[Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Nie była zachwycona tym wszystkim, najpierw Jean wpierdalał jej się w kompetencje, teraz to... Przecież nie była aż tak głupia, by go zabić tego gnojka, no bez przesady! Odsunęła się kawałek dalej i naciągnęła kaptur z cichym prychnięciem. Miłe było to, że aż tak jej nie ufał, cóż, trzeba było przywyknąć i najlepiej odpłacić się dokładnie tym samym.
"Jak chce, tak ma" - pomyślała. - "W końcu szef..."

Ale dopiero dobiło ją, kiedy ograniczył jej rolę do 'uciszenia' otoczenia i dobicia tych, którzy uciekną gąbce. Jdno co dobre to to, że tym razem pamiętał, iż wampirzyca potrafi coś takiego zrobić. Postanowiła jednak przemilczeć ten temat, choć krew się w niej gotowała i miała szczerą ochotę pierdolnąć teraz wszystkim i załatwić to samej, po swojemu. Gdy Żyletka wpadł w ręce wampirzycy, z radością uzupełniła braki.
- Nie wiem, jak wygląda góra. Wpadłam na nich w piwnicy - powiedziała ocierając usta z jego ciepłej krwi. - Warto tam na dole najpierw sprawdzić, bo jak na górze będzie za cicho, to mogą się skapnąć i na nas wypaść od tyłu.

Przedstawiła sprawę szybko i jasno używając przy tym zastraszająco dużej ilości słów, jak na swoje możliwości i przede wszystkim chęci werbalne. Mimo wszystko nie uśmiechało jej się dostać znowu kilku kulek od tyłu, choć widok poszatkowanego tyłka Vix byłby co najmniej... zabawny i satysfakcjonujący. Jednak takie widoki, póki pracowali razem, wolała zostawić swojej wyobraźni.
Ochłonęła trochę ze złości, rozluźniła się i na nowo przybrała swą maskę burkliwej obojętności. Miała ochotę załatwić to szybko i sprawnie, odzyskać broń i w końcu się nią nacieszyć. Martwiło jednak Sam to, że Żyletka nie odpowiedział, czy w ich kryjówce znajdą swoją przesyłkę, ale wierzyła, że tak będzie. Wszak sporo złomu tam widziała. Ale nie dość, jak na magazyn...

Westchnęła.

"Zajebana Anglia..."
- pomyślała. - "To będzie długi pobyt."
Nic póki co nie szło zgodnie z planem i oczekiwaniami, już tyle się jebali z odzyskaniem głupiej broni, że aż się bała pomyśleć, co dalej będzie. Cóż, widać Królowa nie tylko witała ich piękną pogodą, ale też i cholernym pechem, który zdawał się przyczepić do sfory już w momencie opuszczenia samolotu. Sam wzdrygnęła się, czyżby robiła się przesądna? Fuj...


Seth, a obudź Ty mnie jeszcze raz, mała cholero... -__-'
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix"

Kiwnęła głową.
- Myślę że da się to załatwić. Właściwie kompletne ciemności chyba nieszczególnie ułatwią mi sprawę, bo nie jestem w stanie się w nich orientować. Lepiej chyba, jeśli będę ich widzieć, bo nawet jeśli oni będą widzieć mnie, to raczej niedługo. Chyba że będzie ich tam strasznie dużo, powyżej no nie wiem, piętnastu, wtedy lepszy będzie mrok - uśmiechnęła się słodko do Kapłana.

Kiedy wyszli na zewnątrz, wybierając się w stronę żylecianej siedziby, odezwała się jeszcze raz.
- Ekhm, szefie, bo w sumie jest jeszcze jedna taka sprawa... - zaczęła podejrzanie nieśmiało jak na swój wygląd. Brzmiało to jakby całe lata trenowała mówienie takim głosikiem. Zresztą, nie odbiegało to daleko od prawdy. Czasem fajnie było grać rolę małej i bezbronnej. Głównie kiedy miało się włosy blond. - Bo ja zupełnie przypadkiem, oczywiście, uszczupliłam tutejszą populację o jednego wampira. To znaczy, chciałam sobie pożyczyć motor, ale okazało się że jego właścicielem jest jakiś tutejszy... Załatwiłam go szybciutko, pożyczyłam sobie jego motor i przy okazji upiłam sobie z niego co nieco...

Spojrzała na swoje paznokcie, czekając na reakcję szefa.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

- Podaj piwo! – Głośne beknięcie wydarło się z czarnej gęby jakiegoś gangstera.
- Tray? Od kiedy mam żółtków w gangu? – Spytał się zdziwiony murzyn, gdy siedzący na kanapie obok niego skośnooki podał mu browca. W telewizji leciał właśnie mecz rugby. W edycji cipkowej, nie to co ta Amerykańska.
- To Jin jest żółty? Jego ojciec jest czarny! – Dało się słyszeć ryknięcie gdzieś z tyłu, wymieszane z chichotem jakiejś dupci za dwadzieścia funtów.
- Bo go adoptowali idioto! – Zaśmiał się czarnuch, pociągając łyka z puszki. Tymczasem skośnooki zagdakał coś w swoim języku. Wyrwał pilota z ręki jakiegoś grubasa, który rozwalił się obok, zajmując swoją dupą pół miejsca na kanapie.
- Musimy oglądać to gówno? Nie wiem jak wy, ale ja nie lubię oglądać orgii dwudziestu przepoconych facetów, którzy będą się potem macać w szatni! Na BBC leci „Dr. Spooky Show”!

Wokół kręciły się dupcie i kwiat półświatka Londynu. Muzyka huczała w opór, a piwo lało się hektolitrami. Skromne mieszkanko zamieniło się w Pałac Seksu, dragów i gorzkich szczyn, które Angole nie wiedzieć czemu nazywali piwem. Co jakiś czas jakiś zataczający się koleś w dredach do ramion, schodził do piwniczki raz po raz przynosząc kolejny dwudziestopak. Przed łazienką stała kilkunastosobowa kolejka, a ze środka dobiegały co najmniej jednoznaczne odgłosy. Przy kuchennym stole siedziało kilku ćmiących blanty murzynów, wrzeszczących na siebie i grających w karty.
- K-Dog! Oddawaj moje majtasy! – Krzyknęła jakaś czarna laska wybiegając z bocznego pokoju za jednym z Żylet. Cała kilkunastosobowa kolejka do sracza momentalnie się za nią obejrzała.
- No…co? – Zachichotała zawstydzona kurewka.
- Ej, zamknąć mordy! Oglądamy Spooka! – Krzyknął Jin wychylając się nad kanapę.
- Wy lamusy, wokół tyle gorących cipek a wy oglądacie program dla przedszkolaków? – Inny murzyn walnął żółtka w tył głowy, wyśmiewając go.
- Chodźcie do mnie, napalone dupcie! – Wrzasnął gangsta i luźnym krokiem dołączył do tańczących panienek na prowizorycznym parkiecie.

- Cii, zaczyna się. – Szepnął podekscytowany Jin. Nagle ktoś pogłośnił muzykę. Japoniec się odwrócił z wyrzutem wypisanym na jego żółtej mordzie. Jego wzrok powędrował ku dalekiemu kątowi salonu, gdzie na jednej z kolumn podłączonych do sprzętu siedział murzyn w różowym afro, szczerząc się do niego. Kilku innych facetów siedziało wokół, nachylając się nad małym stołkiem. Aż roiło się tam od samarek z prochami, a na blacie ułożone było niedbale kilka kresek.
- Zrób głośniej. W opór, kurwa, w opór. – Syknął Jin do grubasa który wyrwał mu pilota z ręki.

I'm your boogieman!
That's what I am!
I'm here to do whatever I can!
Be it early mornin', late afternoon!
Or at midnight, it's never too soon!

I wanna please you
I wanna please you
I wanna do it all, all for you

I wanna be your, be your lover boy
I wanna be the one, ya love most of all - oh yeah!

I'm your boogieman, boogieman!
I'm your boogieman, boogieman!

I'm your boogieman, boogieman!
I'm your boogieman, boogieman!


Wśród masowego parkingu jaki powstał wokół syfiastej chałupy, nikt nie dostrzegł pick-upa z ciekawym napisem z tyłu. Nikt też nie dostrzegł dwóch cieni, które właśnie pełzły po dachu. Zakryte rękawiczkami szpony wbijały się w przerwy między dachówkami, a obok wielkie łapy trzymały się ich kurczowo.
- Po co taszczysz ze sobą te gówno? – Syknęła cicho Samanta, spoglądając z niesmakiem na worek ze śmieciami który uwiązał sobie do ręki Greed. Pakunek był wielkości piłki nożnej, ale paskudnie śmierdział.
- Wojna psychologiczna, tępa zdziro. – Warknął do niej Brujah, spoglądając za siebie. Głupio by było teraz spaść. Sam chciała mu w tym momencie wbić swój miecz w środek czoła. Ale, cholera, miała jedną twardą przeszkodę.
- Poczekaj tylko… - Powiedziała cicho do siebie, po czym podczołgała się jeszcze trochę w kierunku wejścia.

I'm your boogieman!
That's what I am!

I'm here to do whatever I can!
Be it early mornin', late afternoon!
Or at midnight, it's never too soon!

I wanna take you
I wanna hold you
I wanna give me all, all to you

And I want you, to completely understand
Just where I'm at, and where I am - oh yeah!


- Ścisz to gówno! Pojebało cię!? – Wrzasnął czarnuch przy sprzęcie muzycznym.
- Ścisz swoje! My oglądamy Spooka! – Odpowiedział mu Jin, odbierając blanta od siedzącego obok grubasa. Jego ręka powędrowała do misek z chipsami na stole.
- Mam cię załatwić jak tą głupią sukę wczoraj? – Krzyknął do niego murzyn z różowym afro. Skośnooki tylko mruknął coś cicho, po czym z warknięciem niezadowolenia ściszył telewizor.
- Idę wyrwać jakąś cipcię, trzymaj. – Jin oddał blanta pierwszemu lepszemu gangsta, po czym zabrał swój lilipuci tyłek z kanapy. Grubas wykorzystał tą sytuację i położył swoje nogi w miejscu w którym tamten siedział.
- Przepraszam, proszę pana, ale czy pan się przypadkiem nie pozamieniał z chujem na główki? – Zapytał go grzecznie drugi przesiadujący na kanapie, równie uprzejmie zrzucając gołębie nóżki tłuściocha z powrotem na podłogę.

Z zewnątrz dało się słyszeć tłumione ryknięcie ścigacza.

I'm your boogieman, boogieman!
I'm your boogieman, boogieman!

I'm your boogieman, boogieman!
I'm your boogieman, boogieman!

I'm your boogieman!
That's what I am!
I'm here to do whatever I can!
Be it early mornin', late afternoon!
Or at midnight, it's never too soon!

I wanna be with you
I wanna be with you
Yeah we'll be together, you and me!

I wanna see you
Ah get near you
I wanna love you
Ah from sundown sunup - oh yeah oh yeah!


- Wszyscy są na swoich miejscach. To, monsieur Twatter, w Stanach nazywamy dobrze zaplanowaną, acz przyjemnie spontaniczną egzekucją. Nie wiedzieć czemu, wszyscy zarzucają nam brak finezji. – Jean wzruszył ramionami i stuknął palcami o szybę auta. Mad Twatter wyglądał jakby zaraz miał mu się urwać film. Veronica właśnie zeszła ze swojego nowego motoru i zdjęła kask. Pora wpuścić wilka między owce.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Jaką miała teraz ochotę, żeby go kopnąć w ten durny pysk i zrzucić z dachu. Już dawno nikt jej tak nie obraził... Bo w sumie to, co się do niej wykrzykiwało na ulicy czy tuż przed śmiercią, nie miało dla wampirzycy znaczenia. Ale to była już jawna i otwarta obraza, a tego mu płazem nie puści. Miał farta, że byli w sforze.

Puknęła Greed'a palcem w czoło i z dziką satysfakcją patrzyła, jak przez chwilę łapie równowagę. Nie dała mu jednak okazji do rewanżu, postanowiła, że z tym śmieciem nie będzie współpracować. Szybko się zsunęła z dachu i zeskoczyła na ziemię, w środku panował taki rejwach, że nawet jakby im ciężarówka w ścianę wjechała, to by nie zauważyli, ani tym bardziej nie usłyszeli. Ukryła się przed wzrokiem poddenerwowanych sąsiadów i skierowała swoje kroki do wejścia do piwnicy. Nawet gdyby było zamknięte, ona bardzo dobrze się znała na otwieraniu wszelki zamków i zabezpieczeń, więc szybko dostała się do środka.

Jakiś koleś zszedł na dół po kolejną dostawę sikacza, ale tylko ukryła się przed nim i czekała. Gdyby długo nie wracał na górę, zapewne by zaczęli się zastanawiać, co się stało. Lub bardziej prawdopodobne: ktoś wkurwiony, że się browar kończy, sam by ruszył dupę i wtedy mogłaby być wpadka. A Sam nie chciała wkurzyć Jean'a i tak teraz mocno naginała rozkazy, by pójść własną drogą. Ale gdyby miała zostać jeszcze chwilę z tym debilem, to zrzuciłaby go z dachu i byłoby po zawodach. Najważniejsze, to znać siebie i swoje możliwości. Tak więc włażenie od dupy strony miało dużo plusów, bo w tym to ona akurat była najlepsza. Nóż w plecy, garota, skręcenie karku, ogłuszenie... Jak ona to kochała!

Gdy tylko koleś polazł, szybko rozejrzała się po piwnicy. Coś ostrego najlepiej, może być też ciężkie. Pałka? Pręt? Jakaś metalowa rurka? Poruszała się cicho i korciło ją, by od razu poszukać ich przesyłki. Chwilę się wahała, ale w końcu zaczęła po cichu przeglądać rzeczy nazbierane tutaj. Gdyby dorwała się do broni już teraz, ich szanse by poszły w górę. Oczy lustrowały otoczenie, a uszy były nastawione na hałasy i kroki. Nie chciała, by ją znowu w tej cholernej piwnicy ktoś zastał i postrzelił, druga kulka w łeb mogła się okazać mniej szczęśliwa...
Jednak nie broń była teraz priorytetem. Skupiła się na tym, by w momencie zamieszania wywołanego wyłączeniem światła, szybko wyciszyć całe otoczenie.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Kapłan spokojnie oczekiwał, aż Veronica zsiądzie z pojazdu. Kiedy podeszła do niego, wyszeptał słodko:
- Baw się dobrze, Vix. Dzisiejsza noc należy do Czarnej Ręki. Tylko nie daj się zaskoczyć i bądź przygotowana na ekstremalne warunki.
Widząc zaskoczenie w jej oczach, odparł nim zdążyła zadać pytanie.
- Jeśli opór "Żylet" okaże się zbyt silny, skorzystamy z ciemności. I grobowej ciszy. Ale to tylko w drodze wyjątku. Póki co - droga wolna. Napaleni, sądząc po odgłosach dobiegających z wnętrza budynku, panowie z pewnością zechcą poznać bliżej - tu przebiegł wzrokiem po ciele Vixen -taki smakowity kąsek.

Skinął głową na znak, że dziewczyna może zacząć odgrywać swoją rolę. Jednak po chwili dodał za oddalającą się wampirzycą.
- Maskarada w dalszym ciągu obowiązuje.

Jean-Baptiste celowo nie poruszał kwestii spotkania Vero z tamtym nieumarłym. Źle się stało, że tak szybko dali lokalnej społeczności powód do niepokoju, ale nie było sensu teraz tego roztrząsać. Priorytetem było odzyskanie wyposażenia, a przy okazji skręcenie karku "Żyletom". Reszta musi chwilę poczekać.

Lasombra spojrzał w okna budynku. Gdzieś tam na dachu czaił się Greed, czekając na odpowiedni moment, by wkroczyć do akcji. Doczeka się, tak czy inaczej. Nie było odwrotu, lokalni twardziele muszą zapłacić krwią za to, że położyli swoje niegodne łapska na rzeczach Czarnej Ręki.
Kapłan pożegnał się z Twatterem, nakazując mu przeprowadzić sprawną ewakuację sfory do bezpiecznego miejsca. Bo kto wie, czy ta "żyletowa" buda nie wyleci dzisiaj w powietrze?

Jean przemknął cicho między zaparkowanymi samochodami, kierując się na tyły domu. Zamierzał dostać się do domu od kuchni, lecz na tyle dyskretnie, by nie zwrócić na siebie uwagi balangowiczów.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Uśmiechnęła się do Jeana.
- Gdyby nie byli napaleni, też chyba nie mieliby nic przeciwko... - uśmiechnęła się, przybierając minkę słodkiej idiotki. Wcisnęła na odchodnym kluczyki do ręki Jeana.
- Ja mogę pod koniec zabawy nie mieć gdzie ich schować - puściła do niego oko, wyruszając w stronę domu i kręcąc biodrami. Jej włosy pod wpływem Zniekształcenia zmieniły kolor na tleniony blond. Tak na wszelki wypadek, zielone nie wszystkich zachęcały, a mało kto miał coś przeciwko blondynkom.

Jak może dać się zaskoczyć dziewczyna, która umie podnieść łóżko wraz z leżącym na nim facetem? A mimo to, Vero była ostrożna. Zawsze.
Bezpieczeństwo przede wszystkim, jak mawiają panie lekkich obyczajów nakładając gumę na instrument przed rozpoczęciem pracy.

Drzwi. Klamka. Umysł oczyszczony, V zawsze starała się myśleć przez parę sekud przed rozpoczęciem zabawy. W ten sposób skojarzenia nie rozpraszały jej myśli gdy przychodziło - jak mawiają - co do czego. Weszła do salonu, uśmiechając się zalotnie i trzymając lewą rękę na biodrach.
Wskazujący palec prawej zachęcająco kiwał na żółtka. Dawno nie robiła tego z żółtkiem. Warto spróbować... A tymczasem błądziła oczami po całym salonie, rozglądając się gdzie i co trzeba będzie zrobić, jak zacznie się rozróba. Jin podszedł do niej, nawet nie podnosząc oczu na twarz, z wyrazem rozmarzenia na swojej maleńkiej, żółtej mordzie.
Płaszcz zostawiła, oczywiście, zawieszony na wieszaku w przedpokoju.
Sięgnęła ręką do jego rozporka, rozpięła go, złapała za męskość i tak trzymając, poprowadziła go za sobą, przy okazji poznając rozkład najbliższych pomieszczeń. Nóż ciążył w kieszeni. Ustawiła go przy ścianie w jakimś w miarę ustronnym pokoiku i uklękła przed nim, zsuwając zeń spodnie. W razie czego krępowałby jego ruchy, żeby nie mógł uciekać.
Oparła mu dłonie na pośladkach i ustami objęła jego fiuta. Nasłuchiwała, czy z salonu nie dochodziły odgłosy wskazujące na to, że zabawa się zaczyna...
Postanowiła najpierw porżnąć trochę metaforycznie, zanim zabierze się za rżnięcie dosłowne.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule & The Ripperz

Wszystko już było gotowe. Członkowie sfory zajęli swoje pozycje. Sam przyczaiła się w piwnicy, tonąc w cieniach. Greed zeskoczył z dachu, dzierżąc w dłoni tajemniczy śmierdzący pakunek. Jean upewnił się, że dom „Żylet” nie posiada kuchennego wejścia i skrył się w pobliżu piwniczki. Vixen, przybrawszy dziwkarski wygląd, wtopiła się w rozbawione towarzystwo i zaczęła bliżej zapoznawać się z Jinem, małym żółtkiem.

Kapłan, słysząc za sobą czyjeś kroki, przemknął do piwnicy, przylegając plecami do zimnej ściany. Wewnątrz przebywała już Sam, przeszukując pomieszczenie. Poza stertą bezużytecznych śmieci znalazła kija bejsbolowy.

Po niecałej minucie do piwnicy zszedł jeden z „Żylet”. Minął przyczajonych Jeana i Sam, wyciągnął spośród rozrzuconych przedmiotów jakieś zawiniątko i ruszył z powrotem na górę. Zabójczyni cicho syknęła i spojrzała wyczekująco na Kapłana. Ten skinął głową, przepuszczając przodem uzbrojoną w kij Assamitkę.

Vixen, pod pretekstem badania egzotycznej anatomii pogrążonego w błogostanie Azjaty, wymacała pod jego ubraniem pistolet. Sięgnęła doń ręką i gwałtownie wyciągnęła. W tym samym momencie Jin zaszczycił ją swoim dalekowschodnim nasieniem, a kiedy otworzył z powrotem oczy, ujrzał wycelowaną prosto w twarz lufę własnego gnata.

*Klik!*

Azjata zamarł. Na jego szczęście broń była zabezpieczona. Nim Vixen zdążyła cokolwiek uczynić, żółtoskóry wydał z siebie rozpaczliwy krzyk. W całym domu na chwilę zamilkły rozmowy.

Tymczasem na zewnątrz budynku zadowolony czarnuch wynurzał się z piwnicy, ściskając w ręku mały pakunek. Jego optymizm nie potrwał długo, gdyż po chwili na jego twarzy wylądowało miażdżące uderzenie kija bejsbolowego. „Żyleta” wyciągnął się jak długi. Jean, podążający za Assamitką, postanowił upewnić się, że nieszczęśnik już się z ziemi nie podniesie. Na nieprzytomnego śmiertelnika spadł grad ciężkich kopniaków, masakrujących jego ciało. Gdy z czarnoskórego nie było już co zbierać, Lasombra otworzył tajemniczą paczkę. Jak się okazało w środku znajdował się plik papierów, głównie ckliwych listów. Zniecierpliwiony Kapłan rzucił je ze złością wprost na krwawiące ciało.

Na podłodze salonu przez wybitą szybę ląduje odcięta głowa „Żylety” przesłuchiwanego w aptece. Pozbawiona oczu i języka, na czole ma wyryty napis „Greed”. Wszyscy zamierają w nerwowym napięciu. To cisza przed burzą.

Vixen wygięła się nienaturalnie i przybrała monstrualną formę bojową. Odgryzła żółtkowi... głowę, wydając z siebie dzikie odgłosy. Na korytarzu usłyszała szybkie kroki i po chwili drzwi do sypialni stanęły otworem. W progu zatrzymało się dwóch uzbrojonych mężczyzn, wyraźnie przerażonych zastanym widokiem. Vixen-potwór doskoczyła do jednego z nich, jedną łapą chwyciła za krocze, drugą za twarz, przy okazji pozbawiając człowieka oczu. Uniosła go w górę i rzuciła w stronę drugiego mężczyzny. Ten w porę odskoczył, a rozpędzone ciało roztrzaskało się na ścianie korytarza, awangardowo barwiąc jasną tapetę.

Assamitka wbiła kły w ciało zmasakrowanej ofiary i pociągnęła kilka łyków. Widząc wzrok Jeana oderwała się jednak od posiłku. Z wewnątrz budynku dobiegły ich wrzaski przerażonych kobiet, rozwścieczonych mężczyzn, odgłosy tłuczonego szkła i przewracanych mebli. Sam nie zastanawiała się długo. Z niewiarygodną prędkością ruszyła po schodach do środka domu. Kapłan powiódł wzrokiem za smugą, która pozostała po zabójczyni i podążył jej śladem. W przeciwieństwie do Assamitki szedł ostrożnie, czujnie rozglądając się na boki.

Vixen pobiegła za uciekającym czarnuchem, zamierzając dopaść go jeszcze w korytarzu. Udało jej się to dopiero w salonie, gdzie porwała biedaka w powietrze, rozrywając jego ciało na strzępy. Przerażeni obserwatorzy zaczęli wycofywać się, uciekając przez drzwi i okna. Zostało kilku najtwardszych i to właśnie oni otworzyli ogień do ryczącego wniebogłosy potwora.

Spanikowane dziwki próbowały gremialnie wydostać się z pogrążonego w chaosie budynku. Napierały z determinacją, nieomal zabijając się wzajemnie w progu. Niestety, drzwi do budynku zostały z zewnątrz zablokowane. Greed wyszczerzył się w złowieszczym uśmiechu.

Gdyby nie głośna muzyka, odgłosy wrzasków, strzałów, krzyków i pisków z pewnością zaalarmowałyby lokalne władze.

Samanta wpadła niespodziewanie między kilku napakowanych, zapitych i przećpanych „Żylet”. Od razu wypatrzyła gogusia z różowym afro, decydując się wyeliminować go w pierwszej kolejności. Jean wystawił głowę ponad poziom podłogi i dostrzegł grupę mężczyzn oraz... srebrną teczkę z charakterystycznym symbolem czarnego półksiężyca. TĄ teczkę. W obliczu przeważającej liczby przeciwników spróbował przywołać magiczną ciemność. Po nieudanym wysiłku postanowił taktycznie wycofać się do kuchni, w celu uzbrojenia się w coś ostrego.

Vixen w dalszym ciągu porywała do morderczego tańca kolejne ofiary. Jednakże wściekła kanonada uczyniła wyrwę w jej twardym pancerzu, przez co Tzimisce zaczęła tracić siły. Pochwyciła zabłąkaną dziwkę i rzuciła nią prosto w strzelających. Ci w mgnieniu oka przerobili kobietę na sito, jednakże w tym celu wystrzelili wszystkie posiadane pociski. Potwór oblizał paszczę.

Sam błyskawicznie złapała różowe afro za szyję, czyniąc z niego żywą tarczę. Refleks „Żylet” pozostawiał wiele do życzenia, co skończyło się nafaszerowaniem kumpla kilogramem ołowiu. Na nieszczęście zabójczyni za jej plecami również znajdowali się przeciwnicy. Kolejna salwa boleśnie ugodziła Assamitkę. Jednakże nie wydała z siebie krzyku. Właściwie to żaden odgłos nie mógł rozlec się w najbliższym otoczeniu, gdyż zaległa iście grobowa cisza...

...I ciemność. Konkretnie w kuchni, gdzie Jean wtoczył się pod stół unikając wirujących w powietrzu pocisków. Pomieszczenie było małe i ciasne, w dodatku w środku przebywało kilku „Żylet”. Bez wahania dobyli broni, zamierzając odstrzelić Kapłanowi głowę. Być może dopięliby swego, gdyby nie zgasło światło. Jean pod osłoną ciemności wypełzł z zatłoczonego pomieszczenia, pozostawiając zaskoczonych i oszołomionych przeciwników na łasce ich własnej broni. Jak się spodziewał, cała grupa powystrzelała się wzajemnie, a Lasombra z zadowoleniem otrzepał ramiona.

Vixen kontynuowała rzeź. Uciekające siły uzupełniała konsumowaniem kolejnych litrów krwi ze zmasakrowanych ofiar. Po krótkim czasie nie miała już na kim wyładowywać morderczego szału – wszędzie jak okiem sięgnąć rozciągał się krwawy dywan mniej lub bardziej rozczłonkowanych ciał.
Ledwie żywa Sam sięgnęła po srebrną teczkę i skierowała się do wyjścia z pokoju, mocno kulejąc. Tu spotkał ją Jean i złapał, ściągając z linii strzałów przeciwników. Dopadł teczkę i otworzył ją za pomocą tylko sobie znanego kodu. W środku znajdowało się wyczekiwane wyposażenie sfory: ozdobna szpada i magnum Jeana, misterny miecz Sam, spluwy Vix i Greeda.

Po dozbrojeniu się Jean i Sam dokończyli dzieła, eliminując pozostałych twardzieli. Reszta albo uciekła w popłochu, albo kwiliła w przerażeniu na podłodze. Jakiś grubas utknął w kanapie, bojąc się poruszyć choćby o milimetr.

Do budynku wbiegł Twatter, nieomal potykając się żuchwą o próg. Widząc morze krwi, kawałki ciał i wiszące tu i ówdzie wnętrzności – postanowił pozbyć się z żołądka resztek własnej kolacji.

Na zewnątrz Greed zajmował się uciekinierami, nie pozwalając, by ktokolwiek bez pozwolenia opuścił miejsce kaźni. Sforze nie potrzeba było jakichkolwiek świadków. Bynajmniej nie na tym etapie ich pobytu w Londynie.

Jean celowo nie dobił jeszcze żywych przeciwników. W zamian zgromadził ich wszystkich w salonie, uprzednio rozbroiwszy. Sam i Vixen obstawiły wyjścia z pomieszczenia, uniemożliwiając ludziom wydostanie się. Należało teraz zamanifestować potęgę sfory, pokazać, że w mieście pojawili się nowi gracze. Bardzo niebezpieczni gracze, pozbawieni jakichkolwiek skrupułów. Pokazowa egzekucja kilku „Żylet” miała spełnić swoje zadanie: ostatecznie przekonać gangsterów do daleko idącej „współpracy”.

* * *

- Nie ruszaj się, do cholery - warknął Jean, wyłuskując kolejną kulę z poranionych pleców Samanty.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Poprawiła na sobie ciuchy. Problem z formą zulo był w sumie tylko jeden - ubrania stapiały się ze skórą i potem były zachlapane krwią, gdy wróciła do normalnej postaci. Przynajmniej płaszcz się nie zapaskudził, bo wisiał w przedpokoju. Ale dresik, zdarty z motocyklisty tej samej nocy, nie nadawał się już do niczego. Nieważne, teraz mają tutejszą gotówkę, a niedługo pewnie będą jej mieli dużo więcej. Da się coś kupić.
O ile uzna że jest taka potrzeba.

W czasie gdy Jean zajmował się egzekucją, V brała prysznic i myła zęby jakąś zdobyczną szczoteczką. Wprawdzie w łazience spotkała jakiegoś śmiertelnie przerażonego kolesia, który wyglądał na totalnie trzeźwego - czego to stres nie zrobi z człowieka! - więc cała krew, która nie zasiliła jej ciała, ozdabiała teraz ściany, ale sam brodzik był w miarę czysty.
Nie mogła odmówić sobie przyjemności wyrwania mu rąk.

Pogłaskała czule swój rewolwer, założywszy płaszcz. Broń miała metr długości i ważyła tyle co przeciętny karabin szturmowy.
I robiła większe dziurki w ciele. Wlotowa miała sześć dziesiątych cala...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Samanta nie była przyzwyczajona do czucia łap obcego faceta, wyrywającego jej coś z pleców. Gdyby sytuacja była normalna, Jean prędzej zarobił by kopniaka w wyschnięte krocze, niż wampirzyca dałaby mu się dotknąć. Ale to nie była normalna sytuacja. Wnętrze domu przypominało teraz sanktuarium jakiegoś seryjnego mordercy, z kawałkami ciała walającymi się po meblach i podłodze, oraz litrami krwi wylanymi na ściany i okna. Widok był całkiem przyjemny dla oczu wampirów. I dawał pewną ponurą satysfakcję.

Jakkolwiek było tam przyjemnie, nie było już wiele do roboty w tym miejscu. Czas wycisnąć ostatnie soki z pogrążonych w panice ludzi, po czym ruszyć w drogę. Mad Twatter wspominał coś o samochodzie… a kierowca który ma kręgosłup niczym gąbka, jest stokroć lepszy od tego który widzi smerfy na ulicy. Do tej pory żaden z Rippersów nie mógł uwierzyć że Twatter dotarł wczorajszej nocy do domu.

Na korytarzu dało się słyszeć łagodne kroki. Wkrótce przed wszystkimi ukazała się naga Vixen, trzymając pod pachą swój płaszcz. Uśmiechała się lubieżnie do swoich towarzyszy oraz śmiertelników, oblizując leniwie wargi. Na całej brodzie, i aż do piersi była brudna we krwi. Kątem oka spoglądała się na Jeana… nektar wciąż był ciepły, może raczy skosztować. Mimo że na zewnątrz wyglądała na odświeżoną i pełną energii, wewnątrz czuła jak toczy ją rak tęsknoty. Dziedzictwo jej rodu niosło ze sobą wyjątkową terytorialność. A brak choć garści ziemi z jej własnego, Nowo Jorskiego grobu był katorgą dla płytkiej Tzimisce.

- Przepraszam że wam przerywam, ale czy my tu –kurwa- skończyliśmy!? – Mad Twatter wychylił się z nad własnych wymiocin, wymawiając tylko to jedno zdanie. Gdy dostrzegł kawałek wyrwanego jelita nad sobą, od razu powrócił do poprzedniej czynności.

Ze schodów nadszedł odgłos pośpiesznych kroków. Gdy Samanta podskoczyła przygotowując się do walki (jednocześnie kopiąc Jeana, umyślnie czy nie) okazało się że źródłem hałasu był jedynie ich znajomy Brujah. Uśmiechał się diabelsko i ściskał w ręku jakiś przedmiot.
- Co tam masz? – Syknął Jeana, masując się po twarzy.
- Skarb! Dziwce się już nie przyda, a ja będę miał pamiątkę z Anglii! – Wampir roześmiał się głośno, po czym otworzył dłoń na której widniał zakrwawiony kolczyk.
- Nikt ci nie uciekł, tępa pało? – Rzuciła mu Vixen, eksponując swój biust przed Greed’em. Krwiopijca się uśmiechnął, po czym zacisnął swoją łapę.
- Nie wierzysz we mnie, kupo silikonu. Hej, Vix, chcesz wiedzieć gdzie miała ten kolczyk? – Odpowiedział jej Brujah podchodząc bliżej, lecz ona tylko wstała i przyłożyła mu w tył głowy, na co on zareagował złośliwym chichotem. Wampir podszedł do otwartej teczki z bronią, po czym wyjął ze środka własne spluwy.
- Wiesz jaka jest między nami różnica, pani gąbczasta? – Rzucił niespodziewanie Greed, wyjmując ze środka parkę srebrnych pistoletów. Jego ramiona lekko się ugięły pod ich ciężarem, ale wyglądało na to że osiłek wiedział co robi.
- Taka, że mi ze swoją bronią naprawdę do twarzy.

Kaszlnięcie wydobywa się z pośród odgłosów rzygania i kłótni dwójki wampirów. Crépuscule podchodzi do jego źródła – skulonego na podłodze czarnucha – po czym przytyka mu swoją szpadę do gardła.
- Dam ci darmową radę, mon garcon. – Zaczął krwiopijca, zmuszając nieszczęśnika by ten spojrzał mu prosto w oczy.
- Jeśli widzisz węża z rękawiczkami… to nie zabieraj mu jego rąk. – Syknął Kapłan, wpychając ostrze szpady powoli w gardło murzyna, by móc cieszyć się jego chrząknięciami i pełnym agonii spojrzeniem. Nie był nikim ważnym. Nie miał nawet imienia. Prawdziwe szychy przebywały poprzednio przy sprzęcie muzycznym. Jeśli Jean miał szczęście, to któryś z nich tam został. Szansa by zdobyć wpływy w jednym z głównych gangów Londynu, mogła się już nie powtórzyć.

Mad Twatter wypluwał z siebie całą żółć, krztusząc się przy tym piekielnie. Gdy złapał chwilę na oddech, wytarł usta rękawem i podniósł łeb z nad wymiocin. Boże, teraz śmierdziało tu jeszcze gorzej. Trzeba będzie zamówić sprzątaczkę.
- Proszę… mój drugi kuzyn, Chris, spodziewa się… czeka na nas. Dostaniecie mój samochód! Tylko… tylko chodźmy już… - Nim zdążył dokończyć, kolejna fala żółci wyskoczyła z jego gardła prosto na podłogę.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Pośpiesznie zapięła swój kombinezon i zarzuciła na plecy tak samo podziurawiony płaszcz. Była wściekła, ale pocieszał ją fakt odzyskania ukochanego miecza. Ciuchy dało się jakoś przeżyć, w sumie i tak przez większość czasu kryła się niewidoczna po kątach i przemykała skryta gdzieś w cieniu niczym szczur kanalizacyjny. Często się zastanawiała, czemu nie trafiła do Nosferatu, pasowałaby do nich od razu.

Z wewnętrznej kieszenie płaszcza wyjęła lekko pękniętą i przedziurawioną pociskiem maskę. Na jej wewnętrznej stronie zauważyła resztki swojej krwi i coś, co zapewne było kawałkami mózgu i kości. Postrzał w skroń należał do jej najgorszych wspomnień, o ile nie liczyć tego, co miało miejsce kilka chwil wcześniej. Nadal miała jakieś nieprzyjemne dreszcze i uczucie niesmaku w ustach wywołane dotykiem męskich dłoni na swych nagich plecach.
- Obrzydlistwo... - mruknęła i splunęła na podłogę. -"A żeby wam tak wszystkim pousychały i odpadły" - dodała w myślach i uśmiechnęła się na samo wyobrażenie starego, pomarszczonego i zeschniętego 'instrumentu' Jean'a, które lada moment się oderwie.

Mając ciągle pochyloną głowę i twarz przesłoniętą włosami, założyła maskę, by nikogo już więcej nie stresować. Teraz, gdy te cholerne kule opuściły jej ciało, mogła się w końcu najeść i zregenerować. I to miała zamiar teraz zrobić... Przeciągnęła się, choć wszystko w niej się ku temu sprzeciwiało. Zignorowała sygnały bólu, wszak ciało i tak było martwe.

Wzięła do ręki mieczyk, machnęła nim raz i od razu schowała pod płaszcz. Nie miała zamiaru się popisywać, ani nikomu pokazywać swych umiejętności we władaniu orężem. Im mniej wiedzieli, tym lepiej... zwłaszcza Greed. O nie, wampirzyca nadal nie zapomniała mu tamtej obelgi i obiecała sobie, że jej jeszcze za to zapłaci. Własną krwią najlepiej. Jak Ojciec uczył - "Słowa się dotrzymuje" - i bardzo to teraz Sam pasowało. Spojrzała ukradkiem na Brujah i uśmiechnęła się szeroko pod swoją maską. Oblizała popękane wargi, tak spragnione jego krwi.

Stanęła przy drzwiach, oparta plecami o ścianę i czekała na rozkaz do wymarszu lub jakikolwiek inny sygnał od Jean'a. Widząc, że po jej kopniaku nic mu nie jest, odetchnęła z ulgą. Musiała się mocno powstrzymywać, by nie połamać mu szczęki i na szczęście się udało. Jednak coś się Sael'owi udało ją nauczyć z tej samokontroli.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Kapłan pozostawił sprzeczające się między sobą wampiry, a sam udał się do skąpanego we krwi salonu. Według przypuszczeń tu właśnie bawiła się śmietanka gangu i właśnie wśród nich należy szukać odpowiednich pionków do poszerzenia wpływów.
Jean wkroczył do salonu, siłą rzeczy uśmiechając się na widok śladów niedawnej rzezi. Zaczął przemieszczać się między zwłokami, szukając kogoś na tyle żywego, by nawiązać z nim logiczny kontakt. Znalazł kilku delikwentów, lecz jeden z nich, wyciągnięty za fraki spod kanapy, okazał się być najbardziej kompetentnym, by powierzyć mu pewne zadanie.
Lasombra pchnął przerażonego, lecz wciąż przytomnego czarnucha na kanapę i stanął przed nim. Zimne ostrze ozdobnej szpady troskliwie badało puls na spoconej ze strachu szyi śmiertelnika.
Jean po wielu latach spędzonych wśród wyższych i niższych elit władzy potrafił ocenić wartość drugiej osoby po samym jej spojrzeniu.

"Spoglądaj innym prosto w oczy. W nich zawsze ujrzysz Prawdę. Wzrok nigdy do końca nie skryje prawdziwych intencji, wypełniających serce ich właściciela. Kto poprawnie odczyta spojrzenie, posiądzie duszę drugiej osoby." - Słowa Ojca od zawsze były dla Jeana wskazówkami, które przywoływał w potrzebie.

A w oczach człowieka malował się strach. Nie panika, czy bezmyślne przerażenie. Spojrzenie mężczyzny było błagalne, lecz rozsądne. Do ostatniej chwili starał się zachować zimną krew. Jean utkwił w oczach czarnoskórego zimny wzrok.

- Czasy się zmieniają, a życie toczy się dalej, mon ami. Twoi bracia zapłacili słoną cenę za głupotę, ale ty masz szansę uniknąć ich losu.
Spojrzenie człowieka mimowolnie powędrowało ku walającym się po podłodze trupom, lecz bolesne ukłucie ostrza szpady zmusiło go do uważnego słuchania.

-Daruję ci życie, gdyż potrzebuję kogoś takiego, jak ty. Nawiążemy współpracę. - Kontynuował Lasombra, a czarny mężczyzna przełknął głośno ślinę, nieśmiało kiwając głową. - Widzisz, jesteśmy tu nowi i o wielu rzeczach nie posiadamy wystarczającej wiedzy. A ty wiesz dużo. I posiadasz wpływy.

Jean opuścił broń i usiadł na kanapie obok czarnoskórego.
- Mimo pewnych braków w wiedzy na temat miasta potrafimy bardzo wiele. O wiele więcej, niż byłeś świadkiem dzisiejszego wieczora. Widzisz, mon ami, twoje osławione Żylety okazały się za słabe nawet dla grupy przyjezdnych zza Wielkiej Wody turystów. Najwyższy czas to zmienić. Proponuję ci zatem dżentelmeńską umowę.

Kapłan przerwał, spoglądając na siedzącego obok człowieka. Wampir wyraźnie słyszał głośno łomot jego serca, lecz mężczyzna siedział spokojnie, wsłuchując się w słowa Jeana.

- Moja propozycja jest prosta. Od tej chwili przejmuję ster nad Żyletami. Ty zostajesz moją prawą ręką i wspólnie przebudujemy struktury gangu, by stał się on prawdziwym władcą londyńskiej ulicy. Masz wiedzę, masz koneksje; ja mam doświadczenie i środki. I wyrafinowane metody. Potrafię dać ci siłę i władzę, jako wykonawca mojej woli będziesz miał dostęp do potęgi, której namiastkę miałeś okazję obserwować. Umowa stoi, m'sieur...

- Creed - odparł czarnoskóry. Oddychał szybko i nerwowo, łypał oczami na boki, a jego szyja i klatka piersiowa pulsowały w szaleńczym tempie. Ponownie przełknął ślinę, spuścił wzrok i wyszeptał. - Tak, zgadzam się na pańską propozycję, panie...?
- Jean - odrzekł Kapłan. - Tak brzmi moje imię.Très bien, Creed. Zatem czas przypieczętować naszą umowę i wypić za owocną współpracę.

Jean-Baptiste uśmiechnął się diabelsko, po czym ostrzem szpady otworzył żyłę w nadgarstku. Z rany popłynęła ciemna krew. Wampir przybliżył nadgarstek do twarzy człowieka.
- Tam, skąd pochodzę, w taki właśnie sposób pieczętujemy porozumienia. Oto krew moja, cząstka mnie, dzięki której zostaniesz wykonawcą mojej woli i partycypantem siły, która wyniesie Żylety ku chwale. Wypij ją, a słowo ciałem się stanie.

Creed spoglądał na Jeana z niedowierzaniem, pocąc się coraz bardziej. Chciał coś rzec, być może zaprotestować, ale słowa więzły mu w coraz szybciej pulsującym gardle.

- Nie! Nie rób tego! To potwór... - jeden z leżących na ziemi, wciąż żywych ludzi, wydusił z siebie resztkami sił.
- Taire! - syknął wampir i na jego skinienie dłonią z podłogi wypełzła cienista macka. Oplótłszy twarz mężczyzny, wślizgnęła się do jego gardła, w ciągu kilku sekund pozbawiając nieszczęśnika dopływu powietrza. Jeszcze przez chwilę ofiara wiła się w konwulsjach, po czym wyprężyła się w przedśmiertnym spazmie i bez życia opadła na podłogę. Przerażone oczy śmiertelnika utkwiły nieme spojrzenie w zbryzganym krwią suficie.

-Pij, chłopcze – Jean zwrócił się do Creeda, tym razem bardziej stanowczym tonem. – Jesteś o krok od wielkiej siły, od potęgi. Nie wahaj się, przyjmij moją ofertę.

Mężczyzna trząsł się w nerwowych dreszczach. Czoło obficie skroplił mu pot. Przymknął oczy, przełknął ślinę i zatopił usta w zakrwawionym nadgarstku Kapłana. Po jego czarnym policzku spłynęła perlista łza.


Po kwadransie Jean-Baptiste wezwał do siebie sforę. Kiedy wszyscy zebrali się w jednym miejscu, wskazał im kanapę i fotele. Krwiopijców trochę zaskoczył formalizm Kapłana, lecz jego chłodne, spojrzenie zapowiadało powagę wydarzenia. Poza nimi w pokoju nie było nikogo więcej, nawet ciała zostały usunięte z zakrwawionej podłogi.

- Moi drodzy – zaczął Lasombra spokojnym głosem. – Nadszedł czas na pewne podsumowanie naszej ostatniej działalności w Londynie. Jesteśmy tu raptem od kilku dni, a już zdążyliśmy nieładnie nabałaganić. Dzisiejsza rzeź, mimo że ostatecznie pozwoliła osiągnąć wyznaczony cel, przebiegła nader chaotycznie, pociągając za sobą konsekwencje. Zawinił brak zorganizowania z naszej strony i słabość co poniektórych – tu spojrzał kolejno na Sam i Vixen – w obliczu własnych morderczych instynktów.
- Nie zapominajcie, że jesteśmy tu incognito. Jesteśmy żołnierzami na tyłach kwatery głównej wroga. Jesteśmy rakiem toczącym jego serce. Ale by nasz ostateczny cel, w jakim się znaleźliśmy w Londynie, mógł zostać osiągnięty, musimy działać ostrożnie, w miarę powściągliwie. Dopóki rozkazy nie będą brzmiały inaczej, jesteśmy zobowiązani trzymać się cienia, pozostając w ukryciu.
- Zamieszanie w Ministry of Sound, pozbawiona krwi ofiara na cmentarzu i, co najgorsze, zabójstwo lokalnego wampira. – Po ostatnich słowach Jean groźnie zmierzył Vero wzrokiem. – Bystrzachom z Camarilli zajmie raptem chwilę pozbieranie wszystkiego do kupy i zorganizowanie szerokich poszukiwań wrogów na własnym podwórku. W chwili obecnej jesteśmy za słabi, by stanąć przeciw zmobilizowanym siłom tutejszych wampirów. Trzeba się skoncentrować na zacieraniu śladów naszej działalności. I, do cholery, pakować nerwy w konserwy! Nie będę tolerować ponownie podobnej niekompetencji! – Ostatnie dwa zdania dotąd spokojny Lasombra niemal wykrzyczał.

Przerwał na chwilę, w pokoju zaległa nerwowa cisza. Jean odchrząknął i dodał już zupełnie spokojnie.

- Jesteśmy Czarną Ręką, pamiętacie? W naszym słowniku nie ma słowa „pomyłka”.

Jean podszedł do drzwi, otworzył je i wyjrzał na korytarz.
- Możesz wejść – rzucił krótko.

Do salonu wszedł czarnoskóry mężczyzna, wyglądem niewiele różniący się od pozostałych „Żylet”. Zamknął za sobą drzwi i stanął przy ścianie.

- Moi drodzy, to jest Creed – Kapłan wskazał na czarnoskórego. – Zawarliśmy porozumienie, w myśl którego „Żylety” przechodzą transformację. Od dzisiaj gang staje się naszymi oczami i uszami na londyńskiej ulicy, jak również reprezentantem naszej woli i polityki wśród ludzi. W zamian zadbamy, by przywódcy nowych „Żylet”, a do nich zalicza się Creed, byli w posiadaniu odpowiednich narzędzi do sprawowania władzy i poszerzania wpływów.

Jean-Baptiste zwrócił się do towarzyszy, uprzednio prosząc czarnoskórego o opuszczenie pomieszczenia.
- Jeśli potrzebujecie ludzkich pomocników wśród członków gangu, teraz jest odpowiedni moment, by o to zadbać. Wkrótce opuścimy to miejsce i razem z Twatterem pojedziemy do jego brata. Proponuję zatem szykować się do dalszej drogi.

Kapłan następnie polecił Creedowi wysprzątanie domu, zorganizowanie struktury gangu, dozbrojenie i zaciąg nowych członków w celu uzupełnienia uszczuplonych szeregów. Kryterium rekrutacji nowych ludzi i funkcjonowania „Żylet” miał być profesjonalizm.
Lasombra zapisał numer do Creeda i zobowiązał się być z nim w kontakcie, na bieżąco koordynując plany działania gangu.

Jean-Baptiste był już gotowy do drogi. Czekał, aż sfora upora się ze swoimi sprawami w domu, by następnie udać się do miejsca wskazanego przez Twattera.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Chłopaczek na cmentarzu... Okazał się być słabszy niż się spodziewała i zmarł. A przecież wcale nie planowała go zabijać. I jeszcze Jean się wkurza.
Spuściła wzrok, gdy Kapłan wspomniał o zabójstwie wampira. Zauważyła to dostatecznie wcześnie, żeby uniknąć takiej sytuacji, ale ten motor. Przyda się przecież. No i zawsze jeden mniej przeciwnik, prawda? Ale to był błąd.

Nie potrzebowała ludzkich pomocników. Tutaj, w wielkiej metropoli byli bezużyteczni. Oczywiście, zwykli ludzie mogli się przydać. Ale zwykłymi ludźmi niech zajmuje się Jean albo Greed - bo Sam jest głupią samotniczką i nie nadaje się do współpracy nawet z własnymi ghulami. Ona tworzy prawdziwych strażników... Ale takich, których nie można użyć w mieście.
Czwororękie potwory to jednak nie jest coś co Camarilla będzie tolerowała w Londynie. Zresztą, Sabat też.

- Ja jeszcze tylko jedną sprawę załatwię, dobrze? - powiedziała do Jeana - Malutką i niegrożącą niczym więcej niż to co już to zrobiłam... - spojrzała na niego z niewinną minką, po czym poszła do kuchni. Potrzebowała noża do chleba, żeby wyciąć z jednego z Murzynów kość udową.
Trzeba doskonalić paluszki, mruknęła do siebie, obdzierając nogę jakiegoś czarnucha z mięsa.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Dom opuścili w pośpiechu. Gdyby ktoś chciał tu szukać sensacji, na pewno nie dodałby wampirów do swojej listy. Mając przed sobą auto Twattera, z tyłu dobiegły ich krótkie wystrzały w niewielkich odstępach czasu. Rekrutacja nowych Żylet się właśnie rozpoczęła. Tymi którzy odmawiali, Creed zajmował się od razu.
- Błagam, nie wychylajcie się teraz, bo wszyscy możemy skończyć w piachu. – Wyszeptał przez zęby Mad Twatter. Lasombra spojrzał się na niego, lecz nie powiedział ani słowa. Poprawiając swój płaszcz z krokodylej skóry, obserwując niepozorny dom który był przed chwilą planem akcji kiczowatego slashera, cicho zgodził się ze słowami dilera.

Podczas jazdy autem w radiu łupało głośne techno. Trudno powiedzieć nawet jaki rodzaj. Zresztą, co za różnica kiedy jest się na pigułkach? Siedzący za kierownicą diler zjadł ich chyba z dziesięć kiedy staliście na światłach. I gdy kolejka do skrzyżowania malała, jego źrenice powiększały się nienaturalnie. Krzywy uśmiech wykwitł na jego twarzy, gdy obejrzał się na towarzyszących mu Kainitów.
- Wiecie co jest piękne w Londynie? Wiecie co sprawia że ko-ko-kocham to miasto!? – Niemal wykrzyczał ćpunek, stukając palcami o kierownicę i co chwila naciskając klakson. Staliście w korku już od pieprzonych trzydziestu minut. Żadne z was nie odpowiadało Madowi, ale on nie przywiązywał do tego wielkiej wagi.
- Tu można mieć wszystko! Wszystko! Słyszycie mnie? Mają tu towar o każdym kolorze skóry, włosów i oczu! Chcesz blondynkę? Masz blondynkę? Chcesz rudą? Masz rudą! Bardziej hardkorowi gracze też znajdą tu coś dla siebie! Haha! – Słowa zaczęły wypływać z jego ust. Jego stukanie palcami o kierownicę coś przypominało. Ach, tak – robił to w rytm muzyki z radia.
- Pieniądze leżą tu na ulicy! Można je tak łatwo zdobyć, mówię wam! Wystarczy się schylić… i cóż, czasem trzeba dać dupy, ale takie jest życie, nie? – Zaśmiał się ćpunek. W tym samym momencie światło zmieniło się na zielone, więc samochód ruszył z miejsca. Cieszyliście się że dostaniecie własne auto. Wszystko żeby uwolnić się od tego przećpanego głupca.

- Spróbuję wam załatwić jakieś telefony za dnia, żebyście mogli się jakoś kontaktować ze sobą… No, i ze mną. – Dodał, szczerząc zęby do Jeana. I kurwa, jakie on miał pokruszone siepacze! Dzieci, biorąc ekstazę uważajcie na szczękościsk!

W oddali zauważyliście oświetlonego na żółto Big Bena. Aparatem moglibyście to uwiecznić… Ale bez żadnych pierdolonych krewnych (chcących oglądać zdjęcia z waszych wakacji) było to bez sensu. Kolorowe światełka samochodów rozświetlały całą okolicę. Było tu niemal tak samo jasno, jakby był już dzień. Vixen przyłożyła twarz do szyby, dostrzegając jak jakaś parka pieprzy się na ławce przy ulicy. Kawałek dalej stał policjant, spoglądając co chwila w tamtą stronę. Musi mieć całkiem fajny widok – pomyślała Tzimisce. Na kolanach wampirzycy spoczywała zakrwawiona kość, której nie zdążyła jeszcze dokładnie oblizać. Gdyby zatrzymała ich teraz policja, zaczęłaby się prawdziwa zabawa. Samanta siedziała przy drugim oknie, trzymając się jak najdalej od Greeda, który rozwalił się pośrodku. I cały czas patrzył się w przednie lusterko, łapiąc raz po raz nerwowe uśmieszki Twattera.

Wreszcie wyjechali na poboczną ulicę, gdzie przywitały ich tłumy śmiertelników na chodnikach. Mimo późnej pory, przystanki autobusowe były zapełnione, a już pierwszy lepszy pub był oblegany przez spragnioną zabawy młodzież. No i lokalnych żuli.
Twarze za szybą były przeróżne. Od uśmiechniętych, przez obojętne, aż do nerwowo spiętych, rozglądających się na boki. Czasem widoczne też były blade, których wzrok zawsze wbijał się w jeden punkt przed nimi. Samantę nawiedzało niemiłe uczucie, że to ona zawsze była tym punktem.
- Jesteśmy już blisko! To tuż za zakrętem! – Krzyknął Mad Twatter, starając się być głośniejszym od napierdalającej w głośnikach muzyki. Okolica była równie zatłoczona co centrum Londynu. Ale w centrum można było spotkać milsze mordy. Bezdomni opatuleni w kilka warstw swetrów kłębili się przy palącym się kuble, czasem podając sobie butelkę, niedbale owiniętą w torebkę. Czasem też spoglądali spode łba na przechodniów, obdarzających ich mieszanym wzrokiem żalu i odrazy. Dla Jeana ci ludzie byli niepotrzebnymi śmieciami społeczeństwa, i nadawali się tylko na pokarm dla najbardziej zdesperowanych Nosferatu. Sama myśl o byciu tak słabym jak oni, sprawiała że jego wewnętrzna bestia szarpała swe łańcuchy. Tortury jakiegoś szmaciarza były kuszącą perspektywą, ale niosły ze sobą zagrożenie odkrycia przez śmiertelnych stróżów prawa. Zbawiennie dla poczucia estetyki wampira, widok bezdomnych szybko został zastąpiony widokiem stacji benzynowej, umiejscowionej wokół piętrowego garażu pewnej lokalnej firmy.
- Oto i to miejsce! – Krzyknął zadowolony Twatter, wskazując na mały warsztat niedaleko stacji. Cipkowóz zaparkował trochę dalej, gdzie nie stał żaden budynek, a beton był zastąpiony przez twardą ziemię. Wyszli na zewnątrz, trzasnęli drzwiami i ruszyli w stronę warsztatu.
- I żadnych żartów o czarnuchach, proszę. Mój kuzyn ich nie cierpi. A już na pewno nie mówcie co zrobiliście Żyletom, bo z tego co słyszałem, to jego brat był jednym z nich!

Doszliście do stacji benzynowej, od razu spostrzegając żółte światło dochodzące z warsztatu. Nawet tutaj można było usłyszeć klasyczny, rockowy kawałek – niezaprzeczalny dowód że ktoś tam był. Mad Twatter naprężył się i szedł niemalże podskakując, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. Z daleka było już widać brudny samochód, z otworzoną maską i oponami opartymi o koła. Weszliście do środka garażu, wzrokiem szukając Chrisa. I znaleźliście go.

- Kryj się! – Syknął Jean najciszej jak tylko mógł, porywając dilera za kurtkę i rzucając go na beton na zewnątrz.
- Och, kurwa… - Syknął Greed, wyjmując powoli obydwie spluwy. Kapłan wyciągnął ku niemu rękę, nakazując by czekał. Szybkich ruchem drugiej ręki nakazał Samancie sprawdzenie sytuacji. Assamitka, mistrzyni sztuki pozostawania w cieniach, zajrzała za ścianę.

Masywna, dwumetrowa postać trzymała za szyję jakiegoś ubrudzonego smarem murzyna. Kilka kropelek krwi kapało na podłogę, lekko drażniąc wampirzycę. Wielka postać cała była ukryta w czarnym płaszczu, a głowę trzymała uchyloną. Już teraz można było się domyślić co robi. Pozostawało jednak pytanie… Co zrobią The Ripperz?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Ciągle w głowie huczało jej upomnienie i niezadowolony głos Jean'a, niczym jakiś cholerny bas w uszojebnym utworku techno. Muzyka - o ile to można było tak nazwać - zalewająca ich pojazd wcale nie pomagała się kobiecie odprężyć. Zawiodła, stało się dokładnie to, co często powtarzał Sael. Że ją poniesie. Mawiał, iż Sam brakuje tylko trzech rzeczy: opanowania, dyscypliny i cierpliwości... wygląd był już osobną bajką. Było teraz wampirzycy wstyd, że nawet nie starała się nad sobą zapanować. Przymknęła oczy i w myślach prześledziła jeszcze raz całą akcję, którą tak pięknie zawalili. No może aż tak źle nie było, wszak odzyskali broń - co było priorytetem chyba - i Jean przejął gang. Tylko wykonanie przez nich całej operacji pozostawiało wiele do życzenia. Sam oparła czoło o szybę i obiecała sobie, że już nigdy więcej nie zrobi nic bez rozkazu. Niemal czuła, jak żółć i gorycz zalewają jej żołądek i duszą gardło. "Ona pracowała solo!" - krzyczała każda martwa komórka jej równie martwego ciała.
- Już nie... - mruknęła cicho pod nosem.

Coś na kształt westchnięcia wydobyło się spod pękniętej maski, gdy Sam zaczęła znów śledzić to. co dzieje się za oknem. Zadziwiająco znajome widoki drażniły ją, mimowolnie zaczęła zaciskać i rozluźniać pięści, co jej się bardzo rzadko zdarzało. Przyglądała się tym wszystkim chętnym dupom na ulicy i pomyśleć, że kiedyś była jedną z nich. Fakt, do czasu tego miłego wypadku z jednym z klientów zarabiała koszmarną kasę i nawet dobrze się jej powodziło, jednak teraz była kimś znacznie lepszym. I gdyby mogła, wymazałaby zupełnie swoją przeszłość. Albo rozmazała każdą taką dziwkę na ścianie, efekt byłby podobny - miałaby od razu lepszy humor.

Dojechali na miejsce i gdy tylko wysiadła z ich wspaniałego wozu, syknęła niezadowolona. Nie lubiła czuć zwykłej ziemi pod nogami, to jakoś zawsze powodowało nieprzyjemny dreszcz, że zaraz wyskoczy jakiś Gangrel i ją zaskoczy. Przeszli do warsztatu i na szczęście nic takiego nie miało miejsca, ale napsuło Sam trochę nerwów. Cały czas pozostawała czujna i dzięki temu natychmiast zareagowała na polecenie Szefa.

Pierwszą myślą na zastany widok było to, żeby się ukryć lub zaatakować. Nie zrobiła jednak ani jednego, ani drugiego. Gdyby użyła dyscypliny, mógłby ją wyczuć, a atakowanie go było wbrew temu, co Jean im nakazał. Niechętnie, cicho wycofała się. Wampir miał na sobie czarny płaszcz i był olbrzymi, do tego miał długie czarne włosy... niewiele mogło im to powiedzieć, jednak Sam nie ryzykowała wpadki, by go sobie dokładniej obejrzeć z każdej strony. Nie prosiła też, by wskoczył na wybieg i powiedział, z jakiego jest klanu...

Przemknęła szybko do Jean'a.
- Spokrewniony - szepnęła mu do ucha. - I murzyn, którego właśnie spija... Pewnie nasz mechanik.
Mówiła cicho i dość powoli, by żadne słowo mu nie umknęło. Czekała na rozkaz, choć domyślała się, że atakować go raczej nie będą. Puściła rękojeść miecza ukrytego pod płaszczem, nawet nie zauważyła, kiedy tam sięgnęła. Cholerne odruchy.
Może jednak Jean postanowi, że warto interweniować i Sam w końcu napije się wampirzej krwi? Wybiła to sobie jednak szybko z głowy i lekko spuściła wzrok, nie do niej należała decyzja.
"Kurwa..." - pomyślała niezadowolona. - "I teraz co? Wycofamy się? I ten ćpun będzie miał nam za złe, że nic nie zrobiliśmy... A może on ma jakieś wytłumaczenie?"
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Kapłan z zadowoleniem obserwował reakcje wampirów na słowa krytyki. Sfora zreflektowała się, teraz już na chłodno analizując minioną akcję. Wnioski były zgodne: cel został wykonany, nawet ponad normę; odzyskali wyposażenie i zdobyli wpływy na londyńskiej ulicy. Zawiodła jednak metoda działania, sposób przeprowadzenia akcji. Współpraca to "być albo nie być" sfory The Ripperz, a rażące uchybienia w tej dziedzinie nieuchronnie prowadzić będą do autodestrukcji.

Jean szanował swoich współpracowników. Każde z osobna prezentowało wielką wartość i unikatowość pod względem posiadanych talentów i umiejętności. Jednakże jednocześnie to poczucie siły, drzemiące w każdym z nich, popychało wampiry do przerośniętego indywidualizmu. Właśnie na to Lasombra nie mógł i nie chciał pozwolić. Suma zdolności członków sfory, odpowiednio ukierunkowana przedstawiać będzie wielokrotnie wyższą wartość niż poszczególne jednostki pozostawione same sobie. Poza tym działając jako jeden organizm, członkowie Czarnej Ręki będą celem trudniejszym do wyeliminowania, aniżeli podczas brawurowych akcji solowych. Na te - pomyślał Kapłan - jeszcze przyjdzie pora.

Gdy zjawili się na miejscu, a następnie ujrzeli tajemniczą postać w czerni, pożywiającą się ludzkim kontaktem sfory, Jean nakazał wampirom oczekiwać w ukryciu. Szczególnie wymógł to wyszukaną groźbą na przećpanym Twatterze, który miał skłonności do nieprzewidywalnych przedsięwzięć. A chaos to ostatnie, czego aktualnie potrzebowali.

- Camarilla to mięczaki. Nie zabijają swoich żywicieli, w obawie przed naruszeniem Maskarady - odparł szeptem Jean, cały czas patrząc na wysokiego krwiopijcę. - Poczekamy aż ten tutaj nażre się i pójdzie sobie w cholerę. My w tym czasie pozostaniemy w ukryciu, za wcześnie na ujawnienie się.

Po chwili uśmiechnął się złowieszczo, oblizując wargi.
- Jeśli nam się poszczęści, to być może okaże się, że ten cwaniak przyłazi częściej na kolację w te okolice. A wtedy, w odpowiednim czasie, można by zorganizować na niego zasadzkę. Albo jeszcze lepiej - śledzić, aż doprowadziłby nas do swojego schronienia. - Westchnął cicho, nie odrywając wzroku od "czarnego" - Ale jeszcze nie tym razem.

Zmarszczył brwi, zwracając się do sfory:
- Fakt, że pozostajemy w ukryciu, nie znaczy jednak, że damy się posiekać na plasterki. Jak tylko koleś zorientuje się o naszej obecności, trzeba będzie go uciszyć. A jeśli zaatakuje - bez wahania zabić. Plan działania będzie w takim wypadku prosty: Sam ucisza okolicę, ja drania unieruchamiam, pozostali dopełniają dzieła.
- Pamiętajcie, że na razie zabijamy tylko w ostateczności - dodał po chwili. - Goguś z Camarilli będzie bardziej wartościowy żywy, aniżeli w postaci garstki prochu.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "V" Meretrix

Spoglądała przez okno. Ławeczka w parku. Nudne miejsce...
Po dwudziestym razie tam.
Zapięła dokładnie płaszcz, co rzadko jej się zdarzało. Jasny sygnał, przynajmniej dla myślących.

Jej osobisty odpowiednik stwierdzenia "Kochanie, boli mnie głowa."

Skrajnie bezsensownego zresztą. Powszechnie wiadomo, że najlepszym środkiem przeciwbólowym są endorfiny, hormony szczęścia. A seks wydziela je najskuteczniej ze wszystkiego co znane ludzkości. Więc akurat takie stwierdzenie powinno być bardziej zachętą, niż odmową... Ale kim byliby ludzie, gdyby myśleli logicznie?
Żywymi wampirami, prawda?
Dobrze było tak myśleć. To uspokajało. Podnosiło poczucie własnej wartości. Dobrze było mówić sobie: wprawdzie musimy pić krew, zabijać ludzi i jesteśmy bestiami, ale za to myślącymi. Rozsądnymi i logiczymi.
Ścieżka Metamorfozy uspokajała jeszcze bardziej. Pozwalała sądzić, że w przyszłości staniemy się kimś jeszcze lepszym. Że uwolnimy się od Bestii. Że staniemy się tym, czym byliby ludzie, gdyby myśleli jak my i byli nieśmiertelni.

Potrząsnęła głową. Myślenie na później, bo znów wpadnie w dołek. A V w depresji to nie jest to, czego teraz potrzebuje sfora.

Poszli do mechanika.
Którego ktoś właśnie osuszał z krwi.

Wysłuchała tyrady Jeana i wyjęła kość spod płaszcza. Przesunęła po niej palcami, delikatnie pieszcząc twardą tkankę. Końcówka femur zmieniła się z zaokrąglonej powierzchni stawowej w ostry szpikulec. Idealny do przebicia wampirzego serca...
Veronica czekała.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Czekali kilka sekund. Masywna postać nie odrywała się od ciała. Czekali jeszcze trochę, lecz mechanik wciąż był obsługiwany przez wampira. Jean zagryzł wargi, unosząc rękę. Na ten znak, Greed ucałował swoje spluwy i zrobił nimi w powietrzu znak odwróconego krzyża. Samanta chwyciła swoje ostrze, a Vixen zaraz znalazła się przy niej, ściskając w ręku ostrą kość. To niedobrze że musieli go zniszczyć, ale ten krwiopijca wybrał złą porę na kolację.

Pierwszy wyskakuje Brujah, wyciągając przed siebie swoje bliźniacze Desert Eagle!

Lecz po napastniku nie ma śladu. Czarnoskóry mechanik leży na podłodze, trzymając się jedną ręką za szyję. Porusza się, choć słabo. Ważne że żyje… martwy na nic by się nie przydał. Mad Twatter przepycha się przez członków sfory, wybiegając do człowieka, który zdawał się być jego „kuzynem”.
- Chris! Obudź się, kurwa, błagam! Nie umieraj, Chris! – Mad zaczął szarpać murzynem, starając się go ocucić.
- Masz mój samochód bydlaku, nie możesz teraz umrzeć! – Wykrzyczał, a śmiech mieszał się mu z łzami. Mechanik jęknął, a wolną ręką złapał się za swoją łysą glacę.
- Jezusie, Twatter, jak mnie zaraz nie puścisz to mnie zabije szambo które masz w mordzie! Cholera! – Jęknął Chris, odpychając od siebie dilera. Tymczasem przebywające w oddali wampiry upewniały się że rywal zniknął i się nigdzie nie czaił. Sam ostrożnie wychyliła się na zewnątrz, rozglądając się po okolicy. Całe szczęście że przez te różowe, czerwone, zielone i żółte światła było tu jasno i kolorowo jak w kreskówce. Żadnych dwumetrowych, ubranych w czarne płaszcze, długowłosych bladych panów. Całe szczęście.

Vero od razu poprawił się humor. Stukając się wyrwaną kością o udo, podeszła do leżącego mężczyzny, kołysząc lubieżnie pupcią. Pewnie i on odliczał z rachunku za okazywanie mu nieco czułości. Za ponętną wampirzycą poszedł Jean-Baptiste, uważnie obserwując każdy kąt warsztatu. On, jako przywódca, nie mógł sobie pozwolić na błędy. Wnętrze wyglądało jak wnętrza tysięcy innych takich miejsc, w tysiącach innych miast. Te same narzędzia, te same świetliki na suficie, oraz ten sam kanalik pod naprawianymi samochodami. Gdzieś z tyłu zaparkowane było auto, w całości przykryte ciemno-zieloną plandeką. W radiu stojącym na pobliskiej szafce grał właśnie skoczny, rockowy kawałek. W pobliżu znajdowały się drzwi do biura, a obok nich na ścianie wisiał duży kalendarz z babą z wielkim cycem. Parę dat na kalendarzu było zakreślonych na czerwono.
- Przepraszam! Ej! Mogę wam jakoś pomóc? – Krzyknął Chris do Meretrix i Kapłana, wstając na równe nogi.
- Chris, proszę cię zamknij swój ryj! To bardzo ważni goście z Ameryki, i masz im okazywać szacunek! – Mad Twatter stanął między swoim przyjacielem a sforą, bardziej martwiąc się o bezpieczeństwo śmiertelnika, niż o dumę wampirów.
- Słuchaj, mam w dupie twoich gości! Jakaś pokraka mnie napadła i strasznie mnie łupie! Odsuń się, dzwonię na policję. – Mechanik pokuśtykał w stronę biura, wciąż masując się po łbie. Greed posłał swojemu szefowi przerażone spojrzenie, szybkim ruchem głowy odgarniając dredy z twarzy i zaciskając swoje żylaste łapy na spluwach.
- Obawiam się że nie może pan tego zrobić. – Odezwał się obojętnym tonem Crépuscule. Murzyn odwrócił się do niego i zrobił wyzywający wyraz twarzy.
- Bo coś mi zrobisz, Jankesie?
- Wystarczy, zastrzelę go. – Brujah wycelował broń, a Chris aż podskoczył. Nie minęła sekunda a Twatter wbiegł między nich, wyciągając desperacko dłonie w obydwie strony.
- Nie! Proszę, już żadnego strzelania tej nocy! – Wysyczał przez zęby. Na jego czoło zaczęły spływać małe kropelki potu. Tzimisce oblizała się po wargach, i aż zaczęła mruczeć.
- Ma charakter, podoba mi się. – Wysyczała prosto do uszka Kapłana, chwytając go za ramię. Samanta prychnęła gdzieś z tyłu.
- Chris… zależy mi na tym. Przyjechaliśmy tu po moje auto. – Twatter odwrócił się do mechanika, którego wzrok wędrował od wciąż wycelowanej w jego czoło broni Greeda, po kusząco rozchylony płaszcz Vixen.
- Dobra… Nie musimy wzywać żadnej policji. Ale niech on we mnie więcej nie celuje! – Chris powoli odszedł od drzwi, kierując się ku zakrytemu samochodowi na tyłach warsztatu.

Jednym zręcznym ruchem czarnoskóry mężczyzna zrzucił plandekę na podłogę, odkrywając przed sforą Ripperz stary pojazd Mad Twattera… i ich nowe auto.
- Kluczyki są w stacyjce. Pozwoliłem sobie naprawić radio i dodać parę głośników… na koszt firmy. – Mężczyzna uśmiechnął się, wciąż masując się po szyi. A przed waszymi oczyma ukazał się zgrabny, czarny samochód… Mustang Fastback. Lakier był w idealnym stanie, a opony całkowicie świeże. Światło świetlików odbijało się w przedniej szybie, która tak jak pozostałe, była lekko przyciemniana. Od razu w oczy rzucał się obrazek wymalowany na masce. Jean miał ochotę się zaśmiać, lecz zamiast tego podszedł do auta i przejechał po nim troskliwie palcami. Jego oczy wbijały się w biały, odwrócony krzyż który wcześniej go tak rozbawił. Gdy się patrzyło z zewnątrz, był symbolem ogólnego zepsucia, lecz gdy spoglądał na niego kierowca, był symbolem chrześcijan. A oni uważali się za świętych, czy jakoś tak.
- Są tylko dwa miejsca. – Spostrzegła Veronica, zagryzając wargę.
- Ty masz swój ścigacz. – Samanta poklepała ją po plecach, po czym dołączyła do męskiej części sfory, podziwiającej ich nową zdobycz.

- O święta matko rodzicielko, czemu mnie tak napierdala ta szyja… Nieważne, słuchajcie ziomki, muszę wam coś powiedzieć. – Chris podszedł do samochodu, otworzył drzwi i usiadł na miejscu kierowcy.
- Zaczęliśmy na złej trasie, ja i wy. Ale jak zauważyłem jaką troską obdarzacie moje dziecko… pomyślałem sobie, że moglibyśmy zostać przyjaciółmi. Co wy na to? Ja i Fastback zżyliśmy się ze sobą, miło będzie go czasem widywać. Mogę mu podrasować silnik, wymienić olej, dodać parę… gadżetów. – Murzyn uśmiechnął się szeroko, pokazując swoje białe jak mleko zęby.

- No i tego… Znam kolesi którzy lubią się ścigać. Nie zawsze na stówę legalnie, ale w grę wchodzą duże pieniądze. I szybkie samochody. Mam tu gdzieś daty wyścigów, jeśli bylibyście zaintrygowani. Ja bym się za wami wstawił. Sądząc po waszym wyglądzie… I dwóch cackach tego tam, to amatorami raczej nie jesteście. – Chris wyjął kluczyki ze stacyjki i rzucił je Jeanowi. Lasombra ścisnął je mocno w dłoni, a jego oczy powędrowały ku zegarowi. Cholera, podróżowanie po Londynie jest bardzo czasochłonne. Miał nadzieję że problemy z ruchem zostawił w Nowym Jorku, ale widać że pod tym względem Europa niczym się nie różniła. Ach, było już dwadzieścia po drugiej. Dobrze by było znaleźć miejsce na spędzenia dnia, bo jutrzejszej nocy trzeba będzie uporządkować swoje sprawy w mieście. Dopiero wtedy będą mogli wrócić do swojego zadania, a póki co lepiej dbać o podtrzymywanie nowych znajomości. Kapłan spodziewał się wkrótce wytycznych od swoich przełożonych z Czarnej Ręki, i lepiej żeby miał z czego zdawać im raport.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany