[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

"Pomysł tego dużego. Chłopak chciał tylko zarobić. Logiczne. Proste jak budowa cepa. Sam bym tak powiedział, sam bym zwalił na kogoś innego..."

Dieter był wściekły. Ledwie panował nad emocjami i wcale tego nie ukrywał.

- Do jasnej cholery! - wrzasnął i potężnym uderzeniem pałki rozwalił jeden ze stolików, obracając go w drzazgi. - O co tu do diabła chodzi? Czego właściwie chciał ten pomyleniec Aleksander? Co tu robi kolejny pomyleniec, pojawiający się znikąd i wymachujący kawałkiem metalu podpieprzonym z wystawy sklepu z orientalnymi pamiątkami? - wrzeszczał, a w jego oczach pojawił się krwawy płomień pasji.

Zwrócił się do osobnika z kucykiem.
- Od tego głąba spod latarni niewiele się dowiem, ale może ty będziesz w stanie udzielić odpowiedzi? Co tu robisz? Co wiesz, czego my nie wiemy o tym miejscu? Jakie jeszcze niespodzianki nas tu czekają? Oświeć nas, do cholery! - warknął przez zaciśnięte zęby.

Patrzył na mężczyznę nienawistnym spojrzeniem. Wiedział, że zbyt pochopnie ocenia swoich *zbawców*, ale pułapka, w której omal nie zginął, wyprowadziła go z równowagi...
Ostatnio zmieniony wtorek, 19 grudnia 2006, 14:00 przez Deadmoon, łącznie zmieniany 1 raz.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampir nie uspokoił Dietera. Początkowo miał na to ochotę, jednak szybko mu przeszła. Nie dziwił się reakcji towarzysza, gdyż sam stracił nogę.
-W ten sposób do niczego nie dojdziemy. - powiedział w końcu spokojnie, lecz stanowczo. Następnie odwrócił się do Michaela. - Ale sam bardzo chętnie bym się czegoś dowiedział, jeśli nie sprawi ci to kłopotu.
Ton jego głosu jednoznacznie wskazywał na to, ażeby lepiej wytłumaczenie nie było kłopotliwe dla przybysza.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Michael –jak się przedstawił- spojrzał się tajemniczo na grupkę nieznajomych. Ich pytania niosły w sobie gniew, zniecierpliwienie, oraz desperację. Czuł to… pomimo ich przekleństwa, wciąż zatrzymali w sobie ludzkie wady. Mężczyzna zacisnął ręce na poręczy, po czym z kwaśną miną spojrzał na sufit. Jacka ogarnęło paskudne uczucie, że oto stał przed nimi kolejny Malkavianin.
‘’Mam już dosyć jak na jedną noc’’.
- To jest teren przebierańcow, nieprawdaż? Książe nigdy nie wspominał o swoim pupilku? O tym, który zgładził Sabbat Wielkiego Jabłka?
Obdartus zachichotał złośliwie. Nagle, jego wzrok ustabilizował się. Ciemne, puste oczy wodziły po rozwścieczonych i zdumionych minach wampirów. Cichy szloch dobiegał ich z parkingu. Pewnie niezamierzenie, ale tamten szaleniec wyjękiwał pewną melodię, niczym ryk dziecka. Ta melodia brzmiała… jak syreny.
- Dziecko tylko odnalazło swego rodzica… och jakże podekscytowane było. Nie wiedziało… iż ojciec chce je pożreć.
Michael zaśmiał się smutno.
- Cóż za ironia. A my? My tu żyjemy, a on się nami opiekuje. Kiedyś ojciec nas tu porzucił… ale w powietrzu… czujemy że on wrócił!
Nieznajomy znowu wybuchnął podekscytowaniem. Z rozwartymi w dziwacznym uśmiechu ustami, obracał głowę, spoglądając to tu, to tam. Lewa ręka oderwała się od barierki, pozwalając dłoni latać swobodnie, polując na wymyślone gwiazdy…
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Czuł jak bardzo jest beznadziejny, jak bardzo nie nadaje się do niczego. Ten świat go nienawidził, i nic dziwnego, w końcu był najgorszym śmieciem jaki go oglądał. Nic nie umiał, nie był w stanie nawet znaleźć wampira potężniejszego od siebie, ani samemu poradzić sobie z przeciwnikami... Bez sensu, całe to nie-życie jest bez sensu, do d*py z tym wszystkim.
Trząsł się z odrazy, do tych wszystkich nieumarłych dookoła, ale przede wszystkim z odrazy do samego siebie. Nagle wstał, podniósł miecz i podszedł do ściany. Zaczął dłubać końcem ostrza w tynku dziwnaczne, skomplikowane wzory... Tak, matematyka, na tym znał się choć troszkę, to jedyne do czego się nadawał, tym powinien się zająć...
Ściana pokrywała się wzorami na jakobiany.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

- Świetnie, po prostu świetnie. Czasem odnoszę wrażenie, że jestem ostatnim normalnym w tym powalonym cyrku - westchnął z rosnącą rezygnacją w głosie. Nerwy, tak szybko jak się pojawiły, równie szybko ustąpiły.

Malkavianie. Po kiego czorta tylu ich się namnożyło w tym mieście? Ravnos do tej pory nie przepadał za tymi typkami, ale tak duże natężenie świrów w jednym miejscu zwyczajnie go wkur...denerwowało.

Skinął tylko głową na słowa Michaela.
- Zauważyłeś coś ciekawego na górze? - zapytał go. - Chętnie rozejrzę się po pięterku.

Po tych słowach podążył w kierunku schodów.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Potężna pieść grzmotnęła w twarz Stiera. Chwilę później Erwan poczuł zimne dreszcze w plecach, zlatując ze schodów.
Chłodny, okrutny śmiech rozległ się w klubie. Cała trójka spojrzała gwałtownie w górę. Michael stał jak poprzednio, nawet z tą samą zagadkową miną. Na dodatek złego…
- …ten świr skończył płakać!
Racja, w miejscu żałosnego lamentu Malkavianina, pojawił się maniakalny śmiech.
Jęknięcie syreny rozległo się w powietrzu. Ten czubek jest nieznośny. Ponowne jęknięcie… głośniejsze. Jęknięcia Malka zaczęły być coraz i coraz to głośniejsze, powtarzane i powtarzane i powtarzane!
- Hej! Zamknij ryj bo cię zastrzelę!
Dieter był wyraźnie nie w sosie. Ze smutną miną niewiniątka, chłopak spojrzał się na Ravnosa. Paskudny, lecz szczery uśmiech pojawił się na jego twarzy. Jego usta się nie poruszały.
- Och kur**! PSY!
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Jęknięcia przeszyły w maniakalny śmiech, gdy wampir cięciem miecza podkreślił uzyskany wynik.
- No i mamy, limes funkcji ef od iks dla iks tangens iks kwadrat jest przy iks dążącym do zera jest zero! - parsknął, podnosząc tubę na mapy i chowając do niej miecz. Nagle rozjrzał się dookoła. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz zauważył, że nie jest tu sam. Uśmiechnął się paskudnie, zarzucają tubę w chorych kolorach na plecy. Podszedł do trzęsącego się ze strachu śmiertelnika.
- Wybacz, lepiej dla nas będzie, jak nie będziesz zeznwał. - podniósł strzelbę leżącą koło czowieka i przeładował ją. Nie znał się na broni, ale akurat obsługa tego sprzętu nie jest jakaś strasznie trudna. Przycelował w głowę człowieka i strzelił. Mózg rozchlapał się po podłodze.
- A teraz lepiej będzie się stąd zwijać, chłopaki. - spojrzał po nowych towarzyszach. Ciekawe czy go zaakceptuja... Zwykle nikt go nie akceptował. - Mam własny wóz, więc pojadę za wami, ok?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos rozmasował obolałą twarz. Ktokolwiek to zrobił, był zupełnym tchórzem, atakując z ukrycia. Gdyby nie syreny policyjne, Dieter przetrząsnąłby cały klub.

- To jak, panowie? Spadamy? - zwrócił się do swoich towarzyszy. Zignorował pytanie Malkava. Nadjeżdżające radiowozy niepokoiły go bardziej niż tajemniczy mieszkaniec tego miejsca. Nie bał się stróżów prawa, ale nie potrzebował zbędnego rozlewu krwi. Praca dla Sabbatu nie oznacza od razu akceptowania ich kretyńskich metod.

Raz jeszcze rozmasował twarz. Rzucił nienawistne spojrzenie w kierunku piętra, kiedy opuszczał jego progi. Skierował się w stronę zaparkowanego mercedesa.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel jako jedyny z grupy stojący na zewnatrz budynku spojrzał się na szalonego wampira. Znał kilku Malkavianinów i spodziewał się tego prędziej czy później. Najwidoczniej nasz w końcu odzyskał resztki władzy umysłowej jakie pozostały mu po przeistoczeniu.

- Dieter, Erwan zmywajcie się.- powiedział niespodziewanie widząc wychodzących kompanów.
- Ja muszę tutaj posprzątać- skinął na gangrela pogrążonego w letargu. Jack dobrze wiedział że jeśli jego pracodawcy go odnajdą i obudzą to pierwszym celem będzie ich trójka. Lepiej będzie załatwić to od razu, oszczędzajac późniejszych komplikacji.

DeCroy podszedł do współklanowca, jego mieśnie ponownie naprężyły się. Gangrel bezproblemowo podniósł cieżkie cało drugiego wampira. Oczy jego powędrowały na Malkava.

- Najwidoczniej jeszcze do czegoś się przydasz- powiedział kierujac się do niego- Gdzie twój wóz??

Twarz Jacka upiększył charakterystyczny pośmiertny uśmiech.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Uśmiechnął się szeroko do Gangrela.
- Jestem Kociak, a ciebie jak nazywają? - spytał. Nie czekając na odpowiedź odwrócił się i dodał - Chodź za mną, zaprowadzę cię do mojego wozu. - uśmiechnął się do siebie w duchu. I tak musiał wyprać tapicerkę, a to pewnie o to chodzi tym dziwakom, żeby nie zasyfić własnego wozu. Gdy Spokrewniony przedstawił mu się, spytał:
- Czy wiesz co to są kwateriony? - zwyczajne, normalne pytanie na początek znajomości... To znaczy, normalne jak na Malkava.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos skinął głową, przytakując słowom Gangrela. Przywołał Erwana i pomógł mu zapakować się do mercedesa. Sam usiadł za kółkiem i zapalił silnik. Trzeba zmyć się stąd, zanim gliny przyjadą.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Rozglądając się w obydwa kierunki, Jack dźwignął Gangrela. Nawet mimo jego nadprzeciętnej siły, ciężar olbrzyma był ledwo do wytrzymania. Do tego ten ‘’Kociak’’…
- Gdzie jest twój wóz!?
Wrzask DeCroya przymknął Malka. Teraz zamieniając bełkot na gesty rąk i twarzy, prowadził krewnego za parking.
Minęli jasną ciężarówkę, po czym skręcili w lewo. Tam, w oddali, pod latarnią stał samochód. Chociaż za samochód trudno to było uznać… przynajmniej według standardów. Korozja zajęła się drzwiami, nadając im chropowatej warstwy. Znalazło się też kilka dziur, tu i tam. Jego podłużny kształt nadawał mu pozorów, iż jest to pojazd rodzinny. Nie, to po prostu *nie mogło* być samochodem dla szczęśliwej rodziny Amerykanów, wracających z wigilijnej kolacji, przez te wszystkie nieodśnieżone ulice. Jack mógł niemal przysiąść, że pojazd rozwala się na jego oczach.
Ale nie było czasu na wybrzydzanie. Ani na kwestionowanie prawa jazdy Kociaka. Nie tracąc ani chwili, mężczyźni zapakowali Gangrela do bagażnika.

Gdy Dieter wraz z Erwanem wchodzili do samochodu, nie mogli pozbyć się dziwnej emocji… braku spełnienia. Owszem, mniej więcej mieli odpowiedź dla Raztargujeva. Owszem, zlali dupska złym kolesiom. Ale do cholery, jeśli ten popieprzony stary świr nasłał na nich Gangreli? Co ze *złym* scenariuszem? Co jeśli wrócą do ‘’Nieba’’, zastając jedynie zgliszcza, z martwym mięchem armatnim Sabbatu, hasającym swobodnie po dzielnicy? Ten czubek wiedział więcej niż mówił… Erwan czuł, że idąc po pieniądze za misję, ryzykował własnym tyłkiem!
Ale takie jest życie. Miałem na myśli egzystencję. Taka była też ta praca… byli niczym ślepcy, idący z jednego punktu do drugiego, na swojej drodze nie spotykając ani jednej dobrej duszy. Jesteś potworem, otoczonym przez potwory…

Nie dając Policji szansy na zbliżenie się, Stier odpalił samochód… po czym z piskiem opon odjechał w noc. Minęli zakręt, dbając by być jak najdalej tego miejsca. Syreny stawały się coraz głośniejsze. Radiowozy były tuż, tuż…
Udało się, wyjechali na główną drogę. Zwalniając lekko, wampir polecił kompanowi żeby się wyluzował, zachowując jak najbardziej naturalnie. Sznur niebieskich radiowozów przed nimi, wył swą budzącą panikę pieśń. Jechali z naprzeciwka. Dieter ścisnął mocniej kierownicę…

Przejechali obok. Wampir rozluźnił ręce, uspokajając nerwy. Właśnie uniknął długiego, oraz męczącego pościgu.
Nagle z bocznej uliczki wyskoczyło stare Volvo. Odbijając się od drogi tak mocno, że widać było iskry lecące spod rysowanego zawieszenia. Na hamulcu, kierowca Volva wykręcił mocno. Dieter mógł przysiąść… iż słyszał krzyki z środka pojazdu.
‘’Cholerny świr’’.

- No to jesteśmy.
W głosie Erwana dało się wyczuć nutę zdenerwowania. Dobrze wiedział że nie będzie wysiadał. Nie wyjdzie i nie poczuje ciepła tego miejsca, jego zapachów, smaku trunków… nie usłyszy muzyki, nie zobaczy rozbawionego tłumu, nie będzie słyszał ich śmiechu. Zaraz, co go to cholery obchodziło? Przede wszystkim, nie będzie mógł zaspokoić swojego głodu. Gdzieś w podświadomości wampira, demon krzyczał i szarpał się, pragnąc krwawej ofiary…
Ravnos nie wyglądał lepiej. Nie mówił tego, ale dawało się wyczuć jego stan. Poza tym, skóra Stiera zszarzała, a pod oczami pojawiły się czarne sińce.
Za nimi zaparkowało owe Volvo, te które –jak się domyślali- należało do Malkavianina.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Wysiadł, spoglądając na powarkującego na niego z wnętrza Gangrela.
- Ale mógłbyś się w końcu przedstawić, mimo wszystko. - powiedział, i dodał - *idioto* - ale już po mandaryńsku, tak żeby nikt go nie zrozumiał. Był szczęśliwy. Okazał się lepszy od tej trójki, która wlazła do baru i omal nie zginęła, jego Volvo jeszcze się nie rozleciało, on sam był najedzony i na dodatek wreszcie udało mu się znaleźć ten wzór...
- Cholerny gruchot - rzucił pieszczotliwie, gładząc swój samochód po dachu. - Gdzie mój wpaniały TIR, którym całe latka jeździłem. - westchnął, rozjerzał się dookoła i pokiwał głową z zadowoleniem, po czym zatrzasnął drzwi samochodu i ruszł wzdłuż drogi na nocny spacer, by popatrzeć na księżyc. Miał ochotę pobiegać. Zawrócił, schował płaszcz i kapelusz w samochodzie, i znów go zatrzasnął.
- Wrócę nad ranem. - rzucił do pozostałych i ruszył w dół ulicy, przyspieszając do truchtu. Dawno już nie biegał, a nie chciał wypaść z formy...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

"Ile jeszcze tak wytrzymam? Ile jeszcze jestem w stanie znieść? Gdzie kończy się nasza wytrzymałość?" - czarne myśli biegały wkoło głowy Dietera.

Czuł się bezradny, jak mało kiedy. Smutny los najemnika - narażasz życie dla zysku... ale co jeśli zysk nie rekompensuje strat?

Smutne życie pionka, małej, nieliczącej się figury na krwawej szachownicy.

Miał ochotę ukryć się gdzieś, przyczaić się w samotni, zostać sam na sam z myślami. Odetchnąć.

Bał się jutra, nadchodzących chwil, najbliższych sekund.

Coraz bardziej nienawidził tego miasta. Tutejszych wampirów. Camarilli i Sabbatu. Ich chorych gier i żądzy władzy.

Czego chciał?

"..." - to jedyne co mu przyszło na myśl.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Erwanem targały wątpliwości. Czy zawsze wszystko musi się tak pokomplikować? No i kto tutaj pociąga za sznurki?
- No to jesteśmy. - powtórzył już szeptem, a słowa zawisły w przestrzeni. Ciągle pozostawał wybór, jednak czy naprawdę? Może to wszystko jest złudzeniem?
-Mam ochotę skopać czyjąś dupę. - oczy wampira zapłonęły niebezpiecznie.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Trójka wampirów opuściła wozy. Erwan choć niechętnie, odjechał by odebrać nagrodę. Chłodne powietrze obmywało ich twarze, nie dając zapomnieć się w magii nocy. W bagażniku Kociaka, spał smacznie pogrążony w letargu Kainita. Oni zaś, ryzykowali wiele pracując dla Sabbatu. Nie chcieli Sabbatu, nie chcieli jego rządów. Lecz tak samo, nie pragnęli władzy Camarilli. Teren na którym znajdowało się ich schronienie, był neutralny. Ta dzielnica nie była na tyle ważna, aby któraś z sekt miała ją na liście priorytetów.

W zwykłe noce, tłum ludzi można spotkać zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz klubu ‘’Niebo’’. Gwar, śmiechy i odgłosy muzyki, są słyszalne kilka bloków dalej, co powoduje częste skargi okolicznych mieszkańców.
Lecz to nie była zwykła noc. Przed wejściem, nie licząc dwóch karków, stało zaledwie kilku ludzi, pewnie szykując się do odejścia. Jak każdej nocy, wampiry wkroczyły do swego leża. Erwan odjechał, nie widząc jak jego starzy towarzysze odprowadzają go wzrokiem, jednocześnie próbując dostrzec gdzieś ‘’Kociaka’’. Szaleniec poczuł dziwny głód… by biegać. Świat był wielką bieżnią, a on faworytem widowni…
Gdy Dieter i Jack znaleźli się wewnątrz budynku, uderzyła ich wyjątkowa –nawet jak na tą porę- pustka. Kilka osób siedziało pod samą sceną, popijając piwo i wsłuchując się w kojące brzmienia gitary. Miejsce obok baru, zajmował nikt inny jak córka właściciela, bez opamiętania zapatrzona w swojego chłopaka- Julesa. Jules był mężczyzną średniego wzrostu, z bujnymi, kręconymi włosami, brązowymi niczym kasztan. Ubrany był w skórzaną kurtkę- pod którą nosił koszulę w kratkę- a także w stare, lekko pozdzierane dżinsy. Kawałek za nimi, inny młody mężczyzna przeglądał notatki… które dziwnie wydały się Dieterowi znajome. Ten miał krótkie blond włosy, długie pejsy oraz dokładnie wygolony zarost. Ubrany był w białą kurtkę, jakby szykował się żeby wyjść. Co chwila zadawał pytanie barmanowi, a ten tylko spławiał go szybką ripostą… odruchowo posyłając wampirom pytające spojrzenie. Już nieraz klub był pełny, tych młodych *poszukiwaczów duchów*, a studia wycinków gazet przy kielichu z kumplami, było według nich dobrym początkiem.
‘’Trzeba było trenować boks’’. Zaśmiał się w duchu Stier.
Dokładnie wiedząc jak wyglądają po wizycie w Sorye Club, Jack poprowadził swojego towarzysza szybko na górę, do ich prywatnego schronienia. W starej, drewnianej skrzyni spoczywało zawsze kilka torebek z krwią, ‘’pożyczonych’’ ze szpitala, tak na wszelki wypadek. Co prawda, picie z torebki, a picie z żywej, myślącej istoty, dawało zauważalne różnice (główną był pewien dyskomfort), lecz były one jedynie kosmetyczne. Krew to krew, zaś wampir nigdy nie podpisywał żadnej umowy, w której sprecyzował co i jak ma pic.
Głód lekko zelżał. Lecz nie zniknął, nadal powodując że Bestia rwała się ze swych łańcuchów, gdzieś w wypaczonej podświadomości łowców. Przynajmniej nie wyglądali teraz, jakby dopiero co ich odkopano z grobów. Zeszli z powrotem do klubu, zastanawiając się co teraz robi Kociak… i gdzie jest? Może właśnie wypijał ostatnią kroplę z Erwana, tak jak chciał to zrobić z ich więźniem? Wśród dzieci Klanu Księżyca nic jest pewne.
Na przywitanie wyszedł im Henry. Wyglądał jeszcze gorzej niż ostatnio, zupełnie jakby *w ogóle* nie sypiał. Oczy zaczynały zamieniać się w jedynie zapadnięte szare kulki, osadzone w pociemniałych otworach. Gdyby nie to że był ghulem, można by przysiąść że jest chory. Stary mężczyzna zapewnie poczuł drążący wzrok Dietera, gdyż postanowił odezwać się pierwszy.
- Muszę z wami pogadać w moim biurze.
Tam się też udaliście, ciekawi jaka sprawa mogła wymagać takiej dyskrecji. Biuro Henry’ego Jugsona wyglądało na zadbane, czyste i sprawiało ogólnie dobre wrażenie. Przynajmniej do czasu gdy spojrzało się do szuflad, w których uciśnięte razem były różne śmiecie… papierosy, pozostałości po jedzeniu, czasem nawet mógł się trafić martwy szczur! Jugson przejechał palcami po eleganckim biurku, na którym spoczywało kilka kartek papieru i długopis. Usiadł na wygodnym, szarym fotelu… po czym odchrząknął (co były jednoznacznym znakiem, iż zamierza długo mówić). Jack i Dieter rozsiedli się wygodnie na krzesłach przed biurkiem, starając się odgadnąć myśli starca…
- Mamy problem chłopaki. Duży. Pamiętasz tą dziewczynę Dieter? Tą reporterkę z wczorajszej nocy?
Wampir kiwnął głową. Zaczynał czuć dokąd to zmierza, łącząc fakt tamtego mężczyzny przy barze.
- Jej chłopakowi nie spodobało się, że laska nie wróciła do domu. Więc przychodzi tu, do mojego klubu, wypytując klienterię o nią. Lecz co najciekawsze, ten kretyn –i zarazem mój kuzyn- Barry, dał mu notatki które sporządziła wtedy.
Barry… Jack zawsze uważał to za dobre imię dla barmana. Lecz nie chcąc przerywać właścicielowi klubu mowy, powstrzymał się od komentarzy i słuchał dalej.
- Ja… ja nie wiem co ona tam napisała. Mogły to być bzdety, jak na przykład poradnik ‘’Jak pozbyć się trądzika’’, czy ‘’Co zrobić gdy mi krwawi i nie umiera’’ dla dzieciaków. ALE! Jeśli to był twój rysopis, czy choćby to jak cię poznała, to możemy siedzieć teraz w śmierdzącym, rzadki, głębokim GÓWNIE!
Rzeczywiście, sprawa śmierdziała. To było oczywiste, że gdyby to morderstwo, *oraz* inne wydałyby się… Kainici straciliby dach nad głową.
- I proszę was…
Ton Jugsona zmienił się na błagalny, gdy odkrył myśli kłębiące się w jaźniach wampirów.
- Żadnego przelewu krwi! Dochody z tego dnia są i tak małe, jeśli zaczniecie mordować klientów, wcale nie pomożecie.
Co za kiepskie kłamstwo. Gdyby Dieter nie znał Henry’ego tak długo, pewnie by uwierzył. Lecz w głębi ducha, dobrze wiedział że starzec tak naprawdę… nie chce kolejnej śmierci. Wampir widział jego punkt widzenia… wychowywał córkę, prowadził interes, starając się pozostać uczciwym, jednocześnie goszcząc trójkę morderców pod swoim dachem. A jeśli wszystko poszłoby obecnym torem, to przybyłoby nawet jednej pary kłów więcej.
Ravnos tylko uśmiechnął się do człowieka. Wraz z DeCroyem opuścili biuro, podchodząc do schodów. Tamten facet wciąż siedział przy barze, studiując kartki przed nim.
Lecz któż był lepszym manipulantem, niż dziedzic uzurpatorów? Nie mogli marzyc o lepszym sprzymierzeńcu.
Jedynym Tremere w promieniu tysięcy kilometrów.

Mocno szarpnąłeś za klamkę, czując wciąż dreszcze po spotkaniu z Arcybiskupem. Doki Nowego Jorku, to najmniej przyjemne miejsce w mieście… i zdecydowanie twoje *najmniej* ulubione. W starym, zniszczonym magazynie, uwił swe gniazdo sam wielki Aleksander Raztargujev, siewca zamętu. Wciąż miałeś w umyśle obrazy prostej wymiany…
Przekazałeś słowo w słowo, to co powiedział ‘’Michael’’. Arcybiskup był bardziej niż podekscytowany.
- Chyba będę musiał zmienić płytę w moim gramofonie! Co o tym myślisz Anno?
Rzekł mężczyzna do pustej przestrzeni obok siebie. Mimo że był skąpany w mroku nocy, a także żadne światło nie dochodziło z okolicy, można było dostrzec że Malkavianin, słowami wyraża fałszywe uczucia… na twarzy malował mu się strach. Czarnoksiężnicy klanu Tremere, już dawno poznali kolory i aury emocji… zaś Rosyjski wampir *śmierdział* strachem. Lecz nie wypadało o tym wspominać.
- Pora zacząć nowy cykl! Pora zacząć nowy cykl! PORA ZACZĄC NOWY CYKL!
Wampir śmiał się ku ciemnemu niebu, napinając przy tym każdy swój miesień, jakby szykując się do skoku.
I w rzeczywistości tak się stało. Malk rzucił się na Jonesa, rozrywając mu kawałek koszuli, i rysując potężnymi i ostrymi pazurami martwą skórę.
Pulsująca, od krwi którą tam skierował, rana przypominała mu o tym, za każdym razem gdy na nią spoglądał podczas jazdy. Gdy tam był, oczekiwał tuzinu Spokrewnionych, czekając z karabinami by wymierzyć sprawiedliwość.
Pomimo tego bestialskiego ataku, Erwanowi udało się odepchnąć wroga, na tyle daleko by mógł uciec do samochodu. Z piskiem opon, opuścił doki przyrzekając sobie, że już nigdy tu nie wróci. Śmiech szaleńca towarzyszył mu przez całą drogę.
Lecz co go bardziej zdziwiło, to fakt że znalazł grubą kopertę w jednej z kieszeni. Czyżby Aleksander wepchnął mu ją, gdy się szarpali?
Nie obchodziło go to. Z silnym trzaśnięciem, drzwi samochodu się zamknęły, zaś wampir ruszył w stronę drzwi do klubu. Nagle, z lewej strony wpadł na niego jakiś człowiek.
Ach… oto nasz szalony szermierz, wracający ze swojego nocnego joggingu. Próbując za wszelką cenę nie ukarać w gniewie Kociaka, Erwan wszedł do środka lokalu.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Życie było wstrętne. Było wstrętne, beznadziejne, zabójczo głupie i bezsensowne.
Bogu niech będą dzięki, że już nie żył. No, może niekoniecznie Bogu... Choć znów, wracając do legendy o początkach Kainitów, to jednak Bogu. Cóż za dziwne rzeczy się dzieją... Spokrewniony odwołuje się do słowa Bożego. Nic to.
- A może choć ty mi się przedstawisz? - rzucił do wchodzącego do klubu Kainity - Ja jestem Kociak, może już słyszałeś. - uśmiechnął się lekko, układając zmarszczki na poznaczonej plamami twarzy w nieco dziwny wzór. Zdaje się, że poprawił nieco kolory skóry w czasie joggingu. Umiał więcej niż się przyznawał, to było pewne.
Wszedł do klubu, pogwizdując pod nosem starą, chińską, ludową piosenkę o dziewczynie, chłopcu i grabiach. Rozejrzał się po ludziach, którzy byli w środku, zwrócił uwagę na chłopaka siedzącego przy barze.
- Pusto tu dziś. - mruknął do siebie. I dodał, zwracając się do Spokrewnionego - Macie tu gdzieś jakiegoś kompa z netem? Chciałem sobie posurfować.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Zablokowany