[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Widok zmęczonego Henry'ego, któremu Ravnos zawdzięczał tak wiele, wzbudził w Kainicie pewnego rodzaju żal. Rozumiał tego człowieka, jego ból i wątpliwości. Dieterowi było... głupio. Zwyczajnie głupio. Przez jego niepohamowane instynkty życie straciła niewinna osoba, a teraz wszyscy mogą mieć przez to problemy. Nie chciał jej zabić...on nie...ale Bestia...tak...
Przeprosił Jugsona i zapewnił, że nie będzie więcej rozlewu niewinnej krwi w "Niebie".

Na dole usiadł przy jednym ze stolików, mając na oku blondyna z notatkami.
Kiedy do klubu wrócił Erwan ... i Malkav, Dieter poprosił Tremera na stronę i wypytał o szczegóły spotkania z Aleksandrem. Wysłuchawszy opowieści zachmurzył się. Potem przekazał Erwanowi słowa Henry'ego i poprosił go, żeby wydobył od chłopaka w białej kurtce jak najwięcej informacji. I ewentualnie zbił go z tropu.
- I jeszcze jedno... - zająknął się. - Możesz mi wyjaśnić...no wiesz, twoja noga... - na twarzy Dietera zagościł wyraz zakłopotania. Pomimo kilku lat nie-życia pewne rzeczy nadal nie przestaną go zaskakiwać.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel mimo ze nie wykazywał zainteresowania informacjami Henry’ego można by się domyśleć do nasuwa mu sie w tej chwili na myśl.
"Kolejny kłopot i do tego z błachego powodu... nie potrafiłeś sie przystopować Dieter. A teraz siedzimy po uszy w....."
Spokrewniony położył swą dłoń na ramieniu Ravnosa. jak zwykle w takich sytuacjach na twarzy Jacka pojawił się ironiczny uśmiech wyrażający mnie więcej "ale z ciebie idiota".
- Radź sobie sam, ja musze posprzątać- rzekł na odchodne kierując się spowrotem ku wyjściu. Wiedział że musi dokończyć niezałatwioną sprawę z swoim współklanowcem, najlepiej przy pomocy jego codziennego narzędzia pracy, rzeźnickiego noża.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Jack opuścił budynek. Lekki chłód uderzył go, lecz martwe ciało wampira już dawno uodporniło się na takie drobne niedogodności. Rozglądając się wokoło, sprawdzając czy nikt nie patrzy, Gangrel otworzył bagażnik Volva. Głośne skrzypnięcie, towarzyszące szarpnięciu zakłopotało DeCroya. Starając się nie budzić podejrzeń, uznał ten dźwięk za jak najbardziej normalny. W środku bagażnika, złożony niczym torba, leżał olbrzymi mężczyzna. Amarant Kociaka bardzo się na nim odcisnął, bo Jack stwierdził jako że Indianin, bardziej przypomina teraz trupa. Szara skóra, czarne sińce pod oczami, sztywne ciało. Skojarzenie do Frankensteina przemknęło przez umysł wampira, sprawiając że ten zaśmiał się lekko do siebie. Teraz nastała najgorsza cześć… nie czując wielkiego przywiązania do wozu Malka, ani do samego szaleńca, Jack wsadził łapę z nożem do środka. Starając się zasłaniać jak najwięcej mógł drugą ręką, bo ta trzymająca nóż była bardzo zajęta…
‘’Wykrwawiaj się ty sk****ynu!’’
Kierowany przez wściekłość, zamknięty w szalonej pasji, Gangrel ciął mięsień za mięśniem. Gdy natrafił na kości, zaczął je łamać swoimi obydwoma rękoma. W duchu cieszył się, że wampirowi nie zostało wiele krwi, gdyż w innym przypadku, byłby teraz cały w jego esencjach sangwistycznych.
Gdy nóż przeciął ostatnie połączenie głowy z ciałem, gdy wielki łeb Gangrela został odłączony od reszty ciała, Jack poczuł jak ciało Kainity wypala się. Po chwili, w bagażniku starego, rozklekotanego Volvo, znajdowała się duża kupka popiołu. Zadowolony ze swojego ponurego osiągnięcia, Jack zatrzasnął szczątki krwiopijcy wewnątrz, zaś sam otrzepał się lekko i ruszył ku drzwiom klubu.

Gdy wszedł, zauważył że muzyka ustała, zaś niedobitki imprezy rozmawiały z artystami przy scenie. Wampir spojrzał na zegarek. Było za dwadzieścia czwarta. Zmęczony po ciężkiej nocy, usiadł przy barku, kątem oka patrząc jak Erwan od Kociaka odchodzi do Dietera, siedzącego na drugim końcu baru. Nawet stąd widział jak Ravnos łypie na blondasa studiującego notatki. Wampir uśmiechnął się… subtelność, nigdy nie była znakiem towarowym Dietera Stiera.

- Strasznie tu pusto. Jednak słyszałem że to bardzo ruchliwe miejsce. Plotki się myliły?
Gangrel odwrócił się. Normalny człowiek nie zgadłby z początku, że głos zwrócił się do niego. Ten ‘’głos’’ należał do siedzącego obok mężczyzny, którego Jack uprzednio nie zauważył. Człowiek ten, miał ciemne włosy… naprawdę ciemne, jakby ktoś ubarwił je cieniem nocy. Ostre rysy twarzy, wskazywały bardziej na Wschodnio- Europejskie, lub nawet Arabskie pochodzenie. Trudno było to stwierdzić, nawet po akcencie, który nie przypominał DeCroyowi żadnego znanego mu języka. Włosy były pozostawione w nieładzie, długie i bardzie ciemne, zupełnie tak ciemne jak kolor brody mężczyzny. Brody… bardziej zarostu, który w połączeniu z długimi czarnymi włosami, oraz ciemnymi, okrągłymi okularami jegomościa, nadawał mu klasyczny styl, na pograniczu elegancji. Ubrany był w stare dżinsy, oraz marynarkę, pod którą widać było granatową koszulę. Nie wyglądał jakby przykuwał uwagę do swego wyglądu. Wpatrywał się teraz w Jacka, uśmiechając się lekko.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

-Jestem Erwan. - powiedział sucho naukowiec do Kociaka, jednak po chwili trochę się rozchmurzył, gdyż pomimo wszystko Malkavianin był sympatyczny. - Miło mi cię poznać.
Wtedy podszedł Dieter i rozmowa została przerwana. Tremere uważnie wysłuchał towarzysza i wyjaśnił iż to Michael go uzdrowił.
Po rozmowie z Dieterem wampir udał się na moment na górę. Tam odświeżył się i założył nowe ciuchy. Tak przygotowany znów zszedł na dół. Podszedł do Henry'ego i zamienił z nim kilka słów, wyjaśniając iż to tylko dla picu. Następnie ruszył prosto do blondyna.
-Mogę się przysiąść? - spytał tonem miłym, jednakże dającym do zrozumienia że nie lubi odmowy. - Nazywam się Will Scott i jestem detektywem. Badam sprawę zniknięcia pewnej osoby... barman przysłał mnie do pana.
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier


Dieter usiadł kilka stolików dalej od Erwana i blondyna, udając, że pije whisky. Od czasu do czasu zerkał w stronę rozmawiających, obserwując dyplomatyczne poczynania Tremera. Żałował, że nie potrafi czytać z ruchu warg, mniej by się teraz denerwował. Dla rozluźnienia zaczął nucić sobie pod nosem skoczną melodyjkę.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Uśmiechnął się do siebie. Wreszcie ktoś uznał go za godnego towarzysza... Przynajmniej w miarę godnego. Posłyszawszy rozmowę Niemca z... Erwanem? Tak, Erwanem, tak się przedstawił, Kociak usiadł nieopodal, i skupił się na wpatrywaniu się w tył głowy człowieka siedzącego przy barze. Wiedział, że pcha go miłość do tej dziewczyny, która tu umarła. Gniazdo morderców, to niedobrze, pomyślał, starając się odszukać w umyśle śmiertelnika miłość. Jego szaleństwo mogło przygasić to uczucie, sprawić, że wyblaknie i zostanie zapomniane. A gdy miłość do dziewczyny minie, pewnie przestanie się przejmować tym, że zniknęła.
Powoli zaczynały do niego dopływać wyrzuty sumienia. Zastrzelił tego bezbronnego człowieka, tam w klubie. To prawda, on musiał umrzeć, ale dlaczego w ten sposób, czy nie dałoby się go pozbyć w sposób dlań bezbolesny?
Posłuchaj mnie, man
Ty pierdol ten chłam
Nie ma tu dla nas miejsca, i ty nie pchaj się tam

Czasem żałował, że za życia nigdy nie spróbował zioła. I nagle uderzyła go myśl. Uśmiechnął się sam do siebie. Już wiedział co będzie robił następnej nocy. Ale na razie skupiał się na wyciszeniu uczuć śmiertelnika.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Blondyn spojrzał się na Erwana, swoimi dużymi, zatroskanymi oczyma. W ich głębi, wampir mógł dojrzeć desperację… bardzo niedobrze, bo to ona dawała mu najwięcej siły. Na słowa które usłyszał, mrugnął jedynie, jakby w niedowierzaniu. Lecz był tak zaślepiony ową desperacją, oraz tak bardzo pragnął pomocy, że nie zwrócił uwagi na mało przekonujące słowa ‘’Willa Scotta’’.
- Jestem Peter. Czy on… czy wspominał panu o mojej Rebece?
Will skinął głową, zachowując spokojną twarz. Przez długie miesiące studiował psychologię, zaś po śmierci zawsze robił za ‘’tego od gadki’’… zostawiło to jakiś ślad. Peter uśmiechnął się, błysk nadziei zastąpił desperację w jego oku.
- Bosko! Proszę, niech pan pomoże mi ją znaleźć, ona była…
Potok słów wylał się z jego ust. Zdanie nie wiązało się ze zdaniem, tworząc całkiem chaotyczny opis ukochanej osoby. Mężczyzna jąkał się, tracił wątek, oraz wielokrotnie powtarzał te same zdania… a Will słuchał. Tymczasem Erwan, czarnoksiężnik i dyplomata, wglądał przez oczy do umysłu śmiertelnika. Emocje szalały po tamtym miejscu, mieszane z wielkim postanowieniem sukcesu. Było to godne pochwały, lecz człowiek musiał zostać złamany.

Nucąc cicho, Dieter spoglądał się co chwila na swego kompana. Lekkie podniecenie mroziło mu krew w żyłach, czy to ze zmęczenia, czy bardziej rozdrażnienia własną niekompetencją. Lecz nie… przerażały go jego reakcje. Już dawno pogodził się ze swoją naturą, wyrzekając przywiązania do ludzi. A oto gdy próba charakteru nadeszła, on złamał się. Był słaby, gdyż reagował jak reszta bydła. Był świadom filozofii której się trzymał, oraz która pozwalała mu przetrwać noce, lecz oto zaczął w nią wątpić. W głębi duszy czuł, że krew która tak mocno łączyła go z jego krewnymi… zaczęła słabnąc. A może po prostu tracił wiarę? Dopiero teraz, po tylu latach?
… i tylu ofiarach?

Ciepłe uczucie dotarło do martwego serca Kociaka. Przez krótką chwilę, czuł jak barwy świata wyostrzają się, zaś myśli skupiają się wokół nieobecnej istoty. Tak, tamten mężczyzna był zakochany, lecz teraz cierpiał na tęsknotę. Malkavianin widział jego aurę jak na dłoni, potrafił sobie wyobrazić jego emocje… *czuł* jego duszę. Tym bardziej smuciło go, to co planował już za chwilę zrobić.

Will dalej słuchał zawzięcie żalów Petera. Mimo jego przeistoczenia, Jones pozostał bardzo ludzki… na tyle by czuć żal. Lecz oto, ku jego zdziwieniu, młodzieniec kończył swój słowotok… bardziej poprzez niechęć rozmowy, niż zmęczenie. Nie patrząc się na detektywa, człowiek spojrzał na bar, jakby coś sobie uświadomił. Nagle zaśmiał się… w tym śmiechu, w przeciwieństwie do innych które słyszał Erwan, zawarta była nuta irytacji.
- Po co ja się w ogóle przejmuję?
A to niespodzianka. Czyżby Romeo stracił swą pasję?
- Pewnie ta idiotka upiła się, a potem poszła z jakimś fagasem do łóżka!
Walnął pięścią w stół. Był widocznie wkurzony… jego wzrok powędrował do notatek przed nim, lecz unikał wzroku Scotta.
- To koniec. Zerwę z tą pijacką dz**ką! A ty…
Tym razem rozwścieczony wzrok powędrował ku Erwanowi.
- … ty możesz wsadzić sobie swoje dochodzenie! Nie było sprawy!
Z tymi słowami zawołał barmana, zamawiając setkę wódki.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

-Spokojnie, synu. - Erwan przybrał ton i minę dobrego wujka. - Nie utrudniaj śledztwa i uspokój się. Pokaż mi te notatki.
Ton wampira był spokojny i bardzo monotonny, hipnotyzujący. Dla pewności Tremere spojrzał blondynowi w oczy i wzmocnił polecenie Dominacją.
"No dalej... nie możesz oprzeć się Rozkazowi." - ponaglał jakby w myślach.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Uśmiechnął się, przeraźliwie smutno. Z jego oczu na moment odpłynęło szaleństwo, zostawiając tylko smutek, straszny, dogłębny, dojmujący. Ale tylko na moment. Już po chwili umysł znów zalała fala radości, a szaleństwo zajęło należne mu miejsce w oczach Malkava. Wstał i rozejrzał się po klubie. Pomyślał chwilkę, i uznał, że czas zająć się czymś pożytecznym. Podszedł do Ravnosa i spytał:
- Słuchaj, gdzie wy śpicie przez dzień? Chciałbym się zająć dowodem pewnego twierdzenia, a nie chciałbym robić tego tu na sali, rozumiesz. - uśmiechnął się. - Ale, ale, chyba jeszcz ci się nie przedstawiłem, prawda? Jestem Kociak. A na ciebie jak mówią?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Peter spojrzał na kartki leżące przed nim. Gdy brał swój kieliszek od Barry’ego, rzucił niedbale do Willa.
- Możesz sobie je wziąśc. Nie wiem czemu ich jeszcze nie wyrzuciłem…
Westchnął po czym szybkim ruchem ręki opróżnił kieliszeczek… zamawiając za chwilę drugi.

Erwan z uśmiechem na twarzy przysunął swą zdobycz do siebie. Na kilku białych kartkach w linię, każdej lekko pogniecionej (zapewne od dotyku Petera, który zdawał się je dogłębnie studiować). Bazgroły czarnym, niebieskim oraz czerwonym długopisem, przemykały obok małych rysunków i właściwego tekstu. Pierwsza kartka… Jones prychnął, bowiem zawierała ona krótką notkę do artykułu ‘’Jak poznać że chłopak cię zdradza?’’. Druga kartka… nic nie warte śmiecie. Trzecia, tak samo, z wyjątkiem że na tej widniał rysunek mężczyzny, do złudzenia przypominającego Petera. Czwarta wydała się swego rodzaju dziennikiem. Szczególną uwagę Erwana, przykuła jedna część:
‘’Ten wieczór był jakiś dziwny. Kochany dzienniku, nie uwierzysz w to…’
Tremere jakoś *nie mógł* zdobyć się na żal po śmierci dziewczyny.
‘’… siedziałam tam, kończąc artykuł do najnowszego numeru (muszę pamiętać żeby zadzwonić do Sally), a tu nagle wbiega jakiś facet i krzyczy czy znam drogę do Nieba…’’
Czyli jednak nasza dziewczynka wiedziała coś, co mogło się przydać w przyszłości.
‘’…ja odpowiedziałam że tak. Straszny dupek, w dodatku brzydki. Zaczął wrzeszczeć coś o jakimś Aleksandrze, mówiąc że musi odnaleźć niebo. Jestem praktykującą Katoliczką, więc na odchodnym skierowałam go do kościoła. Wiem jestem okrutna, ale…’’
Erwan zadumał się przez chwilę. Widział w tych słowach sens, lecz jeszcze nie mógł połączyć tych wydarzeń. Ach no tak, trzeba przeczytać do końca myśli grafomanki.
‘’ Świeć czarne słońce!
Świeć księżycu czarny!’’

Erwan mrugnął oczami, po czym zaklął głośno. Tekstu już tam nie było.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos, siedząc przy stoliku i wpatrując się w rozmawiających, sam nie wiedząc kiedy zamyślił się. Jego umysł odpłynął w odmęty zadumy. Zazwyczaj pewny siebie, o silnej woli, tym razem Dieter poddał się nastrojowi refleksji.

Co to spowodowało? Nie umiał odnaleźć odpowiedzi w sobie. Był Bestią, potworem łaknącym krwi, który ludzkie, śmieszne zasady miał głęboko w poważaniu. Od zawsze, konkretniej od Przeistoczenia, kierował się egoizmem i chaotycznym, pozbawionym wszelkich zasad osądem. Lecz teraz, po słowach Henry'ego, po masakrze w zapuszczonym klubie, coś go tknęło.

Co to mogło być? Żeglując po wzburzonym oceanie myśli dotarł wreszcie do brzegu... MIŁOŚĆ. To słowo-klucz do zagadki trapiącej Ravnosa. Ten blondyn, naiwny mały człowieczek...a jednak to uczucie go tu przywiodło. Zapewne gotów był poświęcić wiele, by odnaleźć swoją zaginioną miłość.

Opamiętanie przyszło w czas, niczym uderzenie siekierą w plecy. Dieter zaklął pod nosem.
- Jestem Bestią, nocnym łowcą, ludzkie sprawy nie mają dla mnie znaczenia. Jestem ponad nimi! - wyszeptał, prawie jak pięciolatek recytujący wyuczony w przedszkolu wierszyk na dzień mamy.

Przeciągnął się. Bój z myślami wytrącił go z równowagi. Na chwilę odpłynął, tracąc kontakt z rzeczywistością. Rozejrzał się po klubie. Erwan nadal rozmawiał z blondynem, choć rozmowa chyba przybrała inny obrót. Zapewne Tremere wypróbował na człowieczku jedną ze swoich sztuczek.

Nawet nie zauważył kiedy zbliżył się do niego Malkav.
- Dieter - odparł Ravnos, kiedy Kociak przedstawił się. - Normalnie mógłbyś sobie pomarzyć, żeby przekimać na moim podwórku. Ale... chyba jestem ci coś winien, twoja pomoc w walce przydała się na wiele - wyciągnął rękę w kierunku chłopaka i, nie czekając na reakcję Błazna, poklepał go po plecach. - Pierwsze piętro, ostatnie drzwi po prawej. Tu masz klucz. Tylko nie narozrabiaj.

Po tych słowach przeniósł wzrok na Erwana i jego rozmówcę. Widok chłopaka, w zasadzie odartego już z desperacji, zamawiającego jeden kieliszek po drugim zaskoczył Dietera. W dodatku kiedy odstąpił swoje notatki wampirowi, Ravnos niemal zachichotał pod nosem.

"Widzisz człowieczku? Nie możesz równać się z nieumarłym. Czym jest ta twoja miłość, jeśli nie tylko projekcją umysłu? Na jedno moje skinienie stanąłby przed tobą cały tuzin twoich ukochanych, a ty nie zorientowałbyś się nawet, że są jedynie iluzją. Jesteś tylko śmieciem i zawsze nim pozostaniesz" - spuentował, stwierdzając że jego wcześniejsze rozważania były jedynie stratą czasu.

Cóż, chyba już nadszedł czas, aby udać się na spoczynek.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Ciągle uśmiechnięty, niemal w podskokach wszedł na górę, tam gdzie Dieter powiedział że może się przespać, i usiadł na podłodze. Rozejrzał się dookoła, i doszedł do wniosku, że zapomniał o czymś bardzo ważnym. Zszedł na dół i podszedł do barmana.
- Słuchaj stary, gdzie tu jest w pobliżu jakiś całodobowy sklep w którym da się kupić zeszyt? - spytał. Potrzebował teraz papieru i długopisu, czuł bowiem, jak pod jego czaszką rodzi się genialny pomysł na rozwiązanie równania Naviera-Stokesa.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Rozdział III: Bębny Wojny

Noc przebiegała spokojnie. Nic was nie niepokoiło… siedzieliście sobie wygodnie w waszym magazynie, gapiąc przed siebie. W tym nocnym spokoju było coś kojącego. Mimo że ściany się rozpadały, zaś tynk odpadał na waszych oczach, mimo że jedyną rzeczą na którą mogliście zatrzymać wzrok, były brudne mordy waszych kamratów… nie czuliście się zagrożeni. Byliście jak jedna, zgrana paczka. Tam pod ścianą, obok pustej dziury gdzie niegdyś stały drzwi, siedział podparty pod ścianę Joey. Chłopak trzymał w ręce swoją strzelbę, jednocześnie paląc fajka. Luzacki uśmiech promieniował z jego twarzy. Był *liderem* grupy. Gdzieś obok, na rozlatującym się krześle siedział Gruby Tony. ‘’Kieszeń’’ paczki… gdy przychodziło do rozliczeń, on był mózgiem.
Lecz tej nocy -podobnie jak kilku innych- trzymał przy sobie jakiś kawał metalu. Czuł co prawda kop adrenaliny, zaś mocna kawa trzymała go na nogach. Czy to nie dziwne? Grupa uzbrojonych mężczyzn, zajmujących się codziennie kłusownictwem, przesiadujących w jakimś starym magazynie na zadupiu. Ale to był rozkaz. Bynajmniej nie rozkaz pajaca w okularach, palącego papierosa. To był rozkaz z samej góry, od samego dowódcy.
Zagłuszony dźwięk muzyki rozległ się, rozpraszając ciszę, która nastała po ataku śmiechu jaki wywołał żart Joey’a.
- Gruby, nie wiedziałem że masz przy sobie to radio człowieku.
Murzyn z pistoletem siedzącym bezpiecznie w kaburze, ubrany w firmową, granatową bluzę… zbladł nagle.
- Bo nie ma-
Wielka ciemna łapa przebiła się przez ścianę, chwytając Tony’ego za głowę. Paniczny wrzask wydarł się z gardła murzyna, gdy ten próbował szarpać się z napastnikiem. Wielce zaskoczeni, jego kompani momentalnie wstali i wrzeszcząc na siebie nawzajem, wycelowali broń w kierunku łapy.
- ZASTRZEL TO SK*****STWO!
- NIE MOGĘ, BO ROZWALĘ GRUBASOWI ŁEB!
- STRZELAJ DO CHOLERY!
Było za późno. Okropne gulgotanie wydobyło się z gardła gangstera, gdy jego głowa okręcała się wokół swojej osi. Wrzask paniki rozległ się w całym budynku. Reszta ludzi przylgnęła do ścian. Dało się słyszeć różaniec odmawiany w pośpiechu… Joey upuścił swojego papierosa, zrzucił okulary na ziemię. Wysoko uniósł strzelbę, celując w ścianę…i strzelił. Tumany kurzu uniosły się, gdy ściana pękła w kolejnym miejscu, odsłaniając nic poza pustą przestrzenią.
Zakrwawione ciało Grubego Tony’ego leżało przed nimi. Trzech ludzi opierało się o tylnią ścianę, oddychając szybko, panicznie wpatrując się w otaczającą ich ciemność.
Stuk… stuk… stuk…
Odgłos kroków rozległ się w magazynie. Oddechy stały się jeszcze bardziej szybsze, cięższe, zaś wraz z nimi przychodziły przerażone jęki. Nagle, rozpraszając pełną napięcia ciszę, lecz paraliżując strachem zmysły… głos rozległ się półszeptem, jakby niesiony przez wiatr.
- Zwierzątka… gdzie jest wasza norka… gdzie żyje wasza matka…?
Jeden z ludzi krzyknął.
Wkrótce, echo rozniosło więcej krzyków.

Nowy Jork, 7 Stycznia, 2008 rok.

Erwan pogładził ramię swojego krzesła. Było ono drewniane, jak przystało na klasyczny styl. Spojrzał się na pozostałych, po czym jego dobry humor prysnął. Nie dlatego że nie dostrzegali piękna detali tego miejsca, lecz dlatego że ich umysły zaćmił niepokój. Plotki o agresywnej ekspansji Sabbatu zaczęły się sprawdzać. Dla was, o wiele bardziej niepokojące jednak były słabnące ataki Gangreli.

Wystrój teatru był –jak na standardy- zachowany w dobrym guście. Rzędy klasycznych krzeseł, wykonanych z ciemnego drewna, stały w większości puste, pnąc się pod górę. Kilka świateł na skrzydłach wielkiej sali paliło się, choć większość pozostawało wyłączonych. Na scenie zbierało się kilka osób, ubranych w ciemne garnitury, oznakę ‘’ważności i kasy’’ jak to zauważył dużo wcześniej Jack. Ciche szmery przebiegały salę, która na pierwszy rzut oka mogła się wydać opustoszała. Lecz nie… gdy Książe ogłosił zebranie, było dla wszystkich wiadome, że bardziej niż prośba, był to rozkaz. Więc wszyscy Spokrewnieni, ci którzy nie działali *oficjalnie* przeciwko władzy Księcia, mieli obowiązek się stawić.
Zauważalnie najgłośniejsza, zarazem też najbardziej różna pod względem strojów grupa, zebrała się tuż pod samą sceną, dyskutując zażarcie między sobą. Skórzane kurtki, białe futra, prowokujące zielony włosy, łańcuchy zarzucone w dużych ilościach na szyję… wszystko co dawało im choć trochę uwagi, można było tam w większości znaleźć. Jack uśmiechnął się do siebie, ciesząc że grupa Brujahów nie spotkała tu grupy jego współklanowców. Gdzieś z boku, także na najwyższym poziomie, na którym usadowili się Dieter, Erwan, Jack i Kociak, miejsca zajęła ‘’śmietanka’’ towarzystwa. Na tyle, na ile pozwalały im fundusze, Toreadorzy starali ubierać się jak najlepiej… i *zawsze* w najlepszym guście i niebywale stylowo.
Za to gospodarze zebrania, klan Ventrue wraz z ich uwielbionym Księciem, kłębił się na scenie, naradzając się między sobą. Lecz oto Samuel Scott wyszedł z tego tłumu, gestem ręki nakazując swym pobratymcom zając miejsce z resztą. Nie był to ten sam Scott, którego często widywano w telewizji, czy na bardziej oficjalnych przyjęciach. Posiwiałego starca, ze zmęczoną twarzą, zastąpił żwawy, tętniący energią (jeśli tak można określić starego krwiopijcę) brunet o kościstej, surowej twarzy. Richard Fowler, biznesmen i właściciel dużej korporacji, zamienił się w Samuela Scotta, wampirzego Księcia, z o wiele większą władzą i pieniędzmi niż tylko jedna, żałosna korporacja.
Gdy tylko reprezentant Camarilli został sam na scenie, w sali teatralnej zaległa cisza. Majestat rozejrzał się powoli, czując na sobie wiele spojrzeń. Jego wzrok obleciał nawet sufit, przy czym niezwykle wyczulone zmysły Jacka mogły zauważyć, jak lekki uśmiech Książe kieruje w tamtym kierunku.
- Szczury na dachu?
Kociak podparł swoją brodą, udając wielkie, filozoficzne zamyślenie.
W końcu, gdy wszelkie głosy ucichły, a wampir miał pewność że każdy go słucha… przemówił.
- Bracia, siostry… Krewni. Zapewne wielu z was, zastanawia się… co tu robią. Przecież prawdziwego zebrania sił Camarilli, nie było od czasu podboju miasta.
Ponownie chwila ciszy. Nikt tego nie widział, ale Kainita gratulował sobie w duchu. Gratulował uwagi reszty Spokrewnionych.
- Jak już wiecie, siły Miecza Kaina, oraz jego desperacja w wygrywaniu wojny o Nowy Jork, jak dotąd nie wzruszały potęgi siedmiu klanów… ani jego sprzymierzeńców.
Jego wzrok powędrował ku młodym anarchistom, najemnikom zamieszkującym neutralny teren.
- Lecz podczas ostatnich nocy, ataki stały się coraz bardziej brutalne. Sabbat odzyskał dużą cześć doków, spod kontroli klanu Gangrel, jednocześnie odcinając nas od oceanu… oraz zamykając wyżej wymienionych, na terenie pomiędzy naszymi siłami, a ich.
Idealna cisza, dotąd utrzymywana, została zakłócona przez kilka subtelnych szeptów. Ventrue, nie zwracając na to uwagi, kontynuował.
- Dodatkowo, pośród młodych naszej organizacji…
Tu znacząco zwrócił się w stronę Brujah.
- …krążą plotki. Plotki o magazynach, wypełnionych ‘’żywymi lodówkami z krwią’’ jak to są określane. Plotki o przekształcaniu Camarilli i Tradycji, w Czwartą Rzesz. Macie moje słowo… że żadna z tych rzeczy, nie ma ani nie będzie miała miejsca, w *moim* mieście!
Tak szybko jak szepty się zaczęły, tak szybko ucichły. Zamiast tego, wybuchła jakby bomba zegarowa, sprawiająca że wszyscy obecni zaczęli mówić naraz. Wszyscy oprócz anarchistów… i samotnego wampira, siedzącego w samym kącie. Dziwne że nikt go wcześniej nie zauważył.
Jeden z awanturników wstał, po czym zaczął niemalże krzyczeć.
- Gówno prawda! A co z tą chorobą, co dotknęła wszystkich starszych!? Co ze zniknięciem Tremerów!?
- Cóż, myślę że pan Jones, z chęcią uświadomi pana, panie Hughes, że przynajmniej jeden czarnoksiężnik pozostał.
Wampir usiadł, najwidoczniej nie mając nic więcej do powiedzenia. Za to Scott, nie wzruszony atakami, dalej kontynuował swoją mowę.
- Jeśli chcemy przetrwać nadchodzący sztorm, musimy aktywnie działać! Proszę was, drodzy krewni, abyście informowali mnie o wszystkim, co może się przydać w walce z agresorami. Od tego zależy nasze przetrwanie!
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampir uśmiechnął się lekceważąco, gdy wszyscy zaczęli się przekrzykiwać.
"I oto nasz miłościwie nam panujący książe pan... i szacunek jakim jest darzony." - westchnął ciężko.
Z kolei bardzo zirytowała go wzmianka o Tremere. Faktycznie, nie widział żadnego od rozstania ze swym stworzycielem... Ale wtedy jego wzrok padł na postać stojącą w odosbnieniu, która natychmiast przykuła jego uwagę.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Czuł się samotny w tym wielkim, mrocznym pomieszczeniu. Był tu jedynym ze swojego klanu. Nucił cicho pod nosem, przysłuchując się słowom Księcia. Był pewien, że teraz jego ostrze zwróci się przeciw Sabbatowi. A wtedy może napotkać współplemieńców.
Trudno. Ludzie przychodzą i odchodzą, i tak samo jest z wampirami. Może przynajmniej czegoś zdoła się nauczyć? I zdobyć moc... Moc i pieniądze. Chociaż w sumie, pieniędzmi zajmie się nawet sam. Trzeba odszukać jakiegoś kowala, skłonnego podzielić się swoimi umiejętnościami.
Kociak poklepał się po plecach, na których brakowało mu nieodłącznej tuby na mapy. Miecz został w Niebie, w końcu było to oficjalne zgromadzenie Camarilli. Siedzący w kącie gość nie przyciągnął uwagi Malkava. Wampiry przecież przychodzą i odchodzą...
W grubaśnym, prawie dwustukartkowym zeszycie, zapełnionym obliczeniami związanymi z równaniem Naviera-Strokes'a, na ostatniej stronie znajdowała się lista zakupów. Trzeba będzie poprosić Henry'ego, żeby wysłał kogoś do sklepu chemicznego...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Camarilla i jej gierki. Książę, który ledwo radzi sobie z własnym przerośniętym ego. Jego wyżelowane i wyperfumowane przydupasy. Banda rozwydrzonych buntowników. Loża strojnisiów...

Dieterowi duszno się robiło w tym miejscu. Nie znosił spędów, tym bardziej kreowanych na pseudopolityczne wydarzenie. Nie pasował do tego towarzystwa. Ideały Camarilli były mu obce, tak jak ich etykieta i prawa.

Ze znużeniem obserwował marne widowisko. Korciło go, by ostentacyjnie ziewnąć. Widział zniecierpliwienie na twarzach swoich towarzyszy. Przynajmniej nie był odosobniony w swoich odczuciach.

Czekał. Na swój sposób był ciekawy, co śmietanka Wielkiego Jabłka zaprezentuje jeszcze tej nocy.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Książe nawet nie próbował przekrzyczeć reszty rodziny. Spojrzał się obojętnym wzrokiem po sali, czując jak wielki gniew szarpie się wewnątrz jego duszy. Lecz na zewnątrz, starał się wyglądać jak najbardziej sumiennie i ludzko, na ile pozwalały mu jego umiejętności. A umiał wiele… z szczerze smutnym wzrokiem, wampir spojrzał się ku sufitowi. I to nie bynajmniej by sprawdzić co robią pozostali obecni, lecz po to, by z iście aktorskim spokojem przyjąć to co się stało za chwilę.
Nagle, głosy urwały się, nawet dźwięki tak delikatne jak te towarzyszące ruchowi, całkowicie zniknęły. Przestrzeń wokół pogrążyła się w absolutnej, nieprzeniknionej ciszy. Minął ułamek sekundy, nim Kainici zorientowali się co się działo. Wszyscy zastygli w ruchu, jakby czekając na najgorsze. Lecz nie, można było wyobrazić sobie ich gotowość, wzmocnioną nieustanną obserwacją otoczenia.
Jedyną osobą która nie wydawała się przejęta zamieszaniem, był sam Książe. Stał jak poprzednio, tym razem ponownie opuszczając swą twarz ku Spokrewnionym. Za nim, jakby z cienia, wyrosła kolejna postać. Był to czarnoskóry mężczyzna, ubrany w wygodne, ciemne ciuchy… eleganckie, nie krępujące ruchów, lecz wciąż ciemne jak skóra przybyłego.
Tak jak ta niekomfortowa cisza nadeszła, tak szybko zniknęła. Książe był bardziej niż zadowolony, widząc że opanował zebranych.
- Pragnę wam przedstawić nowego Szeryfa, moją prawą rękę i pomocnika. Oto Saahib Bhai. Moi drodzy, musicie zapamiętać jeno to krótkie imię.
Wampir stojący za Księciem, obrzucił uważnym wzrokiem całe pomieszczenie, kłaniając się lekko, pełen szacunku. Czy udawał? A czy można kupić duszę istoty, obiecując jej potęgę? Tak czy siak, Scottowi udało się uspokoić poddanych. Przynajmniej na razie.
- Jak już wspominałem, nasza organizacja potrzebuje wsparcia. To Spokrewnieni tacy jak my, tacy jak wy i ja, tworzyli te społeczeństwo… i jest to nasz obowiązek je bronić.
Jak na Ventrue przystało, także i ten przedstawiciel klanu był urodzonym mówcą. Wielki akcent wydawał się nakładać na słowo ‘’obowiązek’’, zaś Dieter czuł że nie podoba mu się kurs tej przemowy…
- Od pięciu lat, Nowy Jork pozostawał niezachwianie naszym terytorium. Daliśmy także schronienie naszym braciom i siostrom, którzy wspierali ruch anarchistów! Żaden szanujący Maskaradę i inne tradycje wampir, nie został wyrzucony z tego miasta, ponieważ każdemu zapewnialiśmy schronienie.
Co za paskudne kłamstwo. Czy Samuel naprawdę łudzi się, że lud zapomni o tym biednym chłopaku, tak mile przywitanemu rok temu? Książe na pewno uważał tamten pokaz za zabawny…
Lecz nikt nie ważył się odezwać… nie kiedy Saahib był w pobliżu.
- Klany mają swoje własne terytoria. Centrum należy do Ventrue, działających po kryjomu. Toreadorzy roztaczają swoje wpływy nad zachodnią częścią miasta. Nosferatu swoją siec roztaczają nad całym podziemiem… lecz to nasi Brujah, walczą z wrogiem na samym froncie. Moi przyjaciele… tych ziem nie wolno nam opuszczać!
Erwan oderwał się na chwilę od wątku, lekko zdenerwowany, jednocześnie też zniecierpliwiony. Jego czujny wzrok powędrował ku samotnemu wampirowi, siedzącemu w kącie. Długie ciemne włosy, równie ciemna broda… ciemna marynarka, dżinsowe spodnie. Swoje okrągłe okulary miał opuszczone na sokoli nos, zaś z oczu biło doświadczenie.
- Nie mogę zmarnować żadnego, zdolnego do walki Spokrewnionego, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Primogenowie dostaną depesze, w których zawarłem cele, oraz ważne punkty na ich terytorium. Te cele, będą atakowane pierwsze gdyby nasi wrogowie zdecydowali się na ruch.
Jack wiedział że Książe świadomie nie nazwał tych ‘’wrogów’’.
- Lecz pozostaje jedna kwestia. Panowie Stier, DeCroy, Jones i ich… przyjaciel, o pseudonimie ‘’Kociak’’. Ci neonaci są ostatnich bastionem ruchu anarchistycznego… są sprzymierzeńcami Camarilli.

Czuliście na sobie dziesiątki spojrzeń. Każdy obecny w teatrze wampir spojrzał na was, ciekawy postanowienia władcy. Gdzieś z dołu, buntownicy rzucali prowokujące spojrzenia, pełne gniewu i rządzy mordu. Opiekunowie sztuki, jak byli nazywani w łagodnej wersji, posyłali uśmiechnięte spojrzenia w waszym kierunku. Jeden z mężczyzn obdarzał Dietera wyjątkowo dużym uśmiechem… ten wampir, z kręconymi czarnymi włosami, szeptał coś co chwila do towarzyszy. Nawet dumni Ventrue, wpatrzenie w swego Księcia (myśląc przy tym, jak zamienić jego pomyłki w swój sukces) obdarzyli waszą czwórkę ‘’zaszczytem’’ ciężaru swojej uwagi.
- Przez lata obecności w Nowym Jorku, wykazaliście się umiejętnościami. Jesteście wartościowymi sojusznikami, i szanuję to. Lecz jako świeżej krwi, brakuje wam przewodnika, o wiele potężniejszego i bardziej doświadczonego.
To nie wygląda dobrze. Dieter był coraz bardziej podenerwowany, czując dokąd zmierza ta konwersacja, lecz powstrzymał się od komentarzy. Nie chciał żeby oficjale Camarilli biegali po terenie, który zaakceptował jako dom, lecz nie chciał też sobie przesrac u Księcia.
- Zostanie wam przydzielony agent. Dokładniej mówiąc, starszy wampir, który kilka nocy temu przybył do miasta na moją prośbę.
Tu spauzował. Starszy!? Świetnie, dostaną swoje własne zwłoki… gadające, knujące i żerujące na *ich* trzodzie.
- Moi drodzy… poznajcie Spokrewnionego Kapaneusa.
Gestem ręki wskazał na lewy kąt sali teatralnej. Samotny wampir siedzący tam, nie wydawał się przejmować uwagą jaką przykuł. Za to anarchiści po trochu cieszyli się, gdyż dziesiątki podejrzliwych oczu skierowały się w inną stronę.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany