[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Sergi »

Jack "Rzeźnik" DeCroy

Cień skrywający go, by dla niego zasłoną za którą mógł ukryć swe obawy i strach który w nim narastał. Czyn jakiego był świadkiem, czy to możliwe że Kapaneus się jedynie pomylił...
Ostał żywy gdy myślał że kara jest blisko, przeżył mimo iż przeznaczenie chce inaczej.
Dopiero w tej chwili rozumiał ból Raztargujeva, choć on tego nie wiedział był mu tak podobny. Ich krew była tak samo stara, lecz ciało pozostało słabe i młode...

Po raz pierwszy jest w sytuacji gdy posiada wolność, i naprawdę nie wie co z nią począć. Gangrel spojrzał się na kompanów i swój klan, słowa same wypłynęły z głębi czarnego serca.

- Nasza ścieżka prowadzi ku miastu, uznane za to ostatnie, Gehenna... Nowy Jork.- rzekł kwaśno podnosząc się z leża, w dłoni ściskał uporczywie miecz.

- Moja krew jest ważniejsza niż moje życie kompani- spoglądał na nich pustym wzrokiem ruszając ku wyjściu.- Pamiętajcie o tym gdy przyjdzie mi umierać.

Los jego przypieczętowany został gdy spijał krew swego mistrza, wtedy też paradoks powstał, gdy narodził się 4 a zarazem 3ci książę. Gangrele stali przy nim, jego rodzina.. tak samo jak i demoniczny Erwan, szalony Kociak oraz twardy Dieter. Czy byli gotowi rzucić wyzwanie zapisanym niegdyś kartą?

- Gangrele, bracia moi- rozpoczął spoglądając na nich.- W was pokładam nadzieję, abyśmy jeszcze tej nocy razem zasiadali w Niebie...

- Prowadźcie ku enklawie Nowego Jorku...
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Jaskinię opuściliście w milczeniu. Postawny murzyn wciąż tylko wpatrywał się w ziemię, lamentując sam do siebie. Trudno było im podnieść się po takim ciosie. W ciągu kilku chwil wszystko o co walczyli… Przepadło. Ich wielki przywódca ich opuścił, rodzina wycięta w pień, zaś ich domy spalone i zrównane z ziemią.
Jednak wciąż mała iskra woli pozostawała. Słowa Jacka, mimo że zdrajcy i mordercy, napełniały ich martwe serca uczuciem, które zapomnieli lata temu.

Nadzieja. Tak długo jak krew toczyła się w ich żyłach, tak długo nadzieja pozostawała. A oni nie zamierzali paść bez walki. Wielu jeszcze zginie – to było pewne. Ale zginą walcząc z przeznaczeniem, a wielu starożytnych wojowników właśnie o takiej śmierci marzyło.

Sweet little words, made for silence
Not so young, heartfelt love not heartache…


Na zewnątrz wciąż prószył śnieg, zakrywając grubą warstwą ziemię. Tłum postaci wyszedł na powierzchnię, a powiew chłodnego powietrza zaatakował ich zmysły, czerwieniąc oczy i umartwiając nieokryte właściwym ubraniem ciała. Ale co ich to obchodziło? Żadna temperatura nie była im straszna, więc po co się przejmować takimi przyziemnymi sprawami?

Dark hair fall, catch in the wind
Light the way, the sight of a cold world.


Ruszyli przed siebie, jeden za drugim, niczym pochód trupów. Każdy był ofiarą klątwy, każdy zabijał żeby przeżyć i na każdym ciążyło to same fatum. Dziwną nostalgię przyniosło ich milczenie… Tęsknotę, za zwykłą rozmową zmarzniętych podróżników, którzy wiedzieli że niebawem spotka ich śmierć. Ale im dalej szli w las, przedzierając się przez krzaki i drzewa, widząc jak przedtem ciemna puszcza, teraz była rozświetlana przez biały śnieg – tym bardziej zauważali jak wiele zostało stracone, i to na marne.

Kiss,
While your lips are still red
While he’s still in silent rest
While blossom is still untouched

Unveiled on another hair…


Ich stopy zapadały się twardo w śnieg. Nagle jeden z wampirów padł wyczerpany, zawodząc słabo. Drugi -wampirzyca- obejrzała się do tyłu, patrząc jak kompan wyciąga rękę.
- Zos… Zostawcie mnie tu!
Tamta dwójka została, skazana na zamarznięcie i wygłodzenie. Reszta ruszyła dalej, nie mogąc sobie pozwolić na słabość. Marsz był długi, a jeszcze dłuższy kawałek czekał przed nimi. Szli nie odzywając się do siebie już dwie godziny, jeśli nie więcej. Śnieg przykrył już ich włosy, zaś twarze przybrały bledszy niż zwykle odcień.

While the hand’s still without a tool
Drown into eyes while they’re still blind
Love while the night still hides the withering dawn…


Czarnoksiężnik poślizgnął się i upadł. Reszta spojrzała się tylko, lecz jedynie jego kompani przystanęli. Czy w ten sposób ma zakończyć się jego historia?
Gdy leżał, twarzą obróconą ku ziemi, pierwszy raz od wielu lat… Zaczął oddychać. Nie bo ciało tego chciało – to on, z własnej woli przypomniał sobie jak to się robi.
Pamiętał dobrze czasy kiedy miał jeszcze własne oczy, oraz gdy jego skóra wciąż była jasna i pełna kolorów. Pamiętał swoje studia, swoich dawnych przyjaciół i liczne, niespełnione miłości. Pamiętał swoją rodzinę, wychowującą go na… No właśnie, na to czym się stał. Podniósł się lekko, odwracając na plecy. Tuż nad nim jaśniało niebo, mocniej niż to bywa zwykle. Kolory robiły się coraz bardziej czerwone, gdy zbliżały do pulsującego, krwawego słońca. To nie tak powinno być… Dotknął swoich rogów, czując jak coś w nim pęka.
Podniósł się, uśmiechnął do towarzyszy i szedł dalej.

Tak, nim padnie, musi zobaczyć jeszcze raz „Niebo”. Nawet gdyby miał tylko poczuć jego stary zapach, czy usłyszeć gdzieś w mieście tą nazwę.

First day of love never comes back
Compassion, its power’s never a wasted wrong…


Dieter szedł z żelazną miną, mimo że zimno zaczynało sprawiać mu niewypowiedziany ból. Ramiona były teraz jak kamienie, zaś nogi robiły się coraz bardziej ociężałe. Ale to nie ciało tak go spowalniało, narzucając swoje granice.
To była wyniszczona psychika. To była wyniszczona dusza wampira, oraz jego martwe serce.
Dom, który tak ukochał. Ludzie, którzy zawsze przy nim byli. Życie, które zawsze go uczyło pokory.
Wszystko przeminęło i miało już nigdy nie wrócić. Zastanawiał się jakby to było, gdyby nigdy nie został przeistoczony? Siedziałby teraz gdzieś tam, popijając piwo ze swoją dziewczyną, oglądając mecz w telewizji, zajadając pizzę.
Jęknął cicho, czując jak opada z sił. Ta myśl krążyła w nim, lecz nie dopuszczał jej do siebie.
To on był wszystkiemu winien. Gdy to wydźwięczało w głowie…

…Nie przestał iść. Zupełnie niespodziewanie, ale na jego twarzy zagościł spokój.
Już nie będzie się okłamywał.

The violin, the poet’s hand
Every thawing heart plays your theme with care.


Kociak. On, mała kropla, tworząca wielkie fale. Wciąż miał przed oczyma swój stary dom, Chicago. Wciąż w jego uszach rozbrzmiewały miliony krzyków… Wołających jego imię.
Stanął, czując że nie może już dalej iść. Erwan złapał go za ramię, czując jak sam znowu zbłądził. Kleofas spojrzał się na niego, chcąc go błagać żeby odszedł. Ale nie mógł, nie mógł odmówić pomocy tym, którzy jeszcze żyli.
To nie była twoja wina. Więc czyja?

Nie…To była twoja wina. Ale twoje „życie” toczy się dalej. Musisz iść przed siebie, musisz walczyć do ostatniej kropli krwi w sobie.
Choćby po to… By znów móc ujrzeć nowy dzień. Po to by znów słyszeć śmiech, oraz okrzyk radości. Po to, by znów móc ronić łzy.

Po to, by móc ją jeszcze raz zobaczyć.

- Chodź Erwan.
Kociak także złapał Jonesa za ramię, ciągnąc go ze sobą. Czuł że byli już blisko celu. Śnieg padał mocniej, bardziej agresywnie, zupełnie jakby chciał odgonić wędrowców. Ale natura ich nie złamie.

Kiss,
While your lips are still red
While he’s still in silent rest
While blossom is still untouched

Unveiled on another hair…


Nie mogę teraz umrzeć.

Nie mogę, bo istnieję, by inni mogli istnieć.

Jack walczył. Walczył z gryzącym mrozem, oraz z śnieżycą. Walczył by nie paść, by móc iść dalej. Walczył z głodem, walczył ze zmęczeniem.
Walczył z samym sobą.
Nigdy nie wiedział kim jest. Jego przemiana odebrała mu wszystko – zarówno dech w piersi, jak i wspomnienia. Nie pamiętał jak ma na imię, nie pamiętał jak się nazywali jego rodzice. Nie pamiętał czy ktoś na niego czekał wtedy w domu, czy chociażby gdzie ten dom był.
Jego życie było puste od tamtej pory, pozbawione celu i jakiejkolwiek idei. Robił to w czym był dobry, w wykonywaniu rozkazów. Ale teraz wszystko się zmienia… Dziwne, że trzeba było końca świata żeby wreszcie to zrozumiał.
On, w przeciwieństwie do reszty nie stanął nawet na chwilę. Szedł przed siebie, czując jak nowa siła go wypełnia. Siła, której wcześniej nie było.

Nadzieja.

Nie mogę teraz umrzeć.

While the hand’s still without a tool
Drown into eyes while they’re still blind
Love while the night still hides the withering dawn…


Idący na przedzie czarnoskóry wampir przystanął, zwieszając ramiona. Spojrzał się tylko do góry, na czerwoną gwiazdę oraz nocne niebo, po czym padł na śnieg. Jego oczy patrzyły się pusto na ten widok, gdy nucił pod nosem jakąś piosenkę, której tytułu, ani słów nigdy nie poznali.
Przeszli obok niego, nie mogąc już mu pomóc. Piosenka dalej im towarzyszyła, wędrując między drzewami niesiona wiatrem. Aż w końcu i ona ucichła… A oni szli dalej.

Kiss,
While your lips are still red
While he’s still in silent rest
While blossom is still untouched…

Unveiled on another hair

While the hand’s still without a tool
Drown into eyes while they’re still blind
Love while the night still hides the withering dawn.


Wiatr zawiał mocniej, gwiżdżąc przeraźliwie między drzewami. Stanęli, widząc jak oto przed nimi znajdowała się granica lasu.
W oddali unosił się dym, zaś odgłosy gnącego się metalu oraz łamiącego betonu mieszały się z krzykiem mieszkańców miasta, oraz rykiem potworów szalejących na ulicach. Wielkie, przerażające macki górowały nad Nowym Jorkiem, wijąc się w powietrzu. Teraz przynajmniej wiedzieli co strąciło ich samolot.

Popatrzyli się po sobie, stojąc na tym wzgórzu, spoglądając na ruiny ich domu. Mieli rację, Nieba już nie było… Ale wciąż była nadzieja.

Odbudujemy je.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Patrzył na macki. Długo, cholernie długo.
A potem przeniósł wzrok na niebo. Poszukał oczyma księżyca.
Łysy wystawiał całą twarz na Ziemię.
Wampir uśmiechnął się do niego. Kiedy był z Betty, i byli daleko od siebie, zawsze prosili Łysego żeby przekazał ich uśmiech temu drugiemu.

Ona na pewno już na niego nie spogląda, czekając na uśmiech Kociaka. Ale co z tego?

Znów spojrzał na macki. Chrupnął chrząstkami palców, jakby przygotowywując dłonie do ciężkiej pracy.
Dotychczas zawsze wysadzał w powietrze.
Ale ułożyć kilka cegieł jedna na drugiej i połączyć je zaprawą...
To chyba nie jest za trudne.

Na pewno nie uda im się odbudować Nieba, jest już za późno i nie ma kto tam pracować. Ale co z tego?

Rozejrzał się dookoła. Niektórzy nie zdołali dojść do celu.
Urodzą się nowi.
Macki zniszczyły miasto.
Wybuduje się nowe.
Góry upadają.
Wyrosną nowe.
Żarty.

Na pewno nie da się powstrzymać końca świata, nie istnieje nikt kto jest władny to zrobić. Ale co z tego?

Ale co z tego?
Stoją na przegranej pozycji.
Kociak zawsze kochał stać na przegranej pozycji.
Przynajmniej wiedział, co go czeka w przyszłości.

- Chodźmy oglądać koniec świata w pierwszym rzędzie, chłopaki. Nawet jeśli nie uda się go zatrzymać, przynajmniej fajne widowisko będzie - wybuchnął opętańczym, maniakalnym śmiechem.

Dźwięk tego paskudnego śmiechu niósł się daleko.

Może nawet Bóg go usłyszy?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampir przygryzł wargę.
"A więc to dotarło aż tutaj..."
Mea culpa.
Mea culpa.
Mea maxima culpa.

"Idziemy na ostateczną śmierć..."

-Oj tak... W drogę ku zagładzie. - jego twarz wykrzywił uśmiech - naprawdę radosny uśmiech ulgi.

"W końcu koniec."

W swym wnętrzu Czarnoksiężnik wręcz śpiewał hymn z radości. Ciało przestało go słuchać, wyrywając się do przodu.

Zaczął biec.

*Wypatruj Bezklanowca co biegnie...* - usłyszał jeszcze, lecz potem był tylko szaleńczy śmiech.
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

"A więc tak wygląda koniec?"

Ravnos z pewnym niedowierzaniem spoglądał na widok ostatnich dni, jego ukochany dom pogrążony w chaosie, panice, zniszczeniu.
Czuł żal, to pewne.
Czuł niepokój, to oczywiste.
Nie czuł strachu - do tego zdążył się ostatnimi czasy przyzwyczaić.

Za to czuł... niedosyt. Nieopisane poczucie braku spełnienia. To wszystko działo się za szybko, zbyt gwałtownie.
To nie czas bohaterów. To czas ofiar.

Albo ofiary.

Nie będzie więcej łez. Nie będzie próśb o przebaczenie i odkupienie. Co zatem będzie? Co po nim pozostanie?

Duma.

O tak. Tego już nikt mu nie odbierze. Nikt już nie wyrwie ani strzępu z jego okaleczonego ego. Nikt już mu nie będzie prawić co jest słuszne, a co nie.

Mimo potwornego widoku przed sobą i marnych perspektyw na przyszłość, Dieter poczuł ulgę. Dość już miał tego ciągłego chrzanienia o proroctwach, zwiastunach zagłady i innych starczych gawęd.
Teraz przynajmniej wie na czym świat stoi: jest źle, a lepiej już nie będzie.

To mu wystarczyło. Nadszedł czas ofiary.

- To ja zamawiam duży kubełek popcornu z colą w zestawie. - odparł słowom Kociaka.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Sergi »

Jack "Rzeźnik" DeCroy

Gangrelita, jeden z nielicznych ocalałych z swego klanu spoglądał teraz mętnie na swe miasto, na dom który utracił. Rozdarty obraz chwały ludzkości i dzieci mroku, enklawa względnej sprawiedliwości... rozszarpywana przez plugawego pradawnego rodu Tzimisce.

Jack DeCroy wielu utracił przez te kilkanaście nocy a w zamian zyskał jedynie przytłaczającą jedność umysłu. Jego grzech został na nowo położony na jego barki, jego kara czekała na niego gdzieś tam...

I czas nadejdzie, kiedy głowy trzech Książąt
obejrzą palący wschód na kolumnach białych.


Jego przeznaczenie zapisane tysiące jeśli nie eony lat temu zostało zapisane... jednak kto mógł sie spodziewać że powstanie paradoks. Ofiara przypieczętowująca apokalipsie postanowiła mieć własne zdanie...

A głos jej został usłyszany przez strażnika, przetrwał swą godzinę śmierci. Po raz drugi oszukał śmierć...

Dla niego było jasne, że do trzech razy sztuka...

Ty tylko podtrzymujesz agonię tego świata.

Jack nie był bohaterem który ocali świat przed zniszczeniem, nie ma sił aby stanąć na drodze przeznaczeniu. Będzie unicestwiony, a wraz z nim zginie wszelkie życie na tej niewdzięcznej ziemi.

Lepiej próbować i zginąć.

Jedna była prawda, faktem postrzegana przez wszystkich. On był gangrelem, a ten klan nigdy nie poddaje się, nie oddaje życia wpierw samemu nie odebrawszy swej nagrody.

Póki pan DeCroy istnieje, przepowiednia się nie wypełni. Koło się nie zamknie, lecz zmieni swój kształt. Piszecie nowy rozdział „Kroniki Tajemnic”, wy którym nie dane było oglądanie chwały Pierwszego Miasta.

Słowa Kapaneusa, o ile takie było jego prawdziwe imię. Był dla nich jak ojciec, mimo iż grali jedynie role w jego przedstawieniu.

O ironio władająca tym światem. Dzięki temu starszemu, którego grzechy były mu powodem do rozpoczęcia kręgu oraz dzięki demonowi z przesiąkniętych siarką wymiarów, on Jack DeCroy odnalazł cel w życiu.

Przetrwać, to w czym klan Gangrel był mistrzami...

Jack spojrzał na swą prawice, stał tam pośród śnieżnej zawieruchy Erwan Jones, niebędący tym za kogo się uważa. A w jego cieniu dostrzegł demoniczne oblicze tego który tkwił w jego ciele. Azazu który wraz z nimi stara się przedłużyć swą egzystencje.
Biegł on, jak szaleniec w stronę potwora...

Wypatruj Bezklanowca co biegnie...

Spojrzał wtedy na swą lewice, ujrzał Kleofasa który wyrzekł się imienia, zwany przez siebie i swą kohortę Kociakiem stojącego obok Dietera, byli sobie przyjaciółmi o ile to możliwe...

Oto posiada coś straszliwszego niźli władza tego pradawnego niszczącego ich dom, niż siła posiadana przez niedobitków starszych skrywających się w swych klanach... potężniejsze nawet niż okrucieństwo świata w którym żyli.

Był pośród ludzi, którzy utracili strach. Ich życie nie liczyło się dla nich tak jak niegdyś, oni naprawdę byli gotowi stawić czoła wszystkiemu... Bój sie istot które porzuciły strach, a przy życiu trzyma ich nikła nadzieja... ponieważ nie posiadają niczego co mogą stracić.

W dłoni jego zabłysnęło ostrze, gniew narodzony w sercu. Bestia kajdan nie miała, jak przykazał Gangrel swym dzieciom. On był tym który stoi na drodze i będzie przejechany, lecz wpierw zamierza zabić kierowce. Wywinął swą kataną młynek w powietrzy i rzekł do kamratów.

- Co powiecie na małą przekąskę przed prawdziwym spektaklem?

Rzucił swe spojrzenie na zamyślonego Michaela, ich przewodnika duchowego. Tego który był im bratem i przyjacielem. Spojrzał na niego swymi krwawymi oczyma.

- Salubri, wiedz że jesteś mi bratem.- słowa zbyt ponure aby to wyrazić wydostały się z ust kainity.- Powiedz czy chcesz kroczyć naszymi ścieżkami, mimo iż naszą decyzją jest kontynuacja agonii tego świata. Me czarne serce nie jest gotowe poddać się zapiskom księgi Tajemnic...

Gangrel wyszedł przed swych towarzyszy, jego oczy spoglądały gdzieś w dal, ponad płonący Nowy Jork. Był teraz ponad to co doświadczył i ponad to co go czeka. Wtedy wraz z powiewem wiatru począł mówić, tak aby przetrwać to co nieuniknione.

- My wszyscy możemy mówić innym istotą o nadziei. O tym co uważamy za warte walki. Nie chodzi o to czy mamy rację czy nie, ale o to ile wiary w to mieliśmy, to decyduje o przyszłości....
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Epilog: Nowe tysiąclecie

I wreszcie nastał koniec. Nie koniec świata, lecz koniec wampirzej maskarady. Nie było już tajemniczych drapieżców, prowadzących swoje intrygi z cieni. Nie było tysięcy fałszywych nazwisk, pod którymi starożytni łowcy prowadzili swoje interesy. Era gdy ludzkość pozostawała ślepa na niebezpieczeństwa nocy, wreszcie się skończyła.

A wraz z tą erą, przemija władza nieśmiertelnych nad narodami śmiertelników. Niezliczone powstania wybuchają w miastach na całym świecie, każda z celem, albo i bez celu. Niektórzy walczą z uciskającym rządem, inni z bezlitosnymi korporacjami. Czasem walki są toczone o władzę jednostki, czasem by dokonać publicznego linczu. I tak, miasto za miastem, nacja za nacją, widzi jak świat powoli się rozpada, gdy pękają jego podstawowe fundamenty. W nadchodzących nocach znikną takie cuda techniki, jak masowe media czy środki komunikacji. Nikt już nie ujrzy MTV, czy nie skorzysta z dobrodziejstw Internetu. Świat w ciągu kilku dni pogrąży się w mroku, a wśród wszechogarniającej ciemności tylko krzyki i zawołania umierających, będą przypominać że jeszcze ktoś walczy.

Wampiry będą wyciągane siłą ze swoich legowisk, czy to z brudnych kanałów, czy z luksusowych apartamentów. Będą palone na stosach, jak to niegdyś czyniła Inkwizycja z wiedźmami i podejrzanymi o stosowanie czarnej magii. Niektórzy spośród Kainitów będą walczyć, inni będą próbowali odbudować swój świat, wybierając drogę konformistów. Taką właśnie wizję gonili Samuel Scott, oraz jego przyjaciel Aleksander Raztargujev. Nie poddając się widmu Gehenny, postanowili walczyć o lepsze jutro, by cywilizacja mogła trwać. Chcieli odbudować świat, takim jakim go niegdyś uczynił pierwszy morderca. Miasto w którym śmiertelni żyliby pod opieką Spokrewnionych, którzy otwarcie by rządzili nimi, oraz usuwali słabych, a krew silnych oczyszczali z chorób.

Ten sen jednak, został utracony. Paranoja i obawa przed przepowiednią skierowała ich na granice szaleństwa, kiedy zabijali każdego, zdolnego zagrozić ich marzeniu. Na ich nieszczęście, to szaleństwo ich zgubiło.

Nie wszyscy krwiopijcy zmuszeni byli walczyć ze śmiertelnymi. Armie bezklanowych nieszczęśników, których krew była zbyt słaba by przekazywać moc Kaina, zbierały się w wielkiej liczbie w wielu miastach. Jednym z takich miast było Los Angeles, które przeżywało własne problemy. Zaślepione nienawiścią niedobitki Rodziny oblegały metropolię, nie dbając o jakiekolwiek dobro publiczne, czy chociażby o swoją ukochaną Maskaradę. Atakowali… By zniszczyć. W obliczu zagrożenia ze strony Spokrewnionych oraz ich sprzymierzeńców, władze miasta pozyskały nieoczekiwanego sojusznika.
Bezklanowe wampiry, oraz ich śmiertelne potomstwo – Dhampiry, prowadzone do walki przez Jenny Cross. Od tej pory oprócz patroli ochotników, policji czy armii, miasto przemierzały w poszukiwaniu agentów Rodziny patrole tych słabych wampirów.

Wiele nocy później, szeptano o katastrofalnym w skutkach trzęsieniu ziemi, które zniszczyło znaczną część LA… Oraz o tłumach lunatyków przemierzających ślepo miasto, wykrzykując wciąż to samo imię.

Lucyfer.

Europa? Unia rozpadła się, gdy państwa zaczęły walczyć między sobą, nie mogąc dojść do porozumienia w sprawie dziwnych wydarzeń, które nawiedzały ostatnio cały świat. Wielka panika wybuchła w Paryżu, gdy wielka ciemność ogarnęła miasto, pochłaniając każde życie na które padła.
Lody na północnym biegunie topniały w zastraszającym tempie. Zanim padła wszelka łączność, media nadały ostrzeżenie o dziwnym *czymś*, wielkości gigantycznej góry lodowej, płynącym pod powierzchnią oceanu w kierunku Wysp Brytyjskich.
Niedługo potem, coś wylazło z kanałów Londynu, pochłaniając po drodze wszystkich Nosferatu.

Trzęsienia ziemi nawiedzały każdy zakątek świata, nawet tereny uznane za asejsmiczne. Wiele wulkanów uznanych za wygasłe ponownie zapłonęło, grzebiąc okoliczne miasteczka i wioski pod pokrywą magmy. Powodzie zaczęły nawiedzać Azję, niszcząc doszczętnie takie miasta jak Singapur, czy dewastując znaczną część Japonii.

Ale co się stało z Nowym Jorkiem, oraz z tymi, którzy tak długo czekali by go wreszcie zobaczyć?

Another dream that will never come true
just to compliment your sorrow.

Another life that I’ve taken from you
a gift to add on to your pain and suffering!

Another truth you can never believe
has crippled you completely…

All the cries you’re beginning to hear
trapped in your mind, and the sound is deafening!


Dieter podniósł kamień wysoko. Nagle opuścił go z miażdżącą siłą, rozbijając czaszkę napastnika. Będąc pewnym że tamten już nie wstanie, rzucił się na kupę gruzu obok niego. Ścierając pot z czoła, spojrzał się na swoich towarzyszy, równie zmęczonych co on sam.

Let me enlighten you!
This is the way I pray…

Siedzieli na ruinach tego, co wcześniej nazywali Niebem. Kawałki neonowego szyldu leżały rozbite na ziemi przed nimi, lecz wciąż można było odczytać nazwę. Gangrele opuścili ich już parę nocy temu, by szukać reszty Spokrewnionych. Jacyś musieli przetrwać zagładę.
Słychać odgłos rozsypywanego gruzu, gdzieś z oddali dochodzi dźwięk nieporadnych kroków!

Wtedy Dieter go sobie przypomniał. Wysoki, chudy jak patyk mężczyzna, rude włosy. Taki jakim go opisał Henry, oraz ten sam który mu niegdyś uciekł. Miał też dziwne wrażenie, że śledził ich w noc strzelaniny w „Piekle”. A teraz… Szedł wprost do nich, i to nie bynajmniej nie był przypadek.

- Który z was to Jack DeCroy!? – Krzyknął z oddali, potykając się na złamanej w pół cegle.
Tym razem mężczyzna zdawał się inny. Bardziej pewny siebie, zwracający się do nich jakby znał coś więcej, niż tylko imiona. Gdy podszedł bliżej, tym razem nie udało mu się złapać równowagi, i upadł… Zbyt powoli, jak na prawa fizyki.

- Ja, kto pyta?
Jack wstał, lecz podniósł ze sobą pistolet. Ostrożności nigdy za wiele.

Dieter wciąż zastanawiał się. Ten mężczyzna zdawał mu się dziwnie znajomy, jakby go już kiedyś spotkali. I ten znajomy chód… Gdy przewrócił się, wampir spostrzegł lekkość z jaką upada, jakby kontrolował to siłą woli.
A skoro potrafi używać siły woli do takich celów…

- Stary przyjaciel! – Rudy facet uśmiecha się nerwowo, a Stier spostrzega że trzyma coś w dłoni.
Henry wspominał kiedyś coś o takich ludziach. Mogli oni wyzwalać pierwotne energie, kształtując rzeczywistość wokół. Czy to właśnie uczynił? Czy spowolnił swój upadek?
Ale zaraz, ilu takich czarowników mogli pozn –

O cholera.

W chwili gdy mężczyzna otwiera dłoń, Dieter rzuca się do przodu, powalając go na ziemię. Nie czekając długo, Kociak pojawia się tuż obok. Erwan chwyta Jacka za ramię, rzucając go na gruz, jak najdalej od maga.

Ingvar, stary zabójca działający dla Scotta. Henry mówił że tacy ludzie potrafią się odradzać w ciałach innych… Tak samo jak ich wspomnienia. Ten, zginąwszy od kuli Jacka, najwidoczniej szukał teraz zemsty.
Dieter szarpał się z nim, dopóki potężna fala energii nie zrzuciła go z człowieka! Kociak już szykuje atak „Anną”, lecz druga fala odpycha go dwa metry do tyłu. Mężczyzna ponownie otwiera dłoń… Ukazując skryty w niej granat ręczny.

Gwałtowne kroki! Znad kupy spalonych samochodów oraz gruzu wyskakuje Michael. Już biegnie, już zeskakuje w dół…

… Gdy granat upada na ziemię. A mag uśmiecha się szeroko, trzymając w dłoni zawleczkę.

Ruiny Nowego Jorku, 24 Stycznia, 2008 rok.

Obudź się! Musisz się obudzić! Budź się, szybko!

Otwierasz oczy. Twoi towarzysze leżą wokół, nie ruszając się. Jack leży niedaleko ciebie, wpatrując się w nocne niebo pustym wzrokiem. Martwym wzrokiem.

- Witaj. Mam nadzieję że spałeś dobrze. Michael niestety nie dobiegł na czas.
Mrugasz zdziwiony wzrokiem. Jak to nie dobiegł na czas? Przecież siedzi tu i mówi do ciebie, wpatrując się tajemniczo w ciemne niebo. Nie było już tam żadnych gwiazd, oprócz jednej, samotnej i czerwonej jak krew.
- Mag na szczęście nie wyrządził większych szkód. Za to on sam wykopał własny grób… Widać, nie mógł zdecydować się co do miejsca pochówku, gdyż jego szczątki porozrzucało po całej okolicy.
Dźwigasz się aby usiąść. To nie ma znaczenia – spoglądasz się na Jacka, czując jak ogarnia cię szał. Wszystko na marne…

Druga postać podeszła do ciebie. Z początku nie widziałeś jej oblicza, lecz gdy się odezwała – nie miałeś wątpliwości.

Kapaneus.

- Jesteś gotów?
Michael uśmiechnął się, wstając.

- Ja się urodziłem gotowy.

Odwrócili się, ty wyciągnąłeś ku nim obolałą rękę! Krzyknąłeś: „Czekajcie, która godzina? Co teraz? Kiedy świt?”
Dwójka wampirów przystanęła, spoglądając w tył i patrząc się chwilę na ciebie jak na idiotę.

- Jest południe. – Odpowiedział Kapaneus, po czym się uśmiechnął.

Teraz zarówno on jak i Michael zaczęli się śmiać. Szli przed siebie, i śmiali się jak opętani.

Living just isn’t hard enough
Burn me alive, inside
Living my life’s not hard enough
Take everything away!

Another nightmare about to come true
Will manifest tomorrow

Another love that I’ve taken from you
Lost in time, on the edge of suffering

Another taste of the evil I breed
Will level you completely

Bring to life everything that you fear
Llive in the dark, and the world is threatening

Let me enlighten you!
This is the way I pray…

Living just isn’t hard enough
Burn me alive, inside
Living my life’s not hard enough
Take everything away!

Return to me!
Turn to me!
Leave me no one!
Return to me!
Cast aside!

You’ve made me turn away

Living just isn’t hard enough
Burn me alive, inside
Living my life’s not hard enough
Take everything away!


Padłeś na kolana, czując jak opuszczają cię siły. Twoi towarzysze lada chwila się obudzą. Co im powiedzieć!? Jak im przekazać wieści że wszystko na marne!? Jak zniosą wiadomość że to już koniec…?

Nagle mrugnąłeś, spostrzegając coś kątem oka.

Jack poruszył palcem.


Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro?
Wykorzystaj ten dzień dzisiejszy. Obiema rękoma obejmij go. Przyjmij ochoczo, co niesie ze sobą: światło, powietrze i życie, jego uśmiech, płacz, i cały cud tego dnia. Wyjdź mu naprzeciw.

— Phil Bosmans


KONIEC

...?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany