Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Qin Shi Huang
Mat
Mat
Posty: 440
Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
Numer GG: 0

Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Qin Shi Huang »

A więc rozpoczynam sesję wiedźmaka, zwanego tez czasem wiedźminem! Zasady chyba wszyscy znają, piszemy w trzeciej osobie, czasu przeszłego, MG ma zawsze rację itd itp. Piszemy literacko. To Storrytelling. Do czegoś to zobowiązuje. Prosze o w miare długie posty. Pisałem tego posta dośc późno i możliwe, ze nie wszystko sie trzyma kupy. Jesli tak, prosze mi to wytknąc na pw. Poprawię.




-Cholerna żmija! – Krzyknął klient karczmy widząc jak kości układają się po raz kolejny na korzyść Ruth. Gapił się jak raczej ładna dziewczyna o delikatnej buzi i mocnej skórzanej zbroi z głębokim dekoltem i nieokrywającej brzucha, zgarnia jego kasę…. Znaczy się swoją kasę. Dziewczyna miała na sobie oprócz tej zbroi skórzaną, krótką spódniczkę i lekko zużyte kozaczki. Zgarnęła kasę do kieszeni i popiła piwo. Nie było tego dużo, ale starczyło na kilka dni w karczmie. Obskurnej karczmie na gościńcu. Jakiekolwiek miasto oddalone było o dobry dzień drogi. Przy stoliku nieopodal siedzieli podróżni. Kobieta około 25 lat i jakiś młodzieniec… byli dość podobni. Być może rodzeństwo. Kobieta miała na sobie dość lekką, cieszącą oko sukienkę. Blond warkocz opadał jej na plecy. Miała ładną, rumianą buzię z kilkoma piegami na nosie. Nawet, gdy siedziała za stołem, dostrzec można było, że ładna z niej i kształtna kobitka. Młodzieniec o imieniu Veikko, przyglądał się z dziwnym zapałem płomieniowi świec. Siostra Esther skarciła go spojrzeniem i wtedy podano im kolację. Veikko nie wyróżniał się wyglądem. Na twarzy miał piegi, tak jak siostra, jednak w oczach miał jakiś niebezpieczny błysk. Z nieznanych bliżej powodów, nie dawał spokoju płomyczkom świec. Wpatrywał się w nie, jakby miały zaraz zniknąć lub odfrunąć. Zbliżał się już wieczór. Mglisty i raczej nieprzyjemny wieczór, który dawał znać, że jest jesień i Saovine już blisko. Noc duchów zdarzająca się, co roku. Dziki gon, upiorny orszak przelatujący po nieboskłonie i sprowadzający koszmary. Ludzie byli jednak do tego przyzwyczajeni. Była też nadzieja, ze tym razem przejdzie wysoko, po górach. W Karczmie dzień drogi od małego miasteczka Gelibol, położonej na gościńcu, było w ten czas ciepło, bo Karczmarz dobrze napalił w piecu i pachniało jadłem. Nic dziwnego, ze znosiło w tą stronę różnych podróżników, chcących zatrzymać się na wieczór. Było też gwarno. W oddzielonym kącie gospody, kilku wielkich facetów w samych spodniach, okładało się po mordach. Co jeden po otrzymaniu ciosu, robił coraz głupszą minę i padał na deski. Mieli już stanowczo dosyć i cała zabawa sprowadzała się ku końcowi. Jakiś dzieciak, mocno zafascynowany walką, wyrywał się matce. Próbował dołączyć do walczących.
-Przestań rozrabiać, bo cię rzeźnik z Blaviken zabierze! – Krzyknęła w końcu na niego.
-Blaviken? – Uspokoił się malec i spojrzał na matkę zdziwionymi oczyma
-Tak! Dwa dni drogi stąd jest Blaviken! Może się tu kręcić ten wiedźmin! Zabierze cię jak będziesz niegrzeczny! – Okrzyczała go matka. W tym momencie, drzwi otworzyły się. Do środka wpadło trochę zimnego powietrza, a płomyczki na świecach zachybotały się niebezpiecznie. W wejściu stanął raczej wysoki i szczupły mężczyzna w ciemnej skórzanej kurtce i spodniach. Pierwsze rzucało się w oczy to, że był całkowicie łysy. Miał ciemne oczy, z których jedno nie otwierało się do końca, zniekształcone blizną ciągnącą się od czoła, przez policzek aż do ust. Przy boku zwisał mu miecz. Dzieciak widząc tą postać, szybko uciekł i schował się pod spódnice matki. Ordo rozejrzał się. Było jeszcze trochę wolnych miejsc. Karczmarz widząc go nie zareagował niczym oprócz odważnego beknięcia po porządnych łykach własnego piwska. Szynkarz może i pił za wiele i nie kontaktował dobrze, ale przynajmniej łatwiej było go oszukać na kasę i wiadomo było ze piwo jest dobre. Czterech Krasnoludów w kącie gospody piło najwyraźniej spirytus. Rozmowa była dość burzliwa. Krasnoludzi ci gadali chyba od rzeczy. Wykrzykiwali coś o kupach i o gwintach. Co chwila jeden z nich brał do reki świecznik lub talerz mówiąc „Ehh… wziąłbym pałę i ci przyje***…” Zawsze jednak, kończyło się uspokojeniem go przez kompanów. Ruth wiedziała co robią. Grali w gwinta, starą krasnoludzką grę. Musiała być to dośc burzliwa rozgrywka. Jeden z nich prysnął ze zdziwienia spirytusem na świecznik, co dało piękny płomień doprowadzający z kolei to zapalenia się brodziska kompana. Szybko zgaszono płomień, jednak Krasnolud z przyfajczoną brodą nie wyglądał na szczęśliwego. Przyłożył kompanowi w pysk, tak że ten opadł na krzesło i zasnął sobie. Reszta uspokoiła go i wrócili do gry.
-Cholera… nie dośc że ludzie muszą każdego krasnoluda dręczyc, to jeszcze jakieś bandy grasują na północy… Az strach wyłazic z ładunkiem… a trzeba… - gadał Krasnolud a przyjaciele potakiwali mu.
-Ale to te łachudry słyszałem… elfy – zakręcił nosem jeden z nich
-A co to kur*a za różnica?! – wypalił krasnal – Zabic mogą tak samo dobrze jak ludzie! Może i lepiej zza krzaka! Tfu! – splunął. Krasnoludzi wymienili tylko porozumiewawcze spojrzenia.
-Ejj… dacie spokój… mają ci rycerze przylec i się ich pozbędą…
-Nie ma ch*ja… na nich siły mieć nie będziesz. Uciekną i wrócą.
-ŚMIERC WIEWIÓROM!!! – Wrzasnął jakiś pijany człowiek ze środka karczmy uderzając przy tym z całym swoim przekonaniem o stół kuflem, po czym opadł twarzą w niedojedzony gulasz. Z gęstego sosu poszło parę bąbelków. Kamraci wyciągnęli go z zupy aby się nie zadławił i dalej pili na umór.
-A wiecie? Z tymi całymi bandami, to chciał jakiś czarodziej walczyc… - powiedziała kelnerka roznosząc Piwo. – Sam jeden. Poszedł w las i nawet jakieś wybuchy słychac było. Wrócił ledwo żywy… leży teraz on tam na górze w łózku… ciekawe czy się wykuruje… a bez lekarza ciężko… - pokręciła głową.
-A gadał coś że każdemu zapłaci co mu taki kufer przyniesie. Zamknięty na zamki magiczne coś gadał… nie duży kuferek… - kręciła głową z rezygnacją, lecz gadała dalej. – Mówił że wieeele zapłaci z kuferek. I tak pewno nie wyżyje… a i kto by się głupi na tych bandytów pchał? Jak czarodziej rady nie dał? Jak huczało aż tutaj od walki i leży teraz na górze… to kto by się porywał? – Gadał kelnerka.

Tymczasem w samym, Gelibol, miasteczku małym, acz zaopatrzonym we własny ratusz i dosyć ładną karczmę, wesołości było więcej. Dziewczyna o Rudych włosach, o bardzo ładnych kształtach i ogólnie wielkiej urodzie, szła odważnie ulicą miasta. Miała na sobie czarną, skórzaną kamizelkę, spodnie skórzane, opinające jej zgrabne nogi i kozaczki bitewne z blaszką na łydce. Nosiła także czarną pelerynkę łopoczącą lekko na wietrze. Dziewczyna piękna jak z obrazka, nie bała się sama iść wieczorem po małym, nieznanym miasteczku. Przy wejściu do karczmy, stało się coś czego nie mogła się spodziewać. Jakiś mężczyzna, prawdopodobnie półelf, wpadł na nią, wyskakując zza zakrętu. Spieszył się jakby go śmierć goniła. A miał ku temu powód. Umykać musiał i to szybko. Nie miał pojęcia, ze ludzie tak wściekną się na niego za same pochowanie zwłok elfów. Okoliczni świadkowie tej wątpliwej zbrodni, podali jego rysopis i wpadł przez to w niezłe tarapaty. Strażnicy rozglądali się za takim jak on. Umykał patrolom w mieście. Nie był głupi. Nie wchodziłby do miasta, wiedząc że jest poszukiwany. Najgorsze było jednak to, że dowiedział się o tym po dostaniu się do miasta. Usłyszał jakąś rozmowę okolicznych ludzi. Dowiedział się że szukają kogoś, kto pochował zwłoki elfów. Szukają kogoś o Długich, czarnych włosach, twarzy przypominającej nieco elfią. Wysokiego i szczupłego mężczyzny… dokładnie on… siedział teraz przed Rudą dziewczyną, a ona przed nim. Oboje jeszcze chwilowo oszołomieni tym nagłym zderzeniem przed drzwiami do karczmy.
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!

Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Alucard »

Zaszumiało. zagrzmiało i stała sie ciemność
-Co jest, kurwa-steknęła młoda kobieta i spojrzała tempo przed siebie. A przed nią siedziało dwóch grubasów o szpetnych ryjach.
Mrugnęla kilka razy i okazało się, ze nie dwóch-jeno jeden, nie grubasów-tylko lekko rozmazany szczupły młodzieniec i w końcu nie szpetnomordych ale wyjątkowo ładny.
"Niezły"- pomyślała, po czym zareagowała z wrodzona sobie gracją. Ucapiła młodzieńca za koszule tuz pod szja i przyblizyła do siebie. Jej oczy ciskały gromy
-Co to, kurna twoja mac, miało byc. jeżeli chciales mnie poderwać, to Ci sie nie udało-Drżal;a ze złosci. Łeb bolał ja niemiłosiernie. Huknęli sie ładnie. A konkretniej to on w nia przywalił. Zaczał się szamotac, więc przeciągnęła go mocniej i drugą dłonią chwyciła za ramię. Ścisneła z całych sił. Widocznie jęknał.
-Zaraz chłoptasiu. Ja Ci dam. Ładnie to tak? Obce kobiety zwalac z nóg na drodzę a potem uciekac. -Zacisneła mocno szczeki i pokreciła karkiem. Kilka stawóch gruchnęło. Od razu zrobiło się jej lepiej. Spojrzała na niego bardziej przytomnie. Wyglądał na przestraszonego. Zmruzyla modre oczy.
-Ścigaja Cię sukinkocie... kurna chędozona twoja mac, ze sie nie domyśliłam wczesniej. Wpadłes, chłoptasiu- masz przechlapane.-Pociągnęła go mocno i zaprowadziła w jakis zaułek. chwyt miała mocny. Niesamowicie mocny jak na kobietę. Szybko wyciągneła zakrzywiony zdobiony sztylecik i przyłozyła do garda chłopaka
-Słuchaj gosciu. Nic do Ciebie nie mam i chętnie bym Cie puściła, ale musze wiedzieć za co Cie gonią-Nie dodała, że miała nadzieje na nagrode za mlodzieńca. Pieniędzy wiele nie miała, rabowac bezbronnych nie lubiła... mo ale jezeli to kryminalista to co innego.

"Pięknie. Szłam sobie do karczmy wypic piwo i zjesc gulasz, a tu kurwa nic nie moze byc raz normalnie. jeżeli za gówniarza nie będzie nagrody, to co z nim zrobię? Puszczę? Taaa... Jak Ci co go gonia sie dowiedzą to marny mój los. Nie puszcze i dam złapać? Toc straszna pizda ze mnie by była."-myslała dziewczyna

-I co ja mam z toba chłopaczku zrobic, Hę? I tak źle, i tak niedobrze. Że też musiałes sie akurat ze mna zderzyć-W jej oczach znowu pojawily sie ogniki
nie mogłes kurwa wybrac kogos, komu zycie się znudziło-zamyśliła się-Jakbys się zderzył z krowa, albo koza puszczaną samopas, to kurwa wszyscy byliby zadowoleni

"Czy raz nie może być normalnie"

-Mów, bo czasu nie mam... głodna jestem. A jak powiesz coś, co mi sie spodoba, to i na piwo Cię zaprosze.
Ostatnio zmieniony sobota, 17 listopada 2007, 14:27 przez Alucard, łącznie zmieniany 1 raz.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Azrael
Bosman
Bosman
Posty: 2006
Rejestracja: niedziela, 17 grudnia 2006, 11:38
Numer GG: 0
Lokalizacja: Nie chcesz wiedzieć... naprawdę nie chcesz wiedzieć...

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Azrael »

Dobra musze zmienić posta bo mnie Alucard wyprzedził :P

Kesrak syn Burketera

Teraz elf był całkowicie zmieszany. Jeśli ten naród ma w zwyczaju gonić niewinnych * No może nie tak całkiem*, to rzeczywiście zasłużył na eksterminacje. Kesrak pomimo swojego położenia postanowił jako tako przeanalizować wspomnienia związane z "tym" człowiekiem. Wpierw zderzył się z osobą, której nigdy nie widział, a ona nigdy nie widziała jego. Pierwsze co o niej pomyślał to właściwie myślał jego członek, więc nie można tego uznać za trafny wybór, tym bardziej, że przez to pozwolił się zaciągnąć z nadzieją w ciemniejsze miejsce.
* Hm... teraz mam nóż przyłożony niestety ostrym końcem do krtani... nowa nie jest wie, gdzie dźgać co by głosu nie dać. Yh... znowu musze się przerzucić na ich język... właśnie fajnie rusza języ... KURDE! podczas mówienia. PRZESTAŃ* W tym momęcie część Kesraka potocznie zwana lepszą brutalnie zaatakowała tą już mniej potocznie zwaną męską, która wciąż trzymała swoje prawa, wciąż twardą "ręką".
* Teraz to już jesteś żałosny... ludzka dziewczyna, TAK! to zmienia fakt, że jako pierwsza tak ci się podoba O!o! cicho chyba kończy.*
- (...) wszyscy byliby zadowoleni.
- Bardzo. - *No i pięknie znowu analizując przeszłość opóściłeś teraźniejszość i...* -
Ym to znaczy, że ja...
-
Mów, bo czasu nie mam... głodna jestem. A jak powiesz coś, co mi sie spodoba, to i na piwo Cię zaprosze.
*... i może jednak tym razem obejdzie się bez szkód. HA! Najważniejsze usłyszałeś, KUR*A przestań mówić o sobie w trzeciej osobie! I przestań rymować, i zachowywać się jak dzieciak. Zaczynamy, to musi być coś co ją powali na kolana, co udowodni, że... psiamać to ludź.* Szybka zajmująca ułamek sekundy wojna została roztrzygnięta chwilowym zawieszeniem broni... mężczyzna i elf poszli obgadać dokładnie sprawe, tymczasem pilnować ciało został niedoświadczony chłopiec, który z chęcią pozna inną kulture.
- Co mam rzec...? Wać panno?

P.S Posta pewnie napisałem w troche nie odpowiednim języku jednak obiecuje w natępnym poście pisać go w... Sapkowczyźnie.
Ostatnio zmieniony sobota, 17 listopada 2007, 20:46 przez Azrael, łącznie zmieniany 1 raz.
Grupa Nieszanowania Praw Ludzkich oraz Wspierania Bratniej Nienawiści na Tawernie

Azrael (Śmierć Wszechświatów) jest ich władcą. Wszystkie inne Śmierci są zależne od niego.
Ouzaru

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Ouzaru »

Esther

Atmosfera w karczmie była dość gorąca, ale możliwe, iż było to spowodowane tym, że zasiadała przy boku piromana. Co chwilę rzucała w stronę brata karcące spojrzenia i miała taką szczerą ochotę już mu przylać... tak profilaktycznie znaczy się. Widać było, że siedzi jak na szpilkach i tylko niepewnie się rozgląda. Lampy, kominek, świece... Ta karczma nie postoi długo, a jej się zaczynało nawet podobać w tych okolicach. Westchnęła.
Drzwi do karczmy się otworzyły, Veikko drgnął zafascynowany, kiedy płomyk świecy zaczął się uginać i tańczyć, walcząc o przetrwanie z podmuchem zimnego powietrza. Także Esther wyprostowała się i spojrzała, któż to przybył. Z początku wpatrywała się w podróżnika zdziwionym wzrokiem. Choć zapewne dla większości zebranych wydawał się on zwykłym zbirem i zawadiaką, na niej zrobił jakieś miłe wrażenie. I jego twarz była taka znajoma. Dopiero po dłuższym zastanowieniu przypomniała sobie, że - kiedy była jeszcze małą dziewczynką - jej rodzice przyjaźnili się z drwalem. Rosły mężczyzna często nosił ją na barana, czym zaskarbił sobie sympatię rozbrykanej smarkuli. Golił głowę na łyso, żeby mu gałązki nie miały się w co wplątywać i nie widział na jedno oko. Ludzie go unikali, bali się drwala ze względu na nieprzyjemny wygląd, ale ona wiedziała, że to dobry człowiek.
Teraz oczywiście mogła się mylić, zapewne w drzwiach stał jakiś oprych, ale miłe uczucie na chwilę zagościło w jej wspomnieniach i posłała mężczyźnie życzliwy uśmiech.
Przez jakiś czas pilnowała brata, później jednak jej uwagę przykuły biadolenia kelnerki. Mieli rannego, a ona znała się na uzdrawianiu dość dobrze...
- Poczekaj tu, postaram się temu czarodziejowi pomóc - powiedziała do zapatrzonego tym razem w kominek chłopaka. - I błagam, nie rób nic głupiego, bo obiecuję, że przez tydzień na dupie nie siądziesz! - syknęła na niego i na odchodnym palnęła go lekko w łeb.
Szybko wzięła swoje rzeczy spod stołu i skierowała się do kelnerki. Po drodze poczuła, jak czyjaś ręka ląduje jej na pośladkach, ale było tu zbyt wielu pijanych facetów, by mogła stwierdzić, któremu powinna przywalić kosturem w łeb. Zignorowała to.
- Mogłabyś mnie zaprowadzić do tego czarodzieja lub wskazać pokój? - spytała stając przy kobiecie. - Jestem uzdrowicielem i myślę, iż mogłabym mu pomóc - wyjaśniła.
- Co? - odwróciła się do niej kelnerka, omal co nie wylewając piwa z kufla
- Uzdrowiciel? Przecież na drzwiach jest ogłoszenie, że potrzebny! Trzeba było tak od razu! - powiedziała i szybko stawiając kufel byle gdzie na stole, zaprowadziła ją za rękę po ciemnych, drewnianych, chrzęszczących schodkach. Esther było trochę głupio, że nie zauważyła ogłoszenia. Zazwyczaj dotyczyły one kogo ścigają i za co, więc nie zawracała sobie tym głowy...
Kelnerka otworzyła drzwi i szybko weszła do środka. Ciągnęła ją za rękę trochę za mocno. Bolało. Gdy weszły do pokoju, Esther w pierwszej chwili zobaczyła łóżko, a na nim coś przypominającego mielone mięso. Po bliższym przyjrzeniu się stwierdziła, że to mężczyzna przykryty zakrwawioną kołdrą, z kompletnie poharataną i poparzoną twarzą. Oddychał ciężko i pojękiwał. W ręku ściskał jakiś świecący kryształ, a na stoliku obok stały fiolki z miksturami. Niektóre były opróżnione. Dziw było, że ten człowiek jeszcze żyje, lecz dotarło do niej dość szybko, iż magia wiele może...
- Dobrze, zajmę się nim - powiedziała, ale już kobiety tam nie było.
Widać, nie przywykła do takich widoków. Na szczęście Esther miała za sobą dużo doświadczenia w tych sprawach, szybko przysiadła na łóżku koło czarodzieja i zaczęła wyjmować z torby niezbędne medykamenty.
- Proszę się nie martwić - zaczęła mówić, to zawsze uspokajało pacjentów. - Przyszłam panu pomóc, jestem uzdrowicielem. Najpierw zajmiemy się tym, co może najbardziej przeszkadzać...
Przesunęła dłonią nad czołem mężczyzny i skupiła się. Po matce odziedziczyła ciekawą zdolność, potrafiła łagodzić lub nawet zupełnie niwelować ból rannych i chorych, a także przekazywać im nieco energii. Taki znieczulacz uważała za lepszy od trucia biedaków miksturami, tym bardziej że czasami nie byli w stanie ich przyjąć.
- Czy tak lepiej? - spytała cofając rękę.
Zaczęła przyglądać się jego ranom. Mężczyzna zamruczał jedynie coś w odpowiedzi, nie wiedziała co, lecz było to słowo twierdzące. Mocniej ścisnął kryształ w dłoni. Był do połowy przykryty kołdrą. Odkryte były najgorsze miejsca, które musiały mieć dostęp powietrza. Ciało nie gniło i stan czarodzieja nie pogarszał się. Twarz miał poparzoną i w wielu miejscach pociętą i porozrywaną. Skórę na ramieniu miał niemal spaloną. Druga ręka była sprawna i nawet nie bardzo poparzona. Połacie spalonej skóry ciągnęły się od ramienia, przez tors, do szyi. Pościel pod nie była splamiona krwią, co wskazywało, że na plecach też jest ranny.
Przyglądała się temu ze spokojem, nauczyła się utrzymywać ten sam wyraz twarzy nawet w najgorszych przypadkach i momentach, co bywało przydatne. Pacjenci nie panikowali, a jej było dużo łatwiej pracować. Schowała warkocz pod sukienkę, by nie wadził w czasie pochylania się i wydobyła z torby coś, nad czym bardzo długo pracowali razem z Veikko. Maść na poparzenia. Miała właściwości nie tylko przyśpieszające gojenie się rany, lecz również uśmierzające ból.
- Nałożę ci teraz maść na poparzone miejsca, pomoże i złagodzi - wyjaśniła i poczekała, czy czarodziej nie będzie oponował.
Nie widząc u niego oznak sprzeciwu, powoli, delikatnie i bardzo dokładnie pokryła maścią spaloną skórę, na jego twarzy również.
- To się musi wchłonąć, a ja chciałabym zobaczyć twoje plecy - powiedziała. - Poczekamy, aż zacznie działać i poczujesz się lepiej, wtedy pomogę ci usiąść.
Znów przyłożyła ręce blisko jego ciała, przy najgorszych ranach i zaczęła go znieczulać.
Wykonywał jej polecenia i dawał dostęp do ran. Jego plecy nie były w aż tak poważnym stanie. Pocięte czymś ostrym i to nawet nie głęboko. Maść zaczynała działać i czarodziej nawet otworzył usta. Chyba chciał coś powiedzieć, ale dał sobie spokój. Był zmęczony, ale najwidoczniej bardzo mu pomogła, gdyż zobaczyła ulgę i coś na kształt uśmiechu na jego 'twarzy'. Wyciągnął zdrową rękę i wskazał mieszek ze złotem leżący na stoliku.
- Hmm... - spojrzała na mieszek i na czarodzieja. - Wezmę połowę, nadal potrzebujesz mojej opieki, a będę mogła uzupełnić zapasy. Gdybyś był w stanie leżeć na boku przez chwilę, na swojej zdrowej ręce, zajęłabym się plecami.
Pomogła mu się odwrócić, na rany nałożyła maść, którą jeszcze jej matka ją uczyła i założyła niewielkie opatrunki. Potem powoli i ostrożnie położyła go tak, jak był.
- Będę do ciebie zaglądać, staraj się spać jak najwięcej - poleciła mu i zaczęła pakować swoje rzeczy.
Wzięła dokładnie połowę zawartości mieszka i dotknęła jego zdrowej ręki. Przekazała mu trochę energii, by miał siłę jeszcze sam się leczyć. Trochę jej się zakręciło w głowie, przysiadła, ale szybko doszła do siebie.
- Przyjdę jeszcze później - powiedziała uśmiechając się łagodnie.
Teraz musiała sprawdzić, czy na dole wszystko gra i jej brat nic nie zbroił...
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Othe »

Ordo rozejrzał się po karczmie. Natychmiast zauważył krasnoludów i uśmiechnął się pod nosem. Przez chwilę patrzył na nich w zamyśleniu, z którego wyrwało go przeciągłe beknięcie. Zwrócił ciemne oczy ku karczmarzowi.
- Piwa. - zachrypiał - I coś ciepłego do jedzenia.
Usiadł przy jednym z wolnych stołów, wsadził rękę do kieszeni i grzebał tam chwilę. Wyciągnął kilka monet i położył przed sobą na stole. Gapił się na nie przez moment, aż wreszcie potarł dłońmi twarz, splótł je i oparł o nie czoło zamykając oczy.
Niedobrze. Od kilku dni nie miałem żadnej roboty, a pieniędzy ubywa. Jeśli dalej tak pójdzie, to wreszcie padnę z głodu. Muszę przestać wybrzydzać. Jak mam lać, będę lał. Jak zabijać, to zabijać. Nie pora na sentymenty. Biorę co sie napatoczy.
Z ponurych rozważań wyrwał go dźwięk stawianego przed nim talerza. Gorący gulasz śmierdział obrzydliwie. Chwilę później na stole wylądowało piwo. Chociaż Pies już jadł, Karczmarz nie odchodził.
Łowca spojrzał na niego pytająco.
- Panie, to nie wystarczyy. Za mało dałeśś.- wybełkotał grubas.
Ordo milczał patrząc mu w oczy.
- Panie, ku*wwaa...
- Spieprzaj. - syknął Pies - I milcz.
Właściciel wzruszył ramionami, czknął, obrócił się i wrócił do swojego piwa. Ordo właściwie nie wiedział czy się przestraszył czy po prostu był zbyt zalany żeby protestować. Zresztą to go nie interesowało. Znowu udało mu się dostać kolację za pół darmo.
Po zaspokojeniu pierwszego głodu i ogrzawszy się skosztował piwa. Było całkiem niezłe. Otarł usta i jeszcze raz rzucił okiem po izbie.
Stolik obok zajmowany był przez jakąś parę. Po podobieństwie wywnioskował, że są rodzeństwem. Wydawali mu się dość młodzi, może nawet wystraszeni. Co więc robią sami w takim miejscu? Dziewczyna uśmiechnęła się do łowcy. Pies zastygł w bezruchu.
Ona jest dla mnie życzliwa czy się ze mnie nabija?
Ale w jej młodej twarzy nie było śladu drwiny. Wydała mu się ładna. Było w niej coś, co budziło sympatię. Coś dobrego.
Szary pies odwrócił wzrok. Nie potrafił odwzajemnić uśmiechu. W ogóle nie wiedział czy powinien. Jedyne jego przygody miłosne miały miejsce w podrzędnych burdelach.
Zajrzał wgłąb talerza i wyjadł resztę gulaszu czując na sobie jej wzrok.
Sytuacja przy stole krasnali ożywiła się, błysnął ogień.
- Śmierć wiewiórom! - zawrzeszczał ktoś w karczmie.
Mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Popijał tylko piwo. Gdyby miał oczy z tyłu głowy, to z pewnością wlepiałby je w dziewczynę.
"...każdemu zapłaci co mu taki kufer przyniesie..." W głowie Orda zawyła syrena. Gwałtownie obrócił się w stronę kelnerki i nadstawił uszu.
- Zamknięty na zamki magiczne coś gadał… nie duży kuferek… - ciągnęła – Mówił że wieeele zapłaci z kuferek. I tak pewno nie wyżyje… a i kto by się głupi na tych bandytów pchał? Jak czarodziej rady nie dał? Jak huczało aż tutaj od walki i leży teraz na górze… to kto by się porywał?
Łowca miał właśnie przemówić do obsługującej krasnali kobiety, kiedy ta minęła go w biegu holując za sobą blondynkę z warkoczem. Przy stole został tylko jej brat.
Ordo wstał i ruszył w ślad za kobietami. Doszedł do schodów, gdzie stratowała go wracająca do klientów kelnerka.
- Ty! - warknął - Chodźże tu!
Kobieta odwróciła się.
- Wiesz coś o tych bandytach? Ilu ich jest? Cokolwiek?
- Nie, panie. - wydukała przestraszona - Wybacz...
Szary pies westchnął.
- Ale uzdrowicielka właśnie się nim zajmuje. - dodała - Może wkrótce sam z nim porozmawiasz, panie.
- Uzdrowicielka, mówisz... - rzekł pod nosem i spojrzał w stronę schodów.
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Alucard »

-Waćpanno? Co Cie kurna pojebało? Po jakiemu to?... Węzyk mi mów-Cofnęła nóż i pokazała palcem na biust.
-Słuchaj. Nie zabije Cię, ale pójdziesz ze mną. I ma to wyglądać naturalnie. jezeli zobaczę, że chcesz zwiać, zasadze Ci kosa miedzy zebra. Idziemy do karczmy. Skończymy naszą rozmowe, jak sobie pojem.-Objeła młodzieńca tak, żeby wyglądało, że są para. W dloni miała ukryty sztylet. Powoli ruszyli dziedzińcem wprost do gospody.
-Spusć głowe idioto-Syknęła-Masz ciekawe rysy twarzy jak na to miejsce. Trza było psia mac w lasach zostac i sie nie wychylać. Nawet, jezeli twoj rodzic był człowiekiem niebezpiecznie jest teraz chwalic się pochodzeniem.

Doszli w końcu do gospody. Prawa ręką obejmowała chłopaka. W lewej trzymała sztylet. Zagryzła wargę. gdyby go pusciła-może zwiałby... gdyby otworzyła drzwi druga, ktoś mogl zobaczyć sztylet, a nie chciała się rzucac w oczy. Ci co gonili tego młodzieńca mogli tu być.

Drzwi otwarły się z hukiem.
"Nie wiem, czy kopniak był najlepszym wyjściem"-Wezyk zagryzła wargę.

Usiadła gdzies w rogu. Poprosiła wczesniej kelerkę o 2 piwa i strawe dla dwóch osób. Rozejrzała się. Kilku krasnoludów i pare gnomów( "Świetnie... z krasnoludami prędzej się dogadasz niz z człowiekiem"), jakiś zbir , pare dzieciaków (Skąd one sie tu wzieły?) i kilku mniej znaczących ludzi... Normalka. Ktos dawal sobie w ryj, ktos chclał a ktos klepał dziewki po tyłkach.

"Pieprzony meski naród... w sumie to chlali tylko chłopy... tłukli się tez tylko oni... co do dziewek trudno, zebym ja je macała... chociaz..."-pomyslała i uśmiechneła się zalotnie do grubego karczmarza. Przelał piwo. idiota. Wezyk zagryzla ponownie wargę, tym razem do krwi. Ten chłopaczek komplikował jej życie. Sama nie wiedziała czemu z nim jeszcze sziedzi... czemu go nie puściła wcześniej żeby sobie polazł... wczesniejsze rozważania wydawaly się teraz niedorzeczne.

-Sluchaj. Odpowiedz mi na kilka pytań a potem zobaczymy co z toba zrobić. po pierwsze, czemu uciekałes. po drugie i najważniejsze- przed kim. Po trzecie- moge miec przez Ciebie klopoty?... hmm... w sumie to "po trzecie" było najwazniejsze. po czwarte wreszcie... równie ważne w sumie... ile masz pieniędzy, bo mnie nie stać na to co zamówilam, a kiedy karczmarz się o tym dowie będzie burda... a burdy nie chcę. Tyle. Zbóduj kilka sensownych zdań i będziesz wolny...- rzekła.

Jeżeli tylko wyniuchałaby, ze chłopaczek ma problemy ze straża, wydałaby go od razu. Póki co spokojnie słucha, co ma do powiedzenia.

'Jakis dziwne on jest... "-pomyślała i wzięła kolejny łyk piwa


Ech... sorry, ale umknęlo mi, że nie mamy szans byc w tej samej karczmie co inni. Dzięki Othe... Juz Edituje. W sumie zmian wiele nie trza.
Ostatnio zmieniony sobota, 17 listopada 2007, 21:20 przez Alucard, łącznie zmieniany 1 raz.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Perzyn »

Płomień drgał i kiwał się w swoim tańcu a Veikko patrzył na niego jak urzeczony. Co prawda świece a nawet pochodnie czy kominki nie potrafiły prawdziwie oddać całego piękna płomieni. Ale i tak nie potrafił oderwać od nich wzroku. Patrzył jak zahipnotyzowany na stojące przed nim świece, gdy nagle podmuch powietrza wprawił ich płomyki w nowy, szalony i rozpaczliwy tan, którego piękno wzruszyło chłopca. Dopiero, gdy ogień wrócił do normy, Veikko spojrzał na przybysza, jednak ów nie przykuł specjalnie jego uwagi. Czego nie można było jednak powiedzieć o Eshter. Tym, co naprawdę zainteresowało chłopaka było małe „przedstawienie”, jakie dały grające w karty krasnoludy. Szkoda jedynie, że było ono takie krótkie, ponieważ z całą pewnością było znacznie ciekawsze niż nużące pomimo swej wspaniałości świece i kominek. Przez chwilę nawet zastanawiał się czy podobny efekt dałoby się uzyskać z Mieszanką, ale doszedł do wniosku, że jest zbyt trująca i lepka, aby próbować. A gdy jego myśli skierowały się na te tory trudno było je już z nich zepchnąć. Trudno też było za nimi dokładnie podążyć, ponieważ chłopak myślał nie tylko dosyć szybko, ale na dodatek jego czas skupienia na jednej rzeczy był niesamowicie krótki. Teraz też szybko przeszedł od marzeń o na poły mitycznej, przynajmniej dla takiego piromana, machinie gnomów. Flammenwerfer. Nie wiedział nawet czy na pewno istnieje, ale sama idea była czymś wspaniałym. Machina miotająca ogień. W swym rozmarzeniu Veikko łatwo przeszedł do wspominków. Ta stodoła, która spłonęła w jakiejś wiosce prawie rok temu. Taaaak. To było świeżo po sianokosach. Cudowny widok, łunę widział jeszcze z kilku mil. To znaczy jak odwrócił głowę, bo bardzo szybko opuścili okolicę. Z zamyślenia wyrwał go głos siostry.
- Poczekaj tu, postaram się temu czarodziejowi pomóc - powiedziała do zapatrzonego tym razem w kominek chłopaka. - I błagam, nie rób nic głupiego, bo obiecuję, że przez tydzień na dupie nie siądziesz!
Veikko kiwnął głową w roztargnieniu i skierował wzrok na pozostałych gości. Wtedy, jakaś część jego umysłu, która słuchała, co się dzieje dookoła dobiła się wreszcie do jego świadomości. Co prawda zdołał przekazać tylko urywek informacji ograniczający się do istnienia maga i kuferka, który do tego maga należy. A także fragmentu o eksplozjach, który to wyraźnie pobudził wyobraźnię młodego Väinämöinena. Gdy łysol wstał i poszedł, w kierunku schodów prowadzących do pomieszczenia z magiem, a obecnie i z Eshter, chłopak postanowił zadziałać. Jeszcze nie był pewien czy powinien podpalić nieznajomego, ale i tak warto było się zorientować w sytuacji. Przywdział na twarz najbardziej przyjacielską minę na jaką było go stać po czym zapytał mężczyznę.
- Przepraszam panie, czy chcecie może czegoś od mojej siostry?- ujrzawszy ponurą minę tamtego włożył rękę do sakwy, krzywiąc się na myśl o tym, ze może trzeba będzie zużyć Mieszankę. - Bo tego, jeśli chodzi o maga i kuferek to ja bym, tego chciał pomóc w poszukiwaniach. Nie zdradził, że kusi go raczej to co jest w kuferku. No ale chyba tylko on spodziewał się tam małego składu materiałów palnych i wybuchowych.
Azrael
Bosman
Bosman
Posty: 2006
Rejestracja: niedziela, 17 grudnia 2006, 11:38
Numer GG: 0
Lokalizacja: Nie chcesz wiedzieć... naprawdę nie chcesz wiedzieć...

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Azrael »

Tu był mój post który, odszedł w zapomnienie.
Albo jeszcze go zostawie... na razie

Kesrak

Wzięcie pod pache i spacer we dwoje po miasteczku bardzo mu się podobał, pod koniec "romantyczna" kolacja...
*Zupełnie jak w opowieściach zielarki...* Elf założył kaptur i rozejrzał się po karczmie.
To było zdumiewające, tylko raz w życiu zdażyło mu się zobaczyć coś takiego, a dokładniej gdy babka zabrała go na kółko hawciarskie, tylko że tam było więcej kobiet i... * ...żadna nie była tak podobna do elfki jak ona. Jeśli ktoś ma mi pomóc, z kimś mam rozmawiać - to musi być ona.*
-Sluchaj. Odpowiedz mi na kilka pytań a potem zobaczymy co z toba zrobić. po pierwsze, czemu uciekałes. po drugie i najważniejsze- przed kim. Po trzecie- moge miec przez Ciebie klopoty?... hmm... w sumie to "po trzecie" było najwazniejsze. po czwarte wreszcie... równie ważne w sumie... ile masz pieniędzy, bo mnie nie stać na to co zamówilam, a kiedy karczmarz się o tym dowie będzie burda... a burdy nie chcę. Tyle. Zbóduj kilka sensownych zdań i będziesz wolny...- rzekła.
- Po pierwsze to uciekałem, bo mnie goniono po drugie przed... hm.. - Kesrak, mówił, lecz skupiał się nad pięknością nie tylko fizyczną, ale i psychiczną Węzyka. *Dobra, koniec z wygłupianiem się trzeba zachowywać się jak na elfa przystało... tylko, czy ona polubi elfa?* Astralny człowiek powykrzywiał astralnego elfa tak, aby nie był w stanie się podobać. * Spróbuję się do nich upodobnić* - przed ludźmi którzy nie lubią nie ludzi. Po... co jest po dwa? Aha po czwarte jestem em... nie mam samicy i nie planuje dzieci... Czy twój lud zawsze sprawdza wpierw takie rzeczy? Moja znajoma uznała by to za "nieromastyczne", ale cóż. - Wyłożył całą swoją sakwę na stół... było tego mało, ale z tego co się oriętował powinno starczyć na kilka obiadów. *Teraz coś zdecydowanie ludzkiego, tak samo mówili rycerze w "bajkach i mitach na dobranoc"* - Wszystko twoje... droga.
* O najświętsza, jakie to trudne. Zjem i ide do lasu, nie potrafie dogadać się z ludźmi i czuje się przy nich taki... młody.*
-Teraz ty mi odpowiedz na pytanie!- Co znaczy "zasadzić kosa"? Myślałem, że kosa to narzędzie.
Sekundy po tym talerze wylądowały na stole. Nie wiedział co kobieta zamówiła, lecz z pewnością nie było to to co jadał w lesie, bądź z babką. To było... to było... No, jedyne co Kesrak mógł o tym powiedziec to to, że było, a sam fakt istnienia wpływał negatywnie na ta potrawę. Mimo wszystko elf wziął widelec zjadł "kawałek" poczym stłumił... wszystkie oznaki zniesmaczenia - Wyborne, naprawdę. Może powiesz mi coś, więcej o sobie? Ludzie, żyją krótko... ile masz wiosen? Trzynaście? Pół wieku? Ćwierć wieku?* - tłumaczenie ze starszej mowy
* Kura, wciąż mam mętlik w głowie nie potrafię się zachowywać ani jak elf ani jak człowiek!*
Ostatnio zmieniony niedziela, 18 listopada 2007, 00:19 przez Azrael, łącznie zmieniany 5 razy.
Grupa Nieszanowania Praw Ludzkich oraz Wspierania Bratniej Nienawiści na Tawernie

Azrael (Śmierć Wszechświatów) jest ich władcą. Wszystkie inne Śmierci są zależne od niego.
Qin Shi Huang
Mat
Mat
Posty: 440
Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
Numer GG: 0

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Qin Shi Huang »

Szybka zajmująca ułamek sekundy wojna została roztrzygnięta chwilowym zawieszeniem broni... mężczyzna i elf poszli obgadać dokładnie sprawe, tymczasem pilnować ciało został niedoświadczony chłopiec, który z chęcią pozna inną kulture.
- Co mam rzec...? Wać panno?
na tym kończyła sie twoja ostatnia wypowiedź... Nie rozumiem w jaki sposób teraz dajesz kolejnego. Nie rozumiem też tego drugiego posta, choć przeczytałem go z uwagą. Prosze o Edit jeśli łaska. Chyba pierwszy powinien się wypowiedziec Alucard. Jesli to post wspólny, to powinno byc to wyjaśnione. Ułatwijcie mi robotę dobra?
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!

Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
Azrael
Bosman
Bosman
Posty: 2006
Rejestracja: niedziela, 17 grudnia 2006, 11:38
Numer GG: 0
Lokalizacja: Nie chcesz wiedzieć... naprawdę nie chcesz wiedzieć...

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Azrael »

Alucard się wypowiedział.
Nie wiem czego nie rozumiesz w pierwszym poście, więc narazie tego nie zmieniam.
Grupa Nieszanowania Praw Ludzkich oraz Wspierania Bratniej Nienawiści na Tawernie

Azrael (Śmierć Wszechświatów) jest ich władcą. Wszystkie inne Śmierci są zależne od niego.
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Mekow »

Ruth siedziała w tej stojącej po środku niczego karczmie. Czystym przypadkiem to tu zawiodły ją jej zgrabne nogi. Ale było całkiem całkiem. Napicie się piwa z jednym z bywalców tej karczmy nie było złym pomysłem - bardzo szybko zgodził się zagrać w kości na pieniądze. Widać, że jej cudny dekolt robi swoje.
Ruth wiedziała, że gra dobiega powoli do końca. Mężczyzna rzucił dwiema kośćmi - wypadło sześć oczek. Wtedy i ona rzuciła - jej kości wskazały wyższy wynik - dziesięć oczek, a zgodnie z ustalonymi wcześniej regułami, za wyrzucenie na jadnej z kostek sześciu oczek, miała do dyspozycji jeszcze jeden rzut. Wypadło trzy. Oznaczało, to że mężczyzna musiał oddać jej kolejne siedem srebrnych monet.
- Cholerna żmija. - powiedział pozbawiony ostatnich pieniędzy mężczyzna.
"Gadaj zdrów pijanico." - pomyślała dziewczyna - "Jak jesteś hazardzista, to musisz, ten, liczyć się z przegraniem."
Poprawiła swoje niezwykle ciemno rude, sięgające jej do ramion włosy, które wdzierały się jej na twarz i utrudniały widzenie. Już wszystkie leżące na stole srebrne monety znajdowały się po jej stronie stołu - czyli należały do niej. Dziewczyna była bardzo zadowolona z siebie. Jej szczęśliwe kości nie zawiodły nadzieji jakiej w nich pokładała. Chwyciła je, leciutko pocałowała i schowała w bezpiecznym miejscu - w głębi dekoltu, zaś te drugie zgarnęła razem z pieniędzmi. Miała już wszystko co ten człowiek miał do przegrania. Gdy tak zbiedniał nie był już wcale miły, ale Ruth postanowiła że ubranie mu zostawi, pozatym nie było ono wiele warte i śmierdziało.
"Dopije piwo i spadam." - zaplanowała dziewczyna. Nie miała już ochoty siedzieć z tym kolesiem.
Nagle w karczmie pojawił się ktoś nowy. Dziewczyna spojrzała w jego stronę. Miała nadzieję na młodego przystojniaka, a tymczasem w karczmie zjawił się jakiś byczek wyglądający jakby wracał z wojny. Choć zachowywał się dość spokojnie to wyglądał groźnie. Wtedy to pęcherz dziewczyny przypomniał jej, że piwo które właśnie pije, jest już jej trzecim tego wieczoru.
- Dzięki za srebrniki. - powiedziała i wstała.
- A niech cię licho porwie. - odparował podłamany przegraną facet.
Ruth zostawiła mu mniej niż ćwierć kufelka swojego piwa, aby je dopił i zatopił swoje smutki. Teraz spokojnie stać ją było na nowe piwo. Przed odejściem celowo brzęknęłą jeszcze pełną sakiewką - jego mina była przezabawna.
Miała przejść przez środek sali, ale zobaczyła jak przechodząca tamtędy blondyna z długim warkoczem, dostała silnego klapsa w tyłek. "Typowe, dla takiej speluny" - pomyślała wtedy i przypomniały jej się czasy kiedy była kelnerką. Przeszła na około i nikt jej nie zaczepił. Następnie przekroczyła drzwi na których widniał symbol oznaczający WC.
"No jasne." - pomyślała ze zgrozą, patrząc na miejsce w którym się znalazła.
Trudno było nie czuć tego obrzydliwego zapachu, a ściany pomieszczenia składały się ze starych desek i szerokich na centymetr szpar między nimi. Czyżby miała to być wentylacja? Jeśli tak to się nie sprawdzała, a powodowała jedynie, że było tu niewiele cieplej niż na dworze. Dziewczyna jednak jakoś sobie poradziła w załatwieniu swojej sprawy -nie pierwszy raz trafiła na takie warunki, bywało nawet gożej. Parę minut później z uczuciem ulgi wróciła do ciepłego pomieszczenia jakim była karczma.
Pomyślała sobie, że po wódce i innych mocniejszych trunkach nie trzeba tak chodzić jak po piwie. Zaraz potem przypomniała sobie, że Krasnoludy miały coś takiego. Ruszyła przed siebie spoglądając w ich stronę.
Nagle trzask! Dziewczyna poczuła silne uderzenie na swoich pośladkach. Zapomniała aby ominąć środek sali. Nie zareagowała jednak, bo co mogłaby zrobić. Gdy doszła do stolika, przy którym siedziały krasnoludy okazało się, że ci już praktycznie spali. "No kurcze nooo." - pomyślała.
Po tym co zastała uznała, że dzisiaj już nic z tego nie będzie i zamierzała udać się na spoczynek, ale przypadkiem podsłuchała, jak jakiś chłopak w jej wieku rozmawiał z tym łysym grożnie wyglądającym mężczyzną o jakimś kuferku. Było to dość ciekawe, bo w kuferku zwykło się trzymać pieniądze. Zresztą wydawało jej się, że kelnerka coś o tym mówiła. Dziewczyna przywołała ją, ale nie po to, żeby się czegoś dowiedzieć, ale aby zamówić kielich mocnego wina. Mogłaby je zamówić osobiście, podchodząc do barmana, ale po co narażać swój tyłek, skoro można kelnerki. Ruth usiadła przy stoliku obok pochłoniętych rozmową chłopcach i uważnie nasłuchiwała.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Othe »

Szary pies oderwał oczy od pustego korytarza. Kelnerki dawno już przy nim nie było. Miał zamiar wrócić do stołu i dopić piwo, kiedy stanął przed nim brat uzdrowicielki. Na jego twarzy malował się przyjazny uśmiech. Dla Orda nawet zbyt przyjazny. Mały coś knuł, chociaż nieźle się maskował.
- Przepraszam panie, czy chcecie może czegoś od mojej siostry? - powiedział - Bo tego, jeśli chodzi o maga i kuferek to ja bym, tego chciał pomóc w poszukiwaniach.
Uwadze Orda nie uszła ręka chłopca wędrująca do kieszeni.
Co on tam chowa? Nóż? Chce mnie dźgnąć, bo mu siostre podbieram?
- Mówisz, że chcesz pomóc? - zachrypiał - A jak?
Veikko drgnął. Głos nieznajomego był szorstki i nieprzyjemny. Na dodatek domagał się informacji. Ręka zacisnęła się na niewielkie, niemal litrowej butelce. Starczy, aby zmienić faceta w żywą pochodnie. Ale z drugiej strony zebranie składników zajęło mu trzy tygodnie.
- Bo widzisz panie ja mam talent. Nie robię mieczem ani nic w tym stylu, ale znam się na czymś innym, też użytecznym w walce. Oczy chłopaka świeciły się złowrogim, niezdrowym blaskiem. Wyjął z kieszeni butelkę. I strzepnął kroplę na jakąś szmatę, którą znalazł w sakwie noszonej zawsze przy pasie. Ciecz była czarna i lepka, na dodatek śmierdziała okropnie. Chłopak miał na twarzy wyraz niezdrowego podniecenia.
- A teraz panie patrz. Potarł o siebie palce i na szmatę spadła iskra, pojedyncza i niewielka. A mimo to kawałek materiału zajął się płomieniem, dużym i mocnym jak na tak małą ilość paliwa. - Na dodatek nie gaśnie jak się poleje wodą. Chłopak wrzucił płonącą szmatkę do kominka nim zdążył zwrócić powszechną uwagę zebranej gawiedzi.
Szary pies stał jak wryty. Patrzył to na chłopca, to na kominek.
Czary. Cholerny czarownik!
Dłoń łowcy zacisnęła się na rękojeści miecza. Kostki pięści pobielały.
Czy to w ogóle jest dziecko? Może to magia, jakaś iluzja. Wykrzesał iskry palcami? Tak po prostu?!
Ordo patrzył głęboko w oczy chłopca. Widział w nich dziecięcą radość, podniecenie i takie samo dobro, które widział w oczach jego siostry. Mimo wszystko nie potrafił mu zaufać.
Zrobił krok w tył. Pocił się. Przetarł twarz dłonią, zacisnął zęby.
Co robić? Co robić?!
- Jak to zrobiłeś? - wyszeptał nie odrywając oczu od dłoni chłopca.
Chłopak przestraszył się reakcji mężczyzny. Jeśli dalej tak pójdzie to będzie musiał jednak zużyć Mieszankę. I karczma pójdzie z dymem. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale siostra znowu się zdenerwuje. I będzie go okładać kijem po plecach. Znów setka myśli przeleciała przez jego głowę, z zawrotną szybkością. I znów ani jednej nie doprowadził do końca. Za to zaczął mówić, może, jeśli zagada tego łysonia to uda się uniknąć ofiar w człowieku. Veikko, naprawdę nie znosił być ofiarą nieszczęśliwych wypadków, a na jeden z nich się zanosiło.
- No, bo ja tak zawsze umiałem. Matka znachorką była to mi pokazała. To sztuczka, ot, ku uciesze. Nie wyjaśnił, że uciecha najczęściej polega na oglądaniu pożaru. Po co ma jeszcze bardziej denerwować mężczyznę? Tamten i tak sięgnął już po miecz, lepiej żeby nim teraz nie wymachiwał.
Ordo zrobił kolejny krok w tył. Zdjął dłoń z rękojeści i zasłonił nią usta. Druga ręka spoczęła na biodrze. Stał tak przez moment wpatrując się w Veikko szeroko otwartymi oczyma, po czym odwrócił się i począł przechadzać po niewielkim skrawku podłogi przy schodach. Trwało to kilka chwil.
Pies był zdezorientowany. Słyszał o takich uzdolnionych magicznie dzieciach, ale dotychczas żadnego nie widział.
- Znachorka... - mruczał pod nosem - Sztuczka...
To dość prawdopodobne. Może faktycznie potrafi krzesać iskry, co z tego? To nie jego wina, że potrafi czarować sam z siebie. Oczywiście zakładając, że nie jest czarownikiem. Nie wygląda na takiego... Iluzja?
Westchnął.
Dość. Najwyżej napali mną w piecu. Nie będę się przed gnojkiem giął.
- Pokaż jeszcze raz te iskry. - wychrypiał idąc w stronę chłopca - Miksturę sobie podaruj.
Veikko spojrzał na mężczyznę i się uśmiechnął, a w uśmiechu tym było coś niepokojącego. Podobnie jak w rozmarzonym wzroku chłopaka. Szary Pies nie mógł wiedzieć, że jego prośba mogła być niebezpieczna nie tylko dla niego samego, ale i dla wszystkich w karczmie. Za to całkiem nieświadomie zaskarbił sobie przyjaźń chłopaka.
- Więc to jest tak... - Veikko przystąpił do połączonej z wyjaśnieniami prezentacji. - Jak potrę o siebie palce w ten o sposób... - Faktycznie, potarł, a spomiędzy nich strzeliły dwie czy trzy iskierki. ... to uzyskam iskry. Jak z krzemieniem. Nic strasznego
Ordo obserwował chłopca z uwagą. Kiedy wystrzeliły iskry drgnął nieznacznie.
Ne było tak źle. Wciąż tu jestem. Ciekawy chłopiec... Podobny do niego. Trochę.
- A miksturę skąd masz? - powiedział siląc się na uśmiech - Podprowadziłeś?
Veikko uśmiechnął się jeszcze szerzej. Jego twarz pokraśniała z dumy. Mieszanka był jego szczególnym osiągnięciem. Co prawda nie pamiętał aby dwa razy działała dokładnie tak samo, ale margines błędu nie był duży.
- Sam ją zrobiłem. Krasnoludzki spirytus i smoła a potem jeszcze. Uczynił wysiłek aby przypomnieć sobie co tam jeszcze wsadził. Łój? Nie, nie tym razem. Olej? Chyba tak, ale jaki? To był największy problem jaki Veikko miał w życiu, nie potrafił dwa razy zrobić tego samego. Ale przynajmniej zawsze miał radość z odkrywania jak działa nowy wynalazek.
- I jeszcze to co zwędziłem Alchemikowi... ether? A może to było Hydrogenum? Chłopak prawie zapomniał o rozmówcy i jego wyjaśnienia kierowane były raczej do świata ogółem i samego siebie niż do niego.
Prezentacja i wyjaśnienia Veikko tak ich pochłonęły, że nawet nie zauważyli, jak szybko czas im zleciał. Nie zauważyli nawet, jak za plecami chłopaka pojawiła się jego siostra z niezadowoloną miną.
- A co tu się dzieje?! - spytała i złapała nicponia za ucho. - Ładnie to tak zawracać panu głowę? Ja przepraszam za niego - zwróciła się zakłopotana do Ordo. - On taki natarczywy jest...
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Mekow
Bosman
Bosman
Posty: 1784
Rejestracja: niedziela, 28 maja 2006, 19:31
Numer GG: 0
Lokalizacja: A co Cię to obchodzi? :P

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Mekow »

Dziewczyna uważnie przysłuchiwała się rozmowie chłopców. Oczywiście o ile tego łysego faceta z blizną można było nazwać chłopcem. Ale tak czy inaczej, siedziała niedaleko nich i udało jej się usłyszeć co po ważniejsze fragmenty rozmowy. Początkowo unikała spoglądania prosto na nich, aby nie dowiedzieli się, że ich rozmowa nie jest prywatna. Zgodnie z jej przypuszczeniami, planowali oni, póki co chyba wstępnie, wyprawę po wspomniany wcześniej kuferek. Dziewczyna słuchała dalej wpatrując się w nieorkeśloną przestrzeń przed sobą. Była ciekawa co wyniknie z ich dyskusji. Oni natomiast byli zbyt pochłonięci rozmową, aby zauważyć, że ktoś spokojnie sobie siedzi i ma ich w zasięgu swojego słuchu. Chłopak wspomniał, że ma talent - to było interesujące.
Gdyby nie kelnerka, która właśnie w tym momencie podała jej zamówione wcześniej piwo, dziewczyna dowiedziała by się czegoś ciekawego, poznałaby jakąś tajemnicę. Ruth zapłaciła, paroma niedawno wygranymi monetami i poprawiła włosy, które nachodziły jej na oczy. Wtedy na chwilę jej uwagę przyciągnął fakt, że kelnerka nie przyszła do jej stolika przez środek sali, tylko powędrowała nieco na około. "A to cwana bestyja" - pomyślała.
Łyknęła nieco piwa. Było to już jej czwarte tego wieczoru, więc postanowiła spijać je powoli. Może nie była zbyt mądrą czy bystrą osobą, ale wiedziała, że takiej spelunie lepiej się nie upijać.
Ponownie spojrzała w kierunku rozmawiających ludzi. Młodszy z nich i zdaniem Ruth nawet przystojny pokazywał coś temu drugiemu. Dziewczyna nie widziała co młodzieniec trzymał w dłoni, ale to coś wywołało iskry - mogła więc to być jakaś magiczna broń, a jak wiadomo magia była bardzo cennym towarem. Zwykle mieli je tylko czarodzieje i naprawdę bogaci. Wszystko to było dość zastanawiające, gdyż chłopak nie wyglądał na czarodzieja. Czy wobec tego miałby być szlachetnie urodzonym? Bogatym księciem, który zawitał do tej speluny, aby zaznać prawdziwego życia? Ruth zastanawiała się co on ma i kim on jest. Były to jednak tylko niepoprawne domysły. Ale z ich rozmowy wynikało, że chłopak miał coś ciekawego - nawet ten drugi bardzo się tym zainteresował.
Ruth odwróciła na chwilę wzrok, aby wziąźć kolejny łyk piwa. Kiedy ponownie uniosła głowę zobaczyła jak, wyglądająca znajomo, dziewczyna szarpie księciunia za ucho. Cała ta sytuacja i mina chłopaka mogły wywołać u Ruth tylko jedną reakcję. Dziewczyna parsknęła szczerym, głośnym i niekontrolowanym śmiechem; zaś piwem, które jeszcze przed chwilą miała w ustach, opryskała większą część stolika przy którym siedziała - ale jakoś jej to nie przeszkadzało i na pewno nie popsuło jej wspaniałego humoru.
Ostatnio bardzo mało sesji się tu gra... ciekawe dlaczego?
Odnosi się wrażenie, że to forum wymiera :?





Ostatnio edytowano piątek, 30 luty 2012, 14:76 przez Mekow, łącznie edytowano 28 razy
Qin Shi Huang
Mat
Mat
Posty: 440
Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
Numer GG: 0

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Qin Shi Huang »

- O KUR*A! - krzyknął ktoś z walczących, po czym goły do pasa krasnal z posiniaczoną mordą, z impetem trafił w Ordo. Krasnolud nabrał naprawdę sporego pędu. Razem z Ordo wleciał pod górę po schodach, po czym przekoziołkowali się znowu w dół. Krasnolud był nieco wolniejszy i zatrzymał się na jakimś schodku. Ordo spadł na podłogę, z plecami połomotanymi o schody. Spadł wprost pod same nogi Veikko i Esther. Wtedy ze schodów spadł jeszcze krasnolud i poleciał na wznak prosto na Szarego psa. Odbiło sie mu pijacką czkawką i usnął. Coś za coś Othe
Ktoś w karczmie, musiał uznać ten wybryk za początek bitki. Walnął sąsiada w mordę. Ten mu oddał a agresor poleciał prosto na kelnerkę. Odbił sie od niej i wleciał prosto na stół krasnoludów, kompletnie rozwalając im butle z alkoholem i mieszając im karty.
-Osz ty w cholerę je***y! - wrzasnął rozbudzony brodacz i uniósł go za koszulę, wywalając na podłogę. Przewrócona kelnerka upuściła tacę z piwem. Kufle wystrzeliły w górę i rozbiły się na głowach kilku klientów. ci którzy nie padli, podnieśli sie i zaczęli lać kogo napotkało. Powstał piękny chaos, nad którym nikt nie mógł już zapanować. Bard śpiewający w kącie, nie przeją się zupełnie bijatyką. Śpiewał dalej
-Nie dziw że sa harde, urodziwe panie
Wszak im drzewo wynioślejsze, tym trudniej wleźć na nie
Wszak i z panna i ze drzewem, to nie kiep poradzi
Trzeba owszem, wziąć i zerżnąć, no i po zawadzie...

W końcu i on dostał w mordę. Nie zdążył nikomu oddać. Wdzięcznie osunął się na kolana a z kolan na plecy pod stół. Karczmarz schował się za ladą razem z kelnerką. Ruth oberwała kuflem w ramię. Zdążyła zasłonić głowę.


Tym czasem w mieście o dzień drogi od karczmy w której rozpętało się małe piekiełko, Wężyk i Kesrak próbowali rozmawiać. Cała karczma, bez rewelacji przyjęła gości. Było spokojnie i dosyć nudno. tak nudno, że niektórym zbytnio wyczulił się słuch. Nic jednak jeszcze się nie działo. Dalej nie było żadnej większej reakcji na dziewczynę i półelfa.
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!

Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
Ouzaru

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Ouzaru »

Esther

Widząc zbliżającego się krasnoluda jedynie zamrugała kilka razy oczami i zdążyła się zdziwić. Chwilę później owy nie-człowiek i Ordo polecieli na schody, gdzie ona sobie spokojnie stała i nikomu nie wadziła. Odsunęła się pod samą ścianę, przylgnęła do niej plecami, wciągnęła brzuch i zaczęła się modlić. Veikko, który był szybki i zwinny niczym jakiś przeklęty szczur i równie spostrzegawczy, zapewne już dawno odskoczył gdzieś w bezpieczne miejsce. Tym oto sposobem jedyną poszkodowaną osobą okazał się rozmówca jej brata.
Gdy zagrożenie już minęło, czy raczej sturlało się na dół, Esther ostrożnie zeszła po schodkach i ukucnęła przy łysym mężczyźnie. Zaraz też pojawił się zaciekawiony Veikko i razem spojrzeli się strapionym i zmartwionym wzrokiem na niego. Chwilę później w karczmie rozpoczęła się walka.
- Nie zostaniemy tu, bo jeszcze czymś oberwiemy i po co to - powiedziała kobieta.
Sprawdziła na nadgarstku puls mężczyzny i wyczuwając, że żyje uśmiechnęła się lekko. Puściła jego rękę i skinieniem dłoni przywołała brata.
- Dobra, jest tylko potłuczony, ale może mieć coś złamane, muszę go jeszcze dokładnie obejrzeć - powiedziała z dziwnym błyskiem w oku. Pierwszy raz Veikko coś takiego u niej widział i ciężko było jednoznacznie określić, co to w ogóle oznaczało. Faceci z podobnym 'błyskiem' zazwyczaj gapili się na jej tyłek czy w dekolt i wtedy wkraczał do akcji przypalając im zadki...
- Bierzemy go na górę i przeczekamy całe to zamieszanie w pokoju maga - poleciła. - Nie rób nic głupiego, proszę, choć raz mi pomóż!
Utkwiła w młodszym bracie stanowcze, błagalne spojrzenie i nachyliła się raz jeszcze nad tym dziwnym wojownikiem... zbójem... czy kim on do cholery był.
- Panie - poklepała go lekko po policzku chłodną dłonią. - Jest pan przytomny? Może pan wstać? - spytała.
Nie miała ochoty ciągnąć mężczyzny na górę po schodach, ani nieść razem z Veikko. Nie posiadała chyba dość siły, chociaż... Sama dźwigała wiadra z wodą i rąbała drewno do kominka, więc pewnie coś tej krzepy w jej rękach było, tylko czy to wystarczy?

Tymczasem w karczmie zrobiło się gorąco, kufle i inne naczynia latały, kobiety piszczały wystraszone, mężczyźni lali się po mordach i jedyne, czego tutaj jeszcze brakowało, to żeby Veikko rozniecił ogień. Esther nie mogła do tego dopuścić, wszak na górze odpoczywał jej pacjent i gdyby budynek zająłby się ogniem, on zapewne straciłby życie. Na pewno...
Jakiś talerz ze świstem przeleciał uzdrowicielce nad głową i z trzaskiem rozbił się o ścianę za nią. Potłuczona glina posypała się na boki, Esther nieco skuliła głowę i ukryła w ramionach. Wystraszyła się tym i krzyknęła cicho, bardzo już chciała iść na górę i znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Kucała skulona i bała się w tej chwili poruszyć. To była jej pierwsza taka burda w karczmie...

No, chłopcy (Perzyn, Othe i zapewne Mekow), pozwoliłam sobie trochę napisać, z resztą posta czekam na Was.

EDIT
No ciąg dalszy czas napisać...


Esther, Veikko i Ordo zwany też Szarym Psem.

Chłopak korzystając z tego, że jego siostra chwilowo kuli się przerażona tym, co się wokół niej dzieje, szybko zniknął zabierając ze stolika świecę i spiryt. Wracając zobaczył, jak łysy mężczyzna wstaje i z dzikim obłędem w oczach zaczyna kląć na całe gardło. Esther uniosła lekko głowę i spojrzała się zdziwiona, po chwili jednak słysząc te soczyste wyzwiska spiekła raka i w ostatniej chwili doskoczyła do wojaka, powstrzymując go przed rzuceniem się w wir walki. Veikko był tym wszystkim nieco zdumiony.
- Panie, trzeba iść na górę, tam bezpieczniej! - zawołała młoda kobieta łapiąc Ordo za rękę. - Muszę pana przebadać, czy kości i żebra ma pan całe! - nalegała.
Trwało to chwilę, albo i wieczność, ale w końcu odwrócił się do niej nieco uspokojony i skinął lekko głową. Niepewnym krokiem ruszył w stronę schodów, a Esther przylgnęła do jego ramienia... oczywiście by go wspierać i asekurować. Chłopak widząc to pokręcił jedynie głową i ustawił się za nimi na schodach, by przy pomocy świeczki i spirytu osłaniać ich odwrót na z góry upatrzoną pozycję. Chciał zrobić to samo, co krasnolud przypalając brodę swemu kompanowi, to był widok!
Jednak jedyną osobą, która wspięła się za nimi po schodach była jakaś młoda i ładna panna, której jednak Veikko nie oszczędził. Był może w odpowiednim wieku, by się interesować kobietami, ale jego zainteresowania wybiegały nieco poza płeć przeciwną. Może dlatego nie mógł pojąć tej dziwnej... sympatii, którą jego siostra darzyła tego łysola.
Gdy dotarli już na górę, Ordo zachwiał się lekko i zaczął osuwać na podłogę. Uzdrowicielka błyskawicznie pochwyciła go mocniej, z drugiej strony złapał go Veikko i razem dociągnęli go jakoś do pokoju maga. Izba była na szczęście przestronna, zapewne największa w całej karczmie, tak więc spokojnie położyli wojownika na podłodze, kładąc oczywiście na brzuchu. Ordo coś jakby mówił przez sen i cicho jęczał, ale ciężko było cokolwiek wyłapać z jego słów, gdyż na dole karczmy był niezły rejwach, który skutecznie wszystko zagłuszał. Kobieta odetchnęła wstając od nieprzytomnego, do lekkich to on nie należał... Szybko i sprawnie wyjęła mu koszulę ze spodni i obadała mężczyźnie kręgosłup. Nic mu się jednak nie poprzestawiało, ani nie zaczynało puchnąć, więc trochę się uspokoiła. A skoro był tylko potłuczony, to wyjęła z torby sole trzeźwiące i podstawiła mu pod nos.
Nie trwało długo, gdy w końcu otworzył oczy i dźwignął się zdziwiony z podłogi. Rozejrzał się po izbie, dostrzegł zmasakrowanego i przypalonego... kogoś na łóżku, jakieś buteleczki na stole i opatrunki.
- No, to skoro czuje się już pan lepiej, to proszę ściągać koszulę - usłyszał za swoimi plecami i drgnął nieznacznie na dźwięk głosu kobiety.
Chłopak zrobił duże oczy i kaszlnął zdziwiony, czegoś takiego się po prostu nie spodziewał. I pytanie... czy miał bardziej chronić Esther przed tym wojakiem, czy jego przed nią? Na chwilę zawahał się, a ciepły wosk skapywał mu na dłoń.
- Dalej, trzeba maść na te potłuczone plecy położyć, bo może się jakiś krwiak zrobić czy coś - mruknęła tupiąc nogą.
Nie mając chyba większego wyboru zaczął rozwiązywać troczki u koszuli i za chwilę kobieta mu ją wprawnie ściągnęła przez głowę. Jednak na tym jej doświadczenie w kontaktach z facetami się kończyło, wzięła głębszy wdech i wypuszczając powoli powietrze zaczęła palcami badać zaczerwienione miejsca oraz żebra. Starała się podchodzić do tego fachowo... medycznie...
- Proszę mówić, jak będzie boleć - poleciła fachowym głosem nie przerywając oględzin.
Ordo nie był przyzwyczajony do tego, żeby jęczeć i użalać się nad sobą, to też zacisnął zęby i przygotował się na najgorsze. Jej dotyk był jednak miły i po chwili nieco się rozluźnił poddając się tym zabiegom z przyjemnością... Esther pokręciła głową i sięgnęła do torby po maść, rozprowadziła ją na dłoniach.
- Nie pomaga mi pan - mruknęła. - Teraz położę maść, może być zimna.
Po tych słowach dotknęła delikatnie pleców mężczyzny, a on lekko drgnął. Wiedziała jednak, że nie było sensu dłużej trzymać maści na dłoniach, bo one i tak były raczej chłodne, więc nic by to nie dało. Mogłaby ją raczej ogrzać między swoimi nogami, gdzie uporczywie robiło jej się coraz cieplej.
- Przepraszam, ja mam zawsze takie zimne ręce... - powiedziała cicho i władowała nieco swej mocy, by złagodzić ból pleców.
Wosk skapywał już z dłoni na podłogę, a Veikko ze zdziwieniem patrzył, jak jego siostra zamiast wetrzeć to mazidło w plecy faceta, pieści się z nim jak z małym dzieckiem. Jej palce co chwilę z zaciekawieniem badały jakąś szramę czy inny ślad walki i chłopak nie musiał nawet widzieć miny Esther, by się domyśleć, że właśnie spiekła raka. Co tu było grane? Odwrócił od nich wzrok i rozejrzał się po pokoju. Czarodziej spał głęboko, nie obudziło go to wtargnięcie i bardzo dobrze. Piroman zaczął się rozglądać się z zaciekawieniem i myszkować w rzeczach rannego. A nóż któraś z tych mikstur się ładnie pali? Niechcący potrącił jedną z buteleczek, która radośnie zadzwoniła o drugą.
- Co ty tam wyprawiasz, ty szkodniku zatracony? - usłyszał warknięcie ukochanej siostry. - Zostaw to, bo ci po łapach dam, to lekarstwa tego czarodzieja!
Chłopak westchnął, czyli jednak nic ciekawego. Wsadził ręce do kieszeni i gdy tylko Esther się odwróciła do mężczyzny... szybko wymknął się z pokoju.
Uzdrowicielka nie usłyszała, jak drzwi się cicho otwierają i zamykają, ale Ordo od razu to wyłapał. Był bardziej czujny i wyczulony niż ona, już się domyślił, że chłopak dał drapaka przed siostrą.
- No, skończone! - powiedziała i niechętnie oderwała się od muskularnych pleców mężczyzny.
Może nie był typem szafy, ale i tak jej się podobał. Odwróciła się szybko kryjąc rumieniec i podeszła do czarodzieja wycierając ręce w jakąś szmatkę. Medykamenty spisywały się świetnie, już było widać niewielką poprawę. Mag spał spokojnie i głęboko, co dla niej stanowiło ogromny sukces.


Dobra, przedstawiłam zarys sytuacji, a później panowie dopiszą w swoich postach co tam uważają za stosowne.
Othe
Majtek
Majtek
Posty: 88
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 01:45
Numer GG: 4431256
Lokalizacja: Kanalizacja

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Othe »

W głowie Orda szumiało, a schody wydawały się nie mieć końca. Wydłużały się, krzywiły i zakręcały. W dodatku te czarne motylki natrętnie zasłaniały mu widok.
To naprawdę motylki? Tak wyglądają, ale chyba nie...
Miał właśnie zdobyć ostatni stopień i cieszyć się ze zwycięstwa nad złośliwością piętrowego budownictwa, kiedy schody poczęły opuszczać się jak most zwodzony. A może to Pies odginał się do tyłu... Motylki obsiadły mu oczy, a zapach ziół wypełnił zmysły.

Ordo przecinał przestworza pędząc na latającym krasnoludzie. Trzymał go za brodę, a nogi ułożył na ramionach. Co za frajda. Zatoczył ósemkę, zrobił beczkę i przyspieszył. Wiatr wciskał mu oddech z powrotem do płuc. Rozbił gromadę dziwacznych, białych ptaków bez dziobów i krzyknął z zachwytu. Był prze szczęśliwy.
Do momentu, w którym krasnolud zaczął macać Ordowi plecy nogami wyginając je nienaturalnie.
- Co za cholera? - zaklął Szary pies i kopnął go w twarz.
Tamten uspokoił się, a łowca znów skupił uwagę na pilotażu.
Zniżył lot do wyłaniającego się spod chmur oceanu i odetchnąwszy głęboko skrzywił się. Powietrze śmierdziało niemiłosiernie. I dlaczego rozbolał go policzek?
Krasnal bez ostrzeżenia runął do wody. Ordo otworzył oczy.

Kręciło mu się w głowie, ale zrozumiał, że wrócił do karczmy. Trochę żałował. Dźwignął się z ziemi i rozejrzał po karczmie. Na łóżku leżał jakiś mężczyzna, a obok stały medykamenty. Wydedukował, że to czarownik, a jego przyniesiono tu kiedy zemdlał.
- No, to skoro czuje się już pan lepiej, to proszę ściągać koszulę. - usłyszał za sobą miły głos i drgnął nieznacznie.
- Dalej, trzeba maść na te potłuczone plecy położyć. - ciągnęła - Bo może się jakiś krwiak zrobić czy coś.
Długi warkocz opadał na jej miłą dla oka sylwetkę. Prześledził wzrokiem jego ułożenie przez szyję, smukłe ramię aż do kształtnej piersi, która wystarczyła aby odwrócić jego uwagę od blond węża.
Nieco zmieszany i wciąż otumaniony niezdarnie rozwiązywał koszulę. Uzdrowicielka zdjęła ją z niego przez głowę i rozpoczęła oględziny.
- Proszę mówić, jak będzie boleć. - wykrztusiła.
Ordo nie miał pojęcia co dziewczyna robi, ale nie przeszkadzało mu to. Już przestawał żałować, że jego przygoda na krasnoludzie dobiegła końca. Powoli rozluźniał mięśnie poddając się pieszczotom. To znaczy badaniom. Poczuł falę gorąca, która wylała mu się na wnętrzności i osiadła w brzuchu. Drgnął załaskotany.
- Nie pomaga mi pan - powiedziała sięgając do torby - Teraz położę maść, może być zimna.
Ale nie była. Nie dla niego. Nigdy dotychczas nie zetknął się z niczym tak rozgrzewającym i równie przyjemnym. Rozpłynął się w tej chwili do tego stopnia, że wypowiadane przez dziewczynę słowa w ogóle do niego nie trafiały.
Gdy oderwała od niego ręce, a tym samym spowodowała, że Ordowi wreszcie wróciła świadomość przeszły po nim ciarki.
Obrócił się do niej i stał tak chwilę w milczeniu. Zastanawiał się co ma jej powiedzieć, czy podziękować. Próbował sobie przypomnieć jakieś strzępki szeptów zakochanych w karczmach, które podsłuchał, ale w głowie wciąż miał pustkę.
Chrząknął.
- Pani... - zachrypiał - Jak ci na imię?
- Ja...? - spojrzała się na niego speszona i zaczęła wzrokiem uciekać gdzieś na boki. - Przepraszam, nie miałam jeszcze okazji się przedstawić. Jestem Esther, a mój młodszy brat to Veikko.
Mówiła powoli, jakby zupełnie nie przywykła do gaworzenia z pacjentami. I chyba nie zauważyła nawet, iż jej braciszek się gdzieś cichaczem zmył.

- Dziękuję ci. - odparł - Zwą mnie Szarym Psem, lecz na imię mi Ordo.
Patrzył w jej błękitne oczy i czuł, że zapada się w podłogę, a świat dokoła staje pluszowy i pogodny. Troski znikły.
Esther...
Dopiero przy końcu roboty można poznać, od czego trzeba było zacząć.
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: Chędożona kompania [Wiedźmak, wiedźminem tez zwany]

Post autor: Alucard »

Kilka kilometrów dalej w karczmie, gdzie bijatyka trwała, na piętrze trwała romantyczna pogawedka... Szary pies i Ester...

Ale to było kilka kilometrów dalej. Wróćmy lepiej do tego, co działo sie z Wężykiem. A wiele sie działo...

-Ja Ci dam sukinsynu sie ze mnie nabijać. Co to było o tej samicy i planowaniu dzieci! Co to kurwa miało być! Stawiasz mi obiad i piwo bo najzwyczajniej w świecie nie mam pieniądza... Cos ty myślał łachudro-Rozpoczęła swoje romantyczne wywody. Półelf kulił się w sobie chyba coraz bardziej
-Słuchaj czarcie nasienie.Jeszcze raz zainsynuujesz, że ja..., że ja z tobą..., że my... Kurde jemy tylko razem wstrętny gulasz!

-TYLKO NIE WSTRĘTNY-Ryknął grubas stojący za ladą i splunał siarczyście. Dopiero teraz wężyk zorientowała się, że wydziera sie na całą salę budząc żywe zainteresowania. Zainteresowanie i śmiech. Zdenerwowała się. Huknęła pieścią o stół i ryknęła
-Cichac mi tutaj! Kto sie odezwie dostanie w mordę.-Podparła boki pieściami i staneła rozglądając się wyzywająca. Chwilka ciszy i radosnych uśmiechów.
-Z tobą jeszcze nie skończyłam, więc siedź na zyci i słuchaj. Mam dzisiaj gorszy dzień, więc mnie nie wkurzaj. Nie przeżywam okresu jak twoji rodacy raz na kilka lat tylko kurwa co miesiąc, więc jeszcze raz ze mnie zakpisz albo wtrącisz cos w tym twoim stylu, to jaj urwę, w kocioł wtłocze i każe jeść.-Przekręciła karkiem. Chrupnęło. Rozejrzała sie po sali jeszcze raz. Wszyscy się na nia gapili.

-I cożes narobił?-Powiedziała ciszej-Było awanturę w karczmie wszczynać? Z naszego planu, zeby być niezauważonymi nici. Co ja z toba mam... idziemy.-Wstała, wzieła chłopaka pod ramię i dalej udawała, że sa razem... Po właśnie co zakończonej awanturze wygladało to co najmniej komicznie, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Rzuciła kilka mkonet za"wstrętny gulasz" i wyszła.

-Sluchaj. Raczej nie ma sensu, żebym Cie targała dalej po mieście z nożem przy boku, więc jak chcesz to sobie idź. Sumienie masz chyba czyste, z prawem nie zadarłeś i jezeli gonia Cię... za uprzedzenia to nie pomoge Ci niestety. Jesli twoja wola, na razie.-Uśmiechnęła się obrzydliwie. Niektóre zwierzęta szczerzą zęby w geście nienawiści... gdy chca zaatakować. Ale w sumie i niektórych jest to takze sygnał, że czas rozpocząć gody.

-W sumie dziwny z ciebie facet-Pocałowała go siarczyście, typowo po kolezeńsku i machneła sztyletem na drogę.
-Może sie jeszcze zobaczymy. Będę... hmmm... w sumie domu nie mam. Ale jakby co wiesz o kogo pytać. No i w sumie jezeli znasz tutejsze karczmy to wiesz gdzie mnie znaleźć-Oddaliła się niespiesznym krokiem. Na podchodnym rzuciła

-Aha... i mam 30 lat, a nie 200
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Zablokowany