[WFRP] Gruzy Wolfenburga

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Vibe »

Obrazek

Norr Norrison

Nie odzywał się przez całą drogę, obserwując i czekając. Chaos można było wyczuć, smród unosił się wciąż w powietrzu. Nie zaatakowano ich jednak, co Norr przyjmował z nieprzyjaznym warczeniem, które nasiliło się w chwili wjazdu do Wolfenburga. Na wpół pożarte ciała obrońców i napastników, dzieło zniszczenia, którego mógł dokonać tylko Chaos. Nawet orki nie były tak brutalne w swojej bezmyślności. Ścisnął mocniej ogromny topór. Aż dziw, że ktoś tu jeszcze żył. Sam smród tych ciał mógł zwykłego człowieka doprowadzić do niekontrolowanych mdłości. Ci co przeżyli musieli być odporni na choroby, bo inaczej życie w tej zbiorowej mogile musiałoby ich zabić.

W końcu wjechali w obręb jakiejś marnej palisady. Jeśli gdzieś w okolicy byli zwierzoludzie - zaatakują. Dobrze. Nie trzeba będzie chodzić i szukać. Elfka zaczęła wydawać rozkazy odnośnie prowiantu. Norr się nie wtrącał, ignorując całkowicie wszystkich. Wziął kilka sucharów i po bezowocnych poszukiwaniach mocniejszych trunków, usiadł przy ogniu, naprzeciwko Bohme'go. Wyjął skądś fajkę i napychając tytoniem i podpalając zaczął z niej pykać. Niespodziewanie odezwał się, mówiąc grubym, dudniącym choć zaskakująco spokojnym i nostalgicznym głosem.

-Niemal jak Karak Osiem Szczytów. Tyle, że nie ma tu gór. Carag Zilfin, Carag Yar, Carag Mhonar, Srebrny Róg, Carag Lhune, Carag Rhyn, Carag Nar, Biała Dama. Widziałem je tylko raz. Zbiorowa mogiła. Tak jak i tu człeczyno.

Pykał dalej z fajki, nie mówiąc już nic. Jego wzrok utkwiony był w jakimś niewidocznym punkcie przed krasnoludem. Nie ulegało wątpliwości że Zabójca był wyraźnie nieobecny myślami. Wiedział jak się kończyły wszystkie wyprawy w takie miejsca. Jutro nadejdzie śmierć.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter Von Hardenberg

Najgorsze już za nami. Jesteśmy bezpieczni. Taka myśl zrodziła się w głowie szpiega. Niestety nie zdążyła się zadomowić, bowiem na horyzoncie ukazał się Wolfenburg. A raczej żałosne resztki zapewne niegdyś pięknego miasta. Najpierw Dieter poczuł smród. Musiał się nieść na mile od ruin. Potem stada ptaków, które unosiły się nad osobliwą jadłodajnią… Na koniec trupy. Potwornie powykrzywiane ciała, gołe kości, okrwawione kupy mięsa. Całe szczęście, że Dieter od dłuższego czasu nie miał nic w ustach, bo pewnie teraz by to zwymiotował. Poczuł mdłości. Zacisnął oczy nie chcąc patrzeć. Owszem był na froncie. Nie walczył długo, ale dosyć się tam naoglądał.

Minęła chyba wieczność zanim w końcu dotarli do obozu. Kiedy Dieter usłyszał wcześniej słowa Böhme'a, myślał, że trafią do prawdziwego obozu. Ale mówią, że lepszy rydz niż nic. Tłum ludzi rzucił się w stronę wozu. Heinz powstrzymał ich jednym słowem. Imponujące. Widział, jak reszta zabiera się do rozdzielania żywności… doszedł do wniosku, że poradzą sobie z tym bez niego. Ostrożnie zwlókł z wozu własną osobę i cały swój „dobytek.” Zrobił kilka ostrożnych kroków , żeby sprawdzić czy bolące żebro da o sobie znać. Dało, ale na szczęście nie jest tragicznie. Dieter spojrzał na zakrwawione bandaże – trzeba będzie je zmienić. Dobrze będzie jeśli mają tu coś do przemycia ran… później się tym zajmie.

Usiadł przy ognisku. W brzuchu burczało, ale na szczęście elfka zorganizowała jakieś jedzenie. Dieter łapczywie zajadał się przydziałowym prowiantem. Nie zawsze tak jadał, ale w tych okolicznościach nie będzie narzekał. W milczeniu (no, może pomijając mało apetyczne mlaskanie) próbował ogrzać się przy ogniu. W myślach roztrząsał słowa Heinza: „Jutro spodziewajcie się gości. Trzeba będzie zabijać.” Ze strachem oczekiwał poranka. Chciał dodać sobie otuchy patrząc na umocnienia i przygotowania do obrony, ale osiągnął skutek odwrotny do zamierzonego. Ten obóz to ruina, tak jak miasto dookoła. Ranaldzie i wszyscy bogowie. Miejcie mnie w opiece! Jutro nadjedzie śmierć. Oby nie przyszła do mnie...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: EmDżej »

Giovanni Andreolli

Gio jechał w milczeniu, na samym końcu grupy. Miasto wyglądało okropnie. W najgorszych koszmarach, Giovanni nie spodziewał się, że Wolfenburg będzie aż takim wielkim śmietnikiem. Jadąc na koniu i oglądając wszystko i wszystkich dookoła, uświadamiał sobie, że tym ludziom, nie za bardzo można pomóc. Żywności wystarczy na kilka, może kilkanaście dni, ale co potem? Do tego dochodził jeszcze problem spotkania z informatorem. Spotkanie było jedynym powodem, dla którego Gio ruszył do Wolfenburga, a teraz może się okazać, że ze wszystkiego nici. „Później będzie czas na myślenie. Teraz trzeba odpocząć” Należało jeszcze rozdzielić żywność, ale po dopełnieniu tego obowiązku, zadanie będzie wykonane, Giovanni będzie mógł odejść ze służby pod sierżantem i zająć się myśleniem o własnych sprawach. Rozdzielaniem żywności zajęła się Ninherel, ale szybko znalazła zajęcie dla reszty kompanii. Na końcu porcje z żywnością dostała drużyna i Gio, mógł w końcu odpocząć. Usiadł w pobliżu ogniska i zaczął powoli zjadać swój przydział. Po chwili podeszła do niego Ninherel i spytała o miecz. Gio siedział na ziemi, więc uniósł głowę, aby spojrzeć jej w twarz. Chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, aż w końcu odparł, powoli i cicho.
-Nie ukradłem go… Jeśli o to pytasz. Podniósł się ziemi i spojrzał elfce w oczy. –Ani nie zabiłem nikogo, aby go zdobyć. Odwrócił się szybko i ruszył w kierunku kapitana.
-Kapitanie, gdzie mogę zostawić konia? Luca jest dla mnie bardzo ważny i muszę go zostawić w dobrych rękach. Chciałbym też, aby dostał coś do jedzenia. Gdy wyjaśnił już tę kwestię z kapitanem ruszył w kierunku koszar, w których kompania miała nocować tej nocy. W pobliżu jednej z chat zaraz koło koszar, znalazł w miarę ustronne miejsce, przy czymś, co kiedyś chyba przypominało płot. Usiadł na ziemi z dala od zgiełku i hałasu. Zdjął buty i skrzyżował nogi tak, że prawa stopa znajdowała się na lewym udzie, a lewa stopa na prawym udzie. Podeszwy były skierowane do góry. Giovanni podniósł głowę i wyprostował plecy, a następnie splótł ręce przed sobą, i swobodnie opuścił je na dół. Bardzo irytowało go, że od wyruszenia w tą podróż nie miał okazji, aby poćwiczyć, albo pomedytować. To była pierwsza taka okazja od bardzo dawna. Patrzył przed siebie jeszcze przez kilka sekund, a następnie zamknął oczy i oddał się kontemplacji.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

Kapitan spojrzał na Giovanniego, wskazując palcem położony nieopodal mały parterowy budyneczek. O dziwo wciąż miał wszystkie ściany i dach.
- Tam zostaw swojego konia, będzie pod dobrą opieką Ulfa... - wyjaśnił. Andreolli nie wiedział kim jest Ulf ale skoro Bohme zapewnił że koń będzie w dobrych rękach, to zapewne tak się stanie.- Co do Kahla... - zwrócił się do Ninherel. - Zaraz będziesz miała okazję go poznać.

Żywność została rozdzielona sprawnie i bez komplikacji. Opatrywanie ran za to okazało się być jednym z trudniejszych zajęć. O stan zdrowia do tej pory dbał właśnie Humfried Kahl. Mężczyzna był dobrym zielarzem i i potrafił opatrywać, jednak z niemal całkowitego braku środków w lekach, bandażach a nawet czystych szmatach, stan ludzi był taki, a nie inny. Ku uciesze Humfrieda, na wozach przyjechało również zaplecze sanitarne.

Niemal każdy człowiek tutaj nosił na swoim ciele ślad rany, albo choroby. Poza okaleczeniami, które wystarczyło opatrzyć czystymi bandażami, wielu z ludzi kaszlało, kilku gorączkowało. O ile przy bandażach Humfried uporał się w kilka godzin, to ci ostatni stanowili większy problem, gdyż wybuch zarazy byłby po prostu końcem dla tego przytułku życia. Na szczęście na wozach znajdowało się jeszcze trochę leków i ziół, które wedle przewidywań miały pomóc. Ich ilość mogła jednak wystarczyć zaledwie na kilka dni. Dieter na wskutek rany na żebrach nie mógł zbytnio chodzić gdyż każdy ruch sprawiał ból. O draśnięciu na ramieniu człowiek nawet nie myślał.
Gdy zielarz skończył swą pracę, podszedł do elfki:

- Kapitan wspominał że o mnie pytałaś. - zaczął bez zbędnych grzeczności. - O co chodzi dokładnie?

Cuolsh ułożył się do snu w kwaterze przeznaczonej dla kompanii. Niedługo potem, na posłaniu położył się również Aluthol. Kwatera okazała się całkiem przyjemna. Ogrzewana kominkiem, zaopatrzona w łóżka była tym, co pragnęli zobaczyć zmęczeni podróżą wojowie.


Siedzący naprzeciw Böhme'go Norr został poczęstowany przez dowódcę jego prywatną gorzałką.
-Dla tysięcy jest to mogiła. Dla mnie to jedyne miejsce w Imperium, gdzie potrafię żyć. To jedyne miejsce, gdzie to życie ma sens. W tym miejscu każdy może czuć się potrzebnym. Znałem kiedyś takiego jak Ty, zabójco. Cenię sobie znajomość z nim, choć na przyjaciela się nie nadawał. Ciężko troszczyć się o kogoś takiego. Śpij, by śmierć nie zastała cię zmęczonym.

Wyczerpani podróżnicy jeden po drugim kładli się spać. Tylko warta przy prowiancie zaniesionym do jednego z baraków wciąż czuwała. Poza niewidzialnymi strażnikami obozu, wszyscy inni również ułożyli się wokół ognisk. Tej nocy byli syci i bezpieczni. Ileż jeszcze czekało ich takich nocy?

***

O brzasku nie piał kur, nie śpiewały ptaki, nie słychać było wesołego gwaru poranka. Świt w obozie nie był nawet oznajmiany przez trąbkę ani krzyk pobudki. Świt nastąpił po prostu z chwilą kiedy wszyscy obozowicze wstali i zebrali się przy wypalonym ognisku Böhme'go . Była dziewiąta.

Po śniadaniu wydanym pod kierownictwem Ninherel, Böhme stanął przy wejściu do kwatery, ściągnął ze ściany jakieś pismo i zabrał głos.Wszyscy obozowicze – wraz z nowo przybyłymi - zebrali się wokół niego. Wszyscy poza siedzącym nieopodal, nie wykazującym specjalnego zainteresowania Norrem.

- Wszyscy posiadający nadzieję - zaczął Böhme– Wczorajszego wieczora przyszło nam przywitać niezwykle miłych gości, tych oto dzielnych wojów z ramienia Imperatora, którzy przywieźli nam żywność. Nie jesteśmy sami. Ktoś nam pomaga. Przeżyjemy.

Wierzyli mu.

- Wszyscy już zakosztowaliście żywności. Dobrej żywności. Chwała za to naszym bohaterom. Stańcie proszę przy mnie. Niestety na wozach nie znalazła się wystarczająca dla nas ilość wody, a nasze zapasy są już skąpe. Mówiąc dokładniej, wystarczą jeszcze na dziś. Jutro, na godzinę przed świtem wyruszymy po wodę. Mamy woły, które wiele uniosą. Jutrzejszy dzień będzie dla nas również dniem kąpieli i prania. Humfried, przygotuj się do dezynfekcji. Zgłosisz się do mnie później.

- Nasi bohaterowie, zaszczyt mi mieć was w obozie. Naprawdę chciałbym być gościnniejszym, niż zmuszony jestem być, ale sytuacja którą tu widzicie nakazuje żyć nam tutaj według bardzo ściśle wyznaczonych reguł. Reguły te zostały zapisane na tej oto karcie, wiszące na budynku kwatery. A brzmią one tak:

1. Zawsze, bezwzględnie słuchać należy obecnego dowódcy.
2. Dobro wspólnoty ważniejsze jest od dobra, zdrowia, życia jednostki.
3. Kto nie pracuje, ten nie je.

Niestety, nawet przez chwalebny czyn sprowadzenia wozów, nie zostajecie zwolnieni z niniejszych punktów. Jeszcze dziś bądźcie tu gośćmi. Juto możecie stąd odejść, lub zostać członkami naszej wspólnoty.

Skończył. Ludzie rozeszli się. Kompania przybyszów została niezdecydowana, co robić dalej.

Osobno Böhme podszedł do Zabójcy.
- Jeśli będziesz słuchał moich rozkazów, nie zabraknie Ci okazji do walki. Zapewne umrzesz, tak, jak tego chcesz. Twe imię i czyny będą opowiadali Ci ludzie swoim dzieciom, a ich dzieci, swoim dzieciom. Wieść o twych czynach dotrze zapewne do ognisk twych braci. Jeśli będziesz mnie słuchał. Bycie tu wiąże się z niejednym wyrzeczeniem. Czasami wyrzec trzeba się też zabijania. Jeśli nie masz zamiaru mnie słuchać, jutro wyjdź przez bramę i nie wracaj.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
Obrazek
Parsknęła cicho na odpowiedź człowieka.
-Gdybyś go ukradł, nie obnosiłbyś się tak jawnie z tym ostrzem-zauważyła.- Zresztą, jeśli już mam coś powiedzieć, nie wyglądasz na złodzieja lub mordercę. A musiałbyś zabić właściciela, by go wziąć.- popatrzyła jeszcze uważnie na rękojeść. Może rozpozna ród lub pochodzenie byłego właściciela?
Misternie zdobienia coś jej przypominały, tylko co?
Wzruszyła ramionami- pomyśli nad tym później...
Rzeczony Kahl okazał się zielarzem i uzdrowicielem. Ninherel to nie zdziwiło, raczej mile ją zaskoczyło, że jeszcze żył.
- Twój znajomy Janas, nie, chyba Jonas, Kallstrom przekazał mi, że możesz mieć wiadomości na temat zioła, którego szukam. - przeszła do razu do sedna sprawy. -Nazywa się...- zastanowiła się nieco. Te ludzkie nazwy zawsze tak jakoś dziwnie brzmiały. - ee ...Eleutherococcus san, sen ...senticous. Tak, to właśnie to. Potrzebuję tej rośliny. Bardzo potrzebuję i to nie dla siebie. Gdzie mogę ją znaleźć? - spytała, patrząc zielarzowi prosto w oczy. -Najlepsza byłaby jak najwświeższa. Albo niedawno ususzona.- dodała. Westchnęła w duchu. Widząc, skąpe resztki leków człowieka, wątpiła, by posiadał zioło tak przez nia pożądane. "Ojcze... dostaniesz je, bez względu na cenę jaką zapłacę." pomyślała, mimowolnie zaciskając pięści. Chwilę potem oprzytomniała i splotła dłonie. Jeszcze sobie człowiek pomyśli, że obraziła się na niego albo co innego...
-----------------------------------------------------------------
Dziewczyna zdjęła buty i ułożyła się na posłaniu. Syknęła, układając się, gdy sińce zapulsowały boleśnie. Stopy musiały odpocząć, trudno najwyżej będzie je w pośpiechu zakładać.
Wsetchnęła do siebie cicho i w myślach odśpiewała prośbę i podziękowanie do Asuryana. Potem wyszeptała wiersz-prośbę dla Lileath. O dobre sny i świeże pomysły...
Przesunęła dłonią po kocu, rozkoszując się jego miękką włóczką.
Wreszcie żaden korzeń nie odgniecie jej żeber.]
Rano z jękiem podniosł się z łóżka. Skóra i obite mięśnie na żebrach stały sie niezwykle tkliwe. To minie za jakiś czas, ale na razie czuła każde dotknięcie.
Po śniadaniu, które oczywiście ona musiała zorganizować, zebrali sie wszyscy przy ognisku.
Kapitan rozpoczał przemówienie. Ninherel miała go właściewie nie słuchać, ale jakoś go nie zignorowała. Przeczucie było słuszne.
Przy słowach na temat pomocy, powstrzymała cyniczny uśmiech cisnący się na wargi. "Ktoś nam pomaga... czasami trzeba się jakoś pocieszać." Jeśli ktos tu miał pomóc tym ludziom, to tych ktosiów powinno być pół armii. Inaczej może byc to spowolnienie konca... chociaz nie, ludzie czasami przypominali jej, swoją wolą przeżycia i elastycznością, szczury. Byli wszędzie i potrafili znieśc prawie wszystko...
Słuchała dalej w milczeniu. Punkty były całkiem rozsądne, by pomóc zapanowac nad tym zdesperowanym tłumem. Może właśnie, dlatego kapitan zdobył taki szacunek. Bo pozwolił ludziom tez decydować, pomimo, że ostateczne słowo należało do niego. Ninherel przypominało to trochę klanową radę z Marienburga.
Chodziła tu i tam, by skupić myśli. Zastanawiała sie, rozważała wszystkie za i przeciw. W końcu zdecydowała... tak, to chyba będzie najrozsądniejsze przyłączyć się do nich, póki nie zrealizuje swojego celu. Poczekała, aż człowiek odejdzie od krasnoluda i poprosiła go na stronę.
- Myślę, że wasze cele łączę się z moim- powiedziała, machając dłonią.-Ja i wy potrzebujecie leków, a konkretniej ziół, jakie może zdobyć wasz zielarz. Mi potrzebna jest jedna roślina, ale wam też się przyda. Ponieważ zapuszczanie się w lasy samotnie to samobójstwo, to myślałam... - złapała się na tym, że podekscytowana macha dłońmi. Splotła ręce i mówiła dalej.
- Pomyślałam, że owszem, czemu nie pomieszkać i przy okazji pomóc wam i sobie. Myślę, że jeszcze jeden miecz bedzie przydatny. Po pewnym czasie, gdy uda mi się zdobyć ową roślinę, odejdę. Ale zanim ją zgromadzę, to minie dużo czasu- uśmiechnęła się krzywo.- Zwierzoludzie roją się jak mrówki. Wiec powtórzę, jeszcze raz, że chyba zostanę tu na dłużej. - powiedziała. - Mój ojciec będzie musiał poczekać, zanim przywiozę mu lekarstwo-ugryzła się w język. Co ją naszło, że o tym wspomniała? Po co człowiek ma wiedzieć, czemu tu przybyła. W dodatku, to nieuprzejme zawracać mu głowę swoimi zmartwieniami. - Przepraszam, thereth. Nie powinnam zawracać ci głowy takimi głupotami-rozłożyła ręce w przepraszającym geście. Czekała na reakcję człowieka, na jej nieco chaotyczną wypowiedź. Jeśli ktoś jutro odjeżdża, to musi mu dać list dla ojca. Albo chociaż poprosić o przekazanie, że jest bliska swojego celu. Oczywiście, były kompan wcale nie musi jechać do Middenheim. Albo chcieć przekazać wiadomość... ale trudno, ryzyko zawsze istnieje.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter Von Hardenberg

Z ociąganiem zwlókł się rano z łóżka. Chciał wstać, ale eksplozja bólu sprawiła, że aż usiadł. Dieter długo tak nie wytrzyma. Ubrał się powoli i westchnął. Miał teraz zrobić coś czego bardzo nie lubił…
-Hej, przyjacielu… - zwrócił się z wymuszonym uśmiechem do najbliższego współlokatora. To chyba był, któryś z elfów. Dieter zrobił nieokreślony ruch ręką – Mógłbyś? Sam nie dam rady stąd wyjść…
Cała ta sytuacja tylko rozgniewała Hardenberga. Zawsze polegał na sobie i tylko na sobie. Inni byli tylko narzędziami. A teraz co? Ech…

Jakimś cudem dowlókł się do miejsca zebrania. Po drodze podniósł jakiś kij… niby to nic, ale podeprzeć się nim można. A wtedy żebra mniej bolą… niewiele mniej. Słuchał co ma takiego ważnego do powiedzenia dowódca. Z trudem powstrzymał się od komentarza do słów Böhme’a. „Dzielni wojowie,” „chwała za to naszym bohaterom…” Śmiechu warte. Prawdopodobnie długo nie pożyją. Dieter słuchał dalej. Zmarszczył czoło słuchając zasad tu obowiązujących. Poważne rozważał możliwość opuszczenia tego miejsca. Ale wtedy trzeba by wracać tą samą drogą, którą tu trafił. Z tymi samymi trudnościami. Drugiej takiej podróży Dieter by pewnie nie przeżył. I tak źle i tak niedobrze…

Trzeba więc zorganizować sobie życie tutaj. Tylko co to za życie? Może wrócę do dawnego zawodu… Dieter uśmiechnął się na tę myśl. Ludzie tutaj pewnie nie mają dużo monet, ale ciekawe ile są w stanie dać za – rzekomo – magiczne talizmany szczęścia… Zastanawiał się czy dzielić się swoją myślą z dowódcą obozu. Morale ludzi na pewno na takiej działalności nie ucierpi – wręcz przeciwnie, ale Böhme może być niezadowolony, że Dieter chce oskubać ich do reszty. Przemyśli to jeszcze… ale teraz chciał znaleźć tego zielarza. Może ma coś dobrego na uśmierzenie bólu w klatce piersiowej… Tylko gdzie on polazł? Dieter powlókł się powoli, podpierając się "zdobyczną" laską w kierunku, w którym odszedł medyk. W końcu go znalazł przy jakimś rannym. Humfried o ile dobrze usłyszał.
-Witam panie medyk. Mam taką małą sprawę... otóż łupie mnie jak cholera. Znalazło by się coś na znieczulenie? Jakaś maść czy co... albo przynajmniej gorzałka. No jak? Pomożesz bohaterowi co? - Dieter spodziewał się, że medyk powie coś o potrzebach innych ludzi w obozie. Że niby musi starczyć dla wszystkich...Wystarczy, że będzie dla Hardenberga... pomyślał Dieter. W ostateczności był gotów nawet zapłacić zielarzowi. Nie był pewien po co komu złoto w takim miejscu, ale ludzie są chciwi. I chwała bogom za to...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Elf posiedział trochę przy ognisku, ogrzewając się jego przyjemnym ciepłem, a końcu ułożył się na posłaniu w swojej kwaterze. Położył się na plecach ze wzrokiem wbitym w sufit. Mimo zmęczenia niełatwo mu było zasnąć. Dręczyły go paskudne myśli. O dzisiejszym dni, o następnym, o poprzednim... Nieważne, wszystkie kolejne dni zlewały mu się w jeden. Trzeba szczerze przyznać- miał dość. Dobrze, że miał silną psychikę, inaczej już dawno by oszalał... a tak przynajmniej wciąż balansował na granicy swoistego obłędu. Z jednej strony chciał walczyć, chciał skończyć dzieło zapoczątkowane podczas Burzy Chaosu, z drugiej strony brzydził się widoku ruiny i zepsucia, jaki co dzień miał okazję "podziwiać". Ale obiecał sobie nie poddać się, choćby sam Khorne wlazłby mu na głowę. Co prawda, istniała możliwość, że na przykład Aluthol umrze następnego dnia, ale jak umierać, to z hukiem. Elf powoli zapadał w sen... Ale to nie jest dobre słowo - Aluthol POGRĄŻAŁ się we śnie... I nie były to dobre sny.

***

Wstał kolejny smutny dzień. Kolejny smutny dzień w szarym życiu mieszkańca Starego Świata, a Aluthola w szczególności. Elf wstał nie śpiesząc się, przecierając zmęczone, przekrwione oczy. Odrzucił do tyłu zmierzwione, białe włosy i przeciągnął się. Wczorajsze rany nawet nie dawały zbytnio o sobie znać. Tylko niektóre mięśnie pulsowały boleśnie, prosząc się rozciągnięcie i odpoczynek. Ale kto by ich słuchał...

Aluthol zjadł śniadanie i spojrzał nieobecnym wzrokiem na Böhme'go. Wysłuchał uważnie kapitana i rozważył jego słowa. Jego "regulamin" może nie był szczytem marzeń, ale na wojnie nie można się spodziewać niczego lepszego... Trzeba zacisnąć zęby, a może uda się dożyć do chociaż trochę lepszych czasów. Sierżant ogarnął wzrokiem swoich towarzyszy. Wahali się przez chwilę co robić, Aluthol zdawał sobie sprawę, że teraz są takimi samymi wyrzutkami jak on - na rozstaju życiowych dróg, gdzie tylko Chaos wie, co będzie jutro. Elf zamyślił się na chwilę, a gdy elfka skończyła rozmawiać z dowódcą zwrócił się do Böhme'go. -Zostanę z wami... Mój oddział został niemal doszczętnie wybity, nie zdołam z tymi siłami wrócić do Imperatora... Widać czeka nas dłuższa współpraca- Aluthol zawiesił głos, rozważając sens swoich słów. Nagle wydało mu się absurdalne mówić o czasie. Wystarczy jeden atak sił Chaosu i nie dożyją jutra. Ale cóż, trzeba jakoś zorganizować sobie życie. Elf odszedł od dowódcy, siadając gdzieś na uboczu. Jego chmurne oblicze świadczyło o tym, że nie jest zbyt zadowolony z obecnego stanu rzeczy.

Wszystkiego najlepszego, Ninerl :D
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Cuolsh-an-Eshain

Elf doskonale rozumiał sytuację w jakiej się znaleźli, zdawał sobie sprawę z zagrożeń płynących zarówno z powodu ataku mutantów, jak i samowoli w obozie. Straszna noc nie poprawiła jego samopoczucia, ale najwyraźniej pomogła mu w akceptacji zaistniałej sytuacji. Wysoki, wciąż górował wzrostem, niemniej teraz jego pochylona sylwetka zdawała się dopasowywać do otoczenia. Dumny i wyniosły wciąż pozostawał mistrzem łuku, a skoro jego umiejętności mogą pomóc choć jednej z tych przerażonych istot przetrwać, kim byłby odmawiając im tej szansy?

Te dzieci nie powinny jeszcze umierać, elf myślał tak o każdym człowieku z tej trzódki. Tym bardziej wierzył iż sam nie osiągnął jeszcze wszystkiego czego oczekiwał od niego los... Spojrzał na kapitana, po czym powiedział:

- Zwą mnie Cuolsh, z domu Artandira, mistrza łuku i zwycięzcy niezliczonej ilości turniei. Bacz na mój łuk i decyduj, człowieku... Możesz liczyć na elfiego wojownika...

Elf zdawał się podjąć decyzję, stał teraz wyprostowany przed ludzkim dowódcą, w dłoni ściskając swój ogromny łuk. Zimnymi oczyma spoglądał wprost w oczy swego rozmówcy, gotów w każdej chwili udowodnić swe słowa. Na pozostałych kompanach również zrobiły one wrażenie, do tej pory milkliwy elf zdał się wypowiedzieć najdłuższą sentencję od początku podroży...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Vibe »

Norr Norrison

Siedzącego gdzieś z boku krasnoluda nieszczególnie obchodziło to co mówił Bohme. Zamruczał złowrogo, gdy przypomniał sobie słowa człowieka z poprzedniego wieczora. Ci ludzie! Żyli tak krótko, lecz jednocześnie gwałtownie i zaborczo. Większość z nich nie miała pojęcia o prawdziwej przyjaźni, honorze, poświęceniu. Wszyscy oni tutaj widzieli pewnie mniej niż on sam jeden. Splunął na ziemię. Zasady, przykazy, reguły, testy. Ludzie sobie samym nie wierzyli! Musieli tworzyć sztuczne kodeksy i zasady. Nawet w obliczu... zagłady, bo innego określenia nie miał. Znał kilku pobratymców, którzy również upierali się, że Karak Osiem Szczytów jest ich domem i oni tam zostaną. Żadnego z nich już nigdy nie spotkał.

Spojrzał na Bohme'go, gdy ten skończył przemawiać do pozostałych i skierował się w jego stronę. Z jednej strony kpił, z drugiej jednak oferował coś ważnego. Coś co mogło sprawić, że do jego ludu dotrze wiadomość, że odzyskał swój honor. Przez jakiś czas wpatrywał się tylko w oczy człeczyny, jakby nie miał zamiaru odpowiedzieć. W końcu odpowiedział, głośno i wyraźnie, zaś jego dudniący głos musieli słyszeć wszyscy znajdujący się jeszcze na placu.

- Nie narażę życia nikogo z twoich podwładnych. Będę pomagał. Lecz nie wymusisz na mnie przysięgi wierności kapitanie. Nie przysięgnę czegoś tak ważnego człeczynie, powinieneś to wiedzieć jeśli znałeś jednego z Klanu. My nie przysięgamy już niczego. Nasz cel nie pozwala dotrzymywać tych przysiąg.

Chwycił swój topór i stanął przez żołnierzem, pozwalając mu zadecydować. Wiedział, że jeśli ten nadal będzie chciał swoich idiotycznych przysiąg, wyjdzie z tego obozu już teraz. Kierując się ku swojemu przeznaczeniu.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: EmDżej »

Giovanni Andreolli

Giovanni nie medytował długo. Nie było na to czasu, miejsca, ani okoliczności. Chłopak był bardzo zmęczony podróżą, ciągłą walką, dlatego też po krótkiej chwili, którą spędził na kontemplacji udał się do koszar i szybko zasnął.

***

Następnego dnia Gio obudził się w świetnym nastroju. Ciężko było to wytłumaczyć, ale miał wrażenie, że wreszcie tu, w Wolfenburgu uda mu się zakończyć sprawę, która rozpoczęła się jeszcze w Nuln kilka lat temu. Zaraz po zejściu z łóżka Gio zjadł w pośpiechu resztki wczorajszej racji żywnościowej i ubrał się. Nie było sensu szukać wody do mycia, gdyż w tych warunkach, byłoby to zwykłe marnotrawstwo. Odziany w swój czarny strój, w pełnym oporządzeniu ruszył do stajni. Luca zaparskał radośnie, gdy tylko zobaczył Giovanniego. Ten podszedł do konia i poklepał go po karku
-Jak ci się spało przyjacielu? Mam nadzieję, że dobrze się z tobą obchodzą. Luca jakby na potwierdzenie tych słów znów zaparskał.
-Wiesz co…? Muszę teraz udać się na rynek. Mam tam ważne spotkanie. Z resztą… co ja ci będę mówił. Sam najlepiej wiesz, co i jak. W końcu jesteś powiernikiem wszystkich moich tajemnic, od kiedy wyjechaliśmy z Nuln. Gdybym nie wrócił, bądź grzeczny wobec nowego właściciela. Koń spojrzał na Giovanniego. Chłopak zawsze, gdy rozmawiał z Lucą, miał wrażenie, że ten rozumie każde jego słowo. „Szkoda, że nie umiesz mówić przyjacielu”.
Giovanni z juków przytwierdzonych do konia wyjął kilka bełtów i zatknął je za pas. Wyjął również małe drewniane pudełeczko. Otworzył je i wziął na palec odrobinę kleistej, zielonej mazi. Pokrył nią jeden z bełtów, a następnie szczelnie zamknął pudełeczko i schował je do kieszeni. „Ulepszony” bełt załadował do pistoletu strzałkowego i przywiązał oręż do pasa. Odwiązał jeszcze linę z hakiem i przerzucił ją sobie przez ramię.
Przy wejściu do kwater, zbierali się już mieszkańcy osady. Gio wysłuchał uważnie słów kapitana. Gdy ten skończył się rozmawiać z resztą wędrowców, Giovanni podszedł do niego i rzekł
-Kapitanie, nie będę was oszukiwał. Przyjechałem tutaj w konkretnym celu i gdy zrobię wszystko, co do mnie należy, odjadę. Póki co, chciałbym jednak dołączyć do waszej społeczności. Zabawię tu na pewno przez kilka dni i przez ten czas, mogę się przydać. Służyłem w wojsku i w miarę dobrze radzę sobie z mieczem. Przynajmniej przez najbliższy tydzień, możesz na mnie liczyć.
Po tych słowach Gio oddalił się i ruszył w stronę Dietera. Nie rozmawiał z nim do tej pory zbyt długo, ale teraz nie było wyjścia. Znalazł szpiega rozmawiającego z tutejszym medykiem. Gdy skończyli, Gio podszedł do nich i rzekł
- Panie Von Hardenberg. Mam prośbę. Gdybym nie wrócił tutaj przez kilka dni, proszę, zaopiekujcie się moim koniem. To dobry wierzchowiec i na pewno nie zawiedzie was w potrzebie. Zowie się Luca, tak jak mój najmłodszy brat. Szybko odwrócił się i ruszył w stronę pierwszego napotkanego wieśniaka, od którego zasięgnął informacji o drodze na główny plac miasta. Obóz, w którym mieszkali wszyscy, znajdował się na uboczu, a Gio definitywnie potrzebował dostać się na rynek. Ubrany na czarno w kapeluszu z szerokim rondem przemykał między budynkami. Ostrożnie, po cichu, zdając sobie sprawę, że w mieście może czaić się wiele niezbyt przyjaznych mu istot. Unikał głównych ulic, poruszał się bocznymi, zasypanymi, zawalonymi gruzem z pobliskich domów. Wreszcie po kilkunastu minutach marszu, Gio zauważył większy plac. To coś prawdopodobnie, było kiedyś tętniącym życiem rynkiem z tuzinem straganów i zapachami unoszącymi się z pobliskich karczm. Niewątpliwie zniszczenia dokonane przez armię Pana Krańca Czasów były straszliwe. Dużo wody w Reiku upłynie, zanim społeczność ludzka podniesie się po tej wojnie. Gio wypatrzył jeden z budynków, który jako jeden z nielicznych nie wyglądał na taki, co to zawalić się może w każdej chwili i wszedł do niego. Przez całą drogę starał się zachowywać ostrożność i był prawie pewien, że nie był śledzony. Zajął miejsce w oknie i wziął do ręki pistolet strzałkowy, z załadowanym bełtem. „Jeden celny strzał. Tylko tyle mi potrzeba. A potem porozmawiamy sobie na moich warunkach herr „Ślepowron””. Gio wyjrzał ostrożnie przez okno. Słońce znajdowało się wysoko, niemalże w zenicie. Do południa zostało niewiele czasu. Chłopak, co jakiś czas sprawdzał, czy jego kontakt pojawił się już na rynku. Nie było tu miejsca na błędy, nie było tu miejsca na luki w planie. Trzeba to rozwiązać tu i teraz.

Gio czeka na Ślepowrona i przede wszystkim upewnia się, czy ten przyszedł sam. Jeśli nie, to w ogóle się nie pokazuje, jeśli tak, to stara się go podpuścić na maksymalnie bliski dystans i strzela do niego z pistoletu w wiadomym celu.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

Ninherel

Humfried Kahl wysłuchał cię z uwagą. Gdy skończyłaś, zabrał głos:
- Eleuterokok Kolczasty... - przejechał dłonią po trzydniowym zaroście zastanawiając się chwilę. - Istotnie rośnie w tych okolicach, a właściwie nieopodal Krwawego Głazu jakieś sześć kilometrów na północ od Wolfenburga. Chyba jesteś całkiem szalona albo zbyt desperowana skoro chcesz przedzierać się przez las gdy wokół pełno zwierzoludzi.
Widząc że raczej żadnymi słowami nie wpłynie na Twoją decyzję, mówił dalej:
- Dobrze, a więc do rzeczy: Eleuterokok kolczasty jest krzewem do 2,5 m wysokim, bardzo silnie rozgałęzionym, z nadzwyczaj rozwiniętymi organami podziemnymi. Poszczególne gałęzie są proste, okryte jasnoszarą korą z wyrastającymi licznymi cienkimi kolcami, ustawionymi skośnie ku dołowi. Z płytko umieszczonego w ziemi kłącza wyrastają drobne korzenie oraz rozłogi, niekiedy do 5 m długości. Liście palczastopięciodzielne mają ogonki do 10 cm długie, poszczególne listki są eliptyczne, na dolnej stronie na nerwach pokryte ryżowatymi włoskami. Brzeg liścia ostro podwójnie piłkowany. Środkowe 3 listki są wyraźnie większe od 2 bocznych. Kwiaty małe z długimi szypułkami zebrane są w niemal kuliste baldachy, wyrastające po kilka, rzadko po 1-2, na końcach pędów. Kwiaty bladofioletowe są pręcikowe, męskie, natomiast kwiaty słupkowe żeńskie są żółte. Owocem jest duży, czarny, kulisty, błyszczący pestkowiec.W celach leczniczych używane są owoce – jeśli nie zginiesz po drodze i uda ci się je do mnie dostarczyć, mogę zrobić dla ciebie wywar ziołowy. Chyba zapamiętałaś jak wygląda ten krzew i czego szukać?
Chwilę później chwycił w dłoń leżący patyk i narysował prowizoryczną mapkę na piasku obok ogniska.

Obrazek

Spojrzałaś na to, co nakreślił i doszłaś do wniosku że w pojedynkę nie dasz rady dotrzeć do Krwawego Głazu, nie przez taką gęstwinę, nie w tak niebezpiecznej okolicy. Potrzebowałaś kogoś, kto znał się na lesie lepiej od Ciebie i potrafił w nim przeżyć. Mimowolnie odnalazłaś wzrokiem Cuolsha. Tylko czy mrukliwy pobratymiec będzie chciał Ci pomóc?


Kompania

Odpowiedź Norra wystarczyła kapitanowi. Khazad był członkiem obozu. Był jednocześnie obcym. Tak obcym, jak jest dla wierzchołka góry chmura, która się oń ociera, lecz nie spotyka.
Miał teraz wolny czas.

Ninherel zagaiła do Bohme'go, wyjaśniając mu gdzie zamierza się udać. Kapitan zmarszczył brwi, najwyraźniej niepocieszony z takiego obrotu sprawy.
- Nasze cele nie łączą się z Twoimi, kobieto. Krwawy Głaz leży w przeciwnym kierunku naszej jutrzejszej ekspedycji po wodę, więc będziesz musiała poradzić sobie sama. Nie będę życzył ci szybkiego powrotu bo zapewne nie wrócisz. Ale skoro musisz iść na pewną śmierć, twoja wola... - na wspomnienie o ojcu, Bohme nawet nie zareagował. Widząc że sierżant Vileren chce z nim porozmawiać skinął elfce głową po czym ruszył w stronę Aluthola.

Dieter zagadnął do Kahla. Zielarz akurat siedział obok jednego z baraków i kończył zmieniać opatrunek na ramieniu małego chłopca. Słysząc słowa von Hardenberga, sięgnął do swej torby wyciągając małą, białą kapsułkę. Podał ją mężczyźnie.
- Po tym powinno przestać boleć, przynajmniej na jakiś czas. Tylko nie przychodź do mnie co godzinę gdy coś cię gdzieś zakłuje, bo nie jesteś jedynym w obozie którego coś boli... I z dala po tym od gorzały, bo zetnie z nóg.

W tym samym czasie Bohme rozmawiał z Alutholem.
- Cieszę się że mogę na was liczyć sierżancie, przyda się nam ktoś tak zaprawiony w bojach jak pan. Były wieści z kwatery głównej, że jadą wozy. Przechwyciliśmy tylko was. Inne nie dojechały? Nie zostały wysłane? Demon wie. Gdybym był złośliwy powiedziałbym że Imperator traktuje to miejsce jak brud pod paznokciami i che żebyśmy tu wszyscy pozdychali... jak nie przez zarazę, to z głodu lub z ręki Chaosu. - kapitan splunął ostro. - Ale jestem żołnierzem i wykonuję rozkazy. A to moi ludzie. - rozejrzał się wokół. - I dobrze żeście dojechali z tym żarciem i lekami. Napije się pan ze mną kolejkę, sierżancie, prawda? Czasy gówniane więc nie ma sensu odmawiać sobie chwili przyjemności. Zapraszam do mojej kwatery, jutro możemy już nie mieć podobnej okazji...

Natomiast Cuolsh jak zwykle trzymał się z boku całego zamieszania skupiając na regeneracji strzał użytych w walce ze zwierzoludźmi przy użyciu kilku dziwnie wyglądających narzędzi. Widać było że miał o tym sporą wiedzę, bo pracował nie dość że szybko, to jeszcze precyzyjnie.

Giovanni rozmówiwszy się z Dieterem i kapitanem, gdzieś zniknął.

Gio

Miałeś jasne poczucie, że ktoś cię śledzi. Dopiero po kilku przecznicach upewniłeś się, że masz ogon. Zakapturzony człowiek z mieczem przy boku udawał pijanego, trzymając się dość daleko ale szedł stanowczo za szybko musząc dotrzymać ci kroku. Musiał też zatrzymywać się wraz z tobą kiedy zdobywałeś informacje od miejscowych. Musiał iść za tobą jeszcze od obozu. Zapewne ta sztuka by mu się udała gdyby nie fakt, że od dłuższego czasu zmierzał w tym samym kierunku, a zrujnowane ulice prowadzące do centrum były raczej opustoszałe. Choć specjalnie zmieniłeś kierunek udał się za tobą. Przyśpieszając, żeby musiał cię nadgonić skręciłeś w najbliższą uliczkę. Pojawił się po chwili, idąc jednak drugą stroną ulicy. Gdy tylko zauważył że się odwracasz w jego kierunku, zorientował się o co chodzi i zerwał się do ucieczki. Był szybszy od ciebie i orientował się w terenie lepiej od Ciebie. Zadyszany zgubiłeś go po chwili. Jednak po takiej nauczce prawdopodobnie miałeś ogon z głowy. Mało prawdopodobne by odważył się cię dalej śledzić. Udałeś się na rynek i po krótkiej lustracji zrujnowanych budynków, wybrałeś odpowiedni, piętrowy, którego spalony szyld wskazywał, że miejsce to byłoo przed najazdem Chaosu karczmą. Zasadziłeś się na piętrze przygotowany na nadejście swojego celu. „Ślepowron” nie kazał długo na siebie czekać. Pojawił się dokładnie w samo południe. Rozpoznałeś go od razu – niski, zgarbiony mężczyzna od momentu pojawienia się na placu rozglądał się nerwowo dookoła. Ty byłeś zadziwiająco spokojny, można powiedzieć wręcz wyluzowany. Szybko, acz precyzyjnie wycelowałeś swym pistoletem strzałkowym, po czym będąc pewnym trafienia, zwolniłeś cięciwę. Nim twe serce wykonało dwa kolejne uderzenia, pocisk wbił się z impetem w ramię mężczyzny na którego czekałeś. Zdziwiony "Ślepowron" krzyknął, potem próbował wyszarpnąć bełt aż w końcu wykonał mały piruet, po czym bez czucia zwalił się z rumorem na ziemię. Nie było chwili do stracenia, musiałeś działać dalej.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: EmDżej »

Giovanni Andreolli

„Jeden zero dla Świstaków z Nuln. Bramkę zdobywa Giovanni Andreolli”. Gio odrzucił pistolet na ziemię i biegiem ruszył na dół. Ktoś mógł zobaczyć padającego Ślepowrona, a na dodatkowe towarzystwo, Giovanni nie mógł sobie pozwolić. Na szczęście strzał został oddany, gdy „Ślepowron” był blisko gospody, więc nie trzeba było go ciągać zbyt daleko. Trucizna usypiająca na strzałkach - ulubiona broń Gio, miała tylko jedną wadę. Przestawała działać po 10 minutach. Trzeba się było uwijać. Ostrożnie wychylił głowę z gospody. Sprawdziwszy teren, szybko wybiegł, chwycił człowieka za ubranie i zaciągnął do gospody. Następnie wrócił i prowizorycznie zatarł ślady. Upewniwszy się jeszcze dwukrotnie czy nie był obserwowany wrócił do gospody. Wszystko to zajęło mu około 3 minuty, więc miał jeszcze troszkę czasu. Wciągnął nieprzytomnego człowieka na piętro i zamknął za sobą drzwi w pokoju. Zabarykadował je czymś, co kiedyś było chyba komodą. Teraz była to jedynie wielka sterta drewna, aczkolwiek na prowizoryczną barykadę nadawała się doskonale. Na jedynym ocalałym krześle, Giovanni posadził jeńca, sprawdził czy nie ma ukrytej broni, a następnie mocno obwiązał go liną. Wyjrzał dyskretnie przez okno. „Wygląda na to, że będziemy mieli chwilkę”. Ślepowron siedział na krześle nieprzytomny jeszcze przez moment, po czym otworzył oczy. Rozejrzał się błędnym wzrokiem dookoła, jakby nie do końca zdając sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Po chwili jego wzrok zatrzymał się na stojącym tuż obok Giovannim.
„- Co ty sobie… „ Krzyk człowieka został szybko przerwany jednym szybkim ciosem w twarz.
-Zamknij mordę! Syknął Gio. – Mówisz tylko wtedy, kiedy ja ci pozwolę. W przeciwnym razie zabiję cię. Zrozumiałeś?Nieznaczne skinienie głową było jedyną odpowiedzią, jaką dostał chłopak, ale było odpowiedzią wystarczającą.
-Dobrze. Chwila ciszy, budowała napięcie i pozwalała Giovanniemu zdenerwować przesłuchiwanego jeszcze bardziej. Na tym akurat chłopak znał się bardzo dobrze. Wyjrzał jeszcze raz przez okno, a następnie odwrócił się do Ślepowrona wyciągając zza pasa nóż. Przyjeżdżając do Wolfenburga zastanawiał się jak to rozegrać. Spędził na rozmyślaniach długi czas. W końcu doszedł do wniosku, że z ludźmi takimi jak Ślepowron, nie można się dogadywać i płacić im za usługi. Tą konwersację trzeba będzie przeprowadzić w stary dobry tileański sposób.
-Wiesz kim jestem?
-Wiem o tobie wszystko „Cicha Klingo”
Odpowiedział Ślepowron
-Więc wiesz też, co ci zrobię, jeśli nie będziesz współpracował.
Tym razem jedyną odpowiedzią Ślepowrona było milczenie. Jednak Gio wiedział doskonale, co człowiek teraz czuje. Osobnicy jego pokroju, z podobnych środowisk znali Giovanniego całkiem dobrze i znali jego metody działania. Szczególnie ci z Nuln lub Middenheim. Gio był pewien, że Ślepowron nie ma ochoty podzielić losu niektórych swoich eks-towarzyszy.
-W porządku. Zanim zaczniemy chcę ci powiedzieć, że jeśli jakiś twój kolega wpadnie na pomysł, aby tu wpaść i ci pomóc, to ja zdążę uciec bez problemu, ale najpierw poderżnę ci gardło. Myślę, że zdajesz sobie sprawę, że jestem do tego zdolny i jeśli będzie trzeba, zrobię to bez mrugnięcia okiem. Mam nadzieję, że twoi kumple nie są tak głupi, aby próbować cię odbić. A teraz moje pytania… Gdzie jest Warsteiner? Jak go znalazłeś? Czy on wie gdzie ja jestem? Ilu ludzi ma do dyspozycji? Zanim odpowiesz… Wiedz, że potrafię rozpoznać, gdy ktoś mnie kołuje. Jeśli chcesz przeżyć najbliższe 10 minut, lepiej nie próbuj sobie ze mną pogrywać. Giovanni pomyślał przez chwilę o towarzyszach pozostawionych w obozie. Dobrze, że go teraz nie widzą.
Ostatnio zmieniony środa, 31 października 2007, 16:57 przez EmDżej, łącznie zmieniany 3 razy.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Elf zamarł na chwilę w bezruchu, po czym odwrócił się w stronę Bohme'go. Miał odejść, ale nie wypadało mu tak ostentacyjnie ignorować swojego dowódcy, przynajmniej tymczasowego. Spojrzał uważnie na twarz rozmówcy. Dostrzegł wtedy, jak zmęczonym i steranym wojną jest Bohme... Poczuł mimowolnie do niego pewien... szacunek, co nieczęsto się Alutholowi ostatnio zdarzało. Widział w nim niemal wzorowego dowódcę - szorstkiego, a jednocześnie zatroskanego o los swoich żołnierzy... No, może nie była to typowa "troska", ale pewien jej wojskowy rodzaj. Elf zadumał się na chwilę. W sumie, nie zależało mu teraz na niczym, więc co szkodzi napić się z dowódcą?
-Chętnie...- powiedział sierżant, choć nie mógł odnaleźć w sobie specjalnego zapału, ale Aluthol poczuł z Bohme'm pewne braterstwo, gdy wspomniał o "gównianych czasach". Ruszył powoli w stronę kwatery Bohme'go -Ano, dotarliśmy... Tylko co z tego? Prawie cała moja kompania gryzie piach... Ci tutaj to ochotnicy, mają jakieś swoje "motywy", by podróżować z oddziałem, a może są po prostu szaleni... Pół setki, da pan wiarę? To koszmar, nie wiem jakim cudem jeszcze żyję... A w sumie co to za życie. A co do Imperatora... Wszyscy chcą mu teraz wejść na głowę, aż dziw że jeszcze jest w stanie rządzić... Całe Imperium to jeden wielki burdel, szczególnie teraz. Każdy kolejny zabity żołnierz staje się po prostu cyferką zaksięgowaną po stronie strat... A oni myślą, że kilkoma konwojami i pozorami pomocy dadzą radę opanować sytuację... Wolne żarty- Aluthol zawiesił głos. Rzadko porywał się na taką tyradę, ale Bohme wyglądał na człowieka, który to zrozumie... A mało było takich ludzi. Aluthol zawsze uważał, że ludzie powinni odwiedzić Laurelorn, by nauczyć się od elfów współpracy i organizacji. I to nie odwiedzić całą armią, jak dotychczas... W sumie ludzie mieli szczęście, że nadszedł Chaos, bo inaczej elfy nawet by na nich nie spojrzały... Ale Aluthol wiedział, że jak wszyscy dostają równo kopa w tyłek, to trzeba szukać sojuszników.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Człowiek owszem, znał taką roślinę. Wygłosił cały wykład na teamt jej wyglądu. Zapamiętała najistotniejsze szczegóły, a resztę puściła mimo ucha. Powtórzyła je jeszcze raz w myślach. Spojrzała na mapkę. Była łatwa do zapamiętania, tylko, że Ninherel nie była przyzwyczajona do chodzenia po lesie. Całe życie spędziła w dużym mieście i to w takich miejscach odnajdywała się najlepiej.Westchneła cicho. Krwawy Głaz- to nie brzmiało dobrze.
-Świetnie... przyjmijmy, że istotnie jestem szalona.- parsknęła.- Krwawy Głaz- czemu ma taką nazwę? Była tam jakaś masakra? Albo coś spaczonego?- spytała badawczo. -Ile potrzebujesz tych owoców? Wolę zebrać więcej. - dodała.
-------------------------------------------------------------------
Westchnęła ciężko. Czy ludzie naprawdę byli tacy głupi na jakich wyglądali?
-Nie powiedziałam, że rzucę się na żer zwierzoludziom już jutro, mężczyzno- powiedziała kwaśno.-Nie znam terenu, a tak czy siak, powinnam się minimalnie orientować. Dlatego nie zakładaj z góry, że jutro pojadę w las. Nie wspominając, że nasze zapasy są na wykończeniu,a świeża woda byłaby nie do pogardzenia- dodała.- Tak czy inaczej, zobaczymy co przyniesie jutro.- wzruszyła ramionami i odeszła. Jej uwagę przyciagnął Cuolsh. Westchnęła ciężko -tylko on mógłby jej pomóc. "Ale to zupełnie bezcelowe. Na pewno się nie zgodzi, poza tym czy powinnam się tak od razu rzucac w dzicz? Nie wiem nic, o tutejszych terenach, a przydałoby się mieć opracowaną jakąkolwiek drogę, hmm ucieczki, jeśli takowa bedzie w ogóle możliwa."myślała. Przecież musiała być żywa, by dostarczyć wszystko do Middenheim. A śmierć tylko dlatego, że okazała sie niecierpliwa, niczemu nie posłuży.
A poza tym..uśmiechnęła się do siebie- ich przyjazd i wyprawa po wodę przyciągnie uwagę tych bestii. Może później skoncentrują sie na samym mieście, a las będzie choć trochę pustszy.
Nie życzyła niczego złego ludziom, ale była pewna, że niedługo potowry przypuszczą atak na obóz. Na szczęście chyba jeszcze bandy nie zorganizowały się w jedną, dużą hordę. A wystarczyłby jeden "charyzmatyczny" i nieco bardziej inteligentny zwierzołak. Dreszcze przeszły jej po plecach- "Na Asuryana, to byłaby nasza ostateczna klęska." pomyślała. Podeszła do Asrai i stanęła.
Chwilę się mu przyglądała w milczeniu.
-Nie przeszkadzam?- wiedziała, że tak. Zapytała z przyzwyczajenia do rozmowy pełnej konwenansów i w zgodzie z dobrymi manierami. To było śmieszne, ale nadal nie mogła się pozbyć niektórych przyzwyczajeń.
- Mam ... pewną ... pewne pytanie do ciebie- zająknęła się nieco. Wzięła głębszy oddech i w oszczędnych słowach opisała swój cel, miejsce w którym się znajdował. Westchnęła cicho:
-Powiem wprost: potrzebuję pomocy kogoś, kto żył w lesie i wie, jak należy się tam poruszać. - usiadła na pierwszym lepszym kamieniu. - Ja znam tylko miasto i morze. - splotła ręce, by przestały drżeć. Co na Panią Snów się z nią działo? Czemu była taka rozdygotana? Tak, już od rana było coś nie tak. Może ta wczorajsza rozmowa z zielarzem. Ale nadal myślała logicznie.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł, bym wyruszyła już jutro. Zupełnie nie znam terenu. Zapasy się mi kończą. Woda też. Dlatego też chyba jednak wybiorę się z nimi w stronę rzeki. Ale jeszcze nie wiem.
Spojrzała elfowie prosto w oczy: - Proszę, pomóż mi. To dla mnie sprawa życia i śmierci. Zrobię wszystko... - dodała cicho, przełknęła ślinę i chwyciła go za ręce. Istotnie zrobi wszystko. Absolutnie wszystko. - Potrzebuję rady.
Nagle coś ją ukłuło. Co ona robi? Puściła raptownie jego dłonie i odsunęła się nieco. Cichy, złośliwy głosik zaszeptał coś w jej umyśle.
-Nie. Nie powinnam kogokolwiek prosić o dobrowolne popełnienie samobójstwa. Już jest dość ofiar. Ktoś zginie, ale będę to tylko ja- powiedziała twardo i wstała. Tak, tak musi być. Dlaczego inni mieliby sie poswięcić w sprawie im zupełnie obcej? "Tak nie powinno być." myślała. "Niech się cieszą resztką życia, jaka im została."

Dzięki, Ravandil :)
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Cuolsh-an-Eshain

Elf siedział obok jednego z baraków zajmując się swoimi strzałami. Kilka wymagało drobnej naprawy, należało też naostrzyć brzeszczoty grotów. Przy użyciu narzędzi, które swego czasu dostał od ojca praca szła szybko i sprawnie.W międzyczasie Cuolsh przyglądał się również temu, co dzieje się w obozie. Sierżant najwyraźniej wszedł w poważniejszą komitywę z kapitanem, bo po chwili obaj zniknęli w jego siedzibie. Również ten młodzian, Giovanni chyba się zwał, gdzieś wyparował, Dieter załatwiał jakieś interesy z medykiem. Nieokrzesany khazad zajmował się swoimi sprawami a Ninherel... Ninherel pojawiła się przed nim niczym zjawa, przyglądając się jak pracuje. Przez chwilę elf skupiony był na swoim zajęciu, w końcu jednak podniósł głowę i uśmiechnął się lekko, niepostrzeżenie. Spytała czy przeszkadza, zapewne nie wiedziała że nie. Cuolsh wysłuchał ją uważnie, dostrzegł jej drżące dłonie które splotła po chwili. Zresztą, czuł że w środku również toczy jakąś wewnętrzną walkę. W końcu dowiedział się dlaczego. Gdy skończyła opowiadać o celu i miejscu w które mają się udać, patrząc jej prosto w oczy, przemówił:

- Pomogę ci. - powiedział spokojnie, pewny wypowiadanych słów. Zwykle ostrożny w swoich postanowieniach elf, nie zastanawiał się teraz zbyt długo. - Mimo że w lesie nie mam sobie równych, nie wyruszymy jutro. Trzeba najpierw udać się z ludźmi po wodę i odpowiednio przygotować do drogi. I sprawdzić przy okazji, ile ścierwa kręci się w okolicy...

Gdy chwyciła go za dłonie, spojrzał na nią bez słowa. Musiała być mocno zdesperowana skoro zadeklarowała że zrobi wszystko w zamian za jego pomoc. Elf jednak nie zamierzał niczego od niej przyjmować, poza tym nie chciał by coś jej się stało w lesie naszpikowanym wszelakimi niebezpieczeństwami.

„-Nie. Nie powinnam kogokolwiek prosić o dobrowolne popełnienie samobójstwa. Już jest dość ofiar. Ktoś zginie, ale będę to tylko ja- powiedziała twardo i wstała.”

Cuolsh błyskawiczne poderwał się na równe nogi i chwycił ją za dłoń, gdy chciała odejść.

- Nie zginiesz – rzucił patrząc jej w oczy. - Mówiłem że możesz na mnie liczyć. Raz podjętej decyzji nigdy nie zmieniam i pójdę za tobą w las, choćbyś sobie tego nie życzyła. W końcu znasz tylko miasto i morze... – uśmiechnął się do niej delikatnie. - Możesz być pewna że dotrzemy do Krwawego Głazu i będziesz mogła pomóc ojcu. Obiecuję.

Pewność wypowiadanych przez niego słów musiała utwierdzić ją w przekonaniu że Cuolsh nie żartuje i zamierza dotrzymać słowa. A dlaczego? Tylko on to wiedział...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter Von Hardenberg

Zdobył się na wymuszony uśmiech dla medyka, ale nic już nie powiedział. Wziął małą kapsułkę i zaraz połknął ją, krzywiąc się niemiłosiernie. "Gorzka jak cholera… ale jeszcze nikt nie wymyślił smacznego lekarstwa." Zauważył, że ten dzieciak idzie w jego kierunku. Giovanni… Dieter wysłuchał co ma do powiedzenia. „<<Gdybym nie wrócił przez kilka dni?>>” Zresztą nieważne… ważne, że ten wierzchowiec to nie byle stara szkapa. Dieter widział go podczas podróży.
- To rzeczywiście piękny wierzchowiec. Dobrze Giovanni… mogę do ciebie mówić Giovanni, prawda? Powinien być bezpieczny pod okiem stajennego, ale w razie czego będzie pod moją opieką… - w ich obecnej sytuacji dobrze było mieć konia na podorędziu. Dieter niestety nie miał swego wierzchowca. Dobry koń kosztuje fortunę… a tak ma go za darmo. Przynajmniej na jakiś czas. Ale pewna sprawa była zastanawiająca – Ekhm… - zastanawiał się przez chwilę - Ha! Mówisz jakbyś już nie miał zamiaru wrócić, przyjacielu! – Dieter zaśmiał się nerwowo, ale natychmiast przestał widząc poważną twarz rozmówcy, który tylko odwrócił się i szybko gdzieś odszedł.

Dieter splunął. Rzeczywiście… lepszą kompanię trudno sobie wyobrazić… pomyślał z przekąsem. Hardenberg pokuśtykał powoli w swoją stronę. Lek pewnie nie zacznie działać od razu… Dieter był zmęczony tym wszystkim. Na domiar złego przez to lekarstwo nie mógł się nawet urżnąć w trupa. Wolfenburg psiakrew…jedź z nimi! Lepsze to niż siedzenie w miejscu! Zachciało się podróży… takie myśli przelatywały przez jego głowę. Siedział teraz przy już dawno wypalonym ognisku. Wieśniacy robili swoje, żołnierze także… wszyscy czymś zajęci. Nawet ten elf o dziwnym imieniu - Dieter nigdy nie potrafił go zapamiętać robił jakieś tajemnicze sztuki ze strzałami… Dieter uporczywie się wpatrywał w jego ruchy. Chwila spokoju. Jak dawno nie był w takiej sytuacji. Żadnych bitew, wrzasków. Oczywiście atak mógł nastąpić w każdej chwili, ale jakoś nie przyszło mu to do głowy. Dziwne…

Ale została jeszcze sprawa do rozważenia. Wracać czy zostać? Wrócić już nie ma dokąd... ani jak - zwierzoludzie się o to zatroszczyli. No to postanowione. "Zostajesz... w tym grobowcu." Nie rozumiał jak ci ludzie mogą jeszcze tu żyć. Muszą mieć ogromną wolę przetrwania...No to jest jednak coś co nas łączy...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
-Dziękuję.- dziewczyna wyszeptała cicho i uśmiechnęła się. Ścisnęła mocniej dłoń mężczyzny i spoważniała. - Jestem twoją dłużniczką do końca życia. Możesz ode mnie oczekiwać pomocy we wszystkim, czymkolwiek by to było.
Westchnęła cicho i z powrotem opadła na ziemię. To wszystko ją kosztwało dużo, cała gonitwa za tym krzakiem, zwierzoludzie i to stałe poczucie, że nie może zawieść. Po prostu nie może... "Będę dziękować bogom, gdy to wszystko się skończy" pomyślała.
- Masz rację. Musimy poznać lepiej sytuację. Czy jest coś, co powinnam wiedzieć?- spytała. Przez chwilę milczała. Na wzmiankę o morzu, przypomniała je sobie dokładnie.
-Morze...- powiedziała cicho, patrząc w zamyśleniu w dal.-Już dawno go nie widziałam. Tęsknię za szeptem fal, przenikliwym i śpiewnym głosem ptaków, delikatnymi palcami wody, mokrym oddechem wiatru.- w głosie dziewczyny zabrzmiał smutek.- Widziałeś kiedyś morze, Cuolshu?- zapytała. -Czy znasz to uczucie, gdy stoisz na jego brzegu i czujesz, że cały świat stoi przed tobą otworem? Gdy wystarczy ulec tylko syreniej pieśni i ruszyć w drogę? Gdy na odkrycie czekają zapomniane krainy, piękno wyspy, tajemnice głębokich wód? - głos Ninherel przerodził się w szept. Potrząsnęła za chwilę głową. - Ale ja głupoty opowiadam- powiedziała z niezadowoloną miną. - To pewnie przez zmęczenie. Zwierzoludzie i to zrujnowane miasto na nikogo nie wpłynęłoby dobrze.- wstała. -Powiem kapitanowi, co i jak. Może przydzieli nam jakieś miejsca w obstawie.- bliznowiec ją przez chwilę zaswędział. Potarła dłoń.
-Potrzebujemy czegoś?- spytała, marszcząc brwi. -Jeśli tak, to spróbuję to zdobyć.
Odeszła po chwili. Zamierzała jeszcze tylko poinformować sierżanta i kapitana. Uchyliła drzwi i rzuciła kilka słów, że jutro stawi sie na miejscu zbiórki. Wiedziała, że przeszkadza, ale zupełnie jej to nie obeszło. Zamknęła drzwi i wróciła do na pół wygasłego ogniska.
Usiadła i zaczęła ostrzyć miecz. Rękojeść rzeźbiona w wijącego się smoka i ptaka, zalśniła delikatnie w świetle. Ninherel uśmiechnęła się do siebie. Ojciec bardzo sie upierał, by wyglądała właśnie tak. Domyślała się, że to jakiś symbol jego rodziny, o której nie za bardzo chciał mówić.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Zablokowany