[Legendary] Zmierzch Pegazów (rekrutacja do dnia 1.02.10)
: niedziela, 10 stycznia 2010, 18:23
Zmierzch Pegazów
(...) A trzydziestego siódmego dnia, Juda stworzył czarnego niczym noc, obdarzonego siedmioma czerwonymi ślepiami mustanga. Dał mu skrzydła, i nazwał go Czarny Pegaz (...)
W pięćdziesiątą rocznicę ślubu Graldiusa Vollensteina i Ambiry Vollenstein-Gamuzza, do ich zamczyska w Everneid zjechała się szlachta z całego, niemalże, świata. Wyparwiono ucztę, lepszą niżby na samym ślubie wielmoży, piwo lano nie wiadrami a beczkami, a łase szczury i wiecznie głodne dogi pętały się pod nogami wyjadając resztki ze stołu, choć nie miały zbyt dużo do zjedzenia - zdawałoby się że po tej uczcie, na ziemi nie zostaną nawet skórki po pomarańczach. Taki oto apetyt miała szlachta z zamczyska Everneid.
Wielomoża Graldius siedział dumnie na krześle i popijał czerwone wino ze srebrnej szklanicy. Siedząca po prawicy małżonka, niestety brzydka jak gremlin, milczała i tylko od czasu do czasu odezwała się do nieskutecznie próbującego ją zagadać, służącego.
Atmosfera była sielankowa, i taka by pozostała, ale niestety, jak to zwykle bywa, wielmoży zachciało się pod drzewo. Odgoniwszy służbę ruszył w kierunku komnat, konktetnie toalet. Jako że wydudnił już dokładnie siedem i pół kielichów czerwonego wina, szedł zygzakiem.
Kiedy dotarł wreszcie do dużych, zdobionych zabawnymi freskami drzwi i otworzył je, nagle zamarł jakby go poraził piorun w noc gniewu bogów.
Stał przed nim... przetarł oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widzi... To był... koń. Ale nie byle jaki koń. Wielmoża zachłysnął się, gdy spostrzegł że wierzchowiec ów ma... skrzydła! Graldius cofnął się, uderzył głową w podmurówkę, zamroczyło nim na chwilę. Po owej chwili, masując obolałą czaszkę, podniósł wzrok. Konia nie było. Kląc na czym świat stoi, wielmoża odlał się, mówiąc niezbyt szlachetnie i udał się z powrotem na ucztę.
- Dobrze, dosyć tego pieprzenia bo mi się we łbie kręci. Zamknij się!
- Dobrze, dobrze - Bard odłożył gitarę na bok i pociągnął z drewnianego, wyszczerbionego kufla - Myślałem że trochę pieśni dobrze wam zrobi na trawienie
- Jeśli słuchanie o jakiś wyi... wyimaginowanych koniach z jakimiś, kurwa, skrzydłami ma mi poprawić nastrój, to jestem chyba jakimś cholernym magikiem.
- Lepiej by było - mruknął spod ściany Vilgref - Gdybyście kupili izby na nocleg. Na dworze zaczyna padać śnieg a w knajpie pełno ludzi, nie obaczysz, a już wszystkie pokoje nam zajmą i kimać będziemy na mrozie.
- Nie bój, kurwa, żaby - powiedział nieszlachetnie Grod podnosząc się z krzesła - Dawaj mieszek, Longin.
Niziołek cisnął nabity złotymi monetami skórznik i jęknąwszy z rozkoszy rozpoczął pałaszowanie nabitego na patyk wędzonego piskorza.
- Ej, ludzie! - rozległ się krzyk - Everneid się pali!!! Luuuuudzie!!!!
Przyjaciele zerwali się z miejsc, rzucili się ku wyjściu. Wielkie zamczysko, ponoć niezniszczalne, Everneid, gdzie akurat teraz odbywała się huczna uczta organizowana przez samego wielmożę Graldiusa, stała w ogniu. Wszyscy mieszanie którym nie udało się dostać na przyjęcie teraz dziękowali bóstwom za ochronę, ci których bliscy się dostali, dla odmiany bogów przeklinali. Śnieg sypał z wolna na czerwone dachy, wiał wiatr. Ciemne kałduny dymu wznosiły się nad miastem zwiastując nieszczęście. Everneid płonął.
- To klątwa! - krzyczeli ludzie - Klątwa! Nadchodzi Zmierzch Pegazów i wolności, koniec ludzi i powstanie demonów!
śnieg rozpadał się na dobre, płonąca twierdza była teraz najlepiej widocznym punktem. Płonęła cała, aż od mocnych dobudowań po same czerwone, strzeliste dachy i zmyślne, szczupłe wieżyczki.
Everneid płonął.
Zadzwoniły ponuro dzwony z kaplicy, mnisi w czarnych szatach biegli z wiadrami w stronę twierdzy. Dzwony biły.
A Everneid płonął.
- Patrzcie tam! - zawył nagle jakiś mieszczan - Na lewo! Czarny Pegaz! Ratujcie bogowie!!!
Przyjaciele obejrzeli się. Czarny kształt mknął na północ, a co spotrzegawsi dostrzegli błysk podków na tylnich kopytach
***
Zapraszam do sesji, w realiach przedstawionych powyżej. Przyjmę do pięciu graczy, choć wątpie by choć tylu się zgłosiło. Sesja będzie na pewno mroczna i - mam nadzieję - ciekawa. Legenda o Czarnym Pegazie którą piszę, trafi to niebawem i będzie świetnym uzupełnieniem wstępu.
Chętnym nie odmówię pomocy, pytać o co chcecie.
Wzór karty już przedstawiam:
gorąco zapraszam do sesji.
(...) A trzydziestego siódmego dnia, Juda stworzył czarnego niczym noc, obdarzonego siedmioma czerwonymi ślepiami mustanga. Dał mu skrzydła, i nazwał go Czarny Pegaz (...)
W pięćdziesiątą rocznicę ślubu Graldiusa Vollensteina i Ambiry Vollenstein-Gamuzza, do ich zamczyska w Everneid zjechała się szlachta z całego, niemalże, świata. Wyparwiono ucztę, lepszą niżby na samym ślubie wielmoży, piwo lano nie wiadrami a beczkami, a łase szczury i wiecznie głodne dogi pętały się pod nogami wyjadając resztki ze stołu, choć nie miały zbyt dużo do zjedzenia - zdawałoby się że po tej uczcie, na ziemi nie zostaną nawet skórki po pomarańczach. Taki oto apetyt miała szlachta z zamczyska Everneid.
Wielomoża Graldius siedział dumnie na krześle i popijał czerwone wino ze srebrnej szklanicy. Siedząca po prawicy małżonka, niestety brzydka jak gremlin, milczała i tylko od czasu do czasu odezwała się do nieskutecznie próbującego ją zagadać, służącego.
Atmosfera była sielankowa, i taka by pozostała, ale niestety, jak to zwykle bywa, wielmoży zachciało się pod drzewo. Odgoniwszy służbę ruszył w kierunku komnat, konktetnie toalet. Jako że wydudnił już dokładnie siedem i pół kielichów czerwonego wina, szedł zygzakiem.
Kiedy dotarł wreszcie do dużych, zdobionych zabawnymi freskami drzwi i otworzył je, nagle zamarł jakby go poraził piorun w noc gniewu bogów.
Stał przed nim... przetarł oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widzi... To był... koń. Ale nie byle jaki koń. Wielmoża zachłysnął się, gdy spostrzegł że wierzchowiec ów ma... skrzydła! Graldius cofnął się, uderzył głową w podmurówkę, zamroczyło nim na chwilę. Po owej chwili, masując obolałą czaszkę, podniósł wzrok. Konia nie było. Kląc na czym świat stoi, wielmoża odlał się, mówiąc niezbyt szlachetnie i udał się z powrotem na ucztę.
- Dobrze, dosyć tego pieprzenia bo mi się we łbie kręci. Zamknij się!
- Dobrze, dobrze - Bard odłożył gitarę na bok i pociągnął z drewnianego, wyszczerbionego kufla - Myślałem że trochę pieśni dobrze wam zrobi na trawienie
- Jeśli słuchanie o jakiś wyi... wyimaginowanych koniach z jakimiś, kurwa, skrzydłami ma mi poprawić nastrój, to jestem chyba jakimś cholernym magikiem.
- Lepiej by było - mruknął spod ściany Vilgref - Gdybyście kupili izby na nocleg. Na dworze zaczyna padać śnieg a w knajpie pełno ludzi, nie obaczysz, a już wszystkie pokoje nam zajmą i kimać będziemy na mrozie.
- Nie bój, kurwa, żaby - powiedział nieszlachetnie Grod podnosząc się z krzesła - Dawaj mieszek, Longin.
Niziołek cisnął nabity złotymi monetami skórznik i jęknąwszy z rozkoszy rozpoczął pałaszowanie nabitego na patyk wędzonego piskorza.
- Ej, ludzie! - rozległ się krzyk - Everneid się pali!!! Luuuuudzie!!!!
Przyjaciele zerwali się z miejsc, rzucili się ku wyjściu. Wielkie zamczysko, ponoć niezniszczalne, Everneid, gdzie akurat teraz odbywała się huczna uczta organizowana przez samego wielmożę Graldiusa, stała w ogniu. Wszyscy mieszanie którym nie udało się dostać na przyjęcie teraz dziękowali bóstwom za ochronę, ci których bliscy się dostali, dla odmiany bogów przeklinali. Śnieg sypał z wolna na czerwone dachy, wiał wiatr. Ciemne kałduny dymu wznosiły się nad miastem zwiastując nieszczęście. Everneid płonął.
- To klątwa! - krzyczeli ludzie - Klątwa! Nadchodzi Zmierzch Pegazów i wolności, koniec ludzi i powstanie demonów!
śnieg rozpadał się na dobre, płonąca twierdza była teraz najlepiej widocznym punktem. Płonęła cała, aż od mocnych dobudowań po same czerwone, strzeliste dachy i zmyślne, szczupłe wieżyczki.
Everneid płonął.
Zadzwoniły ponuro dzwony z kaplicy, mnisi w czarnych szatach biegli z wiadrami w stronę twierdzy. Dzwony biły.
A Everneid płonął.
- Patrzcie tam! - zawył nagle jakiś mieszczan - Na lewo! Czarny Pegaz! Ratujcie bogowie!!!
Przyjaciele obejrzeli się. Czarny kształt mknął na północ, a co spotrzegawsi dostrzegli błysk podków na tylnich kopytach
***
Zapraszam do sesji, w realiach przedstawionych powyżej. Przyjmę do pięciu graczy, choć wątpie by choć tylu się zgłosiło. Sesja będzie na pewno mroczna i - mam nadzieję - ciekawa. Legenda o Czarnym Pegazie którą piszę, trafi to niebawem i będzie świetnym uzupełnieniem wstępu.
Chętnym nie odmówię pomocy, pytać o co chcecie.
Wzór karty już przedstawiam:
Imię:
Rasa: (krasnolud, elf i tak dalej, ważne by nie było cukierkowych postaci)
Wiek:
Wzrost:
Waga (opcjonalnie):
Wygląd:
Charakter:
To co lubi a co nie:
Czego się boi:
To w czym postać jest dobra: (fechtunek, kowalstwo itd. ilość dowolna, tylko kształtwoać postać w jednym kierunku, tak storrytellingowo)
umowna profesja (czym się zajmuje):
Rodzina i przyjaciele:
Historia:
Ekwipunek:
to o czym zapomniałem a co chcielibyście mi o postaci powiedzieć:
gorąco zapraszam do sesji.