Płaszcz i Szpada

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Ciąg Dalszy nastąpił.

Zakon Róży i Krzyża został Okradziony. Podstępny Biskup Miguel Alonzo Rodrigo wykradł tajemniczy Artefakt i zmierza wraz z nim do Castilli. Jego śladem wyruszyła Grupa Rycerzy Zakonu z zadaniem odzyskania skradzionego przedmiotu. Jednak Tajemniczy sztorm rzuca śmiałków na nieznana Wyspę na której odkrywają „Bratanice” Biskupa a zarazem okazje odzyskania Artefaktu jako że Rodrigo ma się zjawić na Wyspie w ciągu dwóch dni. Pełni dobrych przeczuć wysłannicy Zakonu udali się na spoczynek... jakże się mylili.

Powóz zajechał w samym środku bezchmurnej nocy. Księżyc świecił jasnym blaskiem gdy odziana w szaty Biskupie postaci wysiadła z niego a sługa gnąc się w pokłonach cichym usłużnym głosem wprowadził swego pana w sytuację na włościach. Ten Gniewnym gestem wezwał do siebie swą straż i ruszył wpierw po schodach a potem wzdłuż złoconych korytarzy wprost ku swej sypialni. Stanąwszy przy nich i wsłuchawszy się w dźwięki dochodzące zza nich wyszarpał zza pasa swego Gwardzisty pistolet i wkraczając do środka nie przypatrując się kogoż zastał w swej łożnicy wypalił.

Lady Rainee van de Fettianjoy była szczęsliwa. Był to jeden z cudowniejszych dni a raczej nocy w jej życiu. Francisco Sabreini był wspaniałym kochankiem... był... Odgłos otwieranych z trzaskiem drzwi a potem Huk wystrzału zamieniły raj w piekło. Francisco wygiął się w łuk, lecz nie w ekstazie lecz od siły z jaka ołowiana kula przeszyła jego plecy trafiając wprost w serce. Padł martwy wprost na aksamitna pościel. Jego morderca stał w progu dzierżąc wciąż dymiący pistolet i z zdumionym wzrokiem patrząc na kobietę w łożnicy.

- Eugene de Sept Tours Kalli zostaniesz aportowany w pobliże jednego z rycerzy na wyspie Biskupa. Niestety odległości sprawi że nie będziemy cię wstanie przenieść dokładnie obok niego lecz odległości nie będzie duża. Imię owego Rycerza do Tristan de Beauharnais. Zamknij oczy i Powodzenia.

Eugen poczuł jakby się zapadał w ruchomych piaskach by minąwszy punkt krytyczny spaść z łoskotem na stół. Wstawszy nie pewnie ujrzał dwójkę osobników mierzących do niego z pistoletów.

La Condesa została zaprowadzona do jadalni przez parę osiłków których aż za dobrze zdążyła poznać. Nagły huk wyciągnął ją ze stanu oszołomienia. Dostrzegła mężczyznę wstającego z klęczek oraz jej oprawców celujących w niego z pistoletów.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene
wizerunek postaci http://img205.imageshack.us/my.php?image=1ytdq5.jpg

To był wstrząs. Eugene nawet przygotowany nie spodziewał się takiego odczucia mdłości oraz wrażenia, jak by wsysała go zdradliwa jama ruchomych piasków. Jednakże trwało to tylko mgnienie oka, a potem nastąpiło wielkie BUM!, kiedy wpadł na blat stołu w jakiejś eleganckiej komnacie. Nie komnatce, ale właśnie komnacie, bogato zdobionej złoceniami oraz płaskorzeźbami w kształcie splątanych roślin. Na ścianach wisiało kilka obrazów o dość frywolnej tematyce z nimfami i faunami oraz portret jakiegoś duchownego wysokiej rangi otoczony bogatą ramą. Do tego stół, na którym Eugene właśnie wylądował ku własnemu zaskoczeniu otoczony grupą fikuśnych krzeseł, plus sekretarzyk, kredensik, toaletka, szafa oraz wspaniałe łoże przykryte baldachimem. Ogólnie dominował błękit połączony ze złotem. Pod ścianą, niedaleko łoża znajdowała się jakaś młoda kobieta. Mgnienie oka, które poświęcił Eugene na wyjaśnienie sytuacji nie pozwoliło mu dojrzeć niczego ponad to, że klęczała na podłodze, nieco skulona, jakby próbowała osłaniać swe ciało resztami podartej oraz zniszczonej odzieży.

- "Pewnie jakaś dziewczyna, która spodobała się miejscowemu szlachetce, może nawet owemu biskupowi, a kiedy odmówiła postanowił nauczyć ja rozumu" – przemknęło przez myśl Eugene. Było to całkiem prawdopodobne, gdyż pilnowało jej dwóch drabów z pistoletami w grubych łapskach. Ponury wygląd, krzywe nosy, blizna na policzku jednego z nich, kolczyk w nosie drugiego sprawiały, ze bardziej przypominali zbójów niż służbę pałacową, przynajmniej przypominaliby, gdyby nie purpurowe liberie, wyraźnie gryzące się z kolorem niebieskiej ściany. Wydaje się, że byli miejscowymi ludźmi od wszystkiego pana tych włości. Takimi, z którymi lepiej nie zadzierać oraz nie spotkać się w ciemnym zaułku. Szczęśliwie byli zaskoczeni jeszcze bardziej niż Eugene. Jakby nie było, on wiedział o magii, która miała go przenieść do majątku biskupa, natomiast obydwa oprychy w liberiach nie mogły się spodziewać, że ni z gruszki ni z pietruszki ktoś im wyląduje na stole niecałe pięć metrów od nich. Stąd póki co gapili się zaskoczeni na Eugene trzymając wprawdzie pistolety skierowane w stronę stołu, ale widać było, że ich świadomość jeszcze nie skonstatowała sytuacji.

Chyba nikt nie lubi, kiedy ktoś do niego mierzy bronią. Eugene nie był tutaj wyjątkiem. Brudna wojna, w której często uczestniczyli najemnicy nauczyła go, że w większości wypadków sensowniej jest najpierw strzelać, potem zaś pytać. Teraz zamierzał postąpić tak samo. Krócicy wprawdzie nie posiadał, ale godnie zastąpił ją dzbanek, który leżał na stole tuz obok niego. Niewiele myśląc, bo nie było na to czasu, kopnął go w stronę drabów zeskakując jednocześnie ze stołu i przewracając go tak, że blat stanowił prowizoryczną osłonę.

Nie spodziewał się specjalnego efektu, lecz zyskania przynajmniej kilku sekund na obmyślenie ratunku dla siebie i tej kobiety. Nie był wprawdzie typem rycerza na białym koniu, który oddaje swe serce na ratunek gnębionym niewiastom, ale kajdan nie lubił. Sam spędził w nich jakiś czas na statku niewolniczym więc nikomu nie życzył czegoś takiego. Kobiety zaś, hm, w jego życiu nie odgrywały żadnej praktycznie roli. Siostra była daleko i nawet nie wiedział, jak teraz wygląda. Wszak nie widzieli się od kilku lat, a później, cóż, były od czasu do czasu jedynie przygodne prostytutki lub jednorazowe kochanki, które zapominało się następnego ranka. Zresztą rzadziej znacząco niż innych najemników. Lubieżnikiem nie był, raczej należał do osób powściągliwych. Prostytutka znaczyła dla niego normalny układ handlowy, natomiast romans na pół gwizdka nie interesował go.

Kopnięty dzbanek pofrunął w stronę drabów, a stół bezpiecznie skrył Eugene przed ich wzrokiem. W ostatniej chwili. Jeden z drabów bowiem nagle oprzytomniał i strzelił. Kula utkwiła jednak bezsilnie w blacie. Eugene wyjrzał. Okazało się, ze dzbanek wyrządził znacznie więcej szkód, niżeli się w ogóle spodziewał. Metalowy, pozłacany, bezsprzecznie wykonany ręka zręcznego rzemieślnika trafił jednego z przeciwników prosto w twarz. Widocznie zaskoczony mężczyzna nie zdołał się zasłonić, czy uskoczyć więc szczęśliwie dla Eugene zarobił prosto w czoło i teraz właśnie bezładnie osuwał się na podłogę. Jego zaś bystrzejszy towarzysz obdarzony lepszym widać refleksem stał z dymiącym pistoletem. Liczyła się każda chwila. Eugene wstał i wyciągając szpadę zwrócił się w stronę owego strzelca:
- Mam dla ciebie dwie wiadomości: złą oraz jeszcze gorszą. Którą chcesz usłyszeć najpierw? – Eugene mówił spokojnym głosem lekko uśmiechając się, jednocześnie miał nadzieję, ze na tyle zaintryguje przeciwnika, ze ten także chwyci za ostrze, nie bacząc na to, że obok niego leżała krócica, która wypuścił z ręki jego nieprzytomny towarzysz. Trzeba było iść na ostrą bezczelność. Wpatrywał się więc chwilę w draba powoli zbliżając się oraz drażniąc kąśliwymi słówkami w stylu - No chłopcze, boisz się? Jeden na jednego, co ty na takie rozwiązanie? Patrz, robię miejsce do walki – rzekł odrzucając pod ścianę jedno krzesło, które akurat uchowało się na środku pokoju.
Drab stał kilka sekund, jakby się wahając. Po czym pogardliwie spluwając sam zaczął wyciągać broń mając wyraźnie zamiar ruszyć w stronę napastnika. Uff, to była druga nadzieja Eugene. Gdyby usiłował zostać na miejscu, mógłby się próbować zasłonić klęczącą kobietą.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Obrazek

La Condesa siedziała na miękko wyściełanym krześle i patrzyła przed siebie. Wzrok miała szklany, zupełnie jak wtedy, gdy schodziła ze statku. Ale dusza zaczynała się ożywiać. Upokorzenie, nienawiść i gniew podnosiły głowy coraz wyżej.
Pamięta jego oczy. Patrzyły na nią, jak na nieposłuszne zwierzątko. Pamięta jego dłonie. Dotyk palił skórę, jak pożar lasu. Pamięta jego uśmiech. Wyraz kpiny i pogardy na ustach, jak przypieczętowanie jej losu. Pamięta jego głos. Zimny i szorstki, jak u każdego kata.
Nie można mieć wszystkiego, to prawda. Ale gdyby tylko dostała w ręce coś ostrego, dostałby za swoje. Cienko by śpiewał - to upokorzenie. Niech się tylko nadarzy okazja, to te sznury na rękach przydadzą się na coś. Będzie długo umierał - to gniew. ~"Nie ważne gdzie będziesz i jak daleko ode mnie. Zabiję cię"~ - to nienawiść.

Od momentu przekroczenia progu bogactwo siedziby biskupa i ochrona rezydencji zrobiły na niej wrażenie. Przygnębiły ją.
La Condesa patrzyła na sufity ozdobione kolorowymi freskami; na ściany przykryte gobelinami, obrazami i lustrami; na złocenia każdego drobiazgu w zasięgu wzroku. Widziała to bogactwo, które przytłaczało ją i budziło wątpliwości. Jednak nie pozwoliła sobie na zwątpienie. W każdym mijanym pomieszczeniu oglądała okna i drzwi. Na tyle na ile pozwalali jej dwaj uzbrojeni mężczyźni i szybki marsz. Starała się opracować jakiś plan ucieczki. Szukała wzrokiem przedmiotów, które mogłyby pomóc: szabel, pistoletów, pałek. Czegokolwiek. Mimo braku pomysłu, nie poddawała się. Tu miała większe możliwości niż na statku.

Dziewczyna siedziała na miękkim krześle i zdawało się, że nie widzi niczego, co ją otacza. Brokat materiału wyściełającego mebel, raził jej poszarpaną skórę. Bogate hafty sprawiały ból obitym do krwi nogom i plecom.Lekko zabliźnione rany otworzyły się przez brutalne popchnięcia i upadki, kiedy szła do jadalni. Teraz związane w nadgarstkach dłonie położyła na podołku. Bose nogi złożyła razem i próbowała obciągnąć podartą koszulę, aby choć trochę zakryć gołe uda. Długie rude włosy, posklejane krwią i skołtunione, opadały na ramiona, zlewając się z purpurą materiału bluzki i okrywając jak płaszczem nagą skórę ramion widoczną spod rozdarć. Twarz, posiniaczona i "zaorana" uderzeniami pięści, była maską nienawiści i wzgardy. ~"Nie dam się złamać."~ powtarzała w myślach. ~"Nie dam się zabić. Mam jeszcze dumę i honor."~ gniew strzelił jej w duszy jasnym wysokim płomieniem ~" I, na Boga, zemszczę się."~
Dwaj goryle stali po dwóch stronach stołu, rozluźnieni, z pewnością siebie stałych bywalców tego domu. Nie patrzyła na nich, ale doskonale ich widziała. Ich miny i wzrok, pełne złośliwości i zwierzęcej radości. Ich hamowaną wściekłość.
Była spragniona i głodna, ale przede wszystkim zmęczona i obolała. Chciała się położyć i spać. Jednak nie upokorzy się prosząc o coś do picia czy jedzenia. Próbując uspokoić szalejące w niej emocje, zastanawiała się co z nią teraz będzie.
Nagle jeden z nich oderwał się od ściany i podszedł do niej.
- Nie będziesz siedziała na krześle.- Nawet na nią nie spojrzał, tylko skinął głową koledze. Tamten podszedł i przewrócił krzesło na podłogę tak, że upadła na plecy. Złapał ją za resztki kołnierza i rzucił pod ścianę.- Wybrudzisz tapicerkę.- Zarechotali obaj.
Hrabina skuliła się od bólu wywartego tarciem skóry o dywan. Klęknęła, próbując się zakryć. Cały czas patrzyła na nich dumnie, bez lęku w oczach.

Nagle znikąd na środku stołu, poprzedzony głośnym hukiem, pojawił się mężczyzna. Jej "towarzysze" zareagowali prawidłowo, mierząc do przybysza z pistoletów. Byli jednak kompletnie zaskoczeni i trzymali broń bardziej z przyzwyczajenia. Wyszarpnięcie kolby zza pasa trochę trwało. To chwilowe opóźnienie pozwoliło Hrabinie podjąć decyzję. Kimkolwiek był mężczyzna na stole, la Condesa postanowiła mu pomóc. Na pewno nie był gorszy od jej oprawcy.
W tym samym momencie przez pokój przeleciał złoty dzbanek trafiając jednego z jej obstawy prosto w twarz. Drugi wystrzelił, ale nie trafił.
Mężczyzna natomiast wyszedł zza stołu i wyciągnął szablę. Patrzyła jak idzie w jej stronę, jak drażni się ze sługą biskupa, jak kpi z niego. Poznała się na robocie i uśmiechnęła pod nosem. ~"Świetnie. Zna się na tym."~ pomyślała i spojrzała obiektywniej na sytuację. Mężczyzna, który dostał dzbankiem, ruszył ręką i jęknął głucho. Obok niego leżał pistolet.
Podjęcie decyzji nie trwało nawet ułamków sekund. Dziewczyna zrobiła to odruchowo. Wyciągnęła ręce po broń, wstała, wymierzyła w pierś osiłka i nacisnęła spust. Oczy miała szeroko otwarte, wypełnione satysfakcją.
Po chwili obróciła się na pięcie, spoglądając złowrogo na drugiego mężczyznę. W jednej ręce trzymała już szablę. I mimo, że pęta krępowały jej ruchy, dobrze wiedziała, że sama nie przetnie więzów. A nawet jeśli, trwałoby to zbyt długo.
Najpierw należy pozbyć się problemu.
Ostatnio zmieniony środa, 21 listopada 2007, 19:51 przez Discordia, łącznie zmieniany 2 razy.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Zimna
Szczur Lądowy
Posty: 1
Rejestracja: wtorek, 6 listopada 2007, 20:14
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Zimna »

Obrazek

W pierwszej chwili nie do końca dotarlo do niej to, co przed chwilą się wydarzyło. Siedziała zupełnie naga wpatrując się w martwe ciało swojego namiętnego kochanka, którego obdarzyła silnym uczuciem miłości. Czuła się przy nim tak bezpiecznie, tak dobrze... Był spełnieniem jej najskrytszych marzeń, a teraz straciła go w mgnieniu oka.
Jej zielone oczy dopiero po chwili zwróciły się w stronę mężczyzny stojącego w progu drzwi. Łzy same cisnęły jej się do oczu, ale powstrzymywała się od okazywania jakichkolwiek uczuć... Patrzyła tylko na mordercę jej kochanka, wyczekując jakiegoś ruchu z jego strony, a przy okazji obmyślając plan ucieczki. Tak, dobrze wiedziała, że powinna uciec - Francisco z pewnością nie chciałby, aby tak łatwo dała się zabić.
Biskup osłupiały stał w progu tępo gapiąc się na kobietę w łożu, lecz wściekłość jaka go tu zaprowadziła wzięła w końcu górę nad szokiem.
- Gdzie ona jest!?!
Powoli, nie śpiesząc się, owinęła się zakrwawionym materiałem przysłaniając tym samym swoje kobiece wdzięki. Ze stoickim spokojem spoglądała mężczyźnie prosto w oczy, a w jej głowie panował kompletny chaos.
- Kogo masz na myśli, panie? - spytała bezuczuciowo.
Biskup wręcz eksplodował z wściekłości.
-Minionett! Gdzie jest Minionett! Mów szybko, a może przezyjesz!
Spoglądała na niego nadal bez żadnych emocji, zastanawiając się, czy aby na pewno robi dobrze, wyprowadzając go z równowagi.
- Wybacz mi, panie, lecz ja niestety nie mam pojęcia kim jest owa Minionett - rzekła, podnosząc się powoli z łoża, a materiał, którym była owinięta nieco się osunął, odkrywając tym samym jedną pierś.
Wściekłośś Biskupa eksplodowała, w mgnieniu oka znalazł się przy niej
- Kłamiesz! - krzyknał przerażliwie, a jego ręka wzniosła się do ciosu.
- Zostaw ją!
Krzyk wstrzymał cios, a słudzy biskupa cofnęli się przed mężczyzną, który wyszedł z mroków korytaża.
Nie mogła ukryć zadowolenia, gdy usłyszała znajomy głos w oddali. Tak, to z pewnością był Tristan - zawsze wiedział, kiedy przybyć na ratunek kobiecie...
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene
wizerunek postaci http://img205.imageshack.us/my.php?image=1ytdq5.jpg

Trafiony dzbankiem oprych w liberii szybko wracał do przytomności. Widać było, że chłop nieraz brał udział w bójkach i stan zamroczenia oraz umiejętność, jak się z niego szybko wyrwać nie była dlań nowiną.
- „I tak dłużej to potrwało niż się spodziewałem – przeleciało przez myśl Eugene, który momentalnie doskoczył do podnoszącego się mężczyzny. – Szczęście – pomyślał, - że ma większe mięśnie niż rozum. Gdyby poczekał jeszcze chwilę i poudawał nieprzytomnego, mógłby nas zaskoczyć”, a tak, już szpada Eugene przytrzymała go przed dalszym podnoszeniem. Kłująca w pierś klinga zmusiła draba do opadnięcia z powrotem na podłogę. Leżał, a coraz bardziej wracające do normalności oczka patrzyły nienawistnie to na Eugene, to na stojącą obok kobietę.

Eugene nie odzywał się. Prawą ręka trzymał szpadę, lewą zaś wyciągnął z mniejszej pochwy przy pasie sztylet, trzymając go tak, że był skierowany ostrzem pionowo w dół. Kobieta mogła więc bez problemu rozciąć więzy na swych rękach.

Oprych był chwilowo niegroźny, więc Eugene zaryzykował zerknięcie dłuższe na kobietę. Zdziwił się, że jest taka młoda. Patrząc ze stołu, brudna, poobijana, zmaltretowana wydała mu się nieco starsza, jednakże z bliska widać było, że dopiero niedawno rozkwitła kobiecością, wychodząc właśnie z lat dziewczęcych. Z daleka inaczej ocenił także jej pochodzenie. Teraz było widać sylwetkę smukłą, różną od krępych, silnych dziewcząt wiejskich, czy córek rzemieślników, które ciężka pracą kształtują kształt swojego ciała. Ciało dziewczyny, w większej części widoczne przez porozdzieraną odzież, było pokryte sińcami, zadrapaniami oraz opuchlizną. Nie miała jednak chociażby charakterystycznych zgrubień na rękach, a jej oczy, choć zbolałe, nie wyglądały na pokorne, ale harde i dumne, przyzwyczajone jakby do narzucania własnej woli innym, nie słuchania. Także, mimo całej tej okropnej sytuacji, w jakiej się znalazła, nie wydawała się być złamaną, lecz raczej kimś, kto chce twardo grać, nawet przeciwko takiemu przeciwnikowi, jak te oprychy. Ze zaś umie twardo grać, jeden z nich się już przekonał, gdy wystrzelona przez dziewczynę kula pistoletowa rozpaliła czerwony kwiat krwi na jego szerokiej piersi.
Kolejne spojrzenie na oprycha i wreszcie kilka pytań zadanych bezosobowym tonem, jakby kompletnie wypranym z emocji:

- Szukam tutaj dwóch osób. Jedną z nich jest biskup, drugą, niejaki Tristan, młody szlachcic, który dopiero co tutaj przybył. Ty mi zaś powiesz, gdzie oni są.

Oprych zaśmiał się pogardliwie spluwając w bok. Widocznie chciał trafić dziewczynę, ale tak odsunęła się, patrząc na niego z nienawiścią w oczach.

- Jestem mężczyzną – wychrypiał leżący. – Myślisz gnojku, że ci powiem cokolwiek. Niby dlaczego miałbym wygadać cokolwiek szczeniakowi?

Oprych zgrywał chojraka, zresztą może nawet był chojrakiem, chociaż Eugene mając 24 lata bynajmniej nie mógł być już uważany za gołowąsa.

- Prawda – odparł Eugene. – Jesteś mężczyzną. Można być rzeczywiście mężczyzną nawet z kolczykiem w nosie – tu zaświecił mu szpadą przed oczyma. – Można być bez ręki oraz bez nogi. – Tu zbliżył szpic klingi do jego kończyn. – Ale jest część ciała, bez której mężczyzną być absolutnie nie można. – Szpada zatańczyła w okolicach jego podbrzusza. – Więc albo zaczniesz gadać, albo zaczniesz cienko śpiewać.

- Madame – Eugene zwrócił się do kobiety przerywając indagowanie lokaja. – Jeżeli masz ochotę na jakieś pytania, sugeruję teraz, bowiem potem ten opryszek może nie być zdolny do jakiejkolwiek odpowiedzi, chyba, ze będzie to prośba o przeniesienie zawodowo do sułtańskiego seraju.

Eugene mówił uprzejmie, lecz nie przedstawił się. Oprych słuchał, ponadto nie lubił podawać swojego nazwiska obcym. Kimże zaś była ta kobieta, jeżeli nie chwilowym przechodniem przez jego życie? Kimże zaś był on, jeżeli nie kimś, kto jedynie na moment znalazł się w jej pobliżu? On miał swoje zadania, ona zaś swoje sprawy, chociaż teraz znaleźli się obydwoje w takiej sytuacji, w której wzajemna pomoc mogła się przydać. Ponadto Eugene szanował odwagę. Kiedy był w Eisen do ich oddziału przystała córka jednego barona uciekająca przed niechcianym małżeństwem. Była dzielna patrząc w twarz niebezpieczeństwu na równi z mężczyznami i Eugene zastanawiał się nie raz, czy jeszcze żyje? Ta dziewczyna nie była tak wysoka, jak tamta baronessa, ale niewątpliwie miała tą samą twardość oraz zdecydowanie. Eugene uśmiechnął się lekko do niej, skłaniając głowę. Nie był to uśmiech bliskości, przyjaźni, czy specjalnej czołobitności, ale raczej uznania, czy sympatii, ot taki, jakim się, przykładowo, obdarza przygodnie spotkanego uprzejmego rozmówcę.

I dziękuję za pomoc. Ten strzał przyszedł w porę, gdyż póki był tylko jeden, to pół biedy, ale kiedy ten – wskazał na leżącego – by się przyłączył, byłoby gorzej. Nie wiem jak pani, ale ja, kiedy tylko uzyskam poszukiwane informacje, mam zamiar zabrać się za odnalezienie osób, które mnie interesują. Jeżeli się obawiasz – dorzucił wiedząc, ze się zastanawia kim jest i czy może mu zaufać, - że mam jakieś wspólne interesy z właścicielem tego przybytku, to pragnę cię uspokoić. Nie mam z biskupem nic wspólnego, chyba tylko tyle, że posiada pewną rzecz, którą niezbyt uczciwie uzyskał i którą mam zamiar odzyskać. Dlatego nie wiem, czy jeszcze inni podobni do tego nie staną mi na drodze. Jeśli pani to nie przeszkadza i nie ma pani nic lepszego do roboty – kolejny leciutki uśmiech, – to zapraszam. Jeśli zaś nie, to życzę powodzenia, cokolwiek pani planuje. Proponuję tylko zarzucić coś na siebie. – Mimo, że dziewczyna odsłaniała wiele, Eugene mówił bez nuty rozbawienia czy kokieterii. Bynajmniej nie był stoikiem i umiał docenić piękno niewieściego ciała. Podarta zaś szata odsłaniała niemal całe zgrabne nogi i spore fragmenty gołej skóry, ale teraz groziło im zbyt wielkie niebezpieczeństwo, żeby miał przejmować się czymś innym, niżeli wyjście z tej sytuacji. - Pewnie w tej szafie w rogu znajdzie się jakąś peleryna, czy narzutka. Gdyby ktoś ze służby panią spotkał tak ubraną, niewątpliwie zainteresowałby się sprawą, natomiast tak jest szansa, że przynajmniej niektórzy dadzą sobie spokój.

Eugene planował szybko przesłuchać oprycha, jeżeli zaś dziewczyna miała jakieś pytania, to nie ma sprawy. Potem, zaś, jeżeli odpowiedzi by go zadowoliły po prostu planował go jedynie trzasnąć kolbą w głowę pozbawiając przytomności. Inaczej, jeśli lokaj, według jego oceny, łgałby, no to miał marne szanse na litość. Patrząc zresztą na dziewczynę, pomyślał, że owe łajdaki potraktowały ją niczym wściekłe zwierzę, bijąc oraz poniżając. Nie był pewny, czy ona nie zechce się odegrać, Eugene zaś miał zamiar jej na to pozwolić, gdyby wyraziłaby taką chęć. Przed wyjściem chciał jeszcze tylko nabić obydwa pistolety. Nieznajoma udowodniła już, że potrafi strzelać i ma zimną krew na tyle, by bez mrugnięcia okiem wymierzyć oraz wystrzelić. Czy więc zdecydowałaby się na towarzyszenie mu, czy samoistną ucieczkę, pistolet w jej ręku stanowił coś więcej niż zabawkę, był niebezpiecznym narzędziem, które niosło groźbę każdemu przeciwnikowi.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Osiłek hardym wzrokiem patrzył na stal przy swym gardle lecz gdy ostrze schodziło niżej odwaga go opuszczała by przerodzić się w panikę gdy czubek ostrza dotknął jego krocza. Przeraźliwym piskliwym głosem wywrzeszczał swą odpowiedzi.

- Biskup jest w komnatach na górze! Uczy tą sukę moresu.

Oprych rzucał wściekłym spojrzeniem to na swą niedawną ofiarę to na swego obecnego oprawcę. Wściekłości i bezsilności przeplatała się z strachem. Gdy ostrze ukłuło go w podbrzusze zapiszczał niczym zarzynane zwierze i wywrzeszczał swe zeznanie.

- Nie wiem gdzie jest ten Tristan! W życiu go nie spotkałem ale Biskup jest na górze! Pokazuje tej swojej dziwce gdzie jej ...!

Donośny huk niczym wystrzał z pistoletu ponownie rozległ się w ciemnościach nocy zagłuszając ostatnie słowa osiłka.



Równy odgłos kroków rozchodził się po całej sali. Pochodnie w rękach sług Biskupa ledwo rozświetlały korytarz. Mężczyzna powoli wyłaniał się z mroku wraz z odgłosem kroków coraz więcej światła oświetlało nieznajomego, gdy zatrzymał się jego twarz wciąż skryta była w ciemnościach nocy lecz mężczyźni wpatrywali się z upiorna fascynacją w szpadę na której światło pochodni tańczyło Swój dziki taniec sprawiając iż wyglądał niczym ognisty miecz jakiegoś demona z głębin otchłani. Głęboki niski głos mężczyzny zmrażał krew w żyłach.

- Tak nie traktuje się Damy. Widzę że muszę was nauczyć...

Demon zrobił krok w przód. Jego oczy były rozszerzone do granic możliwości, patrzyły nie na swych przeciwników lecz przez nich na upiorny krajobraz jaki malował się za nimi. Jego usta zwęziły się w wąską kreskę, wymówił tylko jedno słowo.

- Francisco.

Krew odpłynęła z jego twarzy sprawiając iż mężczyzna przypominała Anioła. Anioła Śmierci zesłanego przez niebiosa by wywrzeć na grzesznikach karę za grzechy. Skoczył do przodu ciskając jednocześnie sztyletem w sługę który jako jedyny dzierżył pistolet. Ostrze zagłębiło się w lufę pistoletu na sekundę przed wystrzałem, gdy ten nastąpił rozerwał rękę sługi który strzelił, jego towarzysz zginął z rozciętym gardłem nim zdążył oderwać z szokowanego wzroku od skrwawionej ręki.
Biskup przerażony wciąż trzymał rękę wzniesioną do ciosu, gdy jego sługa rzężąc z rozciętym gardłem osuwał się na ziemię otrząsnął się i zaczął sięgać pod swą sutannę kompletnie zapominając o Rainee stojącej za jego plecami.



Huk wystrzału był równie wielkim zaskoczeniem dla Eugena równie wielkim co dla wszystkich pozostałych. Fakt że w tej samej chwili co rozległ się wystrzał La Condesa pociągnęła jego dłoni z nożem chcąc rozciąć swe więzy sprawił iż osiłek dojrzał swą szansę. Odtrącając ostrze które go więziło i skoczywszy na nogi pędem puścił się w stronę drzwi. Był już przy nich jeden krok dzielił go od progu za którym mógł się skryci. Ostrze szabli wyszło z jego piersi ciśnięte z siłą jaką mogła zrodzić tylko najbardziej zajadła nienawiści. La Condesa patrzyła na swego niedawnego oprawcę, człowieka który upokorzył ją, który bił ją, śmiał się z jej słabości... patrzyła jak pada na kolana jak życie wycieka z niego, jej szabla sterczała wbita w jego plecy.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Obrazek

la Condesa


Hrabina spojrzała na mężczyznę rozciągniętego u jej stóp. Człowiek, który go pokonał, stał nad nim i wyciągał zeznania. Dziewczyna patrzyła na to, co się działo, szeroko otwartymi oczyma. Widziała, jak jej niedawny oprawca teraz kwiczy niczym zarzynana świnia. Jak człowiek, który wcale nie musiał jej pomagać, podaje nóż i uśmiecha się. La Condesa słucha pytań i gróźb zadawanych opryszkowi. Sama chętnie też dowiedziałaby się gdzie jest biskup. Nie żeby mu coś odebrać. No może jedyną rzecz, która czyniła go jej katem przez dwa długie dni. Błysk satysfakcji przemknął po jej twarzy, gdy pomyślała o tym, jak długo będzie umierał. Kiedy go znajdą, ten człowiek zabierze mu co będzie chciał. A ona, Hrabina, zadość uczyni swojemu honorowi.
Nagle znowu jest wolna. Takie to proste i łatwe- tylko przeciąć sznur. A kiedy już to zrobi, ten rozłożony na podłodze mężczyzna pozostanie wspomnieniem. Pytanie czy jej "obrońca" pozwoli na to. Co innego walka, a co innego zabójstwo z zimną krwią. Hrabina spojrzała na niego. Wzrok miała taksujący.
Wysoki, przystojny, dorosły. Stał nad przeciwnikiem i bezlitośnie wyciągał odpowiedzi. Znał się na szermierce, na walce. Jego wzrok mówił, że wiedział też co to niewola. Widać, że życie go nie głaskało. Może zgodzi się. W końcu zemsta to święte prawo pokrzywdzonego. Zresztą, nie ważne. ~"I tak go zabiję."~ pomyślała. La Condesa podniosła głowę i spojrzała z nienawiścią na swojego niedawnego dręczyciela.

Gdy ciało upadło przy drzwiach, a czerwona krew rozlała się po dywanie, dziewczyna odwróciła się niepewnie, powoli. Zdawała się zagubiona, ale wzrok miała twardy i nieubłagany. Przesuwała wzrok po pokoju, strzępach sznura na podłodze, w końcu zogniskowała wzrok na stojącym jeszcze ciągle nieruchomo mężczyźnie.

- Dziękuję ci, ...Panie.- Dodała po chwili wahania. Spojrzała na siebie i zaczęła naciągać materiał koszuli.- Chyba skorzystam z propozycji.

Ruszyła w stronę szafy. W tym momencie nieznajomy także poruszył się i skierował swoje kroki w stronę drzwi. Zatrzymał się nad ciałem, pochylił i obejrzał ranę. Hrabina zatrzymała się w półkroku i obserwowała go. Wyciągnął szablę z piersi martwego oprycha, wytarł o poły jego płaszcza i stanął, nasłuchując, przy drzwiach. Co chwila rzucał spojrzenia na wnętrze pokoju. La Condesa ostatni raz obrzuciła go bacznym wzrokiem i otworzyła skrzydło szafy. Wewnątrz znalazła peleryny, żakiety, kapelusze, obok, na półkach, poskładane spodnie i koszule. Wszystko w męskim kroju. Już miała zdjąć z siebie resztki swojej odzieży, kiedy przypomniała sobie o mężczyźnie przy drzwiach. Zawahała się i spojrzała na niego.

- Drogi Panie, czy mógłbyś... odwrócić wzrok?- Nie był to przejaw kokieterii, ale wstydu. Gdyby nie brud, krew i siniaki widać by było rumieniec na policzkach Hrabiny. Gdyby nie stan w jakim była, sytuacja zrobiłaby się śmieszna.

- Proszę mnie uprzedzić, kiedy będzie pani gotowa. – Mężczyzna kiwnął głową na pytanie dziewczyny. Tak przypuszczał, że będzie chciała się przebrać, dlatego też wspomniał wcześniej, ze usadowi się przy drzwiach obserwując teren. Niewątpliwie, jego nowa znajoma nie należała do tanich dziwek często widywanych w obozach, którym nie zależało na tym, czy nie pokazują więcej niż wymaga powszechnie przyjęty obyczaj. Stwierdził już wcześniej, że dziewczyna ma najprawdopodobniej szlachetne urodzenie, a to zazwyczaj oznaczało wpojone zasady dobrego obyczaju oraz skromności. Jego twarz niewiele wyrażała, kiedy zgadzał się na jej prośbę, a głos pozbawiony cienia uśmiechu, który łatwo mógł się w takiej sytuacji zdarzyć. Eugene niekiedy bywał w towarzystwie przebierających się kobiet, ale były to wyłącznie członkinie oddziału, traktowane na równi z facetami.

Jeżeli wnosiły tyle, że uznawano je za warte przynależności do grupy, otrzymywały takież prawa, co reszta, żadnych obowiązków więcej i żadnych przywilejów. Na wojnie miecz i kula nie patrzą na płeć, ale niszczą wszystko, każdą rzecz stojącą im na krwawej drodze. Kiedy oddział stacjonował w mieście, to zazwyczaj kobiety brały sobie odrębne pokoje, jednakże jeżeli nie było takiej możliwości, musiały odrzucać bariery skromności. Rozmaite oddziały rozmaicie reagowały na takie sytuacje. Oddział, do którego należał Eugene, jednak mocno zwracał uwagę na wzajemną pomoc oraz solidarność. Liczyło się tylko to, co wnosiłeś/aś ze sobą do oddziału, reszta zaś, w tym płeć, była twoją prywatna sprawą i jeżeli komuś innemu to przeszkadzało, cały oddział stawał w twojej obronie. Teraz jednak Eugene poczuł się nieco nieswojo. To nie była jego towarzyszka, ale obca dziewczyna, która, jak pomyślał, pewnie czuje się znacznie dziwniej niż on. Ta myśl spowodowała, że uśmiechnął się aż sam do siebie odzyskując koncentrację. Przez uchylone lekko drewniane, podwójne drzwi obserwował korytarz czekając, kiedy koniec szelestu ubrań powie mu, że kobieta zakończyła przebieranie. Wsłuchiwał się także w ciszę na korytarzy mając nadzieję, że ewentualny odgłos kroków ostrzeże ich przed zbliżającym się sługą biskupa. Korzystając z chwili wolnego dokładnie sprawdził i naładował obydwie krócice.


La Condesa przebiegła palcami po miękkich materiałach. Ściągnęła ciemnobrązową pelerynę z ciepłej wełny. Przytuliła do niej twarz, a następnie założyła na plecy. Pełnego wizerunku dopełniły spodnie i buty ze skóry oraz pendent. Szpada była lekka i delikatna. Dziewczyna ważyła ją chwilę w dłoni. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się walczyć taką bronią. Od lat używała rapiera lub szabli. Złapała pewnie, wykonała kilka pchnięć i zakręciła młynka. ~"Ładne babskie cacko"~ pomyślała. Zakładając włosy za uszy niechcący dotknęła pobitej twarzy. Policzek pewnie zsiniał i spuchł, rozbite wargi musiały wyglądać strasznie. Opuszkami palców delikatnie dotykała bolesnych miejsc. Zabije go za to. Będzie go zabijać długo i boleśnie. Oczy jej się zapaliły a spojrzenie padło na dzbanek z wodą.
Szybko przemyła twarz, uważając, by nie urazić ran i siniaków. Po chwili założyła filcowy kapelusz, tak bardzo przypominający jej własny.

- Już jestem gotowa.- Posłyszał po chwili i odwrócił się. Podniósł zdziwiony brew, lecz później kiwnął z aprobata głową. Dziewczyna przeobraziła się ze zmaltretowanej biedaczki w gładkiego młodziana, przynajmniej pod względem stroju, gdyż kształt ciała dalej wskazywał na płeć. Niemniej, w męskim ubraniu całkiem jej było do twarzy. Obcisłe spodnie, biała koszula z uwypuklonym kołnierzem, dopasowany do amarantowych spodni kubrak spięty skórzanym pasem, do tego spinany srebrzysta klamrą w kształcie głowy wilka płaszcz i kapelusz z szerokim rondem przyozdobiony pękiem włochatych piór. To był jej nowy strój. Do tego doszły wysokie skórzane buty, chętnie oraz często używane przez wojskowych, oraz przerzucony przez ramię pod wierzchnim okryciem pendent ze szpadą, której rękojeść nieco uwypuklała płaszcz na wysokości talii. Eugene wprawdzie nie orientował się, czy jego nowa znajoma umie władać szablą, ale sądząc po zabiciu drugiego z drabów wiedziała, do czego służy żelazna klinga. Także twarz miała jaśniejszą niż przedtem, co, niestety, uwidoczniło mocniej kilka siniaków. Omyła sobie lice wodą z dzbanka leżącego obok łóżka, którą biskup pewnie również używał do ablucji, a do mokrej jeszcze twarzy przywarło kilka kosmyków niesfornych włosów, które wydostawały się spod kapelusza do przodu. Cała reszta bowiem karnie opadała na tył i boki. Niewątpliwie, dziewczyna w czasie tej krótkiej chwili znalazła jeszcze czas na zajęcie się, choćby prowizorycznie, fryzurą. Eugene nawet nie próbował domyślać się, jak się była w stanie tak przeobrazić w krótkim czasie. Przypuszczał, ze jest to jakaś zdolność, której on sam nie mógłby nawet pojąć.

Podał dziewczynie krócicę:
- Naładowana.– Wyszeptał, bo nagle w głębi korytarza rozległy się czyjeś kroki. Na chwilę obydwoje zamarli. Potem jednak głos kroków oddalił się niknąć gdzieś hen na pałacowych korytarzach. Eugene kontynuował. – Cieszę się, że mogłem pomóc, chociaż nie sądzę, ze uczyniłem więcej dla pani, niż pani dla mnie. Jeżeli idzie pani ze mną, to proponuję do miejsca, gdzie według tego opryszka, przebywa biskup. Miejmy nadzieję, że ten drab nie łgał. Ach, pani wybaczy, moje nazwisko Sept Tours.– Przedstawił się.

Hrabina chciała się uśmiechnąć na te dworskie obyczaje, jednak rozcięte wargi sprawiły ból. Z ust wyrwało jej się ciche syknięcie a po twarzy przemknął grymas cierpienia.
- Jestem la Condesa- Hrabina.- Jednocześnie przyłożyła ucho do drugiego skrzydła drzwi.- Oczywiście, że idę z panem, Sept Tours. Mam pewne rachunki do wyrównania z biskupem.
Bez słowa przyjęła krócicę, pewnie chwytając za kolbę. Położyła dłoń na klamce i spojrzała na swojego towarzysza.

- Madmoiselle, jestem zaszczycony.- Uniósł brew ze zdziwienia z ukłonem, który niewątpliwie zdradzał znajomość etykiety, jak również to, że dokładne stosowanie się do jej zasad nie przychodziło mu łatwo. Ukłon był elegancki, ale niezwykle oszczędny. Zdziwiona mina, jakby sama rzucała pytanie: "Dlaczego biskup porwał hrabinę?" To jednak był moment. Twarz jego po chwili wróciła do uprzejmej obojętności.

Zaraz potem ostrożnie wychylił głowę za drzwi. Bogato zdobiony korytarz był pusty. Zawiasy zgrzytnęły uchylając nieco więcej odrzwia i sylwetki: męska i kobieca, wyszły na korytarz. Eugene i dziewczyna przesuwali się pod ścianą mijając kolejne drzwi. Widać było bogactwo właściciela domu. Piękne stiuki, plafony, gdzieniegdzie portrety dostojników państwowych oraz kościelnych, bogatych dam przywdzianych jedwabnymi sukniami. Wszystko to nawet cieszyłoby oko Eugene, gdyby sytuacja była inna. Osoby, które przetransportowały go tutaj same nie wiedziały, ile osób przybocznej straży ma biskup. Wprawdzie dwóch już unieszkodliwiła towarzysząca mu dziewczyna, to jednak nie znaczy, że jeszcze kilku na podorędziu nie miał ów człowiek, który sukienkę duchowną przybrał wyłącznie dla władzy dawanej przez urząd biskupi.
- Tam powinny być schody.– Kobieta wskazała na odnogę korytarza, która faktycznie w cieniu zdawały się kryć prowadzące na piętro stopnie.- A obok przejście do drugiego skrzydła.
- Dobrze, że oprych nam zdradził, że biskup jest na górze.– Wesoło mrugnął Eugene, nieco odprężony dotychczasowym powodzeniem. Powiedział to jednak w wyjątkowo złym czasie.

Hrabina, nauczona smutnym losem, tylko rozejrzała się po korytarzu. Nie podzielała optymizmu towarzysza. W kręgu biskupa nie można było być pewnym niczego. Przykre niespodzianki mogły się zdarzyć na każdym kroku. Jednak dotychczasowe powodzenie "wyprawy" i pewność siebie idącego przed nią mężczyzny sprawiły, że poczuła się odprężona. Jak szybko rozluźnienie wyparowało.

Już mieli ruszyć dalej, gdy nagle przed nimi otwarły się boczne drzwi, z których wyszedł mężczyzna kropka w kropkę przypominający tych zabitych przez dziewczynę. Wysoki, barczysty, z przystrzyżona bródką. Ubrany w czerwone barwy biskupie, podobnie jak tamte draby. Zakładał właśnie pendent, trzymając w ręku rapier i miał niedopięty pas. Wychodząc rzucał jeszcze w otwarte drzwi:
- Wrócę wieczorem, znowu pofiglujemy.– Lecz mówiąc to już gapił się zaskoczony na Eugene i towarzysząca mu kobietę. Nie mniej zaskoczona była dwójka intruzów w komnatach biskupich, ale mimo wszystko, oni starali się uważać. Toteż idący wcześniej Eugene zareagował pierwszy z całej siły kopiąc przeciwnika w krocze.
- Merdeeeee ...– Zaczął przekleństwo oprych, ale jego dalszy głos utonął w głośnym – Uuu!– a jego wybałuszone oczy, przekrzywiona twarz zdradzały, jak celnego kopniaka zaliczył. Opadł na kolana pochylając się do przodu, kiedy drugi kopniak Eugene, tym razem w podbródek, wrzucił go do komnaty, z której właśnie wychodził. Eugene oraz dziewczyna skoczyli za nim do wnętrza. Komnata była niewielka, skromnie urządzona. Widocznie był to pokój służby. Ot, jakaś szafa, skromna toaletka, stół i łóżko, na którym siedziała młoda blondynka o zaczerwienionych policzkach i wydatnych wargach. Jej strój służącej leżał rozrzucony w nieładzie po całym pokoju, a ona siedziała przyciskając kołdrę do piersi. Oglądała całą sytuacje niczym sparaliżowana, ale bez wątpienia, właśnie dochodziła do momentu, w którym paraliż zaskoczenia ustępuje strachowi i niemal zaczynała wrzeszczeć.

La Condesa jednym skokiem znalazła się na łóżku. Trzasnęła dziewczynę otwartą dłonią w policzek. Pokojówka westchnęła płaczliwie i spojrzała na nią sarnimi oczami. Hrabina poprawiła z drugiej strony, sycząc:
- Cicho bądź. I ubierz się.- Dodała po chwili szeptem.
Dziewka siąknęła nosem i zamknęła usta, wciąż nie odrywają przestraszonych oczu od Hrabiny. Ta wzdrygnęła się, twarz jej się skurczyła, ale natychmiast obróciła się na pięcie, lustrując sytuację. Nawet nie wyciągnęła szpady. Zresztą nie była jej potrzebna.
Sept Tours już stał nad leżącym na podłodze mężczyzną. Ostrze szpady kawalera było wymierzone w jego pierś. Zeszła więc z łóżka i podeszła do zamkniętych drzwi. Uchyliła je odrobinę. Tylko tyle by móc swobodnie nasłuchiwać przez powstałą szparę. Trwającą chwilowo ciszę przerywał ciężki oddech człowieka w liberii.
- Trzeba ich zakneblować. Albo zabić.- Jej głos zabrzmiał twardo, bez zająknienia.- Nie patrz tak na mnie. Jestem piratką. To mój zawód.- Powiedziała w odpowiedzi na spojrzenie jakim obrzucił ją Sept Tours.
Nie przepadała za mordowaniem ludzi, którzy w sumie nic jej nie zrobili. Ale cóż, czasem po prostu trzeba. Pomodli się za ich dusze i zapali świeczkę w kościele. Nauczyła się tego już dawno.

Oderwała się od drzwi i podeszła do kawalera. Musieli się śpieszyć. Prawdopodobnie mężczyzna leżący na posadzce właśnie szedł na wartę. Jeśli się nie zjawi zaczną go szukać i będzie już trudniej.
- Podaj mi nóż.
Gdy to zrobił skierowała się w stronę łoża.
- Nie bój się. Nie poderżnę ci gardła.- Powiedziała do służącej wciąż w bezruchu siedzącej na łóżku.- Przesuń się.
Gdy ta nie wykonała najmniejszego ruchu, la Condesa szarpnęła za kołdrę odrzucając ją od siebie. Wzięła zamach i wbiła ostrze w łóżko.
Odgłos dartego materiału zagłuszył wszystkie dźwięki w pokoju. Wkrótce z białego, dużego prześcieradła zostały pasy. Hrabina wzięła trzy do prawej ręki. W lewej wciąż miała nóż. Podeszła powoli do służącej. Ta już miała krzyknąć, gdy piratka pogroziła jej nożem. Włożyła go za pasek i zabrała się za krępowanie dziewczyny. Metodycznie wiązała jej ręce na okrętkę. Po chwili zakneblowała ją i spojrzała na Sept Toursa.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene de Sept Tours

Eugene poczuł, że to faktycznie wiele wyjaśnia. Rzeczywiście, kiedy kobieta nazwała się hrabiną zdziwił się, że nie traktuje go z góry. Przecież on przedstawił się nazwiskiem nieszlacheckim, bez charakterystycznego dla nobili montaigneńskich „de”. Mimo to nie był traktowany z góry. Przez jakiś czas przypuszczał, że hrabina jest jeszcze przerażona całą sytuacją i nie chce go przypadkiem urazić. Jednak obecnie na jej twarzy nie było leku, więc takie wyjaśnienie odpadało. Dopiero określenie „piratka” wyjaśniło Eugene sytuację. Jeżeli dziewczyna zajmowała się grabieniem na morzach to broń, akcja, walka nie były dla niej nowością. Inna sprawa, że hrabina, która jest piratką, to brzmiało raczej nonsensownie. Owszem, zdarzało się, że jeden czy drugi bogaty degenerat dla fantazji polował sobie na kupieckie okręty. Nie licząc Vodacce. Tam piracenie było dość standardowym zajęciem oraz Albionu, gdzie korsarze Jej Królewskiej Mości cieszyli się wielką estymą. Jednak nazwisko hrabiny, bo to chyba było nazwisko, wskazywało raczej na kastyljskie pochodzenie.
- „Cóż, będzie chciała, to powie. Nie, to nie.”- Zresztą, kimkolwiek była nie spodziewał się dłuższej, bliższej znajomości. Ona była piratem, on podlegał rozkazom zakonu. Wysłali go tutaj, potem pewnie wyślą gdzie indziej. Rozdział swojego losu, kiedy to na lądzie i morzu włóczył się z grupą najemników uważał za przeszły. Na głos jednak powiedział, uderzając jednocześnie głownią szpady w skroń pilnowanego mężczyznę:
- Masz niezwykłe zajęcie, madame, jak na córkę magnackiego rodu. Słyszałem o szlachcicach piratach, słyszałem o kobietach piratkach, nawet kilka zdarzyło mi się ujrzeć, czy spotkać, po obydwu stronach zresztą, barykady. Jednakże pierwszy raz spotykam szlachetnie urodzoną oraz utytułowaną piratkę. Musiałaś mieć niezwykłe powody do podjęcia takiego trybu życia.

Uderzony mężczyzna natychmiast stracił przytomność, nie słyszał więc wypowiedzi Eugene. Jednakże zarówno on, jak i służąca słyszeli wcześniejsze słowa hrabiny, która przyznawała się do piracenia. Trochę to było dziwne, że zrobiła to tak otwarcie, ale może po prostu nie obchodziło ją, co inni o niej sądzą, może po prostu zamierzała stąd uciec na inne morza. Normalnie bowiem wszystkie nacje walczą z piratami. Cóż, nie była to jego sprawa. Pozytywne natomiast było to, że hrabina musiała umieć nieźle walczyć,

La Condesa obajrzała się na niego, nie przerywając wiązania nóg służącej. Delikatnie wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się półgębkiem. Nie czuła się jakoś specjalnie inna czy niezwykła, będąc tym kim była. Może jednak faktycznie to było niecodzienne zajęcie Hrabianki z Castille. Zacisnęła ostatni węzeł i otrzepała ręce.
- Widzisz, drogi Panie, jestem la Condesa, piratka. Jestem z tego tak dumna, jak ty nigdy z niczego nie będziesz. Miałam swoją załogę, miałam Kapitana. Teraz nie mam nic. Wszyscy nie żyją. Ani do zyskania ani do stracenia.- Wróciła z chwilowej wędrówki po świecie pamięci.- Właściwie powinnam ich tu wszystkich zarżnąć jak kurczaki. Ale jak zauważyłeś, jakoś tam mnie kiedyś wychowano i jeszcze zupełnie nie straciłam człowieczeństwa.- Spojrzała wprost na niego trzymając głowę dumnie podniesioną.- La Condesa. Tak mnie nazywają. W języku mojego kraju te słowa znaczą to samo, co w waszym. Bo zaiste jestem hrabianką.- Podniosła się po wzięła w dłoń kolejne trzy pasy prześcieradła. Naciągnęła je, sprawdzając wytrzymałość. Myślała.- Dziwisz się, Panie Sept Tours. Niezwykłe to, że dobrze wychowana panienka trafia na łajbę największych szumowin tego świata- piratów ze Strains of Blood.- Chciała się uśmiechnąć do swoich wspomnień, ale otrzeźwił ją ból stłuczonych warg. Skrzywiła się tylko i zacisnęła zęby.- To długa historia. Zaczyna się od wielkiej miłości a kończy na potwornej zdradzie i złamanym życiu. Kiedyś, na rozkołysanym morzu albo w ciemnym lochu, opowiem Ci ją.

- Czyżbyś mnie znała, madame, ze wiesz, z czego jestem lub mogę być dumny? Doceniam Twoją odwagę, ale nie ty pierwsza i nie ostatnia jesteś w takiej sytuacji. Oddział najemników, gdzie służyłem, miał także członkinię, baronessę z Eisen, która uciekła przed neichcianym małżeństwem. Była dzielna. Nie wiem, czy jeszcze zyje, ale chciałbym ja jeszcze kiedys zobaczyć, tym bardziej, ze to ja zdecydowałem o jej przyjęciu. Nie mniej, nawet tak dzielne dziewczyny jak ona, które wybierają twarde łoże oraz gorzki chleb zamiast frykasów nie zdarzają się często. Zresztą wielu mężczyzn także wolałoby to drugie. Dlatego po prostu byłem zainteresowany i zaciekawiony pani historią. Ot, wszystko, ale jeżeli uważasz, madame, że moje zainteresowanie jest niewłaściwe, możesz się nie obawiać. Nie zadam żadnego więcej pytania. Zresztą, wybacz, masz rację całkowitą. Kimże jestem, żebyśmy rozmawiali o osobistych historiach. Być może kiedyś faktycznie będzie moment inny, lepszy czy gorszy. Ale wydaje mi się, ze zanim on nadejdzie nie tylko musielibyśmy się bardziej poznać, ale także sobie bardziej zaufać. A sama wiesz, madame, możliwe, ze los rzuci nas gdzieś razem, ale należy w to wątpić. Jesteś piratką, ja człowiekiem zakonu, który wykonuje czyjeś polecenia. Dlatego, cóż, jeżeli inaczej los nie zdarzy, to twoją historie usłyszy nie moje ucho, ale wiatr, który będzie dął w żagle twojego statku.

La Condesa uśmiechnęłaby się łagodnie, gdyby nie popękane usta. A tak, to tylko ciepły blask zapalił jej się w oczach. Kończyła wiązać nieprzytomnego mężczyznę i posapywała cicho, bo był ciężki. Jednak na słowa kawalera, podniosła głowę.
- Nie chciałam Cię urazić, Panie. Przyjmij więc moje przeprosiny.- W jej głosie zadźwięczała szczerość.- Jestem dumna dlatego, że będąc na dnie dorobiłam się zaufania, pozycji i ludzi, którzy poszliby za mną w ogień. A biskup zabrał mi to wszystko, upokorzył mnie jak nikt nigdy przedtem. Chciał mnie złamać i bawić się mną jak zabawką. - Głos jej stwardniał i zamiast ciepła w oczach zamigotała nienawiść.- Dlatego szczycę się moją dumą, bo nic innego mi już nie pozostało. Ani honor, ani cześć, a i resztki człowieczeństwa uchodzą ze mnie gdy patrzę na jego ludzi.- Ze wzgardą szturchnęła leżącego sługusa.- Zdziwiłeś się pewnie, że głośno rozpowiadam moją tożsamość? Od wybrzeży Castille po huczące fale przyboju w Avalonie wszyscy kupcy znają Kapitana Blooda i jego ukochaną maskotkę- la Condesa. Każdy wie, jak wyglądam i jak się ubieram. Z tego powodu też jestem dumna. Byłam nikim a teraz? Spójrz!- I okręciła się przed nim na pięcie podnosząc ręce do góry.- Jestem la Condesa! Postrach siedmiu mórz.
W tym samym momencie opuściła ręce i schyliła głowę, ukrywając gorzki wyraz samotności malujący się na twarzy.
- Masz rację, Panie Sept Tours. Albo nie spotkamy się już nigdy... albo staniemy po dwóch stronach szpady. Na piratów polują wszyscy- Jej głos był cichy i matowy.- Ale nie chciałabym, żebyś miał złe wspomnienia o mnie, więc przyjmij przeprosiny, bo na razie współpraca dobrze nam idzie.

- Nic pani nie masz? Może teraz, ale któż wie, jaka cię czeka przyszłość. Wiem co mówię. Byłem oficerem wojska, ukończyłem uniwersytet i akademię, i na moim herbie jest korona barona. Tyle, że mój własny ojciec zdradził swoją ojczyznę, a uciekając najpierw oszukał, następnie sprzedał mnie na niewolniczym statku, żeby zdobyć trochę pieniędzy. Przez kilka lat żyłem jak otumaniony rzucając się z jednego niebezpieczeństwa w drugie po prostu dlatego, ze nie zależało mi na niczym. Jednak spotkałem kogoś, starego człowieka, który uleczył mnie zmieniając puste szaleństwo w coś, w naprawdę wartościowego. Miej nadzieję, ze kiedyś także spotkasz takiego kogoś, kto uleczy rany twej duszy. A co do twojej reputacji. Wybacz, ale ostatnie półtorej roku byłem nieco odizolowany od spraw morskich. Ale na piratów polują wszyscy. Obyś znalazła kogoś, kto cię przekona do zmiany trybu życia, do przyjęcia listów kaperskich lub angażu do floty, zanim nadejdzie dzień, kiedy spotkasz kogoś szybszego i silniejszego niżeli ty.

Dziewczyna westchnęła.
- Może... Dalej mam nadzieję, że kiedyś wrócę do domu. Bo widzisz, ja mam dom. Ale nie mogę tam nwet zaglądnąć. Daj Boże, żebym kiedyś z tym skończyła. Ale podoba mi się to życie.- Coś wesołego, jakaś radość, zamigotała w jej oczach, gdy spojrzała na niego.- Nie zazdroszczę Ci losu. Podziwiam hart ducha i nadzieję, które Cię pchają. Może faktycznie kiedyś zrezygnuję. Ale życie pirata, całkowicie wolne i niezależne, jest tym, co rozsadza moje serce i wypełnia duszę. Życzę Ci tego, Panie, abyś kiedyś też poczuł się zupełnie wolny i spełniony w tej wolności.- Przechyliła głowę na prawo i spojrzała mu w twarz, z pełnym szczęścia uśmiechem czającym się gdzieś pod maską bólu i siniaków, w kącikach ust.- A teraz już chodźmy, bo za długo tu siedzimy. To się robi niebezpieczne. A poza tym biskup czeka. A ja chcę mu wbić ostrze pod siódme żebro.
Podała mu nóż, trzymając za rękojeść. Ciągle z tą miną wymalowaną na buzi i błyskiem w oku.
- Mam tylko nadzieję, że nie Ciebie wyślą, żebyś posłał mnie na lepszy świat.- Nie była już smutna. Wręcz czuło się rozpierajacą ją energię. Myślała już o czymś innym, wybiegała przewidywaniami w najbliższą przyszłość.- I mów do mnie Hrabina. Wszyscy tak mówią.
- Biskup jest twój, Hrabino, ja chcę tylko odebrać to, co kiedyś komuś zabrał. Są tutaj także ponoć moi towarzysze. Znaczy inni wysłannicy, miedzy innymi Tristan, którego imię wspomniałem podczas przesłuchiwania draba. Teraz jednak masz rację, idźmy - dodał pomagając układać związanego faceta w szafie.

Służąca została jako pierwsza sprawnie związana i zakneblowana. Minęła tylko chwila, jak dołączył do niej nieprzytomny mężczyzna. Po związaniu go niczym korniszona w trudnością, bowiem wagę miał całkiem przyzwoitą, wrzucili go do stojącej przy ścianie szafy, którą potem zamknęli na klucz. Służącą zaś dodatkowo przywiązali do łóżka. Eugene nie miał tutaj doświadczenia, ale hrabina, jak na pirata przystało, doskonale radziła sobie ze sznurami oraz kneblami.

Rozprawiwszy się z tym problemem znowu obydwoje wyszli na korytarz, zamknąwszy jednak wcześniej drzwi na znaleziony w pokoju klucz. Jeśli prawdą były przypuszczenia hrabiny, że chłop szedł akurat na służbę, to będą go szukać. Przypuszczalnie więc trafili by do tego pokoju. Zamknięte drzwi szukającym pokazałyby dobitnie, ze albo nikogo tu nie ma, albo ten ktoś nie życzy sobie gości. Tak czy siak, mieliby problem. Wprawdzie Eugene spodziewał się, że sprawa biskupa rozegra się znacznie szybciej, niżeli zjawią się tam jacykolwiek ludzie, jednak któżby mógł twierdzić to na pewno absolutne. Przyspieszyli kroku kierując się do korytarza ze schodami, a na stopnie niemal wbiegli. Jeżeli na dole był sens iść z większą uwagą, to na górze pewnie już wszyscy byli zaalarmowani strzałem. Tak czy siak więc należało się spodziewać przeciwnika, który jednak zwrócony będzie w stronę miejsca, gdzie strzelano. Odwaga więc i bystrość wydawała się bardziej gwarantować tutaj sukces, niż powolne, uważne przekradanie się, Eugene zaś miał nadzieję, że idąc na piętro spotkają i biskupa i Tristana i wreszcie sprawcę owego wystrzału.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Korytarz w jakim się znajdowali był nadzwyczaj szeroki. Jedna ze ścian była praktycznie jednym wielkim obrazem na którym Rycerze w lśniących zbrojach walczyli ze złem tego świata tratując przerażonych wieśniaków uciekających wprost pod kopyta ich wybawicieli czyli drugiej armii Rycerzy walczących ze złem tego świata. A Płótno jakie mieli do dyspozycji malarze było zaiste gigantyczne toteż obraz jak i detale były odpowiednio dokładne i wielkie. Przerażenie na twarzy wieśniaków było równie dokładne i wielkie co uniesienie i Duma co na rycerskich Herbach i Chorągwiach. Uciekający wieśniacy byli tacy realistyczni że wręcz dało się słyszeć tupot ich nóg gdy biegli w daremnej próbie uratowania swego życia. Gdy dwójka śmiałków wpatrywała się w ten obraz coś im nie pasowało. Coś było nie tak.

- Szybciej Durnie! Do sal Biskupa!

Głos dochodzący zza zakrętu do którego się zbliżali rozwiał wszelkie wątpliwości to nie obraz dawał takie złudzenie to naprawdę w ich stronę biegła grupa ludzi. Lada moment wybiegną z bocznego korytarza wprost pod nogi Eugene i Hrabiny.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene de Sept Tour i La Condesa

Rezydencja biskupa opływała bogactwem. Już parter był bogato zdobiony, a piętro wręcz przyćmiewało. Eugene czuł się tutaj, jak w jakimś niesamowicie bogatym klasztorze, gdzie przez setki lat artyści wielkiej sławy umieszczali swoje dzieła ku czci proroków. Schody, po których właśnie wbiegli, były dość typowe. Tak naprawdę projektant tego pałacu stworzył jedno wielkie pomieszczenie kwadratowej podstawy szerokie pewnie na 10 metrów i tyleż długie. Na wysokość szło ono przez cały parter i piętro, czyli była to olbrzymia pusta przestrzeń w której pobudowano przy ścianach trzymetrowe schody. W środku pomieszczenia była kilkumetrowa, kwadratowa próżnia pomiędzy piętrami, nad którą wisiał potężny kryształowy żyrandol, na którym żarzyło się pewnie dobrze ponad sto świec. Idąc pod górę wchodziło się więc po prostu po trzech ścianach kwadratu. Czwarta zaś na dole tworzyła parter, na górze zaś piętro, które było, podobnie, jak schody, zabezpieczone barierką. Ot, standardowa, chociaż tutaj z przepychem wykonana, konstrukcja. Właśnie wbiegając na piętro, Eugene i Hrabina zobaczyli przed sobą ów wielki obraz. Po lewej stronie kryło się wejście na korytarz, skąd dobiegał tupot biegnących kroków oraz krzyki.

La Condesa obróciła głowę w stronę malowidła, które na krótki moment przykuło całą jej uwagę. chciała się zatrzymać przed obrazem, jednak wypolerowane płytki posadzki nie pozwoliły na to. Buty przejechały po podłodze kilkadziesiąt centymetrów zatrzymując się przed szkaradną, niechcący zniekształconą przez malarza, twarzą dumnego rycerza. Perspektywa na płótnie był chybiona i postacie wyglądały szkaradnie. Wzdrygnęła się wewnątrz i oderwała spojrzenie od zbrojnego tratującego chłopów. Słyszała zbliżające się kroki. Coraz głośniejsze przywodziły na myśl buciory żołnierzy.

Nie było czasu na nic. Biegli. Obydwoje ledwo łapiąc równowagę zatrzymali bieg tuz przed załomem ściany niemal dokładnie w sekundzie, w której wyłonił się pierwszy lokaj, a raczej oprych noszący biskupie barwy. Eugene dla powstrzymania pędu złapał się za jakiś bolec
wystający ze ściany, a pędząca z tyłu Hrabina także zdołała wyhamować. Tyle, że na plecach Eugene. Niemal nie myśląc baron wyciągnął nogę podstawiając haka. BUM!!! Gnający osiłek nie zauważył przeszkody i zahaczył o but, wywalając się na podłogę, po czym lecąc wyrżnął głową w marmurowa poręcz. Eugene przypuszczał, że był co najmniej oszołomiony i z zadowolenia uśmiechnął się do siebie. To kosztowało go chwilę. Chwilę niepotrzebnej zwłoki.

Tymczasem drugiego wzięła na siebie Hrabina. Wyskoczyła zza pleców Eugene na środek korytarza i starła się na ostrza z chudym lecz wysokim ponurasem, mającym gębę, którą mógłby zaprezentować na wystawie małpich twarzy. Wystająca szczęka, spłaszczony nos, pewnie zmiażdżony kiedyś oraz uśmiech godny goryla, któremu z mięsistych warg kapie ślina.
- Ha! Uha! – krzyknął rzucając się na Hrabinę, niczym jastrząb na gołębicę. To porównanie nasunęło się samo Eugene i po prostu nie mógł oderwać przez kolejną sekundę wzroku od walczących, gdzie szybkość i zwinność piratki szły o lepsze z brutalną siłą goryla. Niechętnie bo niechętnie, gdyż jednak był konserwatystą, jeżeli chodzi o podział strojów według płci, przyznawał, że dobrze wygląda w męskim, uwypuklonym tu i ówdzie, kostiumie.

Hrabina zwijała się jak w ukropie. Spokojne parady przeplatały się ze spontanicznymi pchnięciami. Dziewczyna dwoiła się i troiła umykając spod ostrza przeciwnika. Piruety, drobne kroczki i bezczelny wyraz oczu dodawały Hrabinie przewagi. Jej przeciwnik był potężnym mężczyzną. Zaskoczenie spowalniało jego ruchy, a ruchliwa jak iskierka Hrabina tańczyła dookoła niego na palcach. Przeszkadzała jej nieco peleryna i kapelusz, ale dawała sobie radę. Bała się, że przy coraz częstszych paradach ostrzem szpady w końcu zdrętwieje jej ręka. Dlatego uciekała przed przeciwnikiem starając się go jednocześnie odciągnąć od Eugene. Dając mu czas na zebranie się w sobie.

Ten drugi kawałek zwłoki okazał się kosztowny. Bowiem zza załomu wyskoczył jeszcze kolejny i chociaż Eugene zdążył zastawić się szpadą, to siła uderzenia popchnęła go do tyłu, gdzie ... były schody. Sparował jeszcze jedno uderzenie, pod wpływem którego zdrętwiała mu ręka i chwiejąc się na stopniu próbował, gdy po raz kolejny klingi się zbliżyły, schwycić wolną ręką przeciwnika za kołnierz. Powiodło się częściowo. Złapał, pociągnął, ale zamiast dzięki temu odzyskać równowagę, obydwaj przechylili się jeszcze bardziej i w mocarnym uścisku polecili schodami w dół.

Hrabina jakimś fragmentem umysłu zarejestrowała jakiś hałas dobiegający ze schodów. Jednak nie miała czasu zareagować. Jej przeciwnik stopniowo zaczął odzyskiwać chwilowo utracony rezon. Ciosy stawały się coraz brutalniejsze i coraz bardziej precyzyjne. Dziewczyna teraz przemyśliwała, jak pozbyć się oprycha na dobre.

Ból. Ból. Ból. Wypuszczona szpada z ręki, uderzenia w plecy, nogi i ręce, które wydawały się je wręcz łamać i zaciekłe spojrzenie przeciwnika, który wprawdzie także wypuścił ostrze z ręki, jednak próbował się dorwać do szyi barona.
- Auu! – Wyrwało się Eugene, kiedy dolecieli do połowy schodów waląc się o ścianę. Bolało! Bolało!! Bolało!
- "Ale, jak boli, to żyję" – nagle Eugene dostrzegł lepszą stronę całej sytuacji. Tym bardziej, że przeciwnik nie miał tyle szczęścia. Odchylona pod dziwnym kątem głowa wskazywała, że na jednym ze schodków musiał źle trafić. Baron chciał odrzucić od siebie oprycha, ale ręce po prostu nie chciały go słuchać. Był jeszcze cokolwiek oszołomiony, gdy nad nim stanął z paskudnym uśmiechem czwarty z drabów. Widocznie kolejny z grupy nie poszedł na hrabinę, lecz pogonił za lecącym po schodach kompanem.
- „Pewnie liczył, że jego towarzysz da sobie łatwo radę z kobietą.” – Przeleciało Eugene przez głowę. Zasadniczo to chciał wymyślić jakiś sposób na wydostanie się z tego bagna. Tyle, że przeciwnik był tuż tuż, a mrowienie poobijanych i przetartych do krwi rąk dopiero powoli przechodziło. Przez półprzytomne oczy patrzył na ciemną sylwetkę lokaja, który zbliżając się przysłonił mu żyrandol lśniący potężnym blaskiem. Pysk przeciwnika zbliżał się, gdy naszła Eugene filozoficzna myśl:
- „Dlaczego, na ogon wieloryba, światło się porusza?"

Odpowiedź na to pytanie była jednak banalnie prosta. Hrabina, widząc w jakich opałach jest jej towarzysz, odskoczyła na moment od zdziwionego tym manewrem przeciwnika i jednym susem znalazła się na poręczy, skąd odbiła się z całą siła determinacji. Lecąc w powietrzu chwyciła żyrandol, a potem bujnęła raz i drugi, by wreszcie pędem wpaść na ścianę pod którą leżał Eugene. To właśnie wahnięcia żyrandola przez zawieszoną na nim piratkę wywołało zdziwienie w nieco zamroczonym umyśle Eugene. Wpadając na ścianę kilka metrów na schodami Hrabina chwyciła się draperii, którą pokryte było pomieszczenie i po niej jak po linie zjechała prosto na plecy schylającego się nad baronem draba rozdzierając przy tym drogocenną tkaninę.

Zrobiła to spontanicznie. Żaden sztych nie chciał sięgnąć oprycha, z którym walczyła Hrabina. Postanowiła więc uciec się do zaskoczenia przeciwnika. Poza tym nie słyszała, żeby baron się ruszał. Zrobiła jedyną rzecz jaką uznała za właściwą właśnie w tym momencie i okolicznościach. Nie chciała jednak uszkodzić Sept Toursa, więc zaczepiła się o gobelin. Nad samą podłogą odbiła się nogami od ściany i zeskoczyła za plecami oprycha. Takiego ataku biskupi lokaj nie mógł się spodziewać. Trzymana w zębach podczas ekwilibrystyki żyrandolowej, a potem znów chwycona w rękę szpada przeszyła mu plecy wychodząc z drugiej strony. Krwi specjalnie nie było widać na purpurowym kubraku lokaja, ale nagle osłabł, nogi się pod nim zatrzęsły i charcząc zwalił się obok swojego towarzysza.

Tymczasem ten, z którym dziewczyna walczyła na górze nagle oprzytomniał po wcześniejszej rejteradzie przeciwnika i rycząc, rzucił się w dół. Hrabina była gotowa dotrzymać mu pola, ale jej wzrok padł nagle na krócicę, która wypadła Eugene podczas przewracanki po schodach i teraz, bezużyteczna, leżała pod jej stopami. Chwyciła ją gwałtownym, pełnym dzikiej desperacji ruchem i nacisnęła spust mierząc w brzuch mężczyzny, kiedy był od niej niespełna dwa metry. TRZASK! Rozwiany dym, który uniósł się z i lufy pokazał dzieło zniszczenia.

Lokaj żył jeszcze, ale leżał nietomny pod ścianą.
- Zostawię cię tak – rzuciła mu nienawistne spojrzenie Hrabina i wyciągnęła do Eugene rękę. Baron próbował właśnie wstawać i, kiwając się niczym mieszkaniec dalekiego Khitaju w sklepie z porcelaną, starał się zapanować nad drżeniem ciała. Hrabina ujęła jego dłoń i weszła mu pod ramię, biorąc na siebie większość ciężaru barona. Sama była zmęczona, ale teraz gryzła własne, popękane usta, mówiąc do siebie, że właśnie teraz nie wolno okazać jej słabości. Po drodze pochyliła się po wypuszczoną na schodach szpadę wkładając do pochwy Eugene. To samo zrobiła ze swoją bronią. Na górze upewniła się, że opryszek, który przewrócił się jako pierwszy, na,prawdę jest nieprzytomny. Ale dla pewności spuściła mu jeszcze na głowę donicę z olbrzymim kastylijskim kaktusem. Najwyraźniej nie należała do najłagodniejszych kobiet.

Eugene dochodził do siebie, ale było pewne, że jeszcze przez chwile nie będzie mógł się skutecznie bronić. Stał już sam, lecz ręce nie chodziły mu gładko, jak wcześniej, chociaż z zadowoleniem stwierdził, ze poza ogólnym pokiereszowaniem nie ma nic złamanego ani poważnie skręconego. Hrabina rozejrzała się szybko i nie czekając na nic skierowała się w najbliższe drzwi. Na szczęście były otwarte, a klucz tkwił w drzwiach. Pokój ten pewnie stanowił pomieszczenie gospodarcze, gdyż mieścił w sobie kilka kredensów, dwie szafy na sprzęt kuchenny, dwa stoły i kilka krzeseł. Eugene się uwalił na jedno, a zaraz na drugim siadła piratka podając mężczyźnie dzban wody. Napił się. Potem trochę wzięła ona, aż wreszcie cała resztę wylali sobie na głowy. Przez kilka minut odpoczywali, a Eugene z zadowoleniem stwierdził, że już wrócił do jakiej takiej formy. Jasne, wszystkie kontuzje bolały, ale wiedział, że dziewczyna jest w takim samym, a może jeszcze gorszym stanie. Jeszcze jedna taka walka i mogli z niej nie wyjść.

Hrabina cierpiała. W milczeniu spróbowała rozetrzeć sobie urażone miejsca, ale zabolało jeszcze bardziej. Otarcia, siniaki i zranienia podrażnione ubraniem wystarczająco piekły. Po tym, jak przyholowała tu barona czuła się jak jedna wielka otwarta rana. Poza tym była głodna. Podczas euforii walki nie czuła tego, ale teraz żołądek niemiłosiernie jej się skurczył, przypominając, że nie jadła już od trzech dni.Głowa zaczynała ją łupać a dłonie bolały od rękojeści szpady.

Baron wstał i dla pewności wyjął szpadę przecinając kilka razy powietrze. Była precyzyjna, a obolałe ciało poddawało się sile woli.
- Już w porządku? – Zapytała z troską w głosie Hrabina.
- Chyba tak – spróbował uśmiechnąć się Eugene, chociaż pewnie wyszedł mu z tego średniej jakości grymas. – Dzięki tobie. Niezłych akrobacji uczą was w pirackich szkołach.
- Hehe
– parsknęła Hrabina. – Nie ma takich szkół, poza tymi, które odbywają się na morzu na prawdziwych masztach. Możesz mi wierzyć, że przy silnym wietrze, na bocianim gnieździe jest znacznie gorzej, niż na biskupim żyrandolu.
- To znaczy, że robiłaś takie rzeczy wcześniej
? – zdumiał się mężczyzna.
- No... nie do końca. Nie na żyrandolu.– Niezdecydowanie w jej głosie było widoczne jak na dłoni. Dziewczyna wpatrzona w podłogę wydawała się zakłopotana.- Ale po prostu, kiedy zobaczyłam cię pod ścianą, nie przyszło mi nic innego do głowy i jakoś samo wyszło.
- Nie jakoś, tylko świetnie i dzięki temu mam całą głowę. Tylko jeszcze jedno pytanie
.– Dodał.
- Tak? – Hrabina siedziała patrząc w górę i intensywnie szukając czegoś na suficie.
- Chyba trzeba skontrolować twoją krócicę, którą masz za pasem. Może jeszcze raz nabić. Zacięła ci się, prawda?
- Eee, niezupełnie
. – Twarz dziewczyny wydawała się czerwona. – Zapomniałam o niej po prostu. No, bo wszystko było tak nagle. Najpierw ten na górze, potem ty pod ścianą, no i tak dalej. A na dole, kiedy zobaczyłam tamtego biegnącego z góry, to jakoś samo mi się schyliło, zamiast po prostu sięgnąć do pasa. One są takie nieporęczne.- Dodała wyjaśniająco, machnąwszy ręką gdzieś przed siebie.
- „Uff” – nawet bogowie mają niekiedy chwile słabości. Boginie, jak widać, także.
- Chodźmy już.– Hrabina rzuciła nie przestając oglądać sufitu.
- Moment. Mam pomysł.
- Tak?– Jego rzeczowy ton wyrwał dziewczynę z rozmyślań nad stanem pułapu. Spojrzała na niego, a brwi ze zdziwienia podjechały jej prawie pod linię płomiennorudych włosów.
Tymczasem mężczyzna powoli podszedł do drzwi, ostrożnie je otworzył i wciągnął do środka ciało draba trzaśniętego donicą. Szybko zdjął płaszcz i rzucił Hrabinie, a potem zdjął kubrak i założył na siebie.
- Ubieraj!
- Po co?– Przez moment dziewczyna znieruchomiała. Wzrok był podejrzliwy. Patrzyła to na barona to na pelerynę.
- Ubieraj!– Powtórzył baron.– Ja będę lokajem biskupa, a ty jego nową seksniewolnicą prowadzoną przeze mnie do jego ekscelencji, by mógł cię swobodnie poponiżać, gwałcić, bić, czy co tam jeszcze jego perwersyjna łepetyna wymyśli. Tyle, że nie wie, iż to będzie ostatni raz, kiedy spróbuje się nad kimś pastwić.– Dodał widząc jej chmurniejące spojrzenie. Hrabina miała swoją wiedzę na ten temat i niewątpliwie teraz stawał przed nią obraz jej własnych cierpień.
- To konieczne?– Spytała cicho, choć dobitnie.
- Wybacz.– Chwycił jej rękę baron.– Myślałem o tym i nic innego nie jestem w stanie wymyślić. Jeszcze powiedzmy jedną taka grupę położymy. A co z następnymi. Bo to wiadomo, ilu ludzi ściągnął do swojej służby biskup? Będąc przebranymi, jesteśmy w stanie ich minąć bądź zaskoczyć. Inaczej, może być trudno.
- Dobrze, rozumiem. Przepraszam
.– Gdy chwycił ją za nadgarstek, napięła wszystkie mięśnie ciała gotowa rzucić się na niego. Przez myśl przeszło jej, że może jednak się pomyliła i wszyscy mężczyźni są tacy sami. Jednak po wysłuchaniu jego wyjaśnienia już bez słowa protestu ubrała płaszcz zbira zrzucając znacznie mniejszy, w który wcześniej była ubrana. Owinęła się nim szczelnie, lecz luźno, na głowę włożyła kaptur. Kapelusz spadł jej, gdy skakała na żyrandol. Swoje długie ostrze przypięła bliżej boku, tak by nie było go widać, a do ręki chwyciła sztylet, jako poręczniejszy w ataku nagłym z zasadzki.
- No, teraz uważaj, najlepiej spuść głowę udając przestraszoną owieczkę idącą do paszczy wilka, a ja będę robił głupią minę, jak reszta tamtych.– To wywołało uśmiech nawet na twarzy Hrabiny.

Wyszli kierując się intuicją, wcześniej jednak Eugene powtórnie załadował broń. Korytarz był dość długi, ale on także dzielił się na kilka sekcji podzielonych drzwiami i przepierzeniami. Rzeczywiście, miejsce miało swój ciężki urok, który ukazywał bogactwo oraz pewien smak biskupa. Mimo nienawiści, nawet Hrabina nie mogła mu tego odmówić. Właśnie przeszli przez jedne drzwi kiedy zza następnych wyszła kolejna czwórka. Przy czym tylko trójka miała stroje lokai, natomiast pierwszy, ni mniej ni więcej tylko insygnia kapitana
gwardzistów Montaigne.
- Czuj duch.– Mruknął Eugene do Hrabiny, a ta leciutko kiwnęła głową pochylając ją jeszcze niżej. Eugene wykrzywił gębę, jak tylko mógł najbardziej, starając się przypominać spojrzeniem wcześniej spotkanych lokai.
- Stój!– Usłyszeli nagle rozkaz kapitana, kiedy mijali grupę.
- Tak?– Eugene spojrzał ponuro.
- Tak, kapitanie! Chłystku!– Ryknął gwardzista.
- Tak kapitanie? Proszę wybaczyć, kapitanie.– Eugene schrypił swój głos.
- Co tu robisz?
- Do biskupa. Biorę cizię.
- To nie wiesz, że jego ekscelencja jest tam
?– Kapitan wskazał na odnogę korytarza.
- Jestem nowy.– Skrzywił się Eugene.- Kazali ją wziąć, to wziąłem.
- A kto kazał
?– Kapitan był podejrzliwy.
- Taki na dole, z kolczykiem w nosie i ponurą gębą.
- Vittorio
.– Prychnął śmiechem jeden z przybocznych kapitana.– Rzeczywiście, to musiał być on, bo ciężko go lepiej opisać.
- Może i Vittorio, ja tam nie wiem, nowy jestem.
- A dlaczego to nowemu kazali poprowadzić tą dziwkę?
- Wszyscy zajęci. Słyszeliśmy strzały. Vittorio pobiegł tam, gdzie strzelali, ale mi kazał wziąć dziewczynę.
- Nie przeleć jej po drodze. Tego by nie darował
.– Prychnął któryś.
- Bez obawy. Lubię tylko chłopców.
- Ciota
!– Krzyknął kapitan.– Zjeżdżaj zboczeńcu.
Już miał odejść, ale nagle się odwrócił, niszcząc nadzieję Eugene, że chwyt okaże się skuteczny zniechęcając do dalszej indagacji.
- Pokaż ją!– Rozkazał. Popchnięta lekko przez barona dziewczyna stanęła bliżej kapitana. Ten machnięciem ręki zrzucił jej kaptur. Hrabina stała pochylając głowę, co kapitan wziął za strach. Uniósł jej podbródek uśmiechając się szyderczo. Widząc siniaki dodał:
- Pracowaliście nad nią. Ładna siksa.
- E, kapitanie, każda ładna, jak se chłop flaszką łeb zaprószy
– rzucił któryś lokaj.
- Zobaczymy.– Zaczął ręką zjeżdżać do piersi. Podbródek Hrabiny zaczął niebezpiecznie drżeć. Można to było wziąć za wstęp do płaczu, ale ona gotowała się z wściekłości i nienawiści. Hrabina jakby na moment oniemiała, kiedy dłoń Eugene przytrzymała zbliżającą się do biustu dziewczyny rękę kapitana.
- Kapitanie, ja tam nie wiem, ale najpierw biskup.
Kapitan wściekły odszarpnął rękę Eugene i chciał wyciągnąć szpadę. W każdym razie wykonał taki ruch, kiedy jeden z lokai powiedział:
- Szefie, on ma rację. Dziwek jest pod dostatkiem. Po co się narażać biskupowi. Poigra z nią, to się go poprosi, żeby oddał panu.
- Poprzednią, co mi oddał
– Mruknął gwardzista.- to była tak załatwiona, że zdechła mi, kiedy podczas, kiedy ją wziąłem. Tfu!– Kapitan splunął na podłogę. Tymczasem jeden z gwardzistów zapytał Eugene:
- Czy naprawdę lubisz chłopców?
- Owszem
.– Uśmiechnął się Eugene.- Szczególnie na śniadanie i nie kochać a zabijać.– Dodał przeszywając mu gardło szybko wyciągniętym ostrzem. Przeciwnik, zaskoczony i zaciekawiony odpowiedzią, nie zdążył zareagować. Ostrze przebiło mu gardło. Bluzgająca krew padła na białą podłogę a pytający drab padł charcząc i łapiąc się tam, gdzie trafiła broń Eugene. Baron zadając cios niemal uśmiechał się kiwając lekko głową. Ciągle liczył na pokojowe rozejście, ale Hrabina widocznie miała inne plany. Ruch ręki dziewczyny, niewidoczny dla nikogo innego, dla Eugene oznaczał jedno, stojąca przed kapitanem dziewczyna szykuje sztylet i kiedy zobaczył napięcie na jej twarzy zwiastujące cios wiedział, że nie ma na co czekać. Kątem oka po trafieniu szpadą przeciwnika dostrzegł zginającego się kapitana po ciosie sztyletem.
- Kto wy?! Kim jesteście?! My was...– Krzyknął jeden z dwóch pozostałych lokajów. Nie dokończył. Eugene z uśmiechem podniósł krócicę:
- Hasta la vista, babe.– Rzekł uprzejmie, zupełnie spokojnie. Z dwóch metrów nie mógł chybić. Bity z tak bliskiej siły pocisk rzucił draba aż na ścianę i wbudowane tam olbrzymie okno, za którym rozpościerał się sielski obraz wypieszczonego do bólu ogrodu. Szyba pod ciężarem lecącego lokaja rozprysła się w drobny mak i opryszek poleciał z piętra w dół.

Dosłownie chwilę potem dało się słyszeć jęk agonii oraz wtórujący mu piskliwie krzyk przerażenia. Hrabina spojrzała w tamtą stronę z wyrazem zdziwienia na twarzy. Jedyny pozostały przy życiu przeciwnik również wpatrywał się w okno. Baron podążył za ich spojrzeniami ale natychmiast powrócił do rzeczywistości.

Został więc jeden. Ten odskoczył do tyłu wyciągając broń. Jednak przestraszony losem, który spotkał jego towarzyszy patrzył przerażonym wzrokiem, ręce zaś mu drżały. Szpada Eugene bez problemu minęła jego zastawę trafiając skutecznie. Broń wypadła drabowi z dłoni, kiedy klinga barona weszła w jego ciało.

Eugene już nie patrzył na niego, ale zwrócił uwagę na kapitana. Gwardzista leżał na podłodze:
- Uuu!– Wyrwał się krzyk z piersi gwardzisty pomieszany z prawie zwierzęcym wyciem, kiedy dziewczyna dźgała go w podbrzusze, a potem pociągnęła tam sztyletem coś odcinając. Eugene stał z tyłu widząc plecy dziewczyny pochylonej nad łajdakiem:
- Chciałeś moich piersi.– wysyczała.– To będzie ostatnia rzecz, jaką zobaczysz na tej ziemi, ty parszywa świnio. Nigdy więcej.– Rozpięła bezpośrednio nad nim bluzkę. Jej głos był zimny i beznamiętny, spokojny tak bardzo, że aż nieludzki.
- I za to umrzesz – dorzuciła dźgając go kolejny raz, tym razem mierząc precyzyjnie. Tak, by zabić.

Zanim wstała dokładnie zapięła koszulę.
- Nic nie widziałeś, prawda? – Spytała czujnie a nienawiść jeszcze tliła się w jej spojrzeniu.
- Stałem z tyłu.– Przypomniał Eugene.
Śmiech dziewczyny, czysty, wydobywający się z pełnej piersi wypełnił korytarz:
- Chodźmy, czuję się trochę lepiej.

Jednak zanim ruszyli dalej, Hrabina podeszła do wybitego okna. Spojrzała w dół. Pod oknem, na trawniku otoczona żwirowaną ścieżką stała fontanna. Działała nawet w nocy. Szum wody mieszał się ze szlochami kobiety siedzącej na obramowaniu. Ubrana w chłopską kieckę trzymała twarz w dłoniach opłakując zmarłego lokaja. Widok zaiste nie był piękny i załamałby nawet co poniektórych mężczyzn. Mężczyzna w liberii, który wytłukł szybę, spadł prosto na centralną rzeźbę fontanny, Trytona tryumfująco ujeżdżającego delfina z trójzębem wzniesionym do góry. Hrabina z satysfakcją i zainteresowaniem przyglądała się jak trzy ostrza broni króla mórz przebiły klatkę piersiową mężczyzny. Siła, z jaką upadł, musiała być ogromna. Tryton, zbryzgany krwią, zdawał się mieć na twarzy uśmiech złośliwej radości i okrutnego zadowolenia. Czerwona jak wino krew spływała kaskadą fontanny do głównego basenu. W świetle padającym z okna widać było wszystko bardzo dokładnie. Również to, że do zapłakanej służącej podbiegło dwóch strażników w liberii usiłujących wydobyć od niej
informacje. Jeden z nich nie był widocznie aż tak głupi, bo odgadł trajektorię lotu swojego kompana. Widać było jak w napięciu śledził wzrokiem trasę jego ostatniej podróży. Zatrzymał wzrok na widocznej w oknie, zakapturzonej postaci Hrabiny. Jego oczy robiły się okrągłe z niedowierzania.Dokładnie w momencie, gdy otworzył usta, stojący do tej pory w bezruchu baron pociągnął Hrabinę za połę peleryny.
- Chodźmy już.- Powiedział niecierpliwie.- Nie ma potrzeby wystawiać się na śmierć.
- Już idziemy
- Dziewczyna zdawała się nie poczuć szarpnięcia. - Ależ to widok- Dodała cicho. Baron niechętnie podszedł do okna i błyskawicznie wyjrzał. W tej chwili zabrzmiał krzyk żołnierza biskupa. Odblokowało go i zwoływał oddział do walki. Żołnierze zostawili szlochającą kobietę i biegiem ruszyli do pałacu.

La Condesa nie dała się dłużej poganiać i ruszyli dalej korytarzem. Hrabina szła pierwsza, z kapturem naciągniętym głęboko na twarz i pochyloną głowę. Za nią kroczył baron z dłonią na szpadzie i najpaskudniejszym wyrazem twarzy jaki tylko udało mu się tylko przyjąć. Otwierali po kolei każde drzwi działowe za każdymi oczekując pchnięcia szpadą lub strzału z krócicy.
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene de Sept Tour i La Condesa

Otwierali kolejne drzwi zdążając do kwater biskupa. Uważali bardziej niż na początku, gdyż obydwoje, zmęczeni i poranieni, nie byliby w stanie na dłuższą metę stawić oporu kolejnej grupie zbirów. Wprawdzie kolejny raz nabite krócice dodawały im pewności, ale nie było wątpliwości, że obydwoje potrzebują minimum kilku godzin odpoczynku, a najlepiej kilku dni, żeby się porządnie dokurować. Szli jednak dalej. Hrabina chciała dorwać biskupa i, jak przypuszczał Eugene, srodze się zemścić. Niewątpliwie piratka została znieważona, pobita, uwięziona, a kto wie, czy nie zgwałcona ileś tam razy. Chciała się więc może zemścić i jako wojownik morza i jako kobieta. Och, to nie to, że Eugene uważał, że z piratami należy się cackać. Jednak zawsze, kiedy poznaje się osobiście daną osobę, zaczyna się inaczej spoglądać na świat. Myśli się: złowieszczy rozbójnik, krwawy bandzior, morderca, a tu widzi się przed sobą szlachetnie urodzoną dziewczynę, odważną, ładną, o dużym poczuciu honoru i nie krzywdzącą, tylko właśnie skrzywdzoną. No więc, czy w takiej sytuacji człowiek nie zaczyna przewartościowywać własnych poglądów? Rzecz jasna, Eugene zdawał sobie sprawę, że ani wszyscy piraci tacy skrzywdzeni, ani wszyscy biskupi tacy krzywdziciele. Wręcz odwrotnie. Ten biskup był po prostu łajdakiem pierwszej wody i zadrą na skórze społeczeństwa. Należał do owej rozbestwionej grupy szlachetnie urodzonych, która mając władzę oraz potęgę myślała, że wszystko im wolno.

Eugene popatrzył na swoją towarzyszkę. Miała zaciętą minę, ale pogodniejsze, błyszczące zawziętością oczy. Nie było w nich jednak takiego bólu i wściekłości, jak wcześniej. Widocznie zabiwszy kapitana gwardii rzeczywiście poczuła się trochę lepiej. Uśmiechała się, a mimo popękanych warg uśmiech bardziej pasował do jej twarzy, niż nerwowe skrzywienie obolałych ust. Eugene przypuszczał, że Hrabina cierpi układając je w taki sposób, ale po prostu trzyma klasę. Cóż, szlachectwo zobowiązuje, zresztą on zachowywał się podobnie.

- No cóż, Hrabino.– Zagadnął.– Gdyby udało się nam z biskupem, co dalej planujesz robić?
- A ty baronie? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie. La Condesa nie za bardzo lubiła się wyzewnętrzniać. Za to lubiła dużo wiedzieć o przypadkowych towarzyszach podróży.
- Szczerze mówiąc jeszcze się nie zastanawiałem. Nigdy wcześniej nie byłem na tej wyspie, ale z tego co wiem, to jest niewielka, do lądu zaś wpław się nie przepłynie. Potem trzeba więc będzie zorganizować jakiś statek.
- „Zorganizować statek”. Jak to ładnie brzmi
.– Kpiarsko uśmiechnęła się piratka. – My, psy morza, mówimy po prostu zająć.
- Ja tak nie mówię, bowiem po prostu nie mam pojęcia, co to za miejsce. Jeden statek, który przywiózł biskupa, musi gdzieś tu być, a może będą także inne. Tak czy siak, będziemy musieli się stąd wydostać. Tacy, jak biskup mają możnych przyjaciół, popleczników oraz innych. Zanim się sprawa nie wyciszy, trzeba będzie stąd umknąć.
- Statek jest. Całkiem ładna fregata
.- Na chwilę chmurki przykryły jasny wzrok Hrabiny. Zaraz się jednak otrząsnęła.- Ty masz gdzie umykać.– Powiedziała spokojnie. – Ja nie mam kapitana, ani statku. Jestem jak pusty dzban w rękach pijanego żeglarza. Kiedy zawierał wino, było najwspanialszy na świecie, kiedy jednak został opróżniony, stał się zbędny.
- Nie mów tak
.– Szybko przerwał jej baron. A ona obrzuciła go przelotnym zdziwionym spojrzeniem.– Nie jest źle, może podle, ale nie źle. Żyjesz, jesteś cała.
- Cała
?– Skrzywiła się Hrabina patrząc przed siebie.
- Cała. Jesteś młoda Hrabino. Nie jesteś już dzieckiem, więc nie będę ci prawił morałów, ale sama wiesz, że chociaż pewnie nie zapomnisz, to wspomnienie stanie się bledsze, a może kiedyś stanie się czymś w rodzaju oznaczenia momentu, w którym twoje życie zmieniło się na lepsze.- Dziewczyna prychnęła pogardliwie, ale baron nie przerywał.- Moja zmiana przyszła wtedy, gdy jeden z członków załogi na statku, gdzie okrętował mój oddział, pchnął mnie nocą nożem i wyrzucił za burtę podczas silnego szkwału.
- I co było dalej
?– Piratka zainteresowała się delikatnie. Piraci nie okazują zbytnio uczuć.
- Ano właśnie, wspominałem ci, że odnalazł mnie człowiek, który przywrócił mi sens oraz wiarę w ludzi. Jednak dlaczego tak mówię, ano po prostu, skoro powiedziałaś, że jesteś sama i nie masz nic, dlaczego nie przyłączysz się do mnie, a może i do nas?
- Do nas? Masz na myśli... zakon
?– Zdziwiła się piratka i zamiast uśmiechu, na jej wargach wykwitł skrzywiony wyraz zniesmaczenia.
- Niezupełnie. Wprawdzie jestem w zakonie, ale to zakon świecki, zakon wolnych ludzi, zakon, który realizuje swe cele na morzach i lądach. Nikt mi nie narzuca, poza wyjątkowymi przypadkami, czy mam podróżować sam, czy z kimś. Dlatego, może po prostu masz ochotę się przyłączyć zanim odnajdziesz nowy cel swojego istnienia?

Strzał rozżarzył powietrze wokół lufy krócicy, a świst dotarł do uszu Eugene razem z wielkim bólem w klatce piersiowej, a potem plecach. Wystrzelona z najbliższej odległości kula niemal rzuciła nim o ścianę. Upadł na plecy. Usłyszał jeszcze przeraźliwy krzyk piratki i zamroczyło go lekko. Spod wpółprzymkniętych powiek widział, jak Hrabina rzuca się na strzelca, trzymającego w dłoni dymiącą jeszcze broń. Spróbowała go z zamachu, gdyż, będąc tak osłabioną i zmęczoną tylko przyzwoity zamach mógł nadać ciosowi właściwą siłę. Przeciwnik, rosły, korpulentny mężczyzna, próbował się zasłonić pistoletem. Broń Hrabiny, chociaż uderzyła w lufę krócicy, z piskliwym zgrzytem przesunęła się po metalu trafiając wroga w rękę, którą obejmował rękojeść. Eugene widział, jak odcięty siłą uderzenia palec sika krwią a potem odpada od reszty ciała na podłogę.
- Hwhaaaa!– Ryk rannego rozległ się na korytarzu. Jednakże niedługo. Przerwał go następny cios Hrabiny. Pierwszy spowodował, że ranny wypuścił z ręki broń, a drugi załatwił sprawę
Hrabina, rozgorączkowana bo już zdążyła przyzwyczaić się do nowego towarzysza, natychmiast doskoczyła do leżącego:
- Sept Tour! Sept Tour, żyjesz? – Pospiesznie rozpięła mu kubrak i rozerwała koszulę, na której o dziwo, nie było krwi. Także na piersi mężczyzny nie było widać śladu postrzału, oprócz wielkiego siniaka. Jednak kule nie zostawiają siniaków, tylko trochę inne rany. Nagle jej uwagę zwrócił pendent Eugene, który odpięła rozpinając kubrak. Stalowa blacha, którą był zdobiony, na środku miała charakterystyczne wgłębienie. Pocisk krócicy trafił akurat w blachę, odbijając się od niej posłał Eugene na ścianę, a potężny siniak był stosunkowo najmniejszą możliwą karą, związaną z wykpieniem się od takiego strzału.
- Nic mi nie jest.– Wydukał, próbując powstać przy jej pomocy.
- Ty parszywy łgarzu, nie strasz mnie tak więcej. Rozumiesz?– Uśmiechnęła się, chociaż groźne słowa brzmiały całkiem poważnie. – Piraci nie lubią, kiedy ich towarzysze obrywają w ten sposób.
- Ale ty już nie jesteś piratką
.– Wystękał Eugene, kilka razy głęboko wciągając powietrze.– Sama powiedziałaś, że nie masz już nic, co wiązało cię z morzem.
- Dobra, dobra
.- Uśmiechnęła się półgębkiem.- Może nie mam, ale przyjmij, że ja nie lubię tracić tych, przy których walczę. Straciłam już zbyt wielu. Poza tym, nie lubię kłamców.
- Kłamców.
– Eugene mimo że wychodził już zamroczenia spowodowanego uderzeniem pocisku, nie łapał sensu słów.
- Kłamców. Proponowałeś mi bowiem wspólną dalszą podróż. Słowa twoje byłyby kłamstwem, gdybyś tu został, prawda?
Takiemu rozumowaniu Eugene nie mógł odmówić racji. Właściwie on także nie miałby ochoty na zostawienie tej przygody oraz Hrabiny.

Dziewczyna wstała i wyciągnęła do niego rękę. Baron podciągnął się i stanął na szeroko rozstawionych nogach.
- Kręci ci się w głowie?- Spojrzała na niego, gdy pochylał się rozmasowując siniak.- Niedobrze ci?
- Nie. W porządku.- Odpowiedział podnosząc głowę.
- Swoją drogą, ciekawe udoskonalenie.- Puknęła palcem w blachę. Sept Tours naciągnął koszulę i zapiął pendent uśmiechając się przy tym lekko.
- Faktycznie. Nie raz pewnie uratuje mi jeszcze życie. Może owa blacha nie jest wielka, ale w strategicznym miejscu. Chociaż z drugiej strony to raczej ozdoba. Może nawet - przede wszystkim ozdoba, ale, jak widać przydaje się w walce Chciałabyś mieć taki?
- Hmmmm
...- Hrabina również się uśmiechnęła.- Chcieć to chciałabym, ale nie wiem kto by mi wykuł coś takiego, żeby pasowało na mnie.
To mówiąc odsłoniła pelerynę i wypięła pierś do przodu. Szelmowski uśmiech nie schodził jej z twarzy. Prawie już odzyskała pogodę ducha. Prawie, bo jeszcze jedna śmierć czekała na jej drodze.
- Coś by się znalazło.- Baron zapiął się do końca i ruszyli dalej.

Już nie biegli, bo zmęczenie dawało im się we znaki. Szybki, miarowy krok był równie dobry a nie męczył tak bardzo. Zacięta mina i błyski w oku były tylko dobrą miną do złej gry. Tak na prawdę Hrabina czuła się fatalnie. Była bita i głodzona przez trzy dni, odmawiano jej wody i poniżano w każdy możliwy sposób. Teraz od blisko godziny albo biegła albo walczyła. Wyczerpanie fizyczne, brak snu i otwarte rany na ciele. To wszystko składało się na cierpienie, które przeżywała. Nie wspominając o psychicznym bólu jaki odczuwała na każde wspomnienie tego, co przeszła, lub na jakąkolwiek myśl o biskupie. Teraz, w tym stanie, do przodu gnały ją tylko uczucia zemsty, nienawiści i gniewu. Jednak w kącikach ust czaił się uśmiech a oczy błyszczały. Była doskonale wychowana, a w jej warstwie społecznej na twarzy nic nie mogło być widać. Sept Tour nie mógł niczego zauważyć. Hrabina zdążyła polubić już tego odważnego mężczyznę. Był nieco inni niż do tej pory spotykani. Przystojny, szarmancki, dobrze wychowany, nie bał się niebezpieczeństwa. No i nie podszedł do niej od razu z pozycji: dobry pirat to martwy pirat. Cieszyła się jeszcze z jednego powodu. Nie musiała go zabijać. Nie wiedział o niej nic, a mimo to, zaproponował wspólną podróż.
~"Tylko dokąd?"~ Hrabina zadała sobie to pytanie. Spojrzała bystro na barona i zwolniła kroku.
- Zwolnijmy. To powinno być już blisko.- Położyła dłoń na głowni szpady.- Wyżej są już tylko pomieszczenia dla służby na poddaszu. Nie sądzę, żeby tam ukrywał się ten... ten syn karalucha.
Gdyby można było prychnąć gniewnie i jednocześnie z pogardą, możnaby powiedzieć, że Hrabinie się to niemal udało.
Sept Tour uśmiechnął się dyskretnie. Nie było to popularne określenie ludzi pokroju biskupa.
- Wybacz Hrabino, jeśli wolno mi spytać, czy możesz mi zdradzić jak się na prawdę nazywasz? Jestem Eugene de Sept Tour.- Dodał szybko elegancko kiwając głową w jej stronę.
Hrabina zatrzymała na nim oczy. Badawczy, przenikliwy wzrok zielonych oczu skupiał się na każdym kawałku jego twarzy wyszukując najmniejszego drgnięcia mięśni, który zdradziłby myśli ukryte za tymi słowami. Wreszcie oderwała się od tej kontemplacji i spojrzała już łagodniej. Przekrzywiła lekko głowę, na chwilę zamyślając się.
- Drogi baronie...- Zawahała się.- Na imię mi Elena. Elena Catalina... Nie poczytaj tego za obrazę, ale nie wiem czy mogę Ci zdradzić moje nazwisko...- Mówiła niepewnie i nie patrzyła na niego. Wzrok ślizgał jej się po ścianach, drzwiach, podłodze.
Baron nie nalegał, choć wydało mu się to trochę niepoważne.
- A właściwie.- Piratka machnęła ręką i stanęła z Eugene twarzą w twarz.- Niech się rodzina martwi, na co wyrosła jedyna córka rodu. Jestem hrabianka Elena Catalina Montenegro, drogi Panie de Sept Tour.
Dziewczyna dygnęła dwornie wedle najlepszej kastylijskiej szkoły i uśmiechnęła się delikatnie.
Midnight
Marynarz
Marynarz
Posty: 225
Rejestracja: środa, 7 lutego 2007, 17:49

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Midnight »

Castille

Slonce natarczywie wkradalo sie do wnetrza sypialni. Jego zlociste promienie delikatnie muskac poczely najpierw dywan, puszysty o przyjemnym odcieniu blekitu, chwile pozniej ozdobna toaletke sprawiajac iz fiolki i sloiczki z delikatnego krysztalu rozblysly feria barw, by na koniec dotrzec do ogromnego loza gdzie pograzona w glebokim snie spoczywala mloda kobieta. Smukle cialo zarysowane pod ciekim materialem poscieli pozwalalo domyslic sie ponetnych ksztaltow i mlodego wieku nieznajomej. Idealnego ksztaltu rozane usta lekko w tym momencie rozchylone szeptaly od czasu do czasu:

- Minionett.....

Kobieta snila.


Wyspa biskupa.

Wszystko wydarzylo sie tak nagle. Chaos wokol niej sprawil iz niezdolna do jakiejkolwiek reakcji kleczala na lozu z dlonia przycisnieta do serca. ON wrocil. Wrocil aby dalej ja dreczyc. Tristan... Ucieczka... Wszystkie nadzieje jakie wiazala z tym prostym slowem nagle legly w gruzach rozbite przez czerwien biskupich szat i widok twarzy tego, ktorego nienawidzila cala dusza i cialem. Byl tu, byl gdzies w komnatach tej zlotej klatki i wkrotce przyjdzie po nia. Nikt go nie powstrzyma, nikt nie jest przeciez zdolny sprzeciwic sie jego woli. Tristan... Ale Tristana przy niej nie bylo, nie bylo tego ktory dal jej promyk slonca i radosci. Tristanie... Pierwsza lza delikatnie muskajac policzek splynela z jej rozszerzonych przeraznieniem oczu. Gdzie jestes ukochany? Slyszala strzal.. Tak, to wlasnie ten strzal sprawil iz wybiegl z komnaty zostawiajac ja sama.
Nagle poderwala sie z loznicy gdyz kolejny raz ktos wystrzelil. Nie.. Tylko nie on.. Nie mogla stracic ... Nie.. Przerazenie dodalo jej sil zwyciezajac strach przed biskupem. Zeskoczywszy na dywan czympredzej pobiegla w strone, z ktorej dobiegl ja odglos tego ostatniego strzalu. Szczesciem nie bylo w poblizu nikogo ze slozby gotowej pochwycic ja i zatrzymac.

- Tristanie!!

Zawolala lecz glos ten zabrzmial bardziej jak pisk przerazonego stworzenia. Biegla niesiona watla nadzieja na wolnosc i uczucie jakie mogl jej ofiarowac ow szlachcic wyrwany smierci z okowow. Gdzie jestes?... Wreszcie gdy lzy przyslanialy jej niemal calkiem widok otworzyla ktores dzrzwi, nie byla pewna ktore to byly z kolei. Okrzyk przerazenia zamarl na jej slodkich ustach. Byli tam.. Jej najwiekszy wrog, potwor z ktorym zmuszona byla dzielic loznice i ten z ktorym dzielic ja miala nadzieje. Byla tez Rainee i.....

- Nnie...!

Na lozu wsrod posciwli zabarwionej szkarlatem jego wlasnej krwi lezal Francisco. Jej okrzyk przywrocil najwyrazniej Potwora do zycia gdyz z morderczym wyrazem w oczach zapowiadajacym smierc rzekl do niej szybkim ruchem wyciagajac sztylet.

- Patrz, bedziesz nastepna...

Blysk srebra..

- Nie!!

Ostrze gladko zatopilo sie w delikatnej skorze zabarwiajac bialy material cudownym odcieniem krwistych roz.
Westchnienie....
Usmiech...

- Tristanie....

Jego usta tak blisko....
Mrok.
Now this is not the end. It is not even the beginning of the end. But it is, perhaps, the end of the beginning.
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Eugen i La Condessa szli korytarzem który ociekał bogactwem. Za same ramy obrazów można by było wyżywić nie mała wieś.
Obrazek
Wspaniałości zdobień i wspomnienie jaki potwór zamieszkiwał ten pałac kontrastowały ze sobą niczym Dzień z nocą. Rozglądali się nie pewni kierunku którym winni podążyć. Nagle z ponurą pewnością La Condessa ruszyła zdawało się identycznym korytarzem co wszystkie pozostałe. Gdy mijali jeden z pierwszych obrazów podpisany „Trzy gracje”
Obrazek
Wnet uzyskali pewności iż obrali dobry kierunek. Huk wystrzału i krzyk kobiety rozległ się w korytarzu. Lecz to nie huk lecz ów krzyk właśnie upewnił ich co to dobrej drogi. Gdyż kobieta wykrzyczała imię.

- Tristanie!!

Rzucili się do biegu. Pędząc jak oszalali mijali obrazy o jednostajnej tematyce. Gdy wybiegli za zakrętu dostrzegli odzianego w czerwień biskupa szamoczącego się z nagą Kobietą wokół nich leżały ciała. Pośród tego całego zgiełku śmierci i zniszczenia klęczał mężczyzna tuląc w swych ramionach kobietę odzianą jedynie w nocną koszule. Wprawne oko wnet dostrzegło lze spływająca po jego policzku i krwistą czerwień na piersi kobiety.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Obrazek

la Condesa

Hrabina i Sept Tour na odgłos strzału poderwali się do biegu, jak koń zacięty batem. Kobiece krzyki tylko przyspieszały ich szaleńczy pościg za nieuchwytnym dotąd biskupem. Nie było czasu. Na nic. Eugene i Elena pędzili jak szaleni, wpadając niemal w olbrzymie drzwi sypialni. Krew oraz ciała. Młody człowiek, klęczący przy zastrzelonej ukochanej, zmartwiały niczym posąg, oraz łóżko pod ścianą.

Dziewczyna leżała, a raczej próbowała powstać, przytłoczona ciałem rosłego biskupa. Przy niej zaś nagi, podobnie jak ona, mężczyzna. Wręcz można by sobie wyobrazić scenę niewiele chwil temu, kiedy obydwoje wzdychali i jęczeli z rozkoszy w swoich objęciach, teraz zaś on już odszedł na drugą stronę, natomiast ona walczyła zaciekle o życie, skupiając cała swoją siłę i odwagę na powstrzymaniu ręki biskupa uzbrojonej w nóż. Jej przerażone oczęta widoczne zza biskupiej sukmany wpatrywały się w jadowite ostrze zimnej stali.

Może i zakonnik i piratka nie byli przygotowani na taką scenę, ale na pewno byli przygotowani na biskupa i na potencjalny opór. Ranni, posiniaczeni, ale napędzani potworną determinacja oraz siłą woli koncentrowali się tylko na nim, największym wrogu. Scena obok, chociaż krwawa, była dla nich dodatkiem do biskupiego płaszcza widocznego wreszcie przed ich oczyma. To on był ich celem oraz ich zdobyczą.

Rozumieli się bez słów niemal. Piratka rzuciła się niczym błyskawica w stronę nienawistnego łajdaka, odskakując jednocześnie metr w bok, żeby nie stanąć na drodze pocisku Eugene. Natomiast mężczyzna krzyknął unosząc rękę i pociągając jednocześnie za spust:
- Ani drgnij, biskupie!– Słowa te zlały się z hukiem wystrzału.– Nawet nie oddychaj! Albo następny pójdzie w ciebie, i to nie w łeb, lecz nerki. Twoje pindy mnie nie interesują, ale ty odpowiesz mi na jedno pytanie.
Eugene wyrzucał słowa z prędkością karabinowej salwy. Potrzebowali mniej niż dwie sekundy czasu, żeby Elena mogła go dorwać. Wystarczyło najmniejsze nawet wahanie ze strony biskupa, który przecież musiał być totalnie zaskoczony. Owszem, mógł się odwrócić nie myśląc nawet, że mu tym zagrożono, ale sam ten ruch wystarczył, żeby piratka zdążyła doskoczyć do niego i trzasnąć po łepetynie kolbą. Nawet nie byłby w stanie w tak krótkim czasie się zerwać, bo i jak w długim płaszczu? Zresztą, nawet gdyby mu się to udało, ona miała szpadę i krócicę, a on nóż. Wreszcie mógł wziąć zakładnika. Ale jakim cudem, skoro, póki co wijąca się w łóżku dziewczyna, wytrzymywała jego napór i miała to robić jeszcze tylko przez dwie sekundy. Nie licząc drobiazgu, że żaden zakładnik nie zatrzymałby piratki. Zwyczajnie, ona musiała go dorwać za wszelka cenę. Żadna kobieta nie odpuściłaby swojemu dręczycielowi, a Elena była kobietą i to nie zwykłą kobietą. Należała do najdzielniejszych i chyba najbardziej zawziętych osób, które Eugene kiedykolwiek spotkał. Biskup wybierając ją jako swojego przeciwnika, popełnił chyba jeden z najfatalniejszych błędów w swoim życiu.

Elenie wystarczyły te dwie sekundy zawachania by przyskoczyć do biskupa, wyszarpnąć kolbę krócicy zza pasa i wziąć szeroki zamach. Nie chciała mu rozwalać czaszki, tylko ogłuszyć.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Bortasz
Majtek
Majtek
Posty: 78
Rejestracja: środa, 1 lutego 2006, 19:28
Numer GG: 8153680
Lokalizacja: Marienburg

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Bortasz »

Szybkości była podstawą sukcesu jeśli chcieli pojmać Biskupa. Wystrzał rozległ się w pokoju zaskakując wszystkich. Biskup obracając się bezwiednie do nowego zagrożenia pociągnał lady Rainee, ta przysłoniła postaci biskupa obracając się w stronę strzelca i ujrzała zbliżającą się kolbę, oczy rozszerzone z strachu i zdumienia, usta szykujące się do krzyku który nigdy się nie rozległ. oszołomiona Rainee Biskup przycisnął do siebie przytykając nóż do jej gardła. Cofając się tyłem wpadł na ścianę zamarł wpatrzony w swych oprawców. Obok Eugena pojawił się cień. Gdy na niego spojrzał ujrzał mężczyznę w kwiecie wieku z nagim torsem kurczowo ściskającym szpadę, na jej kloszu dostrzegł wnet wzór Herbu Montaigńskiej szlachty z rodu de Beauharnais. Lecz to jego oczy najbardziej przyciągały. Puste. Pozbawione duszy. Stał wpatrzony w biskupa dosłownie chłonąc każdy jego gest szukając okazji do ciosu, jednego jedynego pchniecia niczego więcej nie potrzebował tylko to jedno pchnięcie.

- Jeśli ją skrzywdzisz...

- To co zabijesz mnie?


Spojrzenie Tristana zmieniło się słowa biskupa zaskoczyły go.

- Zabić cię?

Uczucia powróciły do głosu Muszkietera lecz były one znacznie gorsze od dzikiej wściekłości czy morderczego opanowania pobrzękiwało w nich szaleństwo.

- Zabić?

Śmiech jaki rozbrzmiał w sypialni niemial w sobie nawet cienia wesołości. biskup przełknał ślinę rozglądajac się w panice za mozliwością ucieczki.
Dyslektyk Dysortografik i Dysgrafik koszmar Senny Miodka postrach polonistów Wszelakiej płci
Nonkonformistyczne spojrzenie na problem ortografii polskiej.
Discordia
Majtek
Majtek
Posty: 89
Rejestracja: piątek, 2 listopada 2007, 23:31
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Discordia »

Obrazek

la Condesa

Elena stała w połowie drogi między mężczyznami w drzwiach a biskupem pod ścianą. Dłoń z krócicą opuszczona była wzdłuż ciała. Druga spoczywała na głowicy szpady. Biskup zareagował nadspodziewanie szybko i dość nieprzewidywalnie. Brali pod uwagę możliwość wzięcia zakładniczki, ale wydawała im się dość odległa. A tym czasem biskup tak właśnie zrobił. Zasłonił się ciałem kobiety.
Hrabina myślała szybko i intensywnie, analizując możliwe wyjścia z sytuacji. Odgłos śmiechu przywrócił ją do chwili obecnej.
Jednym ruchem przerzuciła krócicę do lewej ręki. Złpała ją za kolbę mierząc do biskupa.
- On nie.- Głos był cichy i głuchy.- Ale ja na pewno tak.
Wyglądała strasznie. Kaptur odrzucony na plecy. Peleryna odrzucona za ramiona. Wyciągnięta ręka dzierżąca krócicę nawet nie zadrżała. Rozwiane biegiem włosy czerwone, jak ogień. Błyszczące zielone oczy. I twarz cała w siniakach. Oto Nemezis- bogini zemsty- przyszła po swoją ofiarę.
Hrabina jednak nie strzeliła do biskupa. Wyciągając szpadę zrobiła piękny, klasyczny wykrok jednocześnie wyciągając szpadę. Stała dwa kroki od niego. Nie mogła chybić mierząc w kiść nadgarstka.

- Chcecie ją?! To bierzcie!- Biskup krzyknął przeraźliwie.

Wykrzykując ostatnią sylabę, cisnał oszołomioną dziewczynę wprost na Hrabinę. Rainee, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co sie wokół niej dzieje, starała się utrzymać równowagę łapiac Hrabinę za ręce.
Tristan, widząc drgnienie biskupa, skoczył do przodu z zamiarem zadania ostatecznego ciosu. Nagle biskup rozpłynął się w powietrzu. Znikniecię księdza zaskoczyło go równie mocno, co pozostałych i, ni emogąc wytracić pędu, zatrzymał się na ścianie, w której zniknał biskup. Obmacując ją dokładnie znalazł dźwignię, której użył biskup lecz ta ani drgneła.

- Zablokował z drugiej strony. Szybko, tym korytarzem wyjdzie przez zegar w salonie. Jeszcze nam nie uciekł! - Tristan krzyknął i rzuciał się do drzwi.

-Pieprzę ten artefakt! Strzelaj!- Wrzasnął w tym samym momencie Eugene.

W tym momencie huknął strzał. To Hrabina, przygnieciona ciałem Rainee, wystrzeliła z pistoletu. Trafiła w ukryte drzwi dokładnie w miejscu, gdzie zniknął brzuch biskupa. Nie wypuściła broni w czasie upadku. Tylko szpada potoczyła się pod łóżko. Nie zdążyła jednak zareagować na ruch Tristana. Szarpnęła się, ale dziewczyna siedziała na niej i krępowała wszystkie ruchy.

Nagle na korytarzu rozległ się hałas stóp. Był jeszcze daleko, za ostatnimi drzwiami na korytarzu.

- Zatrzymaj go, do cholery!- Hrabina szarpała się z oszołomioną dziewczyną próbując wstać.

Eugene popatrzył na nią i rzucił się pędem na Tristana. Trafił go bykiem w brzuch i przewrócił na posadzkę. Gruby dywan złagodził uderzenie na tyle, że kawaler był tylko zamroczony.
Eugene tymczasem wstał i biegnąc do drzwi poprawiał liberię.
- Krzycz, kiedy będzie trzeba.– Powiedział szybko odbiegając.– Inaczej koniec z nami.– Hrabina przez sekundę przyjmowała jego słowa do siebie, potem zaś z ponurym wyrazem twarzy skinęła głową.

Ubrany w czerwony kubrak Eugene wyglądał jak któryś z ludzi biskupa. Wyskoczył na korytarz i pobiegł do drzwi oddzielających tą część od głównego hollu. Szybko przekręcił klucz, zamykając je. Nie upłynęło dosłownie kilka sekund, kiedy rozległo się walenie w drzwi.
- Kto tam?– Wrzasnął.– Nie przeszkadzać, biskup jest zajęty.– Dodał znacząco.
Na te słowa gwar na korytarzu ucichł.
- Szukamy kilku przestępców. Zwiali i urządzili kilku naszych.
- Tutaj nie ma nikogo.– Rzekł Eugene lekko uchylając drzwi.- A biskup nie lubi, żeby mu przeszkadzać w zabawie.
- O nie! Panie! Nie tam! Proszę! Proszę! Nie! Nie rób tego! Och! Błagam!– Łamiące serce okrzyki Hrabiny wydawały się uspokajać grupę zbirów. Piratka otrząsnęła się wreszcie z przypadkowego ciężaru i wstała.
- To ta piratka.– Rzucił Eugene wyjaśniająco.
- Niezła dziwka.– Rozmarzył się któryś, wsłuchując się w okrzyki Eleny, która dla dodania elementu dramatyzmu poruszyła jeszcze kilka razy łóżkiem.– Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby to mi robiła tak dobrze, jak biskupowi. Dogodziłbym jej pewnie niezgorzej. Wiłaby się krzycząc jeszcze lepiej jak teraz.
- Stul pysk!– Warknął ten, który pierwszy pytał Eugene.– Biskup nie lubi takich gadek. Kiedy ci ją da, będziesz mógł ją zerżnąć na lewo i prawo. A teraz zamknij mordę, bo jeszcze usłyszy i będzie kłopot.
- Kim ty jesteś?– Zwrócił się do Eugene.– Nie pamiętam cię.
- Nowy. Z fregaty.– Odparł baron.– A jeszcze jeden jest przy biskupie.
- Kto?
- Nie znam jeszcze wszystkich, ale bodaj nazywa się Vittorio.– Eugene pamiętał, że zostawili go na dole w komnacie. Ponieważ zaś ta grupa to byli ci, co przybiegli z dziedzińca, nie mogli wiedzieć, że Vittorio padł zabity przez Elenę. To imię widać podziałało na opryszków uspokajająco.
- Uważaj tutaj.– Rzucił ich dowódca odchodząc.– Nie wiemy, ilu ich jest, ale zabili kilku naszych. Nie otwieraj tych drzwi nikomu.
Eugene kiwnął głową. Na prawdę chętnie planował dostosować się do tych rad. Jeszcze upewnił się, że oddział na prawdę odchodzi i znów zamknął drzwi na klucz.

Kiedy wrócił do komnaty, zastał Hrabinę stjącą nad siedzącą na podłodze nagą Rainee i Tristana rozcierającego sobie głowę.
- Ładnie zagrałaś.- Pochwalił działania Hrabiny.- I w samą porę.
- Słyszałam, co mówiłeś.- Zrobiła krzywą minę.- Niezła jestem, nie?- Powiedziała sarkastycznie. - Ubieraj się. To jeszcze nie koniec, a mamy mało czasu.- Ofuknęła Rainee, ale zauważyła ze to nic nie daje. Dziewczyna nie kontaktowała w ogóle.
- Coś ci nie bardzo wychodzi.- Zauważył Eugene.
- Co ty nie powiesz?- Hrabina zdjęła pelerynę i oyuliła klęczącą dziewczynę zmuszając ją do wstania.- Będzie dla nas ciężarem, ale nie wiem czy możemy ją tu zostawić?
- Wrócimy po nią teraz jednak musimy zatrzymać Biskupa. - Tristan przelotnie spojrzał na Rainee i odwrócił się w stronę drzwi.
- Ty prowadzisz.- Eugene zwrócił się do niego.- Mówiłeś, że wiesz, gdzie jest koniec korytarza.
- Tak. Spieszmy się. To nie jest długa droga.- Kawaler podbiegł do drzwi i pociągnął za klamkę. Okazały się zamknięte.
Eugene przekręcił klucz w zamku i wybiegli na korytarz. Tristan prowadził. Na koncu biegła Hrabina.
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?" Mt 7,3
Kelly
Szczur Lądowy
Posty: 19
Rejestracja: piątek, 3 sierpnia 2007, 07:23
Numer GG: 0

Re: Płaszcz i Szpada

Post autor: Kelly »

Eugene de Sept Tour

Obrazek

Jedyne, co zdążyli zrobić jeszcze przed wyjściem to było ułożenie Lady Rainee van de Fettianjoy z boku pokoju. Tristan wziął ją na ręce i przeniósł tak, żeby nie było jej widać bezpośrednio z drzwi. Elena i Eugene stali w drzwiach niczym na szpilkach prosząc wzrokiem Tristana, żeby się spieszył, chociaż przyznawali mu rację. Tristan przeniósł ja na rękach. Trwało to kilka chwil tylko i było naprawdę szybkie. Może właśnie dlatego peleryna, którą wcześniej Hrabina otuliła Rainee opadła odsłaniając częściowo jej wdzięki:
- Masz radochę, co nie? – Piratka szturchnęła Eugene mrużąc oczy.
- Hm, jakby ci to powiedzieć, nie potwierdzam i nie zaprzeczam – odparł jej filuternie, prowokacyjnie zerkając to raz na nią to na układaną przez Tristana Rainee, jakby obydwie porównywał. Czynił przy tym tak pocieszne miny, że piratka wybuchnęła śmiechem i tak śmiejąc się wystartowała na korytarz. To dobrze, że pobiegła pierwsza, gdyż nie zauważyła bladości na twarzy barona, który od pewnego czasu nadrabiał miną, ale trzymał się na nogach chyba wyłącznie przy pomocy siły woli i odwagi. Teraz jednak musiał iść za nią, więc pobiegł, potykając się i ciężko oddychając.

Przed oczyma zaś zaczęły mu lekko wirować fragmenty korytarza, więc na sekundę przystanął, kiedy Elene wraz z Tristanem załatwiali pierwszą napotkaną parę przeciwników. Także zmęczona, głodna i poraniona piratka broniła się tylko. Sprawę załatwił głównie Beauharnais. Jego przeciwnik został po prostu zmieciony dwoma ciosami. Szpada szlachcica przebiła bezproblemowo jego zastawę wytrącając szpadę z właściwego położenia, następny zaś cios trafił bezbłędnie pierś oprycha. Potem zaś zaatakował tego, który walczył przeciwko Hrabinie. Wybrał idealny moment, gdy szpada napastnika była uwiązana w krzyżowym połączeniu z klingą piratki.
- Precyzja to moja specjalność – skomentowała Hrabina patrząc na umiejętności Tristana. Także Eugene je doceniał. Przypuszczał, że nie miałby z nim większych szans nawet gdyby był w pełni sił. Bowiem, chociaż Tristan może nie miał takiego stopnia naturalnego talentu szermierczego, który jest darem losu, ale rekompensował to nienaganna techniką, która pokonywała silniejszych, szybszych, zręczniejszych. Podobnie walczyli kapitan i Chapucho z dawnego oddziału szermierczego, a lepiej od nich może jedynie ojciec Gires

Mieli szczęście. Grupa szukająca ich wcześniej, która przybiegła z dziedzińca zagłębiła się gdzieś w domostwie penetrując inne części posiadłości.
- Wszystko w porządku? – Rzuciła baronowi nagle zaniepokojone spojrzenie piratka.
- Tak, tak – machnął ręką baron. – Zmęczony i obolały, lecz dalej chętny do walki. Tych dwóch zaś, no cóż, nie chciałem wam robić wstydu, przyłączając się nierycersko po waszej stronie. Wiesz, dwóch na dwóch.
- Ech, mężczyźni, kiedy wy wreszcie zmądrzejecie
? – Rzuciła żartobliwie Hrabina chcąc dodać ducha baronowi. – Uważaj na siebie – dodała, kiedy już zbiegali po schodach na parter.

Akurat schody baronowi wyszły całkiem dobrze. Zdesperowany łapiąc chwile odpoczynku zjechał po poręczach. Wyglądało to efektownie i osoby postronne mogły spokojnie przyjąć ten wyczyn jako popis młodego człowieka, który chce zaimponować biegnącej obok dziewczynie.
- Nieźle – krzyknęła Hrabina. Wydawało się, że widok biskupa dodał jej sił, bliskość zaś wroga oraz możliwość zemsty potęgowały wolę walki.

Były one wyjątkowo potrzebne bo tuż po zejściu na parter trafili na kolejna grupę tym razem znacznie liczniejszą, bo pięcioosobową. Szczęśliwie byli kompletnie zaskoczeni i hrabina, która biegła pierwszego zdołała powalić go celnym ciosem w nogę. Kiedy zaś upadał, kolejny cios całkowicie położył go. Rzuciła się na drugiego. Ale ten już lepiej przygotowany nie dał się wziąć na nagły atak i nie podzielił losu towarzysza. Szybko się zastawił i sam mocno uderzył celując w dłoń trzymającą szpadę. Hrabina zablokowała zaczynając szermiercze szachy.

Tristan stanął przeciwko dwóm innym, a baron nie chrzanił się teraz. Wiedział, ze nie jest zdolny do dłuższego starcia odbił pierwszy cios blokując rapier napastnika, wysokiego długowłosego blondasa o pociągłej twarzy i odtrącając na bok jego klingę skoczył do przodu trafiając go piersią w pierś. Uderzenie Eugene było nagłe i niespodziewane. Pchnięty całą resztą siły barona oprych poleciał do tyłu ciągle pchany i kiedy już nagle zorientował się, że Eugene po prostu pcha na oślep, bo praktycznie ma kłopoty nawet z podniesieniem ręki oraz próbował kontry, nagle zwiotczał. Ku totalnemu zaskoczeniu barona. Z tyłu ze ściany wystawał pręt, na którym miano zawiesić jakąś ozdobę, a albo raczej miał służyć do zamontowania podstawki. Eugene nie wiedział, ale teraz właśnie ten kawałek żelaza wbił się w plecy opryszka utrzymując go w pozycji pionowej, mimo, że odszedł już do swoich przodków.

Minęła chwila, zanim Sept Tour odwrócił się i złapał oddech. Tristan już załatwił jednego przeciwnika, który leżał pod ścianą w kałuży krwi, drugiego zaś atakował ostro. Gorzej z Hrabiną, która zmaltretowana okrutnie goniła także resztkami i próbowała się jedynie bronić licząc na jakiś moment, w którym drab się odsłoni i będzie można włożyć siły w ten decydujący cios. Jednak także słabła, a drab przyjął chyba najlepszą taktykę walki z dziewczyną. Nie starał się bawić w finty, czy skomplikowane układy. Walił po prostu z całej siły, aż jej drętwiała ręka od blokad, próbując przełamać obronę Elene. Jakoż, udawało mus się to, bo piratka z wyraźnym opóźnieniem reagowała na jego ciosy ratując się unikami, ale to było tylko chwilowe rozwiązanie. Zresztą już już ją naciskał, już przyśpieszył, już wzniósł dłoń do ciosu, którego wiedział, ze piratka nie sparuje. Już z okrutnym rechotem zaczął ciąć, gdy nagle Hrabina zniknęła mu sprzed oczu. Idący jej w sukurs baron widząc sytuację rzucił się z boku wypychając ją spod ciosu, tak, ze poleciała na złożone obok pod ścianą kosze z bielizną. Baron jeszcze próbował zrobić coś, co wiedział, ze praktycznie jest niemożliwe i widział kątem okaz zbliżającą się jego kierunku szablę oprycha. Poczuł ból w piersiach oraz ogień krwi na koszuli barwiącej ją na czerwono. Jeszcze słyszał okrzyk Eleny, kiedy upadał na kolano i nagle sobie uświadomił, jak potwornie jest zmęczony, ale także to, ze klęcząc na kolanie wcale nie ma się ochoty przewracać jeszcze. Ba, nawet nie czuł tej słabości, która zawsze się zdarzała po większych ranach.

Minął moment, gdy jego zamglone spojrzenie wróciło do normy. Zaskoczenie, niepewność, zadziwienie. Jakim cudem ten drab go nie położył? Tymczasem ta zagadka znalazła rychłe wytłumaczenie. Przed nim leżał na podłodze lokaj , a Tristan wyciągał właśnie z jego ciała swoją szpadę. Udało mu się pokonać przeciwnika i nadejść z pomocą na tyle szybko, ze wyciągnął barona spod ostrza. Oprych wprawdzie zadał celny cios, ale było to zaledwie muśnięcie, ot szrama przez pierś, która wypełniła się krwią lecz sama w sobie gorzej wyglądała niż naprawdę groziła. Eugene liczył na to, że draśnięcie samo zaschnie i rozglądał się za Eleną, która właśnie zaczęła się wydobywać spod góry świeżo upranych majtek, gorsetów i temu podobnych kawałków ubrań.
Zablokowany