[freestyle]Welcome to Roanapur!

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

[freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: Perzyn »

Na początek słowo wstępu. Sesja jest luźna i raczej lekka, nie będzie głębokiej psychologii, zawiłej intrygi i tym podobnych, przynajmniej ja ich nie wprowadzę, wy jak chcecie to droga stoi otworem. Niezależnie od tego co powiedziałem wcześniej oczekuję dobrych postów, niekoniecznie długich, ale ciekawych i pozbawionych literówek (to dotyczy zwłaszcza pana White'a) a przy tym ortograficznie i gramatycznie w miarę poprawnych (czyt. drobne błędy przejdą, ale jeśli od posta aż oczy bolą to zemsta będzie tak straszna, że kamienie zapłaczą). Reszta, w tym scenariusz, należy do was.

21.09.2008 Roanapur

Słońce chyliło się już ku zachodowi a jego ostatnie promienie czerwieniły olbrzymi posąg Buddy wykuty w skale strzegącej wejścia do portu. Niewielka łódź pruła fale kierując się do zatoki, nad którą wyrastało miasto. Z daleka było już widać pierwsze światła miejskiej nocy. Mawia się, że metropolie nigdy nie śpią. Może to i prawda, ale Roanapur nie był metropolią. Za to tak naprawdę budził się nocą, gdy na ulicach dopiero zaczynało się właściwe życie. Tymczasem nabrzeże było już widoczne z pokładu, na którym stał młody Azjata z papierosem w ustach. Gdy byli już naprawdę blisko celu otworzył klapę w podłodze i rzucił do pasażerów.
- Już prawie jesteśmy.
Kilka minut później młoda, ubrana elegancko kobieta i dziewczynka, na oko może dziesięcioletnia, znikły w mroku między magazynami, a jedynym śladem, że kiedykolwiek podróżowały z Lagoon Company była walizka dolarów.


Światło poranka odbijało się w witrażach, gdy młody ksiądz szybkim krokiem zmierzał w kierunku zakrystii. Tak jak się spodziewał zastał tam swoją przełożoną, pochyloną nad księgami rachunkowymi. Kościół zawsze dbał o księgowość, a w tym konkretnym miejscu troska o sprawy finansowe była wyjątkowo ważna. Nie chcąc przeszkadzać Rico stanął spokojnie przy drzwiach i czekał.
- Co się stało? Głos pomimo, że wyraźnie należał do osoby starszej wciąż był podszyty żelazem.
- Przyszła ta paczka z Dortmundu.
- To zadzwoń żeby po nią przyjechali, ja im tego tałatajstwa wozić nie będę.
Nie minęła godzina nim pod budynki klasztoru zajechała olbrzymia ciężarówka, która zabrała wielką pakę.


17.09.2008 Gdzieś na Sycylii

Don Vito z zadowoleniem patrzył na ogród. W jego wieku nie ogląda się już za dużo akcji, więc mógł w pełni docenić takie chwile spokoju, gdy człowiek może nie niepokojony kontemplować piękno natury. Wciągnął głęboko świeże, przesycone kwiatowym zapachem powietrze. Z zadumy wyrwało go ciche kaszlnięcie, mające raczej zaakcentować czyjąś obecność niż oczyścić gardło. Odwrócił głowę i spojrzał w twarz najstarszego syna. Już po minie Vicktora poznał, że coś jest nie tak. Domyślił się nawet, co.
- Roanapur? – Victor skinął głową i podał ojcu tajską gazetę oraz kartkę zawierającą tłumaczenie na włoski. Don Vito ciężko westchnął i pokiwał głową, czemu wszyscy jego synowie nie byli tacy jak pierworodny?
- Powiadom naszych w Mediolanie, będą wiedzieli, co zrobić.


19.09.2008 Nowy Jork

Karmazynowy Król siedział na obrotowym krześle, które wcześniej należało do niejakiego pana Wallace’a. Przynajmniej dopóki ten ostatni nie wyzionął ducha. A siedzący w jego gabinecie mężczyzna pożałował, że jednak przyjechał do Ameryki. To miejsce było cholernie, cholernie nudne. Policja? Tępa i leniwa. Cywile? Szarzy i standardowi jak zestaw w McDonaldsie. Mafia? No bez jaj, może i byli sprytniejsi niż ci na Ukrainie, ale nawet w połowie nie tak twardzi. Weźcie choćby tego tu, niby wielgachny facet, murzyn o a barach szerokich jak niewielka szafa. I co z tego? Ano nic, nie wytrzymał nawet połowy tego, co tamten Białorusin. Jak mu było? Nieważne, ważne, że można było się z nim zabawić przez dobre dwa dni. Król jeszcze raz zakręcił na palcu przekrwioną gałką oczną, po czym pozwolił spaść jej na podłogę i przydepnął. Czas zmienić otocznie. Już chciał wyjść, gdy jego wzrok przykuła wystająca denatowi zza pazuchy teczka, której wcześniej nie zauważył. Okładka była nieco zakrwawiona i dało się odczytać tylko fragment znajdującego się na niej słowa. „R...pur”. Podniósł teczkę, otworzył i zaczął czytać. Im więcej czytał tym bardziej się uśmiechał. Na długo zanim skończył lekturę, wiedział już, że musi zarezerwować bilety na lot do Tajlandii.


20.09.1008 Roanapur

Powietrze było tak gęste od papierosowego dymu, że dałoby się w nim zawiesić nie tyle siekierę, co solidny topór. Wirujący leniwie wiatrak nie poprawiał zbytnio sytuacji a nawet ją pogarszał jakiś cudem wdmuchując dym nawet w zakamarki, gdzie ów dotrzeć nie powinien. Wieczór był coraz bliżej i w barze Yellow Flag zaczynała się zbierać stała klientela. Nikt nie odwrócił głowy, gdy otworzyły się drzwi. Młody, wysoki mężczyzna z torbą na plecach wszedł do środka. Gdyby nie długie włosy wyglądałby niemal, jak wyciągnięty żywcem z hitlerowskiej widokówki. Rasa nordycka, typ aryjski. Tak, ten facet w Niemczech drugiej połowy lat 30 ubiegłego wieku byłby niemal półbogiem. Ale tu i teraz był tylko kolejnym klientem w dość obskurnym barze. Zastanawiał się jak w ogóle trafił do tego miasta. Parsknął pod nosem. Plotki. Słyszał plotki o tym miejscu i o tym, co się w nim wyprawia. Zajął stolik w rogu i zamówił Whisky. Jeśli to, co słyszał o tym mieście było choćby w połowie prawdą to bez trudu znajdzie pracę.


Pan White stał na tarasie swojej nowej willi w północnej dzielnicy. Patrzył na budzące się miasto. Wiedział, że Włosi zrobili błąd, poważny błąd. Bałałajka trzęsła tym miastem do spółki z Chanem a biedny głupek Savolla próbował to zmienić. Cóż, ktoś traci, aby ktoś mógł zyskać. A pan White odrobił pracę domową zanim tu przyjechał i miał plan, jak wykroić sobie kawałek z tego tortu zwanego Roanapurem.
- To lubię! Zaśmiał się z dowcipu, który tylko on potrafił zrozumieć.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: Epyon »

Karmazynowy Król
Było raz dwóch szaleńców w domu wariatów...

***

Pearl ma dziewiętnaście latek. Właśnie zaczęła pracować w kuchni, żeby trochę dorobić. Pearl chce być artystką... Prawda, kochanie? Narysowała mi śliczny dom. Narysowała go ołówkiem. Tym, który właśnie naostrzyłem.

Pearl, szerzej otwórz oczka.

Takie ładne.

Niebieskie.

Och.

CHAcHAcHACHaChACHACHAcHAchACHacHACHachAChaCHACHA!

***

Ubrany był w karmazynową marynarkę w poprzeczne czarne tygrysie prążki, pod którą było widać rozpiętą pod szyją równie czerwoną koszulę. Do tego czarne spodnie i tego samego koloru lakierki. Na głowie nosił krwisty kapelusz, zaakcentowany czarną obwódką. Bardzo charakterystyczne było obrysowane na czerwono prawe oko oraz zaczesane w tył kruczoczarne włosy, które sprawiały wrażenie przerzedzonych i jakby mokrych. Kilka kosmyków opadało bezładnie na jego czoło.

Wyszedł z gabinetu i zszedł elegancko na dół budynku. Kątem oka zauważył jeszcze żywego jednego z ochroniarzy. Wyciągnął w jego stronę pistolet i nacisnął spust.

"BANG!" - widniał napis na chorągiewca, która wystrzeliła z lufy i wbiła się zaostrzonym końcem prosto w jego prawe oko.

***

Cóż...

Przychodzi facet do szpitala, łapiesz? Jego stara właśnie rodzi dziecko, więc koleś przyszedł odwiedzić ich oboje. Znajduje lekarza i pyta:

"Doktorze, tak się martwię, czy wszystko w porządku?"

Lekarz się śmieje i mówi:

"Mają się świetnie. Oboje. Pańska żona urodziła ślicznego chłopca i oboje są zdrowi. Ma pan szęscie!"

Facet bierze kwiaty i idzie na porodówkę. Ale nikogo nie ma. Łóżko stoi puste.

"Doktorze?"

Facet się odwraca, a tu wszyscy lekarze i pielęgniarki tarzają się ze śmiechu, machają do niego i ryczą:

"PRIMA APRILIS! ŻONA UMARŁA, A DZIECIAK JEST SPARALIŻOWANY!"

Rozumiesz?

***

-Około 23:48 drzwi zostały wysadzone. Wygląda na to, że użyto do tego C4. Siła wybuchu zabiła tych sanitariuszy. Nim strażnicy zdążyli się zorientować co się dzieje, zaczął strzelać do nich z pistoletu maszynowego. Osoba, która przeżyła zeznała, że nawet na nich nie spojrzał, jakby zabicie ich nic nie znaczyło. Następnie zabił sanitariusza przed drzwiami sypialni. Jednym strzałem między oczy. Kopniakiem otworzył drzwi prowadzące na oddział dla psychicznie chorych.

Przepraszam, że was budzę,
ale szukam kilku ochotników...


-Rzucił na podłogę naładowaną broń w ramach powitania swojego nowego fan clubu, po czym zaprosił ich na nocny wypad na miasto. Większość z nich to mordercy, albo jeszcze gorzej.

Kto się chce zabawić?

-Co mamy?
-Nic. Żadnego nazwiska, brak innego pseudonimu. Za to wiemy, że już opuścił miasto. Nie wiadomo jednak, gdzie się skierował...

***

Dziś wszyscy me słowa
usłyszą dokładnie
juz wkrótce to miasto
wraz ze mną upadnie.


Dojechali do Roanapur kradzioną terenówką. Karmazynowy dokładnie wiedział, gdzie się kierować, wszystko miał zaplanowne. On i jego wesoła kompania, wszyscy ubrani w dwóch kolorach - czerwonym i czarnym. Musieli się rzucać w oczy, ale przecież o to chodzi? Narobić zamieszania i szybko zniknąć, przyglądając się sytuacji z bliska...

Najpierw jednak musiał poznać miasto i zdobyć więcej wpływów. Do tego potrzebował sojusznika i miał idealnego kandydata... Jednak przyjazd do Wielkiego Jabłka nie okazał się błędem. Pora na sojusz czerwieni z bielą.
Obrazek
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: Alucard »

..::Pan White::..

Ziewnął. Wszystko powoli zaczynało stawać się takie nudne...
Mr. White rozumiał, że życie nie składa się z samych rozrywek, ale to miejsce powoli dawało mu się we znaki.
-Powiedz mi Raines. Po co tu jesteśmy?
-Chciał pan przypilnowac interesów-Odpowiedział podstarzały latynos.
-A tak.-Mruknął-Interesów...

Jeszcze tej nocy czarna limuzyna opuściła villową dzielnicę

******

-Gdzie jedziemy, panie White?-Spytał zaciekawiony służący. Świecące oczy szefa nie wróżyły nic dobrego. Zawsze, kiedy gałki oczne płonęły niczym paleniska, ktos umierał.
-Idziemy połączyć zabawę z pracą. Rozumiesz? Zabawa-i-praca. Nie trzeba oddzielać. ZABAWOPRACA... hihi

Raines nie rozumiał i nie chciał zrozumieć. Jednak zrobił to, co oczywiście po takich absurdalnych słowach zrobic powinien. Odbezpieczył berette a za pas włożył UZI. Nie cierpiał tego gówna, ale do ognia zaporowego przydawało sie idealnie. Małe, podręczne o całkiej znośnej sile. Spotkal spojrzenie szefa... spojrzenie powazne, wyrażające aprobatę.

-Będziemy zabijać, Raines. Splamimy sie krwią.
Służący kiwnął głową. Mr. White chwycił go za głowe i przytulił. Po policzku popłynęła łza.
-Kocham Cię...-szepnął-Kocham Cie, jak ojca...
Raines nie odpowiedział. Przyzwyczaił się do zmiennych nastrojów szefa. Jakoś lekarze to nazwali kiedyś... Nie pomylili się.
-Hahahaha!!! A teraz, czas-odbezpieczył spluwę-SHOWTIME!

*****

-SHOWTIME!-Ryknął pan White ostrzeliwując knajpkę. Oczywiście kule z Glocka niewiele mogły zrobić zabudowie, ale klienci wybiegający ze środka padali jak muchy. White strzelał celnie i szybko... ale nie miał tego zimnego drygu który był widoczny u Rainesa. Latynos z śmiertelnie powazną twarzą ostrzeliwał okiennice z UZI. Kilka ciał upadło na podłogę. Podbiegł ku ściania i rzucił granat dymny wewnątrz. Ci, którzy wybiegli, zostali skoszenie kulami mężczyzny w bieli. Ci którzy zostali, owijajac twarze szmatami starali sie nie udusić.

Czołgając sie po podłodze, ku wyjściu, usłyszeli nagle szept.
-Showtime...
Dwóch mężczyzn w maskach przeciwgazowych powoli odstrzeliwało sylwetki na ziemi. Byli niewidzialni w kłębach dymu.

Gdyby nie zaskoczenie, napastnicy padli by trupem po kilku sekundach...
Ale, jak pisało w "Sztuce Wojny", podstawą zwyciąstwa jest nieprzewidywalność...
a bilans był przerażający. Śmierć 13 cywilów i 4 członków mafii. Do jednej rany w nodze Rainesa

*****

Mężczyzna leżał na łóżku z obandażowaną łydką. Rana powierzchowna, zupełnie niegroźna.
-Ach, czemu mnie nie trafili. Krwawić za własne przekonania... krwawic krwia anglika trafionym kula śmierdzącego rybą sycylijczyka. I miec powód do zemsty... Móc bez wyrzutu zabijać... Wiesz Raines, jak zabolała mnie śmierc tych ludzi?
Latynos skinął głową
Szef czasami bywał sentymentalny.
-Ale nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło. Podaj mi telefon.

******

Bałałajka przesłuchała jeszcze raz nagranie na sekretarce.
-Witam piękna pani. Kłania się mężczyzna w bieli. Mam ochotę na kawałek tortu, ale nie ładnie kroić sobie jedzenie bez gospodarza. Dlatego mam nadzieje, że wyprosisz z przyjęcia urodzinowego opalonego gościa z państwa o kształcie kozaka, i jego kawałek przypadnie mi. Uwielbiam łakocie, hihih. Z uszanowaniem. Skryty wielbiciel. Ach, i proszę obejrzeć dzisiejsze wiadomości piękna...
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: BlindKitty »

Timi Raikonen

Norweg rozsiadł się wygodnie przy stoliku. Obserwował. Słyszał, że w tym miejscu czasem dzieją się interesy. Wystarczy popatrzeć, jak załatwia się te sprawy, żeby potem się w tym wszystkim nie pogubić. A wkrótce będzie można zacząć reklamować swoje interesy...

Zakaszlał. Nie był przyzwyczajony do papierosów, ale miał pewność że wkrótce będzie musiało się to zmienić. Nie da się przebywać całymi tygodniami na świeżym powietrzu, a w tutejszym półświatku pali chyba każdy. Czas stać wyjątkiem, po raz zresztą kolejny.

Myślał nad metodą reklamy. Jego umiejętności jako zabójcy pewnie znajdą mu tu zatrudnienie, ale pytanie brzmi: skąd ci którzy chcieliby go wynająć, mają wiedzieć o jego istnieniu?...

Obserwował...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: Perzyn »

Mała prośba, ze względu na nieco achronologiczny charakter sesji proszę abyście dawali przy swoich postach/ich fragmentach daty.

21.09.2008 Roanapur, Hotel Moskwa

Bałałajka siedziała u siebie w biurze. W popielniczce przed nią spoczywało niedopalone, cienkie cygaro, jedno z tych, które kosztują po pięćdziesiąt dolarów za sztukę. Właśnie skończyła czytać gazetę. Zresztą nie musiała czytać, komendant policji doniósł jej o wydarzeniach w knajpie Włochów niemal od razu. Pan w bieli? I to gadanie o torcie. Rozumiała, zbyt dobrze rozumiała. Nagle zadzwonił telefon. Młody męski głos w słuchawce wyrzucił kilka nerwowych zdań.
- Dobrze, wyślę kogoś, kto się tym zajmie.

Masakra w restauracji Picollo Italia!

Wczoraj, w godzinach wieczornych nieznani sprawcy zaatakowali włoską restaurację. Doszło do wymiany ognia z uzbrojonymi klientami. Liczba ofiar śmiertelnych...

20.09.2008 Roanapur, Bar Yellow Flag

Timi siedział spokojnie i obserwował klientów. Przy kontuarze siedziała dziwna czwórka – biała kobieta, azjata, murzyn i biały blondas. Przy stolikach siedziało kilka osób. Wzrok Fina podążał od twarzy do twarzy, ale nikt nie wzbudził jego szczególnego zainteresowania. W gwarze głosów rozpoznał, że kilka osób to Rosjanie. Z kolei ci najbliżej niego grali w karty. Jeden o wyglądzie Latynosa spytał jednego z graczy, łamaną angielszczyzną.
- A Savolla wam uciekł, co? Założę się, że zaszył się gdzieś i tak łatwo go nie znajdziecie.
Raikonen przysłuchiwał się jeszcze chwilę rozmowie na temat problemów Hotelu z Włochami, jednak prędko zdecydował się opuścić lokal, w którym atmosfera zdawała się sugerować zbliżanie kolejnej z tych przyjacielskich bójek, po których Joe kasuje klientów za nowe meble.

W tym samym czasie wypełniona szaleńcami terenówka mknęła ulicami miasta. Wywołując wielkie zamieszanie wśród pozostałych kierowców Król przybył do Roanapuru. A wraz z nim jego świta, przyboczna gwardia. Na początek swojego podboju miasta potrzebny mu sojusznik. Ruszył w stronę północnej dzielnicy po drodze wywołując kilka drobnych wypadków. To miasto jeszcze nie widziało takiej imprezy jak ta co miał zamiar urządzić.
Ostatnio zmieniony niedziela, 17 lutego 2008, 16:31 przez Perzyn, łącznie zmieniany 1 raz.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: Epyon »

Karmazynowy Król
Przyozdóbmy tę buźkę odrobiną uśmiechu.

Dlaczego? Co ja tu robię?

Co robisz? To samo co każdy człowiek w strasznych okolicznościach. Tracisz rozum.

Ja... Przypominam sobie.

Przypominasz?

Nie myśl o tym, to niebezpieczne. Przeszłość zawiera tyle zmartwień. Lub: zawierała, powinienem był powiedzieć. Pamięć jest tak zwodnicza. W jednej sekundzie znajduję się w cudownym domu, pełnym dobrze znanych zapachów dzieciństwa lub neonów dorastania, a wszystko opakowane w watę cukrową... W następnej sekundzie ląduję tam, gdzie nie chcę być. Ciemne i zimne miejsce, pełne niebezpiecznych i dwuznacznych rzeczy, o którym miało się nadzieję, że zostało zapomniane. Wspomnienia mogą być wstrętnymi i odpychającymi dręczycielami. Ale kto się bez nich obejdzie?

Nasz rozum opiera się na wspomnieniach. Jeśli z nimi nie wytrzymujemy, zaprzeczamy rozumowi. Dlatego nie jesteśmy związani kontraktem z racjonalnością. Nic nas nie wiąże z rozumem. Tak więc kiedy rozum wiedzie cię w ciemność, a myśli wykolejają się... kiedy nie możesz powstrzymać się od krzyku, to pamiętaj, że obłąkanie zawsze się tam znajduje. Obłąkanie jest awaryjnym wyjściem. To tak jak wyjść za drzwi i zamknąć je za sobą. Zapomnij wszystko co straszne, zapomnij...

Na zawsze.

O nie! To niesportowo zasłaniać oczy przed pochodem duchów! Rozumiem! Jesteś skołowany, boisz się! Sytuacja jest ZŁA! Ale wiesz, niezależnie od tego, czy życie jest świętem, czy zarazą, jest coś, czego nigdy nie zapomnisz.

Nie złość się. Bądź szalony.

***

Mój punkt widzenia został udowodniony. Udowodniłem, że nie ma różnicy między mną i wszystkimi innymi. Wystarczy jeden zły dzień, by każdy rozsądny człowiek przekroczył granicę. Tylko jeden zły dzień dzieli mnie od innych.

Miałeś zły dzień, on spowodował, że byłeś szalony jak inni. Wzbraniasz się tylko to wyznać. Ciągniesz dalej to udawanie, że życie ma sens, że wszystko ma jakiś cel. Boże, chce mi się rzygać!

Co się z tobą stało? Co spowodowało, że jesteś taki? Przyjaciółka zamordowana przez gangstera? Może brat rozerwany na strzępy przez bandytę? Chyba coś w tym rodzaju... Coś podobnego mnie się przydarzyło. Nie pamiętam dokładnie co. Raz pamiętam to tak, a kiedy indziej siak. Gdybym musiał mieć przeszłość, wolałbym mieć wybór! Ha ha!

***

21.09.2008 godzina 23:20, Roanapur, Willa Mr. White'a

Ochroniarzy nie było wielu. Część smacznie spała na służbie, część grała w karty. Tylko nieliczni pełnili swoje zadanie. Jednak żaden nie był gotowy na imprezę zgotowaną przez Karmazynowego Króla. Cała willa zatrzeszczała, gdy plastik wysadził główną bramę w powietrze. Musiał być podłożony w pobliżu już wcześniej, zapewne podczas nieobecności Mr. White'a.

Ochroniarze, którzy pilnowali dziedzińca i ogrodów zostali hałaśliwie unieszkodliwieni celnymi strzałami lekkich karabinów i uzi. Wesoła kompania i królewska gwardia honorowa w jednym rozbiegła się na wszystkie strony, wykańczając zaskoczoną resztę. W centralnym miejscu przedstawienia stał natomiast przyszły władca Roanapur, od czasu do czasu sam pełniąc honory i strzelając z dwóch uzi.

Karamazynowy Król wszedł do budnku, a jego szaleńczy śmiech odbijał się echem przez wszystkie korytarze. Cały ten czas był dla Mr. White'a prawdziwym koszmarem. W końcu dotarli do jego sypialni. Drzwi zostały wyważone przez rzucone ciało jednego z ochroniarzy. W miejscu gdzie upadł, na podłodze wykwitła czerwona plama krwi. Płynęła z oczu. Chwilę potem z cienia wyszedł Król ze swoją świtą.

-Podobało się przedstawienie?
Obrazek
Alucard
Bosman
Bosman
Posty: 2349
Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
Numer GG: 9149904
Lokalizacja: Wrzosowiska...

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: Alucard »

..::Mr. White::..

Strzały. Co się działo ?
Pan w bieli wystraszył się... Na chwilę...
Włosi. Paskudni niedomyci Sycylijczycy. Jak śmieli !

Raines... Gdzie był Raines...

I chwile później ciało z krwawiącymi oczyma wpadło do środka.
I cosw panu w bieli pekło.

Wstał z łóżka. Oczy mu sie zaświeciły.

-I gniewnym Bogom czasem krwawią oczy!-Krzyknął-Safona.... Mężczyzna w czerwieni chyba zrozumiał. Pojął jego szaleństwo... ułamek jego szalenstwa...

-Jak sie podobało?
Pan w bieli odpowiedział drżącym i ze strachu, i z ekstazy głosem
-Zabił pan moich ludzi. Nie byli warci funta, skoro dali siezabić., ale to mi sie nie spodobało... ale w tym co pan robi, jest cos pięknego... Mówiłem już wiele razy, że śmierć jest najwiekszą z artystek...
Słowa te były absurdalne. Nie na miejscu. Nikt nie odezwałby sięw taki sposób. Ale panu White świeciły się oczy, a to oznaczało, że logika opuściła to miejsce.
-Skoro juz przy safonie i grecji jesteśmy...-Podszedł do trupa, otworzył mu usta i pod język wsunął banknot-Niech Charon ma na remont łodzi... hihihih-Zaśmiał się wesoło.-A teraz proszę za mną

Zaprowadziłgo do galerii i pokazał "Straż nocną"Rembrandt'a.
-Widzi pan-Wskazał na mężczyznę w białym uniformie. Na jego namalowanej sylwetce widniała rozbryzgana, już zbrązowiała krew.
-Biel i czerwień... Biel-i-czerwień-Zmierzył jego ubiór okiem-Taaa... biel... i czerwień... Co powie pan na drinka. KrwawaMarry na pewno panu zasmakuje. A, i proszę następnym razem zadzwonić. Rozumie pan. Sztuka sztuką, ale nieładnie tak wpadać nadranem bez uprzedzenia. Nie zdążyłem sie nawet uczesać...
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: BlindKitty »

Timi Raikonen

20.09.2008 r., Roanapur, okolice baru Yellow Flag

Norweg uśmiechnął się, gdy samochód wypakowany bandą psycholi śmignął ulicą tuż przed nim. No tak, tacy ludzie na pewno zaczną jakąś zadymę. A jak jest zadyma, to jest i okazja żeby się wkręcić w struktury tutejszego półświatka. Ale dziś już robiło się późno, a ciężko może być tutaj o nocleg.
Możliwości było kilka. Hotel Moskwa? Tutaj już co nieco usłyszał w barze na ten temat. Zdaje się, że rezyduje tam jakieś przedstawicielstwo tutejszego podziemia. Ale czy to w ogóle jest rzeczywiście hotel? A jeśli tak to gdzie?
Nie, tam trzeba spróbować, ale może następnym razem. Teraz trzeba było poszwędać się po jakiejś normalnej dzielnicy, żeby móc przespać tę noc w miarę spokojnie, a nie w jakiejś spelunie. Tak żeby łuki były bezpieczne - pogłaskał swoją torbę.

Jego ukochana broń, dwa łuki. Broń przeznaczona do wykonywania wyroków śmierci, za których wykonanie ktoś zapłacił. Tylko że na razie należy znaleźć kogoś kto będzie skłonny za nie płacić.

Pieszo szwędał się po mieście, szukając jakiegoś w miarę przyzwoitego hostelu czy czegoś podobnego, żeby móc tam spędzić noc. Jak zacznie szukać wieczorem, to może być z tym trudniej.
A jak psychole zaczną zadymy, to na pewno o tym usłyszy.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: Perzyn »

22.09.2008 Gdzieś w mieście Roanapur

Kryjówka nie miała okien a pojedyncza, wisząca pod sufitem żarówka nie była w stanie rozproszyć cieni zalegających w kątach pomieszczenia. Alessandro Savolla, najmłodszy syn Dona z niedowierzaniem patrzył na stojącą przed nim osobę. Więc tak wygląda pomoc ze strony jego ojca? Staruch całkowicie zdziecinniał w tej swojej willi na Sycylii, jeśli wydawało mu się, że takie coś pozwoli uspokoić sytuację w mieście.
- Więc ja mam na karku tą rosyjską dziwkę a mój ojciec przysyła was? Wy macie mi pomóc?! Histeryczny, chory śmiech wstrząsnął jego ciałem. To było tak żałosne, że zabawne. On, szef Włochów z całego miasta, czwarty w kolejce do władzy w rodzinie miał polegać na nich? Śmiech przeszedł w charkot a potem w łzy. Widać było, że mężczyzna jest na skraju załamania. Z jednej strony ci pierdoleni Ruscy, ci szaleni miłośnicy wojny. A z drugiej? Z drugiej posiłki z Mediolanu. Też coś, przecież ktoś taki jak ci przysłani nie ma szans z ludźmi Hotelu Moskwa.
- Nie żyjecie. Jak tylko się o was dowiedzą to zginiecie. Heh, ktoś taki jak wy czy ja nie ma szans z psami Bałałajki! Mój ojciec musiał zdurnieć do reszty! – Stojąca przed nim osoba pstryknęła palcami i mroku pod ścianął padł strzał. Padł też, z dziurą w czole, mężczyzna stojący dotychczas przy stole na środku pomieszczenia.
- Od tej chwili dowodzenie w Roanapur przejmuję ja. Każdy, kto ma coś przeciwko może szybko dołączyć do Alessandro. – Nie odezwał się ani jeden głos sprzeciwu.


21.09.2008 Motel Sawasdee Sukhumvit

Słońce zastało Fina siedzącego na łóżku. Trzymał w ręku łuk, lecz nafaszerowana najnowszą technologią broń z pewnością nie przypominała używanej przez przodków. Miasto zrobiło na nim dziwne wrażenie. Z jednej strony na ulicach panował względny spokój a z drugiej... Z drugiej sprawiało wrażenie przyczajonego do ataku zwierzęcia. Podszedł do okna i spojrzał na niewielką uliczkę, którą powoli sunęli do pracy tubylcy. Włączył kieszonkowe radio, lecz po chwili zrezygnował z prób złapania jakichś wiadomości, nawet jakby jakieś złapał to i tak nie zna języka. Odruchowo sięgnął po płaszcz, ale przypomniawszy sobie, że o tej porze roku w Tajlandii średnia temperatura wynosi powyżej 25 stopni Celsjusza. Ulice powitały go szumem i gwarem, który narastał w miarę zbliżania się do targowiska.

22.09.2008 Willa Pana White’a

Siedzieli i rozmawiali przez całą noc. Mężczyzna w bieli wiedział, że jakby tamten chciał go zabić to zrobiłby to wykańczając ochronę. A zatem sojusznik. Na dodatek jego szaleństwo rozgrzewało serce. A jednak nie mógł się rozluźnić, nie miał zamiaru popełnić tego błędu. Karmazynowy przypominał dzikie zwierzę, chwilowo mające podobny cel a jednak mogące w każdej chwili wpaść w szał? A może tylko mu się zdawało, że siedzący przed nim mężczyzna taki jest? Tymczasem Karmazynowy sam rozważał podobnie o Panu White, zastanawiając się na ile każda strona może sobie pozwolić w tej współpracy. Gdy przez okno wpadły pierwsze promienie słońca obaj drgnęli, jakby był to znak, że czas skończyć drobną gadkę i przejść do planów dotyczących następnego ruchu.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [freestyle]Welcome to Roanapur!

Post autor: BlindKitty »

Timi Raikonen

21.09.2008r.

Wyszedł na zewnątrz. Najpierw plątał się trochę po ulicach, ale koło południa schował się do baru Yellow Flag. Tam spędził najgorętsze godziny dnia, siedząc przy stoliku tuż przy drzwiach. Tamtedy wlatywało trochę świeżego powietrze, nie zanieczyszczonego taką ilością dymu. Ale w końcu znów ruszył z miejsca, wciąż z walizką i pakunkiem ukrywającym łuki. Ruszył w stronę dzielnicy willowej, wciąż pieszo.

Coś mu mówiło, że tam będzie niezła zadyma. Nie miał pojęcia dlaczego, ale też brakowało mu jakiegokolwiek lepszego oparcia w tym momencie, więc zdecydował się posłuchać cichego, wewnętrznego głosiku. Nie mogło mu to raczej zaszkodzić, ponieważ dzielnice willowe zwykle należały raczej do bezpiecznych. Z drugiej strony, zmniejszało to prawdopodobieństwo, że rzeczywiście coś się stanie - a on właśnie takiej sytuacji potrzebował.

Plątał się pośród wielkich, białych domów, które budowali mieszkańcy, jakim cudem zdoławszy się wzbogacić. Obośnięte wielkimi, wspaniałymi ogrodami. Ukryte za wysokimi murami, chronione przez uzbrojonych po zęby strażników. Niestety, to miasto nie było bezpieczne.
Wróć. Na szczęście.

Kiedy zaś zbliżał się wieczór...

Kiedy zbliżał się wieczór, Timi nagle usłyszał że przeczucie go nie myliło. Eksplozja, potem krótkie serie. Dziwnie brzmiało... Tak jakby były dłuższe niż powinny były być. Tak, wyraźnie. To nie byli profesjonaliści, strzelający trzema pociskami nawet z Ingrama. To byli zabójcy którzy lubią huk wystrzałów. Owszem, przydatni od czasu do czasu. Ale nie zawsze.

Uśmiechnął się do swoich myśli. Zwykle spał niewiele, jedną noc może ominąć, plącząc się po okolicy.

22.09.2008r.

Kiedy psychole Karmazynowego Króla odpłynęli w sen, Timi cicho wślizgnął się do willi. Kiedy pierwsze promienie słońca wpadały do pokoju, nagle pojawił się w drzwiach, oparty o framugę.
- Widzę że panom przydałby się ktoś umiejący załatwiać sprawy w ciszy... Prawda? - uśmiechnął się do nich, stawiając walizkę na ziemi.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Zablokowany