[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos, gdyby żył, to cała krew z pewnością odpłynęłaby z jego twarzy...

- Zobaczcie - syknął przez zaciśnięte zęby do swoich towarzyszy, wskazując na *naznaczonego* bezdomnego. Nieświadomie, nerwowo przełknął ślinę... taki nawyk sprzed nie-życia.

Ponownie ogarnął wzrokiem okolicę. Starał się wypatrzyć choć najdrobniejszą oznakę zagrożenia, ukrytego niebezpieczeństwa, czyhającego na nocnych łowców w zapuszczonych zakamarkach tego przeklętego miejsca.

- No przecież... - zająknął się - przecież nie będziemy tu stać jak kołki przez całą noc. Chłopaki, mamy zadanie do wykonania, a nie chciałbym tu zabawić ani chwili dłużej, niż jest to potrzebne...

Po tych słowach Dieter skierował kroki ku odrapanym drzwiom. Szedł powoli i ostrożnie, czujnie nasłuchując i wypatrując zagrożenia.

Zacisnął dłoń na pałce.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Mężczyzna wysiadł z auta i poszedł do towarzyszy. Jego spojrzenie padło jednak na napis na czole bezdomnego.
-Powiedziałbym, że to robota braci Hitler. gdyby nie fakt, że siedzą za kratkami. No i gdyby nie fakt, że nie wygląda mi się na robotę śmiertelnika. - rzekł wampir, ciągle przerażony. Z każdą chwilą coraz bardziej obawiał się przyszłości. Jednak postanowił wejść do klubu tuż za Dieterem.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Powolnymi krokami, stąpając po małej warstwie śniegu… obydwaj mężczyźni przekroczyli wrota klubu. Widok, który wyszedł im na spotkanie, wprowadził w nich wielką potrzebę estetyki.

Po obydwu stronach od wejścia stali ochroniarze, tędzy łyskowie, ubrani w niepasujące do ich gęb garniaki. Czerwone neony rozświetlały poręcz, biegnącą wzdłuż sali, aż do barku. Ludzie kłębili się z obydwu stron, po lewo znajdował się parkiet, gdzie roztańczone, rozskakane i w większości odurzone ciała wyładowywały swoją energię. Z dalekiego końca parkietu, na lekkim podwyższeniu (oraz z migającymi, niebieskimi strzałkami wokół) znajdował się osprzęt DJ’a. Czarny chłopak, z sięgającymi ramion dredami, wystającymi spod czapki, dyrygował całą imprezą. Na gest jego dłoni, zmieniały się styl ruchów, oraz ich płynność…
W samym centrum, znajdował się zatłoczony barek z wszelkimi zwykłymi, niezwykłymi i egzotycznymi trunkami, ustawionymi na pułkach za ladą. Gdy barman ruszył się odrobinę, odchodząc od pijanej kobiety, dało się zauważyć że po drugiej stronie znajdowało się lustro. Dziwne… niektórzy goście zdawali się unikać tej części klubu. Cały barek był oświetlony niebieskimi neonami.
Po prawej stronie klubu, znajdowały się stoliki, przy których pito, jedzono, żartowano, śmiano się, rozmawiano, palono, wciągano, wstrzykiwano, kłamano… Jak zwykle dało się wśród obecnych zauważyć ‘’ekspedycję’’ studentek, wybyłych by spędzić sobotni wieczór w przyjaznym gronie. Dało się też zauważyć ubranych w garniaki biznesmenów, roześmianych kolegów popijających piwko, w międzyczasie rozglądających się za foczkami… Lecz przede wszystkim, ta cześć klubu posiadała *ten* zapach i klimat, jaki udziela się także w ‘’Niebie’’. Podczas gdy gęsta chmura dymu roztaczała się na parkiecie, tu jedynie unosiła się chmurka dymu papierosów, mieszanego w niektórych miejscach z zapachem perfum. Po środku nowocześnie zaprojektowanych, podświetlanych srebrnych stolików, znajdowały się kręcone schody, prowadzące na drugie… *elitarne* piętro.
To tam, właścicielka klubu- Anna DeSorye- otoczona przez swych goryli, obserwowała ponurym wzrokiem swe włości. Tego wieczora, wygodnie wylegiwała się na kanapie, ubrana w ponętną, czerwoną suknię. Jej egzotyczna uroda wyróżniała ją na tle tych wszystkich, ‘’pospolitych’’ Amerykańskich dzieciaków. A w niedalekim cieniu… skrywała się jej zguba.

Jeśli to miejsce *kiedykolwiek* nazywano przybytkiem rozkoszy, to zapewne były to czasy ubóstwa i nędzy. Rozwalone w nieładzie krzesła, walały się na brudnej podłodze. Gdy Dieter postawił pierwszy krok, jego pogłos został zagłuszony. Wampir spojrzał pod siebie… to gruba warstwa kurzu okazała się sprawcą. Spojrzał w lewo, wiedząc że skradał się za nim Erwan, równie przestraszony co jego kompan. Pusta przestrzeń, pozbawiona barierek, czy nawet żadnych ozdób na ścianach widniała w miejscu, gdzie niegdyś znajdował się parkiet.
Lekko zmobilizowany, wampir ruszył pewnie przed siebie. Miejsce, gdzie jak przypuszczał, mieścił się kiedyś barek, pozostawało w ruinie. Rozsypane szkło dekorowało w jego okolicy podłogę, na równi z różnokolorowymi plamami.
Nagle usłyszał jakiś trzask. Spojrzeli w górę, akurat w momencie by ujrzeć nagły ruch w tamtym miejscu.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel postanowił jednak nie podążyć od razu do wewnątrz nieprzyjaznego z tego punktu widzenia budynku. Przechadzając się spokojnie wokoło ruiny klubu, przyglądał się dokładniej temu miejscu, nigdyś tętniącego "życiem", będącego prawdziwym sercem Sabatu w tym mieście.
Jack nie wiedział czego dokładnie szukał, jednak czuł że coś w tych ciemnościach kryje przed nim swoją obecność. Niespodziewanie, gdy tylko wszedł w zasięg złowieszczego cienia oczy gangrela stały się czerwone niczym krew którą się pożywia. DeCroy ruszył szukać tylnego wejścia do Sorye Club.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Wampir zamarł. Przysunął się bliżej ściany, żeby nie stać na otwartej przestrzeni. Przeszył wzrokiem przestrzeń nad sobą, gdzie przed chwilą uchwycił ruch.

"Cokolwiek tam jest, ganz sicher nie jest przyjaźnie nastawione..." - pomyślał, zaciskając nerwowo usta.

Powoli, plecami do ściany, sunął w stronę centrum lokalu. Wzrokiem wciąż przepatrywał ciemność ponad sobą, a uchem starał się wyłapać najdrobniejszy dźwięk, mogący w przybliżeniu wskazać lokalizację tego *kogoś*. Dłoń cały czas zaciskał na ciężkiej pałce.

Szykował się na atak ze strony ukrytej istoty. Każdy mięsień, każde ścięgno jego ciała gotowe było do zrobienia uniku, odskoczenia lub odturlania się przed potencjalnym zagrożeniem. By potem stawić mu czoło.

Na ułamek sekundy, mgnienie oka, Ravnos zamarł. Wyszeptał bezgłośnie kilka słów, starożytną formułę, przekazywaną w jego Klanie od pokoleń. Uczynił nieznaczny, niemal niezauważalny gest palcem lewej dłoni, po czym wbił wzrok w miejsce na granicy cienia i ciemności...

W międzyczasie z cienia częściowo wyłonił się Jack z pistoletami przyszykowanymi do strzału. Ostrożnie podszedł do samego środka pomieszczenia. On również obserwował miejsce, w którym dostrzeżono ruch.

Dieter kątem oka przypatrywał się poczynaniom Gangrela.

Łowcy byli gotowi...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Erwan kiwnął głową, aby porozumieć się z Dieterem. Wolno podszedł do towarzysza. Każdy krok odbijał się echem, co nie podobało się Jonesowi. Dawało to przewagę cieniom.
-Chcesz trochę światła? - spytał szeptem.
Wampir ciągle obserwował pomieszczenie, wypatrując tego, co czaiło się w mroku budynku. Przygotowywał się do użycia taumaturgii.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Trzymając w ręku swego zaufanego Ingrama, Jack wszedł w uliczkę prowadzącą gdzieś na tyły klubu. Ciemność była nieprzenikniona, lecz dzięki swemu instynktowi, droga którą szedł Gangrel była dla niego widoczna jak na dłoni.
Minął kilka pustych kartonów, o mało co nie przebijając sobie buta ostrym kawałkiem szkła, leżącym obok. Szedł wzdłuż ściany Sorye Club, mając nadzieję by odnaleźć drzwi. Wodząc ręką po cegłach, koncentrując swe zmysły na obserwacji ścieżki, jego umysł lekko stępiał… być może zwierzęca intuicja którą się kierował, była powodem zaćmienia myśli. Ręką wyczuł ścianę, więc skierował się lekko w prawo, idąc dalej jedyną ścieżką. W oddali dostrzegł lekkie światło… a także kilka zamazanych kształtów.
Przez głowę przeleciały mu niespokojne myśli… ciekawe co robią pozostali?

Widmo Jacka przeszło do środka pomieszczenia, wściekłym wzrokiem obserwując źródło ruchu. Gdyby się bliżej przyjrzeć, można by dostrzec skupienie na twarzy Dietera, każdym ułamkiem siły woli podtrzymuwującego swoją iluzję. Modlił się w duchu, aby nie zamazywała się a jej adresat… zaraz, co jeśli on może widzieć poprzez ich oczy?
‘’Cholera’’.
Cienisty i niematerialny Jack rozpłynął się w powietrzu, zupełnie jakby nigdy nie istniał. Ravnos odwrócił się do tyłu, zaczepiony przez swojego kompana.
Wampir szeptał cicho jakieś słowa… W jego głosie główną nutę grał gniew, akompaniowany przez desperację, z zawartą barwą wyczuwalnej euforii. Odgłosy otoczenia stłumiły się, zaś szept przerodził się w syk. Nagle, rzeczywistość ponownie uderzyła zamroczone zmysły obydwu Kainitów.
Wampirzy czarnoksiężnik otworzył oczy, które płonęły teraz okrutnym, niebieskim płomieniem. Stier przyglądał się całej scenie z fascynacją, nie próbując sobie nawet wyobrazić jej złożoności. Nie obchodziło go uderzenie gorąca, jakie przeszło przez żyły Tremera, zmierzając do jego dłoni, rozpalając zimne, martwe ciało i rozbudzając uśpioną magię drzemiącą w otaczającym ich świecie… i w krwi maga.
Błękitny ogień wyskoczył z palców Erwana, dodając otaczającej go ciemności niebieskawej poświaty. Moc tliła się w ciele Jonesa, czekając aż wampir spuści ją z łańcucha…

‘’Trzeba było tu nie wchodzić’’
Zimny jak lód głos uderzył ich w powiewie wiatru… Nie mogli wyczuć, z której strony dobiegał, lecz tak naprawdę… nie chcieli wiedzieć. Chwila nieświadomości, odgłosy kroków gdzieś z boku, znajome… klik-klak.
- UWAŻAJCIE!
Niski głos mężczyzny dobiegł ich uszu. Lecz nie to się teraz liczyło.
Liczyło się tych dwóch dupków ze strzelbami przy tylnich drzwiach.

Skulony, unikając światła, Jack przeczekał aż dwie sylwetki się oddalą. Nie widział tego dokładnie, ale był *pewien* iż należały one do humanoidów. Dwie? A może to były trzy? Nie… tylko mu się przywidziało.
Starając się pozostać w cieniu, Gangrel przeszedł do końca alejki, dostrzegając tylni parking klubu, z ustawioną na nim samotną ciężarówką. Spokojnie wyszedł z cienia, obrzucając wzrokiem jasny pojazd. Kierowcy nie było w środku…
‘’Hmm, skoro oni tu są… i my tu jesteśmy, a ja tutaj… to gdzie j…’’
Na ułamek sekundy świat stanął w miejscu. Wielka, szara piącha ominęła o centymetry twarz Jacka. Jego instynkt się nie mylił, nie był sam w tym miejscu…
Wielki mężczyzna, fryzurą przypominający Indianina, posturą i urodą jeszcze bardziej, zaś zachowaniem kogoś-kto-chce-dostac-po-ryjcu wyrósł przed nim.
DeCroy momentalnie odskoczył do tyłu, rzucając wzrok ku drzwiom klubu.
- Pora by się żegnać, zdradziecki psie!
Kolejny, wściekły współklanowiec…
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel spojrzał dość rozbawiony na obraz stojącego przed nim pokracznego wampira, oczywiście w jego mniemaniu. Na twarzy Jacka pojawił się delikatny uśmiech gdy usłyszał słowa Indianina. Aby uniknąc niepotrzebnego kontaktu z twardą zapewne pięścią swego wroga odskoczył w tył, otulając przy tym swą sylwetkę w przyjemnym cieniu.

- Dawno nie widziałem żadnego z nas, chyba od momentu gdy wszyscy pochowali się w lasach- Jack wstanął odrzepując się nieznacznie z brudu i kurzu, po czym dla rozluźnienia strzelił koścmi palców i karku.
- Masz jednak racje...- DeCroy łobuzersko przejechał dłonią po krótkiej, prawie że żołnierskiej fryzurze.- ...to jest ostatni raz jak oglądam twoją gębę, przyjemniaczku...

Gangrel natychmiastowo padł na kolana, dobywając przy tym swoich pistoletów. Gładko wyszarpał je z kabur, wycelował równie sprawnie.
Niepozorne Klik- Klik towarzyszyło podwójnemu hukowi wystrzeliwanych naboi. Teraz wszsytko zależało od opatrzności, oraz oczywiście od celności samego gangrela,
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos zaklął pod nosem, kiedy jego iluzję szlag trafił. Tajemnicze ostrzeżenie, ognista manifestacja Erwana i obecność dwóch osobników przy tylnym wyjściu rozproszyły nocnego łowcę. Ocenił dystans, dzielący jego i Tremera od postaci ze strzelbami.

"Daleko, wystarczająco... na razie..." - pomyślał. - "Erwan świeci jak pochodnia, niedobrze, widać nas jak na dłoni..."

Pochylił się i przemknął w kierunku schodów. Miał zamiar wbiec po nich na wyższy poziom. Zniknąłby z pola widzenia osobnikom spod tylnego wyjścia, uszedłby z linii płomieni Tremera oraz zyskałby przewagę wysokości. I może dostrzegłby tego kogoś, kto był tu poza nimi, a kto nie spieszył się z ujawnieniem.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Szybka kula ognia, mająca raczej odwrócić uwagę, niż stwarzać zagrożenie, pomknęła w stronę napastników. Kainita wykonał dynamiczny skok w stronę zbawczego cienia. W szumie kroków trudno było określić jego położenie.
/Zryw w stronę schodów na piętro, wampir wyciąga z kabury rewolwer. Broń wydaje się być niepotrzebna, jednak Erwan już wie jak jej użyć. Odbezpiecznie i przygotowanie do strzału./
"Nie odrobiliście pracy domowej, panowie."
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Ostre syknięcie przeszyło powietrze, smagane kulami DeCroya. Wróg ze zwinnością bestii uskoczył w bok, unikając pocisków… Jack niezgrabnie próbował nadążyć za przeciwnikiem, lecz wampir był zbyt szybki.
‘’Stójże w miejscu!’’
Zwierzyna zbyt dynamicznie się poruszała, kierując się do myśliwego. Wkrótce łowca… stał się ofiarą.
Nabiegając od strony ściany, nim Gangrel mógł jakkolwiek zareagować, nieprzyjaciel zakończył swój śmiercionośny maraton… hamując na twarzy Jacka. Potężne kopnięcie zamroczyło nieumarłego, jednocześnie odrzucając go w tył. Resztkami woli, udało mu się wystrzelić z pistoletu, raniąc swego wroga w ramię. To bynajmniej go nie uspokoiło.
Po chwili duchowej nieobecności, wampir ponownie przejął inicjatywę.

Dieter rzucił szybkie spojrzenie na wrogów- dwóch zamaskowanych typków w kurtkach, z bardzo niemiłymi gnatami wycelowanymi w nich.
Czas stanął w miejscu. Bicie serca dwójki śmiertelników odbijało się echem… z drugiej strony dwaj Kainici, zamarli w decydującej chwili.
Strzał! Stier uskoczył w bok, odsłaniając Erwana, po czym zaczął biec w kierunku kręconych schodów. Lekki wiatr zaczął zasysać powietrze do centralnej części pomieszczenia, ku krwawemu magowi. Drugi z ludzi podniósł swą broń, gotowy do wystrzału… towarzysz mu zawtórował. Nagle, potężny wydmuch gorącego powietrza przeleciał przed ich oczyma, uderzając mocno w drzwi za nimi. Wykorzystując chwilę nieuwagi, Jones podążył za Ravnosem.
Dobiegał już do schodów… jeszcze tylko krok, jeden malutki krok. Był już blisko, mógł ręką chwycić poręczy, czuł jej zimno opuszkami palców.
Zimno niedługo potem przeszyło wszystkie jego mięśnie. A potem było uczucie piekącego gorąca, zaś gdy odzyskał świadomość tego co się stało, nadeszła panika. Potworny jazgot wydarł się z gardła Tremera. Czuł w kolanie wielki ból… czuł jak mocno pulsuje, jak piecze i jak cierpienie zaślepia jego zmysły. Postrzał z amunicji dum-dum nie należy do przyjemnych.

Obrzucając wzrokiem otoczenie- starą kanapę i połamany stolik- Dieter zacisnął mocniej ręce na broni. Wtedy usłyszał okrzyk Erwana. Wyglądając na dół, zauważył jak mag upada w agonii, trzymając się za pozostałości swego kolana.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Ból był przenikliwy, niczym błyskawica poraził kolejno całe ciało Erwana, który bezwładnie padł na podłogę sali. Noga piekła tak, że nie był w stanie trzeźwo myśleć o czymkolwiek, nawet o nadchodzącym zagrożeniu.
"Umrzeć od kuli śmiertelnika... Po prostu cudnie..." - to nie była myśl, a jedynie wspomnienie dawnej słabości.

Czas płynie powoli
Kropla jest jednostką czasu
Czas smakuje jak wino z najstarszych snów
I także ma kolor purpury
Związałem go w swoich trzewiach
Pętlą splecioną z żądz
By znać zawsze godzinę
Która przeze mnie przecieka
Jak przez sito - w bezdenną próżnię
A próżnia jest wolna od krzyku tych serc
Które gasnąc tłoczą swój czas we mnie
Więc kiedy pora się żegnać
Nigdy mi czasu nie szkoda
Na pocałunki , mimo szelestu
Ciał gładko na bruk składanych
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

- Scheisse! - wrzasnął, widząc Erwana osuwającego się na ziemię po strzale w kolano.

Ponownie wymamrotał magiczną formułę przez zaciśnięte ze złości zęby. Nieznacznym ruchem dłoni wskazał kierunek, gdzie znajdowali się strzelający. Bliźniacze odbicie Dietera zbiegło głośno po schodach i zaszarżowało w stronę dwóch napastników, groźnie wywijając "przekonywajką".

Prawdziwy Ravnos tymczasem najciszej jak potrafił ześlizgnął się za schodów, podpełznął do rannego Tremera i zaciągnął w osłonięte miejsce, gdzie wampir przynajmniej na razie mógł pozostać bezpieczny.

Wyjrzał zza zasłony, by przekonać się jak intruzi radzą sobie z rozszalałą iluzją. Bez względu na efekt swojej sztuczki zaczął pod osłoną cienia przemykać w kierunku śmiertelników. Prawą dłoń zaciskał na pałce, w lewej natomiast solidny bojowy nóż.

"Krwiiii...!" - zaryczał w umyśle Dietera zniecierpliwiony głos.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel obficie splunął krwia, która prawie że natychmiastowo rozpuściła się w brudnej kałuży u jego stóp. Na twarzy Jacka pojawił się ,można powiedzieć dość nieprzyjemny uśmiech. Właśnie w tej chwili przez umysł DeCroy'a przechodziła niepokojące myśli o jego rywalu. Mimo tego był nadal w stanie stać, oznaczało to ,że i jego przeciwnik nie potrafi skończyć tego szybko....

- Chcesz się spróbować?- rzucił z pogardą w stronę "indianina". Jack po chwili wyprostował się, widać było że pod skórzaną, lekko teraz poszarpaną kurtką jego mięsnie zaczynały w dziwaczny sposób prężyć się. O dziwo na twarzy gangrela pojawiła się pewność siebie i swojej siły, jednak czy to aby na pewno nie tylko pozór...

"Podejdź tylko a upiększe twoją buźkę... lub po prostu potraktuje cię zimnym, metalowym posłańcem z lufy moich zabawek..."
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Wampir warczał wściekle, trzymając się za suchą ranę, z której nie wyleciała ani kropla jego esencji sangwistycznych. Jego twarz wyrażała gniew… nie, to była czysta nienawiść. Był gotów wyrzec się wszelkich świętości, by zgładzić ofiarę. Mimo że kula nie wyrządziła trwałych szkód, wrogi Gangrel czuł ją aż za dobrze. Czuł jak tkwiła w ranie, czuł jej chłód, czuł jak wszelkie odczucia się do niej kierują… jak drażni zmysły.
Jack wyzwał go. Wiedział że z rąk przeciwnika spotka go więcej bólu, acz nie zaprzestawał walki. Lecz dla zdrajców własnej krwi, własnego plemienia, własnych braci i sióstr… nie ma litości. Nie zasługiwał nawet na wspominanie o tej walce, mimo jego niezłomnej woli przetrwania, oraz wytrzymałości na potężne ciosy bestialskiego oponenta.
Z potwornym rykiem, zwierz rzucił się do przodu, szarżując i nie zwracając uwagi na nic innego. Liczyła się tylko walka. Sekundy stawały się długie niczym lata, gdy wielkie monstrum wyciągało swe łapy po głowę ofiary. Znając swe szanse, najemnik chwycił mocniej swoje bronie, niezwłocznie wypluwając z nich serie strzałów. Kule leciały ku celowi, przecinając powietrze, zostawiając ledwie widoczny ślad za sobą… Zaraz, co to za dźwięk?!
Bez ostrzeżenia, drzwi na zaplecze wyleciały z zawiasów. Podążał za nimi ślad ognia. Wkrótce podążył też przeciwnik Jacka… biedak, był w ‘’nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze’’. Paniczne ruchy wąpierza, gwałtowne i nieopanowane, wryły się na długo w pamięć Gangrela.
‘’Zdychaj w bólach bydlaku’’
Z wnętrza Sorye Club doszedł go okropny krzyk… krzyk Erwana.
Nienaturalne syknięcie wydało się z gardła myśliwego. Już miał odbiec w tamtym kierunku, gdy znajoma, silna łapa złapała go mocno za szyję. Szara, poparzona morda, pełna nienawiści i cierpienia wpatrywała się w swą zdobycz. Jack czuł jak potwór unosi go wysoko nad ziemię, tak że mógł mu spojrzeć w oczy. Ogień spopielił włosy, więc ‘’Indianin’’ wyglądał teraz bardziej na szpetną małpę, niż na człowieka.
- Powiedz dobranoc!
Lekkie szarpnięcie, charakterystyczne gardłowe ‘’urk’’ i drgawki.
- Dobranoc.
DeCroy upadł ciężko na ziemię, zupełnie nieświadom co się teraz stało. Goryl wciąż nad nim przecież stał… lecz dziwnie w bezruchu. Dopiero po krótkiej chwili, dostrzegł ostrze klingi przechodzące przez brzuch do niedawna groźnego Gangrela.
Głośne ‘’łup’’ towarzyszyło upadkowi cielska na podłoże. Z jego nowej rany zaczęły wyciekać litry krwi…
Olbrzymie zdziwienie wdzierało się do mózgu nieumarłego. Jak to?! Przecież ten dryblas miał mnie na muszce, mogłem w każdej chwili zginąć… a tu coś takiego?!
Oświetlana przez skąpe światło latarni, przed Jackiem stała postać wysokiego mężczyzny, ubranego w długi brązowy płaszcz, oraz w zabawną koszulę, podobną do tych co rozdają na promocjach. Spod staroświeckiego kapelusza wystawały kosmyki długich, ciemnych włosów. Na plecach nosił kolorową tubę na mapy.

Coś cię intrygowało w wyglądzie nieznajomego… a może chodziło o samą jego aurę? Jego pomarszczona, blada twarz wydawała się jakby wodnym odbiciem, lustrem duszy… coś było niepokojącego w jego spojrzeniu. A wzrok kierował ku tobie.

Rozszalały z furii, po widoku cierpienia swego kompana, Dieter zbiegł głośno po schodach, pędząc jak opętany w kierunku ludzi. Ci zaskoczeni odwagą wroga oddali tylko po jednym strzale, po czym z jękiem strachu na ustach, rozbiegli się po pomieszczeniu.
Tymczasem *prawdziwy* Dieter zeskoczył z piętra, chwytając czym prędzej rannego Erwana i ciągnąc go pośpiesznie po schodach. Kątem oka widział jednego z zamaskowanych napastników, przewracającego się o krzesła, gdy próbował uciec przed rozwścieczoną do granic możliwości wizją. Kilka stopni i Jones będzie bezpieczny, skryty za osłoną barierek.
Ostatnimi siłami, czując piętno zmęczenia i głodu odciskające się na nim, Ravnos wepchnął maga na wyższe piętro, widząc jak jego noga trzyma się cało na ostatnich ścięgnach.
- Zaraz wracam.
Wysyczał w gniewie. Teraz dupki, poznacie co to znaczy zemsta! Za wszystko co musiałem przeżyć, będę się delektował każdą kroplą waszej krwi, wysysanej z otwartych ran waszego *wciąż żywego* ciała. I będę dbał byście to widzieli i czuli. I będziecie *błagać* o śmierć. Wewnętrzny potwór, zwierzęca natura krwiopijcy- Bestia- szarpała swe łańcuchy w duszy Stiera.

- Gdzie on się podział?!
Zawyła jedna z owieczek, nieświadoma w jak przesranej sytuacji się znalazła. Tymczasem ‘’on’’ schodził cicho po schodach, dbając o każdy, nawet najmniejszy szelest.
Cóż, w miarę swych możliwości.
- TAM JEST!

Całe twoje ciało drżało od zimna. Po raz pierwszy… po raz pierwszy bałeś się śmierci. Co czeka za tą granicą? Otchłań? Zbawienie? A może zwykła nicość, tyle że boisz się ją dostrzec?
- Nie lękaj się.
Szept dotarł wprost do twojego ucha. Głos był spokojny i opanowany… lecz tajemniczo słaby i ulotny. Nie widziałeś na oczy, nie mogłeś ocenić gdzie jesteś, ani co się dzieje. Jedyne co czułeś to lekkie szarpnięcie, zupełnie jakbyś był ciągnięty po podłodze. Okropne ciarki przeszły po całym twym martwym ciele, przypominając o twoim stanie. Byłeś słaby… zbyt słaby by się poruszać, zbyt słaby by mówić. Lecz ten głos był… był jak głos ukojenia, jak pocałunek wybawczej śmierci.
- Zajmiemy się tobą. Krew oczyści twe ciało, jak niegdyś oczyściła nasz umysł.
Ostre pieczenie… tylko gdzie? Teraz całe ciało wydawało się masą ciepła, bólu i bezczucia.

Czułeś jak silny skurcz przechodzi cały organizm. Coś się działo. Tylko co!? Co do cholery się z tobą działo!? Silny, niemalże magnetyczne uderzenie sprawiło, iż na chwilę świat zamigotał w twych oczach.
Drugie uderzenie, tym razem silniejsze. Wyraźniejszy świat, wyraźniejsze czucie.
Czucie!?

Erwan otworzył oczy, rozglądając się gwałtownie wokół. Próbował się szarpać, lecz nie potrafił ruszyć nawet palcem. Widział jak jakaś postać w kominiarce na głowie dotyka jego nogi.
- JASNA CHOLERA!
Nie było śladu po złamaniu, ani żadnych zwisających części ciała. Jedynie spodnie były rozerwane w tamtym miejscu.
Postać wstała, lecz nie na pełną swą wysokość, zapewne starając się unikać kul. Niemalże od razu odzyskałeś możliwość ruchu. Twarda, ostra męska twarz… kuc czarnych włosów wystających z kominiarki. I ciemna opaska na oku. Stary, niebieski płaszcz opinał sylwetkę mężczyzny, zaś pod nim można było dostrzec postrzępiony, czarny sweter. Nie powodował zachwytu swym wyglądem, można nawet powiedzieć że odwrotnie. Wyglądał jak brudas, który nie zmieniał swych ubrań od powiedzmy… pięciu lat.
- Mamy na imię Michael.

Ciężkie kopnięcie odrzuciło jednego ze śmiertelników na stolik, łamiąc go w pół. Drugi nie tracąc okazji, strzelił tuż pod nogi wampira, sprawiając że ten syknął i odskoczył w tył.
To był błąd. Drugi z ludzi momentalnie wstał, celując wprost w głowę wroga. Drugi mu zawtórował.
Ravnos wodził przerażonym wzrokiem po sylwetkach przeciwników… dostrzegł za sobą wywarzone drzwi na parking z… o dziwo! Leżącym Jackiem.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Erwan milczał, zastanawiając się, czy przybysz jest przyjacielem, czy może wrogiem. W świecie mroku nic na pierwszy rzut oka nie mogło być oceniane.
-Jestem Erwan Jones. - wydusił z siebie w końcu. Teraz liczyło się choćby to, by zdobyć trochę informacji. - A ty... Michael... Co ty mi zrobiłeś? I JAK?
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

"Scheisse! Scheisse! Scheisse!..." - Ravnos niemalże mantrował te słowa, starając się pozbierać myśli i poszukać błyskawicznej ucieczki.

Na plecach poczuł mroźne powietrze z zewnątrz.

"Drzwi, ucieczka" - zaświtało Dieterowi w głowie.

I wtedy zobaczył leżącego Jacka.

- Argggggggghhhhhhh!... - wrzasnął, błyskawicznie odwracając się plecami do śmiertelników, po czym rzucił się przez drzwi "na tygryska", z rękoma wysuniętymi do przodu, aby zamortyzować upadek i mieć punkt podparcia dla przewrotu w przód. W tej chwili nie interesowało go, co się dzieje za jego plecami ani co znajduje się przed nim. Liczyła się tylko ucieczka z tej pułapki. Ucieczka za wszelką cenę.

A potem krwawy rewanż...
Ostatnio zmieniony wtorek, 19 grudnia 2006, 13:56 przez Deadmoon, łącznie zmieniany 1 raz.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Zablokowany