[WFRP] Odi profanum vulgus

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

[WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

ODI PROFANUM VULGUS


11 Ulriczeit (październik) 2522 Anno Sigmari

- Niech to szlag. - syknął bosman Luque, estalijczyk o wydatnym brzuchu i wielkich, krzaczastych brawiach. - Orki zablokowały Barak Varr, nie będziemy mogli przybić do brzegu.

Wy z całą pewnością chcieliście wylądować. Dwa miesiące w tej pływającej po morzu trumnie, w której nawet krasnolud musiał pod pokładem schylać głową, doprowadzały was już na skraj szaleństwa.

Barak Varr było krasnoludzkim portem wybudowanym na wysokim urwisku, najbardziej wysuniętym na wschód od Czarnej Zatoki – zakrzywionego pazura wody wdzierającej się głęboko w dzikie tereny na południu Gór Czarnych i Imperium. Zarówno port, jak i miasto mieściły się we wnętrzu jaskini tak wysokiej, że pod jej sklepieniem mogły manewrować i dokować przy zatłoczonych przystaniach najwyższe okręty. Po obu stronach wejścia strzegły piętnastometrowe posągi krasnoludzkich wojowników, stojące na potężnych, kamiennych dziobach statków. Przysadzista, solidna latarnia wznosiła się po prawej stronie, na końcu skalistego cypla. Podobno jej płomień był widoczny z ponad dwudziestu mil.

Jednakże cuda architektury przy wejściu do Barak Varr zasłaniała wam horda koźlich synów – orków, a widok ograniczała gęstwina połatanych żagli, masztów, topornych sztandarów i powieszonych ciał. Zapora wydawała się nie do przebycia. Pływająca barykada z przechwyconych i powiązanych ze sobą okrętów, statków kupieckich, tratw, barek i galer rozciągała się niemal na milę, tworząc przed portem lekko zakrzywiony łuk. Z wielu pokładów unosił się dym, wokół chlupała woda, kołysząc wydętymi ciałami i pływającym śmieciem.

- Widzicie? - odezwał się kapitan Laslande, bretoński kupiec o ekstrawagancko długim wąsie, na którego statek zamustrowaliście w Imperium. - Wygląda na to, że wykorzystywali do budowy każdą zdobycz i każdy przechwycony statek, który próbował tędy przepłynąć. A ja muszę wylądować. Mam do sprzedania całą ładownie przypraw z Indu i chcę podjąć krasnoludzką stal dla Bretonii. Jeśli tego nie uczynię, wyprawa przyniesie straty.

- Kapitanie! - zawołał obserwator z bocianiego gniazda. - Statki za nami.

Laslande wraz z wami odwrócił się i spojrzał ponad relingiem rufy. Z niewielkiej bocznej jaskini wypłynęły dwa małe kutry i tileański okręt wojenny. Pędziły w waszą stronę pod pełnymi żaglami. Drewniane zdobienia zdarto i zastąpiono taranami, katapultami oraz trebuszami. Zdobiącą dziób głowę pięknej kobiety zastąpiono czaszką trolla, a z bukszprytu zwisały, powieszone za szyje, gnijące ciała. Wzdłuż relingu stały orki, gardłowo rycząc bitewne zawołania; wokół nich skakały i skrzeczały gobliny.

Laslande syknął przez zęby.

- Zastawiły pułapkę, nieprawdaż? Chcą nas wziąć w kleszcze. Jak rak. Teraz nie mamy wyboru – odwrócił się, omiótł wzrokiem pływającą barierę, a potem, wołając do swojego pilota wskazał kierunek. - Dwa stopnie na sterburtę, Luque. Prosto w tratwy! Andreoli! Żagle staw!

Podążyliście za spojrzeniem Laslande'a. Sternik obrócił kołem, a bosman wysłał ludzi na maszty, aby rozwinęli więcej żaglowego płótna. Cztery prowizoryczne tratwy, załadowane zagrabionymi beczkami i skrzyniami, unosiły się, luźno związane ze sobą, między pokiereszowanym okrętem Imperium i na wpół spaloną estalijską galerą. Na obu statkach tłoczyły się orki i gobliny, krzycząc i wymachując bronią w stronę statku Laslande'a. Żagle kupieckiego brygu, wypełniając się wiatrem strzeliły jak pistoletowa salwa i statek nabrał prędkości.

- Na stanowiska! - zawołał Laslande. - Przygotować się do odparcia abordażu! Uważać na bosaki!

Zielonoskórzy przeskakiwali nad burtami okrętu i galery, biegnąc po tratwach do miejsca, w którym zamierzał przebić blokadę kupiecki statek. Tak jak przewidział kapitan, połowa z nich wymachiwała nad głową hakami i bosakami. Spojrzeliście do tyłu. Kutry i okręt wojenny zbliżały się; gdyby kupcowi udało się pokonać barykadę, zdołalibyście uciec prześladowcom. Jeśli natomiast zostaniecie schwytani...

- Na Panią, nie! - jęknął Laslande.

Odwróciliście się. Wzdłuż burt imperialnego okrętu wojennego otwierały się kwadratowe luki, przez które wysuwały się czarne lufy dział.

- Rozerwą nas na strzępy. - powiedział kapitan.
- Ale.. ale to są orki – odparł gruby bosman. - Orki nie potrafią celować z dział.
- Czy z takiej odległości w ogóle muszą celować, Luque? - Laslande wzruszył ramionami i spojrzał ironicznie na swego bosmana.
- Nie możemy ich ostrzelać, kapitanie? Zanim oni ostrzelają nas? - bosman nie odpuszczał.
- Zgłupiałeś, Luque? - Laslande popukał się kilka razy palcem wskazującym po czole. Po chwili wskazał na kilka katapult stanowiących jedyną artylerię okrętu. - To za cholerę nie poradzi sobie z imperialną dębiną.

Reine Celeste szybko zbliżała się do blokady. Było już zbyt późno, aby spróbować zwrotu na burtę. Czuliście już zapach zielonoskórych, zwierzęcy smród brudu zmieszanego z wonią śmieci, potu, odchodów i śmierci. Dostrzegaliście kolczyki błyszczące w ich poszarpanych uszach i wiedzieliście okrutne symbole wymalowane krwią na tarczach i poobijanych pancerzach.

- Jakieś pomysły, madame and monsieur? - Laslande spojrzał po was pytająco. Wydawało się że kapitan nie ma już żadnej dobrej koncepcji w zanadrzu.

W pierwszym poście standardowo opiszcie swoich bohaterów i ew. nawiążcie jakiś dialog. Podróżujecie ze sobą dwa miesiące więc 'troszkę' się znacie, aczkolwiek jak bardzo, to już ustalcie między sobą. Miłej i przyjemnej gry życzę :)
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Serge »

Werner Broch

Broch nie mógł się już doczekać, gdy zaokrętują na dobre w Barak Varr. Te dwa miesiące żeglugi to był solidny sprawdzian dla nerwów rosłego najemnika. Od czasu do czasu mijał się na pokładzie (jak i pod nim) z postawną blondynką, która miecz nosiła na pewno nie od parady. Czasem też zamienili kilka słów, jednak traktowali się raczej z dystansem i dość szorstko. Wyglądała na taką, co potrafi robić żelastwem; nie była z tych łagodnych, pięknych panienek co z mieczem wyruszają na trakt. Broch lubił takie kobiety i szanował.

Gdy zagadnięty rankiem kapitan Laslande powiedział że dzisiaj lądują, najemnik odetchnął z ulgą. Wreszcie poczuje ląd pod stopami. Wojownik był wyróżniającą się postacią na Reine Celeste. Nie można było przeoczyć masywnej sylwetki najemnika o kwadratowym torsie, lśniących bielą włosach i szerokiej blizny na prawym policzku, znaczącej twarz mordercy o niebieskich oczach, w których tliła się zimna iskra szaleństwa. Był niezwykle wysoki, dużo wyższy niż przeciętny wysoki mężczyzna. Wszystko emanowało masywnością, budzącą strach siłą, której nic się nie oprze. Miecz o starannie wykonanej głowni przedstawiającej symbol Ulryka miał zawieszony na plecach w specjalnie przygotowanej do tego pochwie ze skóry. W drugiej pochwie spoczywał miecz gilesowski najlepszej elfiej roboty – lekki i śmiercionośny. Najemnik spakował swój plecak i wyszedł na pokład. Morska bryza delikatnie kręciła w nosie, gdy założył hełm z nosalem rozglądając się po okolicy. Ze spokojem patrzył na pływającą barykadę, która unosiła się kilkanaście metrów od statku. W ręku pojawił się miecz, gdy posępnym wzrokiem mierzył oblicza zielonych ścierw.

- Co za zasrane czasy. - mruknął do stojącej obok Werthy wciąż wpatrując się w barykadę. Głos miał gardłowy i szorstki. - Zieloni nie boją się już atakować krasnoludzkich twierdz. Już nic mnie nie zdziwi. - splunął do wody. - Chyba trzeba będzie coś z tym zrobić.

Na słowa kapitana obrócił się i spojrzał na goniący ich okręt i dwa kutry. Skinął porozumiewawczo głową kapitanowi, gdy ten zdecydował się na taranowanie tratew. Powinni się przebić, choć banda zielonych z bosakami i linami będzie chciała im to skutecznie utrudnić. Zerknął na imperialny okręt wojenny który przygotowywał się do wystrzału, po czym do głowy wpadł mu pewien pomysł. Zaczepił Laslande'a i powiedział.

- Przerzuć mnie do nich!
- Co takiego? - spytał Laslande. - Przerzucić cię? Czyś ty zwariował?

Broch zagotował się w środku. Nie lubił gdy ktoś podważał racjonalność jego pomysłów, a już tym bardziej nazywał go szaleńcem.
- Wsadźcie mnie na jedną z tych katapult i przetnijcie linę. A ja już się zajmę tym pływającym ścierwem!
Spojrzał na Werthę.
- Ty zostań tutaj, przydasz się na pokładzie...

- Ty... chcesz żebym cię wystrzelił z katapulty? - dopytywał się Laslande, nie dając wiary swoim uszom. - Jak bombę?

- Gobasy tak robią. - mruknął Broch. - Cokolwiek potrafi zrobić goblin, ja potrafię zrobić to lepiej. – uśmiechnął się szaleńczo.

Wern podszedł do jednej z katapult i wspiął się do jej kosza. Dobył drugiego miecza i siedząc na wyrzutni, wyglądał jak wyjątkowo brzydki buldog.
- Tylko przerzućcie mnie nad relingiem i nie wstrzelcie się w bok okrętu bo pozabijam!
- Postaramy się, panie Broch – odparł szef załogi katapulty.
- Ale... - Wertha zbliżając się do katapulty chciała coś powiedzieć.
- Widzimy się za jakieś dziesięć minut, skarbie – przerwał jej, po czym schylił się i pocałował namiętnie. Nim zdążyła zareagować, krzyknął gardłowo.

- OGNIA!

Załogant pociągnął dźwignię i ramię katapulty wystrzeliło w górę. Broch poleciał w powietrzu długim, wysokim łukiem, zmierzając wprost ku okrętowi. Lecąc, dobył ze swego byczego gardła bojowy okrzyk...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Wertha

Obrazek

Zerknęła z ukosa na postawnego najemnika. Był jednym z tych mężczyzn, których nie sposób przeoczyć w tłumie i nie rozpoznać. Zmarszczyła brwi w wyrazie niezadowolenia i prychnęła.
"Cholerny dryblas" - przemknęło jej przez myśl. Broch najwidoczniej wyczuł wzrok kobiety, gdyż odwrócił się i obdarzył ją lekkim uśmiechem.
"I czego się szczerzysz, dryblasie?" - pomyślała, odwracając głowę.
Choć tego nie okazywała, lubiła go i nawet się jej podobał. Tym bardziej starała się maskować swoją sympatię i nawet przed samą sobą nie przyznawała się do zainteresowania nim. Traktowała Brocha z dystansem, chłodno; jak zwykłego towarzysza podróży.

Nie mogła się doczekać spotkania z krótkonogimi, lubiła i szanowała tych rubasznych brodaczy. Byli dzielnymi wojownikami, honorowymi i dumnymi, poza tym bardziej im ufała niż jakimś wąskodupym szpiczastouchym pedałom. Albo biegającym w kieckach magom. Bab także nie tolerowała, wolała obracać się w towarzystwie mężczyzn.

Podróż już miała dobiegać końca, Wertha nawet zdążyła się ucieszyć z perspektywy szybkiego zejścia na ląd, gdy los znowu spłatał jej figla. Cholerne zielone ścierwa zablokowały port i wątpliwym było, by mogli dobić do brzegu. Co niby, w pław miała płynąć?! Do tego jeszcze ta barykada, zdziwiła się, że te paskudztwa były tak sprytne.
- Co za zasrane czasy - Broch mruknął do stojącej obok Werthy, wciąż wpatrując się w barykadę. Głos miał gardłowy i szorstki. - Zieloni nie boją się już atakować krasnoludzkich twierdz. Już nic mnie nie zdziwi. - splunął do wody. - Chyba trzeba będzie coś z tym zrobić.
- Czytasz mi w myślach
- odpowiedziała cicho. Jej głos także nie należał do przyjemnych i idealnie pasował do topornej kobiety.

Jak na ludzką przedstawicielkę płci pięknej była wysoka i postawna, spokojnie przewyższała inne babki. Nawet na część mężczyzn mogła patrzeć z góry, no chyba że się wyjątkowo trafił taki jak ten tutaj. Znów zmierzyła siwego chłodnym spojrzeniem, nie lubiła, gdy ktoś był od niej wyższy. A on to już wyjątkowo przesadził z tym swoim wzrostem!
Odwróciła się na słowa kapitana. Widok nie spodobał się Wercie, pomasowała w zamyśleniu kark i spojrzała na gotującego się do walki Brocha. Stara, wysłużona klinga spokojnie spoczywała w pochwie na jej plecach, nie spieszyło się kobiecie, by dobywać broni. Oparła ręce o balustradę i nieznacznie przechyliła się do przodu, zerkając na fale.
Płynęli szybko, ale niewiele jej to mówiło. Nie znała się ani na statkach, ani na rządzącej morzem fizyce. Kiedyś chciała się zaciągnąć na jakąś łajbę i zwiedzić świat, jednak ojciec wysłał ją do Szarych Sokołów.

- Nie myślałam, że te zielone ścierwa są tak sprytne - stwierdziła.
Było jasnym i oczywistym, iż wpadli w przemyślaną pułapkę.
- Przerzuć mnie do nich! - usłyszała za sobą.
- Co takiego? - spytał kapitan. - Przerzucić cię? Czyś ty zwariował?
Wertha zaciekawiona wymianą zdań podeszła do mężczyzn. Wojownik wyglądał dziwnie, nie była pewna, czy czasem morskie powietrze mu nie zaszkodziło. Zdawał się być zdenerwowany.
- Wsadźcie mnie na jedną z tych katapult i przetnijcie linę. A ja już się zajmę tym pływającym ścierwem!
Spojrzał na Werthę.
- Ty zostań tutaj, przydasz się na pokładzie...
Odpowiedziała mu skinieniem głowy i skrzyżowała ramiona. Omiotła wzrokiem ludzi zebranych dookoła, miała nadzieję, iż będzie tu więcej osób władających bronią. Westchnęła.

- Ty... chcesz żebym cię wystrzelił z katapulty? - dopytywał się Laslande, nie dając wiary swoim uszom. - Jak bombę?
- Gobasy tak robią
- mruknął Broch. - Cokolwiek potrafi zrobić goblin, ja potrafię zrobić to lepiej. – uśmiechnął się szaleńczo, a Wertha musiała przyznać, iż w jego słowach była jakaś pokręcona logika.

Wern podszedł do jednej z katapult i wspiął się do jej kosza. Dobył drugiego miecza i siedząc na wyrzutni wyglądał jak wyjątkowo brzydki buldog.
- Tylko przerzućcie mnie nad relingiem i nie wstrzelcie się w bok okrętu, bo pozabijam!
- Postaramy się, panie Broch
– odparł szef załogi katapulty.
- Ale... - Wertha zbliżając się do katapulty chciała coś powiedzieć.
- Widzimy się za jakieś dziesięć minut, skarbie – przerwał jej, po czym schylił się i pocałował namiętnie. Nim zdążyła zareagować, krzyknął gardłowo:

- OGNIA!

Załogant pociągnął dźwignię i ramię katapulty wystrzeliło w górę. Broch poleciał w powietrzu długim, wysokim łukiem, zmierzając wprost ku okrętowi. Lecąc, dobył ze swego byczego gardła bojowy okrzyk...
- Kapitanie... - kobieta mruknęła, śledząc wzrokiem lot Werna. - Gdyby jakimś cudem udało mu się przeżyć, proszę mi przypomnieć, abym go zabiła - burknęła.
Ostentacyjnie przetarła rękawem wargi i swym ramieniem ukryła malujący się na ustach lekki uśmiech. Splunęła.
- Dobra! Kto tu umie walczyć, niech ruszy leniwe dupsko do mnie! - krzyknęła. - Jest tu ktoś posługujący się łukiem lub kuszą?

W jej głowie zaczął się układać plan. Nie znała się na walce morskiej, ani nawet nie walczyła nigdy na pokładzie statku. Jednak niektóre odruchy i zachowania były zawsze takie same, niezależnie od miejsca czy rasy.
Wzrokiem wyłowiła postawnych marynarzy i wskazała na nich.
- Ej, wy tam! - zawołała, podchodząc do nich szybko. - Weźcie cokolwiek, czym można rzucić, choćby i ziemniaki.
Marynarze spojrzeli się po sobie zdziwieni i w kącikach ich ust pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Bierzesz się za obiad...? - zadrwił jeden z nich, lecz szybko uciszyła go solidnym lewym sierpowym.
- Do cholery jasnej, słuchać mnie! - warknęła. - Będziecie rzucać w zielone gówna czym popadnie, gdy znajdziemy się wystarczająco blisko!
- Ale po cholerę? - zdziwił się któryś.
Wertha odwinęła się błyskawicznie i wymierzyła kolejny cios. Jednak tym razem nie miała zamiaru uderzyć. Mężczyzna widząc zmierzającą w jego kierunku pięść, odsunął się szybko.
- Właśnie po to - mruknęła. - Jak będą widziały 'coś' lecące w ich stronę, będą starały się tego uniknąć. Tylko potrzebne mi są wasze silne ramiona, by nasze prowizoryczne pociski w ogóle miały szansę dolecieć. Dotarło do waszych durnych łbów, czy mam powtórzyć?!

Spojrzała się na barykadę i malejącą z każdą chwilą odległość. Miała nadzieję, że ich przeciwnicy rzeczywiście na chwilę się zawahają, gdy zaczną czymś w nich rzucać. I potrwa to na tyle długo, by statek miał szansę się przebić. Nie była pewna, co planują te ścierwa. Zniszczyć, okręt nim podpłynie? Zeskoczyć na pokład i rozpocząć rzeź?
- Nie, to bez sensu, nie uda się nam - mruknęła cicho pod nosem i pokręciła głową.
Powoli i leniwie sięgnęła lewą ręką ponad ramieniem, złapała rękojeść swej klingi i wysunęła stare ostrze z pochwy. Zważyła miecz w dłoni, jak zawsze leżał idealnie, gotowy do walki.
- Mnie tak łatwo nie dostaną. - uśmiechnęła się.

Była ciekawa, co się stało z Brochem i jak sobie radzi. Byłoby to wielka strata, gdyby zginął, lecz gdyby mu się udało cokolwiek zdziałać, cóż... Uśmiechnęła się lekko; bogowie zazwyczaj sprzyjali wariatom.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Wertha

Patrzyłaś pustym wzrokiem jak Broch rozpłaszczył się na rozpiętym płótnie głównego żagla i zsunął na pokład, wprost w kłębowisko orków. Zarówno ty, jak i załoga katapulty wyciągnęli szyję, usiłując w zamieszaniu odnaleźć potężnego najemnika, ale widzieliście tylko kotłowaninę zwalistych zielonych cielsk oraz unoszące się i opadające ogromne tasaki z czarnego żelaza. Chwilę potem orki przestały walczyć i chaotycznie rozbiegły się po pokładzie.

- Czy on nie żyje...? - spytał Laslande patrząc na ciebie z nadzieją.

- Chciałbyś! - prychnęła i spojrzała na kapitana pogardliwie. - Takich jak on byle ścierwa nie zabiją.
Nie wątpiła w swoje słowa. Odwróciła się i wróciła do ustawiana ludzi na pokładzie.

- Uderzamy! - z góry rozległ się głos obserwatora.

Z ogłuszającym trzaskiem statek kupiecki wbił się w szereg tratw, rozbijając drewno, rwąc liny i wyrzucając beczki, skrzynie oraz rozbiegane orki w zimną, ciemną wodę. Dokładnie po jego prawej stronie burta okrętu uniosła się niczym mur twierdzy. Luki armatnie imperialnego okrętu zrównały się poziomem z pokładem brygu Laslande'a.

W powietrzu świsnęły bosaki. Schyliłaś się w samą porę, unikając trafienia hakiem w ramię. Zginęło dwóch marynarzy. Ostrza drągów wbiły się w reling, pokład i żagle. Statek, płynąc, napinał przywiązane do nich liny. Załoga Reine Celeste siekła powrozy siekierami i kordelasami, ale była ich niezliczona ilość.

Nagle twoich uszy dobiegł potężny wybuch i jedno z dział okrętu, nie dalej jak piętnaście metrów od ciebie zasłonił biały dym. Kula armatnia, mknąca gdzieś na wysokości głowy człowieka, rozerwała drabinkę linową na statku. Przełknęłaś ślinę, wyglądało na to, że Broch poniósł porażkę.

- Abordaż! - warknął Laslande.

Statek kupiecki przebił się przez linię orków i znalazł wewnątrz barykady, ale zwalniał gwałtownie, powstrzymywany ciężarem uczepionych bosakami tratw i reszty statków. Ciągnięty przez liny imperialny okręt obracał się, a jego działa pozostawały wymierzone w statek Laslande'a; potwory, niczym wzburzone fale, wspinały się po linach i burtach, przewalając się nad relingiem. Ludzie różnych ras rąbali, siekli i ostrzeliwali odwiecznego wroga: Tileańczycy w obcisłych czapkach i workowatych spodniach, Bretończycy w pasiastych pantalonach, przybysze z Arabii, Indu i dalszych stron – wszyscy walczyli gnani, zrodzoną ze strachu, desperacją.

Nie było odwrotu, a poddanie się oznaczało trafienie do orczego kotła na gulasz. Uniknęłaś ciosu tasakiem, który mógłby cię rozciąć na pół, i cięłaś zwalistego przeciwnika przez kark. Z boków zaatakowały dwa gobliny. Zabiłaś jednego swym mieczem, drugiego odrzuciłaś kopniakiem i przeszyłaś po chwili jego gardziel na wylot.

Kolejna seria wybuchów wstrząsnęła statkiem i pomyślałaś, że orkom udało się, jakimś cudem, oddać dokładną salwę. Odruchowo zerknęłaś na okręt wojenny. Z luków armatnich bił dym, ale, co dziwne, nie nadlatywały pociski. To było bardzo dziwne.

Ruszyłaś pokładem w miejsce gdzie skoncentrowała się największa liczba walczących. Po kilku krokach drogę zastąpił ci przeciwnik z którym nie mogłaś się mierzyć – przynajmniej pod względem fizycznym. Nie wiadomo skąd wyrósł przed tobą ponad dwumetrowy potwór. Bestia była niemal trzykrotnie cięższa, miała ramiona ze cztery razy grubsze od twoich nóg. Ze zwieszonej szczęki czarnego orka wystawały popękane kły. Stwór cuchnął jak świński zad.

Szalone, czerwone ślepia płonęły furią, gdy, rycząc, wziął zamach tasakiem z czarnego żelaza i ruszył na ciebie z niebywałą wręcz szybkością.

Serge nie odpisuje.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Wertha

Na pokładzie panował chaos... i to dosłownie Chaos. Czegoś takiego się zupełnie nie spodziewała, jednak walka na lądzie i na morzu bardzo się od siebie różniły. Może samo machanie mieczem pozostawało bez większych zmian, jednak taktyka ją przerosła. Starała się unikać wzroku innych, by nie dostrzegli cienia strachu w jej oczach.
- Plugawe ścierwa! - wrzeszczała, gdy kolejne ciała padały trupem pod jej nogi. - Wyślę was do waszych śmierdzących bogów!

Kobieta wyglądała, jakby przez całe swoje życie nie robiła nic innego poza wojaczką. I w sumie taka była prawda. Z pełną siłą i impetem napierała na wroga i choć co chwilę jakiś zielonoskóry padał martwy na pokład, nie było widać końca ich fali. Czuła, że tym razem to już koniec, nie zdoła pomóc tym ludziom. Postanowiła jednak, że nim zginie, zabierze ze sobą tylu przeciwników, ilu zdoła.
Skierowała się w stronę walczącej grupki, gdy nagle coś zagrodziło jej drogę. To COŚ sprawiło, iż z ust Werthy wymsknęło się krótkie, acz treściwe:
- O, kurwa...
i na krótką chwilę kobietę zatkało.

Na szczęście doszła do siebie na tyle szybko, by uniknąć pierwszych ciosów. Ciemna kupa mięśni, która wyrosła przed kobietą, zdawała się móc zmiażdżyć Werthę jedną ręką. Najemniczka zmarszczyła brwi, zacisnęła zęby i wzmocniła swój uścisk na rękojeści miecza. Nie robiła żadnych paradnych młynków ostrzem, jak ci debile, okrzykujący siebie wojownikami. Wzięła głębszy wdech i ledwo zdążyła odskoczyć, gdy przeciwnik znów na nią runął z zaskakującą szybkością.
"Drugi raz nie dam się zaskoczyć" - pomyślała. Ostrze chybiło zaledwie o kilka centymetrów.

Nie miała szans go pokonać, ani zepchnąć. Mogła jedynie unikać jego ciosów i cofać się... aż do burty. Gdyby tak udało jej się podejść do samej barierki, tam wywinąć i stanąć za dryblasem? Mogłaby go kopnąć lub z bara popchnąć, a przy odrobinie szczęścia straciłby równowagę i wleciał prosto do lodowatej wody. Na chwilę obecną nie widziała dla siebie innych możliwości, może bogowie zechcą jej sprzyjać w tym szaleństwie?
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Wertha

Uskoczyłaś i wykonałaś kontrujące cięcie, ale ork był szybki i odbił twój miecz. Rozległ się kolejny huk i kula armatnia przebiła reling trzy metry na lewo od ciebie, wbijając się w gęstwę walczących i zabijając zarówno kupców, jak i orki. Krew - czerwona i czarna - mieszała się na śliskim pokładzie. Odbiłaś kolejne cięcie, czując wstrząs w całym ramieniu aż po bark. Za twoimi plecami padł rozrąbany na dwoje, szef załogi katapulty.

Kolejna seria wybuchów wstrząsnęła statkiem i pomyślałaś, że orkom udało się, jakimś cudem, oddać dokładną salwę. Odruchowo zerknęłaś na okręt wojenny. Z luków armatnich bił dym, ale, co dziwne, nie nadlatywały pociski. Ork zamachnął się ponownie. Odskoczyłaś do tyłu, potykając się o ciało szefa strzelców. Wylądowałaś płasko na plecach, w kałuży krwi.

Ork parsknął i uniósł topór nad głową.

Spowity kulą ognia okręt wojenny eksplodował z potężnym hukiem. W powietrze poszybowały drzazgi, kawałki lin i strzępy orczych ciał. Fala uderzeniowa zwaliła z nóg walczących na pokładzie kupieckiego statku. Miałaś wrażenie, jakby bębenki w twoich uszach przebiły kolce. Ork zachwiał się nad tobą i spojrzał, zaskoczony, na swą pierś. Spomiędzy żeber wystawał mu ociekający posoką armatni wycior. Stwór runął na twarz kilka.

Odtoczyłaś się na bok i poderwałaś na nogi, spoglądając w stronę okrytego płomieniami wojennego okrętu. A zatem Brochowi mimo wszystko się udało. Tylko za jaką cenę? Najemnik, z pewnością, nie mógł przeżyć.

Z wnętrza ognistej kuli wynurzył się główny maszt okrętu i runął na pokład kupieckiego brygu niczym ścięte drzewo; po opadającym drzewcu na wpół biegła, na wpół wspinała się potężnie zbudowana postać o skórze na twarzy czarnej jak żelazo, dymiącym płaszczu i siwych włosach. Szczyt masztu rąbnął w reling handlowego statku, miażdżąc grupę goblinów, które właśnie wstawały na nogi. Z dzikim okrzykiem Broch zeskoczył z improwizowanego trapu na śródokręcie, prosto w środek zgrai orków, które, pomimo ciężkich strat, spychały załogę Laslande'a w stronę kasztelu.

Najemnik okręcił się w powietrzu zabijając kilku zielonych, po czym znalazł się przy tobie. Załoga wciąż nacierała na zaskoczone orki. Niestety, stwory nadal napływały z tratw, a statek nadal tkwił unieruchomiony w sieci bosaków i przyszpilony w miejscu przez zwalony maszt okrętu.

- Trzeba odciąć liny i usunąć maszt! - krzyknął w waszą stronę Laslande, przebijając na wylot kolejnego goblina.

Przedzieraliście się do przodu wysyłając do Gorka i Morka kolejnych kilku gobasów i cztery orki. Kapitan wykrzyczał rozkaz w czterech językach tak, aby zrozumiała go cała załoga i wszyscy odstąpili, siekąc liny i wspólnym wysiłkiem próbując zepchnąć maszt okrętu wojennego za reling sterburty. Tymczasem zielonoskórzy zbierali się by was powalić.

- Osłaniajcie nas, musimy usunąć to kurestwo z pokładu! – warknął Laslande, wskazując zakrwawioną szpadą na powalony maszt.

Dwa razy nie trzeba było wam powtarzać; tuzin zielonych już zbliżał się do was wykrzykując jakieś plugastwa...

Teraz możecie puścić wodze fantazji i wysłać paru orczych synów na tamten świat :D
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Dzielni, acz z lekka stuknięci i nawet bardzo szaleni - Najemnicy.

Siwy olbrzym pędził co sił w nogach po opadającym maszcie z dzikim uśmiechem na twarzy. Na jego czarnej, osmolonej twarzy wyróżniały się jedynie białe zęby i białka oczu, gdy z dzikim okrzykiem bojowym na ustach zeskoczył, lądując z wysuniętą do przodu bronią na pokładzie Reine Celeste. Kilka szybkich cięć i cztery gobliny z rozrąbanymi kręgosłupami, nogami i karkami, padło natychmiast. Gdy Broch pędem ruszył w kierunku najemniczki, od półtoraka i gilesa zginęło kolejnych trzech.

- Niezła bijatyka, nie, Wertha? - szalony uśmiech nie znikał z jego czarnej od sadzy twarzy.
- Zaczynałam podejrzewać, żeś tam poległ, olbrzymie - powiedziała beznamiętnie kobieta, przeszywając na wylot orka.
Broch parsknął i wypatroszył kolejnego przeciwnika.
- Nie ma szans. Głupie orki zebrały cały proch na pokładzie armatnim. Odrąbałem jeden paskudny, zielony łeb i wsadziłem do paleniska, aż zgorzał! - zaśmiał się okrutnie, ścinając jednocześnie dwa gobliny. - A potem cisnąłem nim wzdłuż linii armat, jakbym grał w kręgle. To załatwiło sprawę! Ulryk się dzisiaj raduje! - szaleńczy, dudniący śmiech rozniósł się po całym pokładzie. Oczy siwego najemnika płonęły furią, gdy odpierał ataki dwóch kolejnych przeciwników.

Kobieta słysząc jego słowa i szaleńczy śmiech, zatrzymała się na chwilę i spojrzała na mężczyznę z lekkim zwątpieniem w oczach. Wielki miecz ze świstem przeciął powietrze nad jej głową, rozpruwając gardło jakiegoś zielonoskórego. Wertha nawet nie mrugnęła.
- Bogowie sprzyjają takim jak ty - mruknęła.
- To znaczy? - zdziwił się i sam na chwilę przystanął.
- Nieważne - odpowiedziała, uśmiechając się dziwnie.
Odepchnęła Brocha na bok i zatopiła ostrze miecza w piersi goblina. Mrucząc coś o cholernych ścierwach Chaosu, rozpędziła się i waląc barkiem w przerośniętego orka, posłała go na dno ciemnej wody. Najemnicy świetnie się bawili, lecz w końcu przeciwników zaczęło ubywać.
- Psia ich cholerna jebana mać! - zezłościła się kobieta, która właśnie zaczęła się rozkręcać. - Broch, zrób sobie przerwę, co?!

Posępny, szalony śmiech najemnika rozniósł się po pokładzie, gdy rąbał kolejne zielone ścierwa.
- Niedoczekanie, Wertha! - warknął, ustępując najemniczce, by ta wyprowadziła kolejny cios w miękki brzuch gobasa. Trzeba przyznać, że działali niczym dobrze zgrany duet, wycinając w pień tuzin orków. Albo dwa, Broch stracił już rachubę. - Jak to się skończy, napijemy się krasnoludzkiego Bugmans'a. Mam nadzieję, że w piciu jesteś tak mocna jak w walce. - uśmiechnął się patrząc jej prosto w oczy. Oba miecze Brocha poruszały się szybciej, niż ludzkie oko mogło nadążyć zaobserwować.

- Wątpisz we mnie? - zapytała, mrużąc gniewnie oczy i marszcząc nos. Dolne powieka zadrgała nerwowo.
Mordercze spojrzenie przeniosła na trójkę nadbiegających z okrzykiem bojowym goblinów, którzy wymachiwali śmiesznymi pałkami. Stanęli gwałtownie, upuszczając broń, krzyknęli i w panice zawrócili, drąc się przeraźliwie. Najemniczka zaśmiała się cicho.
- Kończ, bo mam z tobą do pogadania - mruknęła, wiercąc Brocha spojrzeniem.
Nie zapomniała o tym pocałunku, ani o obietnicy, że jak wróci żywy, to sama go wyśle na tamten świat. Choć jak teraz patrzyła na jego ruchy i walkę, wątpiła, by była w stanie tego dokonać. Westchnęła, obietnica to obietnica...

- Brrr, przestraszyłem się – odrzekł ironicznie, a jego ciało przeszył teatralny dreszcz. Nie przeszkodził mu to zablokować ataku kolejnych dwóch śmierdzących orków. Odbił miecz i pałkę, a potem odciął jednemu rękę powyżej łokcia, a drugiego pozbawił łba. Czarna jucha wylądowała na, i tak czarnej od sadzy, twarzy najemnika.
- Szkoda że nie poznaliśmy się wcześniej, przydałabyś mi się w moich Nocnych Wilkach, chociaż nie wiem, czy moi ludzie słuchaliby rozkazów kobiety – ostatnie słowa były swoistą prowokacją. Broch przez te dwa miesiące zdążył poznać jak łatwo wjechać Wercie na honor. Choć teraz oczywiście żartował, czekając, co odrzeknie najemniczka.

Bez słowa uprzedzenia kobieta odwróciła się, mierząc proste cięcie w jego głowę. Szczęście, że spodziewał się po niej wszystkiego, włącznie z taką zagrywką, gdyż bez większych problemów odbił opadające ostrze. Wertha, nadal nic nie mówiąc do Brocha, wyprowadziła kilka kolejnych ataków. Musiał się nieźle sprężać, by radzić sobie z nacierającą na niego i stale przyspieszającą najemniczką oraz natrętnymi gobasami, które niewiele rozumiały z tego wszystkiego, ale widząc dla siebie szansę, zdwoiły swe siły w próbie powalenia go.
Najemniczka poczekała na dogodny moment, postawiła nogę między nogami mężczyzny i natarła, niemal wytrącając go z równowagi i przewracając. Ale przecież nie chciała mu zrobić krzywdy i narazić na śmierć. Prawda?

Broch z nieschodzącym z japy uśmiechem blokował kolejne spadające uderzenia Werthy i ciosy nadchodzące z obu boków, patrząc cały czas w oczy blondynki. Jednocześnie gilesem sprawnie blokował ataki kolejnych wrogów napierających na niego zewsząd; teraz skupiony był jedynie na nacierającej kobiecie – wydawało się, że była sto razy lepsza od każdego orka, którego łba pozbawił wojownik. Sam chwilowo nie przejmował inicjatywy w tym 'sparingu'; przynajmniej na razie – niech najemniczka nacieszy się sytuacją, gdy spycha masywnego najemnika, podczas gdy on bawił się wręcz wybornie przewidując każdy jej ruch. Trzeba przyznać, że to była pierwsza sytuacja, w której walczył z wrogami i jednocześnie sparował z towarzyszem. I zajebiście mu się to podobało. Gdy wolną przestrzeń wokół siebie ocenił na kilka kroków od relingu burty, postanowił przejść do ofensywy. Przeszywając kolejnego gobasa, zmienił styl walki na estalijską szermierczą – tego Wertha spodziewać się nie mogła. Uderzył z niesamowitą wręcz siłą z góry dwa razy, najemniczka zblokowała ciosy cofając się do tyłu. Może i wyglądała na silną, ale siły tyle co stu czterdziesto kilowy najemnik mieć nie mogła. Wykorzystując moment, gdy podnosiła miecz, chwycił za jej prawą dłoń i błyskawicznie przyciągnął do siebie. Musiała poczuć jego tytaniczną siłę.

- Nieźle napierdalasz, ale poczekajmy na bardziej sprzyjające warunki do sparingu. Chyba nie masz nic przeciwko, nie? - rzucił w chwili, gdy oboje niemal w tym samym momencie przeszyli nacierających przeciwników.
- Niech będzie, że tym razem ci ustąpię. Nie chcemy przecież, by się przerośniętej dzidzi stała krzywda - zadrwiła.
Wiedziała, iż w normalnych warunkach nie będzie miała nawet cienia szansy z nim wygrać. I bardzo go za to znielubiła.
- Tym razem i każdym następnym – uśmiech nie znikał z gęby Brocha. Na uwagę o przerośniętej dzidzi odparł. - No nie zdzierżyłbym, gdyby coś ci się stało. - i znów obdarzył ją tym ironicznym uśmiechem.
Krew się w kobiecie zagotowała i obiecała sobie, że jeszcze mu się za te wszystkie drwiny odpłaci. W swoim czasie i przy jakiejś sposobności...
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Post pierwsza klasa. BRAWO! Oby więcej takich upków; właśnie dlatego uwielbiam prowadzić dla ekstraklasy Graczy tego forum :D

Wertha & Broch

Wśród orków i goblinów zapanowało przerażenie; rozpaczliwie próbowały usunąć przyczynę swego strachu czyli waszą dwójkę. Im bardziej się jednak starały, tym szybciej ginęły, wchodząc sobie nawzajem w drogę i pod ostrza waszych broni. Uzupełnialiście się skutecznie dziesiątkując nacierające grupy wrogów. Z każdym kolejnym trupem odczuwaliście również coraz większe zmęczenie. Pokład pod waszymi stopami szybko zrobił się śliski od czarnej krwi, a ciała napastników piętrzyły się powyżej waszych piersi.

Z trzaskiem i chrobotem pękającego drewna załoga kupieckiego statku zepchnęła wreszcie maszt z relingu. Liny od bosaków pękły z jękiem niczym puszczona cięciwa łuku i uwolniona Reine Celeste pomknęła naprzód, prostując się wraz z podmuchem wiatru.

Załoga, wrzeszcząc radośnie, powróciła do walki z niedobitkami orków i goblinów. W kilka sekund było po wszystkim. Wytarliście ostrza i spojrzeliście za siebie. Zobaczyliście jak trzy statki pościgowe orków zderzają się ze sobą, próbując jednocześnie przemknąć przez wyrwę w blokadzie. Na pokładach rozbrzmiał ryk wściekłości i trzy załogi zaczęły wycinać się nawzajem, podczas gdy ich łodzie grzęzły w masie tratw, lin i pływających szczątków.

Obok pogrążonych w bijatyce, przykryte wielkim kłębem czarnego dymu, powoli tonęły w wodach zatoki pozostałości imperialnego okrętu. Orki na zaporze szybko odcinały tonący okręt, aby nie pociągnął za sobą innych.

Kapitan Laslande podszedł do was i ukłonił się nisko. Wzdłuż jego prawego przedramienia biegła głęboka, cięta rana.

- Moi drodzy, zawdzięczamy wam bardzo wiele, jeśli nie wszystko. Ocaliliście od zagłady nas i nasz ładunek. Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni. Jeśli możemy się w jakikolwiek sposób odwdzięczyć, jesteśmy gotowi spełnić każde wasze życzenie. - Laslande spojrzał na was uśmiechając się delikatnie i krzywiąc zaraz po tym, gdy poruszył prawą ręką.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Serge »

Wertha & Broch

Walka zamieniła się już tylko w wymianę cięć i parowań. Tu decydującą rolę odegrała siła Werthy i Brocha, a następnie liczebność załogi. Po śmierci ostatniego z goblinów, Broch rozgniótł jeszcze dla przyjemności czaszkę jakiegoś podrygującego w konwulsjach zielonego, po czym wyczyścił dokładnie oba miecze i schował do pochew.
- Nie ma to jak dobra walka. - rzekł uśmiechając się szeroko.

W końcu podszedł kapitan i zaczął coś mówić o wynagrodzeniu. Broch spojrzał na Werthę. 'Dajcie mi jakąś kajutę i tę blondyneczkę w seksownej bieliźnie. Albo bez niej', pomyślał, jednak powstrzymał się ostatecznie od wygłoszenia publicznie swych myśli. Kobiecie mogłoby się to nie spodobać, zwłaszcza że wokół tyle chłopa.

- Hmm – Broch przetarł czarną od sadzy twarz. - Możecie mi dać miskę wody i następna beczułkę piwa, już prawie skończyłem tę, co zostawiłem na dole. Poza tym jesteś mi krewny jakieś pieniądze kapitanie i chyba o tym wiesz. Możesz dorzucić coś ekstra za tę ekstra pomoc. A ty co chcesz Wertha?

- Kąpiel - odpowiedziała bez zastanowienia. - Mogę walczyć lepiej niż niejeden mąż, ale nie muszę tak samo śmierdzieć.
To stwierdzając splunęła i przetarła spocone czoło rękawem. Oparła się o balustradę, to był długi i męczący dzień, a znając jej szczęście, pewnie nieprędko się skończy. Rzuciła okiem na ranę kapitana.
- Zająć się tym, czy masz jakiegoś znachora? - zapytała. - Ech, pewno macie tam jakiegoś łatajdziurę... Więc kąpiel i ciepły posiłek, bom głodna jak wszyscy wilcy.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Laslande skinął głową, po czym szepnął coś do ucha bosmanowi. Gruby mężczyzna popędził do kajuty kapitana, po czym wrócił z małym zawiniątkiem. Bretoński kupiec rozwinął jedwabny kawałek materiału, a waszym oczom ukazały się dwa oszlifowane półprzezroczyste kamienie o delikatnej zielonej barwie.

- To jadeit, każdy z tych kamieni wart jest dwieście pięćdziesiąt koron. Przyjmijcie je na znak naszej wdzięczności za to, co żeście uczynili. Z pewnością nie poradzilibyśmy sobie tak dobrze, gdyby nie wasza pomoc w walce z tym ścierwem.
– powiedział Laslande wręczając wam po kamieniu. Nie były większe niż pół kciuka krasnoluda. Chwilę później spojrzał na swą ranę i krzyknął. - Heinze! Chodź tu i zobacz co da się z tym zrobić.

Starszy mężczyzna, który dał się wam już poznać jako medyk na Reine Celeste, szybkim krokiem zbliżył się do kapitana i chwilę później obaj oddalili się by mógł opatrzyć ranę Laslande'a. Wy wciąż pozostając na pokładzie spoglądaliście w dal. A w oddali widać było tratwy i szalupy orków, które ścigały statek od strony pływającej barykady, aż w końcu zaprzestały pogoni i zostały z tyłu. Gdy Reine Celeste zbliżyła się otwartego wejścia do jaskini Barak Varr, musieliście kluczyć wokół falochronu pomiędzy na wpół zatopionymi wrakami orczych statków. Kapitan Laslande pośpiesznie odpowiedział na sygnały wysłane ze szczytu latarni. U jej stóp przyglądały wam się z umocnionych stanowisk załogi krasnoludzkich kanonierów o ponurych obliczach. Krasnoludzcy murarze uwijali się, naprawiając wielką dziurę wybitą w boku budowli. W tym samym czasie Wertha zażywała odprężającej kąpieli, a Broch doprowadził swoją twarz i całego siebie do wyjściowego wyglądu. Po około godzinie pojawiliście się znów na pokładzie.

Rozejrzeliście się z podziwem, gdy Reine Celeste przemknęła do portu pomiędzy dwoma posągami i pogrążyła się w cieniu jaskini. Piękno groty i jej niesamowite rozmiary wprost oszołamiały. Ogrom sprawiał, że z miejsca, w którym się znajdowaliście, nie sposób było dojrzeć jej ścian.

Z ciemności pod sklepieniem wynurzały się setki grubych łańcuchów. Na końcu każdego wisiała ośmiokątna latarnia wielkości szlacheckiego powozu. Latarnie świeciły równym, żółtym światłem, pozwalającym statkom znaleźć drogę do doków.

Port zajmował przednią połowę jaskini – szeroki, zakrzywiony front, z którego wystawały kamienne przystanie. Zostały wybudowane z typową krasnoludzką dokładnością, rozstawione równo i idealnie umiejscowione, aby zapewnić statkom możliwie rozległe pole manewru. Na kotwicy stało tu obecnie około trzydzieści statków, choć miejsca wystarczyłoby przynajmniej dla osiemdziesięciu.

Za portem wznosiło się kamienne miasto. Ze zdziwieniem dostrzegaliście tak typowe dla ludzkiego rodzaju budowle, jak domy i sklepy. Wznosiły się wśród szerokich alei pod ukrytym w cieniu sklepieniem jaskini. Krasnoludy nadały wszakże tym konstrukcjom ze świata na powierzchni własną formę. Nigdy wcześniej nie widzieliście bardziej przysadzistych, masywniej zbudowanych budynków. Wszystkie z szarego jak stal granitu, ozdobione po szczyt dachu zawiłą, krasnoludzką geometryczną symboliką. Nawet najmniejszy dom wyglądał tak, jakby mógł wytrzymać trafienie z solidnego działa.

Gdy zbliżaliście się do brzegu, maleńki krasnoludzki parostatek, łódka z kotłem zaledwie, podpłynął, buchając dymem, a później skierował Reine Celeste do wolnej przystani. Od doków dobiegły was wiwaty, kiedy załoga rzuciła liny i wysunęła trap. Niemal stuosobowy tłum chciał powitać kapitana Laslande'a i jego załogę schodzących z pokładu. Większość stanowili khazadzi, ale była też wśród nich spora liczba ludzi.

Mistrz portu, gruby krasnolud w rozciętym dublonie i bryczesach, wyszedł naprzód i przemówił mimo ogólnej wrzawy, gratulacji i powitań.

- Witaj, kapitanie. Witaj. Jesteście pierwszym statkiem, który przybił tutaj od trzech tygodni! Od czasu, gdy przeklęte orki ustawiły swoją barykadę. To wielki wyczyn, sir.


Laslande odwrócił się w waszą stronę.

- To oni tego dokonali, sir. Bardzo przysłużyli się w walce z zielonymi.
- A zatem jesteśmy Waszymi dłużnikami, wojownicy. – powiedział mistrz portu, kłaniając się nisko. Następnie bez większego ociągania się, wyciągnął księgę portową i przystąpił do interesów. - Co przywozicie, sir?
- Przywożę cynamon i inne przyprawy z Indu. - powiedział z dumą Laslande. - A także olej palmowy, wzorzyste kobierce z Arabii i nieco koronkowych czepców dla dam. Bardzo piękne, nieprawdaż?

Uśmiech mistrza portu zgasł mu na ustach, a wiele osób w tłumie zamilkło. Zapanowała niezręczna konsternacja.
- Przyprawy?! Wszystko co macie to przyprawy?! - warknął z wyrzutem mistrz portu.
- Oraz kobierce i czepce.
- Przyprawy – prychnął mistrz. - Co nam z przypraw, jeśli nie mamy mięsa? Nie da się uwarzyć posiłku z pieprzu i soli.
- Monsieur, ja...
- Orki blokują port od trzech tygodni?
- wtrącił się Broch. - Co jest z wami? Dlaczego nie zmietliście ich z wody?

Zanim mistrz portu zdołał odpowiedzieć, odezwał się krasnoludzki żeglarz z brodą i włosami splecionymi w poczerniałe smołą warkocze.

- Przeklętym przez Grungniego zielonoskórym poszczęściło się i zatopiły jeden z naszych pancerników, a drugi przewozi krasnoludy na Północ, do Imperium, by walczyć z niedobitkami Chaosu.
- To prawda. - powiedział mistrz portu. - Gdy tak wielu wyruszyło wspierać Imperium, ledwo wystarcza nam krasnoludów i statków, aby powstrzymać orki przed wdarciem się do portu, nie mówiąc już o przegnaniu ich. Rozsiadły się także przy wejściach od strony lądu. Jesteśmy otoczeni od ziemi i morza... - mistrz pokiwał głową. - Lepiej by było, gdybyśmy zostawili ludzi z ich własnymi problemami. Orki wykorzystały wyjazd klanów i zbierają się na całych Zlych Ziemiach. Wiele mniejszych twierdz i ludzkich miast padło od miecza i ognia. Nawet Karak Hirn jest stracone. Inne twierdze zamknęły się szczelnie, dopóki nie staną w pełnej sile. A wam przyjaciele – spojrzał po was. - radziłbym znaleźć jakieś miejsce na spoczynek, choć życzę powodzenia. Miasto jest po brzegi wypełnione uchodźcami ze Złych Ziem, ze wszystkich twierdz i ludzkich miast. W sumie nie ma tu łóżka do wynajęcia za żadną cenę, a i niewiele do jedzenia, ale może jakoś dacie sobie radę.

Gdy khazad odszedł, Laslande wypłacił wam waszą dolę za pracę na pokładzie – w sumie dwadzieścia koron na głowę. Następnie pożegnał was i oddalił się na statek, celem rozładunku towaru. Wy zostaliście we dwoje na przystani, zastanawiając się co dalej.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Wspaniali bohaterzy!

Przyjął kamyk, lecz najbardziej był szczęśliwy, że wreszcie stanie na suchym lądzie. Owszem, pływał już wielokrotnie do Barak Varr i niejedno wiedział o marynarskim rzemiośle, ale zawsze gdy schodził po trapie w dół odczuwał ulgę. Jak zwykle stał na dziobie statku, kiedy mijali posągi krasnoludzkich wojowników strzegące wejścia do portu.

„Wreszcie wśród khazadzkich wojowników, choć do domu daleko” - pomyślał. Przyglądając się portowi i zacumowanym jednostkom, zauważył że nie ma wśród nich prawie żadnych okrętów wojennych. Parę karawel, hulków, dwie średnie kogi a reszta to sama drobnica. Odebrał zapłatę od Laslande’a, klepnął go z uznaniem po ramieniu i rzekł:

- Może jeszcze kiedyś się spotkamy, kapitanie. Powodzenia!

Słowa kapitana portu zasępiły go. Domyślał się już wcześniej, że coś musi być nie tak, ta blokada nie powinna przetrwać dnia, nawet gdyby załoga twierdzy była należycie obsadzona. Z drugiej strony, skoro zieloni zdołali zatopić jeden z pancerników, to znaczy że nad ich brygiem czuwał sam Ulryk. Na wieści, że także lądowe wyjścia z twierdzy są blokowane przez zasrane gobliny, aż zazgrzytał zębami ze złości. Gryzło go, że banda zielonych gównojadów blokuje Bramę Południa. Psiakrew, przecież to było nie do pomyślenia! Jak krasnoludowie mogli do tego dopuścić!

Gdy wszyscy rozeszli się w swoją stronę, Broch wyciągnął finezyjnie wykonany miecz z symbolem Ulryka na głowni. Rozmyślał o czymś przez chwilę.
- Chodź, Wertha – powiedział w końcu, odwracając się w stronę miasta i unosząc swój miecz. - Pora się napić i zwolnić kilka łóżek.

- Chwila - burknęła.
Złapała pierwszego lepszego za chabety i wzięła na spytki. Broch bez większych problemów usłyszał, o co kobieta wypytuje jednego z napotkanych ludzi.
- Chłopak, mniej więcej mojego wzrostu... eee... blondyn... niebieskie oczy... eee... dość duży nos - mówiła, zastanawiając się i przywołując w myślach twarz młodzika. - Dość cherlawy, pewnie już w magowej kiecce biega. Reinhard, tak ta pizda nie wojak się zwie. Widziałeś ty go?
Mężczyzna, przygwożdżony silnym ramieniem Werthy do ściany, jedynie kręcił przecząco głową, z nadzieją spoglądając w stronę Brocha.

- Nie słyszysz, o co pani pyta? - rzucił zupełnie beznamiętnie najemnik. - Lepiej odpowiedz, młody, bo czeka cię przykra sytuacja.

- Wi... widywaliśmy takiego na ulicach, ale chyba poszedł walczyć za krasnoludy – odparł mężczyzna. Na jego czole pojawiły się pierwsze przezroczyste perełki potu. - Chudy był, mikry, prawie wszyscy się z niego śmiali w Barak Varr, ale on twierdził, że jeszcze nam pokaże. Nie wiem nic więcej, pani. Proszę, nie bij – mężczyzna zasłonił twarz dłońmi, czekając na reakcję Werthy.

- Cholera jasna! Niech to szlag! - wkurzyła się i wbiła pięść w mur, tuż obok głowy mężczyzny. - Poszedł się bić! Teraz będę gnoja szukać... wśród trupów...
Zachmurzyła się lekko, puściła faceta i w zamyśleniu zaczęła masować obolałą dłoń. Zdarta z kostek skóra piekła nieprzyjemnie, jednak teraz kobieta miała ważniejsze sprawy na głowie.
- To idziemy się urżnąć, czy nie?! - warknęła na Brocha.

- Nie inaczej – mruknął najemnik. Patrzył przez chwilę na pochmurne oblicze Werthy, po czym wypalił: - Nie chcę się drapać po nie swoich jajach, ale kim dla ciebie jest ten chudy, mikry? Jakaś rodzina, że tak się zdenerwowałaś?

Najemniczka potknęła się i zakrztusiła.
- CO?! - wybuchnęła, wymachując rękoma. - Reinhard?! Moją rodziną?! W życiu! To... to... syn mego przyjaciela, karczmarza z Romagen! - cofnęła się kilka kroków, oblizując nerwowo usta. - Obiecałam, że z chłopaka zrobię wojownika i był moim pomocnikiem. Ale ta pizda przebrzydła nawiała przy najbliższej okazji! W dzień mego awansu na kapitana! Niech ja go tylko dorwę w swoje ręce...
To mówiąc, zacisnęła pięści, aż jej w palcach chrupnęło. Nic dziwnego że chłopak uciekła aż tutaj, kryjąc się przed nią.

- Dobra, nie tłumacz się – rzucił spokojnie Broch. Nie trzeba było być mędrkiem, by wyczuć, że Wertha kłamie w tej kwestii. Ten cały Reinhard był zapewne jej synem, a Broch nie był pierwszym lepszym, by wierzyć w wymyślone naprędce bajki najemniczki. - Pamiętaj, że rodziny nie powinno się wyrzekać, bo to krew z krwi. Nawet jeśli syn to pizda, to wciąż twój syn - mruknął szorstko. - Nieważne, chodźmy się najebać. - nie miał nastroju na moralizatorskie gadki, zresztą, nie to było w tej chwili jego priorytetem.

Kobieta zapowietrzyła się, usiłując coś powiedzieć. Powieka jej zadrżała.
- Ale... ARGH! Broch! Poczekaj! - wrzasnęła za nim.
Dogoniła najemnika, mrucząc coś pod nosem. Udało mu się dosłyszeć kilka wyszukanych epitetów pod swoim adresem i marudzenia, że Reinhard nie jest jej synem. Wertha musiała być starsza, niż wyglądała, skoro gderała sama do siebie, niczym wiekowa babcia. Kopniakiem otworzyła drzwi do karczmy i już w progu ryknęła:
- Karczmarzu! Coś mocnego! - jej głos jakimś cudem przebił się przez gwar rozmów. - Byle dużo - dodała ciszej, do siebie.

'A myślałem, że tylko ja jestem tutaj pojebany', pomyślał Broch patrząc na Werthę rozmawiającą samą z sobą. Z wrażenia aż podniosła mu się do góry prawa brew. Najemnik idąc śladem wojowniczki podziwiał jej jędrny tyłeczek, nawet wtedy gdy wpadła z drzwiami do środka jakiejś karczmy.

- Dwa razy to samo gospodarzu! Jak macie Bugmans'a to weźmiemy beczułkę. – uśmiechnął się szeroko rozsiadając się przy stoliku. Zamierzał dowiedzieć się od miejscowych, co się tutaj właściwie wyrabia i jakie są rokowania na przyszłość. - Wspólny pokój, Wertha? - spytał obdarowując ją szalonym uśmiechem.

Usiadła naprzeciwko niego i zmierzyła posępnym spojrzeniem. Ręką sięgnęła po miecz, wyjęła i położyła przed sobą. Zazwyczaj tak robiła, by nikt jej nie zabrał broni, ani nie podskakiwał. Nie lubiła, gdy mężczyźni traktowali ją jak jakąś zbuntowaną szlachciankę z ozdobnym kawałkiem ostrza przy pasie. Szlachcianką była, ale bez przesady.
- Wspólny pokój? - spytała, przyglądając się tej uśmiechniętej gębie. - Po moim trupie. Lubię się wyspać, a twoje chrapanie było słychać z drugiego końca statku.

- To chyba mnie pomyliłaś z jakimś marynarzem, bo ja prawie nigdy nie sypiam, moja droga. – roześmiał się gromko. To był fakt. Stare sprawy i demony przeszłości sprawiały, że najemnik rzadko sypiał, a nawet jeśli, to niezbyt mocnym snem. - Poczekaj, przyniosę ci piwo.

Najemnik ruszył do szynku i poprosił gospodarza o dwa kufle Bugmana. Po chwili w naczyniach wylądował bursztynowy, mocny trunek. Z pełną dyskrecją Broch wyciągnął z torby proszek zwany 'Pocałunkiem Dwórki' i dosypał do piwa Werthy. Ta mikstura – połączenie brandy z lekkim narkotykiem była szczególnie popularna w Norsce i najlepszych klubach Altdorfu. Po spożyciu osobie na której został wykorzystany rozwiązywał się język i była bardziej wyluzowana. Broch był ciekaw, jak zareaguje na narkotyk Wertha.

Podszedł do stolika i podsunął kobiecie piwo. Nie widziała, co robił przy szynku, więc nie mogła go o nic podejrzewać.

- Twoja zdrowie, Wertha – uśmiechnął się dziwnie, po czym wziął kilka łyków.
W zamyśleniu skinęła mu głową i wychyliła na raz pół kufla. Cokolwiek ją trapiło, robiło to na tyle umiejętnie, że kobieta nawet się nie skrzywiła. Z ciężkim westchnięciem rozsiadła się wygodniej.
- Twoje również.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Zapowiedź mistrza portu okazała się trafna. Odwiedziliście trzynaście tawern, a w żadnej nie było ani jednego wolnego posłania. Większość miejscowych wynajmowała zdesperowanym uchodźcom także stajnie i stodoły. Inne gospody zostały zajęte przez miasto na koszary i szpitale dla krasnoludów oraz ludzi broniących miasta przed orkami w porcie i na blankach krasnoludzkiego fortu, który strzegł wejścia od strony lądu. Patrząc na to, co dzieje się w Barak Varr nawet nie musieliście pytać miejscowych o jakieś nowiny czy informacje – wystarczyło się dobrze rozejrzeć, by mieć wyrobione zdanie o tym, co ma tutaj miejsce. Nawet zamtuzy w ludzkiej dzielnicy zamieniono na noclegownie, a dziewczęta pracowały w pakamerach pod schodami i w alkowach.

Oświetlane przez podziemne latarnie ulice Barak Varr zapełniał tłum krasnoludów i wszelakich ludzkich typów: kupców, żeglarzy, przekupniów, ponurych wieśniaków, podejrzanie wyglądających typów, gniewnych żołnierzy rozmawiających o odbiciu swoich zamków, albo zemście na orkach, zagubionych dzieci wołajacych za matkami, oraz ignorowanych przez resztę, jęczących chorych, kalekich i umierających w mrocznych kątach bocznych uliczek.

Dawni mieszkańcy Barak Varr – zarówno krasnoludy, jak i ludzie – którzy trzy tygodnie temu witali uchodźców z otwartymi ramionami, teraz łypali na nich za plecami. Ich cierpliwość zbliżała się do granic wytrzymałości. Zapasy jedzenia i piwa topniały gwałtownie, a wobec blokady niewielka była szansa, by wkrótce przybyły dostawy. Słyszeliście głośne skargi, kłótnie, czasem nawet bitki na każdej ulicy, w jaką skręcaliście. Wyglądało na to, że w całej twierdzy jest tak samo bezpiecznie jak w najgorszej dzielnicy Altdorfu.

W czternastej tawernie, „Pod Morską Skrzynią”, w końcu się poddaliście i zamówiliście piwo oraz posiłek.Broch wypytał kilku długobrodych o parę ważnych dla niego spraw. Krasnoludowie w minorowych nastrojach, nie byli zbyt rozmowni.

- Źle się dzieje, człeczyny. – powiedział siwobrody krasnolud w sędziwym wieku, wychylając kufel postawionego przez najemnika stouta. - Gobasy i orcze skurwysyny zajęły niecałe trzy tygodnie temu Karak Hirn, książę Hagard organizuje armię wśród uchodźców. Tam macie więcej szczegółów. – wskazał palcem świeżo powieszony na drzwiach plakat. - Postawisz jeszcze jedno staremu, człeczyno?

Broch skinął na karczmarza, a Wertha ruszyła się z miejsca i po chwili wróciła do stolika z plakatem. Zaczęła czytać.

- „Jego Ekscelencja Książę Hagard Ranulffsonn życzy sobie wynająć usługi osób obytych z wojaczką, zatrudnienie od zaraz na czas nieokreślony. Chętnych przestrzega się, że wezmą udział w niebezpiecznej misji, celem której jest wyparcie orczego pomiotu z ostatniego bastionu, twierdzy Karak Hirn. Wynagrodzenie do uzgodnienia (uzależnione od doświadczenia) jednak zapewnia się minimum 20 złociszów dziennie na głowę. Dodatkowo hojny dodatek po udanym zakończeniu wyprawy. Nie potrzebujemy włóczęgów, starców, ani tchórzy. Podpisano Drumlin Skorrunson, osobisty sekretarz Księcia Hagarda”.

- Sporo pieniędzy – wtrącił się siwy krasnolud. - Szkoda, żem już stary, bo sam bym się wybrał siec orcze łby. Oby księciu się udało, bo nic już nie zostanie po nas jeśli gobasy zdobędą Karak Hirn. Handel między krasnoludami a ludźmi ustał. Brakuje ziarna na piwo, twierdze powoli wymierają z głodu. Jak żyję nie widziałem takiej sytuacji...Powodzenia, przyjaciele, przyda wam się tutaj. - pokręcił głową, po czym wrócił do swojego stolika wołany przez dwóch starych towarzyszy.

Wy dopiliście piwo, zjedliście i ruszyliście w dalszą drogę, gdyż w karczmie nie było już wolnych miejsc na nocleg. W międzyczasie Wertha zaczęła się dziwnie zachowywać – była nad wyraz rozbawiona czymś i bardzo otwarta na wszelkie rozmowy. Od czasu do czasu krzyknęła coś, ściągając na siebie wzrok strażników. Broch uspokajał ją jak mógł, ale kobieta była w bardzo rozrywkowym nastroju. Zanim dotarliście do brudnej speluny zwanej „Ślepą Aleją”, zdążyła powiedzieć Brochowi że jest niezłym 'ciachem', ale co to miało znaczyć, to chyba tylko ona i bogowie mogli wiedzieć. Dwaj tileańscy kupcy, którzy zatrzymywali się w karczmie, wdali się w walkę o względy karczmarki z trzema estalijskimi żeglarzami i wszystkich pięciu zostało wyrzuconych. W sali, wśród klientów gospody rozpoczęła się zacięta licytacja o pokój, ale Broch wcisnął gospodarzowi pięć koron i aukcja dobiegła końca. Kazaliście sobie przysłać z tawerny na górę beczkę Bugmans'a i natychmiast się oddaliliście.

Kiwaliście głowami rozglądając się po ciemnym i ciasnym pokoju. To chyba najdroższy i najbrudniejszy pokój w jakim przyszło wam nocować. Na ścianach widać było zacieki pleśni, a pościel na dwóch wąskich pryczach upchniętych pod okapem była poplamiona i szara. Pomijając już drobne robactwo przemykające po ścianach tu i ówdzie. W świńskim chlewie mogłoby być czyściej. Rozsiadając się na skrzypiących pryczach zastanawialiście się co dalej. Wciąż rozmyślaliście o sytuacji w Barak Varr, a Wertha wciąż miała przy sobie plakat którego treść przeczytała w „Morskiej Skrzyni”. Oprócz tego wciąż nie zachowywała się zbyt normalnie, z uśmiechem na ustach maszerowała w tę i z powrotem po sali prawiąc o czymś do Brocha. 'Pocałunek dwórki' najwyraźniej działał jak należy.

Ouzi, na Twoją bohaterkę zadziałał narkotyk Brocha – Wertha jest pobudzona, euforyczna, pełna energii, skłonna do rozmowy i rozwiązła (cokolwiek to znaczy ;)). Miłego postowania :P
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Trunek był mocny i smakował wybornie, więc dopiła zawartość kufla kilkoma dużymi łykami. Broch pił nieco wolniej, od czasu do czasu spoglądając na kobietę w zamyśleniu. Nie spodobał jej się ten wzrok, wstała gwałtownie i rzuciła szybko:
- Następną kolejkę ja stawiam.
I to mówiąc udała się do karczmarza. Z niemałą satysfakcją i zaciekawieniem najemnik obserwował, jak Wercie plączą się nogi i każdy krok stawia niepewnie, chwiejąc się. Zioła podziałały na nią błyskawicznie i to jeszcze mocniej, niż sądził.

Stanęła, ciężko opierając się o blat. "Mocne to to..." - przemknęło kobiecie przez myśl i z wyrzutem spojrzała się na karczmarza.
- Jeszcze raz to samo - zachrypiała. - I coś mocniejszego, na przepłukanie gardła...
Przymknęła oczy, poczuła dziwną słabość i miękkość w okolicy kolan. Czyżby była aż tak zmęczona? Na bogów, wszak jeszcze nic nie wypiła! Lekko poddenerwowana, schowała twarz w dłoniach i przetarła powieki. Po chwili zabrała dwa kufle oraz dwie małe szklaneczki i wróciła do Brocha.
- Ciekawe, czy dostaniemy łyżeczki? - zapytała, uśmiechając się.
Napitek w szklaneczkach był tak mocny, że aż gęsty jak kisiel i w niektórych oberżach podawano go z łyżeczką. Jednak było tu zbyt wielu krasnoludów, by ktoś mógł sobie pozwolić na taką profanację.
- Zatem... hmm... do dna - podniosła szklaneczkę z piekielnie mocnym, krasnoludzkim trunkiem. - Za brodatych, krótkonogich wojowników. Żeby ich problemy szybko minęły - wzniosła toast i napiła się.

Broch z zaciekawieniem obserwował, jak najemniczka skrzywiła się lekko, a jej powieka zaczęła drżeć. Wzięła solidnego łyka z kufla i odetchnęła z ulgą. Na chwilę przymknęła powieki, rozkoszując się rozlewającym się po ciele ciepłem i gdy je otworzyła, miała niesamowicie rozszerzone źrenice.
- Uch, ależ tu jasno - mruknęła, krzywiąc się i mrużąc oczy. - I gorąco jak cholera...
Rozpięła kurtkę i rozsupłała trochę koszulę. Oczom mężczyzny ukazał się ciężki, srebrny wisior z herbem rodowym, przedstawiającym rysia z otwartą paszczą i szczerzącego kły. Wertha przetarła skroń i gwałtownie wstała. Nagle cały świat jej zawirował przed oczami, co kobiecie wydało się niezwykle zabawne. Chichocząc, złapała Brocha pod ramię i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi. Zupełnie nie miała siły w swym uścisku i gdyby jej szybko nie przytrzymał, zapewne zwaliłaby się pod stół.

- Gorąco, chodź się przejdziemy - nalegała.
- Tak, to dobry pomysł - mruknął.

Wielkolud rozejrzał się po sali. Kilku krasnoludów łypało na nich dziwnym wzrokiem, patrząc na to, co wyrabia Wertha. Podniósł się delikatny szum. „Dwórka” zaczęła działać szybciej niż oczekiwał, może było to spowodowane zmęczeniem najemniczki? Wojownik nie zamierzał teraz w to wnikać. Dopił kolejkę, po czym wstał i pomógł to samo uczynić Wercie, która zachwiała się na krześle, próbując wykonać tę prostą czynność.

- Chodź, chyba za dużo wypiłaś - rzucił, chwytając ją za ramię.
- Pójdem sama! - warknęła na niego z miną niepocieszonego dziecka, wyrywając ramię z jego wielkiej dłoni.
- Jasne. - uśmiechnął się szeroko.

Wyszli z karczmy w poszukiwaniu jakiegoś innego miejsca. W międzyczasie Wertha zachowywała się zupełnie irracjonalnie, zaczepiając przechodniów, wykrzykując jakieś niecenzuralne zwroty i bełkocząc coś niezrozumiale. Nazwała nawet Brocha 'ciachem', co byłoby nie do pomyślenia, gdyby była 'trzeźwa'. Najemnik od czasu do czasu ścisnął mocniej jej ramię, dając do zrozumienia, że ma się uspokoić, na tyle na ile pozwalał na to narkotyk krążący w jej żyłach. W końcu dotarli do „Ślepej Alei” i wynajęli pokój. A właściwie imitację pokoju, choć bywało, że najemnik sypiał w gorszych warunkach. Siwy zwalił się ciężko na pryczę, po czym popatrzył na przechadzającą się po pokoju najemniczkę i rzekł z kamienną twarzą:

- Wszystko w porządku, Wertha? Jakoś dziwnie się zachowujesz.
- Jasne!
- wypaliła szybko i zaczęła się bawić w rozgniatanie robaków na ścianie. - Nie, proszę, wielka najemniczko! Nie zabijaj mnie! - zapiszczała kobieta, imitując głos przerażonego robaczka. Zaraz po tym dało się słyszeć odgłos łamanego chitynowego pancerzyka i głośne ciamknięcie wylewających się wnętrzności. - Ha! Masz za swoje!
Zaśmiała się i usiadła obok mężczyzny.
- Czuję się wspaniale, jak nigdy w życiu! - uprzedziła jego pytanie i wyszczerzyła ząbki w pokaźnym uśmiechu. - Coś taki ponury, moje ty pyszności?

- Pyszności?
- zapytał Broch. Aż nie mógł uwierzyć, że narkotyk działa tak dobrze. - Hmmm... ty też wyglądasz pysznie, wiesz – rzucił, wiedząc, że nie spotka go żadna kara za te słowa. - A swoją drogą ciekaw żem... Ten Reinhard to twój syn, prawda?
- Mhm...
- odparła twierdząco kobieta, bawiąc się wiązaniem jego koszuli.
- Lecisz na mnie, prawda? - Broch miał niesamowity ubaw i z ledwością powstrzymywał śmiech. 'Ulryku, daj mi siłę', pomyślał, patrząc na rozbawioną guzikiem Werthę.

Na chwilę oderwała spojrzenie od niewielkiego przetarcia na jego koszuli, które zdążyło ją zaintrygować i uśmiechając się, spojrzała mu w oczy. Miała tak niewyobrażalnie szerokie źrenice, że jej szare spojrzenie błyszczało teraz czernią.
- Może troszeczkę... - zaśmiała się. - A o co pytałeś? - dodała po chwili.
- Pytałem, czy chcesz się ze mną kochać, kotku? - spytał, uśmiechając się szeroko. Był u granic wytrzymałości; aż wstał i podszedł do okna, by choć na chwilę stłumić śmiech. Próbując zachować kamienną twarz, spojrzał na nią. - Co byś powiedziała na ostry seks? - sam fakt tego, jak się zachowywała i jakie miny robiła, działał na Brocha rozbrajająco. Odetchnął głęboko, oczekując na jej odpowiedź i jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył, jak w odpowiedzi najemniczka zaczyna się rozbierać, nucąc jakąś wesołą, skoczną melodię pod nosem.

Brocha nie trzeba było długo zachęcać. Podszedł do niej i pocałował namiętnie chwytając za obie dłonie. Wiedział, że była pod wpływem narkotyku, ale teraz to mu właściwie wisiało. Zresztą, 'dwórka' rozwiązywała język, więc skoro powiedziała że na niego leci, to istotnie tak było. Więc po co odkładać na później coś, co i tak by się stało? Odkąd wsiadł na Reine Celeste nie miał kobiety, a dwa miesiące w pływającej po morzu trumnie to zdecydowanie zbyt długo. Patrząc w jej oczy zaczął pieścić dłonią jej duże piersi; pod koszulą czuł jak jej sutki szybko twardniały. Szybkim ruchem pozbawił jej górnej części odzieży, przylegając ustami do dużych i twardych brązowych sutków.

Przejechała dłonią po jego krótkich włosach i po chwili coś do niej dotarło.
- Eee... Ale ty stary jesteś, nie kocham się z tobą - prychnęła zupełnie nie swoim głosem.
Zerknął na nią, miała minę obrażonego dziecka.

- A kto powiedział, że chcę się z tobą kochać, mała? - rzucił składając na jej ustach namiętny pocałunek. - Jeszcze przyjdzie czas... dzisiaj nie jesteś w odpowiedniej formie – ostatni raz sprawdził dłońmi jędrność jej piersi, po czym podał koszulę. - Ubierz się i idź spać, chyba za dużo dzisiaj wypiłaś.

- Ja?! Za dużo wypiłam? Sugerujesz - zerwała się na równe nogi - żem jest pijana, tak?!
Jak na potwierdzenie swych słów, przeszła się kilka kroków po pokoju, udowadniając, iż jest w świetnej formie.
- Sam za dużo wypiłeś - prychnęła.
Przeszła się jeszcze raz, tym razem w jego stronę. Nie spuszczała wzroku z oczu mężczyzny. Nawet nie zauważyła, kiedy zwaliła się jak długa na podłogę, płosząc wszelkiej maści insekty w promieniu kilku metrów.

Broch pokiwał głową, gdy Wertha zwaliła się na podłogę, po czym podszedł do leżącej kobiety, wziął ją na ręce i położył do łóżka, przykrywając nagie piersi kocem. Spała w najlepsze, wyglądała przy tym tak niewinnie, że Broch na chwilę usiadł przy niej i uśmiechnął się do siebie, patrząc na jej delikatną twarzyczkę. Może i była twardą najemniczką, ale i piękną kobietą - tego na pewno siwy nie mógł jej odmówić. Pogładził ją delikatnie po twarzy, po czym zabrał kolczugę i miecze, kierując się do wyjścia z sali. Otworzył drzwi i obdarowując ją ostatnim spojrzeniem, rzekł:

- Śpij dobrze królewno, wracam niedługo. - następnie zamknął ją na klucz. Po 'dwórce' powinna spać jakieś dwanaście godzin, więc miał sporo czasu na odwiedzenie najlepszego burdelu w Barak Varr. W końcu miał swoje potrzeby.
Ostatnio zmieniony środa, 21 maja 2008, 16:55 przez Ouzaru, łącznie zmieniany 1 raz.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Następny dzień Wertha przywitała z cholernym bólem głowy rozsadzającym jej czaszkę. Nie pamiętała zbyt wiele, nie wiedziała nawet jak znalazła się w tym obskurnym pokoju. Broch natomiast był w świetnym nastroju, najemniczka sama nie wiedziała dlaczego tak mu wesoło. Po lekkim śniadaniu, udaliście się do koszar, celem dołączenia do armii księcia Hagarda. Zaciąg trwał krótko i właściwie chodziło jedynie o podpisanie stosownego papieru. Pieniądze oferowane przez księcia były nie do negocjacji – 20 złociszów za dniówkę, to i tak było więcej niż moglibyście dostać gdziekolwiek indziej.

Szeroki bulwar, zwany Rampą, biegł prosto przez Barak Varr – od doków do tylnej ściany olbrzymiej jaskini, gdzie w tradycyjnym krasnoludzkim stylu, na twardej skale wybudowane zostały rezydencje klanów założycielskich portu. Każda miała wzmocnione drzwi frontowe, zwieńczone pieczęcią klanu. Bulwar przenikał przez tylną ścianę i biegł dalej, wznosząc się stopniowo, prosty i szeroki: przebijał się na powierzchnię i docierał do otwartej krasnoludzkiej fortecy, wybudowanej do obrony wejścia od strony lądu.

Na tej drodze, trzy dni później, Hagard Ranulfssonn, książę Karak Hirn, zebrał swoją armię zbiegłych krasnoludów i tych, co się zgłosili. Pięć setek dzielnych wojowników z tuzina klanów, a wśród nich krasnoludzcy kowale i chirurdzy oraz krasnoludzkie matrony, które krzątały się, pilnując wozów pełnych sprzętu obozowego, jedzenia i zapasów. Było też kilku ludzi. Wszyscy zmierzali w stronę Zamku Rodenheim, ludzkiej warowni w pobliżu Karak Hirn, w której, według księcia, znaleźli schronienie ocaleni po inwazji orków. Wprawdzie zamek także został spustoszony, a baron Rodenheim i wszyscy wasale zamordowani, ale zielona horda wkrótce porzuciła twierdzę dla nowych łupów. Po czym wprowadziły się tu krasnoludy.

Na czele kolumny Hagarda dumnie powiewały sztandary. Armia była dobrze wyposażona – w pancerze, tarcze, topory, kusze, ręczną broń palną i działa – a także prowiant i paszę. Barak Varr pomogło to wszystko dostarczyć. Nie mieliście wątpliwości, że stało się tak dzięki życzliwości khazadów z portu, które szczerze życzyły Hagardowi powodzenia w oswobodzeniu Karak Hirn, co miało zapewnić bezpieczeństwo całej rasie. Nie wątpiliście także, że miał z tym coś wspólnego fakt, iż po odejściu armii Hagarda miasto będzie miało pięćset gąb mniej do wykarmienia.

Nie było to pospolite ruszenie. Krasnoludy zamierzały odbić Karak Hirn, a wy zamierzaliście w tym pomóc. Było sporo kłótni o szyk w marszu: każdy klan powoływał się na jakiś prastary zaszczyt albo precedens, który miał im zapewnić godniejsze miejsce – bliżej przodu kolumny. Widzieliście dobrze, że książę Hagard – przysadzisty krasnolud o brązowej, długiej brodzie zaplecionej w dwa warkocze i bystrym spojrzeniu z trudem panował nad sobą, próbując ich pogodzić.

Błyszcząca zbroja z gromrilu zawierająca kilka wykutych na pancerzu runów okrywała Hagarda od stóp do głów, być może nieco zbyt ciasno opinając go w talii. Na niej upięta była ciemnobordowa opończa z wyszytą pieczęcią Karak Hirn, przedstawiającą róg ponad kamienną bramą. Tarcza na jego plecach miała ten sam znak, a głowę księcia zdobił uskrzydlony hełm, którego poliki i nosal nie potrafiły całkowicie zasłonić wydatnego nosa i błyszczącej czarnej pary oczu.

Po kolejnej godzinie kłótni i przeformowywania oddziałów, ustalono w końcu szyk marszu i krasnoludzka armia ruszyła. Towarzyszył wam Odgin Burzowa Ściana, dowódca lądowej fortecy, ogorzały, białobrody stary weteran w dopasowanej szarej płytówce i wielkim runicznym toporze, oraz kompania straży miejskiej z Barak Varr – pięćdziesiąt krasnoludów w kolczugach i niebieskoszarych opończach. Gdy maszerowaliście, Odgin wyjaśniał sytuację panującą na górze.

- Gobaskie śmiecie oblegają fort – rzucił. - Chociaż nie starają się zbyt mocno, aby go zająć. Głównie zjadają i wypijają cały furaż, jaki można znaleźć w promieniu pięćdziesięciu mil i wyrzynają wszystkie karawany, które przybywają z nami handlować. Gdy się wreszcie zdecydują na ruch, robią wypad na mury, a my odpieramy atak. Zwykle rzucają w nas kamieniami i goblinami.

- Dlaczego nie wyjdziecie w pole i nie zniszczycie ich? - spytał krasnolud zwany Thorgigiem idący u boku Hagarda wraz ze swym milczącym przyjacielem Kagrinem.
Odgin wymienił z Hagardem spojrzenia, uśmiechając się z rozbawieniem, a potem skinął na Thorgiga.
- Och, chcielibyśmy to zrobić, ale jest ich nieco więcej niż garstka. Dlaczego mielibyśmy ryzykować, podczas gdy za murami jesteśmy bezpieczni?
- Ale tam głodujecie. - odparł Thorgig.
- Aye, ale tamci wymrą z głodu pierwsi – odpowiedział Odgin. - Gdy zabiją całą trzodę i splądrują wszystkie miasta w odległości dnia marszu, głód wygra z ich cierpliwością i ruszą dalej. Zawsze tak robią.
- A co, jeśli zemrzecie z głodu, niem tak się stanie?
Odgin zaśmiał się cicho.
- Orki nie znają się na racjonowaniu żywności. Nasi chłopcy mogą narzekać na zaciskanie pasa i brak piwa, ale możemy utrzymać twierdzę przez następne dwa miesiące – o sucharach i żródlanej wodzie.

Odwórcił się do księcia.

- A teraz, książę Hagardzie, oto, jak was wprowadzimy. Gdybyście wyszli przez główną bramę, mielibyście na karku każdego orka z obozowiska, ale istnieje tajne przejście. Pewien jego odcinek biegnie pod ziemią i wychodzi w jednej z naszych starych stodół. - wyszczerzył się. - Orki nieco ją rozbiły i spaliły dach, ale nie znalazły drzwi.
- A zielonoskórzy nie zobaczą nas, gdy wymaszerujemy? - spytała Werha. - Jest nas pięć setek.
- Po to właśnie są te chłopaki. - powiedział Odgin, wskazując kciukiem ponad ramieniem na kompanię straży miejskiej z Barak Varr – To oni wymaszerują przez główną bramę, a kiedy zielonoskórzy ku nim pobiegną, wy wymkniecie się tajnym przejściem.

Książę zamrugał i spojrzał w tył, na krasnoludzkich strażników.
- Chcą się dla mnie poświęcić? To więcej niż wymagałem. Ja...
- Och, nie będzie zadnego poświęcenia. Są jak ten krótkobrody tutaj – powiedział, wskazując głową na Thorgiga. - Chcą się zetrzeć z zielonymi, odkąd zaczęło się to wszystko. Wyciągniemy ich z ukropu, gdy będziecie już daleko. Nie dojdą dalej niż do bramy.

- Mimo to... - odparł Hagard. - wystawiają się na niebezpieczeństwo by nam pomóc i dziękuję im za to.
- Nie ma krasnoluda w Barak Varr, który nie pragnąłby odbicia Karak Hirn, książę Hagardzie. – odparł Odgin. - Karak Hirn utrzymuje razem Czarne Góry. Strzeże Złych Ziem. Nie przetrwamy długo bez tej twierdzy. - w tym samym momencie Odgin Burzowa Ściana spojrzał na was dziwnie.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Serge »

Poranek należał do tych, o których wolało się szybko zapomnieć. Głowa ją tak cholernie bolała, że nawet się nie zastanawiała nad tym, jak się znalazła w tym pokoju i czemu najemnik ma tak świetny humor. "Pewnie poszedł na dziwki" - pomyślała, wstając z łóżka z głośnym jęknięciem.
Koc, którym była przykryta, zsunął się przy tym i odsłonił nagie piersi najemniczki. Leniwie się zakryła i rzucając zbolałe spojrzenie Brochowi, stwierdziła tylko:
- Nie wiem, nie pytam, nie chcę wiedzieć - mężczyzna otworzył usta, uśmiechając się, ale szybko go uciszyła gestem ręki. - Odezwij się, a nie spłodzisz już żadnych dzieci.
Ciche warknięcie wydobyło się z jej gardła, gdy wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Na pewno mógł to zrobić ciszej.

Niedługo po tym zeszła na dół karczmy, wlokąc się niczym skazaniec na ścięcie. I szczerze z chęcią by się tej obolałej bani pozbyła ze swej szyi... Usiadła przy stoliku, gdzie Broch już zajadał z apetytem skromny posiłek, lecz sama nic nie zamówiła. Na widok jedzenia poczuła falę napływających nudności i krzywiąc się, odwróciła wzrok. Wyciągnęła przedramiona na stole, oparła na nich głowę i przysnęła na chwilkę.

- Wertha, zbieramy się - obudziło ją lekkie szarpnięcie i bardzo niechętnie wstała.
Na wpół przytomnym wzrokiem i umysłem sprawdziła, czy wszystko ma i upewniwszy się, że nic nie zostało przez nią zgubione lub zapomniane, powoli wyszła z karczmy. Gwarne ulice, przepełnione biegającymi we wszystkich kierunkach dwunogami sprawiły, że zapragnęła wrócić do domu. Zupełnie nie rozumiała, jakim cudem ma teraz kaca, przecież wcale dużo nie wypiła! Poza tym NIGDY się nie upijała. Coś jej tutaj śmierdziało i bynajmniej nie był to ten pies załatwiający się koło beczki.
- A idź mi stąd, śmierdzielu! - tupnęła na kundla.

Broch kątem oka przyglądał się sfrustrowanej kobiecie. Gdyby wiedziała co najemnik dosypał jej wczoraj do piwa, pewnie by się sfrustrowała jeszcze bardziej. Ale... mniej wiesz, dłużej żyjesz – tą zasadą kierował się Broch i postanowił nie uświadamiać najemniczki. Może kiedyś... na pewno nie teraz.

- Weź się w garść, Wertha. Nie raz miałem kaca i nie zachowywałem się następnego dnia jak obrażona na świat pizdeczka. Idziemy do koszar – warknął, po czym przyspieszył kroku zostawiając ją nieco za sobą. - Rusz ten zgrabny tyłek, blondyneczko.

Krew się w niej zagotowała i zmierzyła go pełnym nienawiści wzrokiem. Była ciekawa, czy odważyłby się to powiedzieć, gdyby nie czuła się teraz tak paskudnie.
- Nigdy nie miałam kaca, gdyż NIGDY się nie upiłam - warknęła, doganiając go. - Stul pysk i nie uśmiechaj się, bo ci ten uśmiech poszerzę.
Nie była w nastroju na rozmowę. Spojrzała się za siebie i przejechała dłonią po pośladkach. "Naprawdę mam zgrabny tyłek?" - zastanowiła się.

Kilka następnych godzin wlekło się w nieskończoność, aż w końcu ruszyli. Wertha czuła się już trochę lepiej, na tyle na ile pozwalał jej wszechogarniający hałas, łoskot i gwar rozmów. Tym ostatnim przysłuchiwała się z rosnącą uwagą. Przez chwilę rozmyślała nad tym, gdzie mógłby się udać Reinhard i szczerze była zdziwiona, że w ogóle gdzieś polazł. Nie miała też pojęcia, w którym miejscu powinna darmozjada szukać.
- Pomogę tym przy bramie - powiedziała zarówno do khazadów jak i do Brocha.
Mniej krasnoludów oznaczało mniejszy hałas.

Broch roześmiał się gromko kiwając głową.
- Pojebało cię? - spytał w końcu z sardonicznym grymasem na twarzy. - Ta marna straż nawet nie dojdzie do bramy, nie słyszałaś co mówił Odgin? No tak, mogłaś nie słyszeć, skoro upijasz się jednym piwem i setką wódki, a potem masz ostrego kaca. Więcej ze mną nie pijesz. – dogryzł jej. - W zamku na pewno czeka na nas więcej orczych synów i tam przydamy się bardziej. Poza tym nie zamierzam cię tutaj zostawiać, nie po tym co zdziałaliśmy razem na Reine Celeste. Ja idę za Hagardem, a ty idziesz ze mną, muszę osłaniać ten twój zgrabny tyłeczek, gdybyś sama nie była w stanie tego zrobić. W końcu masz kaca. - uśmiechnął się szeroko odkrywając rządek białych zębów.

- Ty... ty... - Wercie zabrakło słów. - ARGH! - warknęła, wkurwiając się do granic możliwości. - Poczekaj, ty psi synu...
Sięgnęła lewą ręką ponad ramieniem, zacisnęła dłoń na rękojeści miecza i była gotowa wszcząć burdę, lecz się powstrzymała. Ostatnia rzecz, którą powinna zrobić przyszła pani kapitan, to dać się sprowokować takiemu dryblasowi.
- Pfff... nie jesteś wart mego zachodu. Przyznaj się, mam z tobą iść, gdyż sam obawiasz się o swe plecy.

- Jasne, najbardziej obawiam się o swoje jaja. Ty swoje zostawiłaś chyba w karczmie razem z karaluchami – uśmiechnął się i nawet nie drgnął gdy chciała dobyć miecza. Gdy się denerwowała była jeszcze piękniejsza.

Zmierzyła go wzrokiem, dłużej zatrzymując spojrzenie na jego kroczu.
- Spaliśmy w jednym pokoju i nie zauważyłam, byś jakieś posiadał. Jesteś pewien, że nadal tam są? Może powinnam sprawdzić?- zapytała, uśmiechając się doń uroczo.

- Nie zauważyłaś, bo nie byłaś w stanie, musiałem cię zanosić do łóżka bo się zwaliłaś na środku sali jaki stałaś. A co do moich jaj, to może już sprawdziłaś, tylko nie pamiętasz?- Broch zaczynał się bawić coraz lepiej. - Bo nie pamiętasz, nie?

- Kotek - Wertha pokręciła głową, cmokając. - Nie sprawdzałam, bo nie jesteś w moim typie. A z tym zwaleniem się to była zwykła ściema, by ci nie było przykro, że nic między nami nie będzie. Jakbyś był tak o trzydzieści centymetrów niższy i z dziesięć lat młodszy...
Zamysliła się, ignorując mężczyznę.

- Wczoraj jakoś się nie sprzeciwiałaś gdy macałem cię po tych dwóch pryszczach, które nazywasz piersiami. - roześmiał się i ruszył za kolumną Hagarda. Chcąc nie chcąc musiała ruszyć za nim, jeśli chciała zrewanżować się jakąś celną ripostą.

- U mnie chociaż coś odstaje - usłyszał za sobą zamyślony głos kobiety. - Może nie jest tego dużo, ale coś jest.
Gdy się odwrócił, zobaczył, jak Wertha zagląda sobie w dekolt i przygląda kołyszącym się w rytm jej kroków piersiom. Westchnęła, odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów i uśmiechnęła się do Brocha.
- I co się gapisz na moje pryszcze? Nie masz swoich? A poszedł precz! - tupnęła na niego, jak na tego srającego kundla.

Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech gdy podszedł do niej i splótł swoje duże dłonie na jej plecach przyciągając ją do siebie. Próbowała się wyrwać, ale nie mogła przeciwstawić się jego sile. Spojrzał pewnie i głęboko w jej oczy.
- Przecież wiesz że żartuję – powiedział łagodnie. Zrugał siebie w duchu za te dziecinne teksty. Może i Wertha jest najemniczką, ale przede wszystkim kobietą, i nie powinien tak z niej drwić. Miał swoje zasady. - Przepraszam, jeśli cię uraziłem, nie myślałem tak. A teraz ruszmy się, bo zaraz znikną nam z oczu. - nim zdołała coś powiedzieć, złożył na jej ustach głęboki pocałunek i zostawił ją po chwili ruszając za kolumną.

Zatkało ją, zamurowało i w ogóle zupełnie nie wiedziała, co ma teraz ze sobą zrobić. Jakiś krasnolud przechodząc obok niej trącił ją ramieniem, jednak ta nadal stała jak słup soli.
- Ja... ja.. - zająknęła się i po chwili udało się kobiecie oderwać nogi od podłoża. - Ja tylko żartowałam... - mruknęła cicho pod nosem.
W końcu dogoniła Brocha, który maszerując na swych długich nogach, zdążył już odejść spory kawałek.
- Nie uraziłeś, nie przejmuj się - powiedziała, klepiąc go w plecy. - Ponad połowę życia spędziłam z najemnikami i wierz mi, że słyszałam już wszystko pod swoim adresem.
Choć się uśmiechnęła, w jej spojrzeniu widział powagę i cień dawnej, głęboko skrywanej urazy. Na szczęście u siebie już nie musiała się obawiać zaczepek i niemiłych uwag, dowodziła i mogła z całą satysfakcję uprzykrzać życie każdemu samcowi w obozie.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Vibe »

Gdy kolumna Hagarda dotarła na szczyt Rampy, wielkie granitowe drzwi uchyliły się i armia wymaszerowała na szeroki centralny dziedziniec Kazad Varr, potężnej krasnoludzkiej fortecy o grubych murach i kwadratowych wieżach na każdym rogu. Wertha, przez chwilę zdezorientowana, spojrzała za siebie. Spodziewała się, że drzwi do długiego tunelu będą wbudowane w zbocze urwiska czy góry, jak to zwykle bywało w krasnoludzkich twierdzach, ale tu nie dostrzegała żadnego wzniesienia. Drzwi mieściły się w przysadzistej, kamiennej konstrukcji z wykuszami strzeleckimi, wzniesionej w miejscu przeznaczonym na główną wieżę.

We wnętrzu fortu panował spokój. Krasnoludzcy kusznicy w niebieskoszarych opończach patrolowali mury, a armatnie załogi spoglądały z wież. Nie unieśli głów, gdy, po odlęgłym stęknięciu, pocisk o dziwacznym kształcie poszybował wysokim łukiem nad murem i rąbnął, wrzeszcząc o kamienne płyty, nie dalej niż dziesięć metrów na lewo od księcia.

Przyjrzeliście się temu zjawisku. Był to wychudły goblin w kolczastym hełmie, z marnie wykonanymi ze skóry skrzydłami uwiązanymi u ramion. Stwór miał przetrącony kark i rozbite ciało. Krew wyciekała z niego czarnymi strumykami.

- Idioci – skwitował całe zajście Broch.
- Przecież ty na statku zrobiłeś to samo... - dorzuciła Wertha.
- Ale mnie się udało.

Gdy krasnoludy ze straży miejskiej Barak Varr pomaszerowały dalej, w stronę głównej bramy, Odgin porowadził Hagarda i jego armię na tyły fortu, do kamiennych stajni wybudowanych tuż przy murze. Tam Odgin odblokował i otworzył parę wielkich, okutych żelazem drzwi. Za nimi szeroka rampa zanurzała się w tunelu przechodzącym pod murem twierdzy.

- Zatrzymajcie się tutaj, dopóki straż nie zajmie wroga walką i nie nadejdzie sygnał. - powiedział Odgin. - Gdy wyjdziecie ze stodoły, maszerujcie wprost przed siebie. Zachodnia brama w starej ścianie pastwiska jest oddalona ledwie sto metrów, a gdy ją miniecie wasz oddział będzie już zasłonięty przed wzrokiem orków.

Broch splunął i coś tam burknął pod nosem. Wertha uśmiechnęła się. Nawet jeśli nakazywała tak taktyka, nie byliście skłonni ukrywać się przed wrogiem.

Czekaliście krótko. Wkrótce od strony fortecy dobiegł grzechot łańcuchów i trybów, po czym dostrzegliście, jak wielkie główne odrzwia rozwierają się i unosi się kratownica. Z głośnym okrzykiem straż Barak Varr wymaszerowała przez bramę. Hełmy i ostrza toporów błyskały w porannym słońcu. Wzbierający na sile ryk zza muru zawtórował ich okrzykowi. Z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy i coraz dzikszy.

- Łyknęli przynętę – powiedział Thorgig, zagryzając wargi.
- Obyś miał rację. - dodał młody mężczyzna z łukiem refleksyjnym na plecach i kołczanem strzał, w kolczuge ukrytej pod skórznią. - Wilhelm von Rapitz, w nieco gównianych okolicznościach przychodzi nam się poznać.

Przedstawiliście się i uścisnęliście dłoń młodzika. Wkrótce rozległ się charakterystyczny odgłos dwóch zderzających się, tarcza w tarczę i topór w topór, armii. Oczy Thorgiga zalśniły, a pozostali, zarówno krasnoludy jak i ludzie, poruszyli się niespokojnie. Wertha stęknęła i rozmasowała skronie. Głowa wciąż bolała.

- Przypuszczam ze nie mogą walczyć ciszej? - mruknęła.

Halas bitwy nasilił się. Widzieliście gwałtowne poruszenie w otwartym luku głównej bramy – błysk stali, padające ciała, falujące szeregi zieleni i szarości.
Wreszcie, na murze nad bramą, załopotała czerwienią, poruszana w tył i w przód, chorągiew.
- To jest to – powiedział Odgin – Nadchodzi cała horda, ruszajcie.
Hagard zasalutował Odginowi, kładąc pięść na sercu.
- Masz moją wdzięczność, Odginie Burzowa Ściano. Karak Hirn nie zapomni ci tego.

Odgin skinął głową, a Hagard rozkazał swym oddziałom maszerować naprzód. Ruszyli tunelem w dół pochylni. To, w porównaniu z Rampą, było ciasne przejście. Ledwie wystarczało miejsca dla czterech idących obok siebie krasnoludów. Po niespełna dwustu krokach tunel kończył się kolejną pochylnią, która jak się wydawało wznosiła się ku sufitowi.

Hagard nakazał zatrzymać się, a Thorgig podszedł do dźwigni umieszczonej na lewej ścianie.
- Kompania, gotuj się! - warknął gardłowo książę.
Wszyscy dobyliście swych broni. Kusznicy założyli bełty na cięciwy.
- Otwierać! - rozkazał Hagard.
Thorgig pociągnął za dźwignię. Ze szczękiem ukrytych trybów sufit uniósł się i rozdzielił, a jasne światło poranka wlało się w mrok podziemi. Hagard uniósł swój runiczny topór.
- Naprzód synowie Grungniego i Sigmara! Marsz!

Kolumna ruszyła w górę pochylni, Hagard przodem, wy w pierwszym rzędzie z Thorgigiem, Kagrinem i Wilhelmem. Wyszliście w zniszczonej stodole. Budynek nie miał dachu, a ściany stanowiły stosy gruzów. Wszędzie walały się szkielety owiec i bydła oblepione gnijącymi już kawałkami mięsa.

Gdy opuściliście stodołę i zaczęliście maszerować na wprost, rozejrzeliście się dokoła. Obozowisko orków stanowiło zbieraninę namiotów z poszarpanej skóry, krzywych i walących się dobudówek, prowizorycznych zagród dla dzików i stert odpadków. Wszystko rozciągało się promieniście od głównej bramy krasnoludzkiej fortecy. Ze ścian namiotów szerzyły się okrutne, wymalowane krwią i łajnem twarze. Muchy brzęczały nad stosami gnijących śmieci, na które zrzucono ludzkie i khazadzkie ciała. Prymitywne totemy wisiały nad co niektórymi namiotami głosząc władzę tego czy tamtego wodza.

Teraz ze wszystkich szałasów wybiegały orki, kierując się w stronę głównej bramy. Cały obóz był w ruchu. Wodzowie i ich porucznicy przekleństwami, kopniakami i ciosami poganiali swoje niezborne oddziały ku otwartym wrotom. Wielcy zieloni wojownicy chwytali za broń i dudnili w piersi. Drobne gobliny uwalniały zębate, czworonożne bestie o wyglądzie zdeformowanych świń. Uwalane krwią sztandary wojenne, ozdobione odrąbanymi głowami ludzi i krasnoludów, powiewały nad gromadami szarżujących orków, które ryczały złowrogo zagrzewając się do walki.

Rozejrzeliście się. Byliście niemal w połowie drogi do bramy w murze pastwiska, ale ogon kolumny jeszcze nie wyłonił się z tunelu. Nagle, bardzo blisko z prawej, dobiegł was ostry okrzyk. Cała kolumna krasnoludów i ludzi spojrzała w tym kierunku. Dostrzegł was goblin, który próbował zapędzić jednego ze swych zmutowanych zwierzaków. Odwrócił się na pięcie i ruszył biegiem z rozwartymi z przerażenia ślepiami. Krasnoludzcy kusznicy wystrzelili i tuzin bełtów pomknął za stworem. Spóźnili się. Mały zielonoskóry wykorzystał osłonę namiotów i wrzeszcząc z całych sił, pobiegł w stronę zbierających się orków.
- No to będzie wesoło. - powiedział Wilhem, unosząc powoli swój miecz. Wertha widziała misternie rzeźbioną czaszkę w miejscu gdzie głownia spotykała się z rękojeścią miecza.
- I dobrze – odparł Thorgig.
Orki odwracały się, wskazywały kolumnę i zwoływały swoich kamratów. Wodzowie wykrzykiwali rozkazy. Hagard zaklął.
- Szybciej, bracia! - krzyknął. - Ruszać się!

Wilhelm spojrzał na was, po czym pokiwał głową.
- Przecież nie zdążymy!

Orki nadchodziły. Tłum potężnych, zielonoskórych wojowników wylewał się z rozbitych domów, rycząc z pragnienia khazadzkiej i ludzkiej krwi. Totemy z kości i skór poruszały się nad nimi niczym koszmarne marionetki. Gobliny podążały ich śladem, unosząc błyszczące długie noże.
Głowa księcia obracała się od obozu orków do bramy i z powrotem.
- Na Grungniego! Nie zdążymy! - stwierdził Hagard.
- No to zawróć i walcz! Nie mamy innego wyboru – warknął Broch.
- Rozkazy, książę, szybko! – pogoniła go Wertha.
- Rozkazy – powtórzył Hagard jakby nie całkiem rozumiał słowa najemniczki. Rozejrzał się. Orki były zaledwie piętnaście metrów dalej i zbliżały się szybko. - Niech to Grungni weźmie! Kusznicy, na prawo! Ognia! Ognia! Kolumna, w prawo zwrot, przygotować się na odparcie ataku! A otem zabijać ile wlezie! - jego głos był napięty jak struna. Odpowiedział mu gromki okrzyk kolumny.

Standardowo opisujecie taktykę podczas walki, ja opisuję skutki tejże :)
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ouzaru

Re: [WFRP] Odi profanum vulgus

Post autor: Ouzaru »

Wszystko szło dobrze do momentu, aż jakiś zielony złamas nie ostrzegł orczych sukinsynów o obecności kolumny Hagarda. Kusznicy nie zdołali zrobić z nim porządku, więc Broch wiedział już, że trzeba się szykować na wielkie pranie. Zacisnął mocniej dłonie na rękojeści obu mieczów, po czym zagadnął do księcia, gdy ten stwierdził, że jednak nie zdążą przejść. Najemnik od początku był za tym, by stawić tym skurwielom czoła i w myślach dziękował Ulrykowi za sytuację, w której będzie mógł się po raz kolejny sprawdzić. Splunął siarczyście i uśmiechnął się szaleńczo. Patrząc na zbliżającą się hordę orków, przypomniał sobie stare bitwy i wojny. Rzekł do Werthy i stojących obok Thorgiga i Wilhelma.

- Co by się nie działo, osłaniacie moje dupsko! Zrozumieli?! - bardziej warknął niż spytał, i to tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Bo ja nie zamierzam stać i patrzeć jak nas zmiotą z powierzchni ziemi!

Broch aż cały palił się do walki, Wertha jedynie westchnęła. Czemu tak dobry wojownik musiał mieć nierówno poukładane w głowie? Czy ona naprawdę nie mogła trafić na kogoś normalnego?
- Do cholery jasnej... Kusznicy! Salwa! - krzyknęła, wyszarpując miecz z pochwy i podnosząc ostrze. Jej szorstki, nieprzyjemny głos poniósł się daleko. - Zdejmijcie mi tylu orczych synów, ile zdołacie! Nie ładować! Salwa i cofać się, cofać do cholery!
To było oczywiste, że jeśli zechcą przeładować, nie zdążą i orkowie ich zmasakrują. Już kiedyś miała taką sytuację, kiedy cholerny młokos nie posłuchał jej rozkazu i został, szarpiąc się z kuszą. Miał szczęście, że przeżył... spotkanie z pięścią kobiety.

Nie czekając na odpowiedź zajętej kusznikami najemniczki, Broch rozejrzał się po kolumnie i krzyknął:
- Dalej! Żyjcie na darmo lub umierajcie jak bohaterowie! NAPRZÓÓÓÓÓÓÓD! - gardłowy, ochrypły głos rozniósł się po okolicy.

Gdy kusznicy oddali salwę, jako pierwszy wybiegł z kolumny, biegnąc na spotkanie krzywych zielonych mord. Najemniczka zaklęła siarczyście pod nosem.
- Broch! ARGH! Ty cholerny wariacie, czekaj! - zawołała za nim. Odwróciła się jeszcze w stronę kuszników. - Cofać swe leniwe dupska!
Nie czekała już na reakcję krasnoludzkiej hołoty, wzmocniła uchwyt na rękojeści miecza i puściła się pędem za szalonym najemnikiem. Może zalazł jej za skórę, ale na polu walki zapominało się o takich rzeczach. Liczyło się tylko życie i wygrana.
- Wilhelm, rusz dupę! Trzeba go osłaniać! - ryknęła na młodzika i rzuciła się na pierwszą kolumnę wroga. Stanęła z prawej strony Brocha, w lewej ręce trzymając obnażone ostrze.
- Tęskniłeś?! - rzuciła, uchylając się przed pierwszymi atakami.
- Jasne, już mi się na płacz zbierało – uśmiechnął się, wybebeszając pierwszego zielonego na drodze. Zapowiadała się niezła zadyma...
Zablokowany