[Nie ważne] "Naevus - Carmen" (Znamię - Epos)
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Spojżał obojętnie w chruściak malinowy
gdy myśl przybyła nowa do zbolałej głowy
"czym prędzej idź za głosem leśnej pani -driady
Poznać swoich ziomków i ich madrosci slady "
Skinał więc na swego przyjaciela wiernego
podniusł się chwiejnie z nurtu bystrego
poczym ruszył dalej w drogę nieznaną
by poradzić się swoich co czynić ma z raną
gdy myśl przybyła nowa do zbolałej głowy
"czym prędzej idź za głosem leśnej pani -driady
Poznać swoich ziomków i ich madrosci slady "
Skinał więc na swego przyjaciela wiernego
podniusł się chwiejnie z nurtu bystrego
poczym ruszył dalej w drogę nieznaną
by poradzić się swoich co czynić ma z raną
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
***
Na atłasie niebios drzewa liśćmi swymi
Plotły zwiewną koronkę. Daleko przed nimi
Kieł słoniowy poświatą alabastru świecił
Znacząc aureolą serce miasta dzieci.
Strumyczek prowadził Gryfa wraz z Leonem
W objęcia osady złączonej z jeziorem
Najczulszą przysięgą. Potok swym szemraniem
Zdawał się spowiadać z wspaniałości krain,
Które ma odwiedzić. O dachach spadzistych
Niebieskim szkłem krytych, zwierciadle przejrzystym
Wdzięcznie malującym odbicie osady
Wzniesionej nad niebem Nadperlistej Driady.
Wołania satyrów goniących wśród saren
Wypełniały ścieżkę śmiechu koźlim graniem.
Im bliżej do celu tym weselsze pieśni
Wplatały ptaszęta w rzeczułki powieści.
Na atłasie niebios drzewa liśćmi swymi
Plotły zwiewną koronkę. Daleko przed nimi
Kieł słoniowy poświatą alabastru świecił
Znacząc aureolą serce miasta dzieci.
Strumyczek prowadził Gryfa wraz z Leonem
W objęcia osady złączonej z jeziorem
Najczulszą przysięgą. Potok swym szemraniem
Zdawał się spowiadać z wspaniałości krain,
Które ma odwiedzić. O dachach spadzistych
Niebieskim szkłem krytych, zwierciadle przejrzystym
Wdzięcznie malującym odbicie osady
Wzniesionej nad niebem Nadperlistej Driady.
Wołania satyrów goniących wśród saren
Wypełniały ścieżkę śmiechu koźlim graniem.
Im bliżej do celu tym weselsze pieśni
Wplatały ptaszęta w rzeczułki powieści.
Ostatnio zmieniony wtorek, 24 stycznia 2006, 14:17 przez Wilczyca, łącznie zmieniany 2 razy.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Gwiazda na błekicie jak klejnot się mieni
miasto szlifowane ze słoniowej kosći
pod wierzą białą przeźrozce strumieni
i zieleń polan wita w mieście gości
jest łza co widok mgłą placzu zaćmiewa
Jest sen co oczy człowieka rozszeża
oto na rośnych polanach wesela
z kosci sloniowej unosi się wierza
czysta jak łza gładka jak sen.
Wiatr wplątał się w grzywę wedrowca strudzonego
co prężąc pierś dumnie stał na horuyzącie
by wkroczyć do miasta które celem jego
stało sie z chwilą gdy wąż go kąsił w ręce
miasto szlifowane ze słoniowej kosći
pod wierzą białą przeźrozce strumieni
i zieleń polan wita w mieście gości
jest łza co widok mgłą placzu zaćmiewa
Jest sen co oczy człowieka rozszeża
oto na rośnych polanach wesela
z kosci sloniowej unosi się wierza
czysta jak łza gładka jak sen.
Wiatr wplątał się w grzywę wedrowca strudzonego
co prężąc pierś dumnie stał na horuyzącie
by wkroczyć do miasta które celem jego
stało sie z chwilą gdy wąż go kąsił w ręce
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
Lekki szkielet mostu wrysowany w fale
Szklistego jeziora migotał w oddali,
Skry gwiazdom zabrane swym nazywał blaskiem
W miarę jak Wędrowcy żegnali się z lasem.
(A między drzewami snuła sie opowieść
O cudnym mieście, ślicznej Cesarzowej,
Która dłońmi swymi chustę marzeń przędła
Magii pocałunkiem nakładając pęta.)
Wabiony szkła skrzeniem dążył za strumykiem
Do stolicy Leon z przyjacielem Gryfim.
W pół wspartej na ziemi, wpół na lustrze wody
Wznosząc nad jej tonie ku kle wieży schody
Ze szkła wyciosane i słoniowej kości.
Kwitł beztroską w każdym dziecięcym domostwie
Duch szczęścia; Zaś posągi unoszące głowy
Śledziły ruch każdy w wieży Cesarzowej.
Stojąc tak przed bramą zatopieni w śmiechu
W głębi płuc zduszonych szukali oddechu
Kiedy na ich ścieżce zjawiła się warta
Pytając komu brama ma zostać otwarta.
Szklistego jeziora migotał w oddali,
Skry gwiazdom zabrane swym nazywał blaskiem
W miarę jak Wędrowcy żegnali się z lasem.
(A między drzewami snuła sie opowieść
O cudnym mieście, ślicznej Cesarzowej,
Która dłońmi swymi chustę marzeń przędła
Magii pocałunkiem nakładając pęta.)
Wabiony szkła skrzeniem dążył za strumykiem
Do stolicy Leon z przyjacielem Gryfim.
W pół wspartej na ziemi, wpół na lustrze wody
Wznosząc nad jej tonie ku kle wieży schody
Ze szkła wyciosane i słoniowej kości.
Kwitł beztroską w każdym dziecięcym domostwie
Duch szczęścia; Zaś posągi unoszące głowy
Śledziły ruch każdy w wieży Cesarzowej.
Stojąc tak przed bramą zatopieni w śmiechu
W głębi płuc zduszonych szukali oddechu
Kiedy na ich ścieżce zjawiła się warta
Pytając komu brama ma zostać otwarta.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Półtora lwa, przybyło pod bramy cesarzowej
i połowa orła w grzywie uskrzydlonej
stanęli razem wędrowcy przed wartą uzbrojoną
by złożyć grzecznie pokłon i czarować mową:
Otwórzcie bramy dzieciom, dzieciom tego świata
co przybyli drogę w szarych tylko szatach
by skłonić się swej pani cesarzowej z wierzy
cóż kości słoniowej berło ciężkie dzierży
Jam Leon, z gwiazd zrodzony i ludzkiego łona
i gryf wierny towarzysz, przyjaciel Leona
pragniemy tylko znaleść ciepło zrozumienie
i na noc chociaż jedną, jedynie schronienie
Za radą driad spotkanych niosą nas tu nogi
pod pięknej świątyni szklanej upojenia progi
co dziedziną jej mocy i rzeki mądrości
gdzie nie znają cierpienia i nie znają złości
wpuście wiec przez bramy nowych wierzy gości
co zostawią przed bramą-na zewnątrz swe troski
i połowa orła w grzywie uskrzydlonej
stanęli razem wędrowcy przed wartą uzbrojoną
by złożyć grzecznie pokłon i czarować mową:
Otwórzcie bramy dzieciom, dzieciom tego świata
co przybyli drogę w szarych tylko szatach
by skłonić się swej pani cesarzowej z wierzy
cóż kości słoniowej berło ciężkie dzierży
Jam Leon, z gwiazd zrodzony i ludzkiego łona
i gryf wierny towarzysz, przyjaciel Leona
pragniemy tylko znaleść ciepło zrozumienie
i na noc chociaż jedną, jedynie schronienie
Za radą driad spotkanych niosą nas tu nogi
pod pięknej świątyni szklanej upojenia progi
co dziedziną jej mocy i rzeki mądrości
gdzie nie znają cierpienia i nie znają złości
wpuście wiec przez bramy nowych wierzy gości
co zostawią przed bramą-na zewnątrz swe troski
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
Bądźże pozdrowiony Lwiosercy Rycerzu
Miecza giętkim słowem! Jantarowy zwierzu
Chwała Twoim skarbom słońcu odebranym!
Witajcie u progów kryształowej bramy
Grodu lustrzanego Księstwa Obu Granic
Cesarzowej Krosna i Płetwistej Driady.
Bądźcie pozdrowieni! Wtulcie w mostu ciało
Imion swoich brzmienie. Przejdźcie progi śmiało
Po schodach lodowych, ociosanych Echem
Na ważkach niesionym wraz z perlistym śmiechem.
Miód ukoi ducha - wędrowcę po świecie
Łyk Krosna nektaru uczyni go dzieciem.
Miecza giętkim słowem! Jantarowy zwierzu
Chwała Twoim skarbom słońcu odebranym!
Witajcie u progów kryształowej bramy
Grodu lustrzanego Księstwa Obu Granic
Cesarzowej Krosna i Płetwistej Driady.
Bądźcie pozdrowieni! Wtulcie w mostu ciało
Imion swoich brzmienie. Przejdźcie progi śmiało
Po schodach lodowych, ociosanych Echem
Na ważkach niesionym wraz z perlistym śmiechem.
Miód ukoi ducha - wędrowcę po świecie
Łyk Krosna nektaru uczyni go dzieciem.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Miasto kryształowe stanęło otworem
niepokój tylko mącił myśli jałowe
bał sie że to znamię plugawe na ręce
zniszczy umysł jego i zatruje życie
Dziękując gwardzistą wielkiej Cesarzowej
kąplement wypowiedział i pochylił glowę
poczym próg przekroczył za którym wyrosło
w blasku ukompane z lukru królestwo
Chodźmy przyjacielu Gryfie srebrnoskrzydły
idąc za króliczkiem w szmaragdowe ogrody
moze te lustrzane odbicia niewinne
zdejma z mojej ręki pańskie iście ciernie.
niepokój tylko mącił myśli jałowe
bał sie że to znamię plugawe na ręce
zniszczy umysł jego i zatruje życie
Dziękując gwardzistą wielkiej Cesarzowej
kąplement wypowiedział i pochylił glowę
poczym próg przekroczył za którym wyrosło
w blasku ukompane z lukru królestwo
Chodźmy przyjacielu Gryfie srebrnoskrzydły
idąc za króliczkiem w szmaragdowe ogrody
moze te lustrzane odbicia niewinne
zdejma z mojej ręki pańskie iście ciernie.
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
***
Chwila przeszła nim oczy przywykłe do lasu
Odnalazły kształty w przemnożonym blasku.
Apolla rumaki skrzące w każdym z okien
Kopytami z złota wykrzesały promień
Wieńczacy diademem słonecznej poświaty
Ściany z alabastru, platynowe dachy.
Pod nogami, wsparte na kości słoniowej.
Usnęły ulice z plastrów kryształowych
Lizane przez wodę. Transparentne kafle
Kroki pieszych kładły na jeziora taflę.
Między fugą ścieżek szmaragdowe kłosy
Podwodnego ziela rozrzucały włosy
Gładzone przez fale. Między filarami
Ryby w chowanego grały z syrenami.
Drzewa koralowe poruszane wiatrem
Nuciły melodię wypełnioną światłem
Delfinich dyskusji. Kryształowe tony
Liście wybijały na dachówkach domów
Zwinniej od Jankiela. Stubarwne witraże
Przykrywaly ściany najżywszym obrazem
Na ulicy ekran kładąc tęczy cienie
Mistycznej świątyni malując przestrzenie.
Radosne ogrody nadwodnego miasta
Iskry zamieszkały. Myśl - natchniona gwiazda
Czerpiąc moc kreacji z kwiecistej radości
Zapełniała harmonią oazy twórczości.
Dzieci pełne deptaki, ich wesole głosy
Zdawały odpędzać słodyczą swą troski.
Serca zmęczonego niegojące rany
Durową oktawą goniły za bramy.
Zjawienie się gości uniesionym szmerem
Nieśmiało ściszyło płochą atmosferę
By po chwili pełnym, nietłumionym ciepłem
Powitać Leona z Gryfim przyjacielem
Chwila przeszła nim oczy przywykłe do lasu
Odnalazły kształty w przemnożonym blasku.
Apolla rumaki skrzące w każdym z okien
Kopytami z złota wykrzesały promień
Wieńczacy diademem słonecznej poświaty
Ściany z alabastru, platynowe dachy.
Pod nogami, wsparte na kości słoniowej.
Usnęły ulice z plastrów kryształowych
Lizane przez wodę. Transparentne kafle
Kroki pieszych kładły na jeziora taflę.
Między fugą ścieżek szmaragdowe kłosy
Podwodnego ziela rozrzucały włosy
Gładzone przez fale. Między filarami
Ryby w chowanego grały z syrenami.
Drzewa koralowe poruszane wiatrem
Nuciły melodię wypełnioną światłem
Delfinich dyskusji. Kryształowe tony
Liście wybijały na dachówkach domów
Zwinniej od Jankiela. Stubarwne witraże
Przykrywaly ściany najżywszym obrazem
Na ulicy ekran kładąc tęczy cienie
Mistycznej świątyni malując przestrzenie.
Radosne ogrody nadwodnego miasta
Iskry zamieszkały. Myśl - natchniona gwiazda
Czerpiąc moc kreacji z kwiecistej radości
Zapełniała harmonią oazy twórczości.
Dzieci pełne deptaki, ich wesole głosy
Zdawały odpędzać słodyczą swą troski.
Serca zmęczonego niegojące rany
Durową oktawą goniły za bramy.
Zjawienie się gości uniesionym szmerem
Nieśmiało ściszyło płochą atmosferę
By po chwili pełnym, nietłumionym ciepłem
Powitać Leona z Gryfim przyjacielem
Ostatnio zmieniony wtorek, 24 stycznia 2006, 14:26 przez Wilczyca, łącznie zmieniany 1 raz.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
Rozbieganych dzieci gromadka wesoła
zaczepiała gryfa oraz Leona
zapraszajac do wspólnej radosnej zabawy
do tańczenia w kole z tłumem rozśpiewanym
Wtuleni w skrzydła gryfa pytają o imiona
leon się uśmiecha w te słowa sie odzywa
:Oto gryf wszechstworzy drapieżny i groźny
ze wzrokiem sokolim i sercem lwim prawdziwie
znany jest on światu, a Narsil jego imię
Jam jest tylko wedrowcem opiekunem Gryfa
co przemierza lądy , lasy oraz morza
Też lwie serce noszę i lwie imię moje
pod imeiniem Leona znaja mnei te ziemie
Zapomniał W końcu Leon o troskach codziennych
o znamiu i wedrówkach po krainach ciemnych
o wężu na swej ręce i bólu w piersi
taki był szcześliwy wśród chihotów dzieci
zaczepiała gryfa oraz Leona
zapraszajac do wspólnej radosnej zabawy
do tańczenia w kole z tłumem rozśpiewanym
Wtuleni w skrzydła gryfa pytają o imiona
leon się uśmiecha w te słowa sie odzywa
:Oto gryf wszechstworzy drapieżny i groźny
ze wzrokiem sokolim i sercem lwim prawdziwie
znany jest on światu, a Narsil jego imię
Jam jest tylko wedrowcem opiekunem Gryfa
co przemierza lądy , lasy oraz morza
Też lwie serce noszę i lwie imię moje
pod imeiniem Leona znaja mnei te ziemie
Zapomniał W końcu Leon o troskach codziennych
o znamiu i wedrówkach po krainach ciemnych
o wężu na swej ręce i bólu w piersi
taki był szcześliwy wśród chihotów dzieci
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
Setki okien za dnia, zaś w nocy lampionów,
Tęczowym obrazem kryły ściany domów.
Czarodziejskie runy wielobarwnych szkiełek
W modlitwy do Słońca dopełniane śpiewem
Dziecięcych dziękczynień przystrajały miasto.
Hołd Niebu składały, czcią dażyły Gwiazdy.
Porwani w nurt baśni, Leon razem z Gryfem,
Wątek swoich istnień wplatali w krainę
Opowieśćmi karmiąc dzieci wyobrażnię
Skarb cenny zdobyli - łańcuszek przyjaźni.
Tęczowym obrazem kryły ściany domów.
Czarodziejskie runy wielobarwnych szkiełek
W modlitwy do Słońca dopełniane śpiewem
Dziecięcych dziękczynień przystrajały miasto.
Hołd Niebu składały, czcią dażyły Gwiazdy.
Porwani w nurt baśni, Leon razem z Gryfem,
Wątek swoich istnień wplatali w krainę
Opowieśćmi karmiąc dzieci wyobrażnię
Skarb cenny zdobyli - łańcuszek przyjaźni.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
pochlonięty zabawą w szczęściu móglby trwać
jednak nadszedl czas gdy trzeba i ją przerwać
dzieci żegna spiewnie w szczęściu zostawiając
sam udaje się w maisto światyni szukając
może wniej odnajde na mą bolączke lek
może mi ja zmyją wjednej z świętych rzek
może promienia słońce znak ten wypalą
może przyjdą mi świeci ze swiecona ulgą
serce obaw przelewało się strachem
by wrogów nie zrobić ów to znamieniem
trzeba być ostroznym i ostrożnie prosić
by na gniew niczyji się nie narazić
[wielkei sory ale weny 0]
jednak nadszedl czas gdy trzeba i ją przerwać
dzieci żegna spiewnie w szczęściu zostawiając
sam udaje się w maisto światyni szukając
może wniej odnajde na mą bolączke lek
może mi ja zmyją wjednej z świętych rzek
może promienia słońce znak ten wypalą
może przyjdą mi świeci ze swiecona ulgą
serce obaw przelewało się strachem
by wrogów nie zrobić ów to znamieniem
trzeba być ostroznym i ostrożnie prosić
by na gniew niczyji się nie narazić
[wielkei sory ale weny 0]
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
Wieści o podróżnym co z potomkiem Gryfim
Stolicę nawiedził szukając świątyni
Szeptane przez drzewa koralem przybrane
Zdawały się brzęczeć w brzuchu każdej ściany
Każde okno czułym wielobarwnym okiem
Śledziło ich ruchy. Przyjacielskim krokiem
Dzieci w wdzięczym orszaku kształtowały drogę
By to czego szuka mógł znaleźć wędrowiec.
Katedra wykuta w jasnej słoniej kości
Bielą szkła zdawała się służyć czystości.
Zasłony ze smukle spływającej wody
Muskały rzeźb dłonie. Delikatne schody
Do wrót prowadziły ukrytych w witrażu
Z szkła bezbarwnego, na którym pegazy
Składały hołd Tkaczce snującej na Krośnie
Liturgiczną szatę daną Jednorożcu.
Wrota cicho zadrżały swą melodią szklaną
Wypełniając przestrzeń. Pełną blasku, białą
Aulę pozbawioną ciężkich ław, ołtarzy
Słońce nawiedzało. Na dzięcięcych twarzach
Światła cześć nabożna radośnie zagrała
Rytmem narzuconym krokami kapłana.
Zza kolumn, po płatkach białych róż ścielących
Najczystsze marmury, w szacie aż po kostki
Utkanej z Arachny lekkozwiewnych kłosów,
Wyszedł sam Gospodarz. Grzywa jasnych włosów
Spływała faliście k' oczu perłom białym
Znad których róg wyrastał jak śródmorska skała.
Gwiazdy jasne zagrały wzniecione ogonem
Lwiście czystej kity. Bladoświatłym ogniem
W sierści miękkim puchu śnieżynki igrały.
Przed Leonem stanął Jednorożec biały.
Stolicę nawiedził szukając świątyni
Szeptane przez drzewa koralem przybrane
Zdawały się brzęczeć w brzuchu każdej ściany
Każde okno czułym wielobarwnym okiem
Śledziło ich ruchy. Przyjacielskim krokiem
Dzieci w wdzięczym orszaku kształtowały drogę
By to czego szuka mógł znaleźć wędrowiec.
Katedra wykuta w jasnej słoniej kości
Bielą szkła zdawała się służyć czystości.
Zasłony ze smukle spływającej wody
Muskały rzeźb dłonie. Delikatne schody
Do wrót prowadziły ukrytych w witrażu
Z szkła bezbarwnego, na którym pegazy
Składały hołd Tkaczce snującej na Krośnie
Liturgiczną szatę daną Jednorożcu.
Wrota cicho zadrżały swą melodią szklaną
Wypełniając przestrzeń. Pełną blasku, białą
Aulę pozbawioną ciężkich ław, ołtarzy
Słońce nawiedzało. Na dzięcięcych twarzach
Światła cześć nabożna radośnie zagrała
Rytmem narzuconym krokami kapłana.
Zza kolumn, po płatkach białych róż ścielących
Najczystsze marmury, w szacie aż po kostki
Utkanej z Arachny lekkozwiewnych kłosów,
Wyszedł sam Gospodarz. Grzywa jasnych włosów
Spływała faliście k' oczu perłom białym
Znad których róg wyrastał jak śródmorska skała.
Gwiazdy jasne zagrały wzniecione ogonem
Lwiście czystej kity. Bladoświatłym ogniem
W sierści miękkim puchu śnieżynki igrały.
Przed Leonem stanął Jednorożec biały.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
zanim powiem co kolwiek musisz mi obiecać
opiekunie świątyni, przyjacielu bogom
Obiecaj mi pomóc a nie wzrok odwracać
gdy podzielę się moją tajemnicą z tobą
Nosze na ręku znamię znamię przeklęte
co kąsa me ręce i kąsa me serce
węża ma ono kształt i zębiska białe
a dala mi je mara w leśnej cudnej szacie
Wąż ten przebiegly wszystkoc chce wypaczyć
i niewiem czy to światło powinno go zobaczyć
czy to wszak nie za wiele dla świętego miejsca
bo wszystko gnije i usycha w okolicach węża
Gryf chodź wzrok nisko spuścił on sie nie zawachał
lekko ramię wystawił gdzie zwijała szata,
znamie zakrwawione i przecież przeklęte
szarpnął szmatą stara i odsłonil rękę
łzy Narsila splamiły posadzki swiatyni
krew bezradnie sie z serca ulała Leona
rozpacz jaka zatruła urodzajną ziemię
i gorycz wodę zepsuta co mocom uswiecona
opiekunie świątyni, przyjacielu bogom
Obiecaj mi pomóc a nie wzrok odwracać
gdy podzielę się moją tajemnicą z tobą
Nosze na ręku znamię znamię przeklęte
co kąsa me ręce i kąsa me serce
węża ma ono kształt i zębiska białe
a dala mi je mara w leśnej cudnej szacie
Wąż ten przebiegly wszystkoc chce wypaczyć
i niewiem czy to światło powinno go zobaczyć
czy to wszak nie za wiele dla świętego miejsca
bo wszystko gnije i usycha w okolicach węża
Gryf chodź wzrok nisko spuścił on sie nie zawachał
lekko ramię wystawił gdzie zwijała szata,
znamie zakrwawione i przecież przeklęte
szarpnął szmatą stara i odsłonil rękę
łzy Narsila splamiły posadzki swiatyni
krew bezradnie sie z serca ulała Leona
rozpacz jaka zatruła urodzajną ziemię
i gorycz wodę zepsuta co mocom uswiecona
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
Zlęknione skry w ślepiach zdziwienie zaćmiło
To, co Gość powiedział, się nie wydarzyło?
Dłoń blizn pozbawiona, kryta skórą gładką
Zagubiła Znamię. Skargą bezpodstawną
Zrumienił się Leon, zadziwiło zwierzę
Podważając smutki kryte szmat pancerzem.
Publiczność westchnęła drobnopłucnym dechem
Świątynia na powrót wypełniona śpiewem
Spokojniej śledziła mętne rozmów ścieżki.
Kapłan skinął rogiem, dzieci się rozpierzchły
Po szklanej ulicy. Dygnięciem natomiast
Prosił o spoczęcie Gryfa i Leona.
Rozgarniając płatki bielą pęcin swoich,
Usiadwszy sumiennie dokończył rozmowę.
Wysłuchał wędrowca, głaskał pyskiem pióra
Jantarowych skrzydeł. Kojąca natura
Jak lek cenny płynęła z pełnych zrozumienia
Gestów Namiestnika. Przez mgliste wspomnienia
Coraz ciężej przedzierał się umysł Leona
Kończąc swą opowieść snem danym przez konia.
Gdy rano się ocknął rękę tulił bandaż
Lżej było na duszy. Spowiedź wysłuchana
Cichym rozgrzeszeniem ogrzewała ciało
Odsuwając w niebyt to co przeszkadzało.
Gospodarz zbudzony odżyłym oddechem
Spełnił pieśń poranną. Niesłyszanym śpiewem
Jak winem napoił umęczone dusze
Zwalniając Leona z okowów katuszy.
Nie czując przyjaciela pulsu pod skrzydłami
I Narsil łeb podniósł. Przed jego oczami
Obraz wmalowały Jutrzenki promienie:
Jednorożec darował dziecku ukojenie.
Kołysany Aury najbielszej mruczanką
Strząsnął róży płatki, przed kapłanem stanął
I wtulił się w grzywy cichorzeczne fale
Pewien, że w ich strugach nic mu się nie stanie.
Wewnątrz skroni głos zagrał owoc ust bezpańskich
Błogosławieni zmęczeni przywróceni w łaski
Zapewniwszy spoczynek duszy jak i ciału,
Postaram się sprostać Waszemu pytaniu.
Nie kalajcie Driady, lasu gospodyni
Przyjęła Was hojnie, wraz z dworami swymi
Karmiła obficie, zapewniała tany.
Winniście szacunek Leśnodrzewnej damie...
Opowieść natomiast wniesiona w te progi
Nie dla moich uszu, nie tu cel jej drogi.
Po czym smutniej dodał Ścieżka, którą zmierzasz
Przyniesie Krainie mężnego rycerza
Czekanego długo. "Z ludzkiej zrodzon rasy
Lew przyjdzie, a z nim wraz przybędą i czasy".
To, co Gość powiedział, się nie wydarzyło?
Dłoń blizn pozbawiona, kryta skórą gładką
Zagubiła Znamię. Skargą bezpodstawną
Zrumienił się Leon, zadziwiło zwierzę
Podważając smutki kryte szmat pancerzem.
Publiczność westchnęła drobnopłucnym dechem
Świątynia na powrót wypełniona śpiewem
Spokojniej śledziła mętne rozmów ścieżki.
Kapłan skinął rogiem, dzieci się rozpierzchły
Po szklanej ulicy. Dygnięciem natomiast
Prosił o spoczęcie Gryfa i Leona.
Rozgarniając płatki bielą pęcin swoich,
Usiadwszy sumiennie dokończył rozmowę.
Wysłuchał wędrowca, głaskał pyskiem pióra
Jantarowych skrzydeł. Kojąca natura
Jak lek cenny płynęła z pełnych zrozumienia
Gestów Namiestnika. Przez mgliste wspomnienia
Coraz ciężej przedzierał się umysł Leona
Kończąc swą opowieść snem danym przez konia.
Gdy rano się ocknął rękę tulił bandaż
Lżej było na duszy. Spowiedź wysłuchana
Cichym rozgrzeszeniem ogrzewała ciało
Odsuwając w niebyt to co przeszkadzało.
Gospodarz zbudzony odżyłym oddechem
Spełnił pieśń poranną. Niesłyszanym śpiewem
Jak winem napoił umęczone dusze
Zwalniając Leona z okowów katuszy.
Nie czując przyjaciela pulsu pod skrzydłami
I Narsil łeb podniósł. Przed jego oczami
Obraz wmalowały Jutrzenki promienie:
Jednorożec darował dziecku ukojenie.
Kołysany Aury najbielszej mruczanką
Strząsnął róży płatki, przed kapłanem stanął
I wtulił się w grzywy cichorzeczne fale
Pewien, że w ich strugach nic mu się nie stanie.
Wewnątrz skroni głos zagrał owoc ust bezpańskich
Błogosławieni zmęczeni przywróceni w łaski
Zapewniwszy spoczynek duszy jak i ciału,
Postaram się sprostać Waszemu pytaniu.
Nie kalajcie Driady, lasu gospodyni
Przyjęła Was hojnie, wraz z dworami swymi
Karmiła obficie, zapewniała tany.
Winniście szacunek Leśnodrzewnej damie...
Opowieść natomiast wniesiona w te progi
Nie dla moich uszu, nie tu cel jej drogi.
Po czym smutniej dodał Ścieżka, którą zmierzasz
Przyniesie Krainie mężnego rycerza
Czekanego długo. "Z ludzkiej zrodzon rasy
Lew przyjdzie, a z nim wraz przybędą i czasy".
Ostatnio zmieniony wtorek, 24 stycznia 2006, 14:34 przez Wilczyca, łącznie zmieniany 1 raz.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
W milczeniu, siedząc do czasu aż płaszcz nocy
spowił miasto opiekunczą troską
aż w oknach mieszkań blask rozbłyskł świecy
wojownik dziekował za pomoc modlitwą
ułożył się na spoczynek jak że upargniony
w beztrosce bezpiecznie w sen się zatopił
wiedzial że pod bielą wierzy strzeżony
w swiatyni jednorożca łaski dostąpił
a gdy rankiem promienie musnęły go po twarzy
otworzył oczy szczęśliwy z dnia nowego a świecie
czuł że już go znamię w rękę nie parzy
I wyszedł z progów swiatynnych by udać się na bazar
gdzie mógłby na droge zakupić prowiant i ubrania
gdzie kupił by broń może jaką, co kosztuje Talar
gdzie panuje moc wielka handlu, prawo targowania
spowił miasto opiekunczą troską
aż w oknach mieszkań blask rozbłyskł świecy
wojownik dziekował za pomoc modlitwą
ułożył się na spoczynek jak że upargniony
w beztrosce bezpiecznie w sen się zatopił
wiedzial że pod bielą wierzy strzeżony
w swiatyni jednorożca łaski dostąpił
a gdy rankiem promienie musnęły go po twarzy
otworzył oczy szczęśliwy z dnia nowego a świecie
czuł że już go znamię w rękę nie parzy
I wyszedł z progów swiatynnych by udać się na bazar
gdzie mógłby na droge zakupić prowiant i ubrania
gdzie kupił by broń może jaką, co kosztuje Talar
gdzie panuje moc wielka handlu, prawo targowania
-
- Marynarz
- Posty: 298
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 19:02
- Lokalizacja: Szczecin
Służąc myślom własnym kluczył ulicami
W towarzystwie Gryfa. Szukając bazaru
Wiele razy stawał, pytał się o drogę.
W końcu na tle nieba ujrzał wieże złote
Z ratusza zegarem. Zza budynków ciała
Plac barwny się wyłonił, ciżba się wylała
Tysiącami kolorów snując swoje tany.
I choć tłocznie jak w ulu, to szum jednostajny
Nie mącił przestrzeni. Gwaru pozbawiony
Milczeniem przywitał się rynek z Leonem.
Strażnik u bram targu uśmiechnął się ciepło
Podniósł do ust palec, słowo uciął szablą
W gości swoich gardłach. Czynem swoim rady
Bezgłośnie wyjaśnił przybyszom zasady
Tu obowiązujące. Włóczni swojej kluczem
Drogę wskazał w tłum barwny, tętniący wszechruchem,
W którym wirowały najróżniejsze stwory
Bezsłownie wzrok prosząc by zwiedził ich stoły.
Gryfy bursztynowym hełpiły się dziełem,
Jasną biżuterią. Kret stary z podziemi
Wyrwanymi skarby, Kukułki jajkami
Z cudzych gniazd przyjęte, Ogromne bociany
Specyfiki swoje, pachnące mikstury
Golem palcem ostrym rysował figury
W kamienia plastelinie. Tłumem oblepiony
Z zapałem kształtował fałdy i koronki
Sukni delikatnie ciało skrywającej
Postaci stojącej z wrzecionem i krosnem.
Błądząc tak śród stoisk, ogłuszony ciszą
Uśmiechał się Leon, Narsil kiwał Gryfom
W perlistej radości. Pomiędzy stołami
Próbowali znaleźć to, czego szukali.
W towarzystwie Gryfa. Szukając bazaru
Wiele razy stawał, pytał się o drogę.
W końcu na tle nieba ujrzał wieże złote
Z ratusza zegarem. Zza budynków ciała
Plac barwny się wyłonił, ciżba się wylała
Tysiącami kolorów snując swoje tany.
I choć tłocznie jak w ulu, to szum jednostajny
Nie mącił przestrzeni. Gwaru pozbawiony
Milczeniem przywitał się rynek z Leonem.
Strażnik u bram targu uśmiechnął się ciepło
Podniósł do ust palec, słowo uciął szablą
W gości swoich gardłach. Czynem swoim rady
Bezgłośnie wyjaśnił przybyszom zasady
Tu obowiązujące. Włóczni swojej kluczem
Drogę wskazał w tłum barwny, tętniący wszechruchem,
W którym wirowały najróżniejsze stwory
Bezsłownie wzrok prosząc by zwiedził ich stoły.
Gryfy bursztynowym hełpiły się dziełem,
Jasną biżuterią. Kret stary z podziemi
Wyrwanymi skarby, Kukułki jajkami
Z cudzych gniazd przyjęte, Ogromne bociany
Specyfiki swoje, pachnące mikstury
Golem palcem ostrym rysował figury
W kamienia plastelinie. Tłumem oblepiony
Z zapałem kształtował fałdy i koronki
Sukni delikatnie ciało skrywającej
Postaci stojącej z wrzecionem i krosnem.
Błądząc tak śród stoisk, ogłuszony ciszą
Uśmiechał się Leon, Narsil kiwał Gryfom
W perlistej radości. Pomiędzy stołami
Próbowali znaleźć to, czego szukali.
If the ocean was vodka
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
And I were a duck
I would swim to the bottom
And never come up
But since it ain't vodka
And I'm not a duck
Pass me the bottle
And shut the fuck up
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
W milczeniu przechadzał się po targowym Bruku
Barwnych namiotów multum w tęczowych kolorach
Kusiło swym bogactwem na każdym jego kroku
By chodź na chwilę przystal w swych wędrówkach
Kramarka co nosiła suknie szmaragdowe
Uśmiechała się ciągle w Narsila stronę
Ręce niby ludzkie lecz również uskrzydlone
Otulały pióra niebiesko zielone
Nachyliła się nieco nad Narsila głową
by móc ucałować jego orle czoło
Chodź twarz piękna, kobieca, głowa iście ludzka
To zwięczona grzebieniem na pewno nie koguta
Narsil przymkną oczy tylko na chwilę
A gdy je otworzył zwrócona była tyłem
Suknia jej pierzasta zakończona ogonem
Zamiatała ziemię wężowym ćwierćkolem
Tak się oddaliła, od swego Narsila
A na pożegnanie ogon rozłożyła
Pióra prezentując dumnie jak paw w ogrodzie
Narsil spojrzał raz jeszcze poczym znów był w drodze
Barwnych namiotów multum w tęczowych kolorach
Kusiło swym bogactwem na każdym jego kroku
By chodź na chwilę przystal w swych wędrówkach
Kramarka co nosiła suknie szmaragdowe
Uśmiechała się ciągle w Narsila stronę
Ręce niby ludzkie lecz również uskrzydlone
Otulały pióra niebiesko zielone
Nachyliła się nieco nad Narsila głową
by móc ucałować jego orle czoło
Chodź twarz piękna, kobieca, głowa iście ludzka
To zwięczona grzebieniem na pewno nie koguta
Narsil przymkną oczy tylko na chwilę
A gdy je otworzył zwrócona była tyłem
Suknia jej pierzasta zakończona ogonem
Zamiatała ziemię wężowym ćwierćkolem
Tak się oddaliła, od swego Narsila
A na pożegnanie ogon rozłożyła
Pióra prezentując dumnie jak paw w ogrodzie
Narsil spojrzał raz jeszcze poczym znów był w drodze