[Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Wycierając resztki krwi za pomocą jedwabnej chusteczki, podpierdzielonej niedawnej ofierze, Crépuscule rozglądał się uważnie wokół. Okolica była spokojna, a oprócz tej jednej parki nie było widać innych ludzi jak okiem sięgnąć. Zmiął chusteczkę w ręce, po czym wrzucił ją do stojącego obok ławki śmietnika.
- Au revoir. – Szepnął przez czerwone kły wampir.

Stuk butów Jeana odbijał się echem po pustym parku, mieszając się ze spokojnym szumem wody. Lasombra nie śpieszył się zbytnio, w końcu i tak nie miał wiele do zrobienia tej nocy. No, chyba że trzeba będzie wykopać parę nowych dołków na cmentarzu. Wampir rozglądał się na boki, trzymając ręce złączone za sobą, podziwiając z ponurą miną sławetną elegancję Londynu. Na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy, choć wystarczyło trzymać wzrok przy ziemi, a można było dostrzec więcej światła, niż dawał nawet najczystszy nieboskłon.
Mimowolnie wampirowi przypomniała się rada Mad Twattera, dotycząca trzymania się tłumów. Cóż, nawet w Nowym Jorku parki były bardziej zaludnione niż tutaj. A oni tak psioczą na „Chamerykanów”. Jean-Baptiste spojrzał się na własne buty, zastanawiając czy będzie w stanie kupić sobie lepsze tutaj, w Anglii.
Nagle jego uwagę przykuła dosyć spora moneta leżąca na chodniku. Zatrzymał się, schylił i ją podniósł.

Stuk, stuk. Cisza.

Instynktownie Kainita odwrócił się. Nikogo nie zauważył, dziwne. Zaczął iść dalej. Przyśpieszył kroku, a stukanie jego własnego obuwia na nowo zaczęło mieszać się z dźwiękami otoczenia. Jednak nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał szansy bycia pewnym czegoś w stu procentach. Zatrzymał się gwałtownie.

Stuk, stuk, a potem znowu cisza.

Wampir odwraca się jeszcze raz, tym razem najszybciej jak potrafi. Jego płaszcz rozchyla się pod wpływem nagłego ruchu. I znowu nikogo nie było. Jean nie odwracał się już podczas drogi na cmentarz. Po prostu biegł.

- Co wy kurwa robicie w takim miejscu? Jesteście satanistami, czy coś? – Zaśmiał się głośno młody chłopak, ubrany w stare dżinsy i zieloną koszulę. Na policzkach, przy lepszym świetle można było dostrzec ślady szminki. A znając preferencje Vixen, to nie tylko na policzkach. Ta póki co, dawała się prowadzić chłopakowi między rzędami nagrobków, udając całkowicie oddaną jego przewodnictwu. Owy chłopak – nazwijmy go Jake – odwracał się co chwila i uśmiechał do półnagiej wampirzycy, dzielnie przechodząc między kolejnymi alejkami. Ale Tzimisce wiedziała że ten człowieczek nie uciekł jeszcze tylko dlatego, bo liczył na bzykanko roku o którym mógłby opowiadać kumplom ze szkoły.
- Mówiłem ci że należę do gangu? – Zaczął dumnym tonem chłopak, ściskając mocno rękę Vero, jakby mówiąc „nie zostawiaj mnie tu”.
- Naprawdę? Opowiedz mi o tym… - Szepnęła mu do uszka wampirzyca, czując jak wewnętrzna skaza bestii każe jej wbić kły i szpony w ciało człowieka, by potem móc zlizywać z nich ciepłą jeszcze krew.
- Naprawdę! Niedawno mnie przyjęli, ale mam już tatuaż! Jesteśmy „Żylety” a ta dzielnica to nasze terytorium! Całe Southwark to terytorium Żylet! – Jake recytował to sobie niczym modlitwę, którą chciał dodać sobie odwagi. Słusznie zresztą, bo Greed postanowił wybrać się na nocny spacer po cmentarzu, co oznaczało że gdzieś tam kroczyła wygłodniała bestia, której nie zatrzyma nawet chłodne rozumowanie Jeana. Może liczył że spotka jakichś czczących kozy oszołomów?
- Southwark, a więc to tu jesteśmy… - Szepnęła do siebie Vixen, po chwili odwzajemniając nerwowy uśmiech Jake’a. Mimo wszystko, informacja że właśnie wylądowali na terenie Żylet wcale jej nie ucieszyła. Gdy następnej nocy będą wybierać miejsce na założenie Sabbackiego opactwa, Southwark trzeba będzie omijać szerokim łukiem.

- Co powiesz o tym miejscu? Na tym dużym kamieniu…
- To się nazywa grób. – Odpowiedziała Victoria, siląc się na tyle słodyczy na ile pozwalał jej piekielnie gryzący głód, oraz potworne ssanie żołądka. Zaraz jednak te nieprzyjemne uczucie miało ustąpić miejsca nowemu… Szkoda tylko że noc się już kończy, bo cały wigor i życiowa energia którą wydobędzie z chłopaka, wypalą się gdy pierwsze promienie słoneczne dotkną ziemi. Nie marnowali więc czasu.

Światła tu, światła tam. Czy wy, pieprzeni angole nie wiecie że w nocy się śpi?
Samanta spacerowała chodnikiem, rozglądając się we wszystkich kierunkach, szukając choć jednego domu który spełniałby jej oczekiwania. Te przy których zauważała większe samochody od razu odrzucała. Dobrze wiedziała czym się kończy nocleg w piwnicy domku, który był zamieszkany przez sporą liczbę śmiertelników. A potem dzieci boją się schodzić na dół po pranie…

Zaczynała już wątpić w siebie, gdy nagle znalazła coś w sam raz dla ich potrzeb. Przed domem nie stał żaden samochód, zaś sądząc po pełnym śmietniku z którego wysypywały się butelki po piwie oraz brudnych szybach, miejscami ochlapanych farbą, budynek był zamieszkany przez najlepszych przyjaciół wampirów w potrzebie – brudasów. Rozejrzała się jeszcze wokół. Na chodnikach nadal spacerowali ludzie, część na spacerku z ich psami, część wracając z imprezy. Ulica była już mniej ruchliwa, ale nadal trzeba było się rozglądać przy przechodzeniu na drugą stronę. Córa Assama syknęła do siebie z zadowoleniem. Nareszcie pokaże Kapłanowi i reszcie że jej rola w sforze „The Ripperz” jest o wiele większa niż im się zdawało.

Postanowiła wejść od tyłu, więc swe kroki skierowała do alejki która oddzielała co jakiś czas jeden domek do drugiego. Na ziemi leżały jakieś stare gazety i puste paczki chipsów. Nagle, zupełnie niespodziewanie, wampirzyca zdała sobie z czegoś sprawę – przestało padać. Cóż, nie było tak źle. Na ścianie obok jest jakieś grafitti, lecz Samanta je ignoruje. Jest lepiej niż myślała, znajduje drzwi prowadzące do piwniczki. Chwyta klamkę, sprawdzając drzwi. Otwarte? Wygląda na to że wygrała los na loterii. Schodzi po schodkach, stąpając tak cicho jak tylko potrafi. A to oznacza że bardziej niż cicho.

Zaraz, jakieś głosy! Gdy Sam zstępuje z ostatniego stopnia, odwraca się w bok.

Dziesięciu, nie wiem kurwa, może więcej. Wszyscy milczą. Jedna osoba natychmiast rzuca się wampirzycy w oczy. Murzyn z różowym afro. Ten sam któremu Vixen wbiła palce w brzuch, skutecznie mu go rozrywając. Co gorsza, on na nią też się patrzył.

Grupka czarnych chłopaków nie okazało się rozmowna. Prawdę mówiąc odezwał się tylko ten ze stylową fryzurą. Po słowach „Zastrzelić te kurwicho” wszyscy wyciągnęli z gaci spluwy, a Samanta zasyczała głośno. Grafitti na ścianie. To był napis „Żylety”.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Czas nagle spowolnił. Dziesięciu typa właśnie dobywało broni, odbezpieczało i celowało. Wampirzyca złapała się poręczy, by wyhamować swoje kroki.
Stara, brudna i zatęchła piwniczka, było tu wszystko, co każdy szanujący się gang powinien posiadać. Znaczy istny burdel. Walające się wszędzie kartony, puszki i śmiecie, jakiś sprzęt - zapewne kradziony - oraz wszelka masa innego, najwidoczniej bardzo potrzebnego złomu. Mniodzio. Gdyby nie ta banda debili, mieliby naprawdę całkiem fajny nocleg. Wkurzyło to Sam, nie lubiła wracać z pustymi rękoma.

Obliczyła swoje szanse w starciu z nimi, czy raczej ich brak i podjęła trudną decyzję o odwrocie. Nie była głupim bohaterem. Pajączek leniwie opuścił się na pajęczynie i zupełnie nie przejmował tym, co działo się w piwnicy. Jakimś cudem jednak wampirzyca także go zauważyła, nim błyskawicznie odwróciła się i sycząc przekleństwa zaczęła wbiegać na górę. Cały czas miała w głowie dwie rzeczy.
"Trzeba ich było zabić... "
"Maskarada, nie mogę używać dyscyplin, jeśli ich nie zabiję co do jednego. A nie mam szans bez miecza. Kurwa..."


No może jednak miała w głowie trzy rzeczy.

Sam zachwiała się, gdy oberwała kulą w skroń. Niemal w tym samym momencie kolejne trzy trafiły ją w ramię, udo i biodro. Przyzwyczajona do bólu Assamitka niewiele zwolniła i sycząc coś wściekle spod maski dotarła na szczyt schodów. Przez jakiś czas jeszcze gang strzelał w stopnie, jednak w końcu postanowili się za nią rozejrzeć i dobić.

Jednak już jej nie było. Skryta w cieniu przyglądała się wybiegającej grupce. Chwilę węszyli po podwórku, ale szybko schowali broń i sypnęli jedynie gradem przekleństw pod jej adresem. Poczekała, aż odejdą i w tym czasie zajęła się wyjmowaniem kul z ciała. Maska była już do wyrzucenia, ale postanowiła jednak zachować ją na pamiątkę. Choć tyle dobrze, że pocisk nie został w czaszce, inaczej miałaby z tym dużo radochy. Powyjmowała kule, zatrzymała krwawienie i ukryła się głęboko pod kapturem płaszcza. Tamci nie wychodzili, a ona nadal pozostawała niewidoczna, więc miała nadzieję, że w żaden sposób nie wpadną na jej trop. Nawet jeśli, to dojdą po krwi do drzewa i tyle.

Zaraz wróciła przed cmentarz, choć ból jej doskwierał i dokuczał, starała się iść szybko, by się nie spóźnić. Jean jednak już na nią czekał... Wampirzyca zaklęła szpetnie i w kilku krokach do niego podeszła. Zapomniała, iż nadal jest niewidoczna, więc nawet jej nie zauważył. Minęła go i pojawiła się kilka kroków przed nim. Z całą swoją złością walnęła zakrwawionymi pociskami o płytę nagrobka i usiadła na nim.

- Jednak śpimy tutaj - powiedziała z lekką irytacją w głosie.
- Rozgość się, proszę - odpowiedział spokojnie wyczekując, aż dziewczyna wyjawi więcej szczegółów.
Ta jednak chyba powiedziała już wszystko na ten temat, albo czekała na jakieś konkretne pytania czy polecenia. Nie dało się uchwycić jej spojrzenia spod kaptura, więc ciężko było określić...
- A to? - wskazał na pociski. - Podejrzewam, że nie podniosłaś tego z chodnika.
- Wpadłam na "Żylety" - odpowiedziała. - Chcesz? - spytała i rzuciła mu jeden z pocisków, na którym nadal była jej krew.
Złapał zakrwawiony przedmiot. Podniósł go na wysokość oczu dokładnie oglądając. Dotknął końcówką języka patrząc wymownie na Sam. Ta jednak nawet nie drgnęła, choć pewnie zastanawiała się, co on robi i po co.
- Ruszyli za tobą w pościg? - zapytał spokojnie chowając nabój do kieszeni płaszcza.
- Nie - odpowiedziała równie spokojnie. - Nie znaleźli już mnie - wyjaśniła, nieładnie tak było odpowiadać jednym słowem szefowi. Trochę się wkurzała, że pyta ją o takie rzeczy jak małe dziecko.
- Więc nie ma się czym martwić. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, tym bardziej w trudnych sytuacjach. Odpocznijmy, jutro czeka nas ciężki dzień. Mamy sporo spraw do załatwienia, a z twoją pomocą sprawy pójdą bardziej gładko - Jean wypowiedział te słowa z ciepłą aprobatą. Może nawet uznaniem.
- Chodź, czas znaleźć jakieś ciche miejsce wśród spokojnie śpiących - podał zabójczyni dłoń, drugą wskazując za siebie, na cmentarz.
Zauważył, jak para błyszczących oczu nieufnie spogląda raz na niego, raz na jego wyciągniętą rękę. Niczym pies, który nie może się zdecydować, czy podejść, czy na wszelki wypadek nie lepiej odgryźć... Zacisnęła lekko dłonie wahając się. Nie wierzyła w jego miłe słówka, ale niegrzecznie byłoby odtrącić ten gest. Z niemal niesłyszalnym westchnięciem podała mu w końcu rękę. Pomógł jej podnieść się z kamienia. Domyślał się, jak wiele Sam musiała w sobie przełamać, by przyjąć jego propozycję. Przez te kilka tygodni, odkąd współpracują, wyraźnie pokazała, jak bardzo nieufną jest osobą. Jean uśmiechnął się, niby do siebie, niby do niej. Choć tego nie wyraził słowami, był wdzięczny, że wampirzyca przynajmniej w taki sposób okazała odrobinę zaufania. Jak się spodziewał, gdy tylko wstała szybko cofnęła rękę i włożyła do kieszeni płaszcza.

Nadal trzymała się prosto i szła tak, jakby jej nic nie było. Jedną ręką przytrzymywała kaptur, by nie razić nikogo swoim obliczem, które tak na dobrą sprawę... to szczerze lubiła. Mogłaby wyglądać tak jak kiedyś, ale po co? Oszpecona twarz sprawiła, że była teraz wampirzycą-zabójczynią i było jej z tym dobrze. A jedyną rzeczą, której teraz pragnęła, to odpoczynek. Potrzebowała trochę czasu na regenerację ran i nabranie siły.

"Pieprzeni Angole"
- pomyślała. - "Ale fajną mieli kryjówkę... Mieli."
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Kapłan rozejrzał się po starym cmentarzysku. Z niedaleka dobiegły go odgłosy upojnego stosunku fizycznego przedstawicielki rasy nie-umarłej, z rasą jeszcze nie umarłą. Znając chuć i potrzeby Vixen, Jean stwierdził, że nie warto na nią czekać, tylko udać się na spoczynek.
- Żeby tylko zdążyła przed wschodem słońca, bo się kochanek zdziwi - wymruczał pod nosem i skierował kroki do przytulnej krypty. Sam cicho podreptała za nim.

Wnętrze krypty nie wyglądało zachęcająco. Mimo, że Jean obracał się w kręgach gothów, to jednak przyzwyczajony był do większego standardu. Ale co zrobić? Na hotel nie miał gotówki, okolica była do bólu nieprzyjazna. Pocieszał się, że to prawdopodobnie tylko jedna noc będzie taka.
Zgarnął zalegający kurz i pył butem w jeden zakątek krypty, szykując sobie przytulne gniazdko. Po chwili jednak zmienił zdanie. Odsunął wieko jednej z trumien, po czym przyjrzał się jej zawartości. Zdekompletowany szkielet świadczył, że nieszczęsny truposz posłużył jako pomoc naukowa dla domorosłych satanistów.
- Ach ta dzisiejsza młodzież... - zacmokał, kiwając głową. - Nic to, panu już podziękujemy - Jean zaczął opróżniać trumnę, wyrzucając szczątki śmiertelnika w kąt pomieszczenia. Następnie ściągnął płaszcz i ułożył w zgrabną poduszeczkę.
Pozostało jeszcze tylko zabezpieczyć kryptę przed intruzami i nekrofilami. Kiedy Jean-Baptiste zbliżał się do wyjścia, wciąż słyszał dzikie pojękiwania rozanielonej Vixen.
- Mon Dieu, ile ona tak może na jednym oddechu? - podrapał się po głowie z niedowierzaniem.
- Ale co tam, jakoś sobie poradzi z wejściem do schronienia. - Jean mówił na głos do siebie, co znaczyło, że jest baaaaardzo zmęczony i wymaga odpoczynku. Zablokował drzwi do krypty ciężką płytą, po czym wlazł do wyściełanej płaszczem trumny i ułożył się do snu.
- Bonsoir! - szepnął do Sam, po czym oddał się błogiemu spoczynkowi.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "Vixen" Meretrix

Chłopak już spał. Oczywiście, to co tutaj przeżył, wystarczyłoby żeby uśpić i pięciu facetów, a co dopiero jednego, nawet tak napalonego?
Ale nie spełnił jej oczekiwań, oj nie... Był napalony, ale nie dość że niedoświadczony, to jeszcze nierozsądny. I w ogóle się nie starał. Tak więc, trzeba go będzie ukarać.
Vero zarzuciła go sobie na ramię, wraz z ciuchami, których zakładaniem na niego się nie trudziła. Miał dobre buty - przydadzą się jej, zamiast tych irytujących szpileczek, więc zostaną tutaj. Tatuaż Żylet, tak? Położyła go koło bramy cmentarza. Spał z wyrazem błogości na twarzy.

Dłonią przesunęła po tatuażu. Zniknął, zmieniając barwę na taką jak reszta skóry. Wykluczą go z gangu, i dobrze. Nie potrzebujemy tu takich.
Potem złapała za penisa. Troszeczkę go zmniejszymy, to będziesz musiał nauczyć się pracować językiem, bo dotąd wyraźnie masz z tym problemy, mruknęła do siebie.
Potem nieco zmieniła rozmiar własnych stóp. Dobrze że nie miał aż tak dużego numeru buta, stopy czterdzieści jeden przy wzroście Vixen wyglądały jeszcze w miarę naturalnie. Wciągnęła buty. Nie pasowały jakoś do reszty stroju, szare Nike. O właśnie, strój, przecież płaszcz tam został pomyślała. Ugryzła chłopaka, sycąc się jego krwią.
Przeżyje, albo i nie. Co za różnica? Ten smak krwi spływającej do gardła...

Veronica na chwilę odpłynęła. Do smaku pierwszej kropli krwi, spływającej do jej wnętrzności.
Czuła ją jak dziś. Kroplę która zmazała jej przeszłość. Która związała ją z Ojcem - nie tak silnie jak inne dzieci, ale i tak wystarczająco, by nienawiść żywiona do jej ojca spłynęła też na nią...

Oderwała się od szyi chłopaczka nadzwyczajnym wysiłkiem woli. Był strasznie blady... Polizała rany i przykryła jego szyję bokserkami. Zanim się obudzi, to ranki znikną. A teraz szybko do jakiejś krypty. Słońce powoli wlewało otępienie w jej żyły.
Jakieś niemal mauzoleum. Podniosła płytę i odstawiła ją na bok, po czym weszła do środka. Zaraz! Płaszcz!
Normalnie by się tym nie przejęła, ale teraz nie za bardzo miała możliwość wybrania czegoś innego ze swojej szafy. Sprintem pobiegła do miejsca, gdzie leżał ciuch, podniosła go i znów sprintem wróciła do krypty. Brak stanika bywał wkurzający, kiedy trzeba było szybko biegać, stwierdziła. Wlazła do krypty, zasunęła za sobą kamień i padła na rzucony na środek płaszcz, niemal natychmiast zasypiając.

Zabawy ze słońcem to tylko dodatkowy dreszczyk emocji, mawiała niekiedy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

14 Października, 2004 rok.

Nowy Jork.

- I dlatego właśnie, mój drogi Walterze, musisz umrzeć! – Gniew ubranego w garnitur, bladego niczym ściana, seksownego wampira znalazł swoje ujście w jego głosie, przybierającym w tym momencie dramatyczny ton. U jego stóp czołgał się niczym robak młody mężczyzna imieniem Walter. Prawą ręką zasłaniał się przed potworem, a w lewej trzymał krzyż.
- Nie rób tego! Byliśmy braćmi, pamiętasz!? – Krzyknął zrozpaczony do wampira, próbując go nawrócić. Lecz jednocześnie jego oczy szukały czegoś czym mógłby się obronić.
- Nie! Zabijam cię! – Odpowiedział mu chrapliwym głosem czarnego charakteru jego adwersarz. I gdy nachylił się gdy spić krew Waltera, ten uniósł rękę z krzyżem i cisnął nim w twarz swego byłego brata. Krwiopijca syczy i jęczy przeraźliwie, po czym nieruchomieje na chwilę i upada na podłogę. Słychać pośpieszne kroki, a zaraz pojawia się kobieta w staromodnej sukni.
- Och, Walterze, ty żyjesz! – Krzyczy i rzuca się mężczyźnie w ramiona. On wstaje i spogląda to na krzyż, to na martwą bestię.
- Teraz widzisz moja najdroższa, nawet śmierć nie przełamie potęgi naszej miłości.

- I to jest powód dla którego mnie tu ściągnąłeś? Ta piąta woda po Draculi?– Odzywa się cichy głos mężczyzny siedzącego w pierwszym rzędzie.
- Patrz teraz, sam wymyśliłem tą scenę.

Wampir nagle porywa się na równe nogi. Unosi majestatycznie ręce do góry, po czym odrzuca krzyż na bok.
- Twój bóg nie ma nade mną władzy! A teraz dopełnijcie przysięgi kościelnej, i złączcie się razem w pocałunku śmierci!
Kurtyna w tym momencie opada, lecz ostatnie spojrzenie na aktorów pokazuje najszczersze przerażenie w ich oczach. Bynajmniej nie udawane.

- Ha! Ten skurwiel pomyśli dwa razy zanim znowu z nami zadrze! – Mówi wesoło jeden z mężczyzn, przyłączając się do głośnych owacji. I jak tu nie kochać Broadwayu?

Kilka minut później, dwójka rozmówców opuszcza teatr, kierując się w stronę żółtych taksówek, razem z rozbawionym tłumem innych widzów. Przy wejściu, na miejscu gdzie można zauważyć nazwę wystawianej sztuki, widniał napis:

„Piąta woda po Draculi – śmiertelnie zabawna komedia”.

- …mam nadzieję że nic nie uległo zmianom? – dało się słyszeć wśród gwaru tłumu głos jednego ze znajomych nam mężczyzn.
- Na szczęście nie. Ta operacja będzie renesansem dla naszej sekty. – Odpowiedział drugi, przypatrując się nazwiskom aktorów znajdujących się pod tytułem premiery. Z teatru właśnie wyszedł wysłany wcześniej przez niego pracownik, z niezwłocznym rozkazem ich zmiany.

Noc z 17 na 18 października, 2004 rok.

Londyn.

Głośne walenie obudziło śpiącego Jeana. Wieko trumny natychmiast się otworzyło, a wampir błyskawicznie wyskoczył ze środka. Wymienił spojrzenia z Sam, która właśnie podnosiła się z podłogi.
- Jean, otwieraj! To ja, Greed! – Głos rzeczywiście należał do znajomego Brujah, a subtelność z jaką postanowił ich obudzić potwierdzała jego tożsamość. Lasombra dla zabawy pstrykając sobie w jeden z kolczyków podszedł do drzwi grobowca, po czym odsunął płytę którą je zablokował. W przejściu ukazała się masywna postać mężczyzny w staromodnym kapeluszu, z pod którego wesoło wystawały jasne dredy.
- Nasz znajomy... Postanowił oddać cześć umarłym. – Wycedził przez zęby Brujah, chwytając coś ręką i rzucając przed niego. Tym „czymś” okazał się być sam Mad Twatter. Zdążył zakupić już sobie nowe okulary. Znowu różowe… niektórzy się nigdy nie zmieniają.
- Słuchaj, rozumiem że jesteście źli! – Zaczął się tłumaczyć Twatter.
- Źli!? – Syknął Greed, łapiąc ghula za fraki i podnosząc na wysokość swojej twarzy.
- Całą noc żywiłem się pierdolonymi szczurami. Nawet w Nowym Jorku nie było tak źle! A ty, ty mnie jeszcze nie widziałeś złym! – Wypluł z siebie wampir, a jego oddech zamieniał się w parę na chłodnym powietrzu. Gdy Jean wyjrzał za swojego gniewnego towarzysza, spostrzegł znajomy widok cmentarza dzielnicy Southwark. No i wciąż padało.
- Słu-słuchaj, wczorajszej nocy byłem porządnie najebany! Nie zrobiłbym czegoś takiego na trzeźwo, znam sytuację! Błagam cię, nie rób mi nic złego! – Krzyknął Mad, starając się nie patrzeć w ostre kły wampira.
- Zostaw go, nikogo innego nie znamy w tym mieście. – Odpowiedział spokojnie Crépuscule, a zaraz przy nim znalazła się i Samanta.

Nie marnując czasu na zbędne słowa i pogróżki (z przewagą pogróżek), cała sfora razem z Twatterem wyszła do głównej alejki, gdzie dołączyła do nich Vixen, leniwie pieszcząca swoje usta językiem. Tą część ciała też pewnie wydłużyła. Nie przywiązując wagi do ponętnej kobitki z plasteliny, Jean bardziej skupiał się na słowach Mad Twattera.
- Musicie mi wybaczyć, naprawdę nie chciałem tego. I błagam, nie mówcie o tym później w Jorku, ok? Ok? – Jąkał się, starając wytłumaczyć swoje nieodpowiedzialne zachowanie.
- Jeśli okażesz się bardziej przydatny niż byłeś wczoraj, to… Zobaczymy co da się zrobić. – Odpowiedział mu sucho Kapłan, nie dając mu cienia wątpliwości że nawalił.
- O tak, dzisiaj mamy dużo do zrobienia, i mało czasu żeby to zrobić! Na karteczce, którą ci wczoraj dałem – Spojrzał się na wampira, upewniając się czy to naprawdę zrobił – mam zapisane dwa adresy. Pierwszy to adres mechanika, który od pewnego czasu zajmuje się moim autem… Słuchajcie, wiem że nawaliłem przywożąc was w to miejsce, dlatego możecie je sobie wziąć. Jest wasze, ok? – Spojrzał się na Rippersów, spodziewając się jakiejś aprobaty z ich strony. Żadnej nie uzyskał, ale cieszył się że chwilowo nie mieli ochoty go rozerwać na strzępy.
- Drugi adres to apteka, w której pracuje mój kuzyn. Sprzedaje lekarstwa na wiele problemów, jeśli wiecie o co mi chodzi… To do niego była zaadresowana paczka z waszym ekwipunkiem.

Brama cmentarza była już blisko, tak samo nieprzyjemna jaką ją zostawiliście wczesnym rankiem tego dnia. Obok, wśród innych samochodów stał zaparkowany „Cipkowóz” dilera. Krople deszczu odbijały się od jego szyb, a kilka dzieciaków wpatrywało się z niedowierzaniem w nazwę pojazdu wypisaną na tyle.
- To gdzie szefostwo chce się najpierw udać?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Kapłan przeciągnął się, prostując obolałe kości. Nigdy więcej kamiennych trumien! To dobre dla jakichś pogiętych neofitów, a nie szlachetnego Lasombra. Choćby miał poruszyć niebo i ziemię, dzisiejszą noc spędzi w jakimś przytulnym wyrku, najlepiej w towarzystwie co najmniej dwóch kobiet.

Z błogich rozmyślań wyrwało go przybycie Mad Twattera.
- Patrzcie państwo, kogo nam tu przywiodło... - syknął wściekle Jean, zaciskając pięści. W porę powstrzymał się przed wyrządzeniem krzywdy temu przećpanemu łajdakowi. Z niemałym trudem udało mu się przekonać Greeda, by nie masakrował oblicza żałosnego Angola.

Jean-Baptiste cierpliwie wysłuchał pokrętnych tłumaczeń żałosnego dilera. Mad Twatter bezbłędnie wyczytał w twarzy Kapłana, że gdyby nie był ich jedynym kontaktem w mieście, swojego rodzaju kotwicą, to po wczorajszym zagraniu posłużyłby sforze za źródło pożywienia.
Lasombra wyciągnął świstek z listą adresów i, przebiegając po niej wzrokiem, niemo przytaknął Angolowi.
- Powinniśmy najpierw odebrać nasze rzeczy - wtrąciła Sam głośno i wyraźnie, co jej się jeszcze nie zdarzyło. Nie uszło to uwadze Ripperz'ów, gdyż wytrzeszczyli w zdumieniu gały. Zdziwił ich również fakt, że stała w grupie z resztą sfory, a nie, jak zazwyczaj, na uboczu.
- Apteka. - Potwierdził Jean, spoglądając jednocześnie z rozbawieniem na nietypowe zachowanie zabójczyni. - Odbierzemy nasze skarby. Nieswojo się czuję spacerując po Londynie niczym jakiś zafajdany turysta.
- A co do samochodu - rzucił do dilera - to należy nam się on jak psu micha. Myślisz, że będziemy fatygować się piechotą lub, co gorsza, płacić jakimś arabusom za transport?

Kiedy opuścili przemoknięty deszczem cmentarz, Kapłan z rezygnacją spojrzał na "Cipkowóz".
- Na bezrybiu i rak ryba... - westchnął, udając się z rezygnacją w stronę gabloty.

- Wieź nas do swojego kuzynka. W tej chwili to najważniejsza sprawa, reszta może trochę poczekać. - odparł w odpowiedzi na pytanie o cel podróży. - Acha, potrzebujemy również rozmienić walutę. Dolcami możemy sobie tutaj co najwyżej dupska podetrzeć.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "Vixen" Meretrix

Co im się u diabła nie podobało w tej krypcie? Była równie wygodna jak wszystko, gdzie dotąd spała. Ale może to kwestia przyzwyczajenia, że równie wygodnie spało jej się wszędzie i we wszystkim.
Ciekawe co zrobił ten młody? Można było na nim jeszcze trochę poeksperymentować... Ścieżka jest wszystkim. Metamorfoza jest celem.

- Szefie, bardzo będę potrzebna na miejscu? - spytała chłodnym, rzeczowym tonem. Przyjemności przyjemnościami, a kiedy przychodzi co do czego, trzeba zachowywać się profesjonalnie. Chociaż w sumie, ciekawe jakby to z nim było. - Skoczyłabym po jakiś motor. Jest szybszy, szczególnie w całodobowych korkach Londynu, i trochę mniej wyróżnia się z tłumu.

Patrzyła na Kapłana. Uśmiechnęła się na myśl o tym, co zostało wysłane w tej paczce. Metrowej długości rewolwer kaliber .600 NE. Ale na razie oni mogą się tym zaopiekować... Nie to żeby V czuła się nieswojo w Cipkowozie - choć w sumie swój wóz nazwałaby, mimo swoich biseksualnych ciągotek, nieco inaczej - ale jednak motor to było to. Mogła poświęcić nawet kolejne minuty czy godziny z daleka od swojego cacka, które dawała półtorej tony-siła nacisku przy trafieniu.

Kapłan skinął głową, przyglądając jej się uważnie.
- Ale nie urządź krwawej masakry w fabryce motocykli, jasne? - rzucił.
- Nie więcej niż tuzin trupów i tyluż zgwałconych - odparła, znikając za rogiem. Szła w stronę jakiejś głównej ulicy, na której światła działały całą dobę. W wewnętrznej, zapinanej kieszeni płaszcza była karteczka z przepisanym adresem tej apteki. Mieli się przed nią spotkać, jak najszybciej.
Czerwone światło. Czy gdzieś tu jest ktoś na motorze?
Nikogo nie było. Jeszcze jeden cykl świateł. Ktoś na harleyu? Nie, to nie dla mnie, pomyślała.
Czekała na kogoś na naprawdę szybkim motorze...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Po ranach zostały tylko bolące, okrągłe blizny... Choć dziury przez noc się zasklepiły i nie traciła już więcej krwi, nadal nie czuła się najlepiej. Wiedziała, żeby unikać teraz walki jak ognia lub słońca, gdyż z powodu doznanych obrażeń była teraz w kiepskiej formie i tylko by się naraziła. Obolałe ciało stawało się powolne i zawodne na szybkie reakcje, a przecież takie były specjalnością tej wampirzycy.

Cholernie tęskniła za swoją bronią... Ledwo zakupiła ten miecz i już musiała się z nim rozstać. Podobnym uczył ją walczyć Sael, lekko wygięte ostrze pięknie wchodziło między obojczykiem a szyją, a wygodny uchwyt pozwalał na szybkie wyszarpnięcie klingi z ciała nieszczęśnika. Niekoniecznie śmiertelnika... Cholernie tęskniła za swoją bronią i za Ojcem, który ją wszystkiego nauczył. Swoją cierpliwością i mądrością nieco utemperował jej charakter i mordercze zapędy, nauczył kontroli i opanowania, nadał złości odpowiedni kształt i kierunek. Dzięki temu stała się niebezpiecznym narzędziem nie tylko dla użytku swego 'przywódcy', ale i dla własnych rąk. Nie mogła Ojcu przynieść wstydu.

Kiedy zaćpany różowy debil wspomniał o przesyłce, Sam niemal podskoczyła. Teraz dopiero rozmowa zrobiła się dla niej interesująca. Choć oczywiście byłaby za tym, by ghula ukarać w jakiś perfidny sposób, to jednak w tej kwestii pozostała zupełnie bierna i nie wypowiadała się w złości jak Greed i Jean. Ale odzyskanie broni, to już była zupełnie inna sprawa.

Nim jeszcze ktokolwiek zdążył się odezwać, ona już przedstawiła zdanie w tym temacie i, wiadomo, była za tym, żeby jak najszybciej pojechać do apteki. Co jak co, ale wózek mógł poczekać, jedzenie i spanie także. Ona nie chciała znowu pozostać bezbronna. Kurde, gdyby miała wtedy swój miecz, pozabijałaby ich wszystkich! Członkowie sfory zdziwili się, gdy wampirzyca się odezwała, ale miała to głęboko. Niech znają jej zdanie, nie miała zamiaru bezczynnie i biernie czekać, aż Jean się zastanowi i podejmie jakąś decyzję. Do cholery, nie była przecież bezmózgim pionkiem i narzędziem w rękach myślących!

Trzymała się ze wszystkimi i tym razem to Vixen postanowiła się ulotnić. Motor zdawał się być ciekawym rozwiązaniem, przynajmniej nie będą musiały tym samym autem jechać, a i teraz mogła swoje oczy uwolnić od widoku zboczonej gąbki. Kiwnęła głową w zamyśleniu, może i jednak ta cała Vix miała głowę na karku? Niech idzie, Sam miała ważniejsze sprawy na głowie. Najpierw odzyska broń, potem zacznie myśleć nad zemstą.

Tfu!

Jaką zemstą? To było logiczne, że skoro ją widzieli (i to dwa razy), po prostu NIE MOGŁA ich zostawić przy życiu. Takie były reguły jej gry i chcąc niechcąc musiała się do nich stosować... Trudno. Oni także powinni przestrzegać zasad i ładnie umrzeć, gdy już nadejdzie pora. Assamitka mogła poczekać, wszak było jeszcze tyle czasu, a okazja... okazja zawsze się trafi.

Jean dał znać i ruszyli do 'wozu'.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica Meretrix

Przechadzając się między eleganckimi domami, czując zimne krople na swojej skórze, a także pożądliwe spojrzenia wygłodniałych seksu ludzkich samców, Vixen nie szukała partnera na następne pięć minut... Tym razem, obiektem jej żądzy była szybka maszyna, która przerabiała nieostrożnych na mielonkę. Wóz Twattera już dawno jej zniknął z oczu. Miała tylko nadzieje że odnajdzie wskazany adres przed świtem. Ulice Londynu nie różniły się bardzo od tych z Nowego Jorku, bo w obydwu miastach można było się łatwo zgubić. Głównie ze względu że wszystko wygląda tu tak samo.

I gdy tak merdała wdzięcznie dupcią, zauważyła napis który od razu przyćmił jej wzrok na wszystko inne.

Yamaha. Cudo stało zaparkowane w alejce pomiędzy zakładem fryzjerskim a sklepem rybnym. Niedaleko ścigacza wampirzyca dostrzegła jakąś postać w cieniu, z której ust wydobywała się para. Oznaczało to że ta postać oddycha... a więc może i przestać.

Uśmiechnęła się sama do siebie. Może to nie jest Kawasaki Ninja pod kolor jej włosów, ale... Kolor włosów można zmienić, czyż nie?
Człowieka nie było sensu zabijać. Skuliła się, żeby jej blade łydki nie wystawały spod płaszcza, otuliła się nim dokładniej - tak jakby zielone włosy wcale nie były wyróżniające - i ruszyła wzdłuż ściany, skulona.
Vixen podeszła bliżej upragnionej zdobyczy. Ciekawiła ją też postać która schowała się w cieniu. I gdy znalazła się wystarczająco blisko, kątem oka zauważyła że to wcale nie para wydobywała się z ust postaci, lecz dym cygara. Widząc półnagę atrakcję sobotniej nocy, persona się poruszyła i wyszła z cienia. Szczerząc przeraźliwie białe zęby uśmiechnęła się do Veronici. Całe szczęście że to mężczyzna.
- Pani się zgubiła? Nie sądzę żeby ta alejka gdzieś prowadziła.
- Powiedzmy, że przybyłam tu w poszukiwaniu mocnych wrażeń... - wyprostowała się, pozwalając płaszczowi nieco się rozchylić.
Coś w tym facecie było... inne. Może dlatego że nie spoglądał się jej w dekolt, a może to dlatego że blady odcień jego skóry powodował u niej niemalże instynktowne dreszcze. Narazie zignorowała ten natłok myśli, a jej oczy skierowały się ku ścigaczowi. Kluczyków nie było w sakiewce - więc musiał je mieć właściciel.
- Mocnych wrażeń? Wątpie żebyś tu takie znalazła, bo to klub wyłącznie dla wybranych - Odparł przez zęby mężczyzna.
Nagle opadły ją *bardzo* złe przeczucia... Ale ten motor... No cóż, miała jeszcze chwilę na podjęcie decyzji.
- Tak? A kto raczy dokonywać wyboru? - spytała wyzywająco.
Mężczyzna mrugnął oczyma, lecz uśmiech nie znikał z jego twarzy. Podszedł krok bliżej, stając w świetle latarni. Vixen zaczęła kląć w myślach. Popełniła właśnie niedopuszczalny błąd... Zdradziła swoją obecność lokalnemu wampirowi.
- Nawet się jeszcze nie przedstawiliśmy. Jak masz na imię, słonko? - Powiedział spokojnie nieznajomy. Trzymał przy swoim boku kask, a dodatkowo w tej samej ręce coś mocno ściskał.
- Możesz mnie nazywać Mere, kochanie - uśmiechnęła się, pochodząc jeszcze o krok bliżej. Musi być w zasięgu ramion... Płaszcz rozchylił się jeszcze troszeczkę. Daj mi sekundę, spójrz tam tylko raz, pomyślała. Każdy kto mnie widział, musi umrzeć... Ponownie. Wybacz, miałam nadzieję Cię oszczędzić.
I muszę bardziej wierzyć przeczuciom, dodała w myślach.
- A jak ja mogłabym mówić do ciebie?
Gdy wampirzyca znalazła się bliżej, nagle poczuła zimną stał przy brzuchu. To nie godzi członkom Czarnej Ręki dawać tak się zaskakiwać.
- Możesz mnie nazywać jak chcesz, ale nie próbuj ze mną swoich sztuczek syrenko. Kim jesteś, i jak to się stało że cię jeszcze nie znam? - Wysyczał wampir, wciąż trzymając nóż na brzuchu Vixen.
Jesteście zbyt przewidywalni, głupcy. Wszyscy, co do jednego. Cios nożem, i co z tego? I tak zginiesz. Znów.
- Więc nazwę cię Trix - stwierdziła, jednocześnie skupiając się na swoim ciele. Krew w żyłach zagotowała się przez moment, i przed miejscowym wampirem w ciągu sekund stała dwuipółmetrowa postać o szaroczarnej, chitynowej powłoce, z sięgającymi niemal ziemi rękami obdarzonymi potężnymi pazurami. Vero w formie zulo uderzyła błyskawicznie, celując w gardło, żeby uniemożliwić frajerowi krzyczenie...
Nóż zjechał po chitynie brzucha, a szpony Veronici rozerwały gardło wampira. Drugi cios posłał go na ścianę. Próbował jeszcze wstać, ale noga V przybiła go do ziemi. Wampirzyca pochyliła się nad nim, wracając do normalnej postaci. Wbiła kły w okolicach serca i zaczęła ssać jego krew. Słaba jak u cielaka... Ale co nieco wypiła. Trzeba uzupełnić to co poszło na wykończenie go. Ściągnęła z niego spodnie, szybko nakładając je na siebie, zapięła płaszcz, założyła kask i z nożem w kieszeni - lubiła mieć przy sobie nóż, nie zawsze można załatwić wszystko formą zulo - ruszyła motorem w kierunku świateł głównej ulicy. Znaleźć miejsce w którym można kupić plan miasta, i jak najszybciej do apteki. Zanim ktoś zauważy, że z wampira została tylko kupka popiołu.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Białe domki mieszały się z rozświetlonymi wesołymi kolorami, tworząc unikalny, modernistyczny Misz-masz. W aucie Mad Twattera włączone było radio.
- „…Martwe ciało znalezione dziś na cmentarzu w dzielnicy Southwark przez starszą panią, która pragnie zachować anonimowość. Początkowo policja chciała powiązać ofiarę z działalnością gangów, ale po bliższych oględzinach nie udało się znaleźć znaków charakterystycznych dla grup przestępczych. Zastanawiające jest też samo miejsce zbrodni… Czyżby odpowiedzialna była jakaś sekta? A może to dopiero początek serii zabójstw?”.

Jean wpatrywał się w rozświetlone miasto za szybą, podczas gdy Twatter prowadził. Na tylnim siedzeniu dało się słyszeć co jakiś czas komentarze Greeda.
- Angole powinni się rodzić z parasolami. Spójrzcie wokół, zamiast tego rodzą się rudzi! – Brujah sprawiał wrażenie jakby chciał coś jeszcze dodać, ale natychmiast przerwał mu Mad.
- Jeśli chcecie to pojadę rozmienić wasze dolce na funty, a was zostawię w aptece. Potem tam po was podjadę i zabiorę do garażu, ok? – Kątem oka spojrzał się na Kapłana, czekając na coś w rodzaju zgody, ale znowu niczego się nie doczekał.
- Nie ukradnę tych pieniędzy, znam sytuację, nie martwcie się! – Zaczął się tłumaczyć diler.
- Tam skąd pochodzę, milczenie zwykle oznaczało zgodę. – Odpowiedział mu Crépuscule, nie zaszczycając człowieka spojrzeniem. Zamiast tego, jego ręka powędrowała ku radiu, byle tylko zmienić stację na coś interesującego.

Scum of the earth!
Come on!

Yeah!
Run and kill
Destroy the will
A hero that doesn't exist
Yeah!

Smoking gun
Well I am the one
A bullet hole
In your fist
Yeah!


Wzrok wampira powędrował ku jego prawicy, gdzie zauważył porozstawiane w krótkich odstępach staromodne latarnie. A pod każdą stała inna pani, choć ubierająca się w tym samym sklepie. Ale to nie ubieranie się było jej pracą. Przenosząc wzrok z dziwek na budynki, Jean spostrzegł większe zagęszczenie czerwono-różowych neonów niż mógłby zobaczyć gdziekolwiek w Wielkim Jabłku. Slogany które się rzucały w oczy były oczywiście nastawione na spełnianie potrzeb konsumenta. Sex shop, dwie godziny – trzecia darmo, fetysze, video, zniżki dla stałych klientów… A gdy się ma odpowiednie dojścia, można nawet trafić na staromodną palarnię opium. Istny raj rozkoszy, jeśli ma się pieniądze.

Hey, I'm breathing!
Hey, I'm bleeding!
Hey, I'm screaming!

Scum of the earth!
Come on!

Hey, I'm breathing!
Hey, I'm bleeding!
Hey, I'm screaming!

Scum of the earth!
Come on!


Zatrzymali się na światłach… znowu. Mad Twatter stukał nerwowo o kierownicę, podobnie jak krople deszczu stukały o szybę. Nie był to wielki deszcz, dało się do niego przyzwyczaić. Nagle diler zaczął się wiercić, sięgając chudą ręką do kieszeni spodni. Wyjął stamtąd mały telefon, który wibrował i świecił się na niebiesko. Otworzył klapkę i zaczął mówić. Na tylnim siedzeniu Sam podkuliła nogi, nie nawiązując żadnej konwersacji z innymi. Ale słuchała.
- Kotku, nie martw się, tata wie co robić! To całkiem normalne że nie masz śliny w ustach! Po prostu pij dużo wody, a wszystko będzie fajnie! Możesz puścić muzykę i trochę potanować, ok? Po prostu pij dużo wody! I następnym razem nie ruszaj towaru tatusia! Pa, misiu muszę kończyć! – Diler zamknął klapkę i schował telefon, uśmiechając się do wampirów.
- Ach, te dzieci… - Westchnął z rozbawieniem. W tej samej chwili światło zmieniło się z czerwonego na zielone. Niestety, gdy korek samochodów się już przecisnął i przyszła wyczekana pora „Cipkowozu”, światło z powrotem zmieniło się na czerwone.

Yeah!
Wake up dead
Bleeding bed
A world that doesn't exist
Yeah!

Heaven waits
With the gates
Rusting in the mist
Yeah!


- Co warto wiedzieć o Londynie? – Zaczął konwersację Greed, dłubiąc sobie przy tym w nosie. Tak żeby każdy widział.
- Cóż, mógłbym wam opowiadać o miejscach do zwiedzania, albo zabytkach… - Odpowiedział mu człowieczek szczerząc zęby, lecz gdy spotkał spojrzenie wampira w lusterku, zrozumiał że raczej nie ma ochoty na żarty.
- W mieście działają trzy duże gangi. Jeśli chcecie przetrwać i mieć jakieś wpływy, będziecie musieli przystać do jednego z nich. Możecie też dołączyć do, eee, „waszych”. Jeśli chodzi o te gangi, to Żylety już poznaliście. To oni trzęsą całym Southwark, mają też wpływy w Soho. Drugim gangiem są Alfonsi, ale dziwne rzeczy się o nich słyszy. Mój mistrz kiedyś kazał mi się trzymać od nich z daleka, więc wiem tylko to co inni. Czyli oprócz gówna, to że kontrolują cały stręczycielski biznes w Londynie. – Diler przerwał na chwilę, zapatrując się na uliczną kłótnię jakiejś cizi ze swoim facetem. Nie minęło parę chwil a babka oberwała z sierpa prosto w twarz. Przechodzący obok ludzie pokręcili we wstydzie głowami, a stojąca dalej grupka chłopaków wybuchła śmiechem. Twatter tylko zasyczał w niesmaku nad nieczystością ciosu.
- Trzecią grupą… nie, to złe słowo. Widzicie, trzeci gang nie jest tak naprawdę gangiem, tylko zwyczajną społecznością ludzi, którzy dbają o interesy swoje i swoich sąsiadów. Działają w dzielnicy Soho, gdzie toczą nieustanną wojnę z Żyletami. Znam kilku z nich, a poza tym… To główne źródło moich dochodów. Mówią na nich Tubylcy.

Hey, I'm breathing!
Hey, I'm bleeding!
Hey, I'm screaming!

Scum of the earth!
Come on!

Hey, I'm breathing!
Hey, I'm bleeding!
Hey, I'm screaming!

Scum of the earth!
Come on!

Go!


- …w mieście można kupić każdego, jeśli ma się dość kasy. I reputację, bo nie biorą od byle kogo. Najtrudniej jest przekupić szaraczków, ale grube ryby są łase nawet na śmieszne sumy. Kiedyś musiałem posmarować komendantowi, żeby przymknął oko na moją wycieczkę do szkoły. Cóż, czasem klienci przychodzą do ciebie, czasem ty musisz pójść do nich. – Mad Twatter opowiadał o nocnym życiu Londynu. Większość tego gówna w ogóle was nie interesowała, ale czasami udało mu się powiedzieć coś sensownego. Już bardziej zajmująca była piosenka lecąca w radiu.
- Jesteśmy już prawie na miejscu. – Odezwał się po paru sekundach ghul, wskazując na skromną aptekę, ściśniętą między dwoma wielkimi kamienicami.
- Mogę prosić o twoje dolary? Będę za parę minut z funtami. Mój kuzyn was oczekuje, więc i tak mnie tu nie potrzebujecie.
- Bierz, tylko się wreszcie zamknij. – Syknął Jean, wciskając mu w łapę dwa kafle.

Yeah!
Run and kill
Destroy the will
A hero that doesn't exist
Yeah!

Smoking gun
Well I am the one
A bullet hole
In your fist
Yeah!

Hey, I'm breathing!
Hey, I'm bleeding!
Hey, I'm screaming!

Scum of the earth!
Come on!

Hey, I'm breathing!
Hey, I'm bleeding!
Hey, I'm screaming!

Scum of the earth!
Come on!


Gdy postawili swoje stopy na chodniku, usłyszeli za sobą agresywny ryk motoru. Odwrócili się, spoglądając na postać która właśnie zaparkowała obok. Zdjęła kask i zeszła ze ścigacza, ukazując wszystkim ich ukochaną gąbkę, Vixen.
- Powiedzcie Twatterowi żeby kupił coś, co mniej się rzuca w oczy. Wypatrzyłam was od razu. – Rzekła Tzimisce, po czym dołączyła do swojej grupki. Raz jeszcze spojrzała się na swojego ścigacza, lekko podenerwowana czy aby nikt się na niego nie połasi. Tak jak ona to zrobiła.

Nie mówiąc wiele, sfora Ripperz weszła do tej przeciętnie wyglądającej apteki. Przeciętnie wyglądającej? Serio, wyglądała ona jak tysiąc innych, z tym swoim czerwonym krzyżem i białą kolorystyką. No i był ten znak węża, który zawsze przerażał Samantę, gdy była małą dziewczynką. Obok stały dwie kamienice, które pewnie niejedno już widziały. Ciemna, stara cegła i brudne, albo zasłonięte okna. Jeśli tego było mało, to wokół nie stały żadne samochody, co było dosyć unikalne w tym mieście. Gdyby mogli, Angole parkowali by w parkach lub pod wodą.

Wnętrze apteki było także dosyć stereotypowe. Ot, duża szyba oddzielająca półki z lekarstwami od małego pomieszczenia w którym stały dwa fotele i przezroczysty stolik. Na tym małym stoliku zawsze leżały jakieś ulotki, reklamujące lekarstwa na kaszel, na katar czy na hemoroidy. Wszystko wyglądało tak jak w tysiącach innych aptek. Szyba, fotele, ulotki.

Z tym wyjątkiem że szyba leżała w kawałkach na podłodze.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Widząc kawałki rozbitej szyby na podłodze, Kapłan podejrzliwie zaczął rozglądać się wokół siebie. W pomieszczeniu nie było nikogo poza sforą. Co więcej, wszystkie półki były w stanie nienaruszonym, a od strony zaplecza dochodził dziwny odgłos: jakby uderzanie o metal.
Na wszelki wypadek Jean zamknął aptekę od środka. Póki co nikt nie będzie się tu kręcić, a Twatter, jeśli wróci za chwilę, to sobie cierpliwie poczeka. Jednak bardziej prawdopodobne jest, że diler zna jakieś tylne wejście, skoro to interes jego krewnego.
Lasombra dał znak sforze, by byli ostrożni i uważni. Nakazał Greedowi zostać przy drzwiach wejściowych, natomiast sam skierował się w stronę zaplecza. Mordercze panie, Vix i Sam, towarzyszyły mu w charakterze zarówno obstawy, jak i elitarnych sił szybkiego reagowania.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Zapomniała powiedzieć, iż słuchanie rozkazów było zawsze jej słabą stroną. Nim ktokolwiek zdążył zauważyć, czy zareagować, wampirzyca już się rozpłynęła w mroku i przemknęła szybko do przodu.
- Czekajcie - szepnęła Jean'owi prosto do ucha.

Zaplecze niewiele się różniło od zwykłego, typowego zaplecza. Ot kilka metalowych szafek, stół, na nim automat do zaparzania kawy i przy stole parę przewróconych krzeseł. Nawet był tu względny porządek, w końcu apteka. I tylko to nieprzyjemne stukanie, które dochodziło z jednej z szafek, doprowadzało już Sam do szału. Oczy kobiety zabłyszczały i nagle dla dwójki pozostawionej z tyłu zrobiło się bardzo cicho, dla niej także. Wręcz nieprzyjemnie. Rozejrzała się dookoła, ale wydawało się, iż nie ma tu nikogo, kto mógłby jej bezpośrednio zagrozić. A ten hałas podsuwał myśl, że zapewne jest ktoś zamknięty w szafce i chciałby już wyjść. Cóż, mogła mu w tym pomóc...

Szybkim szarpnięciem otworzyła drzwiczki, metal zaskrzypiał i zapiszczał nieprzyjemnie, choć nie było tego w ogóle słychać. W środku znalazła zakneblowanego i pobitego mężczyznę... czy niemal zmasakrowanego. Od razu jej uwagę przykuł jego strój, aptekarza, oraz długie czarne dredy. I patrzył się wprost na nią, czego bardzo nie lubiła. Chciała zakończyć działanie Śmiertelnej Ciszy, nie była jej już potrzebna. Zmarszczyła lekko brwi, oczy wampirzycy rozbłysły na chwilę i nagle znowu dało się słyszeć niespokojny oddech i pojękiwania aptekarza. Niezbyt delikatnie wyjęła mu knebel z ust.

Aptekarz wypluł trochę swojej krwi z ust, po czym półświadomie wypadł z szafki. Chwilę leżał tuż pod nogami wampirzycy, aż w końcu zdołał usiąść.
- Jesteś z policji? Zresztą, nieważne... Patrz, co te sku-skurwie - zaczął kasłać jęcząc przez chwilę - skurwysyny tu zrobiły! - zawołał łapiąc się za brzuch, a jego twarz wykrzywił grymas bólu.
- Podprowadzili wszystkie moje rzeczy...

Sam miała nieciekawy wyraz twarzy, ale na szczęście nie mógł tego zobaczyć pod jej kapturem. I dobrze. Tak jak siedział, sprowadziła go na podłogę i przydepnęła ciężkim butem. Chwilę przyciskała mężczyznę, aż jego stawy i kości zachrzęściły nieprzyjemnie. Dopiero wtedy puściła, a on szybko i z drażniącym uszy świstem zachłysnął się powietrzem.
- Twoje rzeczy - przemówiła cicho kucając obok niego - mnie gówno interesują. Pytanie, gdzie nasza przesyłka?
Spojrzała mu głęboko w oczy i na chwilę mignęła mężczyźnie jej twarz oraz chłodne źrenice. Wzrok wampirzycy obiecywał, że jeśli nie odpowie na pytanie szybko i zwięźle, to będzie tego bardzo, i długo, żałował. Nie wykonała jednak żadnego ruchu, kucała przy nim i spoglądała w tej swój przerażający sposób.
Cóż, nie lubiła swego głosu, rzadko go używała do zastraszania. Dlatego przez lata wyćwiczyła sobie inny sposób na wydobywanie informacji. Pozwoliła, by on sam mógł sobie wyobrazić, jaki los go spotka, jeśli nie będzie współpracował. Grzecznie czekała.

- Czysto! - zawołała do Jean'a i Vixen nie odrywając wzroku od aptekarza.
Gdy wampiry podchodziły, ona nawet nie drgnęła. Przyczaiła się niczym kot obserwujący swą zdobycz i czekający na najmniejszy ruch, by się rzucić i rozerwać na strzępy.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Mężczyzna nie silił się by odgarnąć dredy ze swojej twarzy. W jego spojrzeniu Samanta bezbłędnie wyczytała zrozumienie sytuacji, w jakiej jego bezwartościowy tyłek właśnie się znalazł. Cóż, jak mawiają Anglicy… Sink or swim.
- To wy… Wy jesteście tymi kozakami z wybrzeża? – Zaczął mówić, z trudem wydobywając z siebie głos pod presją Assamitki. Napotkał jedynie potwierdzający uśmiech Jeana.
- Więc, muszę wam, kurwa… Mój boże, co to!? Mam rozpruty brzuch!? O kurwa! Błagam, musisz zobaczyć i mi powiedzieć, ja zaraz odpłynę! – Aptekarz zaczął jęczeć w bólu, ukazując wszystkim zakrwawiony strój. Vixen podeszła do niego, odsuwając na bok swojego Kapłana. Położyła delikatnie rękę na ranie, po czym spojrzała łagodnie mężczyźnie w oczy. Jej rysy były teraz tak subtelne, jak tej elfki w głośnym filmie Jacksona. Uosobienie dobra, prawdziwe piękno ciała i duszy. Dotykała zakrwawionej części ciała aptekarza, a on nie mógł oderwać od niej wzroku.

- Kotku… Jeśli nie chcesz żeby w twoim brzuszku zalęgło się coś nieprzyjemnego, to radzę ci się uspokoić i gadać co tu zaszło. – Odpowiedziała Veronica najsłodszym tonem, na jaki tylko była w stanie się zdobyć. Aptekarza wydał z siebie coś na kształt bulgoczenia, po czym przełknął ślinę i zaczął wypluwać z siebie słowa jak z kałasza.
- Żylety przyszły tutaj ściągnąć haracz. Niestety interes nie szedł ostatnio dobrze… Podobno, ech, podobno ktoś inny „sprzedaje” w okolicy. Nie miałem czym zapłacić, więc te lachociągi zagroziły że wezmą wszystko co ma wartość. Oczywiście się nie zgodziłem – wtedy rozbili szybę i zabrali z szafek cały towar. Ci popierdoleńcy zaatakowali mnie, wsadzili w japę jakąś starą skarpetę a potem zamknęli mnie w tej cholernej szafce! – Aptekarz zakrył swoją twarz rękoma. Na jego legitymacji, która przyczepiona była na wysokości piersi, Vixen odczytała imię: Phil.
- I wszystko szlag trafił! Mają moją kasę, mają mój towar, jestem skończony! Nie wiem nawet czy dam radę się wylizać! Co ja powiem w szpitalu!? Jak ja to wytłumaczę szefowi!? Przecież ja pójdę siedzieć! – Phil ścisnął w swoich dłoniach własne dredy, a jęknięcie wydobyło się z jego ust. Jean-Baptiste pokręcił głową w zrezygnowaniu. I znowu zostali wyprowadzeni w pole. Wyglądało na to, że trzeba będzie złożyć Żyletom niezapowiedzianą wizytę. Co do człowieka zaś, to mógł okazać się przydatny, choć jego niekompetencja budziła pewną odrazę.

Nagle na zaplecze przybiegł Greed. Na jego twarzy, po raz pierwszy tej nocy gościł uśmiech.
- Ferajna! Jeden z tych sukinkotów z Ministry of Sound właśnie lezie chodnikiem. Zupełnie sam... – Ostatnie zdanie wampir wysyczał, oblizując swoje kły.
- To jak? Proponuję uwiązać frajera za kostki pod sufitem i spijać powoli jego krew. Byłaby świetna odmiana po tych pieprzonych szczurach. Aha, jeszcze –
- Ja rezerwuję tortury. – Syknął mu Jean, szczerząc białe kły w złośliwym uśmieszku. Greed mruknął tylko coś pod nosem, ale nie odpowiedział.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Z jednej strony rozsadzała ją wściekłość, że znów coś nie idzie po ich myśli, z drugiej... chętnie odwiedzi tych kolesi. Wiedziała, gdzie mają kryjówkę, tylko pytanie, czy tam właśnie składają wszystkie łupy? I czy poszli tam od razu.
- Greed, proszę, zaproś pana - powiedziała cicho.
Wampir spojrzał się na szefa, ale nie widziała, czy Jean dał mu jakiś znak czy nie. Choć zapewne Kapłan kiwnął głową przyzwalająco, gdyż Brujah wyszedł na ulicę i w mało delikatny sposób dostarczył im przerażoną, wyrywającą się przesyłkę...

- Mogę? - spytała Sam. - Wyrwę to z niego...

Chyba każdy się domyślił, jak bardzo wampirzyca jest niezadowolona z powodu dalszego braku broni i po lekkim wzruszeniu ramionami Żyletka został oddany w jej ręce. Łapiąc go za chabety przeniosła go w róg zaplecza, zaciągnęła kaptur i oznajmiła chłodnym głosem:
- Mów na tyle głośno, żebym nie musiała im powtarzać. Zacznij krzyczeć, to pożałujesz...
- Czego ode mnie chcesz, suko? Nic ci kurwa nie powiem! - oburzył się.

Przez dłuższą chwilę do reszty sfory dochodziły odgłosy tłuczonego śmiertelnika, który w końcu po wypluciu kilku zębów osunął się lekko po ścianie i przysiadł na podłodze. Wampirzyca była cholernie szybka, jej ciosy zdawały się dwoić w oczach, ale przestała, nim stracił przytomność. Ukucnęła przed nim, tyłem do reszty i zdjęła kaptur.

- JEZU! - zapiszczał.
Sam spodziewała się takiej reakcji, uśmiechnęła się lekko i jej nieco usta popękały. Ujęła mężczyznę za twarz i mocno ścisnęła w policzkach, aż przymknął oczy z bólu, a krew popłynęła mu strumieniem z ust.
- Rzeczy... z apteki... gdzie są? - spytała powoli i wyraźnie.
Choć odwracał wzrok i starał się także jakoś głowę odwrócić, Assamitka cały czas zmuszała go, by na nią patrzył. Przerażenie i obrzydzenie w jego oczach bawiły ją, sprawiały wręcz chorą satysfakcję. Miała ochotę męczyć go tak przez dłuższy czas, ale noc nie trwała wiecznie, a oni mieli ważniejsze sprawy na głowie.

Nie odpowiedział jej od razu, za co spotkała go błyskawiczna i bolesna kara. Wampiry dostrzegły szybki ruch, kiedy złapała jego dłoń i z przykrym dla ucha chrupnięciem zacisnęła w pięści. Nie zdążył krzyknąć, szybko zatkała mu usta dłonią i zagłuszyła jego jęki. Gdy puściła, przerażony Żyletka spoglądał na uniesioną do pozycji oczu, swoją nienaturalnie powykrzywianą dłoń. Powyłamywała mu palce ze stawów i rzeczywiście, nie wyglądało to ciekawie...
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

- Sacré bleux! - westchnął Jean, kiedy Phil-dredziarz skończył swoją ponurą opowieść. O ile wcześniej obecność "Żylet" co najwyżej wampirowi zwisała, odchodząc wobec innych obowiązków na dalszy plan, o tyle w tej chwili sprawa ta nabierała innego znaczenia. Kradzież ekwipunku, ICH ekwipunku oznaczała de facto wyrok śmierci dla nadgorliwych kretynów.
Nikt nie może bezkarnie zadzierać z Czarną Ręką. Nikt żywy.

Chmurne rozmyślania Jeana ożywił komunikat Greeda o nadchodzącym nieszczęśniku. Nim Lasombra zdążył zdecydować, Sam nakazała "spluwie" przyprowadzić ofiarę do środka. Kapłan syknął niezadowolony. To jeszcze nie niesubordynacja, ale niebezpieczne przekraczanie kompetencji. Teraz nie ma na to czasu, ale obiecał sobie nie tolerować takich zachowań u Sam w przyszłości.
W szczególności u niej. Z racji swego pochodzenia i tajemniczej osobowości wymagała szczególnych środków. Jean-Baptiste nie mógł pozwolić na jakąkolwiek dezorganizację sfory. Nie tego oczekiwali przełożeni.

Lasombra beznamiętnie obserwował zabiegi żądnej krwi Assamitki. Była w swoim żywiole - to pewne. Jednakże jej rozbudzona pasja wymagała...

- Dość! - Jean krzyknął donośnie, aż szklane pojemniki z lekarstwami zatrzęsły się od jego głosu. Podszedł do torturowanej ofiary i ramieniem odsunął zabójczynię. - Bardziej przyda nam się żywy. - Odparł, nie patrząc w stronę Samanty.
Chwycił wijącego się z bólu śmiertelnika za podbródek i spojrzał mu zimno prosto w przerażone oczy.
- Opowiesz, gdzie twoi kumple składują łupy. Dokładnie i ze szczegółami. CHCESZ mi o tym opowiedzieć. PRAGNIESZ to z siebie wyrzucić. - Kapłan mówił wolno i wyraźnie. I do bólu przekonująco.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Chłopak cały się trząsł. Z jego ust ciekła ślina, a w połowie przymrużonymi oczyma wędrował po całym pomieszczeniu. Sam się zbliżyła, a człowieczek zajęczał przerażony. Dosłownie parę sekund później, mocny smród moczu wypełnił pomieszczenie. Dla takich właśnie chwil się nie-żyje.
- Och kurwa, błagam… błagam… błagam, nie więcej, nie…
Żylasta łapa Greeda chwyciła chłopaka za gardło, natychmiast dając mu namiastkę rzeczywistości. Nadal ktoś krytykuje brutalność w grach komputerowych?
- Ktoś mi kiedyś powiedział że ludzkie wnętrzności mają długość dwudziestu kilometrów. Może się przekonamy!? – Wysyczał wampir, przybliżając swoją twarz do twarzy Żyletki. Już samo spojrzenie jego drapieżnych oczu sprawiało, że w mokrych gaciach człowieka znalazł się nowy ładunek.
- Mamy dziś imprezę! B-będą tam wszyscy waż… ważniejsi! Błagam, nie, nie krzywdź mnie!
- GDZIE TO JEST!? – Ryknął mu w twarz krwiopijca. A oddech miał równie paskudny co minę.
- Niedaleko cmentarza! To miejsce jest zaznaczone tagiem z nazwą gangu! O mój boże, nie zabijaj mnie! – Człowieczek zaczął się trząść i bełkotać coś pod nosem. Nic już by z niego nie wydobyli… był teraz rośliną. Kurewsko przerażoną rośliną, o ile to możliwe.

Dobrą zabawę przerwał odgłos klaksonu. Jean poderwał się do góry, lecz to Vixen pierwsza wypatrzyła nowoprzybyłego gościa.

Uśmiechając się, Mad Twatter spojrzał się w stronę apteki. Gdy tylko dojrzał rozbitą szybę, ze środka samochodu dało się słyszeć powtarzane z prędkością bolidu formuły słowo na „k”. Wyskoczył z pojazdu, nawet nie trudząc się by zamknąć drzwi i przebiegł na drugą stronę ulicy, o mało nie wpadając pod koła ciężarówki. Wpadł za to z otworzoną japą na zaplecze apteki, nie bardzo wiedząc na czym zatrzymać wzrok. Zbity na kwaśne jabłko kuzyn, porozwalane krzesła, albo facet z połamaną ręką otoczony przez Rippersów. Zrobił krok do przodu –
- Och, och kurwa, co tak śmierdzi!? – I natychmiast się cofnął, zatykając sobie nos i ręką odganiając smród.
- Czy on się właśnie zesrał!? O mój… co żeście tu narobili!? Kurwa! Czy on nie jest Żyletą!? – Mad Twatter zaczął panikować i krzyczeć jak mała dziewczynka. Trochę jaj, w końcu to tylko trochę krwi. No, i kału.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

- Divinement - zaśmiał się Kapłan, a w jego oczach zabłysł złowieszczy blask. Gang trzęsący całą okolicą będzie miał swój spęd dzisiejszego wieczora. Cudownie, wprost cudownie. Taka okazja może się prędko nie powtórzyć, zatem warto skorzystać. Zemsta, wyeliminowanie silnego przeciwnika, zdobycie wpływów - potencjalnych korzyści może być wiele.
- Zatem za moment wyruszamy - Jean-Baptiste podjął decyzję co do ataku na siedzibę "Żylet".
- A pana proszę o zamknięcie jadaczki - warknął na Twattera, który samą swoją obecnością działał Kapłanowi na nerwy.
Następnie zwrócił się do sfory.
- Sam zna miejsce ich kryjówki, więc nas tam zaprowadzi. Nie jesteśmy uzbrojeni, ale to przecież w niczym nie przeszkadza, prawda? - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Podejrzewam, że całe tamtejsze towarzystwo będzie zdrowo narąbane i przećpane, co powinno ułatwić nam "zabawę". Plan jest następujący: Vixen w swojej ponętnej postaci uda się na miejsce spotkania, prosto do kryjówki. Kiedy znajdzie się już w środku i oceni szanse ataku, ja zadbam o to, by w pomieszczeniu zaległa kompletna ciemność, a Sam wywoła zupełną ciszę. Wtedy Vero przybierze bojową formę i da upust swoim morderczym żądzom. Pozostali będą eliminować tych, którym uda się przeżyć atak potwora. Kompletna cisza zapewni...hmmm...dyskrecję, by nie zwracać uwagi psów.

Kiedy skończył mówić, zwrócił się do Twattera.
- Ty pojedziesz z nami. Zapewnisz szybki transport. A, nie zapomniałeś o czymś? - Jean-Baptiste wyciągnął wymownie otwartą dłoń w stronę dilera.

-Szefie! A co z nim? - zapytał Greed, wskazując na zasrańca.
Jean podszedł do śmiertelnika i pochylił się nad nim z niemałym obrzydzeniem.
-Gardzę takimi jak ty - warknął do "Żylety". - Ale spełniłeś swoje zadanie wzorowo. Dlatego w nagrodę pozwalam ci - obnażył kły - odejść.
Po tych słowach wpił się w szyję ofiary i pociągnął kilka łyków ciepłej, pachnącej przerażeniem krwi. Zaspokoiwszy częściowo pragnienie rzucił ciało śmiertelnika pod nogi członków sfory.
- Bon apetit, amis. Korzystajcie, bo czas nam wyruszać.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Zablokowany