[Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Wyszczerzyła zęby. Ten Murzyn jej się podobał.
Wóz trochę mniej, zawsze była jednak zwolenniczką motorów. Jakiś taki odruch... Może dlatego że dwuślady sprawniej rozwiewały odzież.

Pokręciła głową.
- Myślałam, że umiesz liczyć do czterech. Tam są dwa miejsca, a was jest trójka - stwierdziła, kręcąc głową. Właśnie, trzeba będzie wrócić po motor. Miejmy nadzieję, że za dnia nikt go nie ukradnie.

Wysłuchała do końca mechanika.
I zadrżała z podniecenia.
- Nielegalne wyścigi? To jest dokładnie to czego mi jeszcze brakowało w tym mieście - jej oczy błyszczały wyraźnie. - Znasz kogoś kto może mnie troszkę poduczyć prowadzenia wozu? Bo na razie nie jestem raczej wirtuozem, a nie mam zamiaru przegrywać kasy która niekoniecznie do mnie należy... - dodała. Patrzyła na samochód uważnie, badawczo. - I jeszcze jedno pytanie... Czy przypadkiem nie zdarzają się może wyścigi motocyklowe?

Uzyskawszy odpowiedzi na swoje pytania, stanąła naprzeciw kalendarza. Przyglądała się na zmianę datom i piersiom.
Przychodził jej do głowy pewien pomysł...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Jean i Sam...

Stanęli grupką przy aucie i zaczęli się mu dość krytycznie przyglądać. Ogólnie samochód się wampirzycy podobał, był taki prosty, schludny i klasyczny. Jednak z tego co wiedziała, wygląd nie był istotny, tylko to co znajdowało się pod maską. A na tym to się ona już w ogóle nie znała. Miała jednak małą nadzieję, że mężczyźni okażą się lepiej zorientowani w tym temacie, bo gąbki nie chciała słuchać. Sam zastanawiała się, czy jej uprzedzenia są spowodowane tym, iż w ogóle nie lubi istot mniej lub bardziej żywych, czy czymś jeszcze?
- W samochodzie są trzy miejsca. Dwa z przodu i bagażnik. W sam raz dla malkontentów - mruknął Jean w odpowiedzi na sprzeczkę o samochód.
Po oczach Sam można było poznać, że się lekko uśmiechnęła. Ona nie należała do osób zmotoryzowanych, wolała chodzić piechotą i to najlepiej tak, by jej nie było widać. No i było bezpieczniej, nikt w sforze nie był kierowcą z prawdziwego zdarzenia, a ona wolała trzymać się z dala od wszelkich wypadków samochodowych.
- Ja preferuję spacery - powiedziała zarówno do Szefa jak i Vix.
Jean pogładził czule dłonią skórzane obicie kierownicy.
- Kwestia przyzwyczajenia do innej organizacji ruchu i mogę poprowadzić nasz dyliżans.
Pomyślał o Vix i jej nowym motorze. 'Zdobycz' była co prawda przeznaczona do szybkiej jazdy, jednak posiadała dwa miejsca do siedzenia. Niestety motor został przed siedzibą Żylet, co chyba nie było mądrym posunięciem.
- Vix, bierz Greed'a i Mad'a za fraki, wróćcie po motor, lepiej nie zostawiać go tak na cały dzień na widoku - powiedział szybko.
- Potem, jak się mocno przytulicie do siebie z Greed'em, to nawet jego dupsko powinno zmieścić się na siedzisku - odparł drapiąc się z rozbawieniem po skroni. - Lepiej nie rozdzielajmy się. Sam pojedzie ze mną samochodem, Greed poujeżdża wspólnie z Vix jej narowistego rumaka.
Chrząknął teatralnie przybierając strapioną minę.
- Jest też inna opcja. Faceci na czterech kółkach, kobietki na dwóch. Ale znając wasze temperamenty, drogie panie - tu Jean zniżył głos mierząc wampirzyce chłodnym spojrzeniem - taka jazda mogłaby się źle skończyć dla którejś z was. Wolałbym tego uniknąć, póki co obie się bardziej przydacie w jednym kawałku. Jedźcie, a my w tym czasie z Sam sprawdzimy, czy teren jest czysty.
Skoro Jean się lubił bawić w teatr, Assamitka teatralnie wzruszyła ramionami.
- Rozkaz - odparła sztywno i odprowadziła dwójkę wampirów oraz Twatter'a wzrokiem.
Cieszyła się jednak jak małe dziecko, że nie musi z Vixen nigdzie jechać i łudziła się, że może gąbka okaże się dobrą kumpelką i wywali gdzieś Greed'a po drodze. Choć to by trochę psuło i kolidowało z jej planem, by samej się rozprawić z tym chamem, ale jakoś by to przebolała. Gdy tamci pojechali, z Jean'em ostrożnie i systematycznie 'przeczesali teren', jednak wszystko wskazywało na to, iż Spokrewniony zabrał swoje cztery litery i po sycącej kolacji udał się gdzieś dalej. I kij mu w oko na drogę. Dwójka wampirów sprawdziła jeszcze warsztat, lecz i tam było spokojnie.
- Jean - przerwała w końcu ciszę Sam. - Następnym razem możesz zostawić sztywniaka mi, w końcu specjalizujemy się w usuwaniu Spokrewnionych... - zauważyła i poprawiła rękawiczki.
Kapłan jednak nie zdążył jej nic odpowiedzieć, o ile w ogóle chciał coś mówić i wdawać się w dyskusję na ten temat. Rozmowę przerwał znajomy już warkot silnika oraz pojawienie się reszty sfory. Assamitka poderwała się od razu.
- Zbieramy się, czy będziemy tu tak sterczeć jak te glizdy na mrozie? - spytała z ciężkim westchnięciem zniecierpliwienia.
Jean co prawda przywykł do paskudnych charakterów członków sfory, jednak niektóre animozje sprawiały, że miał szczerą ochotę pozbawić głowy każdego podwładnego Sabbatnika z osobna.
- Cierpliwość. Spokój. Tylko to może nas uratować - mantrował pod nosem zagryzając wargę.
Wampir rozsiadł się za kierownicą regulując profil oparcia i inne szczegóły potrafiące zepsuć komfort jazdy nawet najbardziej luksusową bryką.
- Wsiadaj, laska - otworzył drzwi od środka wskazując miejsce Assamitce.
Ta patrząc się na niego z szeroko otwartymi oczami i zdziwieniem wymalowanym na twarzy pod maską, wsiadła niepewnie i usiadła obok niego.
- Wy tymczasem - zwrócił się do Tzimisce i Brujaha - dajcie sobie buzi na zgodę i ładujcie kapska na ścigacza. Pojedziemy teraz poszukać jakiegoś przytulnego gniazdka dla naszej wesołej rodzinki.
Jean-Baptiste pomachał Chrisowi, skinieniem głowy dziękując za odpicowanie bryki.
- Jak byśmy czegoś potrzebowali do naszych wózków, z pewnością damy ci o tym znać - odparł mechanikowi.
- A co do jutra, to spotkamy się z tobą tutaj - rzucił do Twatter'a. - Ach, i nie zapomnij o telefonach.
Po tych słowach odpalił silnik, zatrąbił i z uśmiechem na twarzy wyprowadził brykę z warsztatu na ulicę. Dłonią pokazał Vix, by jechali w pobliżu, bez różnicy czy przed czy za samochodem.
- Hmmm... Obawiam się, że wypadałoby przemalować ten ścigacz jak najszybciej - stwierdził wpatrując się w boczne lusterko. - Za bardzo rzuca się w oczy. Ktoś z dawnych znajomych tamtego krwiopijcy mógłby rozpoznać maszynę i skojarzyć pewne fakty.
Sam, która nadal była w lekkim szoku po "lasce" i się nie odzywała, zapięła teraz szybko pasy i odwróciła się w lewo, by wyglądnąć za okno.
"Laska..." - prychnęła w myślach. - "Powiedziałabym, że to kiepski żart, ale problem w tym, że właśnie bardzo dobry" - pomyślała i uśmiechnęła się szeroko.
- Następnym razem - zwróciła się do szefa nie odwracając się w jego stronę - możesz mi mówić per "Koszmarku".
W jej głosie była nutka rozbawienia. Rozsiadła się wygodniej i chyba w końcu poczuła się trochę lepiej w towarzystwie innej osoby. Nawet pozwoliła sobie na rozluźnienie ciągle spiętych i gotowych na wszystko mięśni.
Kapłan włączył radio, by ożywić martwy klimat w samochodzie. Powolna przemiana Sam, jej cywilizowanie się, otwieranie na świat zewnętrzny, wykopywanie spod hałdy bolesnej traumy, krwiożerczych instynktów i wrytych w podświadomość kompleksów była przez Jean'a traktowana z aprobatą. Pomocnik pewny swojej wartości i świadomie potrafiący wykorzystać zdolności, w dodatku zmotywowany do działania, to potężna broń. Nie wspominając o zaufaniu, które konieczne było do sprawnego funkcjonowania Ripperz'ów.
Lasombra liczył się z tym, że pewnych nawyków nigdy nie da się wykorzenić. Ale wyzwaniem nie jest zabicie bestii, lecz jej oswojenie.
- Jutro spodziewam się sygnału od naszego mocodawcy. Ponadto będę musiał skontaktować się z Creed'em, by dowiedzieć się jak idzie przebudowa gangu - zwrócił się do Sam patrząc wciąż przed siebie. - Poza tym ciekaw jestem twojego zdania co do naszych aktualnych postępów.
Wampirzycy powoli uniosły się ze zdziwienia brwi pod maską. Zdjęła ją, schowała do wewnętrznej kieszeni podziurawionego płaszcza i mocniej naciągnęła kaptur na głowę. Na twarz nasunęła coś jakby czarną chustkę, która w dawnych czasach skrywała przykre oblicze Sam przed światem. A że kobiecie ciężko się było rozstawać ze swymi rzeczami, zachowała to na pamiątkę, lepsze czasy i 'na wszelki wypadek'. Jak się okazało, prawidłowo.
- Postępów? - spytała i uśmiechnęła się ironicznie. - Jakich?
Odwróciła twarz w stronę szyby i zastanowiła się, zapewne szefuś nie będzie zadowolony z tak krótkiej odpowiedzi.
- Broń odzyskana, gang przejęty, mamy dwa pojazdy i nadal jesteśmy w... mniej lub bardziej... jednym kawałku. Jak na pierwsze kroki na nowej ziemi, chyba nie jest aż tak tragicznie. Jak na 'radzenie sobie' Czarnej Ręki, jesteśmy do dupy i lepiej nikomu o tym nie mówić, bo aż wstyd.
Mówiła spokojnie, powoli, nie śpiesząc się. I chyba nawet pobiła swój rekord w długości wypowiedzi, zapewne teraz napiłaby się szklanki wody lub innego płynu.
- Konstruktywna krytyka jest zawsze bardziej w cenie niż oślizgłe wazeliniarstwo. Zgadzam się z tobą, lecz twoje słowa są potwierdzeniem moich wcześniejszych. Zawsze może być lepiej, a powściągliwość i perfekcjonizm w działaniu będą tego gwarantem. Okres ochronny dla londyńskich nuworyszów skończył się dzisiejszej nocy. Czas wykonać kolejny krok. Ostrożnie, ale pewnie - z ust Kapłana popłynął potok czystego formalizmu. Ale taka była rola lidera: pilnować, mobilizować, motywować, krytykować i wygłaszać kurewsko nudne tyrady.
- To może tutaj? - wskazał na kilkupiętrowy budynek przy ulicy, z jarzącym się napisem "Hotel" nad wejściem. - Dopóki nie mamy stałego schronienia będziemy koczować w takich miejscach. Tak czy inaczej lepsze to niż trumna na jakimś zdechłym wygwizdowie.
Jean rozejrzał się za wolnym miejscem parkingowym dając Vix ręką znak, by uczyniła to samo. Młoda Assamitka jedynie zgodziła się z nim w duchu, że dobre łóżko zawsze będzie w cenie, a na cmentarzu nie miała ochoty ponownie lądować.
- I to były słowa prawdziwego przywódcy. Amen - powiedziała z wyraźną ulgą na widok hotelu.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

12 Października, 2004 rok.

Nowy Jork.

Dzień był chłodny, a pieniędzy nie starczyło nawet na najtańszą gorzałkę. Stary włóczęga Rich szukał właśnie wygodnej ławki żeby spędzić noc. Tuż przy swoim boku ściskał kilka gazet oraz pogniecione kartonowe pudło. Kroki stawiał powoli, bynajmniej nie po to żeby podziwiać przyrodę Central Parku. Raz że nie musiał się nigdzie śpieszyć, dwa że jego wiek odebrał mu już młodzieńczy wigor.
- Młodzieńczy wigor… - Bezdomny uśmiechnął się pod nosem, wspominając czasy gdy jeszcze grał w szkolnej drużynie. Ciepłe wspomnienia przerwał nagle gwałtowny powiew lodowatego powietrza, oraz gardłowy kaszel starca. Niedaleko przed sobą spostrzegł samotną ławkę, stojącą na uboczu, tuż przy wielkich krzaczorach obsypanych pustymi butelkami i papierkami po słodyczach.

Rich położył przemoczone pudło na ławce, i już przymierzał się żeby się na niej położyć i przykryć gazetami. Zrobiłby to, gdyby nie usłyszał jakichś głosów. Będąc szczerym, zawsze wybierał odizolowane miejsca na noclegi, byle tylko unikać ludzi i nie patrzeć na ich pełne odrazy spojrzenia. Toteż od razu chwycił swoją „poduszkę” i pokuśtykał za krzaki, mając nadzieję że zbliżająca się parka szybko opuści to miejsce, a sam będzie mógł wreszcie się zdrzemnąć.
- …decyzja Kardynała jest zaskakująca. Nie chcę mówić że to nierozsądne, ale… czy to możliwe? – Dało się słyszeć kawałek rozmowy. Głos należał do mężczyzny, najpewniej młodego, bo jego głos wciąż nie był zmęczony wiekiem i pełen energii. Rich od razu skojarzył że to jacyś księża wybrali się na nocny spacer po parku.
- Jeśli on twierdzi że tak jest, na pewno się nie myli. Nam nie pozostaje nic innego jak uwierzyć w jego geniusz. – Drugi głos należał do kobiety, starszej zapewne, choć jej głos był dziwnie… bulgoczący, nienaturalny. Richard usiadł i zaczął nasłuchiwać, modląc się w duchu żeby rozmówcy sobie poszli. A oni tymczasem zatrzymali się.
- Ten atak na Londyn… To tak jakby Kardynał odrzucił lata planowania i postawił wszystko na jedną kartę. To desperacki krok –
- Bo mamy desperackie czasy. Pamiętaj że Nowy Jork był niegdyś naszym głównym bastionem, nie licząc Meksyku. Skoro mięczaki z Camarilli są w stanie wypędzić nas z największej fortecy, my także potrafimy wypędzić ich z najbardziej zaludnionych salonów. A ty Biskupie, uważaj na słowa… bo ktoś mógłby w nich dostrzec brak lojalności dla Kardynała. – Rich znieruchomiał. Czy to jakiś żart? Atak na Londyn? Lata planowania? Cam – co? Ta dwójka to na pewno jacyś terroryści!
- Ależ… Ależ, ja…
- Nie kończ tego, Piotrze. Mamy wybrać właściwych spokrewnionych do oblężenia Londynu, i to do następnej nocy. Kardynał wyraźnie sprecyzował jaki rodzaj żołnierzy mamy wysłać.
- Naprawdę…? Ale chyba nie…
- Czarną Rękę. Dobrze będzie pozbyć się kilku z tych węży z naszego miasta. – Dwójka usiadła na ławce, a Rich aż jęknął, widząc z kim ma do czynienia. Musi natychmiast powiadomić policję. Musi natychmiast stąd uciekać… Musi… czemu te czerwone ślepia tak się w niego wpatrują? A może by tak wydłubał sobie oczy? Tak, to byłoby ciekawe.


Noc z 18 na 19 października, 2004 rok.

Londyn.

Dzień spędzony w małym apartamencie, z zapewnioną całkowitą prywatnością kosztowałby was trochę więcej niż z obsługą. Kosztowałby, gdyby nie chwila pozornie zwykłej rozmowy, podczas której Vixen obsłużyła recepcjonistę na stojąco. Co prawda jakiś staruch oglądający telewizję w pokoju wspólnym wodził za dwójką pań wzrokiem, ale pewnie wiele takich osób tu wchodzi, bo obyło się bez zbędnego komentarza. Doszliście do swojego apartamentu, od razu rzucając swoje rzeczy pod łóżko i szczelnie zasłaniając żaluzje. Jeszcze tylko zamknąć drzwi na klucz i znaleźć jakieś przytulne kąty. Greed zaciągnął Vero pod łóżko, podczas gdy Jean ściągnął koc i oparł się o ścianę, przykrywając się nim. Samanta przez chwilę szukała swojego miejsca, nie mogąc się nadziwić jak jej kamraci szybko oddali się letargowi. Sama jednak po paru chwilach odczuła niekontrolowane zmęczenie ogarniające jej ciało, więc tylko ściągnęła z łóżka kołdrę i przykryła nią, kładąc się pod samym oknem. Bliżej zagrożenia, dalej od zranienia, jak ktoś kiedyś powiedział. Na dobranoc posłała tylko parę kurw Brujahowi, po czym zamknęła oczy.

Wydawało się że minęło zaledwie kilka sekund odkąd zamknęła powieki, gdy zaraz doszły ją odgłosy krzątaniny. Gdy zsunęła kołdrę ze swojej twarzy i odrzuciła ją na bok, przywitał ją widok dwójki nagich ciał. Do panny Meretrix była już przyzwyczajona, ale obraz bladego tyłka Greeda wolała wymazać z pamięci. Jedyną satysfakcję sprawiała jej świadomość, że ten drań miał teraz blizny po zadrapaniach na całym ciele. A sądząc po śladach ugryzień, Tzimisce pozwalała sobie kosztować jego vitae.
- Mój boże… - syknęła rozwścieczona Samanta, przyłapując się na tym że znowu spoglądała na jego tyłek.
- Greed, Vixen, ubierajcie się. Mamy wielu do załatwienia, i mało czasu by to zrobić. Ruchy! – Polecił Crépuscule, poprawiając koszulę i zakładając płaszcz. Po chwili pociągnął nosem i dotknął swojej twarzy. Przydałoby się umyć… i kupić jakieś perfumy, jeśli zamierzają wdawać się w stosunki ze śmiertelnikami. Veronica nałożyła na siebie majteczki, założyła buty i płaszcz. Lekko zagryzając wargi rozejrzała się po pokoju. Zeszłej nocy była zbyt zmęczona żeby to zrobić. Teraz przynajmniej wiedziała że niewiele straciła. Dobrze że nic nie zapłacili za dzień, bo jakiekolwiek pieniądze władowane w tą krecią norę byłyby zmarnowane.

Wampirzyca przez chwilę stała nieruchomo, wielkimi oczyma wpatrując się w okno. Wokół reszta przygotowywała się do wyjścia. Tzimisce jednak czuła dziwne mrowienie z tyłu głowy, mówiące jej że już kiedyś tu była…
- Vix, rusz tę kościstą dupę. Bierz swoją bro… tą rzecz i spadamy. – Jean właśnie ukrywał własną szpadę pod płaszczem, z zrezygnowanym wyrazem twarzy patrząc się na ekwipunek swojej towarzyszki. Głos z rzeczywistości od razu sprowadził ją na ziemię. Musi wziąć się w garść, nawet pomimo tej ssącej tęsknoty za domem w NY.

Trzeba doprowadzić apartament do ładu, i najlepiej w jakiś sposób uciszyć recepcjonistę. Ktoś mógł ich śledzić, a tamten facet był jedynym źródłem informacji. Potem należy się udać do warsztatu Chrisa na spotkanie z Twatterem. A potem? Jeszcze się zobaczy, póki co, noc jeszcze młoda…
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Była cholernie głodna i cieszyła się, że widok gołego tyłka Greed'a nie zepsuł jej apetytu. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie, ale zagryzła wargi i zacisnęła usta w dziwnej, skwaszonej minie pełnej obrzydzenia dla gatunku męskiego. Odczuwała lekki dyskomfort związany z brakiem kąpieli, wszak mogła być martwa, ale nie musiała śmierdzieć jak rozkładający się trup, nie? Szybko się zebrała w sobie, poprawiła włosy i ogarnęła się na tyle, na ile pozwalały jej te zasyfione, spartańskie warunki. No kurde, prawie jak u niej w mieszkanku! Uśmiechnęła się lekko, dzisiejszej nocy trzeba będzie poćwiczyć ze swoją zabaweczką.

Praktycznie zaraz była gotowa do drogi. Stanęła gdzieś z boku, by nie wchodzić innym pod nogi i jak zwykle oddała się dziwnym rozmyślaniom. Na przykład co to było to wczoraj? Wdała się w rozmowę i jeszcze on chciał wysłuchać jej zdania, opinii o dotychczasowych 'postępach'. To, że ją spytał dziwiło ją tak samo jak fakt, że odpowiedziała. W ogóle jakoś ostatnio chyba zaczynała mięknąć przy tej sforze, może to charyzma i niezaprzeczalny urok osobisty Jean'a tak działał? Spojrzała na niego zaciekawiona, fajnie wyglądał, jak się uśmiechał i jeszcze te kolczyki dodawały mu nieco do sympatycznego wyglądu.

Fuj! O czym ona myślała!? Potrząsnęła głową i szybko zmazała z twarzy uśmiech. A właśnie, co za cholerstwo ją podkusiło wczoraj, żeby zdjąć maskę? Nie zastanawiając się nad tym dłużej sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wyjęła ją i założyła. Tym razem nie poczuła ulgi odcięcia się od reszty, poczuła dziwny ból odizolowania i wyalienowania.
"Weź się w garść" - warknęła na siebie w myślach.
Zwiesiła na chwilę głowę, naciągnęła kaptur. Nie, tak będzie lepiej, wrócić i zostawić wszystko tak, jak było do tej pory.

- Chyba przydałoby się coś przekąsić - powiedziała, nim jeszcze zauważyła, że otwiera usta.
Jej ostatnie rozgadywanie się zaczynało już działać Sam na nerwy, nie po to tyle lat straszyła i budziła lęk napotkanych osobników, by teraz miało się wszystko zmienić.
Ech, napiłaby się krwi, najlepiej Greed'a lub jakiegoś innego Spokrewnionego. Cóż, na to jeszcze przyjdzie odpowiednia pora i czas, póki co warto było uzupełnić braki. Zagojone rany na plecach nieprzyjemnie bolały i swędziały, cholernie tego nie lubiła, ale przywykła już do kul. Nawet nie-życie polegało na ciągłym dostosowywaniu się.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Przeciągnęła się i spojrzała na Greeda.

Nie był za dobry. Szczerze mówiąc, był kiepski. Ale może to ona miałe teraz szaleńczo wysokie wymagania, po tym co już dostała. Nie to, żeby jej nie zadowolił, to mu się udało, nawet dwa razy... Ale mogło być lepiej.
Przeniosła wzrok na Jeana. To byłoby ciekawe. Tyle tylko że Kapłan jakoś nieszczególnie zdawał się być zainteresowany.
Może nie lubi dużych biustów? Trzeba go popytać, zawsze przecież można coś zmienić.

Stanęła przed lustrem i przejechała palcami po oczach i ustach. Skóra zmieniła kolor na czarny, imitując 'mhroczny' makijaż. Zabawnie komponował się z blond włosami które zostały jej z rozróby u Żylet i czerwonym płaszczem; litościwie nie wspomniając już o zielonych stringach.
Zapięła płaszcz. Dziś robota, a nie przyjemności. Jak będzie potrzebowała się rozerwać, Greed wyraźnie był chętny do powtórki. Może nie było to nic zachwycającego, ale jak to mówią, lepszy fiut jak wibrator.

- Mogę zająć się tym recepcjonistą. Przyda mi się mała przekąska, a on niczego nie będzie podejrzewał. Po co ktoś ma nas wyśledzić? - stwierdziła, znów przeciągając się, aż chrupnęły kręgi. - Ach, szefie, jeszcze jedno, bo potem zapomnę... - czuła uwierającą tęsknotę. Nie wydawało się żeby mogła o niej zapomnieć, ale wolała nie ryzykować.

A przecież Londyn jej się podobał. Dlaczego tak bardzo brakowało jej tych kilku grudek ziemi z NY? Po jaką one jej cholerę?! Chciała oderwać się od wszystkiego, nie być związana z niczym, a to pieprzone uczucie z tyłu głowy jej nie pozwalało!
Wiedziała że to fikcja. Wiedziała że jest przywiązana do sfory; nie tylko z powodu rytuałów, ale też z własnej woli. Sfora była dla niej ważniejsza niż nie-życie. Jedynie Metamorfoza mogła być ważniejsza niż sfora...
Ale z drugiej strony, Metamorfoza może zaczekać. Sfora nie zawsze.
Nie chcę tej ziemi!
Ale potrzebuję jej, potrzebuję, potrzebuję...
Kurwa! Niech ten jebaka recepcjonista będzie przynajmniej pijany. Potrzebuję jakiejś alkoholowej krwi. Albo jeszcze lepiej, jakiegoś ćp...

- Vero? - Kapłan klepnął ją w ramię.
- Wybacz! Zamyśliłam się. To właśnie związane jest z tą prośbą. Chciałabym, żebyś poprosił szefostwo o przysłanie tutaj worka ziemi z Nowego Jorku. W miarę możliwości sporego, jeśli się uda. Wiesz, nie wzięłam nic ze sobą, i już zaczyna mi to cholernie doskwierać - skrzywiła się. - Jakiś mały buziak mógłby mi na chwilę poprawić nastrój... - mrugnęła, wracając do zwyczajnej, zalotnej miny.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Zanim usnął, Jean pogrążył się w niemym skupieniu. Poczekał aż hałasy z pokoju umilkną, po czym oddał się bezgłośnej medytacji.

"Tak wiec, stało się tak, że Kain zmienił Enocha
i, robiąc to, nazwał Pierwsze Miasto Enoch.
I stało się tak, że błagał Enoch o brata i siostrę,
a Kain, pobłażliwy Ojciec, dał mu ich,
a imiona ich to Zillah, której krew przedkładał Kain,
i Irad, którego siła służyła Kainowemu ramieniu.

I ci Potomkowie Kaina nauczyli się sposobu
tworzenia własnego Potomstwa,
i Przemienili więcej z plemienia Setha, bezmyślnie.

Rzekł wtedy mądry Kain:
"Koniec tej zbrodni. Więcej już nie będzie."
A słowo Kaina było prawem, i Potomstwo usłuchało go. "

Władza. Potęga. Moc. Te rzeczy deprawują i uzależniają. Słowa zapisane w Księdze Nod wyraźnie wskazywały, że te negatywne emocje towarzyszyły rodzajowi Kaina od zarania wieków. Uwielbienie władzy, uzależnienie od nieludzkiej potęgi, egoizm - to cechy, które niejednego krwiopijcę wtrąciły w otchłań niebytu. Lekiem na namiętności są: powściągliwość, samokontrola i szacunek. Jean-Baptiste podążał właśnie tą drogą, drogą rozsądku, respektu dla mądrości i panowania nad emocjami.
To klucz do istnienia. To klucz do trwania. To wreszcie klucz do sukcesu.

* * *

Kapłan przeciągnął się leniwie, spoglądając na budzącą się sforę. Czarna Ręka czy nie, we śnie i tuż po przebudzeniu wszyscy wyglądali zupełnie niegroźnie. Być może wniosek z tego taki, że profesjonalizm i autorytet budzi się najpóźniej? Tfu! O czym on myślał. Noc dopiero zapadła, czas ruszać w drogę, a nie roztrząsać parafilozoficzne dysputy.

- Kochani, ruszcie swoje dupska i w drogę, bo szkoda czasu na lenistwo.

Oj tak, nie znosił lenistwa. Znaczy bezproduktywnego wylegiwania się, bo w samym luksusie odpoczynku, tym bardziej w komfortowych warunkach, nie dostrzegał nic złego. Jednak w chwili obecnej nie miał do czynienia z komfortem, a na słodkie lenistwo pozwolić sobie ani innym nie mógł.

Vero wyprężyła się ponętnie tuż przed jego oczami. Wieloletni trening siły woli sprawił, że Lasombra nawet nie mrugnął na to powieką. Chociaż...

Priorytety, m’sieur Crépuscule, priorytety!

Tak, priorytety. Puścił do zmiennokształtnej oko i na powrót przybrał typowy dla siebie, beznamiętny wyraz twarzy. Ach, przecież nikt wcale nie musi wiedzieć co siedzi w środku Jeana. Oczekuje się od niego przywództwa, więc na tym koncentruje swoje zabiegi. Na spoufalanie się jeszcze przyjdzie pora... Na prośbę Vero o worek ziemi odparł krótko:

- Zobaczę, co się da zrobić.

Po czym zwrócił się do sfory:

- Najpierw pojedziemy do Chrisa. Weźmiemy telefony od Twattera. Może przy okazji będzie już miał jakieś info od naszego tajemniczego kontaktu. Poza tym warto by było przemalować ścigacz Vixen. Tak na wszelki wypadek.
- Poza tym - dodał po chwili - przyda się trochę kości rozruszać. Jestem pewien, że nasz przećpany przyjaciel Mad Twatter będzie miał jakieś ciekawe zlecenie do wykonania.

Polecił Greed'owi doprowadzić pokój z powrotem do stanu używalności, bacząc, by Brujah wykonał to poprawnie. W międzyczasie pozbierał swoje rzeczy osobiste, poprawił na sobie pomięte ubranie...

...Właśnie, ubranie. Trzeba by zadbać o nowe fatałaszki. Obecny strój niemal mu już się do dupy przykleił, czas zatem na coś świeżego. A te rzeczy oddać do pralni, bo szkoda wyrzucać.

- Potem zajrzymy do Phila, może będzie miał coś ciekawego do zrobienia. I oczywiście znajdziemy jakieś przytulne miejsce, gdzie będziemy mogli zaspokoić głód.

Po tych słowach wynurzył się z pokoju na korytarz. Skinął głową na Vix, by zajęła się recepcjonistą.

- Tylko bez przelewu krwi... – przypomniał wampirzycy na odchodne. Miał nadzieję, że tym razem poskromi ona swoje mordercze instynkta.

Odczekał chwilę, po czym polecił dwójce pozostałych wampirów ruszać za sobą na zewnątrz. Przemknęli cicho obok recepcji, gdzie Vero „zajmowała” się pracownikiem i wyszli pospiesznie z hotelu.

- Jedziemy jak wczoraj. Sam ze mną w samochodzie, Greed na stalowym rumaku razem z Vixen.

Jean-Baptiste wsiadł do samochodu, włączył radio, żeby posłuchać wiadomości. Gdy Tzimisce wyszła z hotelu, odpalił silnik i skierował pojazd w stronę warsztatu Chrisa.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Oblizując lubieżnie wargi, Vixen wskoczyła na swój ścigacz, łapiąc po drodze zdziwione spojrzenie Greeda. Tymczasem z przodu dało się słyszeć ryk silnika Fastbacka.
- Co tak długo? – Syknął nieuprzejmie Brujah.
- Nie lubię zostawiać roboty… wykonanej w połowie. – Odpowiedziała mu spokojnie Veronica, po czym odpaliła motor.

Mężczyzna ubrany jedynie w jego koszulę wpada na zaplecze! Rozgląda się wokół, niezdarnie starając się zasłonić własne krocze. Jest cały czerwony na twarzy. Ale nie ze wstydu. Jego oddech jest szybki i niejednolity. Wbiega do środka, oglądając się pełen przerażenia w tył!
- Hej, kociaku. – To ostatnio co zdołał usłyszeć recepcjonista, nim Vixen cisnęła nim o ścianę. Jego własna krew zmieszana z potem rozmazała się na jego twarzy. Nie potrafił wydobyć krzyku z własnego gardła. Zasłania się rękoma, zwężając wargi, jakby chciał błagać.

Trzymanie bestii na smyczy jest niepotrzebne, skoro i tak jesteśmy potworami. Nieważne jakbyśmy temu zaprzeczali, wszystkich nas motywuje ten sam głód. Ten palący, czerwony nałóg zmotywował Vixen do wyssania mężczyzny do ostatniej kropli, a następnie wyrwania mu rąk i nóg. Gdy jednak dotarło do niej co zrobiła, kilka kropli wylała niepostrzeżenie na starego dziadka, oglądającego telewizję w pokoju wspólnym. Policja będzie mieć nowego Hannibala.

Dead I am the one, Exterminating son
Slipping through the trees, strangling the breeze

Dead I am the sky, watching angels cry
As they slowly turn, conquering the worm


Wczorajszej nocy nie było mu dane wypróbować tego auta. Ale teraz, napędzany piekącym głodem krwi, Jean-Baptiste wyciągał z Mustanga ile tylko fabryka dała. Silnik ryczał zadowolony, a krople deszczu wpadało między koła, by zaraz wylecieć z powrotem w tyle. Tak, znowu cholera padało. Nawet Samanta nie mogła powiedzieć że nie przydałoby się w coś przypruć. Najchętniej w jakiegoś motocyklistę. Wielka szkoda że Vix i Greed jechali za nimi.

Dig through the ditches,
Burn through the witches!
I slam in the back of my
Dragula!

Dig through the ditches,
Burn through the witches!
I slam in the back of my
Dragula!

Dead I am the pool, spreading from the fool
Weak and want you need, nowhere as you bleed

Dead I am the rat, feast upon the cat
Tender is the fur, dying as you purr


Krople deszczu rozbijały się o przednią szybę gdy jechali. Wokół samochody śmigały jedynie jako kilka świateł z kołami, bo nawet lekka mgła zdołała się pojawić. Niebo tworzyły ciemnoniebieskie kolory, w których pojawiały się czerwone przejaśnienia. Ani księżyca, ani gwiazd, czyli tak jak wampiry lubią najbardziej. Głośniki świetnie spełniały swoje zadanie… Jean zaczął się zastanawiać nad zamontowaniem hydrauliki. Z tyłu, za samochodem, Greed wtulał swoją białą jak kreda twarz w plecy Vixen, mając nadzieję że nie wyrosną jej tam nagle żadne rogi. Z ich dwójki, tylko ona miała kask. Oczy wampira ze swojego nieskazitelnego koloru, zaczęły zmieniać się w krwiście czerwone. Gdyby żył, łzawiłby teraz jak pojebany.

Dig through the ditches,
Burn through the witches!
I slam in the back of my
Dragula!

Dig through the ditches,
Burn through the witches!
I slam in the back of my
Dragula!

Do it baby, Do it baby!
Do it baby, Do it baby!

Burn like an animal!


Nareszcie dotarli na miejsce. Dwa pojazdy zaparkowały wewnątrz garażu, a Samanta zadbała o ustawienie głośności na pełnię mocy gdy podjeżdżali nad kanalik. Na zewnątrz stał Cipkowóz Twattera, znak na to że się nie spóźnił. Nawet szkoda, Veronica mogła go trochę pouczyć punktualności. Tzimisce wraz z osiłkiem zeskoczyli z jednośladu (Greed wytarł swoją twarz z deszczu), a Assamitka z Kapłanem opuścili Fastbacka. Szybko odnaleźli wzrokiem Chrisa i Twattera. Obok ćpunka stała jego córka, ubrana w białą sukienkę. Teraz mogliście dojrzeć że ma burzę lśniących, jasnych włosów związanych różową gumką. Gdy sfora się zbliżyła, dziewczynka uśmiechnęła się miło.

- Proszę, proszę, to wasze... – Podbiegł do nich Mad Twatter, prawie potykając się o jakiś kabel. Przed Rippersami wylądowała żółta torba, z której diler zaczął wyciągać telefony. Podał je po kolei każdemu z wampirów, uśmiechając się nerwowo.
- Pozwoliłem sobie, eee, wpisać w książce numery do każdego, z… z osobna. – Uśmiechnął się, odgarniając włosy z czoła i poprawiając różowe okulary. Na zewnątrz deszcz zaczął mocno lać, a krople łupały o blachę która była dachem warsztatu.

- Ej, panienko! Chciałaś wiedzieć co nieco o wyścigach, no nie? – Krzyknął Chris, który właśnie szamał wielką kanapkę, z której niemal wylewał się tłuszcz. I sałatka.
- Mam terminy i gadałem z kumplami o tobie! Jeden powiedział że ci może… - wziął wielkiego gryza i nie zwracając uwagi na bon ton kontynuował – pomóc się podszkolić *mlask*… za odpowiednią *mlask* opłatą. – Murzyn się zaśmiał, wycierając ramieniem usta. Meretrix mimo swojej obsesji na punkcie seksu zaklęła w myślach. Stosunki z wampirami są przyjemne, ale pieprzenie śmiertelników było takie… nieczyste.

Sam stała na uboczu z Greedem, który wciąż wydłubywał komary z pomiędzy zębów. Te cholerne owady były podobno rzadkie w Anglii, choć na tą jedną noc postanowiły się chyba sprowadzić całą kolonią. Ze spodni wampira wystawały dwie spluwy, na które sprytna Assamitka zerkała co chwila. Broń palna była bezużyteczna. Może dobra do mordowania ludzi, ale praktycznie bezużyteczna przeciwko nadnaturalnym. No i cholernie głośna. A wystarczyło zbliżyć się do wroga, po to by jedynie odciąć palec wskazujący. Wampirzyca nagle zmieniła obiekt swojego zainteresowania. Mała dziewczynka, córka Twattera przypatrywała się jej masce. Dwójka oczu świdrowała ją zza tej zasłony, lecz dziecko jedynie zmarszczyło czoło.
- Kim pani jest? – Spytała dziewczynka, lekko zagryzając wargi. Samanta zaklęła w myślach. Nie dlatego że nie miała ochotę na rozmowę z bachorem tego ćpuna, ale dlatego że ten gest przypomniał ją jej dawną siebie. Ona nieraz zagryzała wargi, dobrze wiedząc jak działa to na facetów.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Atmosfera w samochodzie była cokolwiek sztywna. Gdyby nie gadające radio, Sam i Jean przejechaliby całą drogę z hotelu do warsztatu w kompletnej ciszy, od czasu do czasu przerywanej niewybrednymi komentarzami Kapłana pod adresem niedzielnych kierowców.
Jean-Baptiste nie oczekiwał jednak od Assamitki wylewności. I tak cieszyło go, że dziewczyna mimo wszystko odzywa się częściej, niż na początku ich znajomości. Czasem tylko trzeba ją odpowiednio mocno za język pociągnąć.

Na miejscu Kapłan z nieskrywaną satysfakcją odebrał telefony od Mad Twattera. Rozdał je wszystkim członkom sfory, a swój schował do kieszeni płaszcza. Odciągnął mężczyznę na stronę, pozostawiając Sam rozmawiającą z małą dziewczynką, Vix wysłuchującą wieści od mechanika i Greed'a dłubiącego pazurami w zębach.
- Dobrze się spisałeś. Mam jednak nadzieję, że nie nafaszerowałeś telefonów zbędną elektroniką - odparł Jean, spoglądając groźnie na dilera. Widząc jego zakłopotanie, wyjaśnił - Podsłuchy, człowieku. Liczę, że nie zapakowałeś do maszynki żadnego irytującego gratisu. Bo jeśli coś takiego znajdę, to...
- Bez problemu, wiem o co biega! - Odparł szybko Twatter- Tylko że, tylko...
- Tylko co?
- Boję się. - Diler zaszczękał zębami - Oni tam są, wiem to. I w parku. I na cmentarzu. I przed apteką. Wszędzie... gdzie pójdę, słyszę ich kroki za sobą. Boję się... że mnie śledzą! - Mężczyzna wyglądał, jakby palił trawę. Co w jego przypadku nie było niczym nadzwyczajnym.
- Jasna cholera, Twatter. - Zniecierpliwił się wampir, choć informacja o rzekomych prześladowcach nieco go zaniepokoiła. Nie dał tego jednak po sobie poznać. - Nie wiem jakiego syfu żeś się naćpał, ale lepiej zmień dostawcę. Długo na tym nie pociągniesz... - Odchrząknął, wpatrując się w przećpane oczy człowieka. - Dobra, gadaj co tam widzisz, słyszysz, czy chuj wie co?
Mad Twatter szybko zmienił temat.
- Nie, masz rację, to pewnie tylko efekt uboczny... Widziałem jak gadali o tym na telewizji, że się ma paranoje, tego... - Powiedział z pewnym wahaniem w głosie. Po chwili znów przybrał swój głupawy wyraz twarzy. - Słuchaj, gadając o dostawcach, mam pewien interes, który muszę szybko załatwić. I mogę ci jakoś odpłacić za twój czas.
Jean-Baptiste mruknął, drapiąc się dłonią w rękawiczce po podbródku.
- Liczę, że cena będzie warta mojego zachodu. - Wtrącił, zanim diler przedstawił swoją propozycję. - W czym ci mogę pomóc zatem, drogi przyjacielu? Pamiętaj jednak, że nie będę zapierdalać prze pół miasta za jakimś wyimaginowanym złudzeniem.
- Nie, nie pół miasta. Do centrum. Pamiętasz Ministry of Sound, nie? - skrzywił się nerwowo. - Widzisz, miałem się tam spotkać z jednym z Alfonsów, członków tego gangu, nie? Widzisz, on jest moim głównym dostawcą i dzisiaj miałem odebrać towar... Ale chyba za bardzo przygrzałem i nie mogę prowadzić. Nie, nie tym razem. Pojedziesz tam i dokonasz wymiany?

Kapłan spoglądał prosto w twarz przećpanego pajaca. Propozycja wydawała się nawet interesująca. I tak zamierzał odwiedzić Ministry of Sound w niedalekiej przyszłości, a teraz miałby ku temu konkretny powód.
- Zastanowię się - odparł. - Kim jest ten typ i co mam od niego odebrać. Twatter, do cholery, mam nadzieję, że nie wpakuję się przez ciebie w jakieś śmierdzące gówno. Dość mam swoich trosk, żeby jeszcze cudze podwórko zamiatać. Jeśli to ma być tylko wymiana, a nie żadna transakcja wiązana, to jestem skłonny się zgodzić.
- Naprawdę!? Świetnie! - Diler niemal podskoczył w miejscu. - Znaczy, dobrze że mi pomożesz, dzięki! Ten koleś to diler, jak ja... I trochę się już znamy, więc nie będzie żadnej wpadki. Zwykle chodzi w swoim futrze z norek, ma zielonego irokeza i nie nosi koszulki. Zresztą, spodni chyba też... Tylko, znaczy, poznasz go po tym futrze, bo jest zajebiście drogie! Odbierzesz od niego teczkę pełną koksu... oj tak, będzie pełna białego prochu! - Ekscytacja niemal wylewała się z jego twarzy. Widać brak vitae zaczął się u niego objawiać. - I nawet nie będziesz musiał płacić! Poza tym... koleś nigdy nie brał ode mnie pieniędzy. Musisz tylko, eee, wziąć moją córeczkę, Dorotkę. Ona była na każdej transakcji. Ten koleś ją chyba nawet lubi. Nazywają go 2-Bad.
Kapłan złapał się za głowę, wywracając oczyma.
- Och, kurwa, kolejny wypindrowany pajac... - westchnął Jean. - Czy w waszym wesołym miasteczku jakaś pierdolnięta fabryka ma monopol na produkowanie pedalskich gogusiów? Zanim odrzeknę sakramentalne "tak" przekonaj mnie do tej roboty i podaj jakąś rozsądną cenę.
- Cóż... hmm. - Pociąga nosem - Niewiele mam do zaoferowania, ale... Mogę wam nakupić trochę zapasowych ciuchów. Bo te, nie obraź się stary, ale zajeżdżają potem na kilometr! A pani w masce ma kostium rozpruty na plecach...
Jean zerknął na ubranie Sam. Rzeczywiście, jej kostium na plecach przypominał koronkową serwetkę. Dyskretnie pociągnął nosem w okolicach kołnierza płaszcza.
- Hmmm... Dobra, idę na to. Tylko nie popierdol rozmiarów. I, na prochy mojej babci, nie przynoś jakiegoś gejowskiego ścierwa. Takie wesołe wdzianka są dobre dla powalonych gangsterów i przećpanych dzieci ulicy. My jesteśmy ludźmi interesu i mamy na takich wyglądać. - Pokiwał głową, widząc że Twatter chce coś odpowiedzieć. - Nie, przyjacielu, nie znaczy to jednak, że brak nam finezji i fantazji. Nie dla mnie sztywnie wykrochmalone garniaki od Armani'ego... OK, liczę na twoją inwencję, ale i dobry smak.
Rozejrzał się po warsztacie. Sam nadal stała w towarzystwie Dorotki, Greed drapał się po pośladkach, a Vixen pokazywała Chrisowi coś w swoim ścigaczu.
- Czy jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć, zanim pojadę do Ministry of Sound w twojej sprawie? - Jean-Baptiste wolał upewnić się co do wszystkich szczegółów zlecenia.
- Tak, widzisz... Ten człowiek ma wpływy. I znajomości. I ochronę. Nawet mój mistrz... on nie zadawał się z Alfonsami, a mi kazał trzymać ich na odległość. A gdybym się nie stawił dzisiaj... zaczęliby się interesować. - Na czole Twattera pojawiły się tłuste krople potu.
- Nie będzie go intrygować kto załatwia za ciebie tak delikatne interesy? No wiesz, towar nie jest tani, a im ktoś bardziej wpływowy, tym bardziej skłonny do paranoi.
- Zadzwonię do niego, że moi przyjaciele wpadną odebrać towar. Zna mnie, nie będzie podejrzewał nic a nic, jeśli nie dacie mu powodów.
- A co z twoją Dorotką? Mamy czekać na miejscu, aż m'sieur 2-Bad troskliwie się nią zaopiekuje, czy wrócić na miejsce z towarem, ale bez niej? Jak dla mnie wszystko jedno, ale wolałbym wiedzieć na co mam się nastawić.
- Ach, widzisz... A zresztą, nie martw się, wszystkiego się dowiesz na miejscu, od samego Alfonsa. - Twatter zabrzmiał niepokojąco tajemniczo. - Tylko proszę, nie daj po sobie poznać że robisz to pierwszy raz. Musisz dokładnie ważyć słowa i zrobić to gdy... sam zobaczysz.
- O nie, gadaj teraz na co mam zwrócić szczególną uwagę. - Zirytował się Jean. - Jeśli coś pójdzie nie tak, to ciebie będą ścigać, nie mnie. Więc zadbaj o swoje interesy i wyposaż mnie we wszelkie potrzebne info.
- Nic szczególnego. Ale koleś ma... odmienne, preferencje seksualne. I nie cierpi sprzeciwów, nie od was. My obaj się dobrze bawiliśmy, dla przykładu. Po prostu nie daj się wyzywać, a gdy przyjdzie co do czego, to daj mu jego zapłatę.
Jean-Baptiste pokiwał z rezygnacją głową.
- Ech, jak cyrk to cyrk. Powalony kraj, powalone obyczaje. - Wyszeptał beznamiętnie. - Dobra, idę na to. Dawaj wszystko, co potrzebne i zmiatamy. Czas to pieniądz w końcu, prawda m'sieur Twatter?

Na te słowa diler przywołał do siebie córeczkę i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Kapłan odszedł na stronę i zwołał do siebie sforę.
- Słuchajcie, jest sprawa do zrobienia. Zabieram Dorotkę - wskazał głową na córkę Twattera - do Ministry of Sound. Ma być zapłatą za prochy od jednej szychy z Alfonsów. Teraz moje pytanie do was: kto decyduje się pojechać tam ze mną?
Jean przyglądał się współpracownikom. Każde z nich dokonywało teraz analizy sytuacji i zamierzało podjąć decyzję. Lecz zanim którekolwiek z nich zdążyło odpowiedzieć, Lasombra przedstawił swoją propozycję:
- Vix, Chris wspominał coś o wyścigach. Jeśli czujesz się na siłach, możesz sprawdzić swoje umiejętności. Oczywiście całkowicie incognito.
- Sam, Twatter ostatnio miewa pewne obsesje. Zdaje mu się, że jest śledzony, gdziekolwiek się nie poruszy. Mówił coś o parku, cmentarzu, aptece. Być może Camarilla obserwuje go, choć prędzej chodzi tu o nas. Tak czy inaczej dobrze by było przyjrzeć się temu uważniej. A jeżeli chodzi o dyskrecję, to ty jesteś odpowiednią osobą.
- Greed, pojedziesz ze mną do Ministry of Sound. Przyda mi się silna obstawa, nigdy nie wiadomo kto zechce znowu w ryj dostać. Lepiej być przygotowanym na najgorsze, tak na wszelki wypadek.

Kapłan odkaszlnął i spojrzał wyczekująco na współpracowników.
- To jak będzie? Słucham waszych decyzji.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Patrzyła na śmiertelnika, który wpieprzał kanapkę.
Nowy Jork. Tam były identyczne kanapki. Pamiętała nawet budę w której je sprzedawali...

Zagryzła wargi.
- Ok, powiedz jak tam dojechać, chyba że chcesz skoczyć ze mną. Myślę że na razie trochę treningu, a potem zaczniemy się ścigać - stwierdziła - najlepiej powiedz mi gdzieś to jest, daj jakiegoś gruchota którym mogłabym tam pojechać na... Szkolenie, ty zaś w tym samym czasie przemalujesz moje cacuszko - dodała, wskazując ręką na motor.

Przeniosła wzrok na Kapłana.
- Uważaj na siebie, szefie. Wsparcie wsparciem, ale mimo to uważaj - wymówiła te słowa z prawdziwą troską. Sama nie wiedziała dlaczego.
Może dlatego, że sfora była jej życiem, a Jean sercem sfory?
Kto wie...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Dość długo wpatrywała się w Dorotkę, rozejrzała się na boki i widząc, iż nikt nie zwraca na nie większej uwagi, uśmiechnęła się złośliwie pod maską. Ukucnęła, by znaleźć się bliżej jej twarzyczki, cały czas też pozostawała plecami do reszty.
- A jak myślisz, mała, kim jestem? - spytała przyciszonym głosem.
Dziewczynka chwilę wpatrywała się w oczy wampirzycy, lekko otworzyła usta, jakby przetwarzając w głowie zadane pytanie. Raz spojrzała na dziurę po kuli, nie odpowiedziała jednak, tylko uśmiechnęła się uroczo przykładając palec do dolnej wargi i lekko ją zagryzając. Trochę to zirytowało Sam, westchnęła ciężko i zdjęła maskę.
- Jestem potworem - powiedziała śmiertelnie poważnie i spojrzała się na małą ostrym, karcącym wzrokiem.
Ta jakby trochę zdziwiona, zamrugała kilka razy oczkami i roześmiała się.
- Wyglądasz jak taka pani z telewizji! - oznajmiła radośnie.
Sam mało nie przysiadła z wrażenia, była całkowicie zbita z tropu i nawet nie wiedziała, co na to wszystko odpowiedzieć, ani co ma o tym myśleć.
- Nie boisz się mnie - bardziej stwierdziła niż spytała, zakładając maskę.
Wyprostowała się i chwilę po tym Mad przywołał do siebie córkę. Wampirzyca odprężyła się, zniknięcie małej przyjęła z pewną ulgą.
- Głupie dziecko - mruknęła pod nosem i poprawiła kaptur.

Jean zawołał ich i przedstawił sytuację. Assamitka skrzyżowała ręce, lekko zwiesiła głowę i zastanowiła się. Lepiej będzie, jeśli pójdzie tam sama. Nie potrzebowała pomocy Twatter'a, żeby się tam dostać, noc była jeszcze młoda, a ona bardzo szybka. Wolała nie ciągnąć ze sobą tego ćpuna, choć z drugiej strony...
- Rozkaz, szefie - powiedziała po chwili. - Zrobię tam zwiad, potem niech się w tych okolicach pojawi Twatter i zobaczymy, czy ktoś się pojawi. Żywa przynęta - wyjaśniła.
Miała nadzieję załatwić to szybko i dyskretnie, nie wdawać się w walkę, ale też i nieco lepiej poznać tamte okolice Londynu. Najpierw jednak wypadałoby się posilić, gdyby doszło co do czego, wolała być w pełni sił i swoich mocy. Niepewnie poruszyła ramionami, trochę martwiły ją jej plecy, podziurawione już lepiej niż szwajcarski ser. Ból i to dziwne zastyganie mięśni zapewne uniemożliwią wykorzystanie pełnej szybkości reakcji, ani tym bardziej siły. Sam miała ogromną ochotę westchnąć sobie ciężko, ale opanowała się przed tym typowo ludzkim odruchem.

- Bawcie się dobrze - dopowiedziała jeszcze zwracając się do Greed'a i Jean'a - a ty się gdzieś nie rozbij - dodała nieco łagodniej niż zwykle do Vixen.
Cieszyła się, że nie musi wracać do Ministry of Sound, nie czuła się dobrze w takim miejscu i z daleka było widać, iż tam nie pasuje. Oczywiście, o ile by pozwoliła, by ją ktoś zauważył. Nocna, samotna wyprawa na miasto podobała jej się znacznie bardziej i bardzo poprawiła humor wampirzycy.
- Przydałaby mi się mała mapa, nie mam GPS'a wmontowanego w dupę, a nie chciałabym się tu zgubić - mruknęła.
Miała zamiar ustalić z Mad'em, w jakich okolicach dokładnie ma te swoje schizy, zaznaczyć warsztat, aptekę, Ministry of Sound i, gdyby Twatter miał jeszcze jakieś uwagi, także inne miejsca.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Chris podrapał się po kroczu, po czym spojrzał wymownie na Vero. Na jego nieszczęście wampirzyca nie była w najlepszym nastroju na seks, i już po sekundzie miał lufę jej pistoletu na słonie przystawioną do czoła.
- Eee… Nie musisz jechać, bo to… to parę ulic stąd! Naprawdę trudno nie trafić! Zaraz ci zapiszę adres! Tylko, kurwa, nie strzelaj! – Murzyn wyraźnie nabrał szacunku do Kainowej córy, bo podnosząc ręce do góry, zaczął powoli kierować się ku drewnianej szafeczce nieopodal. Vix opuściła broń, a Chris odetchnął z ulgą. Na chwilę, bo przystawiła mu lufę do krocza.
- Ach, tak. Przemaluję twój ścigacz! Nikt go nie pozna! Proszę, na, na jakikolwiek kurwa kolor! – Wypluł z siebie przerażony mechanik, nerwowo spoglądając się na miejsce, gdzie za spodniami kryła się jego męskość.
- Na czarny. – Odrzekła spokojnie Meretrix, delikatnie masując zimnym metalem fiuta czarnucha. Miała wielką ochotę… mu go odstrzelić.

Twatter tymczasem podszedł nieśmiało do Samanty, drapiąc się po głowie, lecz nie przestając jej podejrzliwie obserwować. Assamitka domyśliła się że przypadnie jej jazda osławionym Cipkowozem dilera, ale ta myśl niezbyt ją dręczyła. Bardziej ją zastanawiało na co może wpaść tej nocy. Lepiej dla ćpunka żeby nikt ich jeszcze nie odkrył.
- To jak? Jedziemy? – Zamruczał Mad Twatter, wciąż drapiąc się po głowie.

Mała dziewczynka, Dorotka, pobiegła prosto do wozu Rippersów, usadawiając się luzacko między siedzeniami. Zaraz po niej wsiadł Greed, warcząc trochę na małą, na co ona zaśmiała się i także zawarczała do niego. Jean- Baptiste chwilę jeszcze wodził wzrokiem za Vixen, która szła z Chrisem na bok, po czym zajął miejsce za kierownicą. Pora jechać na spotkanie ze świrem… znowu. Wampir pstryknął jeden ze swoich kolczyków, na co Greed owinął palec wokół jednego ze swoich blond dredów. Dorotka zachichotała na tylnim siedzeniu.

- Trzymaj panienko. – Mechanik podsunął Vero świstek z zapisanym adresem. Wampirzyca spojrzała się na murzyna i mrugnęła teatralnie oczyma.
- Ty sobie kurwa żarty stroisz? – Syknęła wciskając mu lufę w worek mosznowy.
- Czekaj! On jest naprawdę dobry! Całe życie ćwiczył na automatach, pomoże ci rozwinąć zmysł orien…orientacyjny! Błagam, nie strzelaj! – W głosie śmiertelnika nie było kłamstwa. Za to w jego gaciach przybyło ciężaru.

Tzimisce spojrzała znowu na karteczkę, na której widniał napis „Game Center” i podany adres. Rzeczywiście, trudno będzie tam nie trafić.
- Mo-mogę cię podrzucić moją ciężarówką jeśli chcesz!
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Kapłan cierpliwie poczekał, aż Greed usadowi swój ciężki tyłek na siedzeniu pasażera. Całe szczęście, że samochód miał dobre zawieszenie, inaczej po takim "zgrabnym" wejściu smoka równie dobrze mogliby przesiąść się na go-karty. Resory zaskrzypiały, a samochód delikatnie osiadł.

- Zapiąć pasy, ruszamy - Jean wcisnął pedał gazu i pojazd z głośnym piskiem opon wyjechał na skąpaną w neonach londyńską ulicę. Włączył radio, ustawiając pierwszą z brzegu muzyczną stację.

I znów Ministry of Sound. Pierwszy lokal, jaki dane było odwiedzić sforze po zaszczyceniu Londynu swoją obecnością. Historia lubi się powtarzać, Jean czuł, że ledwie kwestią czasu jest aż jego noga ponownie stanie na rozgrzanym parkiecie przeludnionego klubu. Nie było wszak w tym żadnej niespodzianki; podobne miejsca zazwyczaj są centrum spotkań dziwacznych i wpływowych osobistości z całego miasta, gdzie krzyżują się mniej lub bardziej legalne interesy. To raj dla dilerów, stręczycieli, erotomanów, onanistów.
"I pedofilów" - dodał w myślach, spoglądając na beztroską twarz Dorotki.

Między innymi dlatego wolał udać się do klubu z obstawą. Jego skóra jest zbyt cenna, gdyby coś się Kapłanowi stało, sfora poszłaby w rozsypkę. Tymczasem twardy, brutalny i nieokrzesany Greed był wentylem bezpieczeństwa, osobistym ochroniarzem. Jego mordercze spojrzenie było o wiele bardziej wymowne od krzykliwych tabliczek z hasłem "Uwaga! Zły pies!".
Podróż do takiego miejsca, tym bardziej w celach służbowych, wymagała jednak dozbrojenia. A konkretnie - uzupełnienia paliwa. Zimna vitae powoli opuszczała lodowate serce Lasombry, narażając na głód leniwą Bestię. Lepiej udać się na spotkanie z pełnym żołądkiem, niż później gorączkowo poszukiwać posiłku.
"Wilk syty jest po stokroć razy bardziej niebezpieczny od wygłodniałego. Jego zmysłami kieruje wówczas starannie wypracowany plan, a nie śmiertelna desperacja" - w głowie Kapłana ponownie zabrzmiały słowa Ojca.

Jean-Baptiste z daleka wypatrzył błyszczące w świetle ulicznych latarni i samochodowych reflektorów panie - królowe nocy. Spośród innych pań wyróżniała je "oczojebność": charakterystyczny wulgarno-wyuzdany styl, do tego wyzywające zachowanie.
"Zupełnie jak Vixen" - zaśmiał się pod nosem, zatrzymując pojazd w zatoczce nieopodal grupy dziwek.

- Poczekajcie tu chwilę, muszę się przewietrzyć, zanim wejdziemy do tego zatęchłego klubu - Kapłan puścił oko do Dorotki, a Greed wyszczerzył kły w paskudnym uśmiechu.

Jean podszedł do jednej z pań. Będąc osobnikiem o wybrednym guście, ominął mniej intrygujące okazy, zatrzymując się przy kobiecie, której "oczojebność" idealnie harmonizowała się z urodą. Zagaił uroczo, niejako z przyzwyczajenia zaszczycił ją kilkoma komplementami, wreszcie pomachał przed nosem słodkim obiektem pożądania - plikiem banknotów. Dziewczyna ochoczo udała się z Jeanem na stronę, skąd wampir poprowadził ją do jednej z ciemnych bram. Zauroczona kobieta nie oponowała, więc Lasombra nie musiał się specjalnie w tym celu wysilać. Na miejscu poddał śmiertelniczkę czułym pieszczotom, aż wreszcie obdarzył gorącym, bolesnym pocałunkiem. Ofiara chciała krzyknąć, lecz przez zasłonięte dłonią usta wydostało się jedynie ciche westchnienie.
Kapłan z trudem powstrzymał się, by nie wypić dziewczyny do ostatniej kropli krwi. Jednak silne poczucie obowiązku odegnało krwiożercze instynkty, dodatkowo zmuszając wampira do zamaskowania śladu swojej obecności.
A nieprzytomna prostytutka nikogo w zasadzie nie zdziwi.

Lasombra wrócił zadowolony do samochodu. Greed właśnie zabijał nudę, smyrając Dorotkę dredami po twarzy, ku uciesze tej małej. Jean zasiadł ponownie u steru pojazdu i skierował go do celu podróży: Ministry of Sound.

Wóz zostawił na parkingu, w towarzystwie innych samochodów należących zapewne do gości klubu. Kiwnął na Greeda i Dorotkę, po czym cała trójka ruszyła do wnętrza lokalu. Wielu stałych gości rozpoznawało charakterystyczną małą dziewczynkę, lecz dziwić ich mogło, że tym razem nie przyjechała do klubu ze swoim ojcem. Jean minął znajomych bramkarzy i zniknął w trzewiach Ministry of Sound.

Znajome widoki, hałasy, zapachy. Tłumy rozgrzanych, roznegliżowanych dziewcząt i napalonych, pijanych chłopaków. Czujne spojrzenia dilerów, wypatrujących potencjalnych klientów oraz fikuśne stroje miejscowych alfonsów. Gęsta atmosfera seksu i pożądania. Dziki taniec świateł i głośnej muzyki. Wszystkie wspomniane elementy tworzyły duszę tego miejsca. Były zarazem obrzydliwie natrętne, jak i perwersyjnie pociągające.
Ktoś może nie lubić podobnych miejsc, ale Jean-Baptiste czuł się tutaj bardzo dobrze.

W innych okolicznościach zapewne wtopiłby się w tłum - różnobarwny, krzykliwy amalgamat ciał - lecz obecnie miał służbowe sprawy do załatwienia. Przywołał z pamięci przedstawiony mu przez Mad Twattera opis człowieka imieniem 2-Bad. Wodził wzrokiem po obecnych w lokalu ludziach, aż wreszcie wypatrzył swój cel. Poszukiwany mężczyzna siedział przy barze w towarzystwie dwóch pań o zielonych włosach i odzianych w różowe stroje. On sam miał na sobie wspomniane przez Twattera "zajebiście drogie" futro.

- Bonsoir, m'sieur - Jean-Baptiste przywitał się, podchodząc do baru. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - Dodał z przesadną uprzejmością.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Westchnęła ciężko.
- Tylko żeby lakier na ścigaczu nie był metallic. Te światełka są dostatecznie wkurwiające jak nie odbijają się w lakierze. I lepiej weź się za to szybko, ma być zrobione naprawdę bardzo dokładnie. I jak znam życie, przebijasz też numery silnika i całej reszty, więc tym też się zajmij - schowała broń. - A jak będziesz grzeczny, to pomyślimy o nagrodzie. Na przykład parę procent zysków z pierwszych wyścigów, czy coś - dodała, żeby niepotrzebnie nie robił sobie nadziei. - A na miejsce trafię sama, bo mam ochotę na spacer.

Wyszła z warsztatu, kręcąc ponuro głową. Broń schowała z powrotem, chodzenie z czymś takim po ulicy musiałby sprowokować policję. Przeszła kilka ulic, rozglądając się za sex-shopem, a po chwili doszła do wniosku że i tak nie ma kasy. Zagryzła wargi i westchnęła ciężko.
Weszła w jakiś ciemny zaułek i zaczęła modelować twarz. Nieco szerzej rozstawione oczy, inne kości policzkowe, lekko zmodyfikowana szczęka, troszkę niższe czoło... Zmiany drobne, ale po odwróceniu sprawią, że będzie co najmniej bardzo trudna do rozpoznania. Wyszła z zaułka, wsuwając sobie dłoń w majteczki. Jak mam się zająć tamtym facetem, to muszę się jakoś pozytywnie nastawić. Spojrzała jeszcze na swoje odbicie w szybie jakiegoś budynku, poprawiając ewentualne niedociągnięcia poprzedniej modyfikacji twarzy. Stanęła przed budynkiem "Games Center". Splunęła na ziemię, oparła się o ścianę i zaczęła dalej ruszać palcami, odrzucając na bok połę płaszcza i drugą ręką bawiąc się swoim sutkiem. Po chwili weszła do środka, już nieco bardziej zadowolona z życia.

Gwizdnęła na palcach, wzbudzając tym niemałe zainteresowanie. No, może nie tylko tym, bo jej płaszcz nadal był kusząco rozchylony, teraz jednak nie odsłaniał już wszystkiego.
- Czołem chłopaki, miałam się spotkać z T. Wiecie może gdzie teraz siedzi?
Kilka dłoni wyciągnęło się w jednym kierunku. Ruszyła w tamtą stronę, pozwalając na chwilę płaszczowi zsunąć się i odsłonić coś więcej. Niech mają jakąś nagrodę za pomoc, bo dlaczego by nie?
Po chwili przed nią stanął jakiś gostek.
- Cześć! Ty pewnie jesteś Vero, tak? Frank mi o tobie mówił. Ja jestem T. - uśmiechnął się wesoło. Wyglądał jak typowy amerykański nerd. Skąd się taki wziął w Londynie, pomyślała sobie. Miał koszulkę I love Oxford, dżinsy, trampki i debilną czapeczkę. I długie rude włosy. I zajebiście wielkie okulary. Westchnęła cicho.
- Tak, to ja - wzięła go za rękę i ruszyła w stronę kibelków - Chodź, zajmę sie tobą.

Weszli do męskiej toalety. Kabina. Zamknięte drzwi. Zrzuciła płasz jednym szybkim ruchem, rozpięła mu rozporek i wyjęła sprzęt, już sztywny i sterczący. Nie marnując czasu, wzięła go do ust. Zaczęła pieścić go powoli językiem, dłońmi obejmując mosznę. Po chwili przyspieszyła pieszczoty. Widać było, że nie wytrzyma tego długo, i rzeczywiście, po chwili wystrzelił. Uśmiechnęła się do niego ustami pełnymi białego płynu i pchnęła go na muszlę. Ściągnęła powolnym ruchem majteczki i usiadła na nim. Zamknął oczy, wchodząc w nią głębiej. Po chwili już zupełnie nie kontakował co się wokół niego dzieje, a ona wypluła to co miała w ustach i zaczęła całować jego szyję...
A po chwili wbiła się w nią kłami, w momencie gdy szczytował. Wypiła tylko troszeczkę, pozwalając krwi napędzonej walącym jak szalone sercem samej spływać do gardła. Potem polizała ranę, żeby nie był za bardzo osłabiony. Miał ją czegoś nauczyć, a nie zdechnąć w tym kiblu.
- I jak, wystarczy jako zaliczka? - uśmiechnęła się, wciąż na nim siedząc. - Teraz naucz mnie czegoś, a potem się zobaczy, co będzie dalej...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Wsiadając do auta Twatter'a poprawiła nieco swój miecz, nie chciała przecież na nim usiąść i rozsiadła się niemal wygodnie. Gdy ruszyli, Mad wyciągnął rękę do radia, zapewne by uraczyć towarzyszkę kolejną dawką uszodajnych dźwięków (przez ignorantów i wielkich znawców określanych mianem 'muzyki'), lecz szybkie warknięcie i nienawistne spojrzenie sprawiło, iż potulnie cofnął rękę. Wyjechali z warsztatu, wykręcili na nadal zatłoczoną ulicę drażniących ją świateł i przez chwilę wlekli się od jednych świateł do drugich w milczeniu. W końcu zwykle rozgadany Twatter nie wytrzymał, otworzył usta i zaczerpnął porządny haust powietrza.
- Milcz - powiedziała uprzedzając jego słowa. - Mam dość twojego pierdolenia. Bądź cicho, bo ci język wyrwę...
Odwróciła się w jego stronę powoli mierząc go spojrzeniem, które mogło mężczyznę upewnić w przekonaniu, iż wampirzyca nie zawaha się lekko go 'ukrzywdzić' dla kilku chwil ciszy i spokoju. Zamknął rybi pyszczek jednocześnie wypuszczając powietrze z płuc. Przez kilka chwil nie mógł oderwać oczu od jej maski i świdrującego go wzroku, w końcu do świadomości przywołał go klakson.
- Twatter, debilu! Patrz jak jedziesz! - warknęła na niego wściekle i odwróciła się w lewo spoglądając przez szybę.
Mad zaklął coś pod nosem, zatrąbił klaksonem, wystawił 'faka' za okno razem z gradem soczystych przekleństw i pojechali dalej. Nie ma to jak londyńska kultura na drodze... Cały czas namolny człowieczek wiercił się na siedzeniu i bębnił palcami w kierownicę, kilka razy otwierał usta, lecz szybkie "Nie." Sam od razu studziło jego zapał na nawiązanie z nią rozmowy, zwanej też... monologiem.

Wampirzyca z uwagą śledziła obrazy zmieniające się za oknem, migające światełka, mijane kluby i osiedla, ludzie, parki i tym podobne. Dręczył ją potworny głód. W końcu zatrzymali się na jakiś światłach i ujrzała to, czego szukała. Dwóch młodych chłopaków stojących pod jakimś klubem usilnie wydzwaniało gdzieś, ale najwidoczniej nie dawało to żadnych skutków.
- Zaparkuj niedaleko i podjedź tu po mnie za kwadrans - powiedziała.
Odpięła pasy i nim samochody ruszyły wyskoczyła z 'cipkowozu'. Wyminęła auta stojące nadal na światłach i przeszła się spokojnie chodnikiem w stronę klubu. Ze środka dobiegały odgłosy hucznej imprezki, jednak na samej ulicy stało mało osób, tych dwóch kolesi i jeszcze jakaś mała grupka, która z minuty na minutę powiększała się o kolejne osoby.
Sam szybko zdjęła maskę, ukryła się głęboko pod kapturem i podeszła do jednego z chłopaczków. Był tak samo szpetny jak większość angielskich nastolatków, a jego kumpel chyba jeszcze bardziej.
- Przepraszam... - powiedziała słodkim głosikiem zwracając tym samym na siebie ich uwagę.
Choć starali się dojrzeć, kto kryje się pod kapturem, mieli z tym spory problem. Assamitka wcale nie musiała się dodatkowo chować, umiała już dobrze wykorzystywać naturalną ochronę jej oblicza, jaką dawał cień i kaptur.
- Czy gdybym... - zaczęła mruczeć różne wyszukane świństwa wprost do ucha chłopaka - to postawiłbyś mi drinka?
Pytanie zadała bardzo niewinnie, lekko rozpinając swój kombinezon i ukazując mu kształtny biust skryty za czarną koronką stanika. Jakimś cudem przetrwał całą strzelaninę, choć wyraźnie czuła, że w pewnym momencie jedno z ramiączek zostało przestrzelone.
Młodzik westchnął zadowolony. Wcisnął kumplowi komórkę do ręki i objął jedną ręką Sam, która była nieco wyższa od niego.
- Masz, dzwoń do Trish i spytaj się, czemu ta dziwka się znowu spóźnia. Ja... eee... my za chwilę wrócimy.
- Jasne, nie śpiesz się... - mruknął w odpowiedzi ten drugi.

Weszli w boczną uliczkę, wampirzyca w myślach dziękowała architektowi za to, że Stany i Anglia były jednak pod tym względem do siebie podobne. A w każdym razie te większe miasta.
Oparła chłopaka o ścianę i zaczęła oblizywać jego ucho, powoli schodząc w dół, ku szyi. On pozostawał bierny, chyba zupełnie nie wiedział, co z rękoma zrobić, bo tylko niepewnie zacisnął dłonie na jej kształtnych pośladkach.
- Nie odbiera! - krzyknął do chłopaka kumpel wymachując telefonem.
- Och... lej na nią... - wysapał, gdy Sam delikatnie wbijała mu się w szyję ssąc powolutku.
Tamten wzruszył ramionami i poszedł przed klub, dalej starając się dodzwonić do dziewczyny. Wampirzyca nie wypiła dużo, zalizała ranę i szybkim ruchem zakończonym uderzeniem w potylicę ogłuszyła chłopaka. Posadziła go pod ścianą, obok jakiegoś worka ze śmieciami i oparła jego głowę tak, by nie było widać śladu na szyi. Ruszyła w stronę jego kumpla.
Podchodząc do niego otarła usta, zostawiając na policzku czerwony ślad. Tamten spojrzał się na nią dość wymownie.
"Szminka" - pomyślał. - "To pewnie szminka, hmmm, nawet ładny soczysty kolor."
- Powiedział - zagadała - że także powinieneś zakosztować tego, co on.
- Aaa... ile taka... przyjemność kosztuje? - spytał niepewnie.
- Postawisz mi drinka i jesteśmy kwita.
Skinął głową i poszedł za nią. Był trochę zdziwiony faktem, iż jego kumpel siedzi pod ścianą, ale wyraz zadowolenia na twarzy chłopaka przekonał go, żeby poddać się zabiegom kobiety. Z nim postąpiła dokładnie tak samo i gdy już oboje znaleźli się koło worków z odpadkami, szybko pozbawiła ich portfele gotówki oraz wyciszyła telefony. Nie chciała, by Trish wydzwaniała i tym samym ściągnęła kogoś do zaułka.
Nawet nie przeliczyła, ile ma w ręce, schowała łup do kieszeni i wyszła z uliczki.

Nie czekała długo, zaraz podjechał Mad i stanął kawałek dalej. Leniwie ruszyła w jego stronę, wsiadła do auta, zapięła pasy i ostentacyjnie wyłączyła huczące basami radio. W jej żyłach krążyła teraz słodka, zabarwiona endorfinami młoda krew. W końcu była syta, jakież to przyjemne uczucie po tych ciężkich nocach!
- Ruszaj, nie mamy dużo czasu - powiedziała wycierając usta i zakładając maskę.
Gdy ruszyli, wyjęła z kieszeni garść banknotów i zaczęła liczyć, ile udało jej się zdobyć. Zapowiadała się długa, milcząca noc.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Alfons pogłaskał się po wygolonej bródce, po czym pokiwał głową chwilę patrząc się to na Jeana, to na stojącego za nim Greeda. Zaraz jednak dostrzegł stojącą za nimi Dorotkę i wyraz jego twarzy zmienił się na bardziej pozytywny.
- Hiszpanin, tak? Espagnol? Ta dziewczynka nie powinna kręcić się z obcymi. - Odparł wyjątkowo pedalskim tonem.
- Francuz, gwoli ścisłości, mon ami - Jean spojrzał chłodno na 2-Bada. - Zdaje się, że mamy pewien interes do zrobienia?
- Ach, więc to panów się mam spodziewać. Nasz wspólny przyjaciel dzwonił w sprawie... Powinien naprawdę mniej brać. Panie - wskazał na dwie dziwki obok siebie - zajmijcie się panami.
Jean odprężył się nieco pod wrażeniem wdzięków osobniczek płci żeńskiej.
- Ach, dla takiego towarzystwa to można i całe miasto przemierzać - zaśmiał się.
- Ale do rzeczy, m'sieur 2-Bad. W moich stronach mawiają, że czas to pieniądz.
- W gorącej wodzie kąpany, widzę? - Alfons uśmiechnął się lekko, po czym odwinął poły swego futra, ukazując małą, czarną torbę podróżną - Wszystko jest w środku. Możesz obejrzeć jeśli chcesz... Jeśli uważasz to za stosowne.
- Nie, jednak przedkładam biznes nad przyjemności. Nie lubię kosztować trufli przez szklaną szybę. - Odpowiedział, spoglądając na Alfonsa. Kiedy 2-Bad pokazał torbę, Jean wziął ją do ręki i powoli otworzył.
W środku były ułożone niedbale torebki pełne kokainy. Gdyby przyuważył was teraz policjant, musielibyście oddać połowę tego na łapówkę. Widząc wyraz twarzy Jeana, 2Bad zaśmiał się, szczerząc złote zęby.
- Piękny widok, prawda? Ale teraz twoja kolej. Dasz mi moją zapłatę.
Kapłan uśmiechnął się z zadowoleniem, po czym zamknął torbę i podał Greed'owi. Gestem przywołał do siebie Dorotkę.
- Jak zawsze, najlepszy towar w mieście. - Zaśmiał się. - Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, albowiem to ciało warte jest grzechu.
Alfons uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Za kogo ty mnie masz, młody, co? Myślisz że jestem jakimś pieprzonym pedofilem...hmm? - Wbił wzrok w Jeana, wciąż gładząc swoją brodę - Bardziej mnie interesuje twoje ciało. A jej... tak, to byłby miks. Wiesz o co chcę cię prosić? Zerżnij ją, a uznam że odebrałem zapłatę.
Lasombra zaklął w duchu. Niespecjalnie przejmował się ludzkimi normami, ale pajacowanie dla jakiegoś zblazowanego zbola niespecjalnie go cieszyło.
- Chodź, malutka, do wujka Jeana. - Wziął małą na kolana i pogłaskał po włosach. - Czego mała księżniczka sobie w tej chwili życzy?
2Bad przerwał zaraz te czułości, i klepnął Jeana w ramię.
- Chodźmy do toalety, tam się wszystko załatwi.
Dorotka wciąż patrzyła się na Jeana, jakby wiedząc co ten jej zaraz zrobi. Ten z kolei zaczął się usprawiedliwiać w duchu - w końcu ktoś prędzej czy później by ją wypieprzył na amen.
Jean zaśmiał się nerwowo. Skinął na Greed'a głową. Po drodze do toalety pokazał Brujahowi umówiony niegdyś gest. Oznaczało to, że jeśli Kapłan dyskretnie pokaże go ponownie, Greed ma być gotowy do ataku.
- Zatem, m'sieur, cenisz sobie prywatność? No dobrze, kameralna widownia też nie jest zła.

Gdy tylko weszli do kabiny, dziewczyny alfonsa wyrzuciły ze środka wszystkich możliwych świadków, a jedna z nich stanęła przy drzwiach. 2Bad chwycił się za fiuta pod futrem i zaczął trzepać gruchę, nakazując gestem Jeanowi aby ten zabrał się do roboty.
Lasombra jedną ręką rozpiął spodnie, drugą gładząc dziewczynkę po włosach.
- Zrób to, co potrafisz najlepiej - powiedział Dorotce. - Nie zawiedź wujka Jeana.
Wzrokiem przebiegł po pomieszczeniu. Zawiesił na chwilę spojrzenie na kałuży cienia za piętami 2-Bada. Uśmiechnął się tajemniczo i wrócił do pieszczot dziewczynki.

Tymczasem w innej toalecie, Vixen właśnie schodziła z jakiegoś dziwaka o ksywce T. Chłopak nie był w stanie wyrzucić z siebie ani jednego słowa. Patrzył się tylko z otwartymi ustami na tajemniczą kobietę która go właśnie rozdziewiczyła. Właśnie spotkało go to, o czym marzą wszyscy faceci. Seksowna laska bez zbędnego gadania zaciągnęła do na dymarko tysiąclecia, z wszystkimi możliwymi bajerami. Przez chwilę jeszcze się jąkał, nim zdążył skleić w miarę zrozumiałe zdanie.
- N-nauczyć… ciebie!? Jej, ja, wiesz… tego, ja… Pobiłem, eee, pobiłem rekord na automacie, a mówią, tego, że mógłbym startować w zawodach gdybym tylko miał prawko. – Wykrztusił T. zakładając pośpiesznie spodnie. Po chwili jęknął głośno i zaklął, bo z pośpiechu przyciął sobie rozporkiem łonowce.
- Ale chodź! Mogę ci pokazać, tego, taktykę! Mogę ci pokazać jak wykorzystywać teren, jak pieprzyć ludzi na zakrętach! – T. wstał i wskazał na drzwi od toalety, a chwilę później już prowadził Vixen z powrotem do salonu gier, gdzie cała męska część wodziła za nimi wzrokiem. Usiedli przy jednym z czerwonych automatów do wyścigów, a chłopak podrapał się po głowie i gestem ręki nakazał wampirzycy by ta pokazała co potrafi.

- …to tu! – Przerwał zmowę milczenia Twatter, pokazując wejście do parku, znajdujące się po drugiej stronie zatłoczonej ulicy. Niedaleko znajdował się przystanek autobusowy, przy którym stała grupka młodych gothów, pijąc piwko, paląc fajki i dzieląc się opiniami na temat twórczości Mansona. Samanta rozejrzała się uważnie, starając się wychwycić jak najwięcej szczegółów terenu, oraz zapamiętać wszystkie podejrzane mordy. Na uboczu przystanku stała sama jakaś staruszka, a obok niej młoda kobieta z brzuszkiem, masująca się po nim czule. Samanta chwilę spoglądała na ciężarną, lecz zaraz się ocknęła, nakazując Twatterowi by wyszedł z nią i dokładnie wskazał jej miejsce gdzie – jak mu się zdawało – ktoś go śledził.

- Ćpun! Pedofil! Przestępca! Kryminalista! – Niespodziewanie staruszka zaczęła drzeć się na całą ulicę, przyciągając uwagę przychodniów oraz gothów, którzy zaraz swoje oczy kierowali na Mad Twattera. Ten tylko spuścił głowę i przyśpieszył kroku. Ale krzyki wariatki nie ustawały. Co gorsza, przyciągnęły też uwagę stojących po drugiej stronie drogi policjantów, którzy patrzyli się z niepokojącą ciekawością na dilera i Samantę. Wampirzyca szturchnęła ćpunka, nakazując mu iść szybciej.
- Mamo, uspokój się! – Dało się słyszeć głos ciężarnej kobiety. Staruszka potruchtała za Madem do parku, wciąż drąc się w niebogłosy. Jej córka nie miała wyboru, i poszła za matką. Samanta nie miałaby problemów ze zniknięciem, ale ukrycie bezużytecznego tyłka dilera byłoby trudne. Zawsze pozostawała inna opcja. A wampiry przecież nie odczuwają skutków nadmiernego jedzenia.

- Słyszałeś co się stało Żyletom? Jacyś debile wbiegły na ich imprezę i wszystkich zabili!
- Nie mogli zabić wszystkich idioto, bo byś się o tym nigdy nie dowiedział. Pamiętasz Donalda? O jego zejściu dowiedzieliśmy się miesiąc po wydarzeniu!
- Prawda, słyszałem że zabili wszystkich liderów, oprócz jednego. Chyba Creed go nazywają. Podejrzane, nie? – Trójka ubranych w pikowane kurtki łysych chłopaków dyskutowało zaciekle przy Fastbacku Rippersów. Ten który palił papierosa nie bardzo przejmował się szacunkiem dla innych, gdy splunął prosto na koło Mustanga. Gdy tylko Jean z Dorotką i Greedem zbliżyli się do wozu, trójka początkowo ich zignorowała. Do czasu gdy znaleźli się na wyciągnięcie ręki.
- Ładny wózek, musisz być dziany. – Odezwał się jeden z chłopaków. Mina Greeda spochmurniała, a on sam zacisnął pięści. Jean nie odpowiadał śmiertelnikowi, otwierając drzwi i wpychając Dorotkę do środka. Gdy dotknął jej twarzy poczuł coś mokrego, co sprawiło że wezbrał się w nim jeszcze większy niesmak. Nie była to bynajmniej spierdolina, o której umieszczenie na twarzy dziewczynki prosił go napalony 2Bad.

Lasombra nagle podskoczył. Odezwał się dzwonek komórki, wywołując u niego instynktowny odruch, tak charakterystyczny dla żyjących. Trójka chłopaków zaśmiała się kpiąco, podczas gdy Crépuscule wyjmował telefon z kieszeni.

Bam! Jeden z nieznajomych wytrąca mu go z ręki!
- Nie jesteś bardzo rozmowny, frajerze.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Przyglądała się ciężarnej z lekkim zaciekawieniem. Zastanawiała się, czy gdyby nie została tym, kim obecnie jest, to czy w ogóle mogłaby mieć dzieci i czy chciałaby je mieć. Wszak po tej ilości chemii, którą brała, by nie zajść... zapewne i tak nic by się już więcej nie dało zrobić. Dziwny pomruk, ni to westchnięcie, ni warknięcie wydobyło się spod maski. Jakaś babcia szła w ich stronę, ciężarówka za nią, a psy już zaczynały węszyć!
- Słuchaj - Sam zwróciła się do ćpunka. - To twoja sprawa i twój problem, ja się wtrącać nie będę - warknęła. - Załatw to, byle szybko!

Nie czekała na jego odpowiedź, postawiła sprawę jasno i jeśli chciał, żeby mu cokolwiek pomogła z tymi paranojami, to musiał przystać na jej polecenia. A Assamitka nie miała zamiaru straszyć czy ranić tych dwóch kobiet, wolała poczekać, aż on się sam z tym upora. A poradzi sobie na pewno, bo zapewne to nie pierwszyzna dla niego. I z policją też się dogada. Teraz miała doskonałą możliwość, by się lepiej przyjrzeć okolicy i zbadać, czy ktoś rzeczywiście śledzi Twatter'a. Stanęła pod drzewem, w jego cieniu i spokojnie lustrowała otoczenie. Nie ukrywała się jeszcze, mogła to zrobić w dowolnej chwili, póki co czekała na rozwój wypadków. Uszy i oczy pozostawiła szeroko otwarte, mogła też lepiej poznać ich przewodnika i więcej się o nim dowiedzieć. Może wcale nie był kompetentną osobą i zadawanie się z nim tylko wpędzi sforę w kłopoty? Jeśli tak, ona musiała się dowiedzieć. I później przekazać Jean'owi...

"No, dupku, streszczaj się" - pomyślała. - "Nie mam całej nocy, bo patrzeć, jak się użerasz i gimnastykujesz z tymi kobietami. Co, ty jej ten brzuch zrobiłeś? Kurde, która by cię chciała?"
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Wyszczerzyła zęby. Przynajmniej szybko z nim poszło.
Taktykę, tak? Ładnie to ujął: "pieprzenie ludzi na zakrętach". Miała takie nieodparte wrażenie, że w pieprzeniu znacząco go przewyższa umiejętnościami. Ale z kolei on pewnie mimo wszystko lepiej znał się na zakrętach.
- Ok, kochanie - pocałowała go w policzek, gdy usiedli przy automacie. Zapięła płaszcz. Po co mają ją inni oglądać? Teraz do niczego nie było jej to potrzebne. Włączył się pragmatyzm; niech nie widzą więcej, niż powinni. To może tylko zaszkodzić. - Ja umiem prowadzić samochód na tyle, żeby nie zabić się i dojechać tam gdzie chcę w normalnym ruchu ulicznym. Myślisz, że to wystarczy na parę pierwszych wyścigów? - spytała, startując samochodem w automacie.

Światła migały na ekranie, a kolejne monety z kieszeni T były pochłaniane przez żarłoczną maszynę. Słowa płynęły przez przestrzeń, od T do V. Ona słuchała uważnie. Już wiedziała, co ją czeka następnie. Poznanie trasy jednego z wyścigów, potem wyścig, a potem...
...A potem będzie trzeba uwieść najlepszego startującego tam kierowcę, żeby co nieco jej pokazał. I tak zacząć się piąć po szczeblach kariery. Miała nadzieję, że Kapłan dostarczy jej drugiej ulubionej rozrywki, mianowicie demolki. O seks zadba sama. I już będzie zupełnie zadowolona.

O ile dostanie tę cholerną ziemię z Nowego Jorku, pomyślała, wypadając z trasy na zakręcie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Zablokowany