[Marvel RPG] Amazing X-Men

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: BlindKitty »

Grim, Jason, Alastair

Robota na lotnisku na szczęście poszła im dość sprawnie, jako że mieli trzech ludzi do transportu - z czego dwóch było dość sprawnych, a trzeci, no cóż, był telepatą. Tyle dobrego, że całkiem sprytnie umiał układać walizki w samochodzie, i w zasadzie to jemu zawdzięczali, że tylko jedna walizka wylądowała na siedzeniu, a nie co najmniej cztery.
Z kolei droga powrotna była już w miarę spokojna. Dzieciak grał na konsolce, Rouge rozmawiała z Alastairem i Peterem i Chang nie musiał już gadać. Nie żeby niemiło mu się rozmawiało z nowym towarzyszem, ale zdecydowanie lepiej czuł się milcząc niż mówiąc.
A po powrocie wpakowali się prosto na Jugiego i Sammiego.
- Dzień dobry, panie Cain. - rzucił Alastair w stronę olbrzyma, niezbyt zaskoczony zadziwieniem mutanta. Cóż, osoba osobą, jej obecność może i zaskakująca, ale kultura osobista zawsze nakazuje przestrzegania pewnych norm.
- Ja chętnie - odpowiedział Grim na propozycję Juggernauta - nie wiem jak wy? Zadzwonię jeszcze po Jasona, Peter wygląda jakby lekko przysypiał - dodał, i faktycznie, telepata po okresie ożywienia w drodze powrotnej z lotniska znów wydawał się senny. Chang wyciągnął telefon i wybrał z listy numer do Ghettoblasta.
Szkot poczekał moment, aż Chang odwróci się, ażeby nie przeszkadzać mu w rozmowie.
- W każdej chwili, bylebyśmy mieli trzy minutki na przebranie się... - odpowiedział nieco niepewnie, nie wiedząc czy zaproszenie nie jest skierowane wyłącznie do X-Menów. Wszak miał prawo uważać, że znalazł się tutaj przypadkowo.
Po chwili dialogu Grim obrócił się do pozostałych.
- Jason też chce z nami grać, wpadnie do nas niedługo - stwierdził. - Idziemy?
- Jasna sprawa. Idźcie już, jeżeli masz odpowiedni strój gdzieś po drodz,e ja wpadnę do pokoju po odpowiednie przebranie. - odparł i ruszył do swojego pokoju.
Rozeszli się do swoich pokoi, i po kilku minutach spotkali się na boisku - wielki mutant, człowiek-ryba i tróka mniej-lub-bardziej-X-menów, z wyjątkiem Petera, który postanowił jednak wrócić do pokoju.
Chwilę później dołączył też Jason, który truchtem, z uśmiechem od ucha do ucha, przybiegł do towarzyszy. Spojrzał na ekipę z którą miał grać i rzucił.
- Dobra, to ja chcę być pierwszym pałkarzem. Chang, mam nadzieję, że macie odpowiedni sprzęt? Wiesz, nie chcę żeby mnie Cain w klejnoty trafił. - chłopak roześmiał się.
- Myślę że nie ma sprzętu który by cię wtedy uratował - odparł Grim, zakładając rękawicę.
- Nie ma to jak gracze o wyrównanym poziomie. - uśmiechnął się, zerkając na olbrzyma i podchodząc do Jasona. Podał rękę i przedstawił się:
- Alastair, miło mi. Zapewne widzieliśmy się, ale wątpię, abyśmy znali się z imion.
- W sumie, dobra, to zakładajcie te łachmany i gramy. - nagle podszedł do niego ten nowy i przedstawił się. - Miło mi, ziom, jestem Jason.
- Mam nadzieję że się polubicie - dodał Chang, kiedy Alastair przedstawił się Jasonowi.
- Zobaczymy. Chang, a tak w ogóle, to skąd kolega się wziął? Jugg go ściągnął do gry, czy to jakaś większa akcja? - zapytał Jason zakładając dziwną czapeczkę.
Kiwnął głową, zapamiętując imię, odełszy dalej i nie słysząc konwersacji X-Menów. Już wcześniej w stroju poczekał aż Chang zajmie pozycję, aby dostosować się i być rzucającym lub łapaczem, w zalezności od tego, czego Grim nie wybierze.
- Bishop wysłał mnie z nim na lotnisko - odparł Grim, ustawiając się na pozycji łapacza. Alastair ustawił się jako miotacz, i gra mogła się rozpocząć...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

C.D. Adam, Bella, Ike, Jason, Jessica

Bella z cichym westchnieniem wróciła do siebie. Dłonie zaciśnięte na lasce zadrżały nieco. - Oż... Dziękuję. Nie łudźcie się i tak zapomnę jak wyglądacie, tak dosłownie... Ale zapamiętam jedno. Nie tylko w moim odczuciu wydajecie się sympatyczną gromadką. Choć każde z was chyba ma inny kolor... Znaczy... No Ike ma cerę inna niż ja, nie znam tych określeń, a Adam... on mi przypomina wyglądem ściany w pokoju matki. Z czego to wynika? - zainteresowała się. - Ale chodźmy już do salonu, nie stójmy tu tak - dodała i ruszyła dalej kierując się, jak miała nadzieje, w dobrą stronę.
Ike westchnęła - Ktoś mało mądry nazwał to rasami - powiedziała. - Zwykle wynika z tego cała masa kłopotów. Ty, Jess i Adam należycie do rasy białej. O Indianach mówi się „czerwonoskórzy” - wzruszyła ramionami. - Ale tak naprawdę nigdy nie wiem po co - mruknęła.
Adam nie wiedział co odpowiedzieć, w swojej sprawie. Coś z nim było nie tak? Później domyślił się, że mógł się nieco zarumienić, ale żeby aż tak.
- Jest biała, żółta i czarna. Rasa - wymamrotał cicho. - Indianie są żółtej. Czerwonej nie ma - dodał nieśmiało.
- Dochodzi jeszcze do tego rasa farbowanych blondynek po solarium... - westchnęła Jessica. - Olać to, salon jest za zakrętem, chciałabym już posadzić pośladki na kanapie.
- Masz rację
– odpowiedziała Ike Adamowi. - Ale na nas mówi się właśnie „czerwonoskórzy”. No i faktycznie od typowej rasy żółtej z racji odmiennych warunków życia różnimy się kolorem... Ale właściwie tylko tym. Dzielenie na rasy jest głupie - mruknęła i się skrzywiła. Rozejrzała się po salonie, gdy wreszcie się tam znaleźli - Duży - skomentowała.
- Rozgośćcie się, ja podłączę konsolę do plazmy i zaraz zaczniemy grać. Nie ma co marnować czasu, nie? - uśmiechnęła się Jess, po czym zaczęła podłączać wszystkie kabelki do telewizora oraz prądu. Po chwili na płaskim ekranie pojawiło się logo PS3...

Kierując się słowami Nad, Jason przyspieszył kroku, pochłaniając hamburgera po drodze. Odkąd do Instytutu zawitały nowe dziewczyny, zrobiło się jakoś weselej i wyglądało na to, iż nawet Shadow się więcej udzielała. Ucieszony tym faktem minął kilka zakrętów, po czym jak burza wpadł do salonu.
- Siemacie, drogie panie! - zawołał wesoło. - Co porabiacie? Może wam w czymś pomogę? - zapytał i uśmiechnął się rozbrajająco.
- O, a ty co tu robisz, do ciężkiej cholery? - przywitała się z nim miło Jessica, mierząc rozgniewanym wzrokiem. - Będziemy rozgrywać turniej w Tekkena, jeśli już musisz wiedzieć - dodała obojętnym tonem.
- No to mogę z wami pograć, jak tak ładnie prosicie - rzucił, po chwili spojrzał na Adama i wyciągnął dłoń w jego kierunku. - Siema, ziomek, jestem Jason. Chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się bliżej poznać?
Popołudnie zapowiadało się bardzo ciekawie, Adam od dawna nie siedział w salonie... właściwie to nigdy tu chyba nie zabawił na dłużej niż minutę. A teraz miał tu spędzić wieczór i to w miłym towarzystwie koleżanek.
Czuł się szczęśliwy.
W pewnym momencie pojawił się w salonie nowy kolega. Im więcej tym weselej, ale sposób w jaki odnosił się do innych nieco zmieszał Adama, który nie był pewny co myśleć. Oczywiście zachował się tek jak powinien.
- Adam - powiedział podając koledze rękę.
- Miło mi - klepnął go w ramię Jason. - Nie bądź taki sztywny, rozluźnij się. Nie wiesz, że luzacy dłużej żyją? - zaśmiał się. - Czy to może 80 D tak na ciebie działa? - zapytał i szturchnął go łokciem w bok. - No to co, gramy?
Ike z dziwną miną wpatrywała się w ekran plazmy. Zastanawiała się jak ten telewizor może stać się czymś interesującym. – Cześć, Yogi - mruknęła wciąż kontemplując logo PS3.
- Yogi? To Adam się już dorobił nowej ksywy? - zapytał Ghetto.
- To chyba było do ciebie, misiaczku... - mruknęła Jessica, wyraźnie niezadowolona z jego obecności. - Siadaj, przecież cię nie wyrzucimy.
Adam zmieszał się nieco i nie wiedział co odpowiedzieć. Uśmiechnął się lekko do chłopaka. Nie chcąc zostać o nic posądzony, ani poddać się chwili - zamknął na chwilę oczy.
- Sam chciałeś bym cię tak nazywała - Indianka spojrzała krytycznie na Jasona.
- No to zaczynajcie tę grę. Wybaczcie, ale zacznę zerkać dopiero za kilka chwil, dobrze? Nie lubię takich szybkich przeskoków i wolę chwilkę odpocząć, nie chcę dostać migreny - usprawiedliwiła się Bella. - Jasonie, krowa która dużo ryczy mało mleka daje - powiedziała filozoficznym tonem i parsknęła śmiechem.
- Czy to odpowiednik powiedzenia: najsłabsze psy najgłośniej szczekają? - spytała Ike.
- Chciałem? - podrapał się po głowie Jason. - Nie pamiętam, ale mogę być i Yogim. W końcu ten misiek zgarniał wszystkie słodkości - uśmiechnął się szeroko, wodząc wzrokiem po piersiach koleżanek. - Z krową i psem mam niewiele wspólnego, jeśli już to ogar...
- Osioł? Bo nie dosłyszałam...
- rzuciła Jess.
- Wredna - mruknął Jason. - Ale jaka kochana - dodał zaraz.
- Ogar? To znaczy, że ganiasz w kółko za własnym ogonem, śmierdzisz mokrym psem i masz klapnięte uszka? Bo samiec konia to ogier - uśmiechnęła się przymilnie niewidoma mutantka.
- O właśnie. Bella, mówiliśmy o rasach. Jason jest czarny - rzuciła przypominając sobie niedawną rozmowę Indianka.
- Gramy, czy chcecie studiować anatomię zwierząt? – westchnął Jason. - Wiem, że kobiety różne rzeczy kręcą, ale bez przesady. Podłączyłaś to? - wskazał Jess na PS3. - Czy mam się tym zająć?
- Podłączyłam
- odpowiedziała Shadow. - Chcesz pokazać dziewczynom i koledze, na czym polega gra? - zaproponowała.
- Najpierw ty pokaż, rozkręcicie się, a potem wam wszystkim po kolei skopię dupska - odpowiedział i uwalił się na kanapie, gapiąc się na pojawiające się na ekranie intro Tekkena.
- Jess mówiła, że jesteś w tym dobry. Może więc ty pokaż? - rzuciła Ike patrząc na Jasona.
- Jestem dobry w wielu rzeczach, ale skoro nalegasz... Dla pięknej kobiety wszystko. Jess! Łap za pada, skopię cię na pokaz - rzucił wesoło, po czym usiadł na podłodze przed konsolą.
Jessica westchnęła, wiedziała, że porażka będzie bolesna... Niechętnie wzięła pada, wybrała postać i westchnęła raz jeszcze. Przy Jasonie walka trwała niecałą minutę i nawet nie wiedziała, kiedy przegrywała.
- Ale czy ja naprawdę muszę? - jęknęła cicho.
- Mogę ja - rzuciła radośnie Ike. Chciała się przekonać o co chodzi.
- Wzięłaś Michelle? - prychnął Ghettoblasta. - To ja biorę Bryana - uśmiechnął się szeroko i wybrał okienko z gębą siwego mężczyzny.
Jessica z chęcią oddała pada Ike i jeszcze raz na szybko wyjaśniła zasady. - Tym chodzisz, tym skaczesz, a tym go bijesz...
Ike spojrzała na pada, spojrzała na Jasona - Mam go tym walnąć? - bąknęła.
- Przydałoby się – powiedziała rozbawiona Jess.
- To by było interesujące. Jak się zdecydujesz daj znać, muszę to zobaczyć – oświadczyła Bella.
- Nie! Masz się patrzeć na ekran - Jason zrobił pauzę w grze i wskazał jej padem, którą postacią kieruje. - Ta laseczka w śmiesznych gatkach jest twoja, jak naciskasz przyciski, to ona będzie coś robić.
- Możesz już zacząć podglądać, tylko mi powiedz, na co bądź kogo mam się konkretnie patrzeć
- stwierdziła Jessica.
- To jak pilot od telewizora? - upewniła się Ike. Zrobiła zaciętą minę i umieściła mniej więcej palce na przyciskach. Po chwili trzymała już pada pewnie, choć kurczowo i trochę… nie tak.
- Weźcie jej wytłumaczcie jak to działa, bo nie wytrzymam - zaśmiał się chłopak - i zaraz będzie Tekken na żywo - rzucił wesoło.
Jessica zaśmiała się cicho i podeszła do koleżanki, układając jej dłonie na przyciskach, tak by mogła nimi operować w grze. - Każdy z tych kolorowych przycisków odpowiada za inny cios. Jeden to będzie kopnięcie, drugi cios ręką i tak dalej. Strzałkami przemieszczasz postać względem przeciwnika. Więc musisz stać przodem do bohatera Jasona i naciskać kolorowe przyciski, żeby postać atakowała - wyjaśniła. - Spróbuj - zachęciła ją.
- Mogę już spróbować was podglądać, ale jak mnie potem rozboli głowa, to wasza wina i będziecie się mną opiekować – zastrzegła Bell, jednak ostrzeżenie wypowiedziane zostało wesołym tonem. - To uwaga, Jess. Wchodzę - skupiła się i po chwili oglądała już rozgrywkę.
Jason wyłączył pauzę i odczekał kilka chwil, żeby Ike mogła popróbować różne ruchy swojej postaci. Korciło go, żeby jej spuścić lanie, jednak pozwolił dziewczynie się zaznajomić z grą.
- I jak? Lepiej? - zapytał.
Ike pierwsze próby podjęła na sucho. Przyciski ustępowały pod palcami. Patrzyła na pada, gdy wciskała przyciski. Potem przeniosła spojrzenie na ekran. Powtórzyła manewry - Ooo - rzuciła. Załapała zależności. - To lepsze niż telewizja - powiedziała. - Dużo lepsze - dodała. Skinęła głową, gdy była gotowa.
Jessica patrzyła przez chwilę na Ike, po czym przeniosła wzrok na Jasona, żeby Bella wiedziała, jak wygląda. Od razu przeszło jej przez myśl, że drażni ją ten koleś, ale bez niego życie w Instytucie byłoby nudnawe... - Nie martw się, Elixir potrafi sobie poradzić nawet z kacem-gigantem.
- No, ładnie ci idzie... A teraz wpierdol!
- zaśmiał się i ruszył do ataku. Kilka chwil trwało, jak Bryan rozniósł w pył Michelle. - Rewanż? - zaproponował Ghetto.
- A może ja? - zaproponowała nieśmiało Bella.
- O, zapraszam - uśmiechnął się szeroko Jason, szorując tyłkiem po dywanie i robiąc dziewczynie miejsce obok siebie.
Ike miała zaciętą minę. Załapała zasadę. - Kiedyś z tobą wygram - powiedziała do Jasona z szerokim uśmiechem. Podała pada Belli
- Chciałabym to zobaczyć - zaśmiała się Jess.
- Życia by ci nie starczyło, Ike - rzucił Jason, lustrując Bellę zaciekawionym wzrokiem.
- To samo mówił człowiek, który uczył mnie na prawo jazdy - zaśmiała się Indianka.
Bella zabrała pada i chwilę wodziła po nim delikatnie palcami, chcąc się z nim zaznajomić. - Jess, pomożesz? Tylko patrz na ekran, nie na Jasona! - zaśmiała się, głaszcząc pada. - Daj mi jeszcze chwilę – poprosiła.
- Pewnie coś w tym jest - Jason puścił Ike oczko. - Może chcesz korepetycje z Tekkena? - zaproponował. - Adam, a ty nie zagrasz?
- Ja... ja się nie patrzę na Jasona!
- rzuciła oburzona Jessica, robiąc sfochaną minę. No może przez chwilkę się patrzyła, ale to był ułamek sekundy. Zaczerwieniła się lekko.
- Tak - odpowiedział cicho Adam.
- Żyrafa śpi 20 minut na dobę. Załatw mi tylko liście akacji - rzuciła z wyszczerzem Ike.
- Uuu... Jessie, nie musisz już być moją cichą wielbicielką - roześmiał się Jason. - Właśnie koleżanka pomogła ci wyjść z cienia.
- Nie, wcale nie. To ja mam halucynacje
- uśmiechnęła się szeroko Bella. - No, mistrzu, zaczynamy?
- Cholera, żyrafa jest ode mnie lepsza! Ja śpię 50 minut na dobę
- skrzywił się Ghetto.
- Na pewno to halucynacje, Bell - burknęła Shadow.
- Ale nie masz potem ochoty na liście akacji - parsknęła Ike. - Ale na czas sesji egzaminacyjnej żyrafa jest idealna - zaśmiała się.
Adam wyglądał na nieco zdezorientowanego.
- Mam ochotę na inne liście, jeśli wiesz, o co chodzi - puścił jej oczko, po czym włączył kolejną walkę. I tym razem chwilę poczekał, aż nowa koleżanka zaznajomi się z postacią.
Bella wybrała pierwszą z brzegu postać. Nawet pada nie trzymała do góry nogami, co trzeba było uznać za pewien sukces. - To zaczynajmy - mruknęła po minucie, a jej palce po chwili śmigały po padzie z szybkością i wprawą szulera z trzydziestoletnim doświadczeniem zawodowym
Po chwili szok minął i Jason zaczął się bronić. Na szczęście chłopak miał nieco większe doświadczenie i zaraz zaczął wyprowadzać karkołomne combosy, które zjadały sporo energii przeciwniczce. O dziwo jednakże zwycięstwo należało do Belli.
Zaśmiała się i odrzuciła do tylu włosy - No, jak jeszcze trochę poćwiczysz... To może... Kiedyś... Uda ci się pokonać i mnie, a nie tylko niedoświadczone Indianki ... "Jestem słodka jak miód albo słona jak łza, jestem najszybsza, najskrytsza i gorąca jak iskra, kultowa, przebojowa, to właśnie ja..." – Bella zaśpiewała czystym, mocnym głosem. Po czym zagrała Jasonowi na nosie. - Jak się czuje nasz przegrany? – zapytała.
- Jesteś szajbnięta - dodał, śmiejąc się Ghetto. - Gratuluję, może to ja będę miał korepetycje u c...
Przerwało mu dzwonienie telefonu w spodniach.
- Sekundka, przepraszam na moment. No? - odebrał. - Co jest? ... No dobra. ŻE Z KIM GRACIE?! No to jasne, nie mogę tego przegapić. Już lecę, nie zaczynajcie beze mnie chłopaki!
Ike wciąż patrzyła w ekran. - Na wielkiego Manitu... Bell! - rzuciła ze śmiechem. Śmiała się jeszcze długo przeszkadzając nieco Jasonowi w rozmowie telefonicznej. Mało z kanapy nie spadła.
- Przepraszam panie, ale szykuje się mecz stulecia z Juggiem i muszę tam być - wyjaśnił z rozbrajającym uśmiechem. - Bawcie się dalej beze mnie - oddał pada Jess i ukłonił się teatralnie. Gwiżdżąc pod nosem uchylił okno, po czym wyskoczył na podwórko i pobiegł na boisko.
"Nawet niewidomej nie mogłeś pokonać w grze telewizyjnej, naprawdę chcesz grać z nim? Masz testament?" - wysłała mu jeszcze pożegnalny komunikat myślowy.
"Bo niewidoma oszukiwała" - odpowiedział. - "Do następnego."

Dziewczyny wraz z Adamem pozostały w salonie, gdzie razem toczyli kolejne boje w Tekkena. Ike szybko łapała zasady gry, szybko uczyła się też nowych kombinacji. Bawiła się świetnie. Jej triumfalny okrzyk przy pierwszym zwycięstwie został zakłócony przez wtargnięcie jakiś śmiertelnie poważnych dziwolągów, które gadały jakieś jeszcze dziwniejsze rzeczy… Instynkt podpowiadał jak najdalej posuniętą ostrożność. Wciąż z padem od PlayStation3 w dłoni wstała ze swojego miejsca czujna i gotowa zareagować natychmiast… Mangusty polujące na węże miały niezwykły refleks… Nie podobała jej się ta banda. Indianie nie lubili, gdy ktoś walił im się do domu z buciorami i jeszcze stawiał żądania.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Na wezwanie Jess w końcu pojawiła się Emma, która jako manager i zastępca dyrektora zwykle zajmowała się takimi sprawami. Chwilę podyskutowała na osobności z waszymi nowymi gośćmi, po czym wszyscy, tak jak staliście, wyszliście przed Instytut. To, co tam zobaczyliście, zdziwiło was jeszcze bardziej – przy pomniku Phoenix stał ambulans, nieopodal dwa wozy policyjne. Wyglądało to tak, jakby przyjechali odbijać prezydenta z rąk terrorystów. Kilka kroków od was, Emma rozmawiała przez komórkę.

- Musi być coś, co możesz zrobić Matt* - powiedziała. – Mamy tu cały kanadyjski super-zespół Alpha Flight przed Instytutem i jeszcze kilka innych osób. Stresują mi uczniów i chcą zabrać wszystkie dzieci. To nie może być legalne.
Urwała na chwilę, gdy podszedł do niej jakiś mężczyzna w garniturze i pokazał papiery.
- Mamy na wszystko pozwolenie, więc niech mi pani nie utrudnia pracy, pani Frost.
- Wiesz, gdzie możesz se pan wsadzić te papiery? – wypaliła marszcząc gniewnie brwi i zabierając mu teczkę.

Wy tylko wymieniliście spojrzenia i niemal parsknęliście śmiechem. Wiedzieliście, że Emma z pewnością im nie odpuści i ze spokojem obserwowaliście sytuację. Niedaleko was, przy jednym z wozów policyjnych Guardian rozmawiał z wielkim niczym Juggernaut, porośniętym futrem mężczyzną. Gestykulowali mocno, co nie oznaczało chyba nic dobrego.

- Rozumiem, co próbujesz mi wyjaśnić, Matt, ale mam tu jakieś papiery podpisane przez rodziców tych dzieci. – znowu doszły was słowa Emmy.
- To niepotrzebne i bezcelowe, pani Frost.
- Panie Stamford, czy może mi pan do ciężkiej cholery nie przeszkadzać gdy rozmawiam z naszym prawnikiem? Trochę kultury!
Mężczyzna odchrząknął i odszedł kawałek dalej, a wam znów chciało się śmiać. Emma wiedziała, jak ustawiać sobie ludzi, a ton, w jakim to robiła sprawiał, że mężczyźni nie potrafili jej się sprzeciwiać.
Nagle do blondynki podszedł futrzasty mężczyzna, na którego wołano Sasquatch.
- Gdzie jest Samuel Pare, Emmo?
- Sammy? A nie ma go w jego pokoju? – odparła pytaniem na pytanie Emma.
- Nie znaleźliśmy go.
- No cóż, Sasquatch, obawiam się, że…
- Chyba jest na boisku i gra z Cainem, Changiem i kilkoma innymi chłopakami w baseball. – wtrącił się Carter, chłopiec który był synem nowej pielęgniarki w Instytucie, Annie.

Alpha Flight skinęli sobie głowami, po czym ruszyli w tamtym kierunku wraz z Emmą. Nie mając nic lepszego do roboty Jess, Ike, Bella i Adam poszli wraz z nimi.

* * *

Mecz stał na niezłym poziomie i mimo wszystko był wyrównany. Cain zdecydował się nie używać swojej super siły i grało się naprawdę przyjemnie, a przy tym bardzo zabawnie. Do czasu. Jakiś kwadrans po tym, jak Jason zdobył pierwsze punkty, na boisku pojawił się wielki, futrzany koleś przypominający przerośniętego kota w towarzystwie jakichś mężczyzn w dziwnych kombinezonach, Emmy Frost i reszty X-Men. To byli Alpha Flight… A to nie oznaczało nic dobrego.

- Ty jesteś Samuel Pare? – zapytał Sasquatch wskazując palcem na chłopca-rybę.
- Sammy, za mnie! – Juggernaut zasłonił własnym ciałem Squid-Boy’a i stanął naprzeciw Sasquatch’a. Odrzuciliście sprzęt do gry i stanęliście po prawicy Caina. Atmosfera gęstniała z każdą chwilą i można ją było niemal kroić nożem.

- No proszę, Juggernaut… - Sasquatch położył obie dłonie na biodrach. – Odsuń się i oddaj mi chłopca.
- Pocałuj mnie, futrzaku! – wypalił Marko
- Odsuń się, Cain. – powiedziała spokojnie Emma. – Niech wezmą chłopaka, nic mu nie będzie.
- Po co chcą go zabrać? – Jugg spojrzał na White Queen.
- Ponoć są jakieś obawy odnośnie bezpieczeństwa dzieci w naszej szkole. I nie chcemy chyba pogorszyć tej sytuacji, prawda? – dojrzeliście dziwny błysk w oku Emmy.

Juggernaut po chwili chwycił się za głowę, potrząsnął nią i skinął porozumiewawczo. Wiedzieliście doskonale, że Emma wpłynęła na jego wolną wolę. Czasami tak robiła z niektórymi w Instytucie, dlatego większość uczniów jej nie lubiło, a kolejna część chętnie by ją poszatkowała i zakopała pod płotem.
- Grzeczny chłopiec. – mruknął szyderczo Sasquatch w kierunku Jugga, zabierając z sobą Sammy’ego.

* * *

Wróciliście wszyscy na front Instytutu, gdzie Guardian pogratulował swoim kolegom dobrze wykonanej roboty. Juggernaut, oswobodzony już z mentalnego nacisku White Queen, gorączkowo dyskutował z Emmą.
- Dlaczego go zabierają, Emma? I gdzie do cholery jest Erik? Nie powinien na to pozwolić.
- Zabieramy go, bo grał w baseball z kryminalistą! – wtrącił się Stamford.
- W innej sytuacji już bym cię wcisnął w ten mur, człowieczku! – warknął Cain. – Komu zrobiłeś dobrze, że uczynił cię królem, co?
- Stanowi Nowy Jork! – wypalił Stamford. – I jeśli naprawdę nazywasz się ‘Juggernaut’, to po ciebie też kogoś przyślemy!

Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Póki co, nie reagowaliście, obserwując sytuację. Chwilę później od strony drzwi prowadzących do Instytutu doszedł was krzyk. Odwróciliście wszyscy głowy i zobaczyliście, jak Rogue szamota się z Puck’iem, próbując wyrwać mu z rąk małego Charles’a, który również krzyczał z przerażenia.

- Przestań mi utrudniać, paniusiu, bo ktoś na tym ucierpi! – rzucił Puck.
- I to będziesz TY! - nawet nie wiedzieliście jak i kiedy, pojawił się przy nim Juggernaut i potężnym ciosem posłał niskiego mężczyznę w pobliskie krzaki. Nim zdążyliście ogarnąć, co się wydarzyło, Cain już zakładał na głowę swój hełm i rzucił do kobiet. – Annie! Rogue! Zabierzcie dzieci i do środka!

Zrobiło się gorąco. Annie nie zdążyła wbiec do środka, gdy podleciał do niej Guardian i porwał ją ze sobą. W tym momencie w drzwiach pojawił się Magneto z Jean-Paulem.
- Northstar, zajmij się Annie! – rzucił Erik osłaniając Rogue i swojego syna, by bezpiecznie weszli do środka.
- Się robi, szefie. – rzucił wasz nauczyciel i po chwili już go nie było.

Pozostali Alpha Flight już biegli w waszą stronę i nie mieli zbyt pokojowych zamiarów, nieopodal Juggernaut starł się z Sasquatch’em – mogliście sobie łatwo wyobrazić jaki burdel pozostawią po sobie ci dwaj kolosi. Nie mieliście większego wyboru, jak stawić czoła kanadyjskiej drużynie.
- Zatrzymajcie ich na chwilę, Matt wpadł na jakiś pomysł! Jess, dowodzisz! – rzuciła Emma wbiegając do Instytutu.

Łatwiej było chyba powiedzieć, niż zrobić. Earthmover machnął rękoma i po chwili z ziemi wyrosły trzy kamienne, olbrzymie gobliny, które sunęły w waszym kierunku. Snowbird zaczęła zmieniać się w wielką, śnieżną sowę, a Shaman kumulować nad głową jakąś fioletową kulę energii. Wiedzieliście, że za chwilę walka zacznie się na dobre…

[*Matt Murdock - adwokat Instytutu :P]
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Shadowdeath

Pomimo prób Emmy, wyglądało na to, iż nie obejdzie się bez użycia przemocy. Właściwie to dziewczyna na to liczyła i czekała cały czas na jakiś sygnał, że mogą im już skopać tyłki. W końcu zdarzył się cud – Jugg zaatakował, szefostwo się wycofało, a ona znów miała dowodzić.
”Yeah!” – pomyślała zachwycona Jessica i rozejrzała się po zebranych. W duchu dziękowała, że wykłady o Alpha Flight prowadził Beast z Bishopem, dzięki temu coś zapamiętała. Gdyby to Cycek lub Emma byli, zapewne teraz stałaby jak kołek i zastanawiała się, co robić.
Nigdzie nie widziała Petera, będą musieli sobie jakoś bez niego poradzić.
- Bella, namieszaj trochę temu ptaszkowi w myślach i jak dasz radę, to ją wyłącz! – rzuciła do koleżanki. – Alastair, osłaniaj ją i pomagaj w miarę możliwości! Jason, łap Adama i zajmijcie się tymi kamiennymi stworami! Chang, weź Ike ze sobą i załatwcie sprawę tak, by ich więcej nie było! – Jessica wskazała na Earthmovera i miała nadzieję, że towarzysze od razu załapią, o co jej chodzi. Żałowała, że Petera nie ma przy nich i nie może zrobić telepatycznego kanału, którym mogłaby wydawać rozkazy.
- A oni? – zapytał stojący obok niej Ghetto, zerkając na tworzącego jakąś kulę energii mężczyznę i kobietę w zielonym stroju.
- Strzel do nich, Jason i resztę zostaw mnie. Tylko odwróć ich uwagę na chwilę i już ja się nimi odpowiednio zajmę. A teraz RUSZAJCIE! – krzyknęła.

Zmieniła się w dym, na chwilę zastygła w miejscu i poczekała, aż Ghettoblasta wystrzeli w jej przeciwników. Skupiła się, rozdzielając na dwa osobne obłoczki i gdy tylko chłopak zajął tamtą dwójkę swoimi blastami, pomknęła w ich stronę z zamiarem dostania się do płuc mutantów. Gdyby się to nie udało, zawsze mogła otoczyć głowy atakujących i tak samo odciąć dopływ powietrza, by pozbawić przytomności. Nie chciała nikogo zabijać, a w takich akcjach miała już sporo doświadczenia.
Ostatnim pomysłem Jessici było utwardzenie dymu i atakowanie nim członków Alpha Flight, aż reszta towarzyszy nie upora się ze swoimi przeciwnikami i jej nie pomoże. Mimo wszystko liczyła, że plan wypali i sama da radę zająć się tamtą dwójką.
„Peter, gdzie jesteś?” – pomyślała. – „Emma, jak możesz, wyślij kogoś po Petera, jest nam potrzebny” – wysłała komunikat myślowy do nauczycielki.
Obrazek
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Ghettoblasta

Grało się całkiem miło i przyjemnie, dopóki na boisku nie pojawił się ten zmutowany futrzak razem z Facetami W Czerni. No i jeszcze sama White Queen się zjawiła, co zwiastowało jedno – nie było dobrze i sprawa śmierdziała zdechłą rybą. Początkowo Jason stał nieco z boku, ale gdy Sasquatch (tak się chyba nazywał ten rudy Yeti) zaczął się dobierać do Sammy’ego, skala ciśnienia dramatycznie zmierzała do zenitu. Juggernaut się postawił, Jason i reszta chłopaków też przy nim stanęła na znak solidarności. Za kogo oni się uważali, żeby włazić tu z buciorami i zabierać ich kumpla z powrotem?
- Spadać do siebie zbierać listki klonowe! – wypalił Jason.
- Nie mieszaj się do tego synu, to nie twoja sprawa. – rzucił majestatycznie Guardian.
- Nie mów do mnie ‘synu’, nie jesteś moim ojcem. – prychnął Ghetto.
- Uspokój się, Jason, nie pogarszajmy sytuacji. – powiedziała Emma gromiąc go wzrokiem.

Ghetto jedynie mruknął coś pod nosem, po czym zmarszczył brwi i z grobową miną przypatrywał się Alpha Flight. Po chwili Emma zaczęła grzebać w głowie Juggowi i przynajmniej chwilowo zmieniła jego podejście do tematu, co skończyło się tym, że wszyscy grzecznie wrócili pod drzwi Instytutu.

Sielanka długo nie trwała. Puck zamierzał porwać dziecko Rogue, co mogło zakończyć się w jedyny słuszny sposób. Juggernaut tak przyłożył kurduplowi, że tamten wylądował w pobliskich krzakach.
- Wow!!! – krzyknął Jason i klasnął w dłonie. – Co za cios! Musisz mnie tego nauczyć, Cain!

Na rozmowy nie było już czasu, bo szykowała się niezła zadyma. Northstar dorwał Guardiana i gdzieś z nim zniknął, natomiast pozostali z pozostałych zaczęli na nich nacierać, co akurat jedynie ucieszyło Ghetto. Od początku bowiem chłopak chciał spuścić im manto i jedynie się uśmiechnął, gdy Jess wydawała polecenia wszystkim zebranym X-Men. On miał zająć się trzema kamiennymi goblinami, co przyjął z nieskrywaną radością.

Najpierw jednak skupił się na Vindicator i Shamanie – przycelował, wypuścił dwie wiązki plazmy i ruszył w kierunku zbliżających się kamiennych goblinów. Zakrzyknął przy okazji do Adama:
- Zajmij ich czymś, ewentualnie spróbuj spowolnić i osłaniaj mnie! Ja zajmę się resztą!

Ghettoblasta skupił się, po czym uwolnił kolejne blasty plazmy, które powędrowały w kierunku nacierających humanoidów. Jeśli się uda, zamierzał rozbić maszkary i nie pozwolić zbliżyć się do Instytutu. Lawirował między nimi korzystając ze swoich umiejętności zdobytych w parcour i starał się nie dać się trafić, jednocześnie samemu atakując. Musiał w tej chwili zaufać Adamowi, z którym do tej pory jeszcze nie walczył i wierzyć, że ten osłoni jego tyłek, gdy przyjdzie co do czego. Wolałby, żeby to Chang go osłaniał, ale Grim akurat zajęty był czym innym.

Ghetto skupił się na celu – miał zamiar wykonać jak najlepiej swoją robotę.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Grim i Ike

Trzeba było przyznać, że nawet to zdołałoby wprawdzie zepsuć mecz, ale niewiele więcej. Dopiero kiedy postanowili odebrać dziecko Rogue, co nie mogło nawet wydawać się niezłym pomysłem, zaczęła się prawdziwa walka. Po chwili Juggi spiął się z kanadyjską wersją Wielkiej Stopy, dla którego, jak uznał w tej chwili Chang, byłoby lepiej gdyby faktycznie był tylko mitem. Jess zaczęła wykrzykiwać rozkazy, i Grim, nawykły do posłuszeństwa wobec starszych rangą, natychmiast wziął się za ich wykonywanie. Ruszył w stronę Earthmovera, gestem wskazując Ike żeby postarała się zajść go od drugiej strony. Jeśli będzie musiał bronić się przeciw atakom z dwóch kierunków, życie stanie się dlań o wiele trudniejsze. Sam tymczasem przesadził sprawnym skokiem niewysoką ławeczkę, nawet nie zwalniając w biegu, i zaciskając pięści wystawił na nich niewielkie, kostne wypustki, starając się je utwardzić jak mógł najlepiej; choć nie było tego widać, podobny zabieg zastosował do swoich stóp.
Ike nie podobały się następujące po sobie teraz wydarzenia. Zdecydowanie nie lubiła takiej zabawy... I nie dało się ukryć, że ją to rozdrażniło. Gdy Jess wydała polecenie, Indianka skinęła głową i rzuciła okiem na Grima. Zrozumiała gest. Indianie musieli rozumieć gesty. Z kocią zwinnością rzuciła się w stronę wskazanego delikwenta natychmiast zmieniając zwierzę, z którego zdolności korzystała. Nim Grim znalazł się w zasięgu splunęła Earthmoverowi jadem kobry w oczy i dla bezpieczeństwa uskoczyła niczym cofająca się po ataku żmija. Jad kobry miał zasięg nawet do 3 metrów, ale w tym pędzie Ike nie miała pojęcia czy trafiła, tym bardziej, że udzieliła jej się agresja zwierzęcia. Cieszyła się teraz w głębi ducha, że może niepostrzeżenie zmieniać wzory swoich zachowań i że mistrzowie kung-fu, którzy dawno temu opracowali Styl Żmii byli tak dobrymi obserwatorami...
Obserwował kątem oka niesamowitą prędkość i zwinność Ike; musiał oddać sprawiedliwość jej umiejętnościom, jakkolwiek silnie nie byłyby wsparte przez mutację, jak na człowieka Zachodu i tak była z pewnością oddana temu co robiła. I niewątpliwie poruszała się z gracją, która nie była nie tylko zabójcza, ale i piękna. Teraz jednak nie było czasu na zachwyt. Grim niemal natychmiast, dopadłszy przeciwnika przeszedł do stylu Zimowego Tygrysa, zapewne stworzonego przez kogoś z północy Chin; twarde, szybkie uderzenia po prostej, zarówno rękami jak i nogami, i stawianie raczej na bloki niż uniki miały zapewnić mu konieczność walki w inny sposób, niż przeciwko Ike, tak aby dodatkowo rozproszyć przeciwnika. Dodatkowo co chwilę zerkał za plecy towarzyszki, żeby upewnić się, czy Earthmover nie postanowił przypadkiem zaprosić do pomocy któregoś ze swoich golemów.
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: the_weird_one »

Bella i Alastair

Doskonały mecz zakończył się zdecydowanie niesympatycznym akcentem gdy dziwne towarzystwo wtargnęło tutaj. Razem z X-menami i Juggerem ustawił się w linii, zastanawiając się, o co chodzi gdy pani Frost zdecydowanie nakazała Jasonowi i jeszcze usilniej olbrzymowi pozwolić im zabrać kolegę. Bynajmniej mu się to nie podobało, ani trochę, choć niepełna wiedza o poznanym niedawno Sammy'm i lodowaty ton telepatki powstrzymały go od komentarza. Sądził jednak, że coś jest nie tak, zwłaszcza po nader natarczywym zachowaniu Alpha Flight, choć nie miał pojęcia jak się ta grupa nazywa.

Dyskusja trwała zaś atmosfera robiła się napięta niczym stalowa linka na której by podnosić kilkutonowy kontener. Aż wreszcie Jugg znalazł jedyne rozwiązanie zmieniające atmosferę na nieco zdrowszą. Może metoda brutalna, ale chyba wszystkim zgromadzonym chodziła po głowie, stwierdził Alastair.

Natychmiast zareagował na rozkaz Jess, jak się do niej zwróciła Emma. Mimo próby zachowania dystansu do zachowań pani Frost, skrywać musiał dzieloną z innymi niechęć do niej, pogłębioną takimi sytuacjami. Rozumiał, że ma jakiś plan i zamierza go zrealizować, tym niemniej wydało mu się to wysługiwaniem nie tak dobrze wyszkolonymi uczniami instytutu do zyskania na czasie dla realizacji własnych, nie wiadomo czy skutecznych celów.
Zamierzał ruszyć na kobietę-sowę i spróbować po desperackim biegu schwytać ją nim zdoła ulecieć i atakować diabli-wiedzą-kogo-i-jak, jako wsparcie dysponującej równie zagadkowym dla niego talentem niewidomej dziewczyny imieniem Bella. Jeżeli miał być pomocą, co mogło wynikać z nieznajomości jego zdolności, wszak był X-Menom niemal obcy, to zapewne oczekwiano od Belli że sobie sama poradzi. Momentalnie, błyskiem we właściwy sobie sposób reagował na rozkaz, zamierzał ruszyć biegiem na Snowbird... aż usłyszał, że Jess zmieniła nieco pierwotny rozkaz Jasona. Sytuacja była dla niego nader chaotyczna, przekonany był jednak, że Bella lepiej poradzi sobie ze Snowbird niż on sam, zaś zarówno ona jak i ktoś inny może potrzebować pomocy gdy kamienne... konstrukty podejdą. Jako że tylko pechowy i osamotniony w swym zadaniu Adam miał się nimi zająć, oczywiste było iż zdołają sprawić by wymiana argumentów stała się intymna i osobista. Wtedy mógł się przydać naprawdę ochraniając kogoś. Uganianie się w tym momencie za ptakiem nie było dobrym pomysłem i liczył na to, że Jason, sądząc po wystrzelonych przez niego promieniach, będzie w stanie temu zaradzić. Oczywiście tylko w kiepskim wypadku gdy Bella nie dałaby rady sama unieszkodliwić lub osłabić w jakiś sposób celu.

Dla Belli wydarzenia nie działy się zbyt szybko, aż do momentu, gdy usłyszała rozkaz Jessiki. Nie była aż tak silna telepatka, mimo wszystko. Ale wiedziała dwie rzeczy. Po pierwsze nie chciała zawieść reszty, po drugie, dopóki nie spróbuje, nie będzie wyrywać się do przodu z realizacją planu zastępczego. Tylko kim i, co ważniejsze, gdzie był teraz tajemniczy Alastair?
- Alastair! Odezwij się! - krzyknęła. Musiała go namierzyć, wiedziała, że za chwile informacja o jego położeniu może być w jej przypadku kluczowa, skoro mieli zdziałać coś razem. Potem skupiła się na wykryciu... sowy? No cóż, zapach piór nie mógł być żadna ułudą. Nosowi ufała dużo bardziej niż zawodnym i, zawsze cudzym, oczom. Miała dzika nadzieje na dwie rzeczy, po pierwsze ze treningi u White Queen jednak nieco podniosły poziom jej umiejętności oraz że umysł ptaka będzie choć ciut mniej skomplikowany niż ludzki i uda jej się choć chwilowo skołować przeciwniczkę. Czy naprawdę zawsze miałaby ją załatwiać natura? Zmutowane rośliny i ptaszyska? Jeśli tak, to chyba czas pomyśleć o domu w betonowej twierdzy.
Gdyby jednak ptaszydło było bardziej uparte i nie odpuszczało, nie chciało spotkać się w czułym uścisku z Matką-Ziemią po samodzielnym, spiralnym locie w dół, zawsze mogła spróbować skoczyć i wyrwać mu lotki, bez tego daleko by nie poleciało, oczywiście zakładając, że będzie akurat bardzo nisko i relatywnie niedaleko. W każdym razie jednak wolała się mierzyć z przeciwnikiem, który stoi twardo na ziemi.

- To ja, miło mi! - odwrócił się na moment do Belli i przerwał jej rozmyślania Alastair, rozumiejąc, że nie widzi gdzie on jest, nie będąc jednak pewnym czy jej potrzebne. - Zajmij się nią... jakkolwiek umiesz! Będę Cię osłaniał, gdyby którykolwiek ruszył na ciebie!
Rozejrzał się z powrotem, dzięki swej mutacji momentalnie orientując się w sytuacji i widząc, co się dzieje. Earthmover miał być zajęty przez co może "golemy" się rozproszą. Alastair zamierzał liczyć się z każdą sytuacją i w zależności od rozwoju zdarzeń przydać tam, gdzie trzeba. Absolutnym priorytetem było przesłonięcie drogi do niewidomej dziewczyny dla każdego z tych prostaków, choćby i monstrualny oponent pana Caina miał wygrać ich osobistą rywalizację i sytuacja wymagałaby stanięcia mu na drodze. Jeżeli zaś byłoby to cokolwiek z kamienia, zamierzał przyjąć znaną mu dzięki karate postawę Sanchin Kata i koordynując ciało próbować roztrzaskać takiego w słabszym, bardziej kruchym punkcie - ręce lub optymalnie nodze. Mogli to wschodni mistrzowie sztuk walk, on z mutacja był do tego tym bardziej predysponowany... ból nie mógł być tak wielki i nie stanie się nic, czego Elixir nie mógłby... naprawić. Jeżeli zaś samej Belli nikt nie zagrozi, zamierzał zareagować gdyby Jasonowi i drugiemu chłopakowi któryś zagroził. Jednakże gdyby i tu sytuacja układałaby się idealnie, zamierzał pomóc będącej już kompletnie dymem Jess, nie chcąc ryzykować sprawdzania, czy dwie osoby to dla niej nie za dużo... Mógł spokojnie obezwładnić jeden z jej celów.
Gotów na każdy scenariusz, czekał na rozwój sytuacji, zamierzając przydać się najlepiej jak umie. Kwestia Sammego była dla niego trudna do ogarnięcia rozumem, ale fakt, iż ktoś był na tyle bezczelny by tknąć młodego Charlesa przechodził wszelkie pojęcie i normy.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mekow »

Adam

Adam musiał przyznać, że naprawdę dobrze się bawił grając z koleżankami na konsoli i kibicując im, kiedy grały miedzy sobą. Mógłby nawet powiedzieć, że było to jedno z najlepiej spędzonych popołudni od... dawna.
Niestety sprawy musiały przybrać inny obrót, nie tyle zły, co nawet tragiczny - przynajmniej w jego mniemaniu. Banda jakichś nieznanych mu osób uznała, że szkoła ma być ich własnością, a jej uczniowie... no właśnie, kim? Ich niewolnikami?!? Nie można było na to pozwolić!

Jessika wydała polecenia i Adam, wraz z poznanym wcześniej kolegą, mieli się zająć kamiennymi goblinami, które na nich nacierały. Adam przez chwilę zastanowił się co właściwie mógłby zrobić. Jego szkło przeciwko kamiennym posągom wydawało mu się być czymś niczym nożyczki - w znanej grze "kamień, papier, nożyce". Mimo iż nie był pewny czy uda mu się im zaszkodzić, ale musiał działać - tak jak uczyli go na treningach.
Ponieważ akurat nie miał przy sobie swoich butelek (a jedynie dwie małe szklane kulki w kieszeni dresu), odwrócił się przodem do budynku i skierował ręce ku górze. Z okna na pietrze, wyskoczyły cztery szyby i pozostawiając za sobą puste framugi poleciały w jego stronę.
- Zajmij ich czymś, ewentualnie spróbuj spowolnić i osłaniaj mnie! Ja zajmę się resztą! - usłyszał głos Jasona.
Adam nie miał nic przeciwko zastosowaniu się do jego planu. Liczył na to, że Jason okaże się w tej grze papierem, który pokona kamienne stwory. On sam musiał go tylko osłonić. W tym celu "skleił" trzy szyby ze sobą, tworząc z nich naprawdę mocną, kuloodporną szybę. Wskazując na nią swoją lewą ręką utrzymywał ją w powietrzu nad Jasonem - wiedział, że musi mieć on pole ostrzału. Gotowy był jedną myślą, wspomaganą przez ruch ręki, zmienić położenie stworzonej tarczy i osłonić kolegę, czy też siebie, przed wrogimi pociskami.
Jednocześnie musiał też jakoś zaatakować. W tym celu, wykonując odpowiedni ruch ręką, przemienił czwartą szybę na około 20 mocnych szklanych kulek, na oko o średnicy 2cm. Namierzył najbliższego skalniaka i z całą mocą cisnął w niego kilkoma kulkami. Gdyby trafił człowieka, zapewne by go zabił, ale w tym przypadku Adam liczył się z możliwością nie do końca udanego ataku. Drugim jego pomysłem, jaki miał w zanadrzu, było posłanie kulek pod nogi biegnących aby utracili oni równowagę. Wiedział, że i tu należało liczyć się z faktem iż nie walczy przeciwko ludziom i jego szkło może zostać po prostu zmiażdżone. W takim przypadku mógł liczyć tylko na to, że Jason okaże się skuteczniejszy, a jemu pozostawało ich osłaniać. Miał jeszcze kilka kulek w zapasie i postanowił ich użyć ciskając nimi w innych atakujących ich napastników - gdyż jak głosi przysłowie "najlepszą obroną jest atak".
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Acid
Marynarz
Marynarz
Posty: 320
Rejestracja: sobota, 10 listopada 2007, 17:57
Numer GG: 20329440
Lokalizacja: Dundee (UK)

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Acid »

Jess wydała rozkazy i walka zaczęła się na dobre. Jason posłał dwa blasty w kierunku Shamana i Vindicator, jednak oboje Alpha Flight byli zbyt daleko, by Ghetto czysto trafił i jeden z promieni jedynie musnął bok rudowłosej kobiety, a drugi nie zrobił zupełnie szkody Shamanowi. Mężczyzna natomiast zdążył utworzyć kulę energii i cisnął ją w kierunku zdezorientowanego Alastaira.

Quickblood nie zdążył w porę odskoczyć i fala uderzeniowa posłała go na frontową ścianę Instytutu. Póki co był nieźle oszołomiony. Jason w tym czasie działał już z wielkimi, kamiennymi goblinami. Strzelając plazmą odłupywał wielkie płaty skalne z ich niekształtnych ciał i póki co nie został nawet draśnięty. Do czasu. Stworzona przez Adama tarcza, która miała osłaniać czarnoskórego mutanta została rozbita przez jednego z przeciwników, a resztki szkła rozsypały się na Ghetto, który z poranioną twarzą atakował na oślep i unikał intuicyjnie ciosów. Adam wyglądał na całkowicie rozkojarzonego i nie wiedział ani co z sobą począć, ani do końca kogo atakować, co nie mogło przynieść pożytku dla grupy.

Bella radziła sobie średnio. Zmieniona w sowę Snowbird odpierała mentalne ataki niewidomej kobiety i choć początkowo wydawało się, że jej się to nie uda, to po chwili jednak Snow zaczynała mieć przewagę nad słabnącą Bellą.

Dużo lepiej radzili sobie Ike i Grim. Co prawda atak jadem Earthmover zablokował tworząc przed sobą ścianę ze skały, która ochroniła jego oczy, jednak nie potrafił się uchronić przed atakami Changa. Początkowo przyjął na blok kilka ciosów Chińczyka, jednak rozkojarzony poczynaniami Ike nie mógł się długo utrzymać. Kolejne trzy szybkie uderzenia Grima - w brzuch i twarz posłały Earthmovera na ziemię. Chang miał wymierzyć ostateczny cios, mający pozbawić przytomności mężczyznę, jednak Mover uniósł obie ręce w górę w geście poddania się. Jednocześnie runęły dwa kamienne gobliny stworzone przez niego. Trzeciego rozbił Jason. Wiktoria nad pobitym Earthmoverem nie trwała długo, gdyż kolejna rzucona przez Shamana kula energii posłała Ike i Changa w pobliskie krzaki.

Nieopodal toczyła się walka tytanów – Sasquatch potężnym prawym sierpowym posłał Jugga na ziemię, aż Cainowi od tego ciosu spadł z głowy hełm. Marko jednak nie zamierzał się poddawać i rzucił się na Wielką Stopę. Razem wpadli na pomnik Phoenix i doszczętnie go zniszczyli okładając się dalej na jego gruzach i nie zwracając uwagi na pozostałych.

Nieco wcześniej Snowbird przedarła się przez mentalne ataki Belli, nadleciała i chwyciła dziewczynę za barki swoimi szponami. Bella syknęła z bólu a potem poszybowała w górę. Jess w tym czasie rozdzieliła się na dwie części, chcąc wlecieć do płuc Shamana i Vindicator – widząc jednak, że Shaman skrył się za polem siłowym, Shadow złączyła się w jedno ciało i popłynęła nozdrzami rudowłosej do jej płuc. Chwilę trwało, gdy Vindicator straciła przytomność i padła na ziemię. Gdy Jess wróciła do własnej postaci i zamierzała zająć się Shamanem, otrzymała dwa ciosy w plecy i głowę szklanymi kulami Adama. Kobiecie aż zakręciło się w głowie i omal nie upadła.

Bella, będąc już kilka metrów nad ziemią, zdzieliła Snowbird w twarz. Raz, drugi, trzeci. W końcu zmieniona w sowę kobieta puściła mutantkę, sama pikując w dół – ciosy musiały w końcu do niej dotrzeć i nieco otumanić. Gdy niewidoma kobieta pogodziła się już z twardym lądowaniem, nagle poczuła, że ląduje w czyichś ramionach. Po zapachu wyczuła, że to Jason. Oboje klapnęli na ziemi, a Ghettoblasta posłał jeszcze w kierunku Snowbird wiązkę plazmy, która uderzyła w nią, posyłając w krzaki.

Obok Sasquatch uderzył w ambulans niszcząc go niemal w całości, a walka między nim a Juggernautem nie toczyła się już na pięści. Panowie okładali się gruzem z pomnika Phoenix, powyrywali kilka okolicznych drzew i rzucali w siebie radiowozami. Gdy mieliście zająć się Shamanem, który już tworzył kolejną energetyczną kulę, między walczących wpadł Sammy rozdzielając dwie strony swoimi łuskowatymi dłońmi.
- PRZESTAŃCIE! WSZYSCY! – krzyknął, a jego twarz zdradzała determinację i strach. Spojrzał na Shamana i Earthmovera. – Pójdę z wami! Zostawcie inne dzieci, a ja pójdę z wami… Tylko już przestańcie walczyć… Proszę!
- Nie, Sammy! – Cain chwycił za leżące nieopodal drzewo.
- Wszystko ok, Cain! – powiedział Squid-Boy. – To wszystko moja wina! Powiedziałem wczoraj mamie przez telefon, że jesteśmy przyjaciółmi… a ona pewnie zawiadomiła policję, że zadaję się z tobą… Nie chcę, żebyście się dalej bili z mojego powodu. – chłopak omiótł twarze wszystkich zaangażowanych w bójkę. – To niepotrzebne… to GŁUPIE!

Zaprzestaliście walki. Po chwili z Instytutu wybiegła Emma i Stamford w towarzystwie swoich ludzi.
- Macie szczęście, X-Men… - mruknął mocno niepocieszony tajniak. – Dzisiaj wam się upiekło, macie wyjątkowo przekonującego prawnika. Zabieramy chłopaka i zwijamy się! – krzyknął do swych ludzi.

Ike i Chang wrócili z pobliskich krzaków. Nie wyglądali źle, za wyjątkiem lekkich poparzeń. Tak samo miał Alastair. Gdy adrenalina opadła, Bella poczuła głębokie zadrapania od szponów Snowbird na swoich barkach. Piekły niesamowicie. Pozostali mieli więcej szczęścia i wyszli z opresji nietknięci. Twarz Juggernauta wyglądała tak, jakby zderzyła się z ciężarówką.

Odpoczywaliście po walce i patrzyliście, jak Alpha Flight zabierają swoich poturbowanych towarzyszy. Vindicator i Snowbird odzyskały przytomność, Earthmover był mocno pobity, a Guardian dostarczony na miejsce przez Nortshara krwawił z rozkwaszonego nosa. Patrzyliście, jak Squid-Boy żegna się długo i czule z Cainem - wyglądało to dla niektórych nieco groteskowo i dziwnie. Jugg jeszcze długo stał na podwórku, wbijając wzrok w miejsce, gdzie przed chwilą zniknął samochód z Sammy’m. Chwilę później cały podjazd do Instytutu był już wolny. Pojawił się też Magneto.

- Cain, ja…
- Zamknij się, Erik. – przerwał mu Marko. – Nie chcę słyszeć żadnej twojej patetycznej paplaniny ani pierdół o wyższym nauczaniu. Bo gdyby którekolwiek z tych bzdur było prawdą… nie pozwoliłbyś, żeby Sammy wrócił do tego piekła, które nazywa domem…

Jugg odwrócił się i przekroczył drzwi Instytutu. Słońce powoli zachodziło, gdy staliście przed Akademią X patrząc na ciemniejące niebo.
- Dzisiaj jest piątek, jutro macie wolne. Możecie świętować sukces. – powiedział spokojnie Magnus, po czym wrócił do budynku.
Seks jest jednym z dziewięciu powodów do reinkarnacji. Pozostałych osiem się nie liczy.

Obrazek
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men[b]Ike[/b] Indianka wyłoniła się

Post autor: WinterWolf »

Ike

Indianka wyłoniła się z krzaków, gdy w końcu udało jej się pozbierać. Nie była wcale zachwycona. Wręcz przeciwnie. Była rozdrażniona i pierwszy raz w życiu było to po niej widać. Używanie zdolności samych agresywnych drapieżników i stres wynikający z tej walki się skumulowały. Ból od oparzeń i gwałtownego, niespodziewanego upadku wcale sprawy nie ułatwiał. Ike otrzepała się mamrocząc coś pod nosem i zgrzytając zębami. Nerwowym, gwałtownym ruchem odrzuciła kilka gałązek, które właśnie udało jej się wyplątać z włosów. Gdyby mogła spaliłaby Alpha Flight na miejscu samym tylko spojrzeniem. Patrzyła na wycofujących się ludzi spode łba. Banda tchórzliwych psów!
Mimo wszystko starała się uspokoić. Rozejrzała się wokół. Widok nie był pocieszający, a już tym bardziej nie był kojący. Nawet bez pożyczonych zmysłów czuła zapach krwi, który dodatkowo drażnił.
Ike skontrolowała swój własny stan. Nie było źle. Kilka otarć i bolesne oparzenia. Przymknęła na chwilę oczy chcąc przywrócić sobie jasność myślenia. W tej chwili miała po prostu ochotę dać komuś solidnie w pysk... Nie było to zdrowe uczucie. Jak zminimalizować dyskomfort? Oparzenia i otarcia są bolesne... Pomóc może regeneracja obrażeń. Jakie zwierzę dysponuje poprawioną regeneracją? Dopiero po dłuższej chwili Indiance do głowy przyszły ośmiornica i traszka. Ośmiornica potrafiła zatamować krwawienie i zregenerować właściwie każdą część ciała... Ale niestety cechowała ją też spora agresja. Traszka miała nieco słabsze zdolności. Regeneracja kończyn trwała u niej dłużej... Ale Ike nie potrzebowała niewiadomo jakich zdolności w tej chwili. To tylko uciążliwe oparzenia... No i wpierw i tak chciała pod prysznic... Nie miała zamiaru później męczyć się z piaskiem i żwirem pod zagojonymi otarciami.
Ike zdołała na tyle zapanować nad nerwami. Rzut okiem na Jess upewnił ją, że Shadow nie tylko stoi o własnych siłach, ale raczej nic poważnego jej nie dolega. Ruszyła więc w stronę Belli i Jasona. Od nich wyraźnie czuła krew. Może któreś będzie potrzebowało pomocy w dotarciu do ambulatorium...
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: BlindKitty »

Grim + Ike, Bella

Na szczęście, żaden z kamiennych stworów nie próbował zaszkodzić ani Ike, ani samemu Grimowi. Earthmover zaś, mimo że próbował obronić się przed połączonymi atakami, szybko padł. Niezłym wyczynem z jego strony i tak był fakt, że nie stracił przytomności po tych ciosach które otrzymał; być może jako mutant był wytrzymalszy niż zwykły człowiek, a może po prostu przeszedł porządne szkolenie i trening.

Leżąc jeszcze, dotknął policzka, na którym dopiero co zagoiły się cięcia otrzymane podczas katastrofy Blackbirda w Szkocji. Był cokolwiek poparzony energią Shamana, co oznaczało, że pewnie zostaną mu blizny, ale to nie był wielki kłopot. Poza tym poparzoną miał klatkę piersiową i brzuch, przyjął chyba kulę dokładnie na klatę.
Wyplątanie się z krzaków zajęło Grimowi nieco dłuższą chwilę niż Ike, bo i kula Shamana posłała go nieco dalej, także kiedy miał okazję rozejrzeć się po polu bitwy, dziewczyna stała już przy Belli. Obie wyglądały na uszkodzone, więc podszedł do nich.
- Ikenonhne? Isabello? Potrzebujecie pomocy? - zapytał, przyglądając im się uważnie. Człowiek w takich sytuacjach często nie ma świadomości odniesionych obrażeń.
- Potrzebuję zimnej wody - burknęła Ike. Machnęła ręką z roztargnieniem. Rozmawianie z nią teraz nie było najlepszym pomysłem. - Chodźmy... Zajmijmy się tym... Jason mówił, że Elixir zna się na leczeniu - powiedziała. Drogę pamiętała dobrze. Przez całe trzy dni chodziła tam przecież niemal non stop do nieprzytomnej Jess.
- Mam na imie Bella. Po prostu - sprostowala odruchowo - Ja... Chyba. - Wstala dosc chwiejnie - Chyba mnie podrapala - skrzywila sie, czujac zapach krwi - Sadze, ze dosyc gleboko. Poza tym troche sie potluklam. W jakim stanie jest reszta? - zatroszczyla sie.
- Oparzenia, stluczenia, zadrapania - powiedziała krótko Ike. Nie zwracając uwagi na to, że ramię też ma poparzone podparła Bellę. Skrzywiła się tylko. - Tobie się chyba najmocniej dostało - mruknęła krótko.
- Bo ja nie jestem telepatką - jękneła. - Sama pójde - zaprotestowala - tez chyba nie jest z toba najlepiej.
Rozejrzał się dookoła i skinął głową, potwierdzając słowa Ike, po czym delikatnie odsunął jej ramię i sam otoczył Bellę swoim.
- Masz poparzone ramię - zwrócił się do Ike - poparzeń lepiej nie drażnić - dodał jeszcze. - Chodźmy do ambulatorium.
- Ty też nie powinnaś się przeciążać - teraz z kolei odezwał się do Belli - nie wątpię że możesz sama chodzić, ale lepiej nie pogarszać sytuacji.
Ike w sumie było obojętne kto wesprze Bellę. Upływ krwi potrafił zamącić w głowie... A że nie znała się na pierwszej pomocy chciała tylko by Bell znalazła się już pod opieką specjalisty w tej dziedzinie. Rozejrzała się jeszcze wokół.
Spuscila tylko glowe. Opaska na oczach nieco zwilgotniala. Jedna z dloni zwinela sie w piesc - Niewazne. Chodzmy. po prostu chodzmy - powiedziala cicho, ale bez drzenia w glosie, ktore jednak opanowalo jej ciało.
- Zobaczę co z resztą i zaraz do was dołączę. Zapewne w towarzystwie - mruknęła Ike. Należało pozbierać pozostałych. Później się tu posprząta...
Ruszył w stronę ambulatorium; drżenie Belli nie uszło jego uwadze. Z tego, co o niej wiedział, wywnioskował że znów czuje się uważana za kalekę, ale niespecjalnie wiedział, jak wyjaśnić jej że wcale nie o to chodzi i podtrzymałby każdą inną osobę, która traci krew. Poharatany Jason jednak udał się w kierunku Jessici, razem powinni poradzić sobie bez trudności.
- Myslisz, ze skoro jestem slepa to nie czuje tej litosci, z ktora na mnie patrzysz? - warknela rozdrazniona - Zaprowadz mnie do naszego uzdrowiciela, skoro musisz i zostaw.
Grim, zawstydzony, opuścił głowę jeszcze niżej.
- Martwię się o ciebie, bo jesteś ranna - musiał być mocno zdenerwowany, a może zawstydzony, bo jego głos, i tak zwykle cichy, stał się wręcz drżący, a akcent, na ogół silny, stał się jeszcze silniejszy - nie dlatego, że jesteś ślepa - przez chwilę ruszał jeszcze ustami, jakby chciał coś dodać, nawet wybąkał jakąś pojedynczą literę, ale w końcu zamilkł, nie wiedząc co mógłby powiedzieć żeby jej wyjaśnić, co chciał osiągnąć, i szedł po prostu dalej.
Z milczącą Bellą dotarł do ambulatorium i przekazał ją Elixirowi. Porozumieją się, o czym wiedział, więc odwrócił się i chciał wyjść.
- Hej, czekaj, ty też potrzebujesz pomocy! - zawołał za nim Elixir.
- Później - machnął ręką Grim - tamci mogą potrzebować pomocy - poszedł z powrotem na pobojowisko, sprawdzić jak czuje się Jason, a potem przyjrzeć się reszcie. Planował wrócić do ambulatorium jak najpóźniej, żeby zminimalizować szanse spotkania z Bellą.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Mekow »

Adam

Glassmaker nie tyle nie był zadowolony z wyniku walki, co był z niej niezadowolony. Jasne było, że współpraca na ćwiczeniach szła mu znacznie lepiej niż w prawdziwej walce. Osoba którą miał osłaniać była by cała i zdrowa, gdyby nie jego "tarcza", której zadaniem było go chronić. Jak to się stało, że się rozpadła? W danger roomie potrafił na bieżąco reperować uszkodzone, a nawet zniszczone szkło. Dlaczego nie powstrzymał jej odłamków zanim zraniły Jasona? I jak mógł trafić kulkami w Jessikę?! - pierwszą i jedną z nielicznych osób, które były na tyle miłe, aby z nim porozmawiać. Teraz dziewczyna już się do niego nie odezwie. Jego działania okazały się istną tragedią.
Wszystko to świadczyło o jednym. Zawalił. Całkowicie. Wszystko co zrobił na polu walki, okazało się porażką. Każdy poboczny obserwator musiał mieć poważne wątpliwości, po której on właściwie był stronie.
Adam zdawał sobie sprawę co to wszystko oznacza - wylatuje. Co prawda Erik nie miał teraz do tego głowy i zapewne o niczym jeszcze nie wiedział, ale dowie się jak dostanie raport.
Adam wolał uniknąć przykrej rozmowy. Rozejrzał się po polu walki zwracając szczególną uwagę na koleżanki i kolegów. Z tego co się zorientował nie trzeba było nikogo zanosić do ambulatorium, ani specjalnie pomagać im się tam dostać. Może powinien był podejść do kogoś i przeprosić. W pierwszej kolejności Jasona i Jessikę, a potem chyba całą resztę. Każdy jednak czymś się zajął, sobą albo kimś innym - na niego jak zwykle nikt już się zwracał uwagi. Dzięki temu Adam wymknął się po angielsku - tak, że nikt tego nie zauważył. Co do przeprosin, to zostawi im list.
Zrozpaczony pobiegł do swojego pokoju. Włączył laptopa i gdy ten się uruchamiał bezpiecznie spakował dwa ostatnio przygotowane zamówienia - zdążył już zrobić zamówione naczynia, ale nie wysłał jeszcze paczek. Usiadł do laptopa i zalogował się na pocztę - na szczęście nie miał nowych zleceń, więc sprawdził tylko adresy tych wykonanych. Zaadresował odpowiednio paczki i zakleił je szeroką taśmą klejącą. Następnie wziął pudła i zaniósł je tam gdzie uczniowie instytutu wysyłali pocztę. Zwykle zanosił je nocą, aby nikt go nie widział, ale teraz nie miał na to czasu.
Potem wracał się do swojego pokoju, aby się spakować i wyjechać - zrozumiał, że nic tu po nim...
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

Jazz & Yogi

Walka zakończyła się dość szybko i trzeba było przyznać, iż poradzili sobie lepiej, niż myślała. Była trochę na siebie zła, że nie udało się jej pokonać drugiego przeciwnika, ale niestety nie miała już na to wpływu. Stojąc po środku placu trzymała się za bolącą głowę i klęła, na czym świat stoi.
- Niech no ja tylko dorwę tego dowcipnisia, co mi przywalił… Nie chciałabym być w jego skórze! – warknęła na tyle głośno, by ją usłyszeli. – Wszyscy cali? – zapytała nieco spokojniej.
- Nie, kurwa, nie cali! – Jason przecierał zakrwawioną twarz. – Adam, uważaj następnym razem. I w kogo celujesz i kogo osłaniasz, nie chciałbym być przecięty jakąś twoją szybą na pół. Mocno oberwałaś, Jess?
- Nie na tyle mocno, żeby nie zauważyć, że się znowu gapisz na moje cycki – mruknęła.
- Akurat się na nie nie gapię. Czyli jednak mocno dostałaś – westchnął, śmiejąc się.
- Będę miała dla ciebie zadanie specjalne, ale najpierw chodźmy do Elixira, żeby się zajął twoją poharataną buźką, Yogi.
- Ok., Jazz…
- Od kiedy to mówisz na mnie „Jazz”?
- A od kiedy ty mówisz na mnie „Yogi”? – uśmiechnął się rozbrajająco, jakby zupełnie nie przejmując się spływającą po twarzy krwią.
- Ale Jazz?
- No wiesz, kocham muzykę – odparł wesoło.
Wchodząc do Instytutu, zatrzymał się jeszcze na chwilę i stając twarzą w twarz z Adamem, wziął go na stronę.
- Stary, jak nie umiesz wykorzystywać swoich mocy, to z nich nie korzystaj, ok.? Bo tylko ranisz innych. A ja nie chcę zostać kaleką… Przywiązałem się do mojej twarzy i chciałbym z niej korzystać jeszcze przez jakieś czterdzieści lat – mruknął.
Zostawiając chłopaka sam na sam z jego myślami, ruszył za Jessicą i udał się do ambulatorium. Joshua jak zawsze szybko zajął się ranami, które pod wpływem jego mocy błyskawicznie się zasklepiły, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszej blizny. Elixir zajął się także obolałą głową i plecami dziewczyny, która przez cały czas wodziła wzrokiem za lekarzem i miło się do niego uśmiechała. W końcu w gabinecie pojawił się Jugg, który chyba nie czuł się najlepiej i młodzi X-Meni zmuszeni byli wyjść.

- Co, teraz zagięłaś parol na Josha? – wypalił Jason, gdy tylko znaleźli się na korytarzu. – Wiedziałem, że kobiety lecą na mundur, ale żeby na biały fartuch? – zdziwił się i pokręcił głową.
- Uważaj, bo będziesz widział… białe… ale myszki… przed oczami – wycedziła przez zęby.
- Obiecujesz? – odpowiedział spokojnie chłopak, uśmiechając się do niej uroczo. – Łamiesz mi serce, czy mam być zazdrosny o tego blondaska? Myślałem, że gustujesz w facetach pokroju tego kolesia, co wisi u ciebie w pokoju na ścianie, ale okeeej… nie wnikam.
- Nie lecę na Josha, po prostu go lubię.
- Już się nie tłumacz, wszak tłumaczą się tylko winni. Czyżbyście mieli jakieś grzeszki na sumieniu? Jak z nim romansujesz, to powiedz wprost swojemu najlepszemu przyjacielowi, przecież nikomu nie wygadam. Każdy musi mieć coś od życia, Jazz, nie wstydź się – poklepał ją po ramieniu.
Musiał zrobić szybki unik, gdyż najwyraźniej przegiął i dziewczyna się wkurwiła, wymierzając mu cios w twarz. Tylko błyskawiczny refleks uratował jego nos przed rozkwaszeniem. Odskoczył pod ścianę, spojrzał z wyrzutem na Jessicę i pogroził jej palcem.
- Tak się nie bawimy. No chyba że przywdziejesz coś z lateksu i weźmiesz pejczyk…
Po Instytucie rozniósł się radosny rechot i odgłos uciekającego Jasona.
- Jeszcze cię dorwę w swoje łapska – warknęła.
- Słyszałem to! Liczę na to! – zaśmiał się, szybko znikając za zakrętem.

Parę chwil później przestał uciekać, zatrzymał się, zamyślił nad czymś i wpuszczając dłonie w kieszenie na spokojnie wrócił do Jessici.
- Słuchaj, a tak w ogóle, to co za zadanie specjalne dla mnie miałaś? – zapytał z rozbrajającą miną.
- Ech – westchnęła ciężko. – Tak sobie myślałam, że może byśmy się wybrali dzisiaj całą drużyną do jakiejś knajpy? – zaproponowała, rozkładając bezradnie ręce.
- Co? Ty chcesz gdzieś wyjść i świętować? Może się wróć do Elixira, kotku, bo chyba za mocno oberwałaś – puścił jej oczko.
- Dobra, nieważne, nie to nie – mruknęła, odwracając się na pięcie. Jason złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę.
- Żartowałem, spokojnie! Myślisz o jakimś klubie, hm?
- Raczej o małym, spokojnym pubie czy czymś podobnym. Pamiętaj, że mamy w drużynie Adama, który zapewne nie lubi tłoku oraz dwie dziewczyny o wyczulonych zmysłach. Zapach alkoholu, papierosów i przepoconych facetów by je zwalił z nóg. Nie mówiąc już o głośniej muzyce i mocnych basach.
- Czyli szukasz czegoś kameralnego dla niepalących i z cichą muzyką? – rzucił.
- Nie.
- Nie?
- MY szukamy.
- Aaa… rozumiem. Zaangażowałaś mnie do tego przedsięwzięcia, jako drugiego dowodzącego, tak? W myśl zasady „sukces ma wielu ojców”? – spojrzał na nią. – Eee… i matki?
- Jason, nie mamy czasu – warknęła na niego.
- Kotku, spokojnie, jeszcze nie ma dziewiątej, mamy masę czasu – odparł wesoło.
- Podrzucisz mnie na miasto i poszukamy czegoś? – poprosiła.
- Podoba mi się ten ton i pomysł – uśmiechnął się od ucha do ucha. – Znam kilka ciekawych miejsc, zaprowadzę cię tam, a ty mi powiesz, czy ci się podobają.
- Na to liczyłam, misiaczku – musnęła palcem jego nos, po czym odwróciła się i znad swojego ramienia puściła mu oczko.
- Mrrrau! Już rozkładam namiot…
- Że co robisz?
- Nie, nic – odparł szybko, robiąc głupią minę i wbijając wzrok w sufit.

Zahaczając o swoje pokoje przebrali się w coś świeżego, po czym udali razem do garażu. Jason nie omieszkał zaprezentować dziewczynie swojego nowego motocykla. Skomentowała go krótkim „pfff”.
- Jakie „pfff”?! Kobieto, wiesz jaki ten motorek ma wygar? – zapytał oburzony Jason, krzyżując przedramiona i głaszcząc swoją maszynę po siodełku.
- Wiem, znam tę maszynę, jeździłam na niej rok temu – odpowiedziała niewzruszona. – Mogę sobie skołować lepszą.
- Czyżby? – spojrzał na nią nieufnie. – To sobie skołuj, zmierzymy się. Niedaleko jest fajna zamknięta szkółka jazdy z dużym torem, tam możemy się pościgać. Chyba że pękasz, laluniu?
- Kiedy? – zapytała pewnie, kładąc dłonie na biodrach.
- Jak tylko będziesz mieć maszynę, czyli pewnie za dziesięć lat – zaśmiał się.
- Poniedziałek wieczorem? – zaproponowała. – O 23?
- Pasuje.
- Mają tam jakieś światła?
- Mają, ostatnio się tam z bratem ścigaliśmy.
- No to deal, jesteśmy umówieni – podała mu dłoń.
- Normalnie jak na randkę, Jazz. Co dostanę, jak wygram?
- Kopa w jaja?
- Nie, ja poważnie pytam. O co się ścigamy? Bo tak bez żadnego zakładu to do bani.
- Hmm… A co chcesz?
- Jeśli wygrasz, przez tydzień będziesz miała spokój. Znaczy żadnych głupich tekstów, docinków, gapienia się na cycki i takich tam.
- A jak ty wygrasz?
Jason nachylił się do ucha dziewczyny i wyszeptał kilka słów, kątem oka starając się zaobserwować jej minę.
- Nie! Mowy nie ma! – odskoczyła, momentalnie robiąc się czerwona na twarzy.
- Taki tydzień nudów to naprawdę ogromne poświęcenie z mojej strony – westchnął, przyglądając się jej przebiegle. – Poza tym jak jesteś dobra, to nie masz się o co martwić.
- No dobra, zgoda – westchnęła ciężko i podali sobie dłonie. Czuła, iż będzie tego żałować. Właściwie to już żałowała…
Z kolei Jason był w doskonałym humorze. Zarzucił na plecy ciężką, skórzaną kurtkę, a drugą podał koleżance.
- Po co mi to? – zapytała.
- Żeby ci sutki za bardzo nie stwardniały w czasie jazdy, kotku – odparł Jason, na chwilę zawieszając wzrok na swoim ulubionym 80 D.
- Myślałam, że akurat tobie by to nie przeszkadzało – rzuciła zaskoczona.
- Ale nie kiedy siedzę tyłem do ciebie – uśmiechnął się rozbrajająco. – A teraz się ubieraj i wskocz mi… Eee… i pakuj swój kształtny tyłeczek na siodełko.
Dziewczyna pokręciła głową. Już nie mogła się doczekać wyścigu i swojej wygranej. Jason szybko założył kask, drugi podał Jessice i po chwili wyjechali z Instytutu. Gdy dziewczyna objęła go w pasie, wtulając się w plecy Ghettoblasta, uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Odwiedzili kilka miejsc, w końcu Shadow zdecydowała się na małą, osadzoną gdzieś w spokojnej uliczce włoską pizzerię. Wbrew pozorom Włosi mieli tam bardzo bogate menu – nie tylko pizze, ale również makarony, sery, wina, grillowane potrawy i bogaty wybór sałatek. Skromny wystrój, cicha muzyczka w tle i kameralna atmosfera przypadły mutantce do gustu. Stoliki były duże, okrągłe i miejscami siedzącymi były wielkie, wygodne czerwone sofy o skórzanych obiciach. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające włoskie winnice, okna zamiast zwykłych szyb miały wstawione kolorowe witraże, a wszędzie porozstawiane były donice z drobnym kwieciem. Co najważniejsze – nad wejściem i przy każdym stoliku znajdował się wyraźny symbol zakazu palenia. Za specjalną niedaleko baru widać było, jak dwóch kucharzy tworzy swoje dzieła sztuki.
W powietrzu unosił się zapach pieczonego ciasta, bazylii zmieszanej z szałwią i oregano, a także papryki, pomidorów i cebuli podsmażanej z pieczarkami. Jessica pociągnęła nosem i poczuła się jak za dawnych lat w restauracji swoich rodziców. Z zaciekawieniem obserwowała, jak mężczyźni szybko uwijają się przy swojej pracy. Jeden gniótł ciasto, drugi kroił składniki.
- Zobacz, szykują się na wieczór – szepnęła, wskazując na nich.
- Hm?
- Jeden robi ciasto, które będzie rosło, a drugi kroi składniki, które będą kłaść na pizzy. Wszystko musi być świeże, dlatego teraz to szykują. Jakby zrobili to rano, straciłoby kruchość i posmak.
- Mówisz, jakbyś pracowała w pizzerii, a ja nigdy w żadnej nie był – zaśmiał się. – Wiem, że wszystko musi być świeże, nie musisz mi o tym mówić. To co, bierzemy tę knajpę?
- Oczywiście. Jest idealna – odpowiedziała zamyślona Jessica, wodząc wzrokiem za uwijającą się między stolikami smukłą kelnerką.
- Super, to ja zarezerwuję nam stolik na jakąś późniejszą godzinę, a ty poczekaj przy motorze.
Skinęła mu głową, po czym wyszła z lokalu, wciąż rozmyślając o przeszłości. Oparła się o maszynę Jasona i pogrążyła we wspomnieniach, gdy dobiegły ją jakieś wołania z drugiej strony ulicy. Akurat w tym samym momencie Ghetto wyszedł z pizzerii i zobaczył grupkę sześciu kolesi o posturze młodego Pudziana, podchodzących do Jessici. Łyse głowy i podpite głosy nie wróżyły nic dobrego. Dziewczyna chyba pomyślała o tym samym, gdyż od razu przyjęła pozycję bojową.
- Czego chcecie? – wypalił Jason.
- Spadaj, czarnuchu! – warknął najwyższy „kark”, wlepiając wzrok raz w Jess, raz w motor.
Ghettoblasta skrzywił się. Kątem oka zauważył, jak jego towarzyszka zamienia dłonie w dym, więc sam też nie pozostawał bierny. Zebrał dużo energii, po czym wystrzelił wiązkę plazmy pod nogi dresów.
- Kurwa! To jakieś jebane mutanty! – krzyknął jeden z nich. W tym samym momencie Jessica wyrzuciła kilka obłoczków, które doleciały do twarzy kolesi i pozakładała im kneble na usta. Jason strzelił ponownie, tym razem mocniej, a spanikowane dresy zaczęły uciekać „w podskokach”. Cały czas mocowali się z dymem, który uniemożliwiał im oddychanie przez usta i mówienie czegokolwiek.
- Ej, już? – rzuciła rozczarowana Jessica. Gdy odbiegli spory kawałek, przywołała dym do siebie i westchnęła cicho. – Szkoda, że każda walka nie może iść tak gładko – rzuciła.
- Może, wystarczy, że zamkniemy Adama u niego w pokoju i wyrzucimy kluczyk – mruknął X-Men.
- Co się właściwie wydarzyło?
- Ochraniał mnie szybą przed kamiennymi goblinami. Pięknie się stłukła tuż przed moją twarzą, gdy jeden z nich w nią uderzył – skrzywił się Ghettoblasta. – A w ciebie rzucił jakimiś szklanymi kulkami, masz szczęście, że nic ci się nie stało.
- Acha! To on! To dlatego mnie tak łeb i krzyż napierdalały! Już się miałam zająć tym gostkiem z kosturem, ale atak z zaskoczenia w plecy był nieco rozpraszający – mruknęła.
- Jeśli jego umiejętności się nie rozwiną, to nie przyda nam się za bardzo w drużynie. Przede wszystkim musi zacząć MYŚLEĆ – mocno zaakcentował ostatnie słowo, krzywiąc się przy tym i krzyżując przedramiona na torsie.
- Ech, muszę mu wyjaśnić, jak się walczy w drużynie, bo pewnie tego nie wie. Nie znam jego mocy i zachowania, tak samo Ala i dziewczyn. Chyba poproszę Erika o dodatkowe treningi z nimi, bym mogła lepiej dobierać pary i dowodzić.
- Dobry pomysł, potem mi przekażesz, jak się sprawują. W końcu jestem twoim zastępcą – wtrącił, posyłając jej szeroki uśmiech.
- Z nas mógłby być całkiem niezły duet, nie sądzisz? – rzuciła, zerkając na niego z ukosa. – Oczywiście bez skojarzeń, chodzi mi o moce i fakt, że oboje jesteśmy dobrze przeszkoleni.
- Też tak uważam – przytaknął. – Sam miałem ci to powiedzieć jakiś czas temu, ale byś sobie pewnie skojarzyła, więc siedziałem cicho. W sumie szkocka ekipa też nie była najgorsza. – widząc, jak dziewczyna się nad czymś zastanawia, szturchnął ją łokciem. – Dla siebie i mnie też przewidujesz jakieś dodatkowe treningi, Jazz?
- Myślę nad tym…
- W twojej sypialni…? – zaproponował, trzepocząc rzęsami oraz poruszając brwiami w górę i w dół.
- Zapomnij! – oburzyła się, odpychając uśmiechniętego Jasona od siebie. – Ja poważnie mówię o tym, by nasza drużyna była lepsza i bardziej zgrana, a ty se jaja robisz!
- No nie robię, już… spokojnie… - powiedział, gładząc rozdrażnioną dziewczynę po plecach. – Skoro tu jesteśmy, to dasz się chociaż namówić na jedno piwo, Jessie? – zaproponował.

cdn
Obrazek
Ouzaru
Mat
Mat
Posty: 492
Rejestracja: środa, 18 lutego 2009, 09:39
Numer GG: 16193629
Skype: ouzaru
Lokalizacja: U boku Męża :) Zawsze.

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Ouzaru »

cd

Przez chwilę mierzyła go nieufnym wzrokiem, jakby podejrzewając jakiś podstęp, w końcu jednak niepewne skinęła mu głową. Miała palącą potrzebę napicia się czegoś i nawet towarzystwo gaduły jej nie przeszkadzało. Wrócili do stojącej za ich plecami pizzerii „Sapore”, gdzie Jason zamówił im po dużym piwie i czymś do przegryzienia. Pierwszy raz od pół roku siedział sobie z Shadow na mieście, pili i gadali na luzie, zupełnie jakby się lubili. To była ewidentna nowość i zmiana na lepsze.
- Serio, niezła ta knajpka, nie? – spytał Jason, rozglądając się po wystroju i gościach. – Widziałaś kelnerkę? Ma niezłe… oczy.
- A ty znowu o jednym – odpowiedziała Jessie, uśmiechając się krzywo.
- Nie no, żartuję tylko. W końcu możemy posiedzieć i pogadać jak ludzie – zauważył, podnosząc szklankę z piwem. – Więc kim był ten Remy? Wiem, że to trochę śliski temat i może nie chcesz o tym mówić, ale jakbyś jednak chciała pogadać, to chętnie cię wysłucham.
- A ty co tak do tego wracasz ciągle? – zapytała chłodno.
- No wiesz, chciałbym się w końcu dowiedzieć, kim jest ten tajemniczy Zorro w mokasynach – zaśmiał się i upił trochę piwa. – Ike mi trochę o nim mówiła, ale nadal nie mam pełnego obrazu.
- Mówiła? A co mówiła? – zapytała zdziwiona i chyba niezbyt zadowolona z tego, co usłyszała.
- Że to jakiś bliski przyjaciel czy coś – odparł, wzruszając ramionami. – Już nawet nie pamiętam, potem za bardzo pijany byłem – dodał, robiąc głupkowatą minę.
- Nadal nie rozumiem, czemu on cię tak interesuje. Przecież i tak nie żyje, więc po co do tego ciągle wracać?
- No dobrze, nie chcesz, to nie mów. Przecież nie będę cię zmuszał. Jak będziesz czuła potrzebę, żeby mi powiedzieć, to mi powiesz – rzucił obojętnym tonem i na chwilę zniknął za szklanką piwa, uważnie przyglądając się koleżance. – Pij, bo ci się rozgazuje.
- Spokojnie, wypiję swoje szybciej niż ty – rzuciła mu wyzwanie.
- Noc jeszcze młoda, możemy zamówić kolejne… - zastanowił się chwilę – sześć?
- Sześć? Na głowę mam nadzieję. Osiem to ja wciągam nosem, misiaczku – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko.
- Tak? Przynieść ci słomkę? – roześmiał się gromko.
- Głupek – szturchnęła go. – Z Remym zawsze piliśmy wieczorami w jakichś klubach, potem do południa leczyliśmy kaca i na wieczór znowu. To było fajne życie – uśmiechnęła się do swoich wspomnień. – Przy nim wyrobiłam sobie głowę. Potem z moim kumplem, Nathanem, potrafiliśmy obalić litra na dwoje i popić sześciopakiem. To też były faaajne czasy.
- Trzymał się po takiej dawce?
- Kto, Nathan? Oczywiście. Ze mną już gorzej było – zaśmiała się.
- Nie dziwię się, każdy normalny facet by padł po takiej ilości alkoholu. Ja też jestem zahartowany w tych sprawach, ale takiej ilości to bym na pewno nie przyjął. Poza tym nie lubię mieszać alkoholi – rzucił, po czym skinął na kelnerkę i zamówił jeszcze po trzy piwa.
- Jak człowiek jest młody i głupi to robi dużo głupich rzeczy. A potem cierpi rano i obiecuje sobie, że już nigdy więcej tyle nie wypije…
- A wieczorem pije jeszcze więcej. Znam ten ból – dokończył za nią Jason. – Zdrówko wszystkich koneserów alkoholu – stuknął się z nią szklanką.
- No dobra, pogadaliśmy o mnie, to teraz pogadamy o tobie, czekoladko – rzuciła, uśmiechając się do niego uroczo.
- Co chcesz wiedzieć? – zapytał. – Jak chyba sama zauważyłaś, jestem ekshibicjonistą słownym – roześmiał się.
- Hmm… Nie wiem – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Jak to się stało, że taki przemiły facet jak ty, nie ma jeszcze dziewczyny i łazi za takim jeżem jak ja? – rzuciła mu pytanie, uśmiechając się przy tym szeroko.
- A co? Jesteś zainteresowana zmianą mojego stanu cywilnego? – zaśmiał się.
- A dużo masz na koncie? – puściła mu oczko.
- Dziewczyn czy pieniędzy?
- Obu. Niedoświadczony biedak mnie nie kręci…
- No to masz przed sobą doświadczonego playboya o grubym portfelu, więc korzystaj do woli – rozłożył teatralnie ręce, a Jessie zaśmiała się z tego gestu.
- Szczerze mówiąc to pieniądze mnie nie interesują. Remy był najlepszym złodziejem w Stanach i nauczył mnie swojego fachu. Byliśmy najlepszym duetem, serio – powiedziała, uchylając kolejny rąbek tajemnicy.
- To może powiesz mi, dlaczego już nie jesteście? Jak odszedł?
- Zginął w wybuchu cementowni – odpowiedziała po chwili dość niechętnym tonem.
- Cementowni? No nie mów mi, że chcieliście jeszcze zajebać cement pod budowę waszego domu? – wypalił.
- Nie – zaśmiała się. – Jakaś postrzelona mutantka przetrzymywała tam kilku Morlocków, a nas poproszono, żeby pomóc ich uwolnić. Remy także był mutantem, więc oczywiście poszliśmy – wyjaśniła, lecz widząc pytanie malujące się na twarzy chłopaka, dodała. – Morlockowie, uczyliśmy się o nich na zajęciach. To ci mutanci, którzy kryją się w kanałach, bo ich mutacje są zbyt widoczne, żeby mogli żyć pośród ludzi – niemal zacytowała słowa Beasta.
- Aaa… no tak – machnął ręką. – Pamiętam. Widzę, że niezłe akcje przeżyliście razem – zauważył.
- No trochę tego było – zaśmiała się nerwowo. – To ci powiem, czemu mam mieszane uczucia odnośnie Beasta – rzuciła tajemniczo i puściła mu oczko. – Spotkałam jego mrocznego odpowiednika z innego wymiaru, Dark Beasta, który wielką strzykawką chciał mi pobrać jakąś substancję z mózgu. Na pocieszenie mi powiedział, że będę miała szybką i bezbolesną śmierć – zaśmiała się.
- Wiesz co, Jazz? Może ty już nie pij tego piwa? – zasugerował zatroskany Jason.
- Ale ja serio mówię! – śmiała się dalej. – Frank Castle wpadł nam do chałupy i powiedział, że mutanci znikają, mieliśmy się tym zająć, a ja byłam przynętą. Niestety Dark Beast mnie zdążył porwać, a potem wpadli chłopcy z ciężką kawalerią. A wiesz jak zginął? – Jessie się roześmiała.
- Kto? Beast?
- No! Nadział się na własną strzykawkę, a Frank rozpierdolił mu łeb swoją pukawką – zaśmiała się gromko, aż kilka osób zwróciło na nich swoją uwagę. Dziewczyna otarła łezkę z oka, po czym wzięła się za drugie piwo. Jason był w połowie pierwszego. Przyglądał się jej z dziwnymi mieszanymi uczuciami i nie był pewien, czy ma traktować słowa Jessici poważnie.
- No to ja się nie mam czym pochwalić – stwierdził skromnie. – Nie licząc tego, jak rozwaliłem boisko swoimi blastami i pół szkoły. Potem wszyscy mnie bardzo lubili w starej budzie – zaśmiał się wesoło.
- Nieźle – uśmiechnęła się szeroko. – Powiedzieć ci, czemu Erik zrobił mnie przywódcą grupy? – zapytała, posyłając mu przebiegłe spojrzenie. – To nie była kwestia rozmiaru biustu.
- Nie? Więc czego – zapytał, pokazując jej język. – Macie jakieś układy?
- To swoją drogą. Remy był kiedyś X-Manem i mnie wyszkolił. Po jego śmierci dołączyłam do innych grup mutantów. Pierwszy był Six Pack, a ostatnie Bractwo złych mutantów. Jego syn też tam był i w ten sposób Magneto mnie „wyczaił”, a że już miałam spore doświadczenie w pracy zespołowej, to wynajął Cycka, by prowadził mi zajęcia z taktyki, strategii, bla bla bla – rzuciła olewczo. – Cała tajemnica.
- No ja nie mam takiego doświadczenia, ale jak widać przez pół roku można się wiele nauczyć. Zwłaszcza że ja nie muszę praktycznie spać – stwierdził, posyłając jej zawadiacki uśmiech.
- To ma być jakaś zachęta? – zezowała na niego.
- Ty to powiedziałaś, kotku. – uśmiech nie schodził mu z ust. – A właśnie, co to za układ z Magneto? Bo chyba nie powiesz mi, że tylko przez twoje doświadczenie jesteś szefem naszego młodego zespołu?
- Miałam o tym nikomu nie mówić…
- Nie jestem nikim – przerwał jej i puścił oczko. Odpowiedziała mu lekkim uśmiechem.
- Mutantka, która jest odpowiedzialna za śmierć Remy’ego jest kurewsko silną suką i ma naprawdę niezłą grupę. Erik obiecał, że pomoże mi ją zabić, jeśli dołączę do niego. Potem zginął Xavier, Magneto zajął się Instytutem i tak oto tutaj jestem – rozłożyła bezradnie ręce.
- No to naprawdę ciekawa historia – zamyślił się.
Przechodząca obok nich kelnerka zabrała kilka szklanek po piwie i wzięła zamówienie od Jessici. Dziewczyna zażyczyła sobie wściekłego psa na popitkę. Gdy kobieta doniosła wódkę z sokiem i tabasco do stołu, Jess jednym haustem wychyliła dwa kielonki.
- Niech zgadnę, demony przeszłości wróciły? – zapytał, patrząc jej prosto w oczy z kamienną twarzą. W odpowiedzi prychnęła.
- Lubię wściekłego psa, po takim jednym piwo wchodzi już jak gorący nóż w masło – odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- Też się napiję – powiedział Jason i gestem dłoni przywołał do siebie kelnerkę. On był jeszcze lepszy – po chwili na stół wjechała butelka Maximusa.
- Ktoś ponoć nie lubi mieszać alkoholi?
- Kto? Znam gościa? – zapytał szczerze zdziwiony, po czym uśmiechnął się szeroko. – Dziś się napiję – dodał po chwili poważniej i puścił jej oczko. – A co z twoimi rodzicami? Wiedzieli, że zadajesz się ze starszym kolesiem i do tego złodziejem?
- Na szczęście zginęli jakieś trzy lata przed tym, jak go poznałam, więc nie musieli się zbytnio martwić – odpowiedziała całkowicie spokojnie.
- Na szczęście? Nie wiedziałem, że śmierć rodziców to szczęście…
- Dla nich to szczęście, dla mnie w sumie też. Pewnie nadal bym tkwiła w Waszyngtonie, w ich małej restauracji i skrobała ziemniaki. A tak to miałam okazję coś zrobić, poznać ciekawych ludzi i zostałam wcielona do X-Menów. Co mi wyszło chyba na lepsze.
- Ponoć każdy ma swoje przeznaczenie, chociaż ja osobiście nie wierzę w takie gówna. A ty? – zapytał, polewając do kieliszków wodę ognistą.
- Już wolę gadki o przeznaczeniu niż bogu, jeśli mam być szczera. Choć muszę przyznać, iż koleś chyba naprawdę istnieje. Swego czasu walczyliśmy z Cerberem i jakąś demonicą, żeby uratować anioła… - rzuciła Jessica, zawieszając na chwilę głos i zamyślając się.
- Anioła? – zapytał z niedowierzaniem w głowie. – Whoa, Jess, ty to byś mogła książkę napisać! – stwierdził i wychylił zawartość kieliszka. – A co do boga, to też w niego nie wierzę. Rodzisz się, żyjesz i umierasz… i nie ma nic po śmierci.
Przytaknęła mu skinieniem, po czym wypiła zawartość swojego kieliszka.
- Powiedz to tym fanatycznym babciom, które chodzą do kościoła – zaśmiała się. – Ale o czym my tu gadamy, Jason? Nie ma lepszych tematów? Tak się zastanawiam, że może przełożymy rezerwację na jutro, co? Przyjdziemy całą paczką na pizzę, potem kto będzie chciał, może jechać z tobą na imprezę, a w niedzielę się będziemy wylizywać z kaca.
- A dzisiaj? – spojrzał na nią zaciekawiony.
- A dzisiaj nie chcę się z nikim tobą dzielić, ten wieczór jest nasz i Maxa – uśmiechnęła się, po czym pokazała mu język i roześmiała cicho.
- No proszę, nie znałem cię od tej strony! Czyżby Mad Dog zaczynał już działać?
- Owszem, jakoś po kilku kieliszkach twoja obecność jest nawet… miła.
- Za dużo przeżyć jak na dzisiaj, pewnie alkohol łatwiej krąży w żyłach. Po mnie jeszcze nie widać, w końcu kumuluję energię kosmiczną i ona nieco to niweluje – powiedział poważnie. – Nawet nie czuję się zmęczony po tej walce. Nie ma to jak czuć Wszechświat w sobie – uśmiechnął się krzywo i przechylił kolejny kielonek.
- Temu to dobrze – westchnęła. – Ale kaca masz normalnie?
- Dobrze? Kobieto! Nawet nie wiesz, jak tęsknię za tymi 12stoma godzinami snu, które potrafiłem mieć jako małolat – skrzywił się nieco. – A potem zamanifestowała się moja moc i od tej pory Jason może być pomocnikiem Świętego Mikołaja.
- No nie mów, że w niego wierzysz? – zaśmiała się Jessica.
- Kiedyś wierzyłem. A teraz… W sumie każdy może nim być – odpowiedział.
- Wow, gadamy o Mikołaju w czerwcu… Mam nadzieję, że w tym roku byłam grzeczną dziewczyną, bo chciałabym dostać… kajdanki z różowym futerkiem pod Choinkę – zaśmiała się.
- Z tym akurat nie będziesz musiała czekać do grudnia, mogę się tym zająć – zaproponował, uśmiechając się szelmowsko. – Swoją drogą nie wiedziałem, że masz takie fantazje.
- Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz na mój temat, Jason – odpowiedziała.
- Jeszcze kilka wściekłych psów i na pewno poznam – rzucił pewnie, posyłając jej rozbrajający uśmiech.
- Jesteś pewien? – zapytała.
- Po dzisiejszym ciężkim dniu na pewno się szybciej upijesz niż ja, tego jestem pewien! – wypalił, spoglądając jej dziarsko w oczy.
- Założysz się? – rzuciła, pochylając się w jego stronę i marszcząc brwi.
- No pewnie – odparł zupełnie spokojnie, dopijając resztkę piwa. Jason nie był typem, który panikował gdy blisko niego znajdowała się jakaś atrakcyjna kobieta. Wręcz przeciwnie.
- No skoro tak – wzruszyła ramionami, wracając na swoje miejsce. – Będziesz prowadził, czy wolisz jechać taksówką? – zapytała po chwili.
- Będę prowadził, spokojnie. Na pewno się dzisiejszej nocy nie upiję, konstelacja mi sprzyja – uspokoił ją.
- Nie martwię się o to, z chęcią bym sama prowadziła – uśmiechnęła się.
- W twoim stanie? Nie dzięki, chyba jednak wezmę taksówkę…
- Czyżbyś mi coś zarzucał? – zapytała, marszcząc gniewnie brwi.
- Jedynie tyle, że jak stąd wyjdziemy, to twój umysł będzie bardziej otumaniony niż w tym momencie. Założysz się, piękna?
- Cwaniak się znalazł, który korzysta z kosmosu – burknęła, na co on zareagował śmiechem.
- Kosmos mnie wybrał, to z niego korzystam. – odparł zupełnie spokojnie.
- Cwaniak z kosmosu – mruknęła, skupiając się na swoim kieliszku.
- Jak zwał tak zwał, ważne że dużo wypić potrafi. – Jason uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Odkąd jestem w Instytucie, ani razu nie miałam okazji się porządnie napić. Nawet nie wiedziałam, jak mi tego brakuje… - zamyśliłam się. – Powinnam się wcześniej dać wyciągnąć – westchnęła.
- Ano powinnaś, ale reagowałaś na mnie jak pies na rzep na ogonie – zauważył, rozkładając bezradnie ręce.
- A teraz? – zapytała.
- A teraz jest bardzo miło. Jak to mówią: „nie oceniaj książki po okładce”. – odpowiedział jej, uśmiechając się lekko znad szklanki.
- Mówisz o mnie czy o sobie? – zaśmiała się.
- Myślę, że mówimy o sobie nawzajem. – rzucił pewnie, po czym polał jej kolejną kolejkę. – Nie wiedziałem, że mnie lubisz. Bo przecież gdyby było inaczej, nie siedziałabyś tutaj i nie piła ze mną Maxa. – zauważył.
- No w sumie – odpowiedziała i zamyśliła się.
- Wszystko ok.? – zapytał.
- Jasne – odpowiedziała i przysiadła się bliżej niego, siadając obok Jasona.
- Nie wyglądasz. Jakbyś się czuła dobrze, to byś się do mnie nie przysiadała – zauważył. – Może już pojedźmy do Instytutu?
- Nie podoba ci się? Tchórzysz? – rzuciła pewnie.
- Przy kobietach nigdy nie tchórzę, przy Juggernaucie owszem… - roześmiał się. Widać ta sytuacja nieźle go bawiła. Żałował tylko, że nie kupił jej flaszki pół roku temu.
- A pfff! – prychnęła, marszcząc nosek i robiąc zabawną minę.
- Serio, nie znałem cię od tej strony, Jessie. – pokręcił głową z niedowierzaniem i uśmiechnął się ciepło.
- Może nigdy tak naprawdę mnie nie znałeś? – zasugerowała, puszczając mu oczko.
- Tak jak ty mnie. Chyba widzisz, jak nam się rozmawia? – rzucił, dolewając jej Maxa.
- Ostatni raz się tak fajnie czułam i dobrze bawiłam dwa lata temu, więc chyba coś w tym jest – westchnęła.
- Schlebia mi to i cieszę się, że możesz się dobrze bawić z kimś takim jak ja – uśmiechnął się zawadiacko.
- Już nie bądź taki skromny, J. – rzuciła.
- J.? A od kiedy to zmieniłaś do mnie swoje podejście?
- Od dwóch wściekłych psów i kilku Maxów, misiu – odpowiedziała, puszczając mu oczko.
- Więc chyba sama widzisz, że nie wiesz, co robisz. – mruknął. – Mną kieruje kosmos, a tobą alkohol.
- Bynajmniej. Teraz nie ma tych wszystkich dupków z Instytutu. Nie ma Emmy, Cycka i reszty. W końcu mogę się czuć swobodnie, bez tuzina oczu na moich plecach. Poza tym… w końcu zaczynam czuć się jakoś… no nie wiem… - zamyśliła się.
- Inaczej? – zasugerował. – Nie tylko ty. Jak widzisz bez tego zgiełku, który towarzyszy nam na co dzień, jesteśmy zupełnie innymi ludźmi.
- Właściwie nie tylko to. Mam wrażenie, że w końcu pogodziłam się z tym, że Remy odszedł, nic nie będzie jak dawniej i zaczęłam zupełnie inne, nowe życie. Choć czasami i tak coś komuś zwinę, doprowadzając tym Emmę do szału – dodała, puszczając mu oczko. – Mówię ci, ona mnie nienawidzi. Z wzajemnością – zaśmiała się.
- Nie tylko ciebie – uśmiechnął się na wzmiankę o White Queen. – Mnie też nie lubi, już jej kilka razy podpadłem. Zresztą jej nikt nie lubi. Chyba tylko Cycek, bo ma terapie u niej. Wierz chyba, co tam u niej odstawiają?
- Daj spokój, Scott jest przecież z Jean – machnęła ręką.
- Tjaa… To niby po co chodzi do Emmy?
- Na szybki numerek?
- No pewnie! Facet to facet, a ona akurat ma go do czego przytulić – zaśmiał się.
- Nie mów mi, że chciałbyś być na jego miejscu? – zapytała, krzywiąc się lekko.
- Z nią? Nigdy – odparł zniesmaczony Jason. – Przecież ta baba grzebie ludziom w głowach… i nie tylko… Cyckowi to pewnie w spodniach – zmarszczył brwi.
- A ze mną?
- Co z tobą? – zapytał, na co ona się zaśmiała tylko. Podstawiła mu swój kieliszek, by go napełnił i zaraz po tym znów opróżniła jego zawartość.
- Muszę chyba trochę przystopować i poczekać, aż gladiator i ciebie opanuje. Wtedy będzie wesoło.
- To byś musiała czekać do rana… - odparł.
- Mam czas.
- Ja też. Pytanie tylko, kto pierwszy polegnie? Odpowiedź brzmi: JAZZ! – roześmiał się.
- Jasne – prychnęła. – Zaraz wracam – to mówiąc cmoknęła go w policzek i poszła szukać drzwi z kółeczkiem.
- Idziesz siku? – zapytał Jason, łapiąc ją za rękę. – To poczekaj, idę z tobą. Nie uważałem na biologii i nie wiem, co kobieta ma między nogami… - rzucił, robiąc rozbrajającą minę.
- Jasne, siedź, jak siedzisz – odparła, uśmiechając się szeroko. – Jakbyś bardzo tęsknił, to znasz mój numer – puściła mu oczko.
- Myślę, że zrobisz siku szybciej, niż ja zdążę zadzwonić. A skoro jesteśmy już przy tym temacie, to nie podawałaś mi swojego numeru, złotko. Więc jak tylko wrócisz, naprawimy ten błąd – stwierdził. – A teraz sio – klepnął ją w tyłek.

Po trzech szybkich kolejkach, które Jason musiał wypić w samotności, Jess wróciła, poprawiając na szybko swój kombinezon. Niestety, niezbyt skutecznie, gdyż niemal cały jej biust wypływał ze zbyt obcisłego gorsetu.
- Nie sądziłem, że w kiblu zmienisz miseczkę…
- Że co?
- No miałaś jakieś 80 D, a teraz to jakieś E czy coś…
- Ale ty głupi jesteś…
- Ale jaki kochany. – uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Coś w tym jest – odwzajemniła uśmiech i usiadła mu na kolanach.
- Dobrze się czujesz, Jess? – zapytał zaniepokojony.
- Bardzo dobrze, dziękuję, a ty? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Ja też, ale widzę, że ty się trochę dziwnie zachowujesz…
- Przeszkadza ci to, J.?
- Myślałem, że to kiedyś ja ci przeszkadzałem. Ale widzę, że u ciebie to się zmienia w zależności od wypitego alkoholu – uśmiechnął się krzywo.
- Przeszkadza ci to, J.? – powtórzyła pytanie. – Może teraz jestem bardziej sobą niż zwykle.
- Nie, zupełnie mi nie przeszkadza, ale chciałbym, żebyś tak samo na mnie reagowała, jak będziesz trzeźwa. – odparł poważnie.
- W Instytucie wolę zachowywać pozory. Erik i reszta wiedzą, czemu tam jestem i że jest to ściśle związane z chęcią zemsty na Lady Deathstrike. Jak zacznę się uganiać za jakimś innym kolesiem, to mnie Magneto wychuja z naszej umowy – mruknęła również poważnie.
- No dobra, więc zachowajmy pozory… póki co – rzucił, nie do końca zadowolony z jej odpowiedzi. Ujęła jego twarz w dłonie i się uśmiechnęła delikatnie. Dotknęła nosem do jego nosa.
- Masz zimny nos – zauważyła.
- Dobrze że nie co innego – uśmiechnął się.
- Na pewno? – wolała się upewnić/.
- Sprawdź sama – rzucił pewnie, rozsiadając się wygodnie. Wokoło byli ludzie, więc wiedział, że Jessie nie zrobi nic niemądrego. Ale nie byłby już tego taki pewien, gdyby siedzieli sam na sam w jej sypialni. – Może chcesz już wrócić do Instytutu? – zasugerował.
- W sumie to chyba nawet dobry pomysł – ziewnęła. – Zawsze tam możemy dokończyć to, czego nie skończyliśmy tutaj…
- Cokolwiek, jedźmy już.
- Widzę, że ci się bardzo nie podoba to, że jestem wstawiona – mruknęła po chwili.
- No wiesz, tam przynajmniej mamy łóżko. – zauważył.
Chyba wypowiedział magiczne słowo, gdyż Jessie szybko zeskoczyła z jego kolan i pozwoliła, by wezwał taksówkę. Przez całą drogę wtulała się w jego ramię i nie protestowała, gdy wziął ją na ręce i zaniósł do pokoju. Zdjął dziewczynie buty, kurtkę i rękawiczki, położył na łóżku i sam spoczął obok niej, przytulając do piersi i gładząc po policzku. Przetarł dłonią twarz, czując się jakoś dziwnie w środku i przez resztę nocy patrzył, jak dziewczyna spokojnie śpi. Zastanawiał się, jak Jessie się zachowa rano i w duchu przeklinał Maxa.
Obrazek
WinterWolf
Tawerniana Wilczyca
Tawerniana Wilczyca
Posty: 2370
Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
Kontakt:

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: WinterWolf »

Ike i Adam

Ike upewniła się, że wszyscy albo już dotarli do Elixira, albo w ogóle nie potrzebowali jego interwencji. Sama także potrzebowała pomocy i nie omieszkała z niej skorzystać. Po tym poszła pod prysznic i się przebrała. Czuła się o niebo lepiej chociaż wciąż była rozdrażniona i rozkojarzona. Nigdy jeszcze w tak krótkim czasie nie pożyczyła tylu zwierzęcych zdolności. Miało to swoje wady. Nerwy Ike były napięte... Po drodze... dokądkolwiek byle rozchodzić paskudny nastrój... natknęła się na Adama. - A ty co masz taką minę? - spytała.
Ten wracał właśnie do swojego pokoju, aby się spakować i wynieść, zanim każą mu to zrobić. Po drodze spotkał Ike.
- Zawaliłem - odpowiedział cicho smutnym głosem, ze zwieszoną głową spoglądając na jej buty.
- Jak zawaliłeś? Przecież wszyscy są cali, nikomu nic poważniejszego się nie stało - mruknęła zdziwiona.
- Ale tylko zaszkodziłem. Zamiast pomóc - wymamrotał ze zwieszoną głową.
- A miałeś zamiar zaszkodzić? - spytała. Powoli traciła cierpliwość... - Wszyscy popełniają błędy - wzruszyła ramionami.
- Nie. Ale Erik powiedział, jak zawalę to mnie wyrzuci - tłumaczył się cicho mówiąc do jej butów.
- Nikt nie odniósł poważnych obrażeń. Zabrali tylko chłopca, którego i tak by zabrali. Więc gdzie tu twoja wina? - powiedziała. Naprawdę ją zaczynał denerwować...
Adam spojrzał rozmówczyni w oczy, zastanowił się chwilę, po czym ponownie wlepił wzrok w podłogę.
- Może nie wpłynęło to na efekt walki... Ale zraniłem naszych, zamiast im pomóc. Eryk mnie wywali, aby to się nie powtórzyło. Uprzedzał mnie dziś - powiedział i zawiesił na chwilę głos, a Ike wiedziała, że najwidoczniej coś jeszcze chce dodać.
- Ja. Ja się sam wyprowadzę, zanim to zrobi - dodał cicho.
Ike miała dość. Chciała żeby wreszcie wziął się w garść i przestał się mazać. Przewróciła oczami słysząc jego wzmiankę o przeprowadzce i zanim Adam się spostrzegł trzasnęła go pięścią pod oko.
- Aaała! - wyrwało mu się z gardła, gdy zakrywając ręką podbite oko zatoczył się dwa kroki do tyłu. Zabolało... I jego i ją, bo była już naprawdę zmęczona.
- Na otrzeźwienie... Pomogło? - rzuciła potrząsając obolałą dłonią. - Każdemu czasem coś nie wychodzi. Jess jako przywódca też nie była dzisiaj nieomylna. Popełniła błąd. Jakoś nie widziałam by z tego powodu się pakowała. Ja z kolei zagapiłam się na mojego przeciwnika i z tego powodu oberwałam - burknęła dziewczyna. – Widzisz żebym się stąd wynosiła? – dodała masując sobie dłoń.
- Dlaczego mnie bijesz? - spytał płaczliwym głosem, trzymając się za zranione oko. Wyglądało na to, że nadal jest w dołku.
- Chcesz w drugie?! - powiedziała Ike szykując pięść. Wyglądało na to, że za chwilę i Adamowi będą potrzebne świeczki zapachowe do poruszania się po instytucie.
- Nie, nie. Nie trzeba - odpowiedział głośno i wyraźnie, co jakoś wcześniej mu się nie zdarzało. Wyglądało na to, że w końcu mu "Pomogło" i się obudził.
- No! To teraz słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Każdy popełnia błędy. Magneto mówił, że mamy się tu uczyć kontrolowania naszych mocy. Rozwijać je i uczyć się je kontrolować. Nie zrobiłeś tego specjalnie. Nikomu nic poważnego się nie stało, a teraz przynajmniej wiesz co powinieneś przećwiczyć na zajęciach - powiedziała i dźgnęła go palcem w klatkę piersiową.
Adam nie wyglądał już na zdołowanego, teraz wyglądał na nieco bardziej na... zszokowanego. Z lekkim strachem przyglądał się dźgającemu go palcowi. Pokiwał nerwowo głową na znak potwierdzenia, choć w głębi nie był pewien, czy wiedział co powinien przećwiczyć. Nie ośmielił się jednak przyznać do tego przed Ike, w obawie że jeszcze mu się oberwie. Na zajęciach w danger roomie nie miał takich problemów. Wiedział jednak, że musi nad tym pomyśleć i może porozmawiać z Beast - swoim nauczycielem.
Po tej rozmowie uznał, że "będzie dobrze"... o dziwo dzięki temu, że niższa o głowę dziewczyna podbiła mu oko.
- No… To ty idź pod prysznic, a ja idę spać… Albo nie… Pójdę wpierw coś zjeść – mruknęła jakby nigdy nic.
Pokiwał tylko skwapliwie głową. I odetchnął z ulgą, że więcej mu się nie oberwało. I nikt nie widział tego pierwszego.
Ike poruszyła ramionami i poszła w stronę kuchni. Zdarzenie z Adamem szybko uleciało z jej pamięci. Miała swój mały problem na głowie… Gdy nie było w pobliżu nikogo kto mógłby się zdziwić jej zwyczajami żywieniowymi wzięła sobie na talerzyk kawał surowego mięsa i poszła się zamknąć w swoim pokoju. Najadła się i po prostu poszła spać. Spała dłuuugo. I twardo. Skoro mieli wolne mogła sobie na to pozwolić by w spokoju zregenerować siły…
Obrazek
Proszę, wypełnij -> Ankieta
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: Evandril »

Jessica i Jason

Sen miała spokojny, choć śniło jej się, że płynęła pirackim statkiem w czasie sztormu. Było mokro, kołysało i wszędzie czuła zapach rumu. W końcu od nadmiaru wody obudziła się, gdy pęcherz zaczął się domagać swoich praw, a w gardle niemiłosiernie suszyło.
- Aaaleee mnie suuuszyyyy… - jęknęła cicho.
- Nie martw się, mnie też – odpowiedział Jason.
Nie spodziewała się usłyszeć jego głosu i była tak zaskoczona, że poderwała się i spadła z łóżka. Już chciała rzucić jakimiś oskarżeniami w stronę chłopaka, gdy spostrzegła, iż nadal jest w swoich ubraniach, a i on tak samo.
- Nadal tu jesteś? – zapytała niepewnie, podnosząc się na kolana i opierając o brzeg łóżka.
- Nie mogłem cię zostawić samej, bo coś gadałaś o tym, że się łóżko buja i musisz się mocno trzymać, żeby nie spaść do wody… - odpowiedział, uśmiechając się lekko.
- Dzięki, że się mną zaopiekowałeś. Dawno nie piłam i mnie wzięło – westchnęła.
- Nie ma sprawy, Jazz. – machnął ręką. – Nic wielkiego. Słuchanie twoich tekstów było chyba najprzyjemniejszą częścią tego wieczora – zaśmiał się.
- Która godzina tak w ogóle? – zapytała, a Jason zerknął na zegarek. Nacisnął jakiś guzik z boku, podświetlając sobie tarczę i zmarszczył lekko brwi.
- Parę minut po trzeciej, a co?
- Nic. Tak tylko pytałam. Jestem już trzeźwa, ale jeszcze nie mam kaca, więc chyba to wykorzystam i skoczę pod prysznic. Idziesz ze mną? – zaproponowała.
- Jaka propozycja – rzucił z uśmiechem od ucha do ucha. – Jesteś pewna, że już wytrzeźwiałaś?
- A wyglądam, jakbym była jeszcze pijana?
- Nie, ale tak brzmisz. – odparł wesoło.
- Więc jak? Idziesz? – zapytała lekko zniecierpliwiona.
- Pewnie, że idę. Mi nie trzeba dziesięć razy powtarzać. – rzucił szybko, po czym wstał i przeciągnął się.

Nawet nie narzucał nic na siebie, w samych bokserkach i t-shircie pobiegł za Jess. Nie ukrywali się specjalnie ze swoimi zamiarami kąpieli w męskiej łaźni, a plan szybko wprowadzili w życie. O tej porze nikogo nie zastali, co tylko utwierdziło ich w przekonaniu, że pomysł był dobry. Oboje zrzucili resztki ubrań, skryli się w osobnych kabinach, rozmawiając od czasu do czasu i przekrzykując szum płynącej z prysznica wody. Spokój nie mógł jednak trwać długo – Jason najciszej jak mógł wychylił się z własnej kabiny i odchylił kotarę kabiny Jess podglądając ją. Ta, nieświadoma niczego, odwrócona do Jasona plecami, dalej się namydlała, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół. Dopiero gdy się odwróciła, by spłukać mydło z piersi, dostrzegła podglądacza. Krzyknęła, zasłaniając dłońmi swoje pokaźne kształty, po chwili jednak sięgnęła za wiszący nad głową prysznic i posłała strumień wody w Jasona. Chłopak bez żadnych problemów uniknął mokrego ataku, kryjąc się na powrót w swojej kabinie.
- Poćwicz nad refleksem, Jazz, wszystko widziałem! – zaśmiał się, przekrzykując dwa strumienie wody. – Dostrzegłem pierwsze oznaki celulitu na twym zgrabnym tyłku. Poza tym przydałoby ci się zrzucić kilka kilo, bo coś boczki wiszą!
- Pałuj się, głupku! – odkrzyknęła i zakręciła ciepłą wodę, nastawiając jedynie zimny strumień. Stanęła na palcach i posłała nad ścianką kabiny lodowatą niespodziankę swojemu koledze. Po chwili Jason wrzasnął i wyskoczył na środek łazienki jak rażony piorunem. Jessie wyjrzała zza zasłonki i zmierzyła go wzrokiem od stóp aż do głowy.
- Widzę twojego źrebaczka, chyba mu trochę zimno – stwierdziła, uśmiechając się szeroko. Przywołała trochę dymu, zakrywając zarówno siebie, jak i Jasona w tych najbardziej strategicznych miejscach.
- Ja ci dam źrebaczka! – chwycił za stojące na umywalkach dwa opakowania wyciskanego mydła w płynie i posłał ich zawartość w stronę Shadow, która z piskiem skryła się za swoją kotarką. Zaraz jednak szybko wyskoczyła z kabiny, gdyż zupełnie zapomniała, że nadal leci tam lodowata woda. Jason zaśmiał się, w końcu sama się nadziała na własną broń. Po chwili rozgorzała wojna na mydło i wodę, a zajęci sobą X-Meni nie zauważyli, że jeden z leżących w kabinie pryszniców nieprzerwanie leje strumienie na podłogę. Kilka minut później cała łazienka pływała. Jason złapał za ręcznik, zwinął go w rulonik i wymierzył koleżance solidny cios w pośladki. Ucieszył się jak dziecko, gdy Jessica wrzasnęła, podskoczyła i przy lądowaniu poślizgnęła się na mydle, lądując na tyłku i jadąc aż pod drzwi.
- O, cholera, skąd tu tyle wody? – zapytała, rozglądając się na boki.
- Chyba nie zakręciłaś kurków pod swoim prysznicem. – pokazał jej język.
- Ty pod swoim też!
- Ale z mojego nie cieknie. – zaśmiał się w odpowiedzi. – Dobra, daj rękę, pomogę ci wstać. – zaoferował swoją pomoc i po kilku próbach udało mu się dźwignąć ślizgającą się Shadow do pionu. Niewiele brakowało, a sam by wylądował na podłodze.
- Ja tam nie idę – pokazała w stronę kabiny. – Przecież to zimna woda leci, stópki mi zmarzną – pokręciła nosem.
- Jesteś X-Manem! Użyj Mocy, Luke!
- Jaki znowu Luke? – spojrzała na niego pytająco. – Naćpałeś się? – zgadywała.
- Nie oglądałaś Gwiezdnych Wojen?
- Nie gadaj, musimy zająć się tą wodą – westchnęła ciężko, patrząc na pobojowisko.
- Jasne, ty pozakręcaj kurki, a ja rozłożę ręczniki na podłodze. – uśmiechnął się chytrze. – Ewentualnie mogę zrobić dziurę i wszystko spłynie do łazienki dziewczyn.
Parę minut później nie było już ani jednego suchego ręcznika, podłoga nadal była częściowo zalana, a oni w doskonałych humorach wrócili do pokoju Jessie. Dziewczyna nadal miejscami była w mydle, ale olała to. Walnęła się na łóżko, zawinęła w koc i zadrżała z zimna.
- T..t..to chyba n..n..nie b..b..ył d..do końca d..d..dobry p..p..p..pomysł – szczękała zębami.
Jason opatulił ją jeszcze kocem, ubrał się i zerknął na zegarek. Było przed piątą, a sądząc po częstotliwości ziewania Jessie, dziewczyna nadal się nie wyspała. Nie mając nic innego do roboty, postanowił zostawić ją w spokoju, by wypoczęła.
- Wyśpij się, Jazz, zobaczymy się przy obiedzie, nie? – rzucił, zarzucając bluzę na ramiona.
- Nie posiedzisz ze mną? – zapytała.
- Chciałbym, ale już się wyspałem, a terminy mnie gonią. Muszę dokończyć parę projektów, samo się nie zrobi. – puścił jej oczko. – Jakbyś się bardzo stęskniła, to znajdziesz mnie na dole w studiu, piękna.
To mówiąc pogłaskał ją po włosach i poszedł, nucąc coś pod nosem. Wątpił, czy będzie się mógł skupić na pracy, jednak trzeba było w końcu to zrobić. W myślach miał dzisiejszy wypad do pizzerii, zapewne znów zakrapiany alkoholem i obiad z Bellą w niedzielę. Czy życie mogło być piękniejsze? Nim zjechał windą na dół, Jessie już na powrót spała.

* * *

Poszedł do kuchni na późne śniadanie, akurat był tylko on i kwiatki na stole. Zalał miskę płatków zimnym mlekiem, zrobił kilka naleśników, nalał sobie soku pomarańczowego do szklanki i usiadł przy blacie. Już się miał wziąć za jedzenie, gdy do kuchni wpadł wkurwiony Dylan.
- No ja pierdolę! – warknął chłopak, uderzając pięścią w stół. Miseczka z płatkami podskoczyła.
- Eee… Siemka, ziom. Co jest? – zapytał Jason.
- No kurwa mać! Jakiś debil zalał całą łazienkę, wywalił ręczniki na podłogę i powylewał mydło! Jak ja się dowiem, kto to zrobił, to zatłukę dziada!
- To była Jessica. – rzucił szybko Jason, uśmiechając się chytrze.
- Jessica? A co ona do kurwy robiła w męskiej łazience? – zapytał Dylan, chyba nie do końca wierząc swojemu kumplowi. Spojrzał na niego podejrzliwie.
- Nie pytaj, co ona tam robiła, tylko co MY tam robiliśmy. – choć wydawało się to niemożliwe, uśmiech chłopaka się jeszcze poszerzył, aż niemal całkowicie oczy mu zniknęły na jego tle.
- Pierdolisz? – wypalił Dylan. – Jess i ty? – zapytał, patrząc na niego. Gdy zobaczył potwierdzające kiwnięcie głową, dodał. – Pierdolisz!
- Nie, pierdoliłem wcześniej. – uśmiechnął się krzywo znad płatków.
- No to brawo, stary, kolejna baza zaliczona. Tak trzymaj! A teraz posuń swoją grubą dupę, daj mi usiąść i podziel się wszystkimi pikantnymi szczegółami z przyjacielem.
- O, nie, stary… Czy ty się dzielisz ze mną tym jak spędzasz czas z Nadine? Nie, więc ja tobie też nic nie powiem. Nie trać czasu, ziomek. – spławił go szybko.
- A masz chociaż jakieś fotki? Hm? – spojrzał na Jasona z nadzieją w oczach.
- Fotki? Ciekawe czym je miałem robić pod prysznicem? Mydłem, czy gąbką? – rzucił z krzywym uśmiechem, po czym popukał się palcem w czoło.
- No w sumie… Dobra, to widzimy się później. Idę przekazać Nadine najświeższe nowiny!
- Ale jak JEJ powiesz, to cały Instytut będzie o tym wiedział jeszcze przed południem. – oburzył się Jason.
- No i o to chodzi, nie? Jessie to niezła sztuka, a skoro ją puknąłeś, to trzeba to rozdmuchać. Nie wstydź się, nikt nie lubi wstydliwych czarnuchów. – roześmiał się gromko, poprawiając ciemne okulary i ulotnił się z kuchni.
Jason momentalnie stracił ochotę na śniadanie. Miał tylko nadzieję, że ta wiadomość nie dojdzie do Jessici i tym samym nie odbije na jego kondycji fizycznej. Westchnął ciężko, spodziewając się, że przez najbliższe dni młodzi mutanci będą go zasypywać pytaniami odnośnie biustu Shadow.

* * *

Spała do dziesiątej, potem się szybko ubrała i po jedenastej przeszła się po pokojach członków swojej drużyny, by ich powiadomić, że mają się stawić w jadalni na obiedzie, gdyż ma do nich sprawę. Najtrudniej było jej dobudzić Ike, która spała kamiennym snem i ciągle się odganiała od swojej koleżanki. W końcu jednak i ją udało się dziewczynie postawić na nogi. Powiadomiła wszystkich i czasami mijała na korytarzu jakichś młodszych uczniów, którzy dziwnie się na nią patrzyli, szeptali coś pod nosem, uśmiechali się ukradkowo i pokazywali ją sobie palcami. Zaczęła się zastanawiać, czy wczoraj w nocy po pijaku nie zrobiła czegoś głupiego, ale nic takiego sobie nie przypominała.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
the_weird_one
Mat
Mat
Posty: 407
Rejestracja: sobota, 22 listopada 2008, 21:34
Numer GG: 6271014

Re: [Marvel RPG] Amazing X-Men

Post autor: the_weird_one »

Alastair, Bella, Grim

Po całym zajściu najbardziej Alastaira zastanawiało, dlaczego pan Lensherr uznał nieuniknioną porażkę za sukces. To, że udało im się zatrzymać Alpha Flight, i to na chwilę, nie zmieniło wyniku. Nie czuł bólu, raczej doznanie można było porównać do poparzenia ręki, na której leżało się długi czas, odcinając dopływ krwi gdy już zdrętwiała. Wstał jeszcze w trakcie walki, ale przez zawroty głowy przez chwilę nie zamienił z nikim słowa i i został na miejscu. Dopiero gdy sytuacja się uspokoiła mógł się skupić na tyle, by dotarły do niego słowa Magneto.
Został jeszcze na chwilkę gdy wszyscy wracali do instytutu i dopiero podniósł się, zmierzając prosto do Elixira. Nie czuł się ranny, ale w ogóle niewiele czuł i nie zamierzał podjąć się diagnozy. Akurat w drodze korytarzem natknął się na wracającego Grima.
- Wszystko w porządku? Przed budynkiem już nikogo nie ma.
Wracając przed budynek Grim przyglądał się kto idzie już do ambulatorium. Brakowało mu jeszcze Ike, Adama i Alastaira, gdy natknął się na tego ostatniego.
- Nikogo? - upewnił się. Może Ike i Adam idą dopiero za Alastairem, albo też czekają aż sytuacja w ambulatorium się uspokoi.
- Może poszli innym korytarzem, albo rozmawiają gdzieś, albo będą nieco później. Albo ja ich ominąłem i przegapiłem, przyznam że nieco kręci mi się w głowi. - uśmiechnął się krzywo. - Ty jak mniemam nie byłeś raniony?
- Więc chodźmy, upewnię się że nie stanie ci się nic po drodze - stwierdził w odpowiedzi Chang - Moje poparzenia mogą zaczekać, a teraz musi być w ambulatorium tłoczno.
- Elixir zajmie się każdym, myślę, że nie stało mi się nic gorszego, niż tobie. Swoją drogą, nie jestem koneserem przemocy, ale oglądać was w działaniu to prawdziwa przyjemność.
Grim wzruszył ramionami i poszedł z Alastairem w kierunku 'siedziby' Elixira.
- Dzięki za uznanie.
- Cóż, nie są to puste słowa. Nie było łatwo ogarnąć co się dzieje ale... - przerwał, przypomniawszy sobie o czymś. - Tak, w zasadzie biorąc pod uwagę rozwój wydarzeń, mogę najlepiej służyć do porównania. Widać kontrast.
- Poćwiczysz z nami miesiąc i nikt nie będzie już miał szans zauważyć że nie byłeś z nami od początku - odparł Grim, poklepując lekko towarzysza po ramieniu przy wejściu do ambulatorium.
- Nie, nie, było naprawdę nieźle! Zauważ, że muszę naprawdę groźnie wyglądać, skoro mnie najpierw namierzono, a to już zaawansowana dywersja osłabiająca oponenta! Żałuję tylko, że nie zrobiłem nic o bardziej bezpośrednim efekcie. - szczerze uśmiał się Quickblood.
- Zapewniam cię że każdy z nas po takim trafieniu zostałby wyłączony z akcji. I jestem pewien że gdybyś to nie ty tak oberwał, zdołałbyś się wykazać.
Alistair westchnął, już z uśmiechem.
- Coś się w tym jest. Chociaż w sumie nie chodzi o pokaz. Skoro o tym co widać mowa, powinienem przeprosić Bellę... nie żebym mógł wiele więcej zrobić, ale nie do końca zamierzałem zastosować się do rozkazu i z tego wynikły jej problemy. Wchodzisz? - zapytał Changa, wskazując kciukiem wejście do ambulatorium.
Grim wykonał nieokreślony ruch ręką.
- Wybiorę się najpierw pod prysznic. Pewnie będę tu za jakieś dziesięć minut.
- Do zobaczenia niedługo. - pożegnał go i udał się do środka, czekając cierpliwie na wolną chwilę Elixira.
Po przywitaniu z najwybitniejszym z sanitariuszy, do którego jako jedynego ze starszych mutantów przez mimo wszystko młody wiek nie zwracał się per "pan" i zgłoszeniu lekkiego poparzenia poczekał chwilkę, aż ten odejdzie zając się kimś innym i odszukawszy Bellę wzrokiem podszedł do niej.
- Chciałem przeprosić... - zaczął ostrożnie. - Niestety zignorowałem rozkaz i stało się, co się stało, a ty chyba najbardziej z tego wszystkiego ucierpiałaś.
Bella z głęboką dezaprobata dotknęła swego nagiego ramienia. "I kolejne ubranie zniszczone. Jak tak dalej pójdzie kupno nowych doprowadzi mnie w końcu do bankructwa" - chłopak usłyszał jej głos wprost w swym umyśle. Dopiero po chwili dotarło do niej, ze ktoś się do niej zwrócił. Uniosła nieco głowę i pociągnęła kilka razy nosem "O, Alastair. Powiedział to, czy pomyślał? Znowu mam wyjść na jasnowidza? To deprymujące" - kompletnie bezwiednie wysłała kolejny komunikat, chyba mimo wszystko nadal była nieco skołowana. Odkaszlnęła - Nic się nie stało - powiedziała i uśmiechnęła się lekko - "No jasne, oby tak dalej, to nauczę się latać. Tego jeszcze w mojej rodzinie nie było"
- Nie, obiecuję, jako student mogę, zbliża się weekend a ja czuję przytłaczający ciężar odpowiedzialności i... przepraszam że zbiera mi się na sarkazm ale szczerze, w takim razie z chęcią kupię dla ciebie piękne odzienie w miejsce tego, w ramach zadośćuczynienia. - odparł, uradowany optymizmem dziewczyny, mimo konsternacji wywołanej faktem, że nie widział by mówiła. Nie żeby nie spotkał już takich osób w instytucie, i to by wszystko wyjaśniało.
- Myślisz, ze jego wygląd zrobi mi jakakolwiek różnicę? - uśmiechnęła się wesoło - Ale tym się aż tak nie przejmuj, w końcu żyje, prawda? Skąd mogłeś wiedzieć, ze ja także jestem tu nowa i nie mam przeszkolenia takiego, jakie ma reszta? "Skup się, kobieto, przecież ani nie chcesz, ani nie możesz mu czytać w myślach, to mało etyczne" - przesłała kolejna wiadomość i wzięła głęboki oddech. - Jak się dziwnie zachowuję to nie moja wina. - zastrzegła.
- Hmm... nie jestem pewien. W zasadzie innym też nie zrobi wielkiej. - stwierdził, nie mogąc się powstrzymać przed subtelnym komplementem. - Ale liczy się chyba świadomość, prawda? No i... w zasadzie... nie chodzi o bycie nowym, ani nic z tych rzeczy, Jess wszak nie wiedziała nawet co dokładnie potrafię, więc winić można tylko przypadek. Muszę ten sprostować, nie jestem X-Menem. "Choć zastanawiające, że według Changa jedynie jeszcze..." pomyślał. Krótka rozmowa, jak rozważał także wynikająca z usłyszenia myśli dziewczyny, była miła, i jeżeli od niego to zależało, mając do czynienia z grupą bardzo chętnie by z nimi współpracował. Niekoniecznie dla realizacji jakichś wyższych celów - po prostu ponieważ byli ciekawymi, niezwykle przyjemnymi ludźmi, których najwidoczniej przez jakieś fatum dotychczas nie poznał.
- A co właściwie potrafisz? I może wyjdźmy stąd? -zaproponowała - Mimo przemiłego personelu to miejsce jednak źle się kojarzy. Może pójdziemy do kuchni? Tam po pierwsze ładnie pachnie, a po drugie głodna jestem. Co do ciebie... Nie jesteś? To Chang ma rację. - zachichotała - Nawet niewidoma zasłużyła na ten... hmm... aczkolwiek nieco bolesny, to jednak przywilej - wszystko przed tobą. - klepnęła go lekko w ramie i wstała, gdy on zastanawiał się, czy klepnięcie po ramieniu to jakiś szczególny gest tej grupy czy też po prostu zostało to odczytane jako część wspomnień niedawnej rozmowy z Grimem. - Podejrzewam, ze zaraz czeka cię pierwsza dziwna przygoda, bo niewidoma będzie twoja przewodniczką. Bo sadzę, że nie wiesz, którędy do kuchni... - bardziej stwierdziła niż spytała, rozłożyła laskę i skierowała się do wyjścia.
Rzucił okiem na część ramienia, którą uchwyciła Snowbird, aby upewnić się, że jakiekolwiek opatrzenie i pozytywny wpływ Elixira sprawiły, iż dziewczyna nie jest już ranna. Przez chwilę rozważał kwestię przybycia tutaj Changa za kilka minut i fakt, że sam w sumie jeszcze nie uzyskał opieki Elixira... ale w sumie nie czuł bólu. Propozycja wydała się ciekawa.
- Ależ naturalnie, mademoiselle. - odparł szkot, tylko na jedno słowo zmieniając swój charakterystyczny akcent i delikatnie podając dłoń dziewczynie zanim go ominęła.[/i] - daję się oto prowadzić za rękę, ciekaw jestem cudu. - stwierdził radośnie. Nie uznał za konieczne dodać, iż jest od pewnego czasu uczniem instytutu i po prostu nie należy do grupy X-Menów. Nie mógł sobie odmówić tak niezwykłego doświadczenia jak to wymienione przez Bellę. Cóż, na pewno konsternacja i miny przechodniów będą tego warte, a jego własna niewiele będzie się od nich różnić.

Ruszyła pewnie przed siebie. Chyba właśnie dowiedziała się dlaczego ludzie tak lubią ja prowadząc. Można taka niczego nieświadomą istotę wyprowadzić gdziekolwiek. Namiastka władzy nad ludzkim życiem, jakby powiedziała jej nadzwyczaj elokwentna rodzicielka, która zawsze wszystko potrafiła trafnie wytłumaczyć. - O nie! Ty jesteś Szkotem! - krzyknęła z udawanym przestrachem i teatralnym gestem złapała się za serce. Odnotował krótkie i pozornie nieważne zdarzenie w pamięci, szukając subtelności świadczących o bardziej lub mniej profesjonalnym podejściu Belli do takich działań, nie przerywał jej jednak - Moja pierwsza i ostatnia wycieczka do tego kraju skończyła się porwaniem przez gadającą roślinę. Co wy tam hodujecie? Brat mnie już nigdy nie zabierze na Stary Kontynent, przez was. - kierując się węchem dotarła nareszcie do kuchni. To było proste. Schody zaczynały się dopiero teraz. Potrafiła namierzyć lodówkę, ale nie ona układała w niej rzeczy, wiec żeby coś zjeść musiałaby wszystko obwąchiwać, by znaleźć to, na co ma ochotę albo... Prosić o pomoc. Westchnęła. - Mógłbyś mi pomoc? Prędzej umrę z głodu niż zrobię tu sobie coś do jedzenia.[/i]
Alastair otworzył lodówkę, ciesząc się z powrotu dobrego humoru. Zaczął wyjmować składniki i po kolei układać je na ladzie, zamierzając przygotować lunch nowopoznanej, nieco młodszej koleżance. - Nie jestem ogrodnikiem, ale cieszę się, że powracacie z miłymi wspomnieniami. Już przyrządzam posiłek, kiedyś interesowałem się nieco gotowaniem... jak niemal wszystkim w życiu. Jak było to określił pan McCoy, moim nadnaturalnym talentem jest brak czucia w kończynach i niezwykła zdolność nudzenia się wszystkim co choćby i pobieżnie przeze mnie poznane. Ty, z tego co widzę, nie potrzebujesz oczu i zdajesz się... być telepatką. Nieco jak Peter. - wspomniał kolegę Grima, którego ominęło całe to zajście. Chang na pewno opowie mu, co się działo, pomyślał.
Usiadła za stołem i oparła brodę na rekach. - Miłe? Złośliwy jesteś, wiesz? - powiedziała spokojnie - Swoją drogą mylisz pojęcia. Jest spora różnica miedzy stwierdzeniem "nie potrzebuje oczu" a "nie mam oczu". Jakbym nie potrzebowała nie prosiłabym cie o przygotowanie posiłku. - zauważyła rzeczowo - Jeżeli o telepatię chodzi, to też nie do końca. To mój ojciec jest telepatą, ja tylko jakąś mizerna część jego talentu odziedziczyłam. Peter tez jest o wiele lepszy ode mnie. Trenujemy razem. - zapauzowała na chwilę, by zmienić temat - Nie masz czucia? Naprawdę? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. - wyznała szczerze - Ja mam czucie za kilka osób. - uśmiechnęła się lekko.

- Przepraszam. Miałem na myśli coś innego. Wiem, że tracisz wiele piękna tego świata - przerwał na moment, koncentrując się na krojeniu pieczywa na grzanki i bardzo starając się nie okaleczyć przy okazji - ale zapewne zyskujesz coś, czego nie możesz przekazać, bo ja nie jestem w stanie pojąć. Z tego co widziałem, radziłaś sobie dobrze... Jeżeli o brak czucia chodzi, nie jest to dokładna informacja. To tylko efekt uboczny. Ale jeżeli mówimy o tym, co... ja... tracę... - przez chwilę się przyglądał, gdy poczuł pulsowanie w palcu. Nie, nic sobie chyba nie zrobił. Przynajmniej miał nadzieję, grzanki z krwią nie będą apetyczne. - nie jest to takie dziwne. Wyobraź sobie, że leżysz na łóżku czyta... - przerwał, zdając sobie sprawę, że jego rozmówczyni zapewne nie czyta książek. Sięgnął po szynkę, jajka, włączył pobliski lodówce piekarnik, przygotował pomidory do skrojenia. - Dobrze, inaczej. Miałaś kiedyś odrętwiałą rękę?
Lubiła słuchać, jak ludzie ostrożnie dobierają stwierdzenia, by jej tylko nie urazić. To było dla niej doznanie na tyle nowe, ze jeszcze nie zdążyło jej zirytować.
- Radziłam sobie dobrze przed czy po dostaniem się w szpony wielkiej sowy? - spytała z nieodłącznym uśmiechem na twarzy. - Ej, ej! Czytam! Nawet studiuje, myślisz, ze masz do czynienia z analfabetką? Niewidomi maja swój alfabet. Mogę ci kiedyś pokazać. Znaczy dla większości to tylko zwykle kropki, ale naprawdę maja sens. A wracając do meritum - tak, zdarzało mi się zdrętwieć.
- Radziłaś sobie dobrze prowadząc mnie korytarzem. - stwierdził, z życzliwym cynizmem. - Wierzę, że czytasz, ale czytanie na leżąco przy pomocy rąk wydaje mi się przynajmniej nie wygodnie. Chętnie bym się dowiedział co studiujesz. Jeżeli zaś chodzi o zdrętwienie - to takie... stałe uczucie obejmujące całe ciało. Ale to tylko efekt uboczny tego, że reaguję bardzo szybko i doskonale kontroluję własne mięśnie. Niezbyt spektakularne.
- Bo mam dobry węch, a kuchnia jest akurat łatwa do znalezienia. Ze swoim pokojem miałam problem, dopóki drzwi nie zadrapałam. Jest niewygodne, ale nie można iść na łatwiznę, tatuś zawsze to powtarzał, jak mi prawie od treningów z nim mozg uszami wypływał. Wszystkie mięśnie? - zmieniła nagle temat - Możesz kontrolować też skurcze mięśni gładkich, czy tylko poprzecznie prążkowanych? - zaciekawiła się, odezwał się w niej duch własnej matki.
- Dobre pytanie. Nie jestem w tym tak dobry, jak bym chciał, może gdybym się postarał, ale wątpię. Pan Bishop twierdzi, że umiem kompresować oddech z niezwykłą łatwością, cokolwiek by to znaczyło, zaś pan McCoy twierdzi, że za jakiś czas będę w stanie kontrolować każdy jeden z osobna, bo wszystko to opiera się na zmut... chciałem powiedzieć naprawdę niezwykłym układzie nerwowym. Dlatego też szybko reaguję... szybko się nudzę... i nie mam czucia. - po przygotowaniu całości, wstawił lunch do piekarnika. - Mam nadzieję, że lubisz grzanki.
- Z mięśniami gładkimi to może jeszcze nie próbuj. To mogłoby być bolesne. Szybko się nudzisz? To pewnie niedługo przyśniesz, siedząc tu ze mną. - zaśmiała się. - Grzanki? Uwielbiam! - wykrzyknęła z zapałem - W zasadzie nasze zdolności są nieco podobne do siebie. - zastanowiła się. - I nie mówię o telepatii.
- Zaczynam się poważnie bać, ale cieszy mnie entuzjazm. - odparł, przekładając ręcznikiem papierowym gorący lunch na talerz i ustawiając talerz przed dziewczyną jak kelner, wyminąwszy ją i podchodząc z prawej strony. - Życzę smacznego. - wrócił do sprzątania po przygotowaniach. - Nudzi mnie to, co znam, a z tobą rozmawiam dopiero kilka minut. Z doświadczenia wiem, że rzadko ludzie bywają nudni.
Wyciągnęła rękę i zatrzymała ją kilka centymetrów nad jedzeniem - Nie obrazisz się jak zacznę jeść za kilka minut? Nie żartowałam, mówiąc ze odczuwam za kilka osób. Na pewno rozpłynę się, bo to smakować będzie jak marzenie, ale teraz to się tylko mocno poparzę. Pokiwał przecząco głową i dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego co robi, zaprzeczył na głos. -Jutro mamy wolne. Chyba czas będzie zdać relacje z pobytu tutaj bratu. Tylko może ominę ten incydent z sowa. Dostałby apopleksji. Jakoś wychodzi z założenia, ze bez niego coś mnie zje albo przenicuje. Masz rodzeństwo? - zapytała nagle. Znów pokiwał przecząco głową.
- Jedynie starszego kuzyna, Kennetha, który mieszkał z moją rodziną bo studiował prawo w Glasgow... Na szczęście, nigdy nie doznałem trudów znoszenia cudzej nadtroskliwości. Nie przeżyłbym. - dodał z przekorą w głosie.
- Dwudziestu lat w jednym domu, robiąc tylko spacerki po przydomowym ogródku i spotykając przez te lata może 6 osób? Skoro szybko się nudzisz byłoby trudno. O, tez masz prawnika w rodzinie! Mój brat kończy właśnie studia - musnęła palcami swój posiłek i zaraz zabrała palce z ledwo słyszalnym syknięciem - Czasem problemy z czuciem maja swoje zalety.
- Zrobię ci herbatę, musisz mieć czym popić, a skoro już zaczęłaś urzekać mnie opowieścią, będę nalegał na ciąg dalszy. - z uśmiechem zabrał się do przyrządzenia napoju. To będzie mile spędzone popołudnie. Przy odrobinie szczęścia wpadnie Chang i będzie miał już dwie osoby do szczegółowego wypytania o resztę, chociaż wątpił by Grim pałał entuzjazmem od pozbawienia Belli tego obowiązku.
No Name pisze:Podchodzę do norda i mówię:
- Pierwsza zasada klubu walki – nie rozmawiajcie o klubie walki...
Zablokowany