych miast jej ludu.
- Jeśli nie chcesz, nie obrażę się. Ale tak czy siak, będę musiała was opuścić na jakiś czas. Poradzę sobie- dodała.

Do zjajzdu wtoczyło się dwoje pijanych mężczyzn. Byli ubrani krzykliwie i niegustownie. Obok nich szło dwóch, bardziej umięśnionych.
Ninerl wkrótce przestała zwracać uwagę na tych prostaków.
Nagle jeden z nich podszedł do ich stolika i na oczach zdziwionej dziewczyny wylał piwo na głowę Arienati. A drugi chlusnął napojem wprost na uda Ninerl.
Przez chwilę siedziała oszłomiona, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić. Zacisneła zęby i wstała. Miała olbrzymią ochotę dac im nauczkę, ale miecz był ważniejszy.
Kupiec nie zamierzał tego puścić płazem. Wstał i wygłosił całą przemowę. Widziała jak zaperzony Ulrich mu zawtórował.
Zauważyła Arienati stojącą przy ochroniarzu i uśmiechnęła się.
-Moi drodzy po co ten pośpiech? Czy musimy babrać się w gównie?- rzuciła obojętne spojrzenie w stronę szlachciców. -Czy też człowiek mądry nie omija brudu, jak może chcieć przylepić mu się do buta? Ale czyż miejsce odchodów nie jest na zewnątrz? Może będziemy zmuszeni posprzątać?- rzuciła bezczelny uśmiech szlachetkom. Może dadzą się podbechtać i pierwsi wyciągną broń. Gdyby się na nich rzucili, to ona mogłaby s twierdzić, że się tylko broniła.
-Masz ochotę na zabawę, krewniaku?- rzuciła szeptem do Gildirila. -Dawno już nie połamałam nikomu palców...- uśmiechnęła się do siebie i oczy jej zabłysły. Oj, tak dawno... Czasami dostawali im sie wrogowie, których trzeba był pobić. Najłatwiej się łamało żebra. Wystarczył skoczyć na leżącego.
Bójki w karczamach trafiły się jej rzadko, Asurowie nie szargali swojej godności tak często jak ludzie. Rzuciła kilka szybkim spojrzeń, by zorientowac się w układzie zajazdu i możliwych drogach odwrótu. Błyskawicznie rozważyła kilka rozwiązań i była gotowa. Miecz wisiał przy boku.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Szlachetka podnosił się z podłogi trzymając za głowę, gdy dwóch ochroniarzy ruszyło na Orlandoniego. Obaj dobywali już pałek, ale ich zapał skutecznie ostudził Tileańczyk mierząc do nich ze swoich pistoletów. Chwilę później przy jednym z goryli pojawiła się Arienati przykładając mu nóż do szyi. Dwóch młodych szlachetków, bordowych ze złości nerwowo zaciskało szczękę. W końcu ten, który dostał butelką od Orlandoniego, przemówił zataczając się lekko.

- Wybaczcie nam nasz zachowanie *hep* – chciał się skłonić ale niemal się przewrócił. Krew płynęła ciurkiem z jego głowy, ale chyba się tym teraz nie przejmował.- Przepraszamy najmocniej wasze szanowne towarzyszki *hep*, jak również was, wojowie, za wszelakie problemy. Co złego to *hep* nie my. Heinz! *hep* ,Manfred! Zmieniamy lokal.

Pijany szlachetka skinął głową na swoich dwóch ochroniarzy i towarzysza, którzy ruszyli w kierunku wyjścia. Wciąż mieliście jednak broń w pogotowiu, dopóki na dobre nie zniknęli za drzwiami „Przewoźnika”. Rozsiedliście się na miejscach, dopijając wino.

- Oni tu wrócą, pewnie z patrolem straży – rzekł Josef. - To tylko kwestia czasu. Zbierajmy się lepiej. A co do podróży to cieszę się, że się zgadzacie. Do Bogenhafen jest stąd sześć dni drogi, o ile wyruszymy z rańca i dotrzemy bez przeszkód. A co do tych ostatnich, to miejmy nadzieje, że nie będzie takowych. Byłyby nieporządane prawda? - chwilę potem zwrócił się do Arienati i Ninerl – Ubrania możecie wyprać i wysuszyć na mojej barce.

Przewoźnik mrugnął do was i podniósł się ciężko. Uiścił rachunek u gospodarza, po czym wyszedł na zewnątrz, tuż za wami. Prowadził wśród krętych, przybrzeżnych uliczek. Latarnie nieco oświetlały drogę, aczkolwiek nie było tego światła zbyt wiele. Ludzi o tej porze nie było dużo. Dokładniej mówiąc nie było ich prawie wcale, w oknach większości mijanych domów nie paliły się już świece.

Ulrich i Arienati

W pewnym momencie usłyszeliście kroki, jednej lub dwóch osób, podążające za wami. Nasłuchiwaliście przez chwilę, dochodząc do wniosku, że podążają za wami już od jakiegoś czasu...

Gildril

Szedłeś chwiejnym krokiem za resztą towarzystwa. W pewnej chwili zarzuciło cię na latarnie, przekręcając bokiem. Zauważyłeś wtedy jakieś dwie rozmazane sylwetki, dość daleko, ale najwyraźniej skradały się za wami. Ruszyłeś zaraz za resztą, z oporami ale doganiając ich. Świat przed oczyma już na dobre zaczął wirować, chyba za dużo dziś wypiłeś.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Meg ubiegła mnie, więc zamieszczę zmieniony post ;)

Golem westchnął rozczarowany, kiedy dowiedział się, że wyprawa na zlecenie Księcia została przedsięwzięta już przez inną drużynę poszukiwaczy przygód. Bardzo tego żałował, gdyż nieczęsto zdarza się przemierzać niebezpieczne krainy u boku jednej z najważniejszych person w całym Imperium.

Jego smutne rozmyślania przerwała Arienati, dopytując się o kondycję zranionego wcześniej barku.
- Dziękuję za troskę, Arienati. Rana szybko się goi. Gdyby nie pomoc Ninerl - wskazał głową na elfkę zajętą wypytywaniem Gildirila - całość zajęłaby więcej czasu. I na pewno bolało by bardziej.

Chciał o coś jeszcze zapytać, lecz wtedy zjawił się rozgadany mężczyzna, który przedstawił się jako Josef. Z dalszej części rozmowy wynikało, że zajmuje się przewozem towarów z Altodorfu do Bogenhafen, pływając barką po rzece Reik. Okazał się starym znajomym Tileańczyka, co dobrze rokowało dla konieczności dostania się drużyny do miasta wskazanego przez dokument wystawiony dla Lieberunga. Propozycja wychylenia kilku kubków wina poprawiła Günterowi humor. Posępny nastrój dobrze było czasem utopić w smacznym kielichu przyjemności.

Siedząc w "Przewoźniku", Golem przysłuchiwał się opowieściom towarzyszy, które głównie ograniczały się do dialogu między Orlandonim a Josefem. Chandrę, jaka dopadła Güntera po wizycie w pałacu Księcia, wypłukało z głowy mężczyzny kilka kubków średniej jakości wina. Drużynę awanturników w dalszym ciągu spajała sprawa Lieberunga, więc widmo samotnej włóczęgi po traktach Imperium rozmyło się wraz z kilkoma kolejnymi łykami rozgrzewającego płynu.
W dodatku możliwość rychłego dostania się do Bogenhafen, przypadająca akurat na miejscowy festiwal, była kusząca. Ba! Była wręcz, w obecnych okolicznościach, idealna.

Golem już zamierzał wnieść toast za Josefa, gdy błogą atmosferę zniszczyło zjawienie się zalanych szlachetków. Ich kretyńskie zagrywki, podczas których szydzili sobie z innych, wzburzyły w mężczyźnie gniew. Lecz dopiero incydent z piwem wywołał istną wściekłość i chęć nauczenia rozpieszczonych gogusiów szacunku dla bliźnich.

Günter chciał przemówić rozochoconym draniom do rozsądku, lecz zdążył ubiec go Luca. To, co Tileańczyk zrobił, wywołało grymas niezadowolenia na twarzy wielkoluda.
"To było głupie" - pomyślał, zerkając na cudzoziemca i szlachetków. - "Głupie i lekkomyślne."

Teraz nie było odwrotu. Upokorzona Arienati również dobyła broni i zagroziła przeciwnikowi poderżnięciem gardła. Nawet spokojny Ulrich szykował się do walki. W karczmie szczęknęło żelazo, a w powietrzu zawisła groźba krwawej bitki.
Golem miał na koncie wiele podobnych burd w różnych zakątkach Imperium. Wypity alkohol miał tendencję do nadmiernego odprężania gorących od emocji głów. Wtedy budziły się skrywane dotąd emocje i frustracje, szukając ujścia przy najbliżej nadarzającej się okazji.
Dla pijanych szlachetków taka okazja właśnie się przytrafiła. Na ich nieszczęście - w niewłaściwym lokalu.

Golem śledził wzrokiem jak towarzysze dobywają broni. Widać było, że na rzeczy znała się Arienati i, częściowo, Ulrich. Sztylety, które zabłysły w ich dłoniach, były dobrą bronią do walki w zatłoczonym, ciasnym pomieszczeniu. Wystrzał z pistoletów Tileańczyka w zamkniętej przestrzeni mógłby go pozbawić słuchu, przy dużym szczęściu przynajmniej na chwilę. Natomiast posługiwanie się długim ostrzem w takiej ciasnocie poważnie ograniczało zdolność bojową, gdyż nie pozwalało na zręczne manipulowanie bronią i wzięcie szerszego zamachu. W najgorszym przypadku mogłoby skończyć się złamaniem lub wyszczerbieniem ostrza na najbliższej twardej przeszkodzie, na przykład podmurówce ścian, zwisających kandelabrach czy metalowych okuciach słupów podtrzymujących strop. Dlatego Golem zawczasu dobył spod kurtki masywne kastety i wzuł je na wielkie jak bochny dłonie.
Jednakże istotą zwady karczemnej nie był bezmyślny przelew krwi, lecz solidne obicie mord i tyłków antagonistów. W takich sytuacjach walczyło się wszystkim, co było pod ręką, począwszy od...

...ławy, którą Golem porwał w powietrze, stając z nią, gotów do miażdżącego uderzenia, na przeciw oponentów.
- To wasza ostatnia szansa, by grzecznie przeprosić i kulturalnie opuścić to miejsce w należytym pośpiechu - syknął do nich przez zaciśnięte zęby, mrużąc gniewnie oczy. Wyglądał teraz niczym ogr szykujący się do zadania ciosu. - W przeciwnym wypadku do końca swojego eleganckiego żywota będziecie przyjmować płynne pokarmy, kiedy zrobię sobie naszyjnik z waszych szlachetnych zębów.

Stał pewnie, w lekkim rozkroku, zaciskając uzbrojone w kastety dłonie na masywnej ławie. Jeśli przeciwnicy nie odstąpią i nie wycofają się, wielki kawał drewna roztrzaska kilka żuchw i żeber.
Natomiast gdyby szlachetnie urodzeni zdecydowali się jednak opuścić lokal, wkrótce drużyna powinna uczynić to samo. Dumni gogusie zapewne nasłaliby na zajazd bandę morderczych oprychów lub wtargnęli ze strażą miejską, zapewne z zamiarem aresztowania awanturników.

* * *

Ci jednak poszli po rozum do głowy i zdecydowali się ulotnić z "Przewoźnika". Golem na swój sposób poczuł niedosyt, gdyż miała ochotę pokazać draniom, gdzie ich miejsce. Jednak doszedł do wniosku, że dobrze się stało, nie zamierzał czynić sobie wrogów zaraz po przybyciu do miasta, tym bardziej wśród wpływowej szlachty.
Jednakże musiał przytaknąć słowom Josefa. Ta sprawa zapewne zakończyłaby się konfrontacją z wymiarem sprawiedliwości. Co najmniej grzywną, jeśli nie aresztem. Zaproszenie na barkę przyjął z zadowoleniem.
Golem odstawił ławę na miejsce i przeprosił oberżystę za całe zajście, jakie było również ich udziałem. Wyszedł z lokalu i podążył w stronę barki Josefa zgodnie z jego instrukcjami.
Uliczny instynkt nie dawał olbrzymowi jednak spokoju. Niby nic się nie działo, jednak wśród towarzyszy dało się wyczuć napięcie. Czyżby nie opadły z nich jeszcze emocje narosłe w "Przewoźniku"?
Nie, pomyślał, coś musieli zobaczyć lub usłyszeć. On sam niczego niepokojącego nie dostrzegł. Wolał jednak zachować czujność. Z prawej dłoni zsunął kastet i schował go do wewnętrznej kieszeni kurtki. Położył palce na rękojeści okutej pałki, gotów wyszarpnąć ją zza pasa w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Pijani szlachcice przeprosili i opuścili karczmę, więc i Luca schował broń i rozsiadł się przy stole pijąc z towarzyszami. Chyba miał dzisiaj niezbyt dobry dzień na tego typu sprawy, bo kończąc drugą butelkę nieźle zaszumiało mu w głowie. Niebawem opuścili lokal kierując się na barkę. Tileańczyk był w wyśmienitym humorze. Szli z Josefem podpierając jeden drugiego i na przemian opowiadali kwitowane głośnym śmiechem rubaszne dowcipy oraz śpiewali różne popularne piosenki, jakie tylko wpadły im do głowy:

Raz szlachcic młooody miał dwie gospooody
Już ledwo żyyyje, w obydwu piiiije
Hej !
Raz panek głuuupi podle się uuupił
Na drodze sieeedział gdy smok nadleeeciał
Zamiast się schooować, jął pertraktooować
Śmierć była szyyybka, spłonął jak fryyytka
Hej !


- Hahaha.
- Hahahaha.
- A balladę o córce rzeźnika znasz?
- spytał Josef.

- No jakże mógłbym nie znać. - roześmiał się Luca.
- To dawaj. Raz, dwa, czy, cztery:

O mój miły paaanie, cóżeś mi uczyyynił
Takto cię zarąąąbie toporem jak świiiinię !


Nagle zauważyli, że mocno zawiany Gildril podszedł i zaczął coś mówić, przerwali zatem popisy wokalne i wysłuchali go, początkowo rozbawieni, poważniejąc gdy dotarło do nich co mówił. Po chwili podszedł Ulrich i powiedział że wraz z Arienati coś słyszeli. "Trójka na raz nie może mieć zwidów", pomyślał Luca. "Znaczy, że ktoś naprawdę nas śledzi."

- Nie zatrzymujcie się – powiedział szeptem. – Założę się o trzy korony, że chodzi im o naszego zacnego Ulricha-Kastora. Kiedy skręcimy w najbliższą uliczkę rozdzielimy się na dwie grupy, przy czym głośno się żegnając, tak aby ci za nami wyraźnie to usłyszeli. Ulrich wraz z Gunterem pójdą dalej, a reszta skręci w najbliższą uliczkę, i głośno wciąż śpiewając i rozmawiając pójdzie dalej. Po kilku chwilach zawrócimy i już w ciszy ruszymy jako ogon tamtej dwójki. Być może nieznajomi poczują się pewniej, gdy zobaczą, że Ulrich, czyli Kastor jest tylko z jednym kompanem i jeśli takie jest ich zamierzenie zaatakują. Co wy na to ?? Plan jest moim zdaniem dobry, w razie jakichś problemów weźmiemy ich w dwa ognie... - popatrzył pytająco na towarzyszy. Słuchając ich sugestii zajął się w miarę dyskretnym ładowaniem broni.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Arienati

Burda zakończyła się, nim zdążyła się zacząć. Dziewczyna odstąpiła od ochroniarza i po chwili namysłu zatknęła ostrze za pas, była... zdziwiona swoim zachowaniem. Rozejrzała się niepewnie dookoła, gwar powoli cichł i jej towarzysze wrócili do stolika dopić. Ona jednak nie mogła już nic więcej przełknąć.
"Naprawdę chciałam go zabić?" - zastanawiała się gorączkowo. - "Nie, nie mogłabym..."
W każdym razie miała taką nadzieję, nie czuła się zbyt dobrze z myślą, że prawie poderżnęła temu człowiekowi gardło. Wzdrygnęła się, swoją drogą w mokrym, znowu, ubraniu było jej zimno.

Nie minęło dużo czasu, jak opuścili karczmę i udali się w stronę barki. Coś jednak nie dawało Arienati spokoju, zmysły szalały, aż ją zaczynała boleć głowa. I to bynajmniej nie chodziło o popisy wokalne jej rodaka czy bezustanne trajkotanie. Odetchnęła głęboko, postarała się uspokoić i skupić. I wtedy to usłyszała, za nimi, kroki. Szła na samym końcu, niedaleko niej był Urlich. Rzucił krótkie spojrzenie w jej stronę i już wiedziała, że się nie przesłyszała, on także usłyszał, iż są śledzeni.
- Lucaaaaaa! Kochaaaaaanie! - zaszczebiotała głośno po tileańsku.
Zdziwiony mężczyzna przystanął na chwilę, a ona podeszła do niego i uwiesiła mu się na ramieniu.
- Ktoś nas śledzi - szepnęła mu namiętnie do ucha, choć chyba nie to miał ochotę usłyszeć.

Po chwili jej słowa potwierdzili jeszcze Urlich i elf, sprawa zrobiła się poważna.
- Nie zatrzymujcie się – powiedział szeptem. – Założę się o trzy korony, że chodzi im o naszego zacnego Ulricha-Kastora. Kiedy skręcimy w najbliższą uliczkę rozdzielimy się na dwie grupy, przy czym głośno się żegnając, tak aby ci za nami wyraźnie to usłyszeli. Ulrich wraz z Gunterem pójdą dalej, a reszta skręci w najbliższą uliczkę, i głośno wciąż śpiewając i rozmawiając pójdzie dalej. Po kilku chwilach zawrócimy i już w ciszy ruszymy jako ogon tamtej dwójki. Być może nieznajomi poczują się pewniej, gdy zobaczą, że Ulrich, czyli Kastor jest tylko z jednym kompanem i jeśli takie jest ich zamierzenie zaatakują. Co wy na to? Plan jest moim zdaniem dobry, w razie jakichś problemów weźmiemy ich w dwa ognie... - popatrzył pytająco na towarzyszy.
Zrazu zajął się też w miarę dyskretnym ładowaniem broni, więc dziewczyna przesłoniła go nieco własnym ciałem, by mógł to zrobić na spokojnie. Uśmiechnęła się, pistolety nie były nabite, czyli wtedy w karczmie blefował.

- Nie musi im chodzić o niego, może im zależeć na nas wszystkich - powiedziała nie do końca przekonana o tym, czego tamci mogą chcieć. - Dopiero rozbiłeś szlachcicowi butelkę na głowie - przypomniała mu i miała nadzieję, że nie musi już nic więcej tłumaczyć, co ma na myśli.
I szczerze miała nadzieję, że tamci właśnie po to za nimi idą, by ich 'nauczyć'. Tylko że wtedy pewnie byłaby cała grupka i by się tak nie cackali w skradanie. Dziewczyna westchnęła.
- Tak czy inaczej twój plan ma szansę powodzenia. Możesz na mnie liczyć - stwierdziła i po chwili ostrze, które pożyczyła od Tileańczyka w trakcie walki z mutantami znalazło się w jej dłoni.
Wykonała to jednak gestem tak dyskretnym, iż z trudem go w ogóle zauważył.
- Lepiej ich nie zaprowadzić do barki, no chyba, że mamy w planach od razu wypływać...
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

- Nie musi im chodzić o niego, może im zależeć na nas wszystkich – powiedziała. - Dopiero rozbiłeś szlachcicowi butelkę na głowie - przypomniała mu, gdy zdążył załadować pistolety i zatknąć z powrotem za pas.

- Założymy się... kochanie? – spojrzał na nią, podkreślając dobitniej zwłaszcza ostatnie słowo. Objął ją zataczając się na bok i udając że w upojeniu alkoholowym zachciało mu się czułości na ulicy. Potem szepnął jej do ucha. - To na pewno nie są ci szlachcice, czy choćby ich ochroniarze. Dobrze wiedzą że jest nas więcej i nie wybierali by się na nas tylko we dwóch, zwłaszcza po tym jak Gunter powiedział że zrobi sobie z ich zębów naszyjnik, takie argumenty zawsze do ludzi przemawiają... Poza tym nie śledzili by nas, bo tacy nie bawią się w podchody. Dlatego też wydaje mi się że chodzi im o naszego Kastora. Zresztą, zaraz się przekonamy...

Dziewczyna westchnęła.
- Tak czy inaczej twój plan ma szansę powodzenia. Możesz na mnie liczyć - stwierdziła i po chwili ostrze, które pożyczyła od Tileańczyka w trakcie walki z mutantami znalazło się w jej dłoni.
- Zatem do dzieła - skinął jej głową patrząc prosto w oczy.

Wtem zatoczył się teatralnie do tyłu, po czym opierając o ścianę jednego z pobliskich domów, rzekł do Arienati, na tyle głośno by ci za nimi dokładnie słyszeli.

- Za dussszzzooo *hik* wypyłeeeem, żonko... – udawanie pijanego wychodziło mu całkiem nieźle. - Choddzzzmy *hik* juszz do domu. Mam jeszcze ochote *hik* na małe co nieco pszeeed snem. - spojrzał na nią i chwycił za dłoń. Idąc wężykiem z Arienati u boku odwrócił się i krzyknął do Gildrila i Ninerl. - Zapraszamy na keliszszeczek koniaczku, moi trrrodzy. Czym chata bochata, prawda Gertrudo? - spojrzał wymownie na swoją „małżonkę” z najgłupszą pijacką miną jaką potrafił zrobić.

W rzeczywistości był już trochę wstawiony, ale nie na tyle by przeszkadzało mu to w racjonalnym myśleniu. No i liczył że tamci dadzą się nabrać i pójdą za Ulrichem i Gunterem. Obejmując czule Arienati odbił w pierwszą napotkaną boczną uliczkę wraz z Tileanką i elfami.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

No i wyszło na to, że nici z bójki. Ulrich westchnął i zajął spowrotem swoje miejsce przy stoliku. Niby sytuacja wróciła do normy, ale cały nastrój szlag trafił. Umiejętność szkodzenia innym człowiek opanował chyba do perfekcji…

De Maar dopił to co miał w kubku – nie nawykł zostawiać po sobie pełnych szklanic – po czym poszedł za radą Jozefa. Towarzystwo zebrało swoje manatki i wszyscy razem opuścili lokal. Skierowali się na barkę. Najwyższy czas. Chociaż pewna część duszy Ulricha czuła smutek z tego powodu. Nigdy nie poznał dokładniej stolicy Imperium. Może powinien tu kiedyś jeszcze przyjechać? Gdyby nie okoliczności… No, ale nic nie poradzisz. Teraz na pewno nie ma czasu na zwiedzanie. Jednym uchem słuchał „pieśni” Tileańczyka i jego znajomego.

„Chwila, chwila…” De Maar wytężył słuch. Dobrze, że Orlandoni na chwilę ucichł, bo nic by nie usłyszał. No proszę. Okazało się, że mimo później pory, ktoś jeszcze błąka się po ulicach. Chociaż „błąka się” to nie jest dobre określenie. Przez chwilę Ulrich myślał, że może popada w paranoję od tego udawania Lieberunga. Ale napotkał spojrzenie Arienati. Wyglądało więc na to, że jednak się nie przesłyszał. Po chwili już cała drużyna wiedziała o tych „gościach” za nimi. Ulrich poczuł gniew. „W podchody się bawią czy co?! Jak coś chcą to niech się powiedzą, a nie… Mają się zamiar wlec za nami do końca świata?!” Trzeba przyznać, że Mały Rycerz nie należał do ludzi, dla których ważne jest skryte działanie. Wysłuchał słów Tileańczyka i westchnął. Jak na razie same kłopoty z tym Kastorem… niewątpliwie trzeba się będzie dowiedzieć o nim co nieco. Ale plan Orlandoniego mu się spodobał. Między innymi dlatego, że prawdopodobnie skończy się konfrontacją. „Oduczą się łazić za ludźmi sucze syny!” Cieszyło go także towarzystwo „ochroniarza” - Golema.

- Lepiej uważajcie. W takim stanie nieprędko traficie do domu! – powiedział „na pożegnanie” i zaśmiał się głośno. Chyba trochę za głośno – Ulrich nie był dobrym aktorem. – Wybaczcie, że nie wstąpimy, ale spieszno nam. Bywajcie!
Machnął im ręką i spojrzał porozumiewawczo na Güntera. Nawet tylko we dwóch powinni sobie poradzić z tymi ludźmi. Ruszyli przed siebie wytężając słuch. Muszą wiedzieć, kiedy napastnicy będą blisko.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

-Tak właściwie to nic mnie nie trzyma... Jeżdżę tu i tak, nigdzie nie zagrzewając dużej miejsca, bo i nie ma sensu... Marzy mi się dalsza podróż, ale jeszcze nie jestem na nią gotowy, wszystko w swoim czasie... Mam w imperium wiele... spraw do załatwienia, ale lepiej nie pytaj, jakich- Elf odpowiedział Ninerl, z nieco wymuszonym uśmiechem. Zamiast "spraw" trzeba by było wstawić "porachunków", to pewnie bardziej to oddawałoby to stan faktyczny.

***

Zdumiał się nieco na słowa Ninerl o wiatrach magii. Słyszał co prawda o tym co nieco, ale nie poznał bezpośrednio jeszcze nikogo, kto by je wyczuwał...
-Tak, są zabawne, ale dobrze płacą- odpowiedział na wzmiankę o rodach szlacheckich -A gdy potrzeba pieniędzy i ma się po drodze- inna sprawa, że Gildirilowi wszędzie było "po drodze" -to się nie wybrzydza-

***

Gildril wsłuchał się w to, co Ninerl mówiła o tym, co ma do zrobienia. Rozbawiło go stwierdzenie, że "to nic nielegalnego", ale nie dał tego po sobie poznać. Lepiej, żeby nie wiedziała, że dla niego to pojęcie jest bardzo elastyczne...
-Pewnie, że ci pomogę... Może nie znam perfekcyjnie miasta, ale przynajmniej wiem, jak znaleźć konkretny adres, powinno nam się w miarę szybko udać to zrobić
Miała szczęście, że była kobietą. Do kobiet miał słabość... Inaczej pewnie oszukałby ją w ten czy inny sposób.

***

Spojrzał z uznaniem na Ninerl. Nie spodziewał się, że jest taka ostra... I szorstkich słów nie szczędzi... "No no, kto wie, czy i ona nie ma jakichś grzeszków na sumieniu" przemknęło mu przez myśl. Ale na szczęście cała kaskada niezbyt ciepłych słów podziałała na szlachetków mobilizująco. Nie spodziewał się po nich odwagi, ale przynajmniej nie rzucili się na nich w pijackim szale. Przynajmniej instynkt samozachowawczy zadziałał.

Elf ruszył chwiejnym krokiem wraz z resztą towarzystwa. Między jedną zaćmą a drugą dostrzegł nagle dwie rozmazane sylwetki... Słyszał już o tym, że po wypiciu ujawniają się różne psychozy... Czy to była jedna z nich? A może to rzeczywistość i faktycznie ktoś ich śledzi? Dogonił resztę i wziął głęboki oddech, po czym wydukał -Chyba ktoś nas śledzi... Demony wiedzą, co to za jedni, miejmy się na baczności- Z ulgą stwierdził, że pozostali też coś zauważyli, to dobry znak. Znak, że Gildiril nie upił się w sztok. A to byłaby dla niego poważna skaza na "honorze"...
Luca przedstawił jakiś plan, ale elf wyłapał co drugie słowo. W sumie czy to ważne, na kogo się zasadzają? Jeśli coś kombinują, to Gildiril nakładzie im po mordzie, nie zależnie od powodu. Dlatego też zdziwił się, jak Luca mizdrzy się do Arienati, ale po chwili wytężonych procesów myślowych załapał meandry tego dziwnego planu. Cóż, kiedyś to po prostu kończyło się regularną bójką na ulicy... Teraz ludzie chcą zrobić kuku drugiemu w bardziej subtelny sposób.
-Taaa...- powiedział ochryple -Myślę, że miejsce na mały kieliszek dobrego trunku jeszcze się znajdzie- Starał się dobrze odegrać swoją rolę, choć na samą wzmiankę o koniaku zrobiło mu się niedobrze...
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Zablokowany