[WFRP] Odi profanum vulgus

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Kusznicy wystrzelili i padło dwudziestu zielonoskórych. Na drugą salwę nie było już czasu. Orki, nacierając jeden za drugim, wbiły się w prawą stronę kolumny, gdy Broch, Wertha i pozostali ruszyli im naprzeciw.

Topór z tasakiem spotkały się ostrze w ostrze i trzonek w trzonek w uderzeniu, które Wertha aż czuła pod stopami. Poczernione czarne żelazo przebijało się przez błyszczące khazadzkie i ludzkie kolczugi i mocne tarcze, wgryzając się głęboko w ciała. Lśniące topory, miecze i pałki obu ras przerąbywały się przez skórznie i pancerze z kawałków metalu, tnąc zielone ciała orków i rozbijając ich białe kości.

Broch przepychał się do przodu i siekł wokół siebie jak młockarnia dwoma mieczami, których właściwie nie było widać – z taką szybkością się poruszały. Siwy oddzielał korpusy orków od ich żylastych kończyn i paskudnych łbów o grubych czaszkach. Wyglądało to jakby był w jakimś wojennym transie. Wtórowała mu Wertha, trzymając się poza zasięgiem śmiercionośnych ostrzy wielkoluda. Pchnęła orka w pysk i uniknęła ciosu maczugi wielkiej jak pniak drzewa, uniesionej przez kolejnego zielonego, z którego sterczących w górę białych kłów zwisały brązowe pierścienie. Cięła przez łeb i trysnęła czarna jucha. Wilhelm zabił dwóch orków, a Thorgig zatopił ostrze swego topora w podbrzuszu kolejnego zielonego.

Pod naporem orków krasnoludy i ludzie padali na prawo i lewo, ale szereg nie załamywał się. Ze stoicką determinacją przyjmowali dzikie ciosy orków na swoje tarcze i kontratakowały z ponurym spokojem. Nie było wściekłych ataków i desperackich wypadów – tylko jednostajna, bezlitosna rzeź powalająca jednego orka za drugim. Książę Hagard wycinał krwawo-zieloną drogę swym runicznym toporem. Od jednego zamachu padło trzech, a następnych trzech gdy topór zatoczył kolejne półkole.

Szyk orków załamał się i rozproszył przeszywany bełtami i spychany nieubłagalnym atakiem khazadów i ludzi. Panika przeniosła się w głąb tłumu i reszta uciekła, wyjąc dzikie przekleństwa.
- Spychamy ich! - warknął Hagard, unikając ciosu tasakiem i rozrąbując czerep jego właściciela. - Moglibyśmy...

Ze skupiska namiotów dobiegł ryk głośny jak grzmot. Wertha kopnęła w twarz goblina i podniosła wzrok. Olbrzymi wódz orków, przy którym Broch był zaledwie mikrym chłoptasiem kroczył w stronę pola bitwy. Ryknął na uciekające orki i wycelował gniewnie palcem w stronę Brocha i Werthy.
Orki, widząc jego niezadowolenie, skuliły się i niechętnie zawróciły ku krasnoludom.
- Ale wielki skurwiel. - podziw nie znikał z twarzy Wilhelma, gdy wypatroszył kolejnego orka. - Broch, Wertha, macie pole do popisu – uśmiechnął się zimno, po czym podążył za ciosem rozbijając czaszkę kolejnego goblina.
- Ten wielki wzbudził w nich strach Gorka – powiedział stoicko Broch. Wydawał się niemal zadowolony.

Wódz wbił się w środek kolumny. Jego zausznicy i czarne orki szli za nim.. Wielki tasak dowódcy wycinał krwawą transzeję wśród kompanii Żelaznego Bractwa. Broń zdawała się lśnić zielonkawym światłem.Martwe krasnoludy i ludzie padali do tyłu. Gdy wódz rąbał i ciął, odrąbane kończyny, wirując, odatywały. Jego przyboczne czarne orki napierały za nim. Ośmielone obecnością przywódcy, orki zaatakowały z nową furią wzdłuż całego szeregu khazadów i ludzi.

Obrazek

Wilhelm von Rapitz

- No to teraz mamy całkiem przejebane! - krzyknął Wilhelm, patrząc co wyrabia wódz. - Ja nie zamierzam się zbliżać do tego chuja. Macie jakieś pomysły? - spojrzał po was odsyłając kolejnego orka na tamten świat. - Chciałeś dobrej bijatyki, Broch, to bierz się za niego!


Wódz był naprawdę wielki – wzrostem przewyższał Brocha o dwie głowy, a szerokością w barach był też ze dwa razy taki jaki siwy najemnik. Jego zbroja stanowiła połączenie kawałków metalu i zdobycznych elementów pancerzy płytowych. Krasnoludzkie napierśniki służyły mu jako naramienniki. Naszyjnik ze splątanych włosami ludzkich głów o wytrzeszczonych oczach, zwisał z grubego jak pień karku. Gdy Wertha i Broch zbliżyli się, usłyszeli wściekły, wysoki skrzek i zdali sobie sprawę, że wyje lśniący zielenią tasak wodza, łaknący krwi...

Broch nie czuje strachu, Wertha mocne zaniepokojenie wyglądem wodza.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Serge »

Broch & Wertha

Obrazek Obrazek

Broch zacisnął zęby wpatrując się ponuro w wodza kroczącego po polu bitwy. Już kiedyś miał do czynienia z podobnym potężnym orkiem – Grogiem Kulawcem, gdzieś na ostępach Księstw Granicznych. W jednej chwili przypomniało mu się tamto starcie. Wygrane zresztą. Ten, mimo iż przypominał go wyglądem, wydawał się sporo groźniejszy. Najemnik nie czuł jednak strachu, zbyt wielu pokrakom zbyt wiele razy stawiał czoła, by czuć go w tej chwili. Adrenalina gotowała się w jego żyłach wyostrzając wszystkie zmysły. „No dalej, Wern, pokaż na co cię stać”, podpowiadał wewnętrzny głos.

- Wertha! Nie wtrącasz się! On jest mój! – warknął na kobietę, która położyła kolejnego zielonego. - Miejcie tylko na oriencie moje flanki, w razie gdyby jakiś orczy syn chciał pomóc wodzowi! – Broch splunął, a jego twarz wykrzywił znany już Wercie szalony grymas. Szrama zmarszczyła się nadając twarzy najemnika jeszcze posępniejszy ton. - Wilhelm, Thorgig! Wspomagacie Werthę, a ty – odwrócił się do niej – trzymaj ich mocno za jaja żeby nie spierdolili gdy przyjdzie co do czego. Łapiesz?!

- Nie jestem tak pojebana, jak ty! - odwarknęła mu. - Załatw tego skurwiela jak najszybciej, to reszta ucieknie z pola walki, pozbawiona wodza!
Doskonale wiedziała, że nie ma szans w starciu z tym wrogiem, może gdyby miała armatę? Albo i ze dwie... Westchnęła ciężko. Będzie osłaniać Brocha, choć tyle... aż tyle może dla niego teraz zrobić. Nie przepadała za nim, lecz gdyby zaszła taka konieczność, była gotowa osłonić go własnym ciałem. Jak najemnik najemnika.

- Mam lepszy pomysł, zaufaj mi! - uśmiechnął się po czym popędził w stronę wodza z okrzykiem bojowym na ustach i dwoma zakrwawionymi mieczami.

- Zaufać...? - mało się nie udławiła tym słowem.
Dobra, co miała do stracenia? Życie. Jego, swoje i kilku setek towarzyszy. Nie mając lepszej opcji, postanowiła jednak posłuchać się tego wariata i wykonywać rozkazy Brocha.
- Dobra! - odkrzyknęła. - Dobra! - powtórzyła, już bardziej do siebie i mocniej ścisnęła rękojeść miecza.

Vibe, pomysł Brocha na GG ;)
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Broch starł się z olbrzymim wodzem. Wokół obu olbrzymów panował chaos – krasnoludzcy wojownicy pchali się naprzód, by uczestniczyć w walce, kusznicy szukali okazji do czystego strzału, zwaliści porucznicy wodza orków siekli i rąbali na prawo i lewo, próbując zdobyć jego uznanie podczas szalonej rzezi.

Wódz rozrąbał krasnoluda, gdy Broch uniknął ciosu wielkim tasakiem. Broch wskoczył na stos krasnoludzkich ciał i zamachnął się swymi mieczami. Ork poderwał swój tasak i broń zderzyła się z ogłuszającym szczękiem. Posypały się iskry. Tasak wrzasnął jak ranny demon. Wódz ryczał i rąbał, wściekły, że napotkał opór. Broch zablokował cios i uderzył, a półtorak, giles i tasak zaczęły się splatać w wirującą klatkę stali i żelaza, gdy przeciwnicy cięli i kontrowali.

Czarne orki, przyboczni wodza, runęli naprzód, wyjąć o krew. Wertha, Thorgig i Wilhelm zwarli się z nimi, aby strzec flank Brocha. Wertha uchyliła się przed ciosem zadanym przez ząbkowany topór jednookiego orka, a potem ruszyła naprzód i pchnęła stwora w jedyne ślepie. Potwór zaryczał z bólu i wściekłości, tnąc na oślep. Najemniczka dobiła go przeszywając na wylot. Dwóch kolejnych doskoczyło do kobiety nim ta zdążyła złapać oddech.

Gdy orki uderzyły, Wertha odskoczyła w tył. Nie było sensu parować. Ciężkie topory nie tylko strzaskałyby jej miecz, a ramię by zdrętwiało. Po lewej Brocha, Wilhelm odbił na bok pałkę orka uderzeniem swojego miecza i przerąbał mu kolano. Ork zwalił się jak ścięte drzewo. Młodzian zablokował atak kolejnego zielonego, tak, że niemal został powalony na ziemię. Zginąłby gdyby nie pojawił się Thorgig, który przerąbał go niemal na pół swym pięknie wykonanym toporem.

Broch sparował kolejny cios wodza, a potem obrócił swoje ostrza tak, że te zsunęły się po trzonku tasaka i odcięły orkowi palce. Odpadły niczym grube zielone glisty, a lśniący tasak upadł. Wódz ryknął, lecz na próżno macał krwawymi kikutami, chcąc odzyskać broń. Broch wskoczył na jego kolano i rozciął kościsty czerep aż po mostek.

Czarne orki gapiły się, jak Broch powalił ciało wielkiego wodza na ziemię,a dwa z nich zginęły od miecza Werthy nim zdołały ochłonąć. Trzy skoczyły na Brocha; gdy próbował dopaść go pierwszy. Odpędził je zamachem swych ostrzy i chwycił tasak wodza. Broń zaiskrzyła wściekle zieloną energią.

- Kto jest następnym szefem? - zawołał. - No kto? Kto chce tasak?

Gdy trzy czarne orki ponownie ruszyły naprzód, Broch rzucił za nie buczący tasak. Uniosły wzrok, śledząc tor jego lotu, a potem odwróciły się i skoczyły naprzód, rozpychając się łokciami i potrącając wzajemnie, aby go chwycić. Pozostali przyboczni spojrzeli na zamieszanie i zobaczyli pierwszych trzech walczących o tasak. Ryknęli i dołączyli do bijatyki, zapominając o khazadzkich i ludzkich przeciwnikach.

Wertha, Wilhelm, Thorgig i krasnoludy Hagarda naparły na plecy orków, lecz Broch wystawił oba miecze odcinając im drogę.

- Zostawcie! - warknął. - Niech się biją!

Cofnęliście się; orki wykańczały się nawzajem. Jeden porucznik zatopił topór w piersi innego. Pozostali wołali o pomoc do swoich popleczników. Orki zaczęły odrywać się od kolumny armii Hagarda, aby popędzić do swoich przywódców. Wertha dostrzegła, jak lśniący topór ściął czyjś łeb, ale atakujący został odepchnięty i broń przejął kto inny.
- Wygraliśmy – rzucił beznamiętnie Broch i odwrócił się ruszając w kierunku księcia.

Wertha spojrzała na plecy najemnika. Przekręciła dwa razy w dłoni swój miecz i ruszyła za siwym wraz z Wilhelmem i Thorgigiem. Coraz więcej orków opuszczało stanowiska, by przyłączyć się do bijatyki o tasak. Inne walczyły między sobą. Zanim Wertha i Broch dotarli do Hagarda, trasa marszu kolumny była czysta.

Hagard skinął głową i uśmiechnął się spod wąsa.

- Jestem pod wrażeniem, człeczyny. Jeszcze mi się przydacie. - powiedział. - Ruszamy! Naprzód!
Kolumna ruszyła, gdy orki jeszcze walczyły.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Walka dobiegła końca, na chwilę adrenalina uśmierzyła ból głowy i Wertha odetchnęła z ulgą, ścierając pot z czoła. Musiała przyznać, niechętnie, że Broch miał bardzo udany pomysł i nawet mu się udało wykonać swój szalony plan. Pokręciła głową, wytarła ostrze miecza i schowała do pochwy.
- Broch - zagadała do najemnika. - Na takiego wariata, indywiduum i samotnika jak ty, nigdy by się nie znalazło miejsce w moich szeregach - powiedziała, krzyżując ręce na piersiach i mierząc go lodowatym wzrokiem.
- Dlatego zawsze byłem sam dla siebie panem i dowódcą. Myślisz, że teraz jest inaczej? - mruknął wycierając oba ostrza z czarnej posoki. - Nie walczę dla Hagarda.

- Ale... - wtrąciła, przerywając mu. Złagodniała nieco i pozwoliła sobie na nikły uśmiech w stosunku do mężczyzny. - U mego boku, para twych ostrzy, będzie zawsze mile widziana.
To mówiąc, podała mu obie dłonie do uściśnięcia w nadgarstkach. Dwa ostrza zniknęły w pochwach na plechach i najemnik odwzajemnił gest, po czym powiedział:

- Wzajemnie, dobrze się dzisiaj spisałaś. Byłby z ciebie pożytek w Nocnych Wilkach. - uśmiechnął się delikatnie patrząc głęboko w jej oczy. Przez chwilę jakby o czymś pomyślał, ale szybko wrócił myślami do rzeczywistości. - Wy też byliście nieźli. – spojrzał na Wilhelma i Thorgiga. Zaczynał się powoli uspokajać, adrenalina opadała, a bicie serca wracało do normalnego rytmu.

- Musimy opić to zwycięstwo, mam tylko nadzieję, że nie odjedziesz mi znowu po piwie i setce wódki – puścił kobiecie oczko i uśmiechnął się szeroko, gdy szturchnęła go w bok.
Nagle Wertha jakby sobie o czymś przypomniała i korzystając z tego, że wojownik się rozluźnił, zdzieliła go po nerach.
- A to za ten pocałunek na statku! - warknęła. - I za następny też. Żeby mi to było ostatni raz, bo jaja urwę przy samym durnym łbie! - zagroziła i splunęła.

Broch roześmiał się gromko, gdy otrzymał cios w nery. Praktycznie nie poczuł go przez skórznię i ciężką kolczugę.
- Bijesz jak panienka z prowincji, Wertha. Myślałem, że masz więcej siły, sądząc po tym jak ścinałaś łby zielonym - drażnił się. - A co do pocałunków, to zabij mnie od razu, bo na jednym się nie skończy. – dziwny uśmieszek nie znikał z jego oszramionej twarzyczki.

Przetarła zmęczone oczy i skronie. Jęknęła coś cicho, wzniosła błagalne spojrzenie ku niebiosom i westchnęła.
- Za co? Bogowie, zaaa cooo? Za jakie grzechy? Czym ja wam tak podpadłam? - zapytała, zamyślając się. - No dobra, chyba już wiem, za jakie grzechy mnie karzecie, ale czemu w TAKI sposób?!
Zerknęła na szczerzącego się w łobuzerskim uśmiechu Brocha i prychnęła na niego. Minęła go, idąc w stronę krasnoludzkich dowódców i mruknęła tylko:
- Z drogi, cholerny dryblasie...
- Też cię kocham, Wertha - odparł, szczerząc się jeszcze szerzej.

Hagard skinął głową i uśmiechnął się spod wąsa, gdy dwójka najemników podeszła do niego, a zaraz za nimi ich towarzysze.
- Jestem pod wrażeniem, człeczyny. Jeszcze mi się przydacie - powiedział. - Ruszamy! Naprzód!

Mocny głos krasnoluda odbił się echem po jej głowie i przypomniał o kacu. Wertha jęknęła, bardzo niechętnie ruszając za pokrzykującym khazadem. Powoli dochodziła do wniosku, że chyba jest już za stara na picie i może powinna sobie darować tego wieczora? Zamiast tego lekka strawa i odpoczynek.
Rozejrzała się za Brochem, coś jej za cicho było...
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Nastrój krasnoludów, ponury z powodu strat, jakie wyrządziły im orki po wyjściu z Barak Varr, stawał się jeszcze gorszy w miarę podróży w głąb Złych Ziem. Chociaż widzieli niewiele orków, ślady wyrządzonych przez nie zniszczeń były wszędzie.

Kraina była plądrowana przez hordy zielonoskórych, od kiedy osiadły tu krasnoludy i zamieszkali ludzie. Icg inwazje były tak częste, jak wiosenne powodzie i niemal równie przewidywalne. Hardzi mieszkańcy równin chronili się przed nimi jak przed burzą. Kilka osad ciasno otaczało silne warownie, do których mogli się wycofać wieśniacy z dobytkiem.

Ponieważ tak duża liczba ludzi i krasnoludów wyruszyła na Północ, tym razem było znacznie gorzej. Nie było nikogo, kto mógłby powstrzymać najeżdźców, a orki do woli oddawały się łupiestwu. Wszystko było zniszczone jak popadnie. Armia Hagarda przybywała do wiosek spalonych do gołej ziemi, z wymordowanymi wszystkimi mieszkańcami, lecz spotykała również nietknięte osady w promieniu mniejszym niż pięć kilometrów. Wieśniacy uprawiali swoje pola, nerwowo obserwując horyzont. Na każdym pagórku rozstawione były czujki.

Mijaliście zamki pod łopoczącymi sztandarami oraz osmalone ruiny innych warowni. Farmy i domy wokół nich były spalone do cna, a rozłożone do połowy ciała całych rodzin porozwieszane na gałęziach drzew niczym liście. Tam, gdzie przeszły orki nie zostawały nikogo przy życiu i nic do jedzenia.

To był ponury marsz. Broch odzywał się do Werthy niewiele częściej niż do pozostałych. Wreszcie, wieczorem czwartego dnia, gdy rozbiliście obóz i zjedliście wieczerzę. Jeden z krasnoludów – Kagrin mu było usiadł obok Werthy i zaczął, jak zwykle podczas całej drogi, pracować nad sztyletem. Robota zabrała mu całą godzinę, nim odezwał się do najemniczki.

- Czy.. Czy krasnoludy są cenione na ziemiach ludzi? Chodzi mi o ich wyroby i jako kompani. - spytał spoglądając na Werthę.

Heidi Sorensen

Obrazek

- Hej, wielkoludzie! - krzyknął jakiś kobiecy głos. Broch odwrócił się i zobaczył wysoką, czarnowłosą kobietę. Odziana była w skórznię i długą kolczugę. Przy pasie wisiał półtorak. W prawej dłoni unosiła butelkę pełną przezroczystego trunku. - Napijesz się? Widziałam, co żeś dzisiaj zrobił na polu bitwy, trzeba się napić za to. Ciebie też zapraszam, Wilhelm. I ciebie Wertha. Chodźcie do ogniska.

Wilhelm wstał dziarsko i uśmiechając się spojrzał na was.

- To Heidi Sorensen, poznałem ją kilka dni temu w karczmie w Barak Varr. Cyrulik machający mieczem, tylko nie mówcie jej tego
- puścił oczko Wercie. - Jest w porządku. Idziecie?

Młodzian zebrał wszystkie swoje rzeczy i coś odpowiadając Heidi ruszył w jej kierunku.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Wertha

Pochód przypominał bardziej marsz żałobny, chociaż mieli za sobą wygrane starcie. Zniszczenia, które napotykali po drodze, były ogromne i pewnie niejeden wojak się zastanawiał, czy jest jeszcze o co walczyć. Ponura atmosfera odpowiadała Wercie, kobieta ceniła sobie ciszę i spokój.
"Zawsze to lepsze od bandy rozśpiewanych pedziów, bardów" - przemknęło jej przez myśl.
Szła ze dwa metry przed Brochem, niewiele ze sobą rozmawiali i raczej to były krótkie uwagi na temat 'plugawego, cholernego Chaosu'. To również jej odpowiadało. Wolała mieć mężczyznę za sobą, niż przed sobą i denerwować się jego przytłaczającym wzrostem oraz siłą.

W końcu zatrzymali się. Wertha w całkowitym milczeniu pomagała rozbijać obóz, szło jej to bardzo szybko, sprawnie i wręcz automatycznie. Rzadko kiedy siedziała ze swoim oddziałem w bazie, zazwyczaj wyjeżdżali w plener i to nawet na parę lat. A tych, w szeregach "Szarych Sokołów", miała już za sobą blisko osiemnaście.
Zjadła strawę i przez dłuższy czas przyglądała się systematycznej pracy khazada. Jego pytanie tak ją zaskoczyło, że przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Już otworzyła usta, gdy usłyszała wołanie jakiejś baby.

- Broch. - Najemniczka spojrzała się na towarzysza. - Powinieneś iść, leci na ciebie - stwierdziła, dłubiąc jakimś patyczkiem w zębach. - Mnie się tu dobrze siedzi, nigdzie nie idę.
Pomijając fakt, że coś ją cholernie uwierało w siedzisko, to rzeczywiście wolała zostać. Bardziej ceniła sobie towarzystwo krasnoluda, niż jakiejś rozwrzeszczanej dziewki z mieczykiem. Przez chwilę Wertha obserwowała ją kątem oka, w końcu nachyliła się do krasnoluda i szepnęła:
- Założę się o kufel piwa, że przy najbliższej okazji będzie chciała mu wejść w spodnie. A co do twego pytania - powiedziała już znacznie głośniej, prostując się. Zdjęła miecz razem z pochwą z pleców, położyła sobie na kolanach i po chwili podała brodatemu towarzyszowi.

- To ostrze ma już ponad dwieście lat - stwierdziła, gdy khazad wysunął je z pochwy i obejrzał. - Od, dokładnie, dwustu pięćdziesięciu ośmiu lat jest w mojej rodzinie i pomaga nam w walce z Chaosem. Tradycją jest, że ród Ostrozębnego Rysia wystawia swego najstarszego syna, by chronił miasto Parravon i wtedy też młodzieniec otrzymuje od ojca ten miecz. Cóż, tacie trafiłam się ja - uśmiechnęła się krzywo i rzuciła patyczek pod nogi. - I póki co marne szanse, by ta wspaniała broń trafiła w ręce jakiegoś młodzika. No chyba, że mój młodszy syn okaże się godniejszy od brata...
Na chwilę urwała i spojrzała, czy Broch już polazł. Nie miała ochoty opowiadać o swojej rodzinie przy nim.

- Wasze wyroby i towarzystwo są bardzo mile widziane wśród ludzi, Kagrinie - ciągnęła dalej, zmieniając temat. - W Szarych Górach co chwilę mój oddział łączył się w bezinteresownej, wspólnej walce przeciwko Chaosowi, razem z brodatymi braćmi. Poza tym... każdy zdrowy na umyśle człek woli towarzystwo khazada od tych cipowatych, wąskodupych i spiczastouchych spiskowców - dodała i splunęła.
Nie lubiła elfów, nie ufała im ani trochę. Unikała ich jak tylko mogła, nie chciała skończyć ze strzałą w plecach. - Jakbyś miał ochotę, w dalszej drodze mogę ci opowiedzieć historię tego miecza - zaproponowała.

Ostrze zostało wykute przez krasnoludzkich kowali specjalnie dla jej rodziny, na zamówienie. Bez zbędnych i wyrafinowanych zdobień, dodatkowo wzmacniane i utwardzane; miało przynosić szybką śmierć, z łatwością rozłupując czaszki. Przez te wszystkie lata ciągłego użytkowania rękojeść się starła, lecz ostrze nadal było prawie jak nowe. Kilka drobnych zarysowań można było dostrzec na gładkiej powierzchni, jednak nigdzie nie miało nawet najmniejszego wyszczerbienia. Może miecz nie był piękny, ale przecież nie służył do oglądania, tylko do zabijania. I z tego Wertha była dumna. Oraz z faktu, że nigdy ostrze nie spoczęło w pochwie na dłużej niż parę miesięcy.

- Oczywiście, z miłą chęcią poznam historię tak wspaniałej roboty – Kagrin się ożywił. - A powiedz mi, pani... Słyszałem, że w ludzkich miastach krasnoludy muszą zamykać się na noc z obawy, że ludzie przyjdą je zamordować i ograbić. Powiadają, że krasnoludy był palone na stosach w waszych miastach, jako wrogowie człowieka.

Wertha na chwilę zbaraniała. Spoglądała przez chwilę na krasnoluda, nie kryjąc swego zdziwienia.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo - przyznała szczerze. - Może po prostu tam, skąd pochodzę, uważa się khazadów za przyjaciół i sprzymierzeńców? Mam nadzieję, że to co mówisz, to jedynie jakieś głupie plotki.
Na chwilę się zamyśliła. Z chęcią by dorwała w swoje ręce kogoś, kto choćby się źle wypowiadał o brodatych braciach. Ojciec od najmłodszych lat wpajał jej szacunek do tej rasy, poza tym przez te wszystkie lata na szlaku przekonała się, iż można na nich polegać bardziej, niż na własnych kompanach.

Kagrin skinął głową, a potem spojrzał z poczuciem winy w stronę Thorgiga, siedzącego z grupą innych krasnoludów i grającego w jakąś grę z kamiennymi pionkami i kostką.
- Dziękuję ci, kobieto. Eee... zaspokoiłaś moją ciekawość.
- Wertha, najemnik - uśmiechnęła się i uścisnęła mu dłoń. Wolała, by jej nie nazywał 'kobietą', 'panią', czy 'najemniczką' Bardzo tego nie lubiła.
Gdy tylko khazad odszedł, zaraz pojawił się Broch. Tak jak się spodziewała, chciał, by poszła z nimi pić. Chyba niczym innym nie mógł jej teraz bardziej wkurzyć. Doskonale pamiętała, jak mówił, że już z nim pić nie będzie. I z całą przyjemnością mu to wypomniała.

Krótka wymiana zdań i złośliwości skończyła się tym, że najemnik dał sobie spokój i, ku uciesze kobiety, polazł wreszcie. Odprowadziła go wzrokiem. Po chwili sama wstała, wzięła miecz i odeszła kawałek od obozu.
Opowieść o rodzinnej tradycji wpędziła ją w cholernie podły nastrój. Poczucie winy i różne złe myśli zaczęły atakować jej wyobraźnię, gdy rozglądała się po zniszczonej okolicy. Spodziewała się ujrzeć gdzieś swego syna, martwego oczywiście. Wściekła na siebie, krzyknęła coś, kopiąc z całej siły w drzewo. A potem wzięła się za ćwiczenia... Przysiady, pompki, jakieś proste oraz bardziej skomplikowane ciosy mieczem.
Dopiero gdy pot zaczął zalewać jej oczy, wróciła do obozowiska. Humor miała nadal podły, ale chociaż rozruszała mięśnie.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Serge »

Broch

Olbrzymi najemnik większość drogi pokonywał w milczeniu, odzywajac się jedynie czasem do Werthy i Wilhelma gdy o coś go pytali. Obserwując zgliszcza wiosek i trupy wiszące na drzewach, powrócił wspomnieniami do czasów swych najważniejszych bitew. Zwłaszcza do tej jednej, pod Trantio. Gdy umarł i narodził się na nowo. Posępny nastrój nie opuszczał go nawet wtedy, gdy zatrzymali się na spoczynek. Wern nie potrzebował wiele do szczęścia, więc wydobył z plecaka koc i legnął na nim wpatrując się w niebo, tuż obok Werthy. Nie zareagował nawet wtedy, gdy przyjaciel Thorgiga, Kagrin, zapytał o coś najemniczkę. Dopiero na dźwięk głośnych słów pewnej czarnowłosej kobiety podniósł się do pionu.

- Broch. - Wertha spojrzała na niego. - Powinieneś iść, leci na ciebie - stwierdziła, dłubiąc jakimś patyczkiem w zębach. - Mnie się tu dobrze siedzi, nigdzie nie idę.

- Jak chcesz, nie zamierzam cię błagać na kolanach. - mruknął po czym narzucił na koszulę kolczugę i zarzucił na plecy oba miecze. Nie rozstawał się z nimi nawet podczas snu. Odchodząc usłyszał jeszcze cichy szept najemniczki i popukał się po głowie patrząc na nią. Zrobił przy tym minę jakby ktoś mu zabrał beczkę Bugmans'a sprzed nosa.

Pokiwał chwilę głową, po czym podszedł do ogniska wokół którego zgromadziło się kilka osób, w tym Heidi i Wilhelm. Rozsiadł się wygodnie przyjmując od dziewczyny szklanicę przezroczystego trunku. Wychylił cały na powitanie, po czym poprosił o następną kolejkę.

- Jesteś wspaniałym wojownikiem, Broch – powiedziała czarnowłosa dolewając wódki. - Heidi Sorensen, miło mi cię wreszcie poznać.
- Mnie ciebie również. A co do twojej uwagi, to na każdego wojownika znajdzie się wojownik, pamiętaj o tym. - Broch wpatrywał się tępo w ogień.
- Ale to co zrobiłeś z tym wodzem było naprawdę wspaniałe. Nawet krasnoludy były pod wrażeniem. Niektóre twierdzą, że nawet sam książę nie wpadłby na pomysł z tym tasakiem. - rzekła.
- Dokładnie, Broch – wtrącił się Wilhelm. - W obozie mówią tylko o tym. Chodzą słuchy że Hagard przygotowuje dla ciebie i twojej towarzyszki jakieś szczególne zadanie.
- Ulryk mi sprzyjał w tej walce, to wszystko. – mruknął siwy. Jakoś nie był skłonny do rozmowy i drążenia tematu 'zadania Hagarda'. Spoglądał od czasu do czasu na Werthę zajętą rozmową z Kagrinem. Chwilami ich wzrok spotykał się; widać też szukała jego obecności. Spojrzał po chwili na Wilhema. - A ty skąd masz taki miecz? Za młody żeś żeby zdobyć go w jakiejś bitwie.

Wilhelm uśmiechnął się, po czym wyjął miecz z pochwy i pokazał go Brochowi i Heidi. Wciąż wpatrując się w jego ostrze odparł z podnieceniem w głosie:
- ”Drahmina” otrzymałem w spadku po moim dziadku, który był porucznikiem wissenlandzkiej armii. Lekki, świetnie wyważony i przynosi mi dziwne szczęście – odkąd go używam nie zostałem nawet draśnięty w żadnej walce. - uśmiechnął się chowając go z powrotem do pochwy.
- I oby tak zostało. - dorzuciła Heidi, wznosząc do góry szklanicę. - Za powodzenie naszej misji i za bogactwa które zdobędziemy.
- Jeśli przeżyjemy
– Wilhelm uśmiechnął się szeroko.

- Jak mawiają w Hochlandzie „aż do śmierci” - mruknął Broch, po czym stuknął się naczyniami z towarzyszami przy ognisku i wychylił do dna. Spojrzał na Heidi, która przepijała wódkę jakimś sokiem z wiśni.

- A ty co tutaj robisz? Za ładna jesteś na tę wojnę.
- Ktoś musi opatrywać wasze pocięte łby, prawda?
- syknęła Heidi, chwilę później rozpogodziła się jednak. - Matka była medyczką w Nuln, więc nauczyłam się co nieco, tak samo od ojca szermierza. Znam kilka dobrych uderzeń – puściła oczko Brochowi.
- Kilka to może być za mało na to co się tu wyprawia, dziewczyno – odparł cynicznie Broch.
- Poradzę sobie – zapewniła – Z niejednych tarapatów już wychodziłam, więc i teraz dam sobie radę. Zresztą, zobaczysz co potrafię to sam się przekonasz. A ty dlaczego tutaj jesteś? Pieniądze, sława, chwała? Śmierć? - położyła nacisk na ostatnie słowo.
- Wszystko po trosze, Heidi. – rzucił szorstko Broch. Zobaczył też, że khazad Kagrin oddala się. - Wracam za chwilę.

Wstał od ogniska i podszedł do osamotnionej już Werthy.
- Może jednak napijesz się z nami? Mają dobrą wódkę, krasnoludzką.
Podniosła na niego wzrok i zmrużyła gniewnie oczy.
- Ostatnio mówiłeś, że ze mną nie pijesz - zwróciła mu uwagę. - Już zapomniałeś? No tak... w twoim wieku...
- Żartowałem wtedy. - mruknął. - A co do wieku, to ty też najmłodsza nie jesteś, babciu. Już masz zmarszczki pod oczętami. - uśmiechnął się zimno.

- Teraz to 'żartowałeś'? - rzuciła i dalej siedząc, kopnęła jakiś kamyk, szurając podeszwą po piachu. - Nigdzie nie idę, dobrze mnie się tutaj siedzi.
Uwagę o wieku chwilowo przemilczała, choć na jego uwagę lekko jej powieka zadrżała.

- Czy my nie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać, czy ty po prostu robisz wszystko żeby nie można było tego zrobić? A może masz jakiś problem ze mną? Jeśli tak, to czekam – wal prosto w ryj - zapytał podirytowany. Dzisiaj nie był w nastroju na szczeniackie wygłupy. - Nie pijesz z nami, tak? To twoje ostatnie słowo? - musiała wyczuć, że mówi poważnie.

Kobieta rzuciła mu tylko zmęczone i jakby trochę smutne spojrzenie. Zacisnęła usta, nie odpowiadając mu nic i zwiesiła głowę. Nie miała ochoty wdawać się w dyskusję.

- Rozumiem. - mruknął spokojnie Broch po czym odwrócił się i odszedł zostawiając ją samą. Powrócił do ogniska i opijał wraz z towarzyszami zwycięstwo nad orkami, nie zaszczycając już Werthy ani jednym spojrzeniem tego wieczora.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Po skończonym treningu zabrała się i wróciła do obozowiska. Nie była pewna, ile jej nie było, ale Broch nadal siedział przy ognisku i pił z towarzyszami. Kobieta trochę się krępowała tym, że tak paskudnie go potraktowała, dręczyło ją to i męczyło, wiercąc dziurę w brzuchu. W końcu miała zostać kapitanem, nie powinna się zachowywać jak obrażony na cały świat dzieciak. Westchnęła ciężko i chowając miecz, podeszła do ogniska. Skinęła głową zebranym, po chwili zagadała do najemnika:
- Mogę cię... prosić... na słowo?

- A nie możesz mówić tutaj? Nie chce mi się ruszać tyłka tylko po to, by usłyszeć znów jakieś szczeniackie teksty i fochy WIELKIEJ NAJEMNICZKI - powiedział Broch, patrząc wprost w jej oczy. Przechylił wódkę do dna i nawet się nie skrzywił.
- Mogę - powiedziała, gryząc się w język, by nie odszczeknąć mu czegoś. - Chciałam tylko, ech, przeprosić.
Nerwowo przestępowała z nogi na nogę. To był pierwszy raz od bardzo dawna, gdy użyła tego strasznego słowa. Nie spodziewała się, żeby Broch miał coś na to odpowiedzieć.
- I wyzywam cię - dodała z uśmiechem, sięgając po miecz.

Broch roześmiał się gromko i aż pierdnął z wrażenia. Poczekał, aż Heidi doleje mu do pełna, a następnie spojrzał na Werthę.
- Wyzywasz mnie? Nie wypiłaś znów czasem za dużo? - zmarszczył brwi. - Co to ma być? Jakieś twoje głupie żarty? Wybacz, ale nie mam na nie ochoty. Idź lepiej spać, dobrze ci to zrobi. - wychylił kolejny szklankę i chuchnął głośno.

Najemniczka uniosła obie brwi i spoważniała.
- Teraz mnie obrażasz. Znowu - syknęła. - Wstawaj, czy może mam ci wysłać zaproszenie?!
Jego słowa nie tyle ją zdenerwowały, co wręcz zabolały. Odkąd się poznali ciągle z niej drwił, miała już tego serdecznie dość. Żałowała tylko, że w uczciwej i nieuczciwej walce... nie ma z nim żadnych szans.

- Jak cię obrażam, to się obraź i idź spać. Ostatnio świetnie ci to wychodzi. - tym razem najemnik nawet na nią nie spojrzał. - Jutro będziesz mogła wyładować nerwy na kolejnych zielonych.
Wertha skrzyżowała ramiona i pokiwała głową.
- No tak, zasłużyłam sobie, choć wydaje mi się, że z nas dwojga to akurat ty nie musisz się zachowywać jak baba. - uśmiechnęła się lekko, lecz zaraz znowu spoważniała. - Dobra, zapomnij o tym, co powiedziałam. Baw się dobrze.
Pierwszy raz od bardzo dawna kobiecie było przykro. Ale nie zamierzała tego ciągnąć, ani padać na kolana i się ośmieszać, by jej 'wybaczył'. Wystarczy, że zrobił z niej pośmiewisko przed swymi wielbicielami. Na więcej nie miała zamiaru mu pozwolić.

- Widzisz teraz jak to jest, jak traktuje się innych ludzi jak brud pod paznokciami - mruknął. Widząc, że odchodzi, burknął coś pod nosem, rzucił szklanicą o piasek i zebrawszy się szybko podszedł do niej chwytając za ramię. Nie zrobił tego mocno, jednak na pewno czuła ten uścisk. - Dobra! Jak ma ci ulżyć, to możemy się zabawić. Gdzie, na jakich zasadach i o co? - spytał, przewiercając ją lodowym spojrzeniem.
Napotkał spojrzenie kobiety, która była o krok od łez. Jednak szybko doszła do siebie i odpowiedziała mu takim samym wzrokiem, hardo spoglądając mu w oczy.
- Gdzie? Gdzie chcesz. Na jakich zasadach? Kto pierwszy padnie. O co? Sam wybierz - odpowiedziała mu szybko i wyrwała ramię z jego uścisku.

- Niedaleko jest mała dolina, nikt nie będzie nam tam przeszkadzał - rzucił. - Co do nagrody, to ty mnie wyzwałaś, więc powiedz o co walczę. - uśmiechnął się na siłę.
Trochę się zdziwiła, nie miała żadnego pomysłu, o co mogą walczyć. Przez chwilę wpatrywała się w oczy najemnika, rozmyślając nad tym.
- Wiesz, nie mam pojęcia - przyznała szczerze, mówiła już dużo spokojniej. - To może być cokolwiek, może uzgodnimy, jak już któreś wygra? - zaproponowała.

Broch myślał przez chwilę, po czym spod koszuli wyciągnął naszyjnik z białego złota zakończony symbolem Ulryka – wilkiem czającym się do skoku.
- Widziałem, że masz swój naszyjnik, ja mam swój. Dostałem go od ojca na osiemnaste urodziny i jest dla mnie tak samo cenny jak mój miecz. Jeśli wygrasz, dostaniesz go, jeśli ja wygram, dostanę twój. Stoi? - spytał, wyciągając dłoń.

Przez twarz najemniczki przetoczyły się różne, mieszane uczucia. Sięgnęła dłonią po swój naszyjnik i mocno zacisnęła na nim dłoń. Jej rodowy herb był czymś więcej niż tylko symbolem. Doskonale wiedziała, że starcia z tym mężczyzną nigdy nie wygra, ale miała swój honor.
- Stoi - odparła niepewnie i uścisnęła jego dłoń. - Idziemy?

- Jasne – Broch chwycił za dwie duże krasnoludzkie latarnie i wyszedł wraz z Werthą z obozu. Minęli małą polankę sosenek i znaleźli się w płytkiej, trawiastej dolince. Nie byli zbyt daleko od obozu, w razie kłopotów mogli dość szybko wrócić. Najemnik rozstawił latarnie po obu stronach dolinki, tak, że światło tworzyło coś na kształt sporego ringu. Zrzucił z siebie kolczugę, a następnie koszulę. Wertha mogła ujrzeć jego potężnie umięśnioną klatkę piersiową i kilka wspaniałych tatuaży.

- Tutaj będzie dobrze - powiedział dobywając półtoraka. - Dam ci fory, będę walczył lewą ręką i jednym mieczem. - uśmiechnął się obracając w lewej dłoni miecz z taką łatwością, jakby to wcale nie była słabsza ręka. - Przygotuj się.
Pokręciła przecząco głową, krzywiąc się.
- Na żadne fory się nie zgadzam, panie Broch. Aż tak mną gardzisz? - prychnęła. Znów pokazywał i udowadniał jej, że jest słabsza, a tego duma wojowniczki nie mogła znieść. Przez chwilę przyglądała się nagiemu torsowi mężczyzny. - A to co ma być? Walka na gołe klaty?
Z trudem ukrywała, że ciało Brocha zrobiło na niej niemałe wrażenie i jej się podobało. Niestety, była tylko kobietą.

- Nie gardzę tobą, Wertha, chcę po prostu by walka była uczciwa... Jeśli w ogóle można mówić o uczciwości przy takiej walce. Co byś nie powiedziała, i tak będę walczył jednym mieczem, to już postanowione. - wykonał kilka obrotów ramionami, rozgrzewając się. - A co do gołych klat, to nie mam nic przeciwko, żebyś i ty pozbyła się zbędnego odzienia. Może ci przeszkadzać w walce. – uśmiechnął się szeroko.

W duchu odetchnęła z ulgą, gdy dobrze jej znany uśmiech powrócił na jego twarz. Pod 'zbędnym odzieniem' miała jedynie coś na kształt bandaży, którymi mocno obwiązała rano przyduże piersi. Nie lubiła, kiedy jej przeszkadzały w czasie walki. Po chwili zastanowienia wzruszyła ramionami i zrzuciła z siebie to, co rzeczywiście nie było potrzebne.
- Uczciwa walka... - prychnęła. - Nie przeszkadzaj sobie, rozgrzej się - rzuciła, przyglądając mu się. Ona trening miała już za sobą, teraz z chęcią by chwilkę odsapnęła.

* * *

Broch zaczął zupełnie niespodziewanie, nie dając jej czasu na zastanowienie się. Zaatakował niczym drapieżny kocur, z niesamowitą siłą. Przez pewien czas najemniczka mogła tylko blokować ciosy, spychana do tyłu. Ich miecze skrzesały iskry gdy ostrza spotykały się w morderczym tańcu. Mimo iż najemnik walczył lewą ręką, poruszał nią tak szybko jakby miał trzy zamiast tej jednej. Chwilę trwało nim Wertha dostosowała się do szybkiego rytmu walki prowadzonej przez siwego olbrzyma.
Jej zmęczone ćwiczeniami mięśnie powoli się buntowały przeciwko kolejnemu wysiłkowi i odmawiały współpracy. Wtedy też zaczęła unikać ciosów, co przy jego zabójczym tempie było ledwo wykonalne. Nim się obejrzała, na ramionach pojawiły jej się krwawe smugi, które - zalewane słonym potem - nieprzyjemnie piekły kobietę. Zacisnęła zęby, nie miała szans, ale unikanie także nie było wyjściem. Zmusiła się do wysiłku i natarła na mężczyznę.

Najemnik zgrabnym wybiegiem zbił ostrze Werthy, cofając się kilka kroków do tyłu. Czuł, że ataki najemniczki nie są tak silne jak wtedy, gdy mierzyli się na Reine Celeste i jakby nieco wolniejsze, dlatego Broch mógł wyczuć jedno uderzenie kobiety do przodu. W pewnym momencie wykorzystał całą swoją siłę i zbił miecz Werthy do ziemi. Nim najemniczka zdążyła podnieść ostrze, Broch był już z tyłu i wprawnym cięciem rozpruł bandaże podtrzymujące wydatne piersi blondynki. Gdy spadły na ziemię, Broch wciąż pochylony w bojowej pozycji, powiedział z uśmiechem na twarzy:
- Teraz będzie sprawiedliwie, na gołe klaty – puścił jej oczko, oczekując kolejnego ataku kobiety.
Zaskoczona takim posunięciem, stanęła jak wryta, patrząc raz na niego, raz na swój nagi biust. Już nawet nie podnosiła ostrza.
- Oż ty... - powiedziała i roześmiała się. Była tak rozbawiona tym, co zrobił, że nie była w stanie dalej walczyć. Usiadła sobie, spojrzała na niego i zaśmiała się jeszcze raz. - Wariat z ciebie - rzuciła. - I jak ja się teraz pozbieram do kupy?
Zaczęła się zastanawiać na głos, spoglądając na uwolniony przez Brocha biust. Westchnęła, będzie jej ciężko.

Widząc, co robi Wertha, najemnik opuścił swój miecz i wbił go w ziemię. Uśmiechem odpowiedział na uśmiech najemniczki i przykucnął obok niej, patrząc jej prosto w oczy.
- Czyli na tym kończymy – rzekł. - Przynajmniej walkę.
Podał jej obie dłonie, Wertha wsparła się na nich i wstała. Broch objął ją w pasie i pocałował namiętnie. Spojrzał na jej spore piersi, a potem znów w oczy.
- Naprawdę żartowałem z tymi piersiami. Są piękne. - nim cokolwiek powiedziała, znów zamknął jej usta pocałunkiem.
Nie takiego obrotu sprawy się spodziewała, ale dziwnym zbiegiem okoliczności kobiecie to bynajmniej nie przeszkadzało. Raz, że była zmęczona po treningu, dwa... że to ciacho jej się bardzo podobało. Z rozkoszą spijała pocałunki z jego ust, które smakowały alkoholem; wtulała się w niego całym ciałem, dłońmi błądząc po lekko spoconych, boskich plecach Brocha. Wkurzało ją tylko, że jest tak cholernie wysoki.
Nie namyślając się długo, wsunęła nogę między jego nogi i podcięła go. Atak z zaskoczenia zakończył się pomyślnie i dzielna wojowniczka wskoczyła na leżącego przeciwnika. W nikłym świetle lamp dostrzegł jej uśmiech i drapieżny błysk w oku, chwilę po tym ponowiła pocałunki, nie pozwalając mu się odezwać ani jednym słowem.


Trochę nam się nudziło bez Ciebie, panie MG :P Potrzebna nam interwencja, bo będziemy pisać dalej ;)
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Może i coś by z tego było, gdyby nie fakt, że Wertha usłyszała zbliżające się kroki. Wstała jak poparzona narzucając na siebie koszulę, Broch zaraz za nią. Czekaliście z uniesioną w górę bronią i... doczekaliście się. Wilhelma. Z rozbrajającym uśmiechem na twarzy i butelką w dłoni popatrzył na was i rzekł.

- Co żeście się tak wystraszyli. To tylko ja – uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Widać było, że jest już trochę wstawiony. - Nieładnie tak opuszczać imprezy z towarzyszami. Zapraszamy z powrotem do ogniska.

Zatoczywszy się z lekka obrócił się i podążył w stronę obozu. Wy, nie mając za bardzo wyjścia, ruszyliście za nim. Posiedzieliście z Heidi i Wilhelmem nieco ponad godzinę, po czym zmęczeni legneliście na swych posłaniach.

* * *

Po sześciu dniach marszu w wolnym, ale stałym tempie krasnoludów, północne niebo wypełniły Góry Czarne, na początku widoczne jako niska, postrzępiona linia na horyzoncie. Był to niekończący się szereg olbrzymów stojących ramię w ramię, jak okiem sięgnąć, od Wschodu na Zachód. Ciemnozielone suknie gęstych iglastych lasów wznosiły się ku wielkim, czarnym górom z granitu, od których pasmo wzięło nazwę. Pokryte śniegiem szczyty lśniły krwawo w blasku zachodzącego słońca.
- Wreszcie dom – powiedział Thorgig, wdychając radośnie powietrze i spoglądając na wspaniałe szczyty.
- Chyba dla górskich kozic – mruknął pod nosem Wilhelm, jednak wydawało się że krasnolud to słyszał, bo burknął coś pod nosem. Heidi szturchnęła Młodego w bok i zmarszczyła brwi.
- No co? - spytał.
- Zachowuj się, Wilhelm. - szepnęła.

Od zboczy wiał zimny wiatr. Owinęliście się ciaśniej swoimi płaszczami i podążaliście dalej.
- Oto Zamek Rodenheim – powiedział nieco dalej książę Hagard, wskazując na surową, przysadzistą budowlę wznoszącą się na jednym z porośniętych lasem wzgórz odstających od pasma gór niczym szpony. - To wielka szkoda, że barona Rodenheima nie będzie wśród tych, którzy zbierają się, aby nam pomóc. Był prawdziwym przyjacielem krasnoludów. Niech jego bogowie przyjmą go serdecznie do siebie.

Armia wyruszyła do zamku zarośniętą drogą dla wozów wijącą się ku szczytowi wzgórza i wkrótce zaczęła dostrzegać oznaki upadku. Mała wioska, która przywierała do zboczy poniżej, była rozbita i spalona, kamienne domy pozbawione pozbawione dachów i zawalone, kapliczki Sigmara i Ulryka zbeszczeszczone. Pokruszone kości zebrane zostały w kątach na stosy niczym sterty śniegu. Koszmarny smród unosił się nad miejską studnią, krążyły muchy. Czerwony zmierzch malował tę scenę krwawym pędzlem. Podczas lat spędzonych na wojaczce widywaliście mnóstwo rzezi i pozostałych po nich ruin, więc takie widoki nie robiły już wrażenia na waszych żołądkach, ale nigdy nie przestały was przygnębiać.

Sam zamek też nie wyglądał lepiej. Chociaż jego mury nadal stały, miejscami były osmolone i czarne, a wielkie fragmenty ścian odpadły od blanków. Flagi z symboliką Karak Hirn powiewały nad dachami wypalonych wież. Gdy armia krasnoludów podeszła bliżej, z murów rozległ się zew rogu i dostrzegliście przysadziste postaci z długimi muszkietami, które maszerowały na pozycje za umocnieniami. Nad nimi zapłonęły pochodnie, oświetlając krasnoluduzkie załogi przygotowujące katapulty i trebusze oraz kotły wrzącego ołowiu. Na głos rogu odpowiedział inny, po czym nastąpił zawołania i komendy na murach.

Białobrody Gromowładny w dobrze znoszonej płytówce wspiął się na blanki nad bramą. Palec trzymał na spuście swojego muszkietu.
- Ani kroku dalej, na Grimnira! - zawołał, gdy czoło kolumny Hagarda, znalazło się w zasięgu gardłowego, ochrypłego głosu. - Stać, dopóki się nie przedstawicie i nie podacie celu waszego przybycia!
- Witaj, Lodrimie! - zakrzyknął Hagard. - Tu książę Hagard Ranulfssonn. Sprowadzam ze sobą pięciuset śmiałych krasnoludzkich i ludzkich ochotników. Wpuść nas!
- Książe Hagard! To ty? Chwała niech będzie Valayi! - odwrócił się i zawołał przez ramię. - Otworzyć wrota! Otworzyć wrota! To książę Hagard przybywa z posiłkami!

Z trzeszczeniem przekładni poszła w górę krata i opuścił się zwodzony most. Oba elementy nosiły ślady niedawnej bitwy, ale również świeżych napraw. Jeszcze zanim most spoczął z głuchym stęknięciem, pojawił się na niej krasnolud w srebrnej zbroi płyowej. Rozwarł ramiona.
- Hagard! - zawołał. - Książę!
Był wysoki jak na krasnoluda – miał niemal sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu – i były potężnie zbudowany.Jego blednące już, brązowe włosy związane były w dwa warkocze, a białe zęby pobłyskiwały przez gęstą brodę, która spływała wzdłuż szerokiej jak beczka piersi, aż do pasa.
- Gorril! Dobrze cię widzieć! - powiedział Hagard gdy oba krasnoludy objęły się i klepały wzajemnie po plecach.
- Z ulgą widzę cię żywego. - rzekł Gorril.
- A ja ciebie – odpowiedział Hagard.
- Jakie to wzruszające – szepnął do Werthy Wilhelm.

Gorril cofnął się o krok i ukłonił się nisko, szczerząc zęby.
- Chodź, panie, wejdź do swej fortecy, chociaż jest to jedynie nędzna ludzka chata na powierzchni.
Odwrócił się do grupy krasnoludzkich wojowników, którzy stali w bramie zamku – Ruszajcie się! Przygotować kwatery dla księcia Hagarda! I znaleźć posłania dla jeszcze pięciuset!

Hagard odwrócił się i nakazał kolumnie marsz naprzód, a potem przekroczył wraz z Gorrilem bramę i wszedł na dziedziniec zamku. Broch, Wertha, Thorgig, Wilhelm i Heidi pomaszerowali za nim. Dziedziniec był zatłoczony wiwatującymi krasnoludami, a jeszcze kolejne wybiegały zza kolejnych drzwi.Wszystkie pozdrawiały księcia i jego oddziały.
- Przedarliście się bez strat? - spytał Gorril, gdy przepychaliście się przez rozentuzjazmowany tłum.
- Mieliśmy pewne problemy z orkami, gdy wychodziliśmy z Barak Varr – odparł Hagard. - Ale dzięki temu mężowi – wskazał palcem na Brocha. - i jego towarzyszce dość szybko sobie poradziliśmy. Od tamtej pory żadnych strat.- spojrzał na Gorrila z nadzieją w oczach. - Jakieś wieści o Ferdze?
- Albo o moim ojcu? - wtrącił Thorgig z napięciem.
- Żadnych, przykro mi. - spojrzał na Thorgiga ze współczuciem. - Ty i Kagrin jesteście jedynymi khazadami z klanu Diamentowych, którym udało się uciec. Wielu zginęło w obronie, ale uważa się, że twój ojciec zamknął pozostałych w twierdzy. Mogą być nadal żywi, chociaż musi im brakować pożywienia.
Thorgig zacisnął pięści.
- Powinienem być z nimi. Jeśli stało im się coś złego...
- Nie możesz się obwiniać
– rzekł Gorril. - Utrzymałeś swoją pozycję, według rozkazuu, a potem nie było już odwrotu.
- Wobec tego powinienem był zginąć.

Hagard położył dłoń na ramieniu młodego krasnoluda.
- Spokojnie, jeśli wydarzy się najgorsze, będziesz miał chociaż okazję ich pomścić.

Szybko ustawiono ławy i stoły w Wielkiej Sali zamku. Pomimo zapewnień Gorrila, nie była to wystawna uczta, ze względu na ograniczone zapasy, ale gospodarze robili co mogli i nikomu przy stole nie zabrakło ani mięsa, ani piwa. Siedząc blisko Hagarda, słyszeliście dobrze o czym prawił Gorril.
- To była trudna przeprawa i bardzo dziwna, książę... Baaaardzo dziwna. - syknął przez zaciśnięte na fajce zęby. - Orki przybyły z naszych kopalni, ale nie tak, jak wcześniej; nie natarły wielki, wrzaskliwym tłumem, którego nadejście moglibyśmy usłyszeć z najwyższej galerii. Nie walczyły między sobą i nie zatrzymywały się, aby pożerć martwych i plądrować piwnice. Przybyły milczące i zorganizowane. Znały wszystkie nasze elementy obrony; wszystkie alarmy, wszystkie pułapki i wszystki zamknięcia. Zupełnie tak, jakby na torturach wycisnęły tajemnice z jednego z nas, albo w twierdzy był zdrajca... Ale to niemożliwe! Żaden krasnolud nie wyjawiłby tajemnicy gobasom, wolałby zginąć. To było... to było...
- Osobliwe, oto jakie było – odezwał się białobrody krasnolud, sędziwy weteran imieniem Ruen, z wyblakłymi niebieskimi tatuażami na nadgarstkach i karku. - W ciągu siedmiuset lat nigdy nie widziałem, żeby orcze syny działały tak zorganizowanie. To było po prostu nienaturalne.
- Przybyli gdy spaliśmy, i z miejsca wycięli dwa klany – wymordowały dosłownie wszystkich, mężczyzn, kobiety, dzieci, starców. - powiedział Gorril, zaciskając szczęki. - Klany Ognistej Kuźni oraz Dumnego Hełmu już nie istnieją. Nikt nie ocalał.
Hagard zacisnął dłonie.
- Jak rzekłem – kontynuował Gorril. - widziano, jak tan Helmgard nakazał klanowi Diamentowych Mistrzów, zamknąć się w środku. Nie wiemy, czy im się udało.
- Ale jest szansa, że tak się stało.
- odparł Hagard, mówiąc bardziej do siebie niż do innych. - Jak to teraz wygląda? Z czym się mierzymy?
- Orki bronią twierdzy tak dobrze, jak my to czyniliśmy – Gorril zaśmiał się gorzko. - A może nawet i lepiej. Nasi zwiadowcy donoszą, że główne wejścia są całe i zamknięte. Patrole orków krążą wokół góry, są dobrze uzbrojeni, a stała straż strzeże wszystkich podejść. Jak rzekł Ruen, nie zachowują się jak orki. Nie nudzą się i nie schodzą ze swoich posterunków. To niebywałe. - potrząsnął głową. - Co wy sądzicie o tym, człeczyny? - popatrzył po was, pierwszy raz zwracając na was większą uwagę.

Jestem u rodziny, więc do niedzieli może nie pojawić się żaden update z mojej strony. Bawcie się dobrze :P.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Tak, to znowu oni...

Nie była pewna, czy to wszystko nie dzieje się zbyt szybko, jednak dziwne myśli zostały szybko zepchnięte na bok przez czyste pożądanie. Z ogłupienia spowodowanego wspaniałością męskiego ciała wyrwał ją dźwięk zbliżających się kroków. Przerwała serię pocałunków i wyprostowała się, nasłuchując. Najemnik w pierwszej chwili chciał to wykorzystać i zająć się piersiami towarzyszki, ale jego ręce zamarły w swej czynności, gdy usłyszał cichy szmer. Jak na umówiony sygnał, oboje błyskawicznie zerwali się na równe nogi.
Broch rzucił Wercie koszulę, ta szybko ją na siebie zarzuciła, nogą podbiła leżący miecz i w powietrzu złapała za rękojeść. W tym czasie mężczyzna przetoczył się po piasku, w biegu zgarniając swoją broń i odzienie. Nie minęło pół minuty, jak oboje byli zwarci i gotowi, ramię w ramię oczekując przeciwnika. Doskonale rozumieli się bez słów, ich serca biły tym samym przyspieszonym rytmem.

- Co żeście się tak wystraszyli. To tylko ja – stwierdził Wilhelm, wyłaniając się z lasu. W dłoni miał butelkę, a i krok niepewny. Nieźle go wiatr zarzucał na boki. - Nieładnie tak opuszczać imprezy z towarzyszami. Zapraszamy z powrotem do ogniska.

Gdyby w tej chwili widzieli swoje miny, byłby to widok, którego nie zapomnieliby chyba do końca życia. Nie do końca pewni, czy się wkurzyć czy roześmiać, schowali broń i poszli za młodzikiem.
- Trzeba to będzie w najbliższym czasie dokończyć - zagadała cicho Wertha. - Tę walkę, ma się rozumieć - szybko dodała, puszczając najemnikowi oczko. - Wiesz, chyba jednak zrezygnuję z picia i położę się...
- O nie, mowy nie ma - przerwał jej, złapał kobietę w pasie i z łatwością przerzucił sobie przez ramię. Próbowała się wyrywać, kopać go i gryźć, jednak nie miała żadnych szans. - Napijesz się z nami, postanowione, zdania nie zmienię.
Jego głos brzmiał poważnie, jednak na twarzy gościł ten sam szaleńczy uśmiech. Korzystając z okazji, póki byli jeszcze kawałek od obozu, zaczął dłonią badać krągłości, na których zwykła siadać Wertha. I, ku jego zadowoleniu, towarzyszka nie oponowała.

Broch zaniósł ją do ogniska, mimo tego iż wyrywała się, biła, drapała i tak dalej. Po kilku kolejkach rozluźniła się i wreszcie mówiła do rzeczy, zupełnie nie wyczuwał w niej tej napuszonej najemniczki, którą była jeszcze kilka godzin temu. I to mu odpowiadało.
- Powiedz mi coś więcej o sobie, Wertha. Skąd pochodzisz, czym zajmuje się lub zajmowała Twoja rodzina? Z kim masz tego zniewieściałego syna do którego nie przyznajesz się na trzeźwo?

Kobieta zakrztusiła się i wyciągnęła w jego stronę metalowy kubek.
- Polej więcej, nadal za mało wypiłam, by ci cokolwiek opowiadać - stwierdziła lekko zachrypniętym głosem. - Ciekawe, wiesz?
- Hmm? - spojrzał na nią pytająco.
- Wypiłam teraz znacznie więcej, a czuję się dobrze - mruknęła. - No nic, więc co chciałeś wiedzieć?
Wychyliła jakiś mocny trunek, otarła usta i położyła się wygodnie koło ogniska. Jego żar przyjemnie grzał ją w bok, a płomienie oświetlały twarz najemnika miłym dla oka blaskiem. Przeciągnęła się i ziewnęła.

Najemnik pokiwał głową i spojrzał wymownie w niebiosa. Najemniczka, a taka rozlazła, żeby nie zapamiętać o czym prawił przed chwilą? niemożliwe. Broch westchnął i mruknął pod nosem.

- Skąd pochodzisz, czym zajmuje się Twoja rodzina i tak dalej. Wiesz o co mi chodzi. - popatrzył na nią, dolewając wódki.
- Wiem. - kiwnęła głową. - Ale myślałam, że zapytasz bardziej konkretnie. Pochodzę z Parravon, to takie dość ciekawe miasto, ciągle atakowane przez gnidy Chaosu. Moja rodzina należy do tamtejszej szlachty, lecz zamiast się całymi dniami bawić i na noc zamykać w posiadłości, woli szkolić swych synów do obrony miasta. Facetem może nie jestem, ale tak byłam wychowywana.
Przekręciła się na bok i oparła na łokciu, by lepiej widzieć najemnika. Po chwili mówiła dalej, popijając wódkę, jakby to było słabe piwo.

- Reinhard nie jest taki zniewieściały - zamyśliła się na chwilę. - O pół głowy wyższy ode mnie, podobnej postury... Tylko że nie chce być wojownikiem, woli zostać magiem. - splunęła w ogień i skrzywiła się na samą myśl o tym. - I już mówiłam, jest synem mego przyjaciela, Billa. Miły koleś, w Romagen prowadzi najlepszą karczmę, zawsze mi daje zniżkę.
Widząc niezadowolone spojrzenie Brocha, uśmiechnęła się do niego szeroko.
- Oj, prawdę mówię! Nie zawsze był karczmarzem, pasi? Ech, kiedy go poznałam, był niewiele starszy ode mnie i tak jakoś to było, wiesz... Potem pojechał z oddziałem i nieźle oberwał, ledwo nogą ruszał, miecza utrzymać nie mógł. A 'Sokoły' nie są dla słabeuszy czy mięczaków, więc go wywalili. Spotkałam go kilka lat później, nieco odzyskał władzy w ciele, zajął się prowadzeniem karczmy. A o tym że Reinhard jest jego synem przekonałam się niedawno, z dwa lata temu. Podrósł i cholernie jest do niego podobny.
Znów się skrzywiła, zacisnęła usta i dziwną zaciętością zaczęła spoglądać w ognisko.
- A ty, olbrzymie? - zapytała, nie odrywając wzroku od płomieni.

- Nie zamierzam zwierzać się ze swego życia komuś, kto nie jest ze mną szczery, prosta zasada - burknął Broch. - Kilka dni temu mówiłaś, że Reinhard jest twoim synem, teraz twierdzisz coś innego. Ostatnio, jestem o tym przekonany, mówiłaś mi prawdę. Więc albo powiesz mi jak jest naprawdę, albo dobranoc. - dla potwierdzenia swoich słów chwycił za koc i nakrył się nim. - Więc? - patrzył w jej oczy.
- A czy ja teraz powiedziałam, że nie jest? - zaśmiała się. - Pytałeś 'z kim go mam', więc odpowiedziałam. - uśmiechnęła się chytrze. Widać zależało jej, by go złapać w jego własne słówka.

- Dobra, nieważne – rzucił. - Ja pochodzę z Middenheim, ojciec, gdy ostatnim razem go widziałem, a było to jakieś 15 lat temu, był komendantem straży miejskiej. Po moich osiemnastych urodzinach musiałem niestety zmienić miejsce zamieszkania i wylądowałem w najgorszej dzielnicy Middenheim. To miejsce właściwie mnie ukształtowało, a najbardziej chyba Johan Stallart, właściciel Tonącego Szczura, najgorszej knajpy w tym miejscu. Dostałem wtedy solidną lekcję życia, ale dzięki temu i paru innym wydarzeniom jestem tym kim jestem. Potem wyjechałem do Tilei, zaciągnąłem się do jakiejś kompanii i jakoś się toczyło moje najemnicze życie – uśmiechnął się do tańczących płomieni. - Pochodzisz z Parravon? - szybko zmienił temat. - Nie masz bretońskiego akcentu albo dobrze go ukrywasz.

- Ponad połowę życia spędziłam w Szarych Górach i różnych częściach Imperium, nauczyłam się mówić 'poprawnie' - odparła. - Choć ojciec by tego pewnie nie pochwalał. No dobra! Opowiedz mi o swoich oddziałach, kotek.
Ułożyła się wygodniej i przysunęła trochę do niego. Z jednej strony było ciepło od ogniska, z drugiej już piździło. Broch całkiem nieźle zasłaniał przed wiatrem, choć raz się na coś przydały jego gabaryty.

Broch popatrzył na nią. Światło płynące od ogniska nadawało jej urodzie osobliwy ton, patrzył tak przez kilka chwil, nim zaczął mówić.
- 'Nocne Wilki' powstały jeszcze w Tilei. To była grupa ludzi, którzy odeszli wraz ze mną z oddziału kapitana Raphaela Sorela po... pewnych wydarzeniach, o których nie chcę teraz mówić. W każdym razie było wśród nich kilka wyrazistych postaci – rajtar Siegfried von Schlieffen, mój najlepszy przyjaciel i prawa ręka w 'Wilkach', Rudiger Hardtmann, Johann Vogel – poszliby za mną do piekła. Było jeszcze kilku innych zaufanych poruczników. Wzięliśmy udział w wielu kampaniach, wojowaliśmy w Sylvanii, Kislevie, Norsce, Tilei, Estalii przez niemal 13 lat. Ostatecznie 'Nocne Wilki' poszły w rozsypkę po Burzy Chaosu i batalii z wojskami Archaona w Mieście Białego Wilka – straciłem tam niemal 3/4 oddziału. Później słyszałem, że Siegfried i niektórzy bliscy mi ludzie z oddziału przeżyli, ale od czasów natarcia na Fauschlag nie dane było nam się spotkać. - twarz Brocha nie zdradzała żadnych emocji. - A co z twoim oddziałem? Nie powinnaś być teraz z nimi, a nie szwendać się z siwym staruszkiem po Górach Czarnych? - uśmiechnął się szeroko.

- To znaczy z kim? - spytała, rozglądając się na boki. - Ach, o sobie mówisz? Hmm... ciężka sprawa. - uśmiechnęła się do Brocha. Sama nie wiedziała, czemu go polubiła i była dla niego miła, chyba się powoli starzała. No cóż, żyje się tylko raz, a i tak pewnie się już więcej nie spotkają, więc czemu nie? - Mój oddział jest zapewne cały szczęśliwy, że ich jędza... tfu! dowódca gdzieś wyjechała. Wiesz, chcę Reinharda znaleźć, nim się w jakąś kabałę wpakuje, a potem wracam do bazy i mam być awansowana. Choć czasem się zastanawiam, czy się nadaję. Przez ten mój ciężki charakter, rozumiesz...

- Mój też nie jest lekki, choć ty pewnie nie możesz tego ocenić, bo nie jesteś pod moją komendą. Tacy jednak powinni być dowódcy – swoich ludzi trzeba trzymać krótko, a jednocześnie być otwartym na ich potrzeby – powiedział. - zresztą wiesz, o co mi chodzi. Może kiedyś znów 'Wilki' będą stanowić jedną watahę – popatrzył gdzieś w dal. - A skoro jesteśmy przy dzieciach, też muszę ci się do czegoś przyznać. Mam córkę, Kirsten, jest już prawie pełnoletnia. Niestety, poszła śladem tatusia i to mnie martwi, choć jej matkę chyba bardziej. Na szczęście jest pod dobrą opieką mojego przyjaciela, Konrada – akolity Sigmara. Stopuje ją, gdy Młoda chce się pakować w zbyt duże kłopoty. W sumie to chyba Konrad zastępuje jej mnie – pomyślał przez chwilę. - Ale... ojciec od zawsze był niespokojną duszą – spojrzał w ogień.

- Tylko jedno masz dziecko? - zapytała. - Pewnie jest tego trochę więcej... - dziwny uśmiech zagościł na jej twarzy, a kiedy się lepiej przyjrzał, bardziej to wyglądało na jakiś grymas. - Ja mam trójkę. Dwóch synów i córkę. Reinhard jest najstarszy, najbardziej skomplikował mi życie i to z jego powodu jest jak jest. Potem był Kurt, ale nie jestem pewna, kim był jego ojciec, powiedzmy, że dużo się działo i nie koniecznie z mojej woli. No a dalej to Sandra, córka mego przyjaciela i największej konkurencji, Thomasa. Jakiś czas temu go nawet spotkałam, jakieś licho mnie chyba podkusiło, by mu powiedzieć i teraz dodatkowo przed nim muszę spieprzać po całym Imperium - burknęła.

- Ja mam tylko Kirsten, widujemy się od czasu do czasu – powiedział, uśmiechając się lekko. - Dlaczego musisz spieprzać przed tym facetem? To dlatego weszłaś na pokład Reine Celeste? - spytał, nie mogąc powstrzymać śmiechu. - Myślałem, że dla takiej kobiety jak ty, mało jest rzeczy, których się obawia. Czyżbym się mylił? - podpuszczał ją, ale i dobrze się bawił w jej towarzystwie. Łyknął do dna i patrzył na nią, oczekując odpowiedzi.

Zobaczył, jak na twarzy Werthy maluje się czarna rozpacz. Przez chwilę zaglądała do swego kubka, w końcu dopiła i odstawiła go gdzieś na bok.
- On sam w sobie nie jest zły - zaczęła, ociągając się. - Ale to cholernie honorowy typ i wpadł na pomysł, że się ze mną ożeni - jęknęła. - A ja za żadne skarby świata nie dam się zamknąć w domu z grupką dzieci! Ni chuja!
Na potwierdzenie swych słów walnęła pięścią w piach i odwróciła się na drugi bok. Oczywiście, by z drugiej strony się wygrzać i nie miało to nic wspólnego z niewygodnymi pytaniami.

Broch parsknął śmiechem, który rozniósł się dudniącym echem po całym obozie. Dolał sobie i Wercie do pełna, wciąż nie mogąc się opanować.
- No tak, naprawdę poważna rzecz – nie próbował nawet powstrzymywać śmiechu. W końcu jednak, widząc zabójczy wzrok najemniczki, zrobił poważną minę. - Nie przejmuj się, ja też nie zamierzam się żenić. Gdybym miał to zrobić, stałoby się to już dawno. Niektórzy z nas po prostu nie są stworzeni do siedzenia w domu i normalnej pracy. Przynajmniej nie ja. I nie ty. Zdrowie – uniósł w górę kubek i stuknął się z Werthą, po czym przechylił do dna.

- Dobrze prawi! Święte słowa! Polejcie mu! - zaśmiała się. Polubiła nawet tego wariata, byli do siebie podobni, więc łatwo się dogadywali i rozumieli. Owszem, trochę ich różniło, ale to tylko dodawało uroku tej znajomości.
Jeszcze długo rozmawiali, w końcu ognisko zaczęło przygasać, a i większość kompanów już się rozeszła do namiotów, by udać się na spoczynek. W końcu i Broch niechętnie się dźwignął i, podając Wercie dłoń, pomógł kobiecie wstać. Otrzepali się z piachu, zebrali także swoje rzeczy. Kiedy tylko jego towarzyszka się odwróciła, by oddalić się do namiotu, najemnik ulżył sobie i pęcherzowi na ognisko. Od razu poczuł się lepiej i będąc o kilka litrów lżejszym, w kilku krokach dogonił kobietę. Co ciekawe, szła prosto i nawet się nie chwiała na nogach.
- To co, panie Broch, czas na spanie? - zapytała i ucałowała go lekko w policzek. Trochę ją wkurzył fakt, iż musiała do tego stanąć na palcach, ale tym razem była skłonna mu to wybaczyć. - Dobrej nocy.

- Wzajemnie – rzucił, uśmiechając się szeroko. - Może... moglibyśmy spać wspólnie? To znaczy w jednym namiocie, bez żadnych krzywych ruchów – uniósł teatralnie ogromne dłonie w górę, uśmiechając się do niej.
Przez chwilę mierzyła go wzrokiem, blokując sobą wejście do namiotu.
- Ja chronię twój tyłek, a ty mój grzejesz w nocy? - zapytała. - Znaczy, TFU! O plecy mi chodziło! - poprawiła się szybko, a najemnik jedynie jej przytaknął. - A dobra, idę na taki układ. Właź.
Może i było im w nocy ciasno, ale za to ciepło i przytulnie. Wertha spała wyjątkowo spokojnie, odpływając w lekkim upojeniu alkoholowym.

Poranek przywitał ich chłodnym górskim powietrzem. Jeszcze przed śniadaniem oboje wykonali serię ćwiczeń utrzymujących ich ciała w dobrej kondycji, wyszorowali się w lodowato zimnej wodzie z pobliskiego potoku, zjedli świetną jajecznicę przyrządzoną przez jakiegoś halflińskiego bimbrownika, którego Hagard zabrał na tę kampanię i wyruszyli w dalszą drogę. Broch większość drogi pokonywał w milczeniu, od czasu do czasu Wertha, czy Wilhelm o czymś tam prawili, a najemnik rozglądając się po okolicach słuchał ich jednym uchem wyłapując co ciekawsze historie i udzielając się w czasem w rozmowach. I tak przez kolejne sześć dni, gdy kroczyli lasami, dolinami, polami, wyżynami...

- Wertha - w czasie jednego z postojów zagadał Wilhelm. - Co ty masz do magów?
Kobieta wyprostowała się i spojrzała na niego zdziwiona, Broch również nastawił ucha.
- Niewiele, tylko tyle, że to debile - wyjaśniła, ale po chwili dodała. - Wiesz, podam ci taki przykład. Kiedyś eskortowaliśmy syna jakiegoś burmistrza czy kogoś, był młodym adeptem magii czy jak to się mówi. Jechałam na końcu, zazwyczaj zamykam pochód, a ten szczyl był przede mną, dalej jakaś trzydziestka moich ludzi. No i wyleźli na nas, jakieś zbiry. Chyba nie zauważyli, że tyle nas jest. No w każdym razie wszyscy moi ludzie wyjmują kusze, tamci już się cofają, a tu nagle SRU! Debil rzucił jakąś kulę ognia PRZEZ MOICH LUDZI! Spłoszył nam część koni, wprowadził zamieszanie i kilka osób było rannych... Szybko poradziliśmy sobie z tymi zbirami, jak tylko powybijałam magusowi zęby - syknęła. - Szkoda, że mnie Reinhard powstrzymał, bo bym mu jeszcze łapy połamała.

- Uogólniasz – wtrącił się Broch. - Wiadomo, że są tacy magowie-fajtłapy, z którymi lepiej nie podróżować, bo jeszcze coś ci się stanie od samego rzucania przez nich czarów, ale tak jest w każdym zawodzie. Tak samo można powiedzieć o niektórych najemnikach, że to barany bez mózgu, co tylko mieczem potrafią machać, a i to nie zawsze dobrze im wychodzi. Ja do magów nic nie mam. W swoim życiu spotkałem ich wielu, i byli to naprawdę świetni kompani, którzy znali się na swojej robocie. Każdy wywarza według własnej skali, Wertha, każdy ma swój punkt widzenia. - uciął, zdziwiony, że palnął tak długi wywód. Odchrząknął i skupił się na obserwacji terenu.

Pokiwała głową, ale doskonale widać po niej było, że i tak wie swoje. I prędzej zje własne buty, niż pozwoli, by jej najstarszy syn został magiem. Wilhelm czując, że to śliski temat, nie wracał już do tego i poszedł zabawiać rozmową ich towarzyszkę.

W końcu, po wielu dniach męczącej i monotonnej podróży podczas której niewiele się działo, dotarli do murów Zamku Rodenheim. Murów cokolwiek o nadwyrężonej konstrukcji, zapewne po atakach orków. Książę wyściskał się z jednym ze swych dowódców, po czym wszyscy zniknęli za bramą fortyfikacji. Krasnoludy witały ich wiwatami, Broch jednak nie czuł się zbyt radośnie, Wertha najwidoczniej podzielała jego nastrój. Wieczorami ustawiono stoły w głównej sali i najemnicy zasiedli po lewicy Hagarda, przysłuchując się nowinom płynącym od Gorrila i starego Ruena. Zachowanie orków istotnie było dziwne, choć Broch podejrzewał co może za tym stać.

- Orki bronią twierdzy tak dobrze, jak my to czyniliśmy – Gorril zaśmiał się gorzko. - A może nawet i lepiej. Nasi zwiadowcy donoszą, że główne wejścia są całe i zamknięte. Patrole orków krążą wokół góry, są dobrze uzbrojeni, a stała straż strzeże wszystkich podejść. Jak rzekł Ruen, nie zachowują się jak orki. Nie nudzą się i nie schodzą ze swoich posterunków. To niebywałe. - potrząsnął głową. - Co wy sądzicie o tym, człeczyny? - Gorril w końcu odkrył ich obecność przy stole. Jak miło z jego strony.

Broch parsknął.
- Muszą mieć jakiegoś silnego wodza albo szamana, który strachem ustawił ich odpowiednio - powiedział. - Ale to nadal gobasy i orki. Pękną, jeśli naciśniemy je z wystarczającą siłą. Co myślisz, Wertha? - Broch spojrzał na towarzyszkę.
- Myślę, tak jak ty, że ktoś nimi steruje, ktoś sprytny i inteligentny. Albo siłą albo magią. Masz całkowitą rację, Broch, to tylko zielone ścierwa, nic, z czym nie dalibyśmy sobie rady! Najpierw jednak przydałby się jakiś zwiad, żeby rozwiązać tę zagadkę i niech mnie gotują żywcem, ale lepiej posłać kilka osób, niż całe wojsko. Będzie większa szansa, żeby tam wejść i wyjść w jednym kawałku. Albo chociaż w jednym większym kawałku...

Najemnik skinął głową.
- Wertha ma rację. Najlepiej będzie tam posłać mały oddział, powiedzmy dziesięcioosobowy. Zaprawieni w boju, odważni ludzie i krasnoludy – możliwe że zdziałalibyśmy w ten sposób więcej niż cała armia. Co wy na to? - spojrzał najpierw na Gorrila, a następnie na księcia.
Kobieta z przyjemnością poszłaby walczyć, miała nawet zamiar to później zaproponować. Jednak chciała się jeszcze zapytać brodatych o Reinharda, może któryś z nich coś wiedział, coś słyszał, coś widział...
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Gorril potrząsnął głową słysząc słowa najemników.
- To coś więcej. Nie widzieliście ich. Ale pomysł jest dobry. - skinął głową z aprobatą.

Krasnoludzki generał wyjął po chwili wielki zwój pergaminu i rozłożył go na przyciętym stole między krasnoludami. Nachyliły się nad mapą. Wy nawet nie próbowaliście spojrzeć. Widzieliście wcześniej krasnoludzkie mapy. Pokrywały je niezrozumiałe dla człowieka wzory przecinających się, różnokolorowych linii, które nie przypominały żadnego planu, jaki znaliście. Krasnoludy oglądały ją, jakby była wyraźna niczym malowidło.

- A zatem – strzegą głównych drzwi? - zapytał Hagard, przesuwając grubym palcem po pergaminie. - A także wrót na pastwisku?
- Aye. Pożarli nasz owce i barany – odparł zgarbiony stary krasnolud. - Musimy kupić nowe zwierzęta do rozpłodu.
- A brama ściekowa? Ta, która prowadzi do rzeki?
- Trzech zwiadowców pojechało tam pięć dni temu i już nie wrócili.
- A co z kopalną Duk Gungu?
- zapytał stary Gromowładny, z szarą jak żelazo brodą. - Undgrin łączy ją z naszymi kopalniami. Gobasy wyszły na nas od dołu. Możemy zrobić to samo.
Hagard potrząsnął głową.
- Przejście do kopalni potrwa trzy dni, Lordimie, a potem dwa dni z powrotem pod ziemią, JEŚLI Undgrin jest czysty. Klan Diamentowych może się do tego czas zagłodzić, a gobasy mogą strzec przejścia przez kopalnie tak silnie, jak stworzą frontowych wrót – pacnął w mapę palcem. - Czy patrolują od strony Skarpy Zhufgrim?
- Po cóż mieliby to robić? - zapytał Gorril. - To strome urwisko od Jeziora Kotła do Szczytu Gama i nie ma tam wejścia do twierdzy.
- Owszem, jest
– powiedział Hagard z chytrym uśmiechem na twarzy. - Jest przejście na stare lądowisko żyrokopterów Birrisona. Pamiętacie? W pobliżu kuźni.
-Masz nieaktualne informacje, chłopcze.
- rzekł stary Ruen. Ta dziura została zamknięta, gdy Twój ojciec objął tron. Nie miał cierpliwości do nowoczesnych bzdur starego inżyniera. Palił te hałaśliwe klekoty na popiół.
- Aye
– rzekł Hagard, kiwając głową. - Nakazał Birriemu je zamurować. Ale Birri jest inżynierem, a wiecie, jacy są inżynierowie. Chciał zatrzymać jeden z żyrokopterów i mieć miejsce do pracy nad wszystkimi zabawkami, które potępiał mój ojciec. Zatem zamknął przejście z obu stron, ale wstawił tajemne drzwi i zrobił tam sobie warsztat.
- Co takiego?
- zawołał Gorril. - Ten stary głupiec zbudował niestrzeżone drzwi do twierdzy?
Pozostałe krasnoludy zaszemrały gniewnie pod nosem.
- Jest strzeżone – odpowiedział Hagard. - Na modłę inżynierów.
- Powiedz proszę co to oznacza?
- nalegał oschłym tonem Lodrim.
Hagard wzruszył ramionami.
- To sekretne przejście do kuźni istnieje od stu lat, ale żaden z was go nie znalazł. Wejście w zboczu góry jest przemyślnie ukryte. Skoro krasnoludy nie potrafiły go odnaleźć, czy zdołają tego dokonać gobasy? A Birri założył w środku masę pułapek i posłużył się sztuczkami, jakie mógł wymyślić tylko inżynier. Nawet jeśli wrogowie znajdą sekretne przejście, zostaną posiekani, zanim wejdą do środka.
- Skąd o tym wiesz, Hagardzie?
- spytał sędziwy Ruen. - I dlaczego nie podzieliłeś się tą informację z ojcem? To wielkie przestępstwo ze strony Birriego.
Hagard poczerwieniał i westchnął głęboko.
- Cóż, jak wiecie lubiłem żyrokoptery i wszelkie nowinki techniczne Birrisona. Pewnej nocy przyłapałem go, jak skradał się przez tajemne drzwi. Błagał mnie, bym nie mówił ojcu. Zgodziłem się, pod warunkiem, żę nauczy mnie latać żyrokopterem i pozwoli mi korzystać ze swojego tajnego warsztatu.
- Ależ chłopcze, a zagrożenie?
- zdumiał się Lodrim. - Dla ciebie i twierdzy?
- Nie znajduję usprawiedliwienia. Wiedziałem, że robię źle, tak samo jak Birri, ale chciałem mieć sekret przed moim ojcem. Chciałem mieć miejsce, o któym nikt nie wie, i do którego mógłbym pójść. Zabrałem tam kilka razy Fergę
– uśmiechnął się zażenowany, uciekając wzrokiem, a potem ożywił się. - Ważne jest, że bez względu na to, jak wiele tajemnic naszej twierdzy poznały gobasy, ten sekret znał tylko stary Birri i kilku jego uczniów, a nikt nie zmusi inżyniera, by wyjawił, co wie. To powiernicy sekretów twierdzy. Grimnir odmówiłby im miejsca w salach naszych przodków. - Hagard spojrzał ponownie na mapę. - Gobasy nie będą broniły tych drzwi. Tak jak mówili Broch i Wertha, jeśli przedrze się tam mały oddział, a potem prześlizgnie przez twierdzę i otworzy drzwi frontowe głównym siłom, nie zdołają nas zatrzymać.
Gorril skinął głową.
- Aye. To nasze umocnienia nas powstrzymują, nie gobasy. Jeśli zdołamy przedrzeć się przez własne mury, tamci będą skończeni.
- To będzie pewna śmierć dla tych, którzy otworzą te drzwi
– zauważył Ruen.
- Aye – zgodził się Hagard. - Zapewne.
- Pewna śmierć? - spytał Broch. - Więc wchodzimy w to, nie, Wertha?
Kobieta skinęła głową. Poczekała na odpowiedni moment i wtrąciła się:
- A skoro już mowa o mniej lub bardziej dzielnych wojownikach, szukam pewnego młodzika - zaczęła. - Trochę wyższy ode mnie, podobnej postury, duży nos. Blondyn, szare oczy, włosy krótko ścięte, na karku mały warkoczyk, do tego jakiś wisiorek z kamyczkiem czy inna kolorowa ozdoba. Widzieliście wy go może?
- Oczywiście – powiedział stary Ruen – Ten człeczyna był zbyt wyrazisty, żeby go nie zapamiętać. Jest w twierdzy Karak Hirn, razem z klanem Diamentowych. Jeśli jeszcze nie umarł z głodu. Wy, ludzie jesteście tacy słabowici – pokiwał głową. - Z tego co wiem, nawet nie próbował uciekać. Został walczyć ramię w ramię z krasnoludami. Zabił kilka gobasów, tak mówili ci co uciekli. Charakterny człeczyna. - skinął głową.

Zapadła cisza. Hagard po chwili ją przerwał.
- Dobrze, na jutrzejszej radzie wezwiemy ochotników. Ekspedycją dowodzić będą Broch i Wertha. To jest, o ile wszyscy się na to zgadzamy?
Podniósł się szum wśród krasnoludów. Nie w smak było im dowodzenie przez ludzi. W końcu stary Ruen powiedział.
- To jest plan, poza tym początkowo zaproponowały go człeczyny. To i tak więcej niż mieliśmy wcześniej, więc sądzę że możemy spróbować.
- Nie jestem skłonny składać losu twierdzy w dłonie człeczyn. - powiedział Gromowładny Lodrim spoglądając to na Brocha, to na Werthę. - Nie mam jednak lepszego pomysłu, więc się zgadzam.
Inni skinęli głową, ale bez wielkiego entuzjazmu.
Hagard znużony oparł się na krześle.
- Zatem, ustalone. Dopracujemy szczegóły przed radą. Teraz... teraz udaję się do łóżka. - potarł twarz dłonią i wygładził brodę. - Jutro muszę rozstrzygnąć tuzin uraz dziesięciu klanów, niech mnie Valaya ocali! Wam też radzę się przespać, człeczyny - powiedział do was. - Od jutra czeka was ciężka praca. Gorril pokaże wam pokoje. – skinął głową i wstał od stołu ruszając ku swoim komnatom.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Aye!

Broch przysłuchiwał się z ciekawością słowom krasnoludów, pochłaniają udziec z dzika i przepijając wybornym Bugmans'em. Trzeba przyznać, że khazadzi się postarali i przyjęli ich jak na bohaterów przystało. Bohaterów, którymi jeszcze nie byli. I raczej nie będą, bo na wojnie nie ma bohaterów. Rozmyślając o kilku rzeczach, przysłuchiwał się słowom Werthy. Wyglądało na to, że jej mikry syn wciąż żył, i chyba taki mikry nie był, skoro położył kilku gobasów w Karak Hirn.

- Widzisz, trzeba odwagi, żeby zostać z krasnoludami w twierdzy pełnej orków, Wertha
- wtrącił, gdy sędziwy Ruen skończył mówić. - Chyba za surowo oceniałaś swojego syna. Może i jest magiem, ale odważnym, a to naprawdę wspaniała cecha. Już zaczynam go lubić – powiedział, wrzucając do ust kolejną partię mięsa. - Mam nadzieję, że dotrzemy na czas, bym mógł uścisnąć osobiście jego dłoń. Niech Ulryk ma go w swojej opiece.

Kobieta skinęła mu głową, sama była pod wrażeniem. Przez chwilę nawet czuła się... dumna. Lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy, próbowała go szybko zasłonić kielichem, lecz Broch i tak zobaczył, co miał zobaczyć.
- Może jednak wcale nie został magiem, zobaczymy - stwierdziła, dolewając sobie do pełna. - A nawet jeśli, pewnie ma więcej oleju w głowie, niż ci których do tej pory spotkałam. - pokiwała głową i dodała dużo ciszej:
- W końcu to mój syn.

- Jeśli wciąż żyje - dorzucił Broch, przechylając do dna.
- Jeśli nie - Wertha odwróciła się do mężczyzny i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem - w mych oczach zasłużył sobie na szacunek. I pójdę tam, choćby tylko po jego ciało. I bez niego nie wyjdę...
- A ja pójdę tam z tobą... z wielu innych przyczyn - mruknął i spojrzał na nią zimno.
- Zatem za powodzenie naszej wyprawy - powiedziała, unosząc do ust naczynie z trunkiem. Uśmiechnęła się życzliwie do najemnika i dolała mu.
- Za chwałę, honor i dobrą walkę - uśmiechnął się na siłę i stuknął z Werthą szklanicą.
- A ty co taki nie w humorze?
- Wydaje ci się, wszystko gra
- powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
- Oczywiście - odpowiedziała. Nie wierzyła mu, ale jeśli nie chciał powiedzieć, to jego sprawa.
Po krótkiej wymianie zdań zajęli się jedzeniem i przysłuchiwaniem, co brodaci mają do powiedzenia. Wertha chwilę sie zastanawiała, czemu za cholerę nie idzie im rozmowa i co gryzie jej towarzysza.
"Napije się, to mu przejdzie" - pomyślała.

Gdy Hagard nadmienił coś o składzie wyprawy, najemnik wstał i rzekł:
- Jeśli mogę coś zasugerować, proponowałbym Wilhelma von Rapitza, Thorgiga, Kagrina i medyczkę Heidi, panie. – może i był prostym najemnikiem, ale wiedział jak odnosić się do władzy. A władzą był tu Hagard. - Sprawdzili się już we wspólnej walce z orczymi skurwielami i wiem, że nie uciekną gdy przyjdzie co do czego. Prawda, Wertha?
- Prawda, popieram - skinęła głową w stronę mężczyzny.
Nic więcej nie musiała dodawać, zresztą teraz jej myśli były zajęte planowaniem. Tajne przejście, jakaś pracownia... To brzmiało nieźle, zawsze chciała się dobrać do zielonych gównojadów od dupy strony.

W końcu kolacja dobiegła końca i mieli się rozejść do swoich pokoi. Na wzmiankę o spoczynku, Broch zaczepił Gorrila. Spojrzał prosto w oczy barczystemu khazadowi.
- Weźmiemy z Werthą wspólny pokój, generale. Od początku mamy taką zasadę, że nie nocujemy oddzielnie. Nawet jeśli jest tu względnie bezpiecznie – mruknął.
Najemniczka trochę się zdziwiła na te słowa, ale nie dała nic po sobie poznać. W końcu mieli umowę, a i wspólne spanie jej nie przeszkadzało. Rzeczywiście zachowywał się bardzo cicho w nocy, czasami aż się zastanawiała, czy mężczyzna w ogóle sypia.

Gorril skinął głową na jednego z krótkobrodych, który zaprowadził Werthę i Werna krętymi korytarzami zamku Rodenheim do komnaty, w której mieli odpocząć. Przestronne pomieszczenie wyglądało wybornie – duże łóżko z baldachimem, w którym mogłoby się zmieścić ze trzech chłopa, na wyłożonej drewnem podłodze dywan ze skóry niedźwiedzia. Kilka migocących delikatnym światłem świec nadawało osobliwy nastrój temu pokojowi. Na małej, dębowej szafce obok łóżka stała butelka wypełniona ciemno bordowym trunkiem. Broch zrzucił z siebie zbroję i po chwili stał przed najemniczką w samych spodniach. Zamknął drzwi na klucz, po czym podszedł do niej i pocałował delikatnie, gdy ich dłonie się splotły.

- Wreszcie mamy odpowiednią chwilę dla siebie. – całował jej szyję, czując, jak jej oddech przyśpiesza z każdą chwilą. - Druga taka sytuacja może nam się nie powtórzyć, kotku – powiedział patrząc jej w oczy i całując jej zadbane dłonie. - Pragnę cię, najemniku. - nawet nie spostrzegła się, gdy lewa dłoń Brocha spoczęła na jej dużej piersi, a druga na kroczu, prowokując rozgrzaną kobiecość przez materiał skórzanych spodni.
Objęła mężczyznę mocno w pasie i przyciągnęła do siebie, ciągle całując. Na chwilę go puściła, tylko po to by zdjąć z siebie górne odzienie i pozwolić mu nacieszyć się jej dużymi kształtami.
- Może tym razem nikt nam nie będzie przeszkadzał - szepnęła mu do ucha. Chciała się jeszcze zapytać, czy ma już lepszy humor, ale nie chciała psuć tej nastrojowej chwili jakimś babskim gderaniem. Pragnęła go, choć jednocześnie odczuwała pewien dyskomfort. Kiedy połowa świadomości cieszyła się obecnością mężczyzny, druga panikowała, że może się to skończyć kolejnym bachorem. A tego Wertha by już nie zdzierżyła i na pewno nie wybaczyła Brochowi.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Długo w noc trwały wasze cielesne uciechy i dopiero gdy było po wszystkim oddaliście się Morrowi. Wczesnym rankiem natomiast, gdy przez otwarte drzwi dobiegały odgłosy klanów formujących swe szyki na podwórcu, spoglądaliście niepewnie na krasnoludy i ludzi siedzących w pobliżu stajni Zamku Rodenheim, czekające na was w ciemnym wnętrzu z plecakami, bronią, pancerzami i zwojami liny u stóp. Po sowitym śniadaniu Hagard stanął w wejściu ubrany w swoją błyszczącą zbroję bitewną. Trzymał wykończony srebrem prastary rób z brązu.

- Oto wasi ochotnicy, człeczyny – powiedział. - Wszyscy przysięgli iść za wami nawet na śmierć, jeśli będzie trzeba, i słuchać waszych rozkazów. - wskazał na niezbyt przytomnie wyglądającego starego krasnoluda z białą brodą, zaciągniętymi mgłą oczami i drewnianą nogą. - Ten tu, stary Matrak, pomagał Birrisonowi zamykać przejście do hangaru i budować sekretne drzwi. Przeprowadzi was przez zamknięcia i pułapki.

Inżynier przerwał żucie dwoich długich, białych wąsów i bez emocji skinął na was. Hagard odwrócił się do Thorgiga i Kagrina, kttórzy stali najbliżej niego.
- Thorgig będzie... - spojrzał na młodego krasnoluda. - Thorgig poniesie wojenny róg Karak Hirn i zadmie weń ze strażnicy nad Wrotami Rogu, gdy tylko będziecie gotowi do otwarcia bramy. Nie ruszymy, dopóki nie usłyszymy jego głosu.

Podał róg Thorgigowi, który wystąpił naprzód.
- Thorgig, czy jesteś tego pewien? Szansa na przeżycie jest niewielka. Są inni, którzy mogliby...
- Kto? - zapytał Thorgig, zaciskając pięści. - Służyłem jako strażnik Wrót Rogu przez dziesięć lat. Kto spośród ocalałych zna lepiej ode mnie mechanizmy wrót i rozkład pomieszczeń? To muszę być ja.
Książę skinął mu głową i zwrócił się do Kagrina.
- Ty także, Kagrin? Twój talent służy kształtowaniu toporów, a nie wymachiwaniu nimi. Czy odrzucisz dar życia i pozbawisz nas swej sztuki?
Kagrin wzruszył ramionami i spojrzał na Thorgiga.
- Gdzie idzie Throgig, ja też tam idę. - wymamrotał.
Książę odwrócił się i zobaczyliście dwóch następnych. Czarnobrodego krasnoluda o zimnym obliczu, noszącego runy klanu Kruszących Kamień i błękitnookiego, blondwłosego wojownika z klanu Żelaznych Skór.
- Druric Brodginsson – przedstawił się czarnowłosy cichym głosem. - Strażnik Przełęczy Czarnego Ognia, teraz pod waszymi rozkazami, człeczyny. - skłonił głowę, którą pokrywały krótko przycięte, błyszczące czernią włosy.
- A ty? - spytała Wertha blondwłosego.
- Narin Narensson. Do usług twoich i twojego wielkiego kompana, pani – skłonił się. Pozostałe krasnoludy zarechotały.
Następny w kolejce był Wilhelm, opierający się o drzwi stodoły. Odziany w swoją kolczugę i skórznię wyglądał na zadowolonego. Bawił się sztyletem. Gdy Broch spojrzał na niego rzekł.

- Chyba normalne, że nie puszczę was samych na taką imprezę. Jeszcze coś by się wam stało, nie zdzierżył bym tego. Będę chronił wasze tyłki. - na te słowa pocałował ostrze sztyletu. Zza jego pleców wyszła Heidi, ubrana w kolczugę i czarną skórznię. Przy boku wisiał miecz, miała też z sobą plecak.

- Idę z wami, jak już kiedyś powiedziałam, ktoś musi opatrywać wasze pocięte łby. - uśmiechnęła się szorstko.

Minęliście Wilhelma i Heidi, których już znaliście i spojrzeliście na ostatniego krasnoluda siedzącego na odwróconym wiadrze, z kapturem od płaszcza naciągniętym tak mocno, że cała jego twarz była w cieniu.
- Ty tam, jak brzmi twoje imię? - spytał Broch. - Pokaż nam się.

Krasnolud nie odpowiedział, tylko wyciągnął rękę i odrzucił płaszcz. Ujrzeliście potężnie zbudowanego khazada z wielkim, pomarańczowym irokezem na głowie i długą brodą tej samej barwy. Jego umięśnione ramiona i czaszka pokryte były dziwnymi tatuażami.

- Jestem Grimm Gustavsson, Zabójca. - mruknął oschle i położył dłoń na swym toporze. Miał, na modłę Zabójców obnażoną pierś i nosił tylko, dla ochrony przed porannym chłodem, płaszcz z kapturem narzucony na ramiona. - Ruszmy wreszcie dupska!

* * *

Przez cały ranek podróżowaliście na północ i na wschód od Zamku Rodeheim, w górę i w dół gęsto zalesionych wzgórz, które wznosiły się, jedno po drugim, niczym fale zielonego morza. Biegła tamtędy droga do Karak Hirn – pozostałość jednego ze starych krasnoludzkich szlaków. Ale nie szliście nią. Droga była bowiem od frontowych wrót twierdzy i zapewne była pod obserwacją. Śmiało natomiast maszerowała nią armia Hagarda. Przy odrobinie szczęścia orki nie spuszczą z oczu posuwających się kolumn i nie dostrzegą idącej bezdrożami niewielkiej, dziesięcioosobowej drużyny.

Przecinaliście kamieniste górskie strumienie i wdrapywaliście się na zbocza pokryte luźnym łupkiem. Przemierzaliście głębokie lasy i połominy. Gdy wspinaliście się wyżej, w zacienionych kotlinach pojawiały się plamy na wpół stopionego śniegu, chociaż słońce, jak na tę porę roku, mocno prażyło w plecy. Kroczyliście równym tempem – czy to na płaskim gruncie, czy na stromym podejściu. Nawet stary Matrak z drewnianą nogą dotrzymywał kroku, kulejąc i pomrukując monolog, którego nikt nie był w stanie dosłyszeć. Żałowaliście, że inni nie są tacy cisi, zwłaszcza Sketti Młotoręki i Wilhelm nie potrafili zamknąć się na dłużej niż dwie minuty i stale debatowali na ten sam temat – elfów, ludzi i krasnoludów. Po pewnym czasie Heidi zaczęła narzekać na zmęczenie i postanowiliście, ku wyraźnemu niezadowoleniu brodatych braci, odpocząć kwadrans.

Tuż przed południem wyszliście z sosnowego lasu na grzbiet płytkiej doliny i ujrzeliście górujący szczyt wieży Karak Hirn. Długi, pierzasty szal zwiewnego śniegu ciągnął się od białego, postrzępionego wierzchołka przez jasnoniebieskie niebo. Reszta wzniesienia była równie czarna i ponura, jak toga sędziego. Thorgig, Kagrin i stary Matrak spojrzeli w górę z szacunkiem.

- Pomyśleć, że po salach, gdzieśmy przyszli na świat biegając orki i gobasy... - Thorgig splunął. - Pomyśleć, że plugawią nasze święte miejsca swoją obecnością. Pomścimy cię, Karak. Oczyścimy cię z ich piętna.

Pozostali khazadzi w odpowiedzi wyszeptali swoje przysięgi.

Po zachodniej stronie góry przebłyskiwał zakręt drogi, a nad nią, jakby ukryte za skałami, regularne płaszczyzny krasnoludzkich umocnień.
- To jest brama frontowa – Wrota Rogu – powiedział wskazując, stary Matrak. - Którędy my...- słowa ugrzęzły mu w gardle. - Którędy my uciekliśmy przed milczącymi gobasami. Hagard i inni pójdą tam na nas czekać. My... - machnął ręką na prawo. - My pójdziemy tamtędy. Na Skarpę Zhufgrim.

Wasz wzrok podążył za palcem inżyniera wymierzonym we wschodnią fasadę góry. Jej wznosząca się nad drzewami podstawa była postrzępiona, jakby jakiś krasnoludzki bóg wyciął toporem gigantyczne oparcie dla stóp. Nad wcięciem wznosiła się pionowa ściana, przekraczająca wysokością ponad połowę ośnieżonego szczytu i wyglądała, przynajmniej z miejsca w którym staliście, na równie gładką jak arkusz pergaminu. Pośrodku ściany lśniła wąska, srebrna lina.
- Podstaw Kotła – rzekł Thorgig, stając obok Matraka. - To głębokie jezioro zasilane wodospadami spływającymi z urwiska. To nasza droga.
- Słodko – mruknął Wilhelm. - W górę urwiska? Macie skrzydła w swoich plecakach?
Sketti parksnął śmiechem.
- To nic wielkiego dla krasnoludów. Jak chcesz, to się wycofaj, człeczyno. - spojrzał na Wilhelma.
- Poradzę sobie – prychnął Młody.
- Pssssst – szepnął Druric. - Orki.
Pozostali natychmiast zamilkli i odwrócili się w stronę, w którą patrzył. Niewielka kompania orków przedzierała się przez gęste poszycie krzaków, pokrywających dno doliny poniżej. Cofnęliście się znad krawędzi i przysiedliście nisko, ledwie wyglądając ponad grzbietem zapadliska.
- Jest ich dwadzieścia dwa. - oznajmił Thorgig.
- A nas tylko dziesięcioro. - powiedział Sketti.
- I tak damy radę. - mruknął Zabójca.
- Wybaczcie że się wtrącam – odezwała się Heidi. - Ale czy naszym celem nie jest dotarcie do tajnych drzwi niezauważenie?
- Powinniśmy zgnieść je tutaj – mruczał Grimm.
- Jeśli inne orki znajdą je posiekane na kawałki – odrzekła Heidi. - będą wiedziały że tutaj jesteśmy. A jeśli chcemy otworzyć Wrota Rogu na czas i wpuścić Hagarda, powinniśmy zaniechać spowodowanego walką przestoju, prawda?

Krasnoludy wahały się, wyraźnie złe, słysząc logiczne wyjaśnienia ludzkiej kobiety. Były spięte niczym wilki spoglądające na niczego nieświadome owce. Throgig spojrzał w końcu na was i powiedział.
- Broch, Wertha. Obiecaliśmy Hagardowi słuchać waszych rozkazów i tak zrobimy. Co czynimy z tymi na dole? - wzrok krasnoluda wskazywał na to, że najchętniej zbiegł by w dolinę i posiekał wszystkie orki na drobne kawałki.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Serge »

Werner Broch

Broch przyglądał się całej sytuacji w dolinie przysiadając najniżej jak mógł, choć gabaryty jego ciała nie pozwalały mu się schować całkowicie. Miało to też swoje dobre strony – napierał na przyczajoną obok Werthę czując na ramieniu jej lewą, jędrną pierś. Mimo wszystko próbował skupić się na zadaniu które było do wykonania. Obserwując oddział orków na dole z trudem znosił uwagi krasnoludów co do tego, jak mają postąpić. W innych okolicznościach pewnie by krzyknął swym chropowatym głosem, by się wreszcie zamknęli, ale teraz należało zachować ciszę i spokój. Gdy Thorgig skończył mówić, Broch zabrał głos.

- Heidi ma rację, to nie jest czas na walkę. Nikt nie może odkryć naszej obecności.

Inni mruknęli gniewnie.

- Jesteś głupi, człeczyno. - mruknął Grimm.
- Może, ale w twierdzy czeka nas mnóstwo walki. - odparł Broch. - Wystarczy, żebyście mogli się sprawdzić. Wystarczy, żeby nas zabić. A przynajmniej WAS. - spojrzał na krasnoludy.
- Przysiągłem iść za tobą i za Werthą, Broch. – powiedział zimnym głosem Thorgig. - Ale boli mnie myśl, że pozwalam przeżyć choćby jednemu orkowi.
- Nie tak czynią krasnoludy. - Sketti pokiwał głową.
- Tak czynię JA – rzucił Broch. - Teraz czekajcie, dopóki nie przejdą. To rozkaz – dodał na koniec.

Krasnoludy burknęły, ale wykonały polecenie, przyglądając się z ukrycia maszerującym pod nimi orkom.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Wertha

Wymiana zdań między dowódcą a krasnoludami była bardzo krótka, choć treściwa. Kobieta pokręciła głową. Powodzenie ich misji wisiało na włosku, szczęście że brodaci musieli ich słuchać, inaczej mogłoby być krucho.
- W tej chwili najważniejsze jest to, byśmy wykonali nasze zadanie - mruknęła, spoglądając na khazadów. - Jeśli jesteście w stanie zginąć, by pomścić swych braci i odbić to, co wam odebrano, możecie również się zamknąć i siedzieć na dupie, kiedy Broch tak rozkaże. Stawka jest zbyt wysoka, nie możemy sobie pozwolić na zapominanie o tym, co w tej chwili jest najistotniejsze. Dlatego idzie nas tylko garstka, byśmy przeszli niezauważeni.

Nie musiała zabierać głosu, jednak chciała poprzeć rozkaz Brocha. Mówiła cicho i powoli, czekając, aż zieloni przejdą. Zastanawiała się, czy najemnik specjalnie się tak opiera o jej pierś. Nie dało się nie zauważyć, iż polubił krągłości Werthy, a najlepiej się o tym przekonała w nocy. Wspomnienia co chwilę ją atakowały i miała przez to problemy z koncentracją, zwłaszcza teraz, gdy był tak blisko i czuła jego zapach.


Post krótki, ale nie będę lać wody przez dwie strony, jeśli moja postać nie ma nic więcej do dodania. Obecność Brocha trochę ją rozprasza, ale mam nadzieję, że jak dojdzie do walki, to kobitka się weźmie w garść ;)
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Zielonoskórzy maszerowali w dwuszeregu. Ich przywódca szedł z przodu, obserwując okolicę. Nie rozmawiały ani nie kłóciły się między sobą, jak to zwykle orki. Nie było żadnego przepychania się ani bijatyk, żadnego picia czy jedzenia albo znudzonego siekania zarośli bronią. Wykonywały swoje zadania ze smutną rezygnacją, która nadawała ich brzydkim twarzom niemal komiczny wyraz. Tylko czasami coś przerywało tę apatię, gdy jeden z nich potrząsnął głową i drżał, rycząc jak byk ukąszony przez osę, a jego ślepia przez moment płonęły zwykłą, orczą furią. Potem, tak nagle jak się rozpoczął, wybuch dobiegł końca i ork ponownie popadł w otępienie.

- Co je opętało? - spytał Thorgig.
Kagrin potrząsnął głową zbity z tropu.
- Co to za orki, które się nie wykłócają – pokręcił głową Wilhelm.
- Wyglądają zupełnie jak lunatycy. - rzekł, marszcząc brwi, Sketti
- Wobec tego potrafią zabijać przez sen – powiedział roztrzęsiony stary Matrak. - Tak samo wyglądały, gdy upadł Karak – milczące, ale krwiożercze. Nie usłyszeliśmy ich, dopóki nas nie dopadły. My nie... - słowa uwięzły mu w gardle, a Narin poklepał pobratymca po plecach.

Gdy za zakrętem doliny orki zniknęły z pola widzenia, ruszyliście dalej. Po dwóch godzinach marszu po stromym, zalesionym zboczu Karak Hirn dotarliście do granicy drzew i wyszliście na ciemną, pociętą żyłami kwarcu, pokrytą zielonoszarymi porostami skałę. Droga stawała się coraz trudniejsza, zbocze bardziej strome i blokowane potężnymi skalnymi piargami, na których do wspinaczki musieliście używać rąk równie często jak nóg. Heidi, wyraźnie nie przyzwyczajona do podróży w takich warunkach, często zostawała z tyłu, jednak pomagał jej Wilhelm i medyczka jakoś nadrabiała zaległości. Powietrze było rzadkie, wiatr zimny, a pod ubraniami spływał po was pot.

W kolejnej godzinie wędrówki, podczas której płaska ściana Skarpy Zhufgrim wznosiła się przed wami coraz wyżej i szerzej, zaczęliście słyszeć niski ryk. Stawał się coraz głośniejszy do chwili, gdy, przemierzając wąską przełęcz między dwoma wielkimi skalistymi kłami, wyszliście na brzeg górskiego jeziora o stromych brzegach. Otoczone było z trzech stron przez niskie, postrzępione szczyty. Z czwartej, bezpośrednio z jego spienionych wód, wznosiła się gładka skarpa. Gdy podeszliście bliżej, urwisko nie wydało wam się bardziej nierówne. Wciąż było płaskie jak mur fortecy. Jedynym przełomem był wodospad, który opadał przez jego środek białym strumieniem, rozdzielającym się na dwa mniejsze. Huk wody spływającej do jeziora z katarakty był ogłuszający. Burzyła ona powierzchnię zbiornika, która wyglądała tak, jakby całe jezioro tańczyło odbijając z tysiąca tysięcy wodnych zmarszczek refleksy słońca ku twarzom wędrowców. Krawędzie jeziora zamykały postrzępione pierścienie lodu. Wysoko nad wami ze śnieżnej czapyodpadały płatki śniegu.

Wertha zasądziła w tym miejscu przerwę na posiłek i krótki odpoczynek. Po mniej więcej godzinie nastąpiło ożywione grzebanie w pakunkach i rozwijanie lin. Każde z was przewiesiło bandolier zakończony pierścieniami stalowych kolców przez jedno ramię i przypięło parę klinów do swych butów. Niebawem wyruszyliście wzdłuż stromego brzegu Kotła, śliskiego od pokruszonego lodu i luźnego łupka, aż dotarliście do fasady urwiska. Po prawej stronie ddniły wodospady, opryskując was delikatną, lodowatą mgłą.

Urwisko tuż przed wami nie było tak gładkie i jednolite, jak wydawało się wcześniej, ale nadal było przerażające – długa, niemal pionowa warstwa szarego granitu z nielicznymi pęknięciami i wyrastającymi fragmentami skały. Krasnoludy idące z wami nawet nie zwolniły. Podeszły do ściany, wyciągnęły ręce, łapiąc za kamienne występy, wbiły klamry w ścianę i podciągnęły się bez lin czy kołków tak łatwo, jakby wspinały się po drabinie.

- Więc na górę... – rzucił głośno Wilhelm patrząc na szczyt, choć w jego głosie nie wychwyciliście tej pewności, z którą zwykle mówił.

Mimo wszystko ruszyliście za khazadami. Broch i Wertha szybko i sprawnie, Wilhelm jako ostatni wspierając Heidi w jej poczynaniach. Widać było, że dziewczyna jest zmęczona wędrówką, nie odzywała się zbyt wiele, praktycznie przebywając w towarzystwie Młodego. W trzech czwartych wysokości skarpy nawet krasnoludy musiały zacząć używać lin i kołków. Urwisko wypiętrzało się pod szczytem niczym stopiony wosk na górze świecy, a musieliście szybko pokonać tę przewieszkę.

- Narin, zrób z tym coś. – rzucił Sketti.

Blondwłosy khazad skinął głową i poszedł pierwszy, sięgając tak daleko, jak zdołał, aby wbić kołek. Zawiesił na nim pętlę z liny i usiadł na niej, żeby przybić następny. Powoli, acz solidnie tworzył nowy szlak pośród tych skał, dla was i swoich pobratymców.

Krasnoludy czekając aż kompan skończy pracę rozmawiały swobodnie, z taką łatwością przywierając do lin i opierając się na kołkach, jakby właśnie rozsiadły się przy barze w miłej tawernie, podczas gdy wiatr świszczał wokół nich.
- Spójrzcie tam. - powiedział Sketti Młotoręki, wskazując grubym palcem i podnosząc głos, aby wszyscy go usłyszeli, pomimo huku wodospadu. - Widać stąd Karak Izlor. To trzecia góra z tyłu, za rozszczepionym szczytem Karak Varnrik. NASZEJ twierdzy gobasy nie zajmą. Mój ród to Żelazne Bractwo i Strażnicy Głębin od czasów pradziada mojego pradziada i żaden zielony nigdy się przez nas nie przebił. Nigdy w historii nasza twierdza nie została podbita.
- Sugerujesz, że straciliśmy Karak Hirn z powodu naszej słabości? - spytał Thorgig. Jego głos był zimny niczym wody wodospadu spływające obok. - Powiadasz, że walczyliśmy nie dość ofiarnie?
- Nie, nie, chłopcze. - zreflektował się Sketti, unosząc wolną dłoń. - Nie chciałem obrazić twej twierdzy ani odwagi klanu. Jestem pewien że wszyscy walczyliście jak przystało na prawdziwe krasnoludy. - wzruszył ramionami. - Oczywiście, gdyby na miejscu był któryś z waszych królów, sprawy potoczyłyby się inaczej.
- Teraz obrażasz króla Alrika – rzucił Narin wbijając kolejny kołek.
- Nie czynię tego – zaprotestował Sketti. - Po prostu...
- Jeśli będziesz brnął dalej, Młotoręki. - powiedział Thorgig zaciskając pięści. - Nie ręczę za siebie.
- CISZA!! - warknął Broch.

Krasnoludy przerwały kłótnię i spojrzały w górę. Sponad szczytu urwiska dobiegł, ledwo słyszalny przez ryk wodospadów, odgłos poruszenia. Kilka kamyków minęło was i spadło w stronę jeziora. Wercie wydawało się, że słyszy komendę rzuconą wysokim, surowym głosem, ale nie mogła zrozumieć ani słowa. Cokolwiek to było, nie był to ani głos człowieka, ani krasnoluda.

- Patrol? - spytała Wertha.
Narin, podwieszony niemal na samym szczycie skinął potwierdzająco głową.
- Co robimy, człeczyny? - spytał Thorgig, patrząc po waszych twarzach na zmianę.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Zablokowany