Marcus:
Głos w twojej głowie trochę się zdenerwował:
Jaki znowu Baltazar? Pytałem się o Karla Blacka! Schowałeś proszek do kieszeni, nie znalazłeś pistoletu. Czas wraca do normy, wieśniacy zaczęli sie ruszać i zauważyłeś, że ci którzy byli zabicie przez rycerza znów stoją z widłami. Jeździeć z odciętą głową też jest już na koniu. Cokolwiek się tu dzieje, to robi się coraz dziwniej. Wszyscy Inkwizytorzy zniknęli.
Ulryk, Baltazar:
Już prawie dogoniliście człowieka, który się nazywa Dean, gdy oblało was fioletowogranatowe światło. Nagle obaj byliście świadkiem pewnych scen, ktore zupełnie nic wam nie mówiły:
9. Azreth.
"Spróbuj choć raz
Odsłonić twarz
I spojrzeć prosto w słońce
Zachwycić się
Poprostu tak
I wzruszyć jak najmocniej
Nie bój się bać
Gdy chcesz to płacz
Idź szukać wiatru w polu
Pocałuj noc
Najwyższą z gwiazd
Zapomnij się
I tańcz"
Azreth zapisał te słowa krwią kozła na skórze zdartej z dzikiej świni. To piosenka w obcym języku, zdaję się, że refren. Śpiewał ją kobiecy głos w jego głowie już od paru dni. W tych dniach nagle uzyskał umiejętności piśmiennicze. Wiedza do niego przychodziła zawsze falami poprzedzona głosami w jego głowie. Znał wiele słów i ich znaczeń w wielu różnych językach, których jego współplemieńcy nie rozumieli. Żył wcześniej z nimi w zgodzie, był taki jak oni i był szczęśliwi. Jednak wiedza to wszystko zniszczyła, stał się od nich lepszy w prawie każdym aspekcie. Czuł do nich wstręt, jednak nie okazywał tego. Jedynym człowiekiem, z którym się dogadywał był Hterza. Szaman plemienny przybył niedługo po tym jak poprzedni przywódca i jego następca zostali zabici przez niedźwiedzia jaskiniowego. Hterza przyszedł do nich z niezwykle zniszczonym ciałem, bardzo chudy niewiele sobą fizycznie reprezentował. Miłosierdzie, które było chlubną tradycją plemienia Azretha sprawiło, że ludzie pozwolili Hterzy zjeść z nimi posiłek przy ognisku. Po uczcie zaproponował, że zatańczy dla nich.
"I tańcz"
Azreth spojrzał na swój zapis piosenki i teraz skojażył to z wydarzeniem, które sprawiło, że Hterza stał się szamanem plemiennym. Taniec odgrywał tam ważną rolę. Taniec. Nagle Azretha olśniło i osobno równym pismem zapisał:
"Chodź i tańcz, chodźcie tam
Co innego robić wam?
Gdzie przeznaczenie prowadzi was
Nie macie wyboru, nie macie szans."
Powtarzający się motyw to taniec. Tak jakby ludzie mieli przypisane przeznaczenie, a taniec był kluczowym momentem ich życia. Jak do tej pory Azreth widział takie wspaniałe tańce dwa razy. Pierwszy raz był w wykonaniu starego szamana, którego pamiętał ze swojego dzieciństwa i drugi raz wydarzył się właśnie wtedy, gdy przybył Hterza. Starzec zatańczył na około ogniska skacząc jakby nie dotykał ziemii. Wszyscy byli pod wrażeniem. Obraz tego utkwił w pamięci Azretha, jednak dopiero teraz, właśnie w tym momencie, doszła do niego nowa myśl. Nowe rozwiązanie. Hterza przybywając do wioski był bardzo stary, ale minęło 17 lat, a on odmłodniał. Jakby proces starzenia działał u niego w przeciwnym kierunku. Azreth miał 32 lata i z wyjątkiem Hterzy był najstarszym członkiem plemienia, gdyby szaman umarł jego uczeń automatycznie stałby się nowym przywódcą. Współplemieńcy ostatnio zresztą okazywali mu taki sam szacunek jak starcowi (który notabene wyglądał teraz na niewiele starszego od Azretha). Rozmyślania adepta przerwał odgłos zbliżających się kroków. Mężczyzna w fioletowej szacie wszedł z mroku nocy w światło ognia w jaskini, będącej sanktuarium jego ucznia.
- Czemu nie rozmawiasz ze swoimi współplemieńcami? - zapytał głosem niezdradzającym żadnych emocji, nie był to ton obojętny, Azreth sam mówił tak samo, więc nie przeszkadzało mu to, nie odpowiedział tylko wzruszył ramionami i odłożył zaostrzony patyk, którym wcześniej pisał. Przez chwilę w pomieszczeni słychać było tylko odgłos przelewanej wody z jaskini obok, która napędzała wiele "maszyn" plemienia. - Pożegnałem się już z nimi, teraz będziez musiał z nimi spędzać dużo czasu jako ich przywódca.
- Co?! - mieszanka zdziwienia, przerażenia pojawiła się na twarzy ucznia, ale chwilę później w jego głowie rozległ się głośny głos "I tańcz"
- To przeznaczenie sprawia, że czasem musimy tańczyć. - te słowa mistrza wywołały ciarki na plecach Azretha, którego przeszedł dreszcz na dodatek - Nie mamy wyboru, nie mamy szans. - miliony myśli przeszło w tym momencie przez głowę ucznia, ale na przekór sobie odpowiedział tylko:
- Dobrze mistrzu. Życzę ci szczęście na dalszej części ścieżki.
- Tak, rzeki naszego przeznaczenia jeszcze się spotkają, ale my sami już się nie będziemy widzieć. - po tych słowach opuścił jaskinię i zniknął w mroku nocy nowiu. Azreth spojrzał na swój zapis i osunął się na ziemię. Nie mógł zrozumieć, o co chodziło w życiu, jaki sens był tych wszystkich dziwnych wydarzeń i jego wiedzy? I co najgorsze nie mógł pojąć o co chodziło jego mistrzowi mówiąc ostatnie słowa. Jak drogi ich życia mogą się ponownie skrzyżować skoro nigdy się już nie spotkają? Azreth przeczołgał się na swoje łoże z wełny owiec i zasnął. Śniło mu się dziwne miejsce z mnóstwem ludzi. To co widział przed sobą było olbrzymim budynkiem. Cała okolica była głośna. To lustrowanie okolicy zostało przerwane, gdy ktoś uderzył go w lewy bok. Upadł razem z napastnikiem. Nagle rozległ się huk. Potrójny huk.
Potem pojawiliście się Królestwach nad jeziorem. Żyliście przez 3 lata w Domenie Metalu jako najemni wojownicy. W wojnie z barbarzyńcami odnieśliście pewne sukcesy. W czasie trwania pobytu tam spotkaliście Daresza, Urbana, Doriana i Katrinę. Baltazarowi po wielu próbach udało się otworzyć Portal Powrotny, jednak tylko Urban zgodził się z wami wrócić. Reszta została w Chrześcijańskich Królestwach w obcym świecie. W czasie powrotu byliście świadkami ciągu dalszego historii Azretha:
12. Cztery rzeczy.
Scyzoryk szwajcarski marki Hardion. Rok produkcji 1990 był zwykłym scyzorykiem, nie takim z milionem cudów, lecz zwykłym, podpolitym, staromodnym scyzorykiem. Jedynie 4 ostrza miał ukrytę w czerwonej rączce z logiem białego krzyża w centrum. Pierwszym jego właścicielem był pan Dobbins. Pochodził ze stanu San Karol, ale od 1988 roku mieszkał w Liberty City. uwielbiał to miasto, głównie z powodu powodzenia w interesach. Prowadził sklep z pamiątkami w Alei Zasłużonych. Pewnego letniego ranka roku 2000 do jego sklepu przyszedł młody chłopak i kupił ostatni Scyzoryk Hardion jaki był na składzie, właściwie ostatni wyprodukowany w 1990. Kilkunastoletni chłopiec wyszedł na ulicę i odszedł i coś zmusiło pana Dobbinsa, aby wyszedł za nim. Nie za chłopcem, lecz za scyzorykiem. Padł strzał i to był ostatni odgłos, który słyszał pan Dobbins. Pocisk rozłupał mu czaszkę. Młody chłopak widząc śmierć starego murzyna, z którym jeszcze chwilę wcześniej rozmawiał uciekł w panice. Po drodze słyszał jeszcze 3 strzały, które padły prawie w jednym momencie. Minęło dziesięć lat. W 2010 Ronald Krauze był już 29 letnim mężczyzną, przez te 10 lat prawie się nie rozłączał ze swoim scyzorykiem. Dwa ostrza się stępiły, na jednym były ślady krwi, a jeden był nigdy nie używany. Wiele razy ostrzone ostrza wreszcie stały się bezużyteczne, rdza zniszczyła trzecie ostrze, a Ronald nigdy nie mógł otworzyć czwartego. Postanowił odłożyć scyzoryk do szafki. Za nim go jednak schował przypomniał sobie historię krwi, której nigdy z niego nie zmył. Miała mu ona przypominać, żeby nie był głupi. Pewnego razu (była to jesień 1993) jakiś naćpany osiłek chciał mu zabrać kasę. Ronald wyciągnął swój scyzoryk i chciał zranić jednym szybkim pchnięciem ćpuna, jednak tamten machnął ręką i ostrze chwilę później utkwiło w jego nodze. Krauze zawył z bólu i padł na ziemie. Ćpun zabrał mu portfel i uciekł. Blizna w nodze Ronalda została, ale i tak używał swojego scyzoryka, ale już nigdy nikogo nim nie atakował. Hardion przetrwał tak 10 lat używania, aż do 2010, gdy wylądował w szufladzie. Dom państwa Krauze spłonął zimą roku 2012. Nigdy nieodnaleziono tego scyzoryka. Pojawił się on jednak w innym świecie w kieszeni bardzo ważnej osoby - Bezimiennego.
Dwie opaski na dłonie i kable, który je łączą z niebieskim, kulistym kryształem to zestaw Prawdy. Pochodzą z zupełnie innego świata. Te trzy rzeczy w tamtym świecie można było kupić w dowolnym sklepie z zabawkami i przedmiotami przeznaczonymi do rozrywki. "Chcesz porozmawiać ze znajomymi szczerze? Kup Szczeromów!" - głosił slogan w licznych reklamach. Te przedmioty miały dość proste działanie - opaski na dłoniach (zakładane zawsze na prawą rękę, między kciukiem, a innymi palcami) łączyły się z układem nerwowym i odprężały ludzi, którzy pragnęli mówić tylko prawdę. W połączeni z Kryształami Telepatii i innymi opaskami dawały wielkie możliwości komunikacyjne. Ten szczególny zestaw Szczeromowa złożony z trzech części, który trafił do Bezimiennego był odzyskany przez Azretha, który jednak musiał oddać ten potężny artefakt.
Azreth obudził się w swojej jaskini już po wschodzie słońca. Ktoś potrząsał nim. Młody szaman otworzył oczy i zobaczył przerażonego, młodego chłopca z jego plemienia. Pamięć o śnie znikła momentalnie. Rozpłynęła się jak mgła, choć Azreth wiedział, że powinien wiedzieć w kogo uderzyły 3 strzały. Dłonią odsunął chłopca i wstał. Zasnął w swoim skórzanym ubraniu, które choć było brudne to i tak było dość czystym ubraniem (zwłaszcza patrząc na chłopca stojącego ciągle w sanktuarium szamana).
- Co się stało? - spytał Azreth, chłopiec padł na kolana i odpowiedział:
- Panie, ludzie cię wołają. - szaman podniósł chłopca i dostrzegł w jego dłoni jakiś dziwny przedmiot.
- Co trzymasz w dłoni? - spytał się, a mały zabójca próbował wbić kamienny nóż w brzuch Azretha. Ten jednak spodziewając się zrobił unik, chwycił głowę chłopca i skręcił mu kark. Mały padł na podłogę. Młody szaman podszedł do małej półki skalnej i wyjął z niej trochę mięsa i kawałek chleba, które zjadł popijając wodą płynącą w głębi jaskini. Po zjedzeniu posiłku wykąpał się w lodowatym źródle i podszedł do drewnianej skrzyni, którą zauważył pod swoim biurkiem. Nigdy jej nie widział. Otworzył ją i wyjął z niej cztery przedmioty. Szczeromów jak wyczytał z tabliczki na rękawicach. Za skrzynią leżała jeszcze jedna rzecz - różczka - zwykły krótki kij z metalowymi obręczami na końcówkach. Wczasie przyglądania się tym rzeczą do jaskini wpadli jego współplemieńcy. Bełkotali coś niewyraźnie, a z ich ust leciała krew. Azreth chwycił swoje rzeczy - Szczeromów i różczkę. Prymitywny lud w tym momencie zaatakował, młody szaman zasłonił się kijkiem i zamknął oczy, a gdy je otworzył okazało się, że wszyscy zniknęli. Różczka jakby spalona rozpadła się na kawałki. Azreth w szoku wybiegł z jaskini wciąż trzymając zestaw Szczeromowa. Biegł nie przerwanie przez 5 godzin aż padł wyczerpany przed brzegiem olbrzymiego jeziora. Leżąc na ziemii płakał - całe jego życie uległo zmianie, wszyscy, których znał i na swój sposób kochał zginęli. Zabił ich - ta myśl nie opuściła go do końca życia. Po chwili zapadł zmrok. Azreth nie wstał wcale, podniósł głowę dopiero w środku nocy, gdy usłyszał, że coś lub ktoś wychodzi z wody. W świetle księżyca w pełni zobaczył kobietę. Po chwili odezwała się do niego:
- A więc znów się spotykamy Księciu Północy. - Azreth dostrzegł, że kobieta niewiele młodsza od niego uśmiecha się. Zobaczył też jej oczy - piękne, zielone oczy.
- Gdy patrzę w twe oczy, czuję się jak w raju. Kiedy wcześniej się spotkaliśmy? - miłość od pierwszego wejrzenia, Azreth myślał że to się tylko zdarza w historiach, które ma w głowie i o których opowiadał często Hterza.
- Wkroczyłeś do tej specyficznej krainy, gdy biegłeś. Opowiesz mi to jeszcze, bo widzisz czas tu działa inaczej. To co dla ciebie jest przyszłością to dla mnie jest przeszłością. Daj mi przedmiot, który trzymasz w ręcę. - kobieta trochę posmutniała, młody szaman oddał Szczeromowa i dopiero teraz dostrzegł, że jego ukochana (sam tego nie był pewien i zaprzeczał sam sobie) ma na sobie biały strój kąpielowy, którego nazwa w zupełnie innym miejscu to bikini. Wyglądała w nim pięknie.
- Co się stało? - serce mu trochę przyśpieszyło, kobieta uklękła przy nim i pocałowała go płacząc
- Nie chce cię tracić. Tak bardzo cię kocham.
- Nie martw się o mnie. Wszystko było takie jakie było, ale teraz postaram się to zmienić. - poczuł łagodne omdlenie i pokochał się z tą kobietą na piasku u brzegu olbrzymiego jeziora, a gdy obudził się rano jego ukochanej już nie było. Odeszła razem ze Szczeromowem i wiedzą o przyszłości. Miłość jednak pozostała.
Wróciliście we trójkę wreszcie do znanego wam miejsca - pomieszczenia w kształcie kuli, w której już byliście. Tym razem zielone światło kryształów bardziej oświetla to pomieszczenie. Widzicie trzy wyjścia (z czego wszystkie otwarte), po czwartej stronie jest wielkie lustro. Zjazd w dół jest też otwarty.
Jose:
Nacisnąłeś przycisk, dziewczyna wróciła do lektury książki. Wyciągnąłeś drewniany talerz z jedzeniem i zjadłeś posiłek.