Johnny Szczęściarz
: wtorek, 23 grudnia 2008, 10:25
Po pierwsze chciałbym prosić o komentarze, a mogą być one ostre, bo innych się nie spodziewam.
Po drugie, jeśli opowiadanie wam się podobało, dopiszcie czy chcielibyście drugą część.
I po ostatnie, dziękuję za lekturę.
Czekałem parę dni na komentarze, bez skutku, ponownie więc zatem o nie proszę. Teraz jednak inaczej: Ha Ha! Nie macie nic do zarzucenia? Tekst ideał! Ha! Wiedziałem!!!
Kapitan John Rackham, zwany przez kamratów Johnnym Szczęściarzem, pływał. Niestety, na razie nie po szmaragdowych wodach karaibów. Zanurzał się bowiem w balii napełnionej wodą z mydlinami, na piętrze zamtuza mamy Fratteli w równie osławionym, co plugawym Port Royal na Jamajce.
Korsarz pochylił głowę aby Boney, najładniejsza dziewka w zamtuzie, której cnota warta była czterech pesos za noc, mogła polać mu głowę wodą ze srebrnego dzbana. Dziewczyna usiadła na brzegu balii, tuż za plecami Rackhama, a gdy ten strząsnął z czoła krople wody, położyła dłonie na ramionach mężczyzny i poczęła masować je.
- Ach mój panie. - powiedziała - Jakże miło widzieć cię znów w mych ramionach.
Jak zwykle kłamała.
- Nie narzekałaś na brak towarzystwa - skrzywił się Rackham - Nie było mnie raptem trzy miesiące. Z gachtów, których miałaś co noc, dobry kapitan skompletowałby załogę niejednego okrętu.
- Ależ panie - wyszeptała - cóż ma począć biedna samotna kobieta, pozbawiona ukochanego mężczyzny, na okres tak wielu dni?
Boney paplała dalej, o pół tonu wyżej, co też nie uszło uwadze Szczęściarza. Mówiła zbyt szybko i zbyt głośno, tylko po to, by Rackham nie usłyszał stukotu drewnianej nogi na korytarzu.
- Boney - szepnął - Będziemy mieli gości.
Stukot zbliżał się, a Rackham rozejrzał się dookoło. Pietro zamtuza mamy Fratteli było jedną wielką salą, którą podzielono kotarami na zaciszne alkowy. Tego skwarnego popołudnia nie było wielu gości. Chyba nawet był jedynym klientem. Ciekawe jednak gdzie przepadł jego sługa, Robert...
Z łoskotem trzech podkutych butów i stukotem drewnianej nogi, do alkowy wkroczyło dwóch mężczyzn. Pierwszy był średniego wzrostu, zgarbiony i postarzały. Drugi miał drewnianą nogę, a odziany był w - kiedyś - dostatni, błękitny strój, dziś w cień tego co było dawniej.
- Mynheer Rackham! - zawołał ten z kulasem. - Cóż za miłe spotkanie!
- Szukaliśmy kapitana cały miesiąc - dorzucił ten średni. - I już żeśmy się martwili że nie znajdziemy pana w tych jakże zacnych ulicach portu Royal! Oj, nie będzie to zacna śmierć dla kapitana: leżąc w balii pełnej gównianych baniek mydlanych!
- Po prawdzie - rzekł Rackham - To myślę że wy pierwsi pójdziecie gnić się z diabłem, kamraci...
- A gdziesz to macie broń, panie kapitanie?
Szczęściarz rzucił okiem na Boney. Ladacznica skuliła się pod kotarą.
- To źle żeście posiali broń. - rzekł ten z kulasem. - Bardzo źle...
Piraci wrzasnęli i rzucili się w stronę ofiary, lecz ten był szybszy. Jednym błyskawicznym ruchem przychylił balię, przeważył ją, rzucił się w bok.
Wstał, wymknął się cudem spod ostrza średniego, i biegnąc nago wzdłuż prowizorycznej ścianki wrzasnął głośno na sługę
- Robert! Bywaj tu!
uskoczył gdy zboku rzucił się na niego kulasowicz. Rackham rozjerzał się. Gdzie ta suka mogła ukryć broń !?
- ROBERT! DO MNIE!
pirat ciął wlew z całej siły. Rackham uszedł spod ostrza które opadło na kotarę, rozrywając ją prawie do sufitu.
Coś świsnęło w powietrzu, brzękneło, padając pod stopy Rackhama. Szczęściarz podniósł broń z błyskiem w oku.
Zwinnie wywinął się spod wrażych kling, skoczył w bok, a potem ruszył z młyńcem na piratów. Odbił ostrze holenderskiego pałasza, i ciął po ręku kulasowicza.
- Wyciągać kulasy, stare diabły! - zawołał wesoło.
kulasowicz runął na kapitana ze wzniesioną bronią. Wskoczył na łoże by dosięgnąć Rackhama, a wtedy ten, zszarpnął narzutę i pirat runął na ziemię. Rackham dobił go sztychem, i skrzyżował broń ze średniego wzrostu, zamachowcem.
Teraz poszło szybko. Pirat walił pałaszem jak cepem. Szczęściarz złożył się do zastawy, odpowiedział krótkim ciosem wlew, a potem przerzucił broń do lewej ręki, i chlasnął wroga po oczach.
Był to koniec. Boney wyła ze strachu na uwalanej krwią podłodze, średni żył jeszcze, ale Rackham nie czekał. Wymaszerował z zamtuza w stronę zachodzącego słońca.
CDN
Po drugie, jeśli opowiadanie wam się podobało, dopiszcie czy chcielibyście drugą część.
I po ostatnie, dziękuję za lekturę.
Czekałem parę dni na komentarze, bez skutku, ponownie więc zatem o nie proszę. Teraz jednak inaczej: Ha Ha! Nie macie nic do zarzucenia? Tekst ideał! Ha! Wiedziałem!!!
Kapitan John Rackham, zwany przez kamratów Johnnym Szczęściarzem, pływał. Niestety, na razie nie po szmaragdowych wodach karaibów. Zanurzał się bowiem w balii napełnionej wodą z mydlinami, na piętrze zamtuza mamy Fratteli w równie osławionym, co plugawym Port Royal na Jamajce.
Korsarz pochylił głowę aby Boney, najładniejsza dziewka w zamtuzie, której cnota warta była czterech pesos za noc, mogła polać mu głowę wodą ze srebrnego dzbana. Dziewczyna usiadła na brzegu balii, tuż za plecami Rackhama, a gdy ten strząsnął z czoła krople wody, położyła dłonie na ramionach mężczyzny i poczęła masować je.
- Ach mój panie. - powiedziała - Jakże miło widzieć cię znów w mych ramionach.
Jak zwykle kłamała.
- Nie narzekałaś na brak towarzystwa - skrzywił się Rackham - Nie było mnie raptem trzy miesiące. Z gachtów, których miałaś co noc, dobry kapitan skompletowałby załogę niejednego okrętu.
- Ależ panie - wyszeptała - cóż ma począć biedna samotna kobieta, pozbawiona ukochanego mężczyzny, na okres tak wielu dni?
Boney paplała dalej, o pół tonu wyżej, co też nie uszło uwadze Szczęściarza. Mówiła zbyt szybko i zbyt głośno, tylko po to, by Rackham nie usłyszał stukotu drewnianej nogi na korytarzu.
- Boney - szepnął - Będziemy mieli gości.
Stukot zbliżał się, a Rackham rozejrzał się dookoło. Pietro zamtuza mamy Fratteli było jedną wielką salą, którą podzielono kotarami na zaciszne alkowy. Tego skwarnego popołudnia nie było wielu gości. Chyba nawet był jedynym klientem. Ciekawe jednak gdzie przepadł jego sługa, Robert...
Z łoskotem trzech podkutych butów i stukotem drewnianej nogi, do alkowy wkroczyło dwóch mężczyzn. Pierwszy był średniego wzrostu, zgarbiony i postarzały. Drugi miał drewnianą nogę, a odziany był w - kiedyś - dostatni, błękitny strój, dziś w cień tego co było dawniej.
- Mynheer Rackham! - zawołał ten z kulasem. - Cóż za miłe spotkanie!
- Szukaliśmy kapitana cały miesiąc - dorzucił ten średni. - I już żeśmy się martwili że nie znajdziemy pana w tych jakże zacnych ulicach portu Royal! Oj, nie będzie to zacna śmierć dla kapitana: leżąc w balii pełnej gównianych baniek mydlanych!
- Po prawdzie - rzekł Rackham - To myślę że wy pierwsi pójdziecie gnić się z diabłem, kamraci...
- A gdziesz to macie broń, panie kapitanie?
Szczęściarz rzucił okiem na Boney. Ladacznica skuliła się pod kotarą.
- To źle żeście posiali broń. - rzekł ten z kulasem. - Bardzo źle...
Piraci wrzasnęli i rzucili się w stronę ofiary, lecz ten był szybszy. Jednym błyskawicznym ruchem przychylił balię, przeważył ją, rzucił się w bok.
Wstał, wymknął się cudem spod ostrza średniego, i biegnąc nago wzdłuż prowizorycznej ścianki wrzasnął głośno na sługę
- Robert! Bywaj tu!
uskoczył gdy zboku rzucił się na niego kulasowicz. Rackham rozjerzał się. Gdzie ta suka mogła ukryć broń !?
- ROBERT! DO MNIE!
pirat ciął wlew z całej siły. Rackham uszedł spod ostrza które opadło na kotarę, rozrywając ją prawie do sufitu.
Coś świsnęło w powietrzu, brzękneło, padając pod stopy Rackhama. Szczęściarz podniósł broń z błyskiem w oku.
Zwinnie wywinął się spod wrażych kling, skoczył w bok, a potem ruszył z młyńcem na piratów. Odbił ostrze holenderskiego pałasza, i ciął po ręku kulasowicza.
- Wyciągać kulasy, stare diabły! - zawołał wesoło.
kulasowicz runął na kapitana ze wzniesioną bronią. Wskoczył na łoże by dosięgnąć Rackhama, a wtedy ten, zszarpnął narzutę i pirat runął na ziemię. Rackham dobił go sztychem, i skrzyżował broń ze średniego wzrostu, zamachowcem.
Teraz poszło szybko. Pirat walił pałaszem jak cepem. Szczęściarz złożył się do zastawy, odpowiedział krótkim ciosem wlew, a potem przerzucił broń do lewej ręki, i chlasnął wroga po oczach.
Był to koniec. Boney wyła ze strachu na uwalanej krwią podłodze, średni żył jeszcze, ale Rackham nie czekał. Wymaszerował z zamtuza w stronę zachodzącego słońca.
CDN