[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Post autor: Vibe »

Broch

- Ravandil i Ninerl... – rzucił Diego. – ...wyjechali na spotkanie Konradowi, Galavandrelowi i Ludovicowi – powiedział głośno, po czym szepnął do Wernera. - Możemy zamienić słówko? Na zewnątrz - rzucił.

Opuścili wieżę, znajdując się wśród uwiązanych pod nią koni, w upalnym słońcu walczących o dostęp do wypełnionego wodą wiadra.

- Ravandil pojechał zabić nowicjusza – rzekł książę ocierając pot z czoła. – Z mojego rozkazu przyznam. Pomyślałem, lepiej, żeby ten list zaginął. Ale chyba się pośpieszyłem, szlag. Wygląda na to, że rzeczywiście nie będziemy musieli zabijać Katrosa. Śmierć akolity, jeśli wyjdzie na jaw, może sprawę skomplikować. Zwiadowca wyruszył z Ninerl blisko pół godziny temu. Po nim chyba ja jestem tu najlepszym jeźdźcem. Spróbuję go dogonić. Przekaż Zinhy. Jeśli mi się nie uda, cóż, dla dobra sprawy niech to zostanie między nami.

Dosiadł swego wierzchowca, zdobytego pod Wodogrzmotami, smukłego, białego achajczyka. Po chwili pomknął mijając wioskę. Oficjalna wersja brzmiała, że wyjechał na spotkanie Konradowi, Galowi I Ludovicowi. Zinha, usłyszawszy prawdę od Brocha zaklął, lecz nie mógł nic poradzić. Udał się po chwili rozmawiać z Orbenem. Opatrzonego przez Elissę kapłana położono pod czujną strażą na leżance. Anulka, błękitnousta służąca, przyniosła strawę i wino. Jedliście ze smakiem, zwłaszcza smażone placki z serem były wyborne. Wasze wierzchowce zaprowadzono do stajni we wsi. Za oknem zapadł zmierzch i mrok izby rozjaśniła naftowa lampa i świece. Po niecałych dwóch godzinach powrócił Diego wraz z Ninerl, Konradem, Julią i Ludoviciem.Prowadzili konie pociągowe i muły, lecz nie mieli wozu. Z przejęciem opowiadali o wielkim pająku jaki zaatakował ich po drodze oraz grupie hobgoblinów jaką pokonali. Opowiedzieli też o śmierci Galavandrela i dalszej podróży Ravandila.


Ninerl, Ravandil, Konrad

Zareagowaliście niemal natychmiast rzucając się każdy w inną stronę, zupełnie dezorientując przez chwilę hobgobliny. Wyglądaliście jak zgrane trio które doskonale wie co ma robić na polu bitwy i swój plan z konsekwencją wprowadzaliście w życie. Istotnie, wszystkie walki które do tej pory stoczyliście wyrobiły w was pełne zaufanie do towarzysza broni walczącego obok, poza tym staliście się niesamowicie zgrani. Pierwszy z napastników skoczył na swym wilkorze wprost ku dobywającemu miecza akolity. Konrad przykucnął i wystawił swój runiczny miecz wprost na cel przeszywając na wylot wilkora i trafiając w brzuch dosiadającego go gobosa. Nim akolita Sigmara zdążył wydobyć zakrwawione ostrze z trzewi zwierzęcia, Ninerl zdjęła z łuku kolejnego szarżującego adwersarza. I kolejnego. Ravandil zabił kolejnych dwóch i wyglądało na to, że walka została zakończona. Wódz gobosów, wyraźnie niepocieszony podniósł jedynie zielone łapsko do góry po czym klepnął w boki swego wilkora znikając po chwili za wzgórzem. Ravandil postanowił nie czekać i ruszył w ślad za pomocnikiem solkanity, podczas gdy Ninerl została z Konradem, Julią, Miaulin i Ludoviciem. Nie minął nawet kwadrans, gdy nadjechał Diego na swym zwinnym koniku. Zdziwionemu zdaliście relację, co się tutaj wydarzyło, a następnie książę postanowił iż wrócicie wszyscy do wioski. Niepocieszany faktem iż nie udało mu się spotkać z Ravandilem ruszył wraz z wami w drogę powrotną.

Ninerl, Konrad

Do wsi dotarliście już po zmroku. Była położona na sporej polanie, w samym środku puszczy. Jar, trafniej zwany też Bezpowrotem, wydawał się faktycznie dobrą kryjówką. Wokół szumiały na wietrze sady i winnice. Dalej, na małym pagórku wznosiła się kamienna wieża, wyraźnie nieukończona. Bydło i owce muczeniem i beczeniem wypełniały nocną ciszę. Od północy otaczał osadę kamienisty strumień, z południa głęboka może do pasa połączona z nim fosa. Za fosą wznosił się wysoki na dwa metry murek, od strony strumienia wsi broniła palisada. Wjechaliście przez bramę w murze przejeżdżając wcześniej po kamiennym mostku. Z ust nielicznych gawędzących na głównym placu przy studni mieszkańców doszedł waszych uszu akcent averlandzki. Oba księżyce świeciły jasno. Widzieliście teraz, że wieś była duża, zadbana, liczyła ponad dwadzieścia gospodarstw. Po prawej wznosił się gmach świątyni zwieńczonej charakterystycznym młotem Sigmara. Część domostw była murowana. Jedno z nich, przy placu, było zawalone. W ziemi ziała szczelina. Zaś stojąca po drugiej stronie placu stodoła była częściowo spalona. Ninerl wyjaśniła Konradowi, że były to ślady magicznej walki między Orbenem a kapłanem Solkana. Wśród rozmawiających mieszkańców rozpoznaliście starszego mężczyznę, który palił fajkę na werandzie Ostatniego Zajazdu w Imperium, w dniu waszego przyjazdu do Lloin.

- Jestem Strabon – uchylił kapelusza – przyjaciel Orbena. Przy jego wieży nie ma stajni, umieszczę u siebie i sąsiadów wasze muły i konie.

Odprowadzani spojrzeniami wieśniaków pieszo przekroczyliście tym razem bramę w palisadzie i chybotliwy mostek nad strumieniem. Mijając po lewej krzewy tytoniu a po prawej sad jabłoni, ruszyliście ku stojącej sto metrów za wioską na pagórku wieży Owalna budowla była najwyraźniej nieukończona – kamienne mury doprowadzono tylko do drugiej kondygnacji. Trzecie, zwieńczone spadzistym dachem i w przeciwieństwie do niższych wyposażone w duże okna piętro było drewniane Wieżę porastał bluszcz, pnący się na całą wysokość. Sto metrów za budowlą ciągnął się już jak okiem sięgnąć las.
Do grubych, dębowych drzwi na pierwszym piętrze prowadziły spiralne schody. Otworzyła je dziewczyna skłaniając się dwornie księciu – w świetle wiszącej w przedsionku lampy dojrzeliście jej błękitne wargi, zdradzające przeżuwaczkę korzenia omamów. Ciekawskim wzrokiem chętnej siedemnastolatki zmierzyła wchodzącego do środka Konrada.

- Anulko – przedstawił ją Diego – przynieś gościom strawy i wina.

Samo pomieszczenie było jadalnią i kuchnią, znajdował się tu piec, resztę podłogi zajmował stół z ławą. Izba była duża lecz cała wasza drużyna wypełniała ją tłumnie. Trafiliście na koniec wieczerzy. Mrok izby rozjaśniała naftowa lampa i świece. Okna były tylko dwa - wysoko umieszczone strzelnice. Pod jedną z nich stała zresztą kusza. Teraz grube kamienne mury wypełniły powitania. Na pytające spojrzenia niektórych Diego pokiwał przecząco głową i wzruszył ramionami po czym szepnął coś do Wernera.

Na leżance pod ścianą leżał ranny mężczyzna. Po jego stroju Konrad poznał kim był. Łysy, trzydziestoparoletni, miał identyczne białe szaty jak chłopak na rozdrożu, ale splamione krwią i okrywające go tylko do pasa. Miał przewiązaną bandażem ranę piersi - najpewniej po głębokim cięciu. Pilnowali go Broch. Opowiadając o swej przygodzie i wysłuchując innych, spożyliście ze smakiem posiłek. Diego zaś udał się na górę do czarodzieja.

Samego Orbena Szalonego akolita poznał kwadrans później, gdy zaprosił was wszystkich na piętro. Był człekiem po czterdziestce, średniego wzrostu i szczupłym lecz dobrze zbudowanym. Przyprószone lekko siwizną, szpakowate włosy dodawałyby mu powagi gdyby nie pewien szczegół. Przystojną męską twarzy wykrzywiał dziwny grymas, który sprawiał wrażenie jakby się szyderczo uśmiechał – temu z pewnością musiał zawdzięczać przydomek. Lewe ramię czarodzieja pokrywał opatrunek – zapewne świeża pamiątka po walce z kapłanem. Był wyraźnie spięty, co nie mogło dziwić w przypadku człowieka, którego przed dwiema godzinami chciano spalić na stosie.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Post autor: Vibe »

WSZYSCY (oprócz Ravandila)

- Cieszę się, że żyjesz Ludovic. – Orben serdecznie uścisnął uczonego sługę i było widać, że ci dwaj są dobrymi przyjaciółmi.

Czarodziej zszedł do was z Zinhą i Diegiem jakąś godzinę po zmroku. Zatrzymał się na schodach spoglądając na nowoprzybyłych. Przywitał się z Konradem. Na Julii zatrzymał wzrok na dłużej, coś musiało go w jej widoku uderzyć i nie był to siniak na skroni.
- Znasz ją? – zapytał Diego.
- Nie wydaje mi się – odrzekł po chwili mag. – Lecz wyczuwam od niej coś niepokojącego. Ty też, prawda Katrosie?

Kapłan Pana Zemsty zbudzony przybyciem reszty kompanii skierował wzrok na żonę Konrada. Nie odpowiedział. Spojrzał na trzymany przez siedzą obok na łóżku Ninerl sztylet. Julia nie odezwała się również. Odwzajemniała spojrzenie czarodzieja.

- Ty jesteś jej mężem? – spytał Orben obejmującego Julię Konrada. – Przypuszczam, że będziemy musieli pomówić. Przyjdzie czas i na to. Obawiam się, że nie dam rady przenocować tu wszystkich, część z was ugości we wsi mój przyjaciel Strabon. Lecz najpierw chcę pomówić z wszystkimi. Mój książę i tenże dzielny rycerz – skinął na Zinhę – opowiedzieli mi jak was poznali i historię waszej podróży. Jeśli Diego wam ufa, ja również. Zapraszam was wszystkich na górę, weźcie ławę i krzesła. Wszystkich, czyli ciebie także Katrosie. Może przekonasz się do mnie i Diega.

***

Orben Szalony sypiał z pająkami. Może nie dosłownie, ale prawie. Izba na piętrze była bowiem sypialnią, łoże stało przy kominku, przy nim zaś balia. Stolik i dwa krzesła, fotel, parę skrzyń i mały regał z książkami składały się na resztę konwencjonalnego umeblowania. Poza nimi zaś, w rogu pomieszczenia, na szafkach i stojakach mieszkały pająki. Większe w klatkach, mniejsze w szklanych akwariach. Największy, błękitny olbrzym był rozmiarów ludzkiej dłoni. Spały na pajęczynach, wśród części gdy weszliście zapanowało poruszenie. Konrad na ich widok wzdrygnął się a Julia i Miaulin pisnęły.

- Anulko, zakryj klatki – polecił mag służącej. Dziewczyna postawiła na stoliku dzban z winem i nakryła klatki płachtami materiału. – Nie zwracajcie uwagi na moje maskotki. Pełno ich w tych lasach, jak słyszałem część z was miała już okazję je spotkać. Większość jest niegroźna, tylko największe nie sprowokowane potrafią atakować ludzi. Posiadają nawet coś w rodzaju szczątkowej inteligencji, gobliny używają ich jako wierzchowców. Ale dość o tym. Anulko, zostaw nas. Idź zdrzemnąć się na dół. A wy posadźcie naszego jeńca tam. O tak, tyłem.

Kapłana ulokowano plecami do czarodzieja pod czujną strażą Zinhy. Wypełniliście szczelnie izbę zasiadając kręgiem na skrzyniach, krzesłach, zaścielonym łożu i ławie. Rozwiesiliście więcej lamp i pochodni. Orben Szalony zasiadł w fotelu. Milczał długo a złośliwy grymas zdawał się wykrzywiać skrytą w cieniu połowę jego twarzy.

- Historia, którą wam muszę opowiedzieć – rzekł - abyście pojęli sprawę w jaką was wplątano, zaczyna się blisko dwadzieścia lat temu. Przedstawienie jej ze szczegółami zajęłoby dni, postaram się zatem streścić. Od czego by zacząć...chyba nie wszyscy z was znają te ziemie, więc rzeknę o nich dwa słowa. W Księstwach Granicznych (tu się tak mówi tylko na Molachię i leżące za nią księstewka awanturników) Chaos zawsze postrzegano jako coś groźnego lecz odległego. Nigdy nie doświadczyliśmy jego inwazji, to zielonoskórzy byli problemem. Mutanci, owszem, rodzili się zawsze, lecz z tego co wiem dużo mniej niż na północy. W miastach nad Czarną Zatoką działa tak wiele przeróżnych kościołów i sekt, że wyznawcom Chaosu, zwłaszcza Slaanesha i Tzeentcha, łatwo się zakamuflować. Nie ma tu inkwizycji ulrykańskiej i sigmaryckiej. Kulty Chaosu działały więc, niektóre niemal otwarcie. Od czasu do czasu jakiś rozbijano, głównie siłami kleryków Solkana – wzrok czarodzieja spoczął na łysinie odwróconego tyłem kapłana - i sigmaryckich kolonistów z północy, lecz prawo było w tej materii nader opieszałe. Tu zaczyna się nasza opowieść, siedemnaście lat temu. Wielu magów w Księstwach po raz pierwszy zaobserwowało wówczas wzmożoną aktywność Wiatrów Magii Chaosu. Być może też to zauważyłaś, w końcu już od kilku lat masz do czynienia z magią - zwrócił się do Elissy. - Zarówno dziś jak i wtedy nie bardzo jednak wiedziano co z tym faktem robić, nie mamy na Wiatry Magii wszak żadnego wpływu. Nie łączono go też ze wzmożoną działalnością sekt i kultów Chaosu. Zmieniło się to, gdy grupka magów weszła w konflikt z jedną z sekt w Havnorze. Był to zatarg osobisty, ale przerodził się w małą wojnę. Niejako przy jej okazji wyszły na jaw rozmiary sieci sekt Chaosu oplątującej Księstwa. Wielu uciekających przed prześladowaniami kultystów z Imperium znalazło tu bezpieczną przystań. Zainspirowało to grupkę magów do założenia bractwa mającego tropić i likwidować kulty bóstw Chaosu. Pierwszym przywódcą został Tales Otazis, wicemistrz gildii magów w Havnorze. Od jego rodzinnej miejscowości, na spotkaniu w której zostało zawiązane sprzysiężenie, wzięło ono nazwę Bractwa Aroi. Wśród pozostałych założycieli byli Magrivius Ank Neires, sławny Liktor Serefin z Achos, Gunter van de Velde – przybysz z północy, oraz mój mistrz i ojciec, Durszan zwany Czarnym, który dwa lata później został nadwornym magiem Molachii a niedługo potem wprowadził mnie w szeregi bractwa. W ciągu dekady prawie oczyściliśmy główne miasta z kultów i sekt Chaosu. Studiowaliśmy zakazaną wiedzę, by skuteczniej walczyć z posługującymi się mroczną magią wrogami. Większość z nas, w tym ja, posiadła sztukę pętania i odsyłania demonów.

Mag zamyślił się nad wspomnieniami. Przesuwał po stole świecę wpatrując się w kształty tworzone przez skapujący wosk.

- Siedem lat temu rozbiliśmy nową i silną grupę wyznawców Tzeentcha - powiedział - poszukującą czegoś intensywnie w Księstwach. W trakcie walki z nimi zginął Otazis. Przywództwo po nim objął stary już Serefin. Trop zaprowadził nas do Molachii, do gór Smoczego Grzbietu. Tam, w miejscu zwanym Delke, Magrivius odnalazł kompleks starożytnych wykutych w skale świątyń, które początkowo wziął za krasnoludzkie, lecz które okazały się być wzorowanym na rzemiośle Khazadów dziełem rąk ludzkich. Na podstawie inskrypcji datowano je na dwieście lub trzysta lat przed Sigmarem. Już to samo w sobie było wielkim odkryciem. Według miejscowych legend było to to samo miejsce, w którym Jacob Menezes da Silva, pradziad Diego, pokonał skrzydlatego węża i zdobył panowanie nad Molachią. Serefin, Magrivius i Durszan zajęli się badaniem inskrypcji, jak również ksiąg i zwojów zdobytych na kultystach. Mój ojciec wszak niebawem zmarł, odziedziczyłem po nim posadę na dworze Michela, ojca Diego. Stopniowo bractwo zaczęło się rozsypywać. Przed pięcioma laty zmarł Serefin. Wybrany na jego następcę Magrivius odmówił, twierdząc, że wróg został pokonany i w Księstwach zostały tylko marne niedobitki. Współpracował potem jeszcze z bractwem, uczestnicząc w ważniejszych akcjach, lecz skupił się na swej kompanii handlowej i własnych badaniach. Tak jak mówił, Chaos faktycznie wydawał się pokonany. Ale jakiś rok temu członkowie bractwa, zarówno byli, jak i ci jeszcze aktywni, zaczęli ginąć. W końcu zimy znaleziono martwą mistrzynię bractwa, Eudokię Brannas, uczennicę Otazisa. Teraz nie mam wątpliwości, że za tym wszystkim stoi Magrivius. Jego kompania handlowa zbyt szybko urosła w potęgę, musiał wspierać się w jej prowadzeniu siłami magii i demonów. Jak wiecie wykończył większość konkurencji handlującej winem i jedwabiem. Sprzymierzył się też z Achajczykami przeciw dolgańskim i tileańskim kupcom. Zaś niecały rok temu Złociste Oko ujawniło swe prawdziwe oblicze. Magrivius skumał się wtedy z jakąś sektą, czczącą Jedynego Boga. Wiem, niezbyt to oryginalne, co drugi wariat twierdzi, że jego bóg jest jedynym. Lecz wracając do tematu, wtedy to Magrivius założył to swoje stowarzyszenie, lożę, klub czy jak to nazwać. Był już wówczas bardzo wpływowym i poważanym człowiekiem, mecenasem sztuki i filantropem, brylował wśród patrycjatu i postępowej szlachty. Podporządkował sobie fikcyjne resztki Bractwa Aroi. Właściwie kto ze starego bractwa nie zginął przyłączył się do Magriviusa. Fakt, że jego psy gończe próbowały dopaść Diega potwierdza moje przypuszczenia o udziale Złocistego Oka w przewrocie w Molachii. Bo co do osadzenia półtora miesiąca później Esterada na tronie Dolganii nie mam wątpliwości. Niestety, o ile znam Magriviusa, nie bawiłby się on w spiski i politykę bez wyższego celu. Mogę się tylko domyślać jakim demonom duszę zaprzedał. Ale w inskrypcjach z Delke, które badał była mowa o pradawnych bogach. Posiadam tylko odpis i tłumaczenie manuskryptu zdobytego na wyznawcach Tzeentcha, który badał i tłumaczył mój ojciec.

Czarodziej wstał z fotela i podszedł do jednej z szafek. Przekręcił kluczyk i wysunęła się miniaturowa szufladka. Orben ujął w dłonie dwa zwoje pergaminu. Położył je obok świecy i usiadł. Zbliżyliście się i dostrzegliście na jednym pokraczne znaczki, które przypominały Krissie używany w większości Księstw Granicznych alfabet achajski.

Ιωάννης αφήνω νύχτα έσομαι μαζί εσείς μνήσθητί μου


Na drugim widniały podobne, lecz nieco inne. Ninerl rozpoznała w nich współcześnie używane pismo. Mag wziął do rąk pierwszy pergamin.

- To język staroachajski, dla współczesnych prawie nie do zrozumienia – powiedział. - Niestety, nie tak stary jak bym pragnął. To kopia sporządzona przez piętnastowiecznego morejskiego historyka. Oryginał zaginął. Ach! Relacja z pierwszej ręki o wydarzeniach, które miały miejsce mniej więcej trzysta lat przed Sigmarem. „Rok tysiąc dwieście pierwszy od odejścia elfów”, tak brzmi datacja – wyrecytował Orben nie patrząc na manuskrypt. Dalej przeczytał: - „Trzydziestego marca wielka armia zebrała się pod Tezoi. Dwadzieścia tysięcy dzielnych mężów z Tesalii, Myrmidene, Achos, Crotone, Argalis i dziesiątek mniejszych miast. Dzicy górale z gór Lakocji. Towarzyszy nam siedmiu Wiedzących, kultywujących sztukę przekazaną nam przed odejściem przez elfów”. To zarazem najstarsza znana wzmianka o zrzeszeniu ludzkich magów – rzekł podekscytowany do Elissy. – I wreszcie: „Na czele tesalskiej jazdy on sam, młody bóg wojny, kochanek Myrmydii, Iskander.”

Czarodziej odłożył pergamin.

- Mógł zostać bogiem jak Sigmar – rzekł. – Kto wie, może zamiast niego. Nie tylko wypędził wespół z krasnoludami z nad Czarnej Zatoki zielonoskórych ale pokonał nieumarłych następców Nagasha i oswobodził z ich władzy ziemie daleko na południu, pradawny Kemet. To tam plądrujący starożytny grobowiec żołnierze odkryli skarby, które przekazano Iskandrowi. Wśród nich był czarny diament nazwany tu „petr mavros” czyli „ciemny kamień”. Iskander nosił go na szyi. Według kronikarza to on go opętał. Iskander mimo strudzenia żołnierzy podbijał z coraz większym okrucieństwem coraz to nowe krainy. Na wieść o buncie w Tezoi w Achai wrócił nad Czarną Zatokę i zrównał miasto z ziemią. W ostatnim roku życia zaczął węszyć spiski, przeprowadzać czystki wśród swoich podwładnych. W końcu z obawy o własne życie otruli go. Jego ciało spoczęło w mauzoleum w Havnorze, klejnot zaś, nie mogąc go zniszczyć, ukryto jak najgłębiej. Na blisko dwa tysiąclecia słuch o nim zaginął. Spoczywał zagrzebany w górach Smoczego Grzbietu. Aż do najazdu Arabów osiem wieków temu. W jakiś sposób odkryli to miejsce. Musieli z pomocą magii spętać strażnika, tego samego, którego zwyciężył pradziad Diega. Arabska kronika, do której na prośbę Magriviusa dotarł mój ojciec podczas opisu inwazji na północ wspomina o „skrzydlatym wężu, któremu skradziono klejnot wielkiej mocy”. Może to ten klejnot sprowadził obłęd na sułtana Neheda Szalonego. Ostatnia wiadomość o nim brzmi tak, że następca Neheda oddał go kapłanom.
Magrivius lub ktoś ze Złocistego Oka najprawdopodobniej ma klejnot. Nie wiem do czego chce go użyć. Nie wiem jaka jest jego moc. Z pewnością jego natura jest chaotyczna. Wiadomo, że czyni z nosiciela okrutnika i szaleńca. I to, że nie łatwo będzie się dowiedzieć. Esterad, brat Diega, jest kukiełką Magriviusa. A teraz został królem Dolganii. Przeciwni mu baronowie dopiero zbierają wojska, a jeśli w końcu zbiorą wynik wojny jest niepewny. Pewnie dojdzie do oblężenia Havnoru. Margrabia Akendorfu jeszcze nie opowiedział się po żadnej stronie, lecz jeśli tak zrobi, możliwe że będziemy i na tych ziemiach poszukiwani przez prawo. Nie mamy szans na otwartą walkę. Krótko mówiąc Diego i wszyscy wiążący z nim losy, wdepnęliśmy w niezłe gówno.



Ravandil:

Po walce ruszyłeś w dalszą podróż. Po chwili w tyle został pożar i parskające muły. Do rozstaju dróg dotarłeś o zmierzchu. Twój wierny wierzchowiec dawał z siebie ile mógł, lecz był tylko zwierzęciem. Nie chcąc pokonywać reszty drogi pieszo musiałeś różnicować tempo. Przeszukałeś dokładnie całą okolicę. Nowicjusza na miejscu nie było. Pozostały ślady, które umiejętnie odczytywałeś. Ale trakt biegnący wzdłuż rzeki Czaszek był uczęszczanym szlakiem handlowym. Akolita nosił wysokie buty, nie widziałeś jednak ich podeszew, a takie obuwie nosiła w zimie większość tutejszych podróżnych. Na śniegu, w miejscu gdzie stał chłopak, nie zachował się ich odcisk. Pozostawały więc dwa kierunki: północ i południe. Na szczęście, z opowieści Ludovica i własnej podróży przez Księstwa, świtało ci w głowie, że rzeka Trebica i klasztor, o którym mówił kapłan, leżą na południowym zachodzie. Wybrałeś więc ten kierunek. Trakt zbliżył się do rzeki i w moczarach za nią topiło się zachodzące słońce. Po niecałych pięciu milach natknąłeś się na osadę. Mała wieś, na oko kilkanaście gospodarstw. Jedyna brama w otaczającej ją skromnej palisadzie była wciąż otwarta. Podparty na włóczni strażnik patrzył podejrzliwie. Kilkoro innych mieszkańców też zerkało ciekawie. Centralnym punktem wsi był dwór ze stajnią. W otwartych oknach, podobnie jak w kilku innych domach, paliły się lampy. Sądząc po zapachach szykowano wieczerzę. Napoiłeś spragnionego konia przy studni. Strażnik z włócznią zbliżył się nieśmiało.

- Pragniecie zostać na noc, panie? – zapytał w reikspielu, upewniając się czy rozumiesz. – Zamykam już bramę. Goblinów z rok nie widzielim, ale przed miesiącem przeszli lasami granicę i na Jar, znaczy Bezpowrót napadli, ale ich czarownik tamtejszy popalił. Hobgobliny za to się kręcą, niedobrze nocować pod gołym niebem. Nie mamy zajazdu, ale nasz władyka ma dom dla gości. Podejmuje dziś chłopaczynę, akolitę Pana Zemsty, co wczorej z mistrzem swym tu nocował. Mieli na czarownika iść, tego z Jaru właśnie, ale cosik im chyba nie poszło.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Post autor: Ravandil »

Ravandil

To... było niesamowite. Różne do tej pory toczyli walki, ale ta była wyjątkowa. Ravandil i towarzysze zerwali się z miejsca nagle, ale zadziwiająco skoordynowanie, co najwyraźniej zaskoczyło gobosy. I do tego byli szybcy jak cholera. Czas wokół elfa jakby zwolnił. Każdy cios, każde cięcie, każdy strzał były precyzyjne do granic możliwości. Efekt? Po kilku sekundach potyczka była skończona - część goblinów została wybita, a ich dowódca salwował się ucieczką. To była jedyna rozsądna rzecz, jaką mógł w tej chwili zrobić.

Ravandil nie mógł dłużej czekać. I tak po drodze stracił mnóstwo czasu, diabli wiedzą, gdzie teraz może być pomocnik solkanity. Dlatego elf wskoczył szybkim susem na konia i popędził za nim, posyłając jeszcze porozumiewawcze spojrzenie towarzyszom. Po paru minutach za sobą miał szalejący ogień, a przed sobą równinę. Pędził ile mógł, ale Farnoth w końcu się zmęczył, w końcu nie mógł oczekiwać niewyobrażalnych wyczynów. Dlatego, chcąc nie chcąc, musiał zwolnić. A to oznaczało, że szanse na ujęcie chłopaka były coraz mniejsze. Ale ciągle były.

Ravandil przeszukał okolicę, ale niczego konkretnego nie znalazł. Wszędzie było co prawda pełno śladów, ale ciężko było trzymać się jednego tropu. Nie miał niestety psiego węchu, a bardzo by się przydał w tym wypadku. Jedynym sensownych tropem, jaki miał, by klasztor... I wydał mu się całkiem prawdopodobny.

Natrafił w końcu na osadę. Dla Farnotha to błogosławieństwo, wreszcie mógł odpocząć i napoić. I tak zrobił tego dnia bardzo wiele... A pora była już bliska wieczerzy, więc i Ravandil poczuł się w końcu głodny... Ludzie w osadzie nie przywitali go z wrogością. Byli ciekawi, ale nie okazywali niczego podejrzanego... W końcu odezwał się strażnik dzierżący włócznię.

-Chętnie, dobry człowieku- odpowiedział, ukłoniwszy się delikatnie. -Przyda mi się trochę odpoczynku... Prowadź do swojego pana- powiedział i ruszył za strażnikiem -Strasznie się te gobliny panoszą tutaj, mnie też się naprzykrzały... Mówisz, panie, że gościcie tu akolitę? Dobrze się składa, bo musicie coś wiedzieć... Trzymajcie chłopaka na oku, nie pozwólcie mu odjechać. Nie wydaje się wam dziwne, że przyjechał sam, bez swojego mistrza?- elf zawiesił głos, nadając swojej wypowiedzi nieco dramatyzmu. Nic tak nie pobudza ludzkiej wyobraźni, jak niepewność... A nie mógł wprost powiedzieć, po co mu chłopak, a z drugiej strony nie chciał wymyślać abstrakcyjnej bajki. Zabijać akolity też nie chciał... Zrobi to tylko wtedy, gdy zawiodą dyplomatyczne środki...
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Walka skończyła się zadziwiająco szybko. Pozostały hobgoblin szybko uciekł, czym zdziwił Ninerl. Owszem, zwykłe gobliny były tchórzliwe, ale na przykład orki biły się do ostatniego. Na szczęście nikt nie został draśnięty.
Ravandil podbiegł do konia, by ruszyć za chłopakiem.
-Tuin, uważaj na siebie, wracaj szybko-poprosiła, gdy ściągał wodze. Odsunęła się na bok, gdy koń ruszył z kopyta.
Za chwilę znikł jej z oczu.
Ninerl podeszła do Konrada. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że niemal trzęsie się ze zdenerwowania. Śmierć Galavandrela wstrząsnęła nią- młody Asrai miał przed sobą jeszcze tyle lat życia.
-Konardzie, trzeba... trzeba pogrzebać Galavandrela- na chwilę głos jej uwiązł w gardle.

Za moment nadjechał Diego. Był wyraźnie niepocieszony, że nie zdążył porozmawiać z Ravandilem.
Vadath pojawił się tuż po nim. Był wyraźnie ucieszony z nieobecności żywych wilków.
W końcu dotarli do wsi. Człowiek palący fajkę, którego Ninerl kojarzyła skądś wcześniej, przedstawił się imieniem Strabon. Odwzajemniła powitanie, przedstawiając się również.
W drzwiach wieży powitała ich jakaś młoda ludzka kobieta. Popatrzyła na Konrada, a Ninerl miała ochotę się roześmiać.
Wkrótce pojawiło się jedzenie i napitki. Ninerl przez ściśnięte gardło, ledwie przeszło parę kęsów strawy.
Potem weszli wyżej, by wysłuchać czarodzieja. Jak widać Ludovic i Orben byli dobrymi znajomymi.
Słowa czarodzieja, gdy spojrzał na Julię, zaniepokoiły Ninerl. Tym bardziej, że mag zwrócił się też do kapłana.
Dziewczyna co prawda trzymała nóż na wierzchu, ale na pewno nie zamierzała go użyć. Po namyśle, schowała go do pochwy.
-Pomogę ci.-zwróciła się do kapłana-Wesprzyj się na mnie. I tak nie powinieneś chodzić-mruknęła do siebie.

Pająki zdziwiły Ninerl. Były wszędzie. Nie żeby się ich bała, ale zrobiło się jej nieswojo.Usiadła i wpatrzyła się w maga, z napięciem czekając na jego słowa. Słuchała uważnie. Gdy doszedł do imienia Magrivius, uniosła brwi. Kultyści czegoś szukali.... To brzmiało niepokojąco, a wzmianka nasuwała wnioski, że Magrivius to odnalazł.
Potem Orben wyjął jakiś zwój i mówił dalej, cytując fragmenty tekstu. Na słowa o odejściu elfów, Ninerl cicho parsknęła.
-Dwieście lat po upadku Tor Alessi...-zamruczała do siebie. Panowanie Caradryela. Piąty Król Feniks.
Dalsze słowa zdumiały ją jeszcze bardziej. Nie przypominała sobie, by Asurowie uczyli ludzi sekretów magii, z wyjątkiem ostatnich czasów.
-Jesteś pewien? Mój lud pilnie strzegł swoich sekretów. Wątpię, by zniżył się do nauki nieokrzesanych barbarzyńców, jakimi wtedy byli ludzie. Chyba, że... Może ci, którzy odmówili powrotu...- powiedziała,zamyślając się na chwilę.
Dalsze słowa nie napawały nadzieją. Klejnot... Ninerl powiązała słowa Elissy, sny, ostatnie wydarzenie i zrobiło się jej słabo. Myślała dalej i dławiło ją w gardle ze strachu. Nagash... relikt z czasów Nagasha. Magrivius ma go.
Głos jej się trząsł, gdy zadawała pytanie:
-Czy...czy ten artefakt... ma...ma moc, by cofnąć wyroki śmierci? Lub spętać duszę?- dziewczyna była biała jak marmurowa figurka. Tamta... mężczyzna, część rzeczy się wyjaśniła. Czuła, że dygocze. Zatęskniła rozpaczliwie za ciepłem i spokojem Ravandila. "Tuin, gdzie jesteś...wróć, proszę..." pomyślała, powstrzymując łzy. Zalała ją fala niepokoju-czemu tyle mu to zajmuje? Już powinien wrócić...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Post autor: Vibe »

Kompania

Świece migotały rzucając niespokojne cienie na komnatę. Diego przysłuchiwał się kolejnym głosom.

- Pozwólcie – rzekł w końcu patrząc znacząco na Solkanitę - że szczegółową naradę odbędziemy bez zbędnych świadków.
- Katrosie? – podchwycił Orben.
- Słucham cię cały czas czarowniku – odrzekł odwrócony plecami kapłan.
- Skoro już jesteś moim jeńcem, mogę spytać jak tu trafiłeś?
- Dostałem anonim. Ktoś życzliwy podzielił się ze mną swymi przypuszczeniami co do miejsca gdzie się ukrywasz.
- Znaczy ktoś życzliwy chciał mnie wykończyć twoimi rękami.
- Możliwe.
- Zatem – rzekł czarodziej – czy po wysłuchaniu tego wszystkiego postąpisz jak ustaliliśmy?
- Dałem słowo.
- Mimo to nie pojedziesz z nami. Primo, jako ranny opóźniałbyś podróż. Secundo, spotkałem się już ze stwierdzeniami z ust podobnych tobie, że słowo dane heretykowi (a heretykami mianujecie innych wedle własnego uznania) lub czarownikowi jest nieważne. Gelwasie, odprowadź naszego jeńca do wioski, do domu Strabona. Tam będzie się kurował, a gdy odzyska siły ruszy do swego klasztoru, by przekazać co tu usłyszał.

Rycerz wziął jeńca pod ramię i wyprowadził z sali. Diego odprowadziwszy ich wzrokiem spojrzał na czarodzieja.

- Zatem jedziesz z nami Orbenie?
- Moja kryjówka nie jest już bezpieczna.
- Dla nas też nie, poniosło mnie dziś nieco. Wyruszymy jutro, jeśli pożar lasu nam nie przeszkodzi – książę zwrócił się do wszystkich. - Kupimy wóz i sprzedamy towary w Akendorfie. To największe miasto w tej okolicy, trzy dni drogi na południowy zachód. Następnie, może będziemy musieli się rozdzielić. Ja z Zinhą i Ludoviciem nie mamy czego szukać w Havnorze. Jeśli nas ktoś rozpozna to po nas. Udamy się na zachód do baronów buntujących się przeciw memu bratu. Za złoto jakie mamy zaciągniemy wojsko. Zaś co do was...chciałbym byście pojechali do Havnoru i szpiegowali tam dla mnie. Oraz wybadali co knuje Magrivius i spróbowali pokrzyżować mu plany. Nie licząc mego prawa do księstwa Molachii, jestem w obecnej chwili pierwszym po moim bracie kandydatem do tronu królestwa Dolganii. Wiem, to dzielenie skóry na niedźwiedziu, lecz jeśli wygramy będę w stanie się odwdzięczyć. I nie mówię o sztabce złota, lecz o urzędach i majątkach, dzięki którym będziecie ustawieni do końca życia. Jeśli zechcecie podjąć ryzyko. Verena mi świadkiem, że dotrzymuję słowa.


Ninerl

- Ten artefakt ma wielką moc, ale czy potrafi spętać duszę? Tego nie jestem w stanie powiedzieć... - odparł mag.
W głowie kotłowało ci się wiele myśli, potrzebowałaś zaczerpnąć świeżego powietrza. Kiedy byłaś już we wsi dogonił cię Zinha.
- Wszystko w porządku? – zapytał. Kiedy przytaknęłaś nieprzekonany wyjął z torby bukłak. – Nie chce mi się spać – powiedział. – Mam wino. Napijesz się ze mną?
Usiedliście wpatrując się w las na skraju osady. Trunek ogrzewał. Czerwone krople skapywały po wąsach rycerza.
- Miej ufność w bogów – rzekł cicho. – Ktoś kiedyś mi tak powiedział. Mądry człowiek, kapłan Myrmydii. Opowiadał o bitwach, niemożliwych do wygrania, które wygrano dzięki wierze w zwycięstwo. Wierze i czynom. Bogowie czasem nagradzają tych, którzy mają odwagę, dokonują rzeczy wielkich. W końcu pozbędziesz się swojego przekleństwa. – urwał, nie wiedząc co dalej powiedzieć. Nieco speszony spojrzał na ciebie w świetle księżyców.


Wern

- Havnor – szepnęła Elissa. Leżeliście w łożu w wieży Orbena. Oczy dziewczyny patrzyły na ciebie w mroku.
- Co?
- Ta nazwa. Gdy Diego o niej mówił...jakbym ją słyszała. We śnie...nie słyszałam, nie słyszę co ludzie mówią, ci co mi się śnią. Ale wiem, że z tym miejscem związane jest moje przeznaczenie...


Konrad

Gdy wszyscy udali się na spoczynek zostałeś sam z siedzącą na krześle Julią i czarodziejem. W Orbenie było coś niepokojącego, chociaż prawdę mówiąc coś niepokojącego było w chyba każdym magu. Zresztą nie miałeś wyboru.

- Zatem herr Konrad – spojrzał na ciebie Orben – Opowiedz mi wszystko.

Mierzyłeś go wzrokiem, zastanawiając się czy mu zaufać. Aż wreszcie zacząłeś mówić. Opowiadałeś długo, ściszonym głosem, choć nikt nie mógł was usłyszeć. Kiedy skończyłeś czarodziej otworzył stojący pod ścianą kufer. Przekręcił w nim coś i z boku wysunęła się spora szuflada, choć dałbyś głowę, że żadna nie miała prawa się tam zmieścić.

- Znajomy iluzjonista zrobił to dla mnie – wyjaśnił mag. Wyjął z szuflady zeszyt i dwie księgi. Jedna nosiła złowieszczy tytuł Compendium Daemonae. Tytułu drugiej nie byłeś w stanie przeczytać. Była napisana w języku przypominającym litery elfickie. Orben położył księgi na stole i wertował chwilę pierwszą z nich przy świetle świecy. Przyglądałeś się niespokojnie zapisanym starannym pismem stronicom i przedstawiającym stwory z piekła rodem ilustracjom.

- Który z nich nawiedził twoją ukochaną? Rozpoznajesz któregoś? - mag przerwacał stronice, a twoim oczom ukazywały się coraz gorsze potwory.


Ravandil

Zapukałeś do drzwi dworu. Po chwili otworzyła ci stara służąca spoglądając na ciebie wielkimi oczami.
- Assif, przepraszam, powiedziano mi, że pan tego domu prowadzi dom dla gości.
Zawołała swego pana i po chwili witał cię dość młody, rudowłosy szlachcic.
- Massa'a al kher. Gismund von Toyg – przedstawił się zapraszając cię do środka. – Każę słudze zająć się koniem. – Gdy wszedłeś przez sień do izby dodał: – Zwykle elfi wojownicy rzadko zapuszczają się tak daleko na północ.
- Zwykle. – odrzekłeś szorstko kłaniając się – Dobry wieczór. Podróżuję do klasztoru.
- Do klasztoru? Może Solkanitów nad Trebicą?
- Tego właśnie – odparłeś, bowiem nie znałeś żadnego innego klasztoru na tych ziemiach. Zasiadłeś na wskazanym miejscu. Była to duża izba, z długim dębowym stołem. Na ścianach wisiały myśliwskie trofea. Z sąsiadującej z nią kuchni dobiegały przyjemne zapachy.
- To ciekawe – rzekł gospodarz. - Goszczę dziś nowicjusza Solkana, który właśnie tam zmierza.
- Jeśli zechce, z przyjemnością udam się z nim we wspólną podróż.
- Ma pan szczęście, że nie jest kupcem – powiedział rycerz i dodał gdy spojrzałeś ciekawie – od kupców bowiem biorę pieniądz za gościnę. Zaś od ciekawych podróżnych i szlachetnie urodzonych żądam jedynie opowieści. Zje pan ze mną wieczerzę?– uśmiechnął się.
- Z miłą chęcią – odparłeś. Prawdę mówiąc miałeś odmówić, ale żołądek burcząc zdecydował inaczej. Na obiad zjadłeś dziś jedynie suchara i kawałek suszonego mięsa.

Niebawem służąca podała posiłek. Przysiadło się też dwóch małych synów gospodarza. Na pytanie, dlaczego zmierzasz do klasztoru Solkanitów, odrzekłeś, że prowadzi cię tam trop w poszukiwaniu skradzionego świętego klejnotu. Ku uciesze brzdąców i żądnego wiedzy ojca opowiedziałeś legendę elficką, której jeszcze nie znali. W końcu, po krótkiej rozmowie o koniach, oznajmiłeś że z chęcią porozmawiasz jeszcze z rycerzem rano, bo jesteś zmęczony i pragniesz już udać się na spoczynek. Niosąc pochodnię osobiście zaprowadził cię do domu dla gości. Był to podłużny, parterowy budynek z trzema wejściami, stojący obok dworu, naprzeciw stajni, przy ośnieżonym sadzie. Gospodarz zaprowadził cię do środkowych drzwi.
- Dostaniesz panie izbę na cztery osoby – oznajmił - ale sam dla siebie. Najmniejszą i najlepszą izbę oddałem już akolicie, nie chcę go budzić. Dobrej nocy mości przyjacielu.

***

Zabicie nowicjusza tej nocy nie było by trudne. Wystarczyło poczekać, aż cała wieś zaśnie, następnie zapukać do jego drzwi i kiedy otworzy wbić mu sztylet w gardło wpychając chłopaka do środka. Następnie zabrać list i wyjść. Z ucieczką, przy odrobinie szczęścia, też nie powinno być problemu. Obezwładnienie jednego strażnika i otwarcie bramy nie było niczym z czym nie mógłbyś sobie nie poradzić. Z tym, że wówczas będziesz oczywistym sprawcą. Bycie poszukiwanym przez prawo na tych ziemiach mogło być kłopotliwe, zarówno dla ciebie jak i reszty drużyny. Bezpieczniejsze było by zabicie akolity gdzieś na trakcie i wrzucenie jego zwłok do rzeki. Tyle, że wtedy czekała cię konfrontacja z nim przy śniadaniu. Z pewnością pamiętał cię z rozwidlenia dróg. Należało wymyślić jakąś przekonującą historyjkę, która by uśpiła jego czujność.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Post autor: Serge »

Broch

Gdy oddech śpiącej obok Elissy uspokoił się już i wyrównał, olbrzym zdumiewająco zwinnie jak na swoją posturę wysunął się z łoża. Zakładając spodnie, chwytając białą koszulę, futro i pas z mieczem wymknął się z izby, którą wynajął dla nich obojga od jednego z licznych chętnych na zarobienie paru groszy miejscowych.

Od zebrania w wieży maga nie odezwał się do nikogo poza Lodową Czarodziejką i Diegiem ani słowem, starając się trzymać na uboczu. Miał wiele do przemyślenia, a im więcej mijało czasu, im częściej przypominały mu się słowa Orbena, tym większy odczuwał niepokój, porównywalny tylko z kilkoma sekundami poprzedzającymi szarżę wroga na własną formację - te kilka sekund, które decydowały o losie bitwy, magiczne momenty, które nawet najtwardszych żołnierzy zdolne były złamać - choćby dziesiątki razy wcześniej zawsze zdolni byli utrzymać pozycję.

Ruszył przed siebie, sam nie wiedząc, czy szuka spokoju i oddalenia od ludzkich osiedli, czy może jakiegoś agresywnego przybłędy na którym mógłby wyładować gniew i zapomnieć na chwilę o dławiącym uczuciu niepokoju. Na przemian przed oczami stawały mu krwawe wizje, boleśnie kłujące serce obrazy ukochanej, fragmenty odbytej trochę wcześniej rozmowy z Diegiem, czy ekstatyczne jęki Elissy, trochę później, w najętej izbie - wszystko to mieszało się, kręciło jak szalona, rozpędzona do granic absurdu karuzela, nie pozwalając zebrać myśli ani podjąć żadnej sensownej decyzji.
„Może to wszystko rzecz tego parszywego mrozu, Wern. Ale co ty pieprzysz, przecież już dawno przywykłeś...”

Dotarł wreszcie na skraj zabudowań, gdzie bez trudu, niewiele myśląc, sforsował fosę i murek otaczający osadę. Kiedy znalazł się dalej, w ciemnej, głuchej puszczy, dziwny niepokój zaczął odchodzić. Najemnik usiadł pod wielkim drzewem, przypominającym trochę znane dobrze dęby, opierając czoło o chropowatą, zimną korę. Odetchnął głęboko, wsłuchując się w odgłosy lasu, głęboko wdychając mroźne, nocne powietrze.

- A więc chcecie odjechać?
- Dotarliśmy do Księstw, książę. Misję swoją uważam za zakończoną. Jak mówiłem wcześniej, ja i moja kompania mamy swoje sprawy.
- Miałeś je cały czas.
- Teraz mogą okazać się sprzeczne z twoimi.

- Rozumiem. Jednak... zastanów się jeszcze. Wiem, że chcesz ruszać do Havnoru, a ja właśnie tam także potrzebuję swoich ludzi. Czemu nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu, najemniku?
- Wiem, którą pieczeń wybiorę, kiedy wybór będzie konieczny. I nie wiem, czy da się upiec dwie.
- Werner. Ja wiem, po co jechałeś do Księstw, każdy kto nie jest głupim i głuchym ślepcem wie. Zawrzyjmy układ. Służ mi tak długo, jak dasz radę. Zapłatę zaś dostaniesz już po wszystkim. Żadnych, naturalnie, zaliczek. Obaj będziemy mieli jasną sytuację i nie będą wiązały cię tak okowy reputacji, danych słów, czy kontraktów.
- Dobrze... w takim razie pojedziemy do Havnoru. Jutro ruszam i chcę, abyśmy oficjalnie rozstali się na dobre. Nie mam też zamiaru odpowiadać przed Solkanem za czyny Ravandila, tobie zaś radzę znaleźć dobre usprawiedliwienie. Żadnych zaliczek... to dobry układ, zgoda. Teraz jednak rozliczmy dotychczasową drogę, mości książę. Przygotowałem mały spis...


Świecący na niebie wielki księżyc odbił swoje promienie na wyszczerzonych w uśmiechu zębach mężczyzny opartego o wielkie drzewo.
„Niepokój, magia, spiski czy mrozy... Pies to wszystko jebał. Jesteś do kroćset przede wszystkim najemnikiem, ty wielki skurwysynu!”
Po puszczy rozległ się donośny, tubalny śmiech, powodując spory popłoch wśród okolicznej fauny. Werner odetchnął raz jeszcze i tylko przez jeden moment poczuł znacznie większy chłód, gdy przed oczami stanęła mu twarz umierającej czarodziejki, szepczącej coś do niego w niezrozumiałym języku. Wizja pierzchnęła jednak szybko, a wielki mężczyzna ruszył dalej w puszczę tonącą w białym blasku. Zatrzymał się nieco dalej, przy pomocy dzierżonego w prawicy miecza kalecząc zwalony obok pień sporego drzewa.

- Magrivius? Czy jak ci tam... - ostrze ze świstem przecięło powietrze, po czym odrąbało kawał drewna. Drzewo musiało paść niedawno, bo ramię i nogę olbrzyma spryskał ciemny, lepki sok, jakby żywica. - Tak właśnie. Havnor. Ty i ja.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Słowa maga nie pocieszyły jej zupełnie. Zresztą, czego ona chciała, to tylko człowiek.
Do Havnoru i tak obiecała, że pojedzie, chociażby ze względu na siostrę. No i resztę towarzyszy...
Szła powoli, zatopiona w myślach. Dogonił ją Zinha.
Ninerl bez słowa przyjęła bukłak i pociągnęła łyk, krzywiąc się niemiłosiernie.
Usiadła na kamieniu.
- Bogów? Mój lud ma nieco inne pojęcie bogów. Dla Asura każdy bóg to część jego ducha. I dopiero z tych milionów cząstek składa się bóstwo, toteż modląc się do boga, tak naprawdę pokładamy wiarę w siebie i innych.- powiedziała zamyślonym tonem- Niepokoi mnie ten artefakt. Nagash, kto by pomyślał...- Ninerl zadrżała na samo brzmienie tego imienia- Ale mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni... w ten czy inny sposób...-dodała ponuro.
Dziewczyna uśmiechnęła się po chwili.
- W każdym razie, miło, że próbujesz mnie pocieszyć. Wiedz, że doceniam twoją troskę.-powiedziała z powagą.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Post autor: Ravandil »

Ravandil

Elf został powitany dosyć miło. Gospodarz był wyjątkowo (jak na standardy, do których Ravandil się przyzwyczaił) gościnny, więc elf mógł w końcu odpocząć. Porozmawiał z gospodarzem, a potem sprzedał jego synkom jakąś starą legendę, oczywiście nieco ubarwioną. Przynajmniej faktycznie uwierzą, że jest jakimś niegroźnym wędrowcem, a to zwiadowcy było na rękę.

***

Trzeba było się zdecydować. Zapadła noc i elf miał w końcu pole do działania. Zabić akolitę teraz, czy dopiero na szlaku? każde rozwiązanie miało swoje wady i zalety. Ravandil podjął decyzję. Nie będzie ryzykował poszukiwania przez prawo. Będzie tylko musiał wymyślić coś, żeby akolita go nie podejrzewał, bo że go pozna, to było niemal pewne. Ale elf miał pewien pomysł. Powie rano akolicie, że Orben został pokonany, a kapłan Solkana w swojej wspaniałomyślności pozwolił reszcie oddalić się, a Ravandil, zmęczony tym wszystkim, pragnie znaleźć ukojenie w klasztorze. Może się uda... Przecież Ravandil nie ma chyba wypisane na czole "zabójca", prawda?

Przepraszam za zwłokę, ale ostatnio miałem nawał zajęć - a to matury, a to sprawy redakcyjne TRPG, a to sprawy techniczne. Dlatego odpisuję, jak dostanę ochrzan ;) Po 27 maja wracam do życia.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Zablokowany