: wtorek, 7 listopada 2006, 10:31
Merenwen:
Sytuacja rozwinęła się szybko. BARDZO szybko. Merenwen musiała się nieźle gimnastykować, by unikać włóczni. Kontry były wprowadzane rzadko i Władczyni zdecydowała się na nieczęste, acz celne kontry. Pchniecie centralne, zwód, wymach, obrót włócznią, odsłonięcie prawego ramienia... cios miecza rozbił prawy naramiennik. Odbicie, unik, znów unik. Wściekłą szarża anielicy... no to znów unik i kontra... hełm zawirował i poleciał w dół. Anielica była pijana swą wściekłością i... bezradnością. Napierała z coraz większą furią i coraz bardziej zatracała finezję. Wreszcie Włócznia poleciał w bok wraz z jedna z rak Władczyni. Anielica upadła w dół kilkanaście metrów i uderzyła z łoskotem o bruk. Merenwen stanęła nad pokonaną. Tamta zakrztusiła się krwią. Walka była zakończona... ale wroga władczyni żyje...
-Dobij i lecimy świętować!- krzyknęła Carmen, ocierając krew z ust. Widać poczęstowała się krwią któregoś z pokonanych. Sotor podszedł do murów, oczekując zakończenia sprawy. Jeden Philisterias warknął cos w stylu „Kończ to i masz spokój!”.
Findor Tasartir:
-Cienie zostały usunięte, ale ty też to czujesz, nieprawdaż?- zapytał mentalnie archont. Gdy drow nie odpowiedział kontynuował. –Drgania mocy, Findor, drgania mocy. Odczuwasz to na razie jako niepokój, ale skup się na tym. Ten archipelag zawiera moc – wrogą moc, którą trzeba unicestwić!- przesłał. Nastąpiła chwila milczenia. –Bo w przeciwnym razie ona unicestwi ten archipelag...- rozległo się w głowie drowa. –Czuję, że coś się wydarzy i musimy być czujni...-
[---]
Minął tydzień... tydzień bezowocnych poszukiwań. Findor siedział z Caskullis, arcykapłanką Thirel i Defergentesem przy śniadaniu. Obecność archonta była iście symboliczna – on nic nie jadł. Drzwi otworzyły się z hukiem. Do komnaty wpadł mężczyzna lat może trzydziestu. Jego twarz pokrywały fioletowe krosty wielkości wiśni. Zakrztusił się krwią i wyjąkał „Pomóżcie” po czym zemdlał. Kapłanka od razu rzuciła na nieszczęśnika jakieś zaklęcie, które chroniło przed rozprzestrzenieniem się choroby, po czym podeszła do nieprzytomnego i zaczęła sprawdzać inne objawy. Po chwili podniosła się znad ciała. –Umarł... choroba była w znacznym stadium zaawansowania... musimy przeprowadzić leczenie wszystkich w mieście...- powiedziała, gdy nagle Defergentes skoczył w górę i docisnął trupa do ziemi. Ten jęczał i wył, próbując ugryźć kobietę. Wszyscy patrzyli na to z nieskrywaną zgrozą. Wszyscy poza Defergentesem, który sprawnie skręcił kark istocie. Arcykapłanka wpierw szepnęła, a potem krzyknęła na całe gardło –Uczennice! Do mnie!- po chwili przez bramę wpadła grupka lekko zaspanych dziewcząt jeszcze w koszulach nocnych. –Przechodzicie dziś przyspieszone szkolenie – sytuacja tego wymaga!- powiedziała i nakazała im iść się ubrać. W tym czasie Caskullis wzięła drowa pod ramię i odciągnęła na bok. –Weź mnie lub Defergentesa ze sobą – drugie pozostanie tuby ich pilnować – i szukaj źródła. Ujawnili się, to znaczy – da się ich łatwiej znaleźć, a czasu możemy mieć mało...- powiedziała.
Sytuacja rozwinęła się szybko. BARDZO szybko. Merenwen musiała się nieźle gimnastykować, by unikać włóczni. Kontry były wprowadzane rzadko i Władczyni zdecydowała się na nieczęste, acz celne kontry. Pchniecie centralne, zwód, wymach, obrót włócznią, odsłonięcie prawego ramienia... cios miecza rozbił prawy naramiennik. Odbicie, unik, znów unik. Wściekłą szarża anielicy... no to znów unik i kontra... hełm zawirował i poleciał w dół. Anielica była pijana swą wściekłością i... bezradnością. Napierała z coraz większą furią i coraz bardziej zatracała finezję. Wreszcie Włócznia poleciał w bok wraz z jedna z rak Władczyni. Anielica upadła w dół kilkanaście metrów i uderzyła z łoskotem o bruk. Merenwen stanęła nad pokonaną. Tamta zakrztusiła się krwią. Walka była zakończona... ale wroga władczyni żyje...
-Dobij i lecimy świętować!- krzyknęła Carmen, ocierając krew z ust. Widać poczęstowała się krwią któregoś z pokonanych. Sotor podszedł do murów, oczekując zakończenia sprawy. Jeden Philisterias warknął cos w stylu „Kończ to i masz spokój!”.
Findor Tasartir:
-Cienie zostały usunięte, ale ty też to czujesz, nieprawdaż?- zapytał mentalnie archont. Gdy drow nie odpowiedział kontynuował. –Drgania mocy, Findor, drgania mocy. Odczuwasz to na razie jako niepokój, ale skup się na tym. Ten archipelag zawiera moc – wrogą moc, którą trzeba unicestwić!- przesłał. Nastąpiła chwila milczenia. –Bo w przeciwnym razie ona unicestwi ten archipelag...- rozległo się w głowie drowa. –Czuję, że coś się wydarzy i musimy być czujni...-
[---]
Minął tydzień... tydzień bezowocnych poszukiwań. Findor siedział z Caskullis, arcykapłanką Thirel i Defergentesem przy śniadaniu. Obecność archonta była iście symboliczna – on nic nie jadł. Drzwi otworzyły się z hukiem. Do komnaty wpadł mężczyzna lat może trzydziestu. Jego twarz pokrywały fioletowe krosty wielkości wiśni. Zakrztusił się krwią i wyjąkał „Pomóżcie” po czym zemdlał. Kapłanka od razu rzuciła na nieszczęśnika jakieś zaklęcie, które chroniło przed rozprzestrzenieniem się choroby, po czym podeszła do nieprzytomnego i zaczęła sprawdzać inne objawy. Po chwili podniosła się znad ciała. –Umarł... choroba była w znacznym stadium zaawansowania... musimy przeprowadzić leczenie wszystkich w mieście...- powiedziała, gdy nagle Defergentes skoczył w górę i docisnął trupa do ziemi. Ten jęczał i wył, próbując ugryźć kobietę. Wszyscy patrzyli na to z nieskrywaną zgrozą. Wszyscy poza Defergentesem, który sprawnie skręcił kark istocie. Arcykapłanka wpierw szepnęła, a potem krzyknęła na całe gardło –Uczennice! Do mnie!- po chwili przez bramę wpadła grupka lekko zaspanych dziewcząt jeszcze w koszulach nocnych. –Przechodzicie dziś przyspieszone szkolenie – sytuacja tego wymaga!- powiedziała i nakazała im iść się ubrać. W tym czasie Caskullis wzięła drowa pod ramię i odciągnęła na bok. –Weź mnie lub Defergentesa ze sobą – drugie pozostanie tuby ich pilnować – i szukaj źródła. Ujawnili się, to znaczy – da się ich łatwiej znaleźć, a czasu możemy mieć mało...- powiedziała.