[Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

[Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Wojna za sprawę może być szaleństwem, ale nie hańbą.
— George Bernard Shaw

15 Października, 2004 rok.

Nowy Jork.

- Mówiłem że Rangersi przegrają Puchar! – Ryknął mięsisty mężczyzna ubrany w hawajską koszulę, rzucając talią swoich kart o blat stołu. Pozostali którzy zasiadali obok zamarli na chwilę, patrząc się na sześć asów leżących przed nimi.
- Pierdolony oszust! – Wrzasnął ktoś inny przeraźliwie niskim głosem, po czym walnął pięścią w stół, sprawiając że stojące na nim kufle podskoczyły i wylały swoją zawartość na podłoże. Nim facet w hawajskiej koszuli zdążył zareagować, obślizgła macka chwyciła go i owinęła się wokół jego szyi.
- Rangersi przegrali już ćwierć wieku temu, a ty wciąż to przeżywasz, a mnie to bardzo wkurwia. Już trzeci raz z rzędu masz same asy, a to mnie jeszcze bardziej wkurwia. – Pozostali gracze nie drgnęli na widok tej sceny, a wręcz przeciwnie – zdawali się ją obserwować z zaciekawieniem. Tymczasem rozgniewane „coś” kontynuowało swą mowę.
- Na dodatek przez ciebie rozlałam cały nektar! Wiesz ile czasu mi zajęło napełnianie tych kufli!? Wiesz ile to robocizny!? – Wrzasnął potwór, wskazując ręką gdzieś w lewo.

Krzyk istoty rozlegał się echem po kanałach, w których postanowili rozegrać sobie partyjkę. Mokry szczur szarpał swoimi zębami jakiś materiał, znajdujący się blisko miejsca wskazanego przez potwora. Na ścianie kanału, tam gdzie brakowało cegły, przyczepiona była duża latarka oświetlająca prowizoryczny stół z drewnianej sklejki. Gracze by nie zamoczyć się w ścieku używali jako siedzeń przeróżnych przedmiotów. Jeden siedział na mokrej, drewnianej skrzynce, inny na kubełku, a jeszcze inny na tajemniczej, małej i częściowo owłosionej piłce, przypominającej do złudzenia…

- Ktoś tu idzie. – Rzucił półszeptem stwór, cofając w jednej chwili swoją mackę. Nie minęło kilka sekund a grupa groteskowych hazardzistów przylgnęła do ścian, a drewniane zastępstwo stołu zniknęło w bocznym kanale. Rzeczywiście, można było usłyszeć powolne kroki, zdradzane przez charakterystyczne chlupanie ścieku. Szczur który właśnie posilał się jedwabną koszulą zamoczonego w wodzie nieboszczyka, podniósł łebek, po czym z piskiem rzucił się za siebie, znikając z oczu obserwatorów.

- Nie przypominam sobie aby moi bracia zawsze byli tacy niegościnni. – Rozległ się spokojnym tonem głos, dochodząc z jednego z bocznych korytarzy. Mężczyzna w hawajskiej koszuli lekko się wychylił, lecz olbrzymią łapę trzymał na swojej spluwie.
- Kim jesteś? – Zaryzykował, unosząc broń do góry i szykując się do strzału.
- Czyżbyście przesiedzieli w tej śmierdzącej norze tak długo, że wilgoć zesłała grzyba na wasze mózgi? – Głos był coraz bliżej. Była to tylko częściowa prawda. Nikt nie potrafił powiedzieć z której strony dobiega.

- Pan Kardynał? – Potwór, którego ręka nadal uformowana była w obślizgłą mackę, wychylił się jako pierwszy. I gdy tylko zasięg jego czarnych oczu się zwiększył na niedaleki korytarz, dostrzegł znajomą postać. Nie był to Kardynał.
- To ty… - Monstrum zatrzymało się, a druga ręka zaczęła zmieniać swój kształt.
- Tak, ja. I przynoszę ciepłe wieści z samego serca naszego Kościoła.



Noc z 16 na 17 października, 2004 rok.

Londyn.

Lotnisko Luton jak zwykle było zatłoczone, nawet pomijając fakt że było już parę minut po północy. Tak się akurat składa, że te cholerne lotniska nigdy nie są puste, a wokół można spotkać ludzi o każdym kolorze skóry. Dlatego są tu biali, czarni, żółci, brązowi, a nawet kilku bladych. Właśnie jeden z takich stoi teraz przy małej budce telefonicznej, ściskając w ręku kilka nieważnych biletów British Airways. W plastikowej szybce odbija się odbicie jego prawie łysej głowy, oraz dwóch wesołych kolczyków. No i ta bródka. Od razu widać że to Amerykaniec.
- Możesz jeszcze raz powtórzyć? Nawet gdybym miał nietoperze uszy, gówno bym tu usłyszał. – Powiedział z lekką irytacją w głosie Jean. Oczy wampira kierowały się ku reszcie jego towarzyszy, stojących przy zamówionej taksówce. Gdy spogląda w bok, spostrzega mokrych od potu, ubranych w luźne ciuchy turystów, rozmawiających w jakimś dziwnym języku. Wszyscy byli mężczyznami, każdy palił.

- Słuchaj mnie wreszcie kurwa uważnie. Weźcie taksówkę do centrum. Odnajdźcie klub „Ministry of Sound”. Będzie tam czekał na was gość o przezwisku „Mad Twatter”. Zostawiłem ci zdjęcie, a gdyby to nie wystarczyło dla takiego cioła jak ty, to rozpoznasz go po tym że wszędzie chodzi ze swoją córką. On wam powie co i jak.
- Ale… - Rozmówca się rozłączył, a Jean-Baptiste zaklął głośno, trzaskając słuchawką o szybkę, nie trudząc się by powiesić ją na miejsce. Odszedł od telefonu, poprawił płaszcz ze skóry krokodyla, po czym odchrząknął i zwrócił się do swoich kompanów. Zwrócił się do gangu Ripperz. Do wygłodniałego gangu Ripperz.
- Komu w drogę, temu kurwa czapka na głowę! – Powiedział nie siląc się na uśmiech, po czym wskazał czekającą od kwadransa czarną, Londyńską taksówkę.

Wampir: Maskarada

Krwiopijca 2004

Różnica pomiędzy seksem i śmiercią polega na tym, że kiedy będziesz umierał, nikt nie będzie się śmiać z ciebie, że robisz to sam.
— Woody Allen


Oh high noon, dead moon
A hangin’ all over you yeah
Devilman yes I can cut a little piece of you yeah…

Hunger! Inside you!
Hunger!
Hunger! Destroy you!
Hunger!

Taksówka pędzi przez autostradę, a krople deszczu rozpryskują się między kołami. W radiu leci stary kawałek Roba Zombie, a kierowca robi jeszcze głośniej, nie pytając się czy lubicie tą muzykę. Sprytne oczy spoglądają zza teatralnej maski Samanty, prosto na taksiarza. Za kółkiem siedzi stary Pakistańczyk z siwą brodą, ubrany w luźną szatę. Luźną, różową szatę.

Inna para oczu, należących do półnagiej Vixen wędruje ciekawsko za okno. Zresztą to niewiele widać z legendarnych Europejskich krajobrazów. Ot, od zajebania francuskich samochodów i każdy rozświetla kierunek w który zmierza na biało albo żółto. Wampirzyca liczyła na pewną odmianę po płaskich aż do bólu Stanach. I dostała ją… Gdy zaczęli zbliżać się do miasta, naturalne wzgórza zaczynały być zastępowane stalowymi. No i te pieprzone kierownice po prawej stronie.

Swift might, dead night
That's all right for you yeah
Voodoo man yes I can tear it all down for you yeah…

She's a killer!
She's a thriller!

Spookshow baby!

She's a killer!
She's a thriller!
Yeah, Spookshow baby!


Kręcąc swoje dredy wokół palca, Greed wpatrywał się z niekontrolowanym uśmiechem w lusterko taksiarza. Pakistańczyk spoglądał się w nie czasami, nerwowo odsłaniając zęby w grymasie, który najwidoczniej miał udawać uprzejmość. Ale umysł wampira był gdzie indziej. Koncentrował się na paczce, jaka miała przyjść do pana Mada Twattera. Paczce, która niestety nie mogła przejść przez lotniskową kontrolę. Według tego co gadał szef Rippersów, Jean, cały ich ekwipunek zostanie przemycony sprawdzonym kanałem prosto do Londynu. Nie ma żadnej szansy na porażkę.
Gdy wokół zaczęły rosnąć wysokie budynki, oraz pojawiać się charakterystyczne Brytyjskie budki telefoniczne, wiedzieli już gdzie są.
- Nie wierzę… Jesteśmy w Londynie. – Wyszeptała cicho Sam, nie dbając o to czy kaptur zakrywa jej groteskową maskę. Szczerze mówiąc, gdy ktoś widział resztę jej ubioru, widok Chińskiej maski z małymi, czarnymi ustami i różowymi policzkami nie miał prawa go dziwić.
- W pierdolonym Londynie! – Krzyknął Greed, unosząc prawą rękę by podkreślić swoje słowa. Mimo całej swojej energii wciąż zerkał na Vixen, patrząc czy żadna jej kończyna raptem nie przybrała nowych właściwości. Po ostatnim razie miał zdecydowanie dość zmywania śluzu z szyi.

Red rain, no pain
Fallin down over you yeah
Wicked man yes I can a walkin all over you yeah…

Hunger! Inside you!
Hunger!
Hunger! Destroy you!
Hunger!


Muzyka rozsadzała głośniki. W narkotycznych barwach różu, oczojebnej zieleni i obecnej w tle czerwieni można było odpłynąć do innego światła. Gdzieś tam owłosiona ręka trzyma małą główkę na swoim kroczu, bawiąc się jasnymi warkoczami. Oświetlaną różowym światłem twarz wykrzywia spazm zadowolenia, a światło małego świetlika w różowej toalecie odbijało się od różowych okularów obsługiwanego faceta.
Na ulicach niemalże przebiegały kolorowe światełka, symbole ludzi toczących się ulicami. Muzyka dobiega teraz z każdej strony. Wszędzie zapalone latarnie oświetlające okolicę białym światłem. Niepotrzebnie, bo za nimi noc rozświetlają inne kolory. Róż, to tylko najbardziej rzucający się w oczy. Czerwone od krwi chodniki najciemniejszych alejek kuszą nielegalnymi imprezami i życiem podziemia. Ale czy nie to samo przerabialiśmy w Nowym Jorku?
Wokół śmigają samochody, a pomiędzy nimi jednoślady, ledwo mieszcząc się w ciasnych przerwach między autami.

She's a killer!
She's a thriller!

Spookshow baby!

She's a killer!
She's a thriller!
Yeah Spookshow baby!

Bright glove, mad love
A movin all over you yeah
Psycho man yes I can do it all over for you yeah…


- Jesteśmi na miejscu. – Odpowiada łamanym angielskim kierowca, zatrzymując czarną taksówkę na postoju. A wy dopiero teraz się ocknęliście z tego niemego transu, jakim ogarnął was Londyn. Na tyle głębokiego, że z całej podróży tylko różowe światła i hałas mogliście zapamiętać. Jean wychyla się do przodu, rzucając przez ramię kierowcy zwitek dolarów.
- Dzięki, stary. – Wypowiada szybko, po czym okrężnym ruchem wskazującego palca nakazuje sforze szybkie ruchy. Zanim ten pakol zorientuje się jak bardzo go wydymali.

Szybko wychodząc na chodnik, Vixen wpadła na jakiegoś punka ubranego w brudne, skórzane ciuchy. Zamiast włosów miał kupę kudłów o kolorze zielonego jabłka. Gdy tylko odchyliła się górna część jej czerwonego płaszcza, punk musiał być zaciągnięty przed siebie przez jego kumpli, nim oderwał wzrok od piersi wampirzycy.

Z taksówki zaczął dobiegać jakiś szybki bełkot w niezrozumiałym języku. Najwyraźniej kierowca zrozumiał że za „US dollars” sobie tu nic nie kupi. Wyleciał zaraz w swojej śmiesznej, różowej piżamie z samochodu i zaczął krzyczeć do Jeana. Ten z kolei spojrzał się wymownie na Greeda.
- Ej, ej ty! My tu nie dolar! My tu funt angielski korony! – Zaczął się ślinić kierowca, wymachując w powietrzu ręką, która ściskała mocno ofiarowane mu pięćdziesiąt baksów. Greed rozejrzał się w obie strony. Dwójka policjantów w odblaskowych, zielonych kurtkach przyglądała się im podejrzliwie. Zaraz obok, grupka młodzieży czekającej na wstęp do klubu podśmiewała się z całej sceny.
- W Nowym Jorku, byłbyś już martwy. – Rzucił mu szybko acz konkretnie wampir, ostatecznie uciszając rozgniewanego człowieczka.

Gdy Pakistańczyk na jednej nodze wskoczył z powrotem do swojego autka, oczy pełnych chęci zabijania wampirów skierowały się ku wejściu do klubu „Ministry of Sound”. Budynek wyglądał niczym parlament, ze wszystkimi jego kolumnami i cała powagą tego miejsca. No, gdyby pominąć wszechobecne, różnokolorowe neony, tłum ludzi kłębiący się przy wejściu, oraz muzykę tak głośną, że bity można było odczuć na swoim języku już tutaj.

Dwójka bramkarzy ubranych w żółte, paskowane garnitury stała przy wejściu. Wyglądali niemal jak bliźniaki, z tymi ich bujnymi, jasnymi włosami o identycznej długości. Co chwila zatrzymywali jednego gościa i odsuwali go na bok, uprzejmie, lecz stanowczo. Sam patrzyła się na to wszystko, zastanawiając się ile zim minie nim wreszcie dotrwają z końca kolejki.

Z drugiej strony, odkąd pierwszy raz poczuła krew na kubkach smakowych, już nigdy nie stała w żadnych kolejkach.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Jadąc taksówką przez nocne ulice Londynu, Jean rozkoszował się widokiem miasta jakże podobnego i jednocześnie jakże różnego od Nowego Jorku. Tęsknił za Europą, wszak minęło już ponad pół wieku, odkąd opuścił rodzinne Île-de-France i osiadł po drugiej stronie Atlantyku. Tutejsza mentalność dla ograniczonego i bezgranicznie dumnego ze swojego kraju Amerykanina mogła okazać się cokolwiek egzotyczna.
Jednakże Jean czuł, że wkrótce wtopi się w angielski klimat. Tutejsze powietrze było zbyt uzależniające dla rozkochanego w mocnych wrażeniach wampira, by przejść obok niego zupełnie obojętnie.

Crépuscule szedł na czele swojej ekstrawaganckiej sfory, z zadowoleniem spoglądając na ciekawskie spojrzenia, jakie nowo przybyli wzbudzali w otoczeniu. Lubił wzbudzać emocje, nawet najbardziej skrajne, upajając się faktem, że ktoś koncentruje się na jego osobie.

Jean machnął ręką, widząc długi uformowany z ludzi ogonek, sięgający wejścia do klubu. Poprawił kołnierz krokodylowego płaszcza i energicznym krokiem ruszył w kierunku zapracowanych ochroniarzy. Gestem dłoni nakazał sforze podążać za nim.

- Ach, gentil cavalier, zapewne zostałeś uprzedzony o naszym przybyciu - Jean uśmiechnął się czarująco, jednocześnie przeszywając wzrok ochroniarza ciemnozielonym spojrzeniem. - Tutaj jest nasze zaproszenie - Lasombra wydobył z kieszeni płaszcza kartę telefoniczną i pomachał nią rozmówcy przed nosem, po czym szybko schował z powrotem.
- Wybacz zatem spóźnienie i wynikający z niego pośpiech. Adieu!

Po tych słowach Jean uprzejmie ukłonił się ochroniarzowi i minął go, wchodząc do pulsującego muzyką i światłem klubu. Tu demonstracyjnie nabrał zadymionego powietrza do płuc, rozkoszując się atmosferą lokalu.
- Przyjaciele, oto i jesteśmy. Jednak wpierw obowiązki, potem przyjemności. - Jean oblizał się, zawieszając wzrok na wijącej się w rytm muzyki młodej dziewczynie. - Duuuużo przyjemności.

Wampir spojrzał na trzymane w ręku zdjęcie Mad Twattera. Długie kręcone włosy. Hmmm... co najmniej połowa tutejszej populacji posiadała mniej lub bardziej wymyślne fryzury, więc to za mało. Różowe okulary? To już coś, ale takich gadżetów było wkoło więcej niż dużo. Ciemnoróżowy beret z ogromnym pomponem? Fantazja godna muszkietera, lecz dziwaczne nakrycie głowy gościło na wielu głowach klubowiczów. Lecz wszystkie trzy elementy zebrane do kupy tworzyły wyjątkową mieszankę, więc Jean-Baptiste rozejrzał się wokół w poszukiwaniu takiego właśnie clowna.

"Rozpoznasz go po tym, że wszędzie chodzi ze swoją córką" - przypomniał się wampirowi głos w słuchawce. To kolejny istotny trop.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Vixen

Uśmiechnęła się radośnie. Tutaj była w swoim żywiole. Tak, właśnie tutaj.
Chyba będzie trzeba zmienić fryzurę. W tym miejscu będzie musiała od nowa zasłużyć na swoją ksywkę, a ogniście rude włosy przyczyniają się do tego najlepiej.
Chyba że zacznie posługiwać się imieniem...

Filozoficzne rozważania zostawmy na później.

Powiodła wzrokiem za oczami Kapłana.
- Hm... Masz na myśli jedzenie czy seks, czy jedno i drugie? Bo jeśli będzie tam jakiś seks, to chętnie się przyłączę - stwierdziła, oblizując usta. Były krwistoczerwone. Jakimś cudem jej przemiana obeszła się łagodnie z jej skórą, i teraz wyglądała zupełnie ludzko. Nieco odróżniała się przez to od chorobliwie bladych towarzyszy o lodowatym dotyku, ale to ułatwiało szukanie klientów na szybki numerek.
A Zniekształcenie znakomicie zastępowało makijaż.

Spojrzała wcześniej przelotnie na portret pamięciowy i teraz rozglądała się uważnie dookoła. Przyjemności przyjemnościami, ale szefu stwierdził że najpierw trzeba zająć się obowiązkami. Trudna rada, ale skoro trzeba... Była niezła w szukaniu, więc może i teraz na coś się przyda.

Zaczynać trzeba od różowego beretu...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Londyn... aż za bardzo przypominał NYC, z tym, że tutaj to wszystko było bardziej groteskowe i dziwaczne. Stare piękne budynki, niskie kamieniczki... Zaraz obok tego wielki diabelski młyn i jakaś... eee... to była chyba jakaś rzeka. Chuj to, nieważne. Będzie się musiała wybrać na spacer i pozwiedzać co ciekawsze zakamarki, zapowiadało się całkiem interesująco.

Muzyka w radiu od razu przypadła jej do gustu, uśmiechnęła się lekko, ale nie było tego widać. Czuła tylko, jak skóra na ustach jej pęka i zaraz uśmiech zniknął z twarzy wampirzycy. Dziwne oczy śledziły każdy ruch i spojrzenie kierowcy. Bolało ją to, że nie miała przy sobie broni. Jeden ruch i przebiłaby się przez siedzenie tego pakulca...

Kolorowe światełka nieco ją drażniły, mocniej zatopiła się w siedzenie samochodu i choć trochę skryła w cieniu. Siedząca obok niej Vixen, była całkowitym przeciwieństwem Sam. Tam gdzie zabójczyni starała się nie rzucać w oczy i przemykać bez zbędnych sensacji, ta... wystawowa kukiełka, manekin zajebany... zawsze musiała się odjebać tak, by było ją widać z drugiego końca miasta. Miało to jednak swoje zalety, Sael uczył, by patrzeć poza swe ograniczone uprzedzenia.

Sam zamyśliła się. Ta kolorowa pacynka mogłaby przecież skutecznie odwracać uwagę. Tylko że Assamitka lubiła działać solo, bez pomocy i asekuracji innych. No i Vixen działała jej na nerwy. Jaka szkoda, że nie mogła posmakować krwi tej wampirzycy.

"Ciekawe, czy jest różowa?"
- pomyślała i jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.

Nienawidziła różowego koloru i im dłużej i dalej jechali, tym jej humor był coraz bardziej podły. Jeszcze ten pakulec. Może i dobrej muzyki słuchał, ale nie musiał się do cholery jasnej przebierać za Różową Panterę.

- Halloween - powiedziała cicho.

Rzadko się odzywała. Nie dlatego, że nie lubiła się wypowiadać. Albo była za głupia, by mieć własne zdanie. Nie martwiła się też tym, co inni powiedzą lub pomyślą na jej temat. Po prostu nie lubiła swojego głosu, nie pasował do reszty. Był zbyt miły i przyjemny dla ucha w porównaniu z całą resztą sylwetki.

W końcu przydługa jazda taksówką zakończyła się i Sam została brutalnie wyrwana ze swych rozmyślań. Na gest Jean'a zareagowała błyskawicznie wychodząc z auta, reszta już jej nie interesowała. Nie do niej należało załatwianie takich spraw.

"No, załatwianie tak, ale nie spraw... " - poprawiła się w myślach.

Poczekała, aż zajmie się tym bramkarzem i szybko przemknęła do środka. Nie lubiła takich miejsc. Już nie. Nie teraz. Teraz... jakoś się nie nadawała do tego. Zmarszczyła brwi pod maską słysząc słowa Vixen i mocniej naciągnęła kaptur. Mężczyzna na trzymanej przez Jean'a fotografii nie przypadł Sam do gustu. Cóż, zostawi to innym. Zgrabnie przeszła przez tłum rozbawionych ludzi i stanęła pod ścianą. Osoby takie jak ona nie powinny się zbytnio kręcić, mogłoby to wyglądać niesmacznie. A stąd miała ładną 'panoramę' na całość.

Na chwilę złapała spojrzenie Jean'a i kiwnęła mu głową. Taki cichy znak.

"Będę tu."

Jeśli zechce lub będzie potrzebował, z łatwością ją do siebie przywoła. A póki co... zaczęła obserwować otoczenie i ludzi. I pilnować Ripperz.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Epyon »

Greed

Wampir ruszył za Jeanem, po drodze wyciągając z kieszeni portfel komuś wyglądającemu na grubszą rybę.
"Chyba nici z dzisiejszego ruchanka, kolego." - pomyślał, mrugając zawadiacko do mijanego już bogacza.
Pierwsze co uderzyło go po wejściu do klubu to smród. Londyn cuchnął grzechem na kilometr, nawet bardziej niż Wielkie Jabłko.
"Pora się zacząć się zadomawiać." - prychnął.
Wziął do ręki zdjęcie Mada i zaczął się rozglądać, gdyż znalezienie takiego ćwoka w tłumie nie mogło być trudne.
A jednak - ćwoków było dużo.
-To żeś nas kurwa wkopał. - powiedział, ruszając w stronę tłumu i przepychając się w stronę osobnika najbardziej podobnego do ich znajomego. Kątem oka zauważył również zmierzającą ku ścianie Sam. Jeśli miałby wybrać kogoś z Ripperzów, komu nie powierzyłby życia z pewnością byłaby to własnie ona.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Nozdrza wypełnia ten gryzący zapach spalonego tytoniu, zmieszanego z różnymi smakami perfum. Smak cytrynowy, smak lawendy, jest nawet smak nadmiernego potu. Jednak tylko jeden, specyficzny smak zawsze sprawia że takie miejsca są świątyniami rozkoszy dla wampirów. Wiecie co to za smak.

I feel so good! I feel so numb! Yeah!

Już na samym wejściu oślepiające niebieskie światła migają na całej dyskotece. Od parkietu, po zasiedlony ludzkimi ćmami barek po wydające się miejscem schadzek toalety, błękitne światło uderza wszędzie, atakując panujący półmrok. Miga równo z rytmem muzyki dobywającej się z monstrualnych głośników, a czasem jakby odlatuje, wyrywając tańczących z ich narkotycznego transu.
- Bonjour, monsieur. – Zaczął Greed, naśladując z głupkowatym uśmiechem mowę Jeana. Lasombra rzucił mu tylko przelotne spojrzenie, gdy przebijał się przez jednokolorowy tłum, kierując się w stronę barku. Teraz wszyscy byli błękitni, a świat był skąpany w ciemności.
- Dziś w menu oferujemy wyjątkowe danie – Wampir przerwał na chwilę, krzyżując spojrzenia ze skąpo ubraną klubowiczką, której oczy były teraz wielkości piłek do golfa – Mianowicie nektar z tradycjami, zaprawdę świetny rocznik! Dorzucimy też za darmo losowy psychodelik, od trawki i pigułeczek na heroinie i kwasie kończąc! – Wypowiedział przesadnie wyniosłym tonem blondyn, wybuchając wesołym śmiechem, odsłaniając swoje ostre jak brzytwy kły.
- Rusz dupę. – Rzekła do niego szybko Vixen, szturchając łokciem w bok. A przynajmniej miał nadzieję że był to łokieć.

Zaczęli się przedzierać przez ciemno-błękitny tłum roztańczonych, spoconych ciał prosto ku barkowi. Gdyby szukali na parkiecie, musieliby sprawdzać twarz każdego pogrążonego w transie człowieczka.

Mud-bath, acrobat, a midnight drive,
everybody's slipping everybody survive.
Radio talk show try to project
everything you need when you got to connect.

Come on come on come on,
You feel it
Come on come on come on,
You see it
Come on come on come on,
You want to make it alright.

Come on come on come on,
You feel it
Come on come on come on,
You see it
Come on come on come on,
You want to make it alright.

Blacken the sun! What have I done?
I feel so bad! I feel so numb! Yeah!

Blacken the sun! What have I done?
I feel so good! I feel so numb! Yeah!


Oświetlane błękitnym światłem ręce ściskają małą główkę. Palec drugiej ręki bawi się warkoczykiem. Zęby odsłaniają się w uśmiechu, gdy głowa unosi się i opada. Boże, to jest właśnie to, do czego używa się toalet w klubach. W końcu korzystanie z fiuta wchodzi w rachubę, nie?
Przynajmniej do czasu aż jakiś łeb nie wywarzy ci drzwi od kabiny, i wyciągnie na zewnątrz. Tak jak to teraz się przytrafiło temu nieszczęsnemu sukinsynowi. Jego dziewczyna nie krzyczy, i nie dlatego że ma pełne usta. Po prostu patrzy się pustym wzrokiem na swojego kochasia, a jej oczy przypominają dwie wielkie dziury. Ciemne, podkrążone dziury na twarzy małej dziewczynki.
Sfora Rippersów tymczasem dokonała heroicznego czynu, przedarcia się przez tłum angielskiej młodzieży. Wszystkie pięści uniesione w górę, twarze wykrzywione w spazmach bólu i podniecenia. Te wymalowane, wykolczykowane i wytatuowane parszywe mordy tych brzydkich angoli. Najgorsi są ci rudzi, i do tego piegowaci. Ach, pieprzyć ich. Teraz liczył się barek, oraz wszyscy pajace pasujący do postaci ze zdjęcia.
- Jean, patrz. – Vixen szepcze do ucha swojemu Kapłanowi. Dobrze zdaje sobie sprawę że człowiek by tego nie usłyszał przy tej muzyce, ale przywódca sfory nie nosił już plakietki z tą nazwą. Obydwoje wampirów podeszło bliżej lady, w kierunku długowłosego dziwoląga, który postanowił akurat tej nocy założyć poszukiwany beret.
- Mad Twatter? – Jean-Baptiste chwycił za ramię mężczyznę, odwracając jego oblicze do siebie.
- Spieprzaj, ćpunie. – Usłyszeli w odpowiedzi głos zaczepionej… kobiety.

Sugar sweet braniac on your neck
get into tomorrow, man I gotta reflect
a blue world green girl up the street
gotta wake it up 'cause I don't wanna have dreams.

Come on come on come on,
You feel it
Come on come on come on,
You see it
Come on come on come on,
You want to make it alright.

Come on come on come on,
You feel it
Come on come on come on,
You see it
Come on come on come on,
You want to make it alright.

Blacken the sun! What have I done?
I feel so bad! I feel so numb! Yeah!

Blacken the sun! What have I done?
I feel so good! I feel so numb! Yeah!


Palce stuknęły o maskę w miejscu gdzie normalnie znajdowałby się nos. Sam zaczynała myśleć czy aby nie zacząć robić czegoś szalonego, gdy zimny powiew rozumu natychmiast sprowadził ją na ziemię i przygwoździł kłopotami. Dokładniej dwójką, w postaci pary policjantów którzy weszli do klubu rozglądając się dookoła.
- Ubrani jak na techno-party! – Rozległ się chłopięcy głos gdzieś niedaleko ucha wampirzycy. Gdy ta się obejrzała, zobaczyła jak pewien młodzieniec w skórze i podartych dżinsach opiera się o ścianę obok niej. Tak, on właśnie odważał się ją podrywać. Sprytne oczy Samanty natychmiast wychwyciły dwa szczegóły wypalone w jej pamięci – długie, kręcone włosy i różowe okulary.
Tymczasem para policjantów ruszyła w roztańczony, rozskakały tłum, oglądając się na wszystkie strony. Dobrze było ich widać, w tych ich jasno-zielonych, odblaskowych kamizelkach.

Nie tracąc swojego wrodzonego luzu, oraz przechodząc na bierny tryb poszukiwań, Greed zajął sobie miejsce przy barze. Barek jak barek, po drugiej stronie była szyba – Och kurwa, Jean – przesłonięta butelkami po różnych wypalaczach mózgu i oświetlona błękitnymi neonami. Wampir odwrócił chciwe spojrzenie od klimatycznych kolumn rozstawionych po obu stronach barku, po czym odnalazł wzrokiem Lasombrę. Gdy tylko ich oczy się skrzyżowały, Greed machnął głową w kierunku barku, robiąc przy tym głupią minę, jakby próbował przestraszyć przedszkolaka. Obserwator uznałby go za idiotę, ale Jean dobrze wiedział że gdyby ktoś go zobaczył w odbiciu, to zdjęcie przeszłoby przez cały pieprzony Internet.

Nie przejmując się zbytnio zagrożeniem, krwiopijca z dredami jak makaron odwrócił się z powrotem do barmana. A raczej barmanki – stwierdził gdy zobaczył parę soczystych, wyeksponowanych arbuzów. Dziewczyna tylko odwdzięczyła się uśmiechem i podeszła, nachylając się nad błękitną ladą.
- Będziesz się na mnie gapił całą noc, czy mam coś dla ciebie zrobić? – Zapytała, a on otępiale wyszczerzył kły. Zapowiadało się cieka –

- Pan już wychodzi. – Twarda łapa chwyta Greeda za koszulę, po czym zrzuca z siedzenia. Wampir ma już ochotę wysyczeć swoją irytację, gdy na podłodze obok niego pada inny mężczyzna. Mimo że jego twarz oświetla błękitne, migające z prędkością muzyki światło, widać podkrążone oko, oraz rozbite różowe okulary. Z pośród roztańczonej masy wybiega mała dziewczynka, ubrana w białą sukienkę. Jej jasne warkocze opadają i podnoszą się gdy biegnie. Nikt nie zwraca na nią uwagi, choć każdy stara się jej nie potrącić.

- Tato, tato! – Krzyczy przestraszona. W tej samej chwili ta sama osoba która upokorzyła Greeda, chwyta ją za rękę i odciąga na bok.
- Jesteś martwy Twatter, ty chory skurwysynu. – Zaczął masywny, czarny chłopak ubrany jedynie w czarne spodnie od garnituru. Wokół zebrało się też kilku innych czarnych chłopaków.
- Żylety wylądowały! Każdy frajer ma nam zwolnić siedzenie! – Wyskoczył w przód inny czarnuch, którego głowę zdobiło różowe afro. Na gołej klacie pobłyskiwało kilka kolczyków uczepionych sutków kolesia.
- A ty, brudny palancie, masz szczęście że jesteś tu nowy, bo inaczej twoja matka by pożałowała dnia, w którym okazało się że wpadła!
Muzyka nadal grała, mimo że narkotyczny nastrój ustąpił miejsca nowemu. Niestety, kurwa, wszyscy jesteśmy grzesznikami. Jutro się wyspowiadamy.

Dig or drag a crumblin' nail across your back
Well everybody want it gotta take it back
rain trashed, porn flashed, what is why?
look into forever, revolutionize!

Come on come on come on,
You feel it
Come on come on come on,
You see it
Come on come on come on,
You want to make it alright.

Come on come on come on,
You feel it
Come on come on come on,
You see it
Come on come on come on,
You want to make it alright.

Blacken the sun! What have I done?
I feel so bad! I feel so numb! Yeah!

Blacken the sun! What have I done?
I feel so good! I feel so numb! Yeah!


Where do I run? What have I done?
I feel so bad! I feel so numb!

Where do I run? What have I done?
I feel so good! I feel so numb! Yeah!
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Brzydki, angielski gnojek. Nawet nie chciało jej się mu przyglądać, teraz miała ważniejsze sprawy na głowie, niż jakiś gówniarz. Niebieskie światło pulsowało, raz rozświetlało cały klub, za chwilę wszystko było pogrążone w miłym mroku. Na szczęście miało to jakiś rytm.
"Raz... dwa..." - liczyła w myślach.

Gówniarz otworzył usta, by jeszcze coś powiedzieć.

"Trzy."

Odwrócił głowę i napotkał tylko pustkę. Skryta już w cieniu i niewidoczna dla innych szybko przemieszczała się w stronę barku. Chciała powiadomić Jean'a, że gliny wpadły na imprezkę. Do nich zapewne nic nie mieli, ale ostrożności nigdy za wiele. A skoro mieli przestrzegać Maskarady...
Zatrzymała się gwałtownie, tuż przed nią jakiś koleś zwalił na podłogę Greed'a. Nie było to jej zmartwieniem, wszak sobie świetnie sam poradzi, żeby wstać. Już chciała ruszyć dalej...

- Jesteś martwy Twatter, ty chory skurwysynu – powiedział czarnuch i na te słowa stanęła jak wryta.
Czy to czasem nie ten koleś, co...?

"Kurwa."

- Żylety wylądowały! Każdy frajer ma nam zwolnić siedzenie! – wykrzyczał jakiś inny czarny, po czym zwrócił się do Greed'a. - A ty, brudny palancie, masz szczęście że jesteś tu nowy, bo inaczej twoja matka by pożałowała dnia, w którym okazało się że wpadła!

- Bierz Twatter'a. Mamy gliny. Ja ich zajmę - usłyszał Greed koło swojego ucha głos Sam.

Nie zwracała już uwagi na wampira, zacisnęła dłonie. Żałowała i cieszyła się, że nie ma swojego miecza, musiała to załatwić szybko. Tak jak uczył Sael, wyeliminować w jak najmniejszej ilości ruchów, celować w miejsca witalne... nie zabijać. Skrzywiła się pod maską.

"Raz... Dwa..."
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Lustra. Punkt dla Greeda za zachowanie czujności. Uliczny instynkt "spluwy" po raz kolejny pozwolił uniknąć Jeanowi nieprzyjemnej sytuacji.
O ile Lasombra zazwyczaj nie posiadają w ogóle lustrzanego odbicia, o tyle odbicie Jeana charakteryzowało się przypadłością, jaką odziedziczył po swoim Ojcu. Było wyjątkowo paskudne, było do bólu - trupie. Facjata Jeana wyglądała w zwierciadle jak filmowa maska statysty z "Nocy żywych trupów". Natomiast laik nieobeznany z amerykańskim kinem klasy D mógłby pomylić odbicie Lasombry z Michaelem Jacksonem.

Jean czym prędzej usunął się linii lustra. Już miał wniknąć w rozgrzany tłum gości klubu, kiedy kątem oka dostrzegł Greeda lądującego na glebie. W tym samym momencie obok niego runął inny mężczyzna, na którego twarzy wampir dostrzegł pozostałości różowych okularów. Po chwili z tłumu
wyskoczyła mała odziana na biało dziewczynka.

"Rozpoznasz go po tym, że wszędzie chodzi ze swoją córką"

- Putain! - syknął Jean-Baptiste, poprawił kołnierz, wygładził krótko przystrzyżone włosy. Obejrzał się za siebie, w poszukiwaniu Sam. Nie dostrzegłszy jej w pobliżu, podciągnął nabijany ćwiekami pas i dał Vixen dyskretny znak dłonią. Podszedł do miejsca, w którym leżał Greed.

Lasombra zmierzył spojrzeniem pyskatego twardziela, potem leżącego na ziemi mężczyznę, którego ten nazwał Twatterem. Podał dłoń Greedowi, chcąc pomóc mu podnieść się z ziemi. Lecz w tejże chwili ubiegła go tajemnicza Sam.

"Będzie źle. Sam wkracza w swój żywioł" - zasępił się Francuz, lecz widok zadymiarskich czarnych twarzy szybko przekreślił szanse dyplomatycznego rozwiązania nadciągającego konfliktu.

- M'sieur Twatter, jak mniemam ze słów tego przemiłego człowieka? - tu bystre spojrzenie Jeana znów powędrowało w stronę czarnego półgolasa. - Proponuję pójść na rękę naszym uprzejmym kolegom i zwolnić kilka miejsc. Najlepiej udać się jak najdalej stąd. I jak najszybciej.

Lasombra uśmiechnął się uprzejmie do czarnucha. Wszak nic bardziej nie mogło wkurwić poirytowanego buraka jak widok bezczelnie wyszczerzonej twarzy jego adwersarza. Co gorsza - białego.

- M'sieur nègre - Jean zwrócił się stanowczym, lecz miłym tonem do półgolasa. - Skoro jesteś już w połowie rozebrany, to dokończysz dzieła i pokarzesz nam, białym, z czego to afrykańskie lwy słyną? - Oczy Kapłana na ułamek sekundy rozbłysły, co mógł dostrzec tylko jego rozmówca.

"Upokorzenie osłabia morale. I daje nam czas na reakcję." - Jean uśmiechnął się w duchu do siebie.

Skinął głową do towarzyszy, co zawsze znaczyło, że wyraża zgodę na konieczną odrobinę przemocy.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

The Ripperz

- Ech... - westchnął Jean przewracając oczyma, kiedy zwątpił, iż możliwe jest dyplomatyczne rozwiązanie sporu. Lecz gang czarnych "Żylet" wyraźnie dążył do starcia siłowego.

Tym bardziej, że jeden z czarnoskórych nie zdołał zapanować nad swoimi ekshibicjonistycznymi skłonnościami i ściskając "interes" w ręku kretyńsko spoglądał wokół siebie zażenowanym wzrokiem. Jego towarzysze , pełni najgorszego obrzydzenia z zaistniałej sytuacji, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i sprowadzić sforę Jeana do parteru.

Jednakże, nim którykolwiek z nich zdołał poruszyć swym wykoksowanym cielskiem, zza ich pleców znikąd wyrosła Sam. Cicha zabójczymi zgrabnym precyzyjnym ruchem posłała pierwszego z brzegu Murzyna prosto na zimny parkiet.
Niemal w tej samej chwili z dłoni Vixen wysunęły się kostne szpony. Dziewczyna błyskawicznie skryła się za plecami Jeana, oczekując na właściwy moment do ataku. Zdawała sobie sprawę, że jej oręż, jeśli przez kogokolwiek dostrzeżony, może stanowić zagrożenie dla Maskarady.
Tymczasem Lasombra wyszeptał niemo kilka słów i spod nóg dwojga przeciwników wypełzły cieniste macki, niepostrzeżenie owijając się wokół ich kostek celem unieruchomienia nieprzyjaciół.

Nie trzeba było długo czekać, nim rozwścieczone czarne bestie ruszą do frontalnego ataku. Murzyn z zielonym afro wbił się łokciem w Greeda, posyłając "spluwę" na barek. Drugi półgolas wpakował ciężkiego buta wprost w twarz Kapłana, omal nie strącając go na parkiet.

Mad Twatter z dziewczynką zdołali wycofać się poza zasięg bójki, przyglądając się zajściu z bezpiecznej odległości.

Walka przybierała na sile. Sam, siejąca grozę na tyłach wroga, ponownie spróbowała ogłuszyć kolejnego przeciwnika. Tym razem jej adwersarz okazał się bardziej czujny, lecz i tak wiele mu to nie dało: po efektownym kopniaku z wyskoku złapał się za twarz, obficie krwawiąc ze złamanego nosa.
Jean otarł obolałą szczękę, rzucając soczyste przekleństwa pod adresem przeciwnika. Na jego komendę spod nóg czarnucha ponownie wypełzły cieniste macki, unieruchamiając zdezorientowanego mężczyznę i odsłaniając go na zabójczy atak krwiożerczej Vixen. Ta wyskoczyła w mgnieniu oka zza pleców Lasombry i wbiła kostne szpony w podbrzusze czarnoskórej bestii. Murzyn, wrzeszcząc z bólu, odskoczył do tyłu, trzymając się dłońmi za zraniony brzuch.

W szeregach przeciwnika wybuchła panika i dezorientacja. Mężczyzna z afro zaczął wykrzykiwać niezrozumiałe komendy, pozostali osłonili go swoimi sylwetkami. Zażenowany onanista, który dopiero co zdążył podciągnąć spodnie, wyprowadził bolesne uderzenie w lateksowe kolano zamaskowanej zabójczyni. Dziewczyna jęknęła, niezgrabnie odsuwając się z linii kolejnego ciosu.
Tymczasem wściekły Greed, korzystając z chwili wahania swojego przeciwnika, złapał delikwenta za głowę z zamiarem wybicia mu z żuchwy kilku białych zębów.

Wściekła sam odzyskała równowagę i z furią wymierzyła czarnoskóremu precyzyjne kopnięcie w jego rodzinne klejnoty. Mężczyzna pisnął falsetem, gdy tymczasem w stronę zabójczyni z wrzaskiem doskoczył inny gangster. Już zamierzał powalić dziewczynę prawym młotkowym, gdy na słowo "Psy!" powstrzymał swój atak. Vixen w tym czasie planowała wymierzyć kopniakiem sprawiedliwość mężczyźnie trzymanemu prze Greeda, lecz jej noga tylko przecięła ze świstem powietrze.
- Fous l'camp! - syknął Jean, wskazując spanikowanym czarnuchom drzwi. Ci, wziąwszy swojego szefa pod ramiona, zaczęli się ulatniać z klubu. Na podłodze pozostały dwa pobite czarne cielska.

"Wspaniały początek pobytu w Londynie" - zasępił się Jean, masując obolałą żuchwę. Dopiero co przybyli do miasta, a już zdążyli narobić bałaganu i wpisać się na czarną listę lokalnego gangu.
I przykuć uwagę stróżów prawa - co niepokoiło Kapłana najbardziej.

"Cóż, trzeba będzie zrobić dobrą minę do złej gry. Liczę, że nie będą tak kurewsko nadgorliwi, jak ci kowboje z NY..." - Lasombra poprawił płaszcz, oczekując pojawienia się "panów porządkowych".
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

- Łoo, człowieku, to była masakra! – Z podłogi wstał facet, którego jeden z czarnuchów nazwał „Twatter”. Zza jego potłuczonych, różowych okularów widniały dwie zećpane czarne gałki. Teraz wiadomo po co te szkła mu były.

Mad Twatter otrzepał się i poprawił koszulę wolnymi i ociężałymi ruchami. Przez moment przypatrywał się swoim dłoniom, a szeroki banan zaczął pojawiać się na jego twarzy. Ta krótka chwila euforii momentalnie przepadła, gdy mężczyzna wypatrzył w tłumie dwie odblaskowe kamizelki.
- To za okulary, dziwko! – Podbiegł do leżącego na podłodze murzyna (mruczącego coś do siebie półprzytomnie) po czym bez zbędnych ceregieli, wysunął mu twardego kopa prosto w czarny ryj. Oglądając się raz jeszcze za siebie, szybko wymacał jego portfel, a gdy ten znalazł się już mu w dłoni, rzucił go dziewczynce w białej sukience.
- Zamów taksówkę do domu, misiek! Kocham twoje warkocze, takie one kolorowe… Tatuś wróci później! I bądź grzeczna! – Rzucił w jednym bełkocie Mad Twatter, po czym wpadł w tłum roztańczonych ludzi, przepychając się w stronę wyjścia awaryjnego.

- Szefie, spierdalajmy stąd! – Przekrzyczał głośną muzykę Greed. Ten wampir mógł czasem się zachowywać jak idiota, ale były chwile gdy mądrość jego słów zadziwiała nawet Jeana.

Najbliżej stojący angol nie zdążył mrugnąć powieką, gdy czwórka krwiopijców rzuciła się w ślad Twattera. Przepychali się przez tłum spoconych, wyginających się w rytm muzyki ciał. Nikt nie zwracał na nich uwagi, nawet pomimo faktu że dokopali „Żyletom”. Gorzej, jeśli to dlatego nikt na nich nie spoglądał. Błękitne światło migało energicznie, aż w końcu nadszedł moment gdy kompletnie zgasło.

Ślad za Twatterem się urwał. Nawet gdyby stał teraz przed nimi skacząc i wrzeszcząc, to nie dałoby się go odróżnić od dziesiątek innych osób, skąpanych w egipskich ciemnościach. Co chwila dało się dostrzec światło dobywające się z ekraniku komórki, albo coś odblaskowego mignęło przed oczyma.
- Gdzie wcięło tego… - Jean zaklął pod nosem, wściekły na siebie że wcześniej nie porozmawiał z ich informatorem. Równie dobrze ten podrzędny diler mógł być teraz gdziekolwiek w klubie, a nawet już poza nim, paląc sobie gdzieś spokojnie skręta. A Lasombra byłby jeszcze bardziej wściekły – i to nie tylko na siebie – gdyby nie udało się im nawiązać kontaktu. Na razie udało się jedynie przedrzeć przez śmierdzącą, ludzką masę i dotrzeć do drzwi z zielonym napisem „EXIT” na górze. Kapłan rozejrzał się wokół jeszcze raz, lecz nie zauważył znajomych połamanych okularów.

Dając upust swojemu gniewowi, pchnął czerwone drzwi z całej siły, tak że aż walnęły o zewnętrzną ścianę. Od razu przywitało ich wilgotne powietrze, oraz orzeźwiające krople deszczu. Nie były to jakieś mocne opady, a jedynie lokalna atrakcja turystyczna. Wokół unosiła się para, a smród szczyn mieszał się z ze smrodem papierosów dobywającym się z klubu. Zaułek za dyskoteką był ciasny, ale miał swój wdzięk. Po obydwu stronach można było dostrzec samochody, śmigające po rozświetlonych jak choinki na boże narodzenie ulicach. Ryk silników i odgłos kropel deszczu rozbijających się na chodnikach mieszał się tu z głośną muzyką z „Ministry of Sound”.

- Stój skurwielu! Ró… Różowy skurwielu w kropki… - O ile początek mógł zapowiadać kłopoty, to druga część wypowiedzi nieznajomego raczej wskazywała bezradność. Tą bezradność w cywilizowanych częściach świata nazywa się często nałogiem. Wszędzie indziej nazywają to dobrym towarem.
- Czemu mnie śledzicie!? Czemu mnie… mnie kurwa śledzicie!? – Vixen która stała obok Jeana spojrzała się w bok, widząc skąpaną w półmroku postać. Jednak gdy dostrzegła długie, pozostawione w nieładzie włosy i roztrzaskane szkiełka, to od razu wiedziała że powiedzenie „z deszczu pod rynnę” nareszcie straciło swoją proroczą moc. Jeszcze gdyby ten naćpany świr opuścił rewolwer, to można by było zacząć kulturalną rozmowę.

- Gaah! – Wrzeszczy Mad Twatter, gdy obok niego pojawia się znikąd Samanta, jednym zręcznym ruchem wybijając mu pistolet z ręki.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

Jean odwrócił się natychmiast w stronę, z której dobył się głos Twattera. Uśmiechnął się z aprobatą do Samanty, wyrażając uznanie szybkości i gracji jej ruchów.
Lasombra spojrzał na leżący pistolet, potem na wystraszonego mężczyznę.

- Panie Twatter, skoro już tu jesteśmy, to proponuję spokojnie przez chwilę porozmawiać. - zwrócił się uprzejmym tonem.
Oczy Angola rozszerzyły się ze zdumienia.
- Skąd ty... Skąd ty kurwa znasz moją ksywę!? Tyś wojownikiem szos, ale widzę tylko kwadraciki na zieleni twego płaszcza! - odparł swoim drażniącym akcentem. Jean skrzywił się.
- Twatter, spójrz mi w twarz, człowieku. Nie mam czasu na pierdoły. Mam do ciebie pewien biznes.
Diler zamrugał przećpanymi oczami, po czym wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Ludzie przychodzą do mnie po wiele rzeczy. Mogę dać im to, czego ich serca pożądają. Ciebie nie znam, więc jak mogę ci zaufać... Wojowniku szos? Tee-hee-hee! - Zachichotał złośliwie, po czym wymamrotał pod nosem - Boże, nigdy więcej mieszania wietnamskich grzybów z kwasem...
Jean zacisnął pięść, aż dało się usłyszeć ciche skrzypienie skórzanej rękawiczki.
- Nie masz wyjścia, białasie. Jesteś mi coś winien. Gdyby nie moi ludzie - tu wskazuje na sforę - już byś w kiblu własną dupą nègre cyclope czyścił. Wiem, że posiadasz kontakty, że masz znajomości. Przychodzę po garść informacji, twoje prochy nie są mi potrzebne.
Twatter omal nie zaślinił się z oburzenia.
- Nie wiem o czym mówisz, koleś. Czarne chuje? Dziś spotkałem tylko bandę czekoladowych misi. Prochy? Jedyne proszki jakich używam, to tylko te do prania. Kim jesteście, że tak tu się wpieprzacie na cudzy melanż bez zaproszeń, a potem mówicie rzeczy od których aż włosy mi stają na moich wygolonych nóżkach?!
Jean-Baptiste uśmiechnął się, wbijając wzrok w przećpane źrenice Angola.
- Mon Dieu, Twatter. Czy twoja piękna buźka potrafi kiedyś powiedzieć coś bardziej mądrego poza pieprzeniem przećpanego rastamana? Jesteśmy tutaj - wskazał na sforę - w miłym otoczeniu, nieprawdaż? Nie prowokuj mnie, by którekolwiek z nich spróbowało twojej chemicznej krwi.
Lasombra zmrużył oczy i syknął:
- Ach, m'sieur, twój pan musi mieć specyficzne poczucie humoru, skoro trzyma na smyczy takiego popaprańca.
- Mój pan...? J-jaki pan? Czego wy chcecie? - Twatter zamrugał oczami.
- Sam sobie właśnie odpowiedziałeś. Chcę, żebyś nas z nim skontaktował.
Diler wyglądał na szczerze wystraszonego.
- Ale... wy... to znaczy... och kurwa, kim wy jesteście!? - skrzywił się.
Jean prychnął zniecierpliwiony:
- Człowieku, ktoś ci wgrał do głowy jedną i tą samą kwestię? - Spojrzał w niebo, kiwając głową. - Powiedzmy, że wraz z twoim panem mamy dość dużo wspólnego.
Angol zamilkł. Spojrzał na leżący na ziemi rewolwer, potem na Sam, następnie na Jeana. Silił się coś powiedzieć, ale strach zdawał się paraliżować go od środka.
Jean-Baptiste zbliżył twarz do twarzy Twattera.
- Powiem wolniej i wyraźniej. Skontaktuj. Nas. Ze. Swoim. Panem. - Wampir wyprostował się, naciągając mocniej rękawiczki na dłonie. - Jeśli nie powiesz tego po dobroci, wyrwę ci to z gardła zanim twoje serce uderzy po raz ostatni. Ale wpierw zerżnę twoją słodką córeczkę.
- P-p-proszę, nie róbcie mi krzywdy! Weź ją, jeśli chcesz! Ale mnie oszczędź! O boże, o boże, powiem wam wszystko, tylko nie róbcie mi krzywdy! O Chrystusie, miałem tu czekać na jakichś kozaków ze Stanów, a teraz wy wyskoczyliście... O Allahu, nie zabijajcie mnie! - Twatter popadł w słowotok, po części ze strachu, po części będąc na haju.
- Kozaków ze Stanów? O czym ty mówisz? - Jean spojrzał na Angola podejrzliwie.
- Mówi... Mówili mi że jacyś kozakowie ze Stanów mnie odwiedzą tej nocy, i że mam im pomóc się ustawić w mieście... Błagam, nie mogę powiedzieć więcej, zabiją mnie! - wycedził diler.
Jean kontynuował pogawędkę.
- Kto cię zabije, Twatter? Chciałbym wiedzieć kogo za chwilę ubiegnę.
- Błagam, błagam... nie... Ja go nie znam! Nie ja! Wysyłał mi maile, a... a mój mistrz mówił że mam się stosow... że mam wykonywać te p-polecenia! Błagam, nie rób mi krzywdy! - Angol wybełkotał, coraz bardziej tracąc kontakt z rzeczywistością.
Jean-Baptiste chwycił Twattera za ubranie.
- A gdybym ci powiedział, że to my jesteśmy tymi kozakami?
Angol nie odpowiedział, bełkocząc coś niezrozumiale. Lasombra wymierzył mu bolesny policzek.
- Gadaj, nim stracę cierpliwość do reszty!
- Nie! - krzyknął Twatter, stukając zębami.
Jean złapał mężczyznę za gardło, powoli zaciskając kościste palce na wściekle pulsującej szyi śmiertelnika.
- Znalazłeś swoich kozaków, teraz gadaj co masz do powiedzenia!
- T-to wy!? Nie wierzę! Jesteś wojownikiem szos, różowym wojownikiem szos! Jeśli wprowadzę przybłędę do gniazda, mój pan rzuci mnie pisklakom do pożarcia! Ja nie chcę być dżdżownicą! - bełkot przećpanego popaprańca zdawał się nie mieć końca.
- Mam ci to wypisać twoją własną krwią na brzuchu twojej córeczki? Przestań wreszcie pierdolić, bo podróż zza wielkiej wody bardzo mnie zmęczyła. Jestem Jean-Baptiste, przybyłem do Londynu spotkać się z twoim mistrzem. - Kapłan odparł zniecierpliwiony, po czym westchnął, teatralnie przybierając udręczoną minę. - Miałem się spotkać w "Ministry of Sound" z kolesiem imieniem Mad Twatter. Zatem skoro uprzejmości mamy już za sobą, przejdźmy do konkretów.
Oczy Angola rozszerzyły się, na brudnej od potu twarzy wykwitł nerwowy uśmiech szerokości arbuza.
- No to trzeba było tak od razu gadać! Jeej, chłopaki, miło mi was poznać, naprawdę! Ale żeście mi stracha napędzili, serio! Jeśli jesteście tu do mistrza, to kurwa, ale sam próbuję się z nim spotkać od kilku dobrych nocy! Ale postaram się przynajmniej wam pomóc jakoś zakwaterować... Przygotowałem sobie listę, widzicie? - Wyciągnął szybko z kieszeni pomięty zwitek papieru. - Kaman do mojego auta, mamy parę adresów do zwiedzenia! I tyyyle rzeczy o których musimy pogadać! Jeej, musicie mi powiedzieć jak jest w Nowym, szmat czasu minął odkąd stamtąd wyjechałem! Wiele się zmieniło? - Twatter wskazał koniec alejki, gdzie po drugiej stronie ulicy znajdował się parking.
- Zatem prowadź przodem, przyjacielu. Z pewnością mamy wiele do ugadania. - Odparł Jean, jednocześnie dając znak sforze, by podążała we wskazanym kierunku. Na wszelki wypadek uprzedził, by mieli oczy dookoła głowy.
Wydarzenia tej nocy dały się Kapłanowi we znaki. Po męczącej podróży i niemiłym powitaniu na londyńskiej ulicy nie pragnął w tej chwili nic więcej, jak tylko posilić się i spokojnie wypocząć.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Wieczór był bardzo interesujący, ale nie w taki sposób, jak lubiła. Jeden na jeden, ciemna uliczka bądź alejka w parku, długie cienie i brak glin. Jednak ta walka pozwoliła jej dostrzec swe słabe punkty, a to oznaczało, że będzie mogła nad nimi popracować.

"Oczy dookoła głowy, nie skupiać się na jednym przeciwniku, gdy jest ich cała grupka.. ech.."
- pomyślała i syknęła cicho stając na obolałym kolanie. - "Niech ich szlag, wszystkich czarnuchów."

Wyszli z klubu, w końcu!, jego zaplecze okazało się być tak samo zakichane i parszywe jak środek. Cała ta Anglia i Angole byli tacy, jakby chcieli, a nie mogli... Sam cmoknęła pod nosem z niezadowoleniem i skierowała się za resztą. Trzymała się w dystansie pół metra od reszty, gotowa działać, gdyby cokolwiek zaczęło się dziać. I miała rację, znaleźli tego różowego pudla, a on okazał się na tyle głupi, że wyjął broń.

Szybko znalazła się przy nim, nawet nie zauważył jej białej maski, gdy pistolet zawirował w powietrzu i upadł niedaleko nóg Vixen. Sam nie czekała na reakcję mężczyzny, bezbronny ćpun nie należał do gatunku, który kąsał po zapędzeniu w kąt. Stanęła blisko i zatopiła stanowcze, przygniatające spojrzenie w mężczyźnie. Jean kiwnął głową z aprobatą i zadowoleniem dla jej akcji, trochę to zdziwiło wampirzycę, rzadko spotykała się z pochwałą. Przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić lub odpowiedzieć, ale w końcu też mu lekko skinęła w odpowiedzi.

Siedziała cicho wsłuchując się w zmroczony narkotykami bełkot clowna, niespokojnie zaciskała i rozluźniała szczupłe dłonie o długich, mocnych paznokciach. Wyraźnie nie była zadowolona, że mężczyzna zwodzi i nie odpowiada na pytania. Jak śmiał tak traktować Jean'a?! Już chciała się tym sama zająć, ale szef okazał się zaradny i w tej kwestii. W kilka minut dogadał się z moczymordą i nawet nikt przy tym nie został ranny...

Kiedy kierowali się do auta, szła oczywiście ostatnia. W zamyśleniu spoglądała na szefa, miał zapewne więcej umiejętności i była mile zaskoczona. Oznaczało to jednak, że będzie miała miej rzeczy do roboty i może nawet wyda mu się, iż jest ona im zupełnie niepotrzebna. Ciekawe, jak to się potoczy.

- Jean - mruknęła cicho pod maską w zamyśleniu. -"Co też mu może po głowie chodzić?" - dopowiedziała w myślach.

Przekąsić kogoś i iść spać, jakże byłoby miło. Może nawet uda się trafić na jakiegoś wampira?
"Nie! Nie mogą wiedzieć, że tu jesteśmy... Niech to szlag..."
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "Vixen" Meretrix

Dziewczyna uśmiechała się, szczerząc kły, przez cały czas dialogu. Ale stała w cieniu, tak by jej zęby były niedostrzegalne. W końcu, ktoś mógłby tu spojrzeć. A przykazanie z góry było jasne.
Nikt nie może wiedzieć, kim jesteśmy.

Krew Twattera śmierdziała prochami na kilometr. A Vero miała teraz ochotę na halucynogeny... Trzeba zapamiętać tę okolicę, tutaj zawsze można kogoś takiego znaleźć. Dziś już nie powinno być nic do roboty, można sobie pozwolić na trochę zabawy... A na dodanek na halunach seks nagle staje się zupełnie inny. Co tam kobiety które były gwałcone przez ufoludki, to co ona przeżyła było znacznie ciekawsze.

Nie przysłuchiwała się rozmowie zbyt uważnie. Cała jej energia szła na powstrzymanie się od rzucenia się na tego frajera. Bestia wewnątrz niej wrzeszczała na całe gardło, pragnąc krwi. Ale szefostwo mówiło, jak ma być. Tego trzeba oszczędzić, dopóki jest przydatny.

Wreszcie ruszyli do samochodu. Vixen już narzuciła sobie dyscyplinę, myśli o krwi zepchnęła na dalszy plan. Szła koło Kapłana, kołysząc biodrami, i rozchylając przy tym płaszcz do granicy tego, co ludzie nazwaliby przyzwoitością...
A jeszcze ze 30 lat temu uchodziłoby już za bardzo nieprzyzwoite.

Tej nocy musi się znaleźć najpierw źródło krwi, potem jakiś obiekt seksualny. Który pewnie też stanie się źródłem krwi. Oby tylko nie było za wiele do roboty tej nocy...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Seth »

Sfora Rippersów ruszyła za dilerem. Od razu można było dostrzec że reprezentował on przećpane, oddane hedonizmowi masy ludzi zachodu. Przez ciasną alejkę doszli do ulicy, po której śmigały odbijające światła budynków samochody. Mimo całej niechęci jaką dażą Angole ich południowych, wcinających żaby sąsiadów, to Francuskie auta cieszyły się tu paradoksalnie największym powodzeniem.

Przez parę chwil żaden z wampirów nie mógł przyzwyczaić się do lewostronnego ruchu, a co za tym idzie, spoglądaniem w odwrotną stronę podczas przechodzenia przez ulicę. Byli żołnierzami za linią wroga, w nowym i bardzo egzotycznym otoczeniu.
Mad Twatter nie był w stanie wyczuć odpowiedniego momentu aby przekroczyć pasy, więc ostatecznie Greed wziął go za koszulę i przy towarzystwie pisku opon i gniewnego trąbienia, grupa łowców znalazła się na parkingu. Wokół było od zatrzęsienia samochodów, wszystkie były nowe i posiadały ponętne kształty, konkurujące z najlepszymi top-modelkami. Ale były też kurewsko zaniedbane.

Po krótkim spacerze po pustym parkingu, wymienieniu spojrzeń z grupą młodych chłopaków lansujących się na ulicy, oraz podrapaniu się po kroczu, Jean poklepał Mad Twattera po ramieniu, żeby choć trochę pomóc mu wrócić do rzeczywistości. Mijając starego Peugeota, ćpunek dotoczył się do pomarańczowego pick-upa, o dosyć potężnym orurowaniu i dosyć interesującym napisie na tylniej klapie.
- Cipkowóz. Moja duma i mój pałac miłości w jednym! Zamontowałem mu magnez na cipki, jeśli wiecie o co mi chodzi… - Twatter się zaśmiał histerycznie, po czym pociągnął nosem, wydając z siebie charakterystyczny, jedyny w swoim rodzaju i unikalny dźwięk połykanych smarków.
- Wolałbym gdybyś się streszczał. – Odpowiedział mu sucho Crépuscule, stając przed nim, gdy Mad szukał kluczyka po kieszeniach. W końcu jednak go wyciągnął, i otworzył wrota swego „pałacu” dla Kainitów.
- Jedna sprawa, skoro już mamy się streszczać. Wiem że jesteście przemęczeni po locie przez ocean żółci, a potem jeszcze te czarnuchy skopały wam tyłki. Macie szczęście że byłem w pobliżu. Dlatego możemy zrobić tak: Zawiozę was teraz w bezpieczne miejsce, zostawię kartkę z adresami a gdy znowu słońce zniknie z nieba odwiedzicie spisane adresy. – Mad Twatter zaczął wypluwać z siebie słowa, a głupawy uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Gdy ochłoniecie, przedzwonicie do mnie – facet wskazuje na numer na kartce z adresami – a zajmiemy się jakoś wami. Odbierzemy przesyłkę z Jorku, załatwimy wam jakieś mieszkanie, może nawet jakiś transport. Na pewno jesteście głodni? Tylko nie… no wiecie… z kimś z mojego sąsiedztwa, ok? Nawet lubię tych ludzi, więc jakby co, to starajcie się powstrzymywać, hm? Och, i trzymajcie się zatłoczonych miejsc a unikajcie pustych alejek, bo może być nieciekawie. – Twatter mówił to, starając się wdrapać na siedzenie kierowcy, lecz był na tyle zmasakrowany psychicznie że jedynie mógł się podeprzeć o fotel.
- Cóż, niech ktoś wskoczy za kółko to zawiozę was do waszego pięciogwiazdkowca. Na miejscu się zdecydujecie czy czujecie się na siłach. Jak nie, lepiej dla mnie… Nie chcę znowu pomylić parasolu z wielkim grzybkiem. Ałć, zemsta właścicieli może być niemiła.

Vixen uśmiechnęła się do siebie. Ale tylko w myślach. Wiedziała że kiepsko prowadzi, ale przynajmniej najlepiej spośród całej sfory. Teraz czekała jej szansa na podszkolenie się w jeździe drugą stroną ulicy. Ciekawe czy Twatter ma ubezpieczenie?
- Jedź prosto, a na kolorowym skrzyżowaniu skręć w lewo. – Gdy tylko Vix wyjechała z parkingu ćpun się odezwał, pustym wzrokiem wpatrując się w widok przed nimi. Albo w przednią szybę.
Ulica była jak rwąca rzeka pełna kamieni. Po przejechaniu około piętnastu metrów, wredne, czerwone światło zatrzymało „Cipkowóz” Mad Twattera. W ciągu kilkudziesięciu sekund które spędzili obserwując migające przed nimi kształty i tłumy brzydkich angoli na chodnikach, Sam zdążyła zapoznać się z każdym elementem okolicy. Londyn, jako jedno z największych miast świata, centrum kultury brytyjskiej, oraz najbardziej egzotyczne miejsce na starym kontynencie fascynował ją z równą siłą, jak nowo narodzone dziecko zafascynowane jest światem. Światło zmieniło się na zielone, zaczęli jechać dalej. By po przejechaniu kolejnych piętnastu metrów znowu się zatrzymać.

Po drodze minęli eleganckie, białe domki, oraz spokojne parki. Mad Twatter z dumą wskazywał na czerwone budki telefoniczne, a bełkot o pięknie tego królestwa nie przestawał wystrzeliwać mu z gardła. Nie mówił by nawiązywać kontakt. Mówił dla samej przyjemności mówienia. Gdy przejeżdżali obok brzegu wielkiej Tamizy, diler niemalże wyskoczył z auta, wskazując długim palcem wodę, oraz znajdujące się tam statki. Śmiał się przy tym jak pojebany.

- Jesteśmy na miejscu! Jupi! – Wykrzyczał Twatter, prawie nie obrywając od Greeda, tak „dla zasady”. Samanta i Jean natychmiast wyskoczyły z auta, a Vixen została dłużej, nie mogąc się nadziwić.
- Ty sobie kurwa teraz żartujesz. – Zaklęła Tzimisce, z obrzydzeniem spoglądając na malujący się przed nimi obraz… cmentarza. W samym środku miasta, niedaleko rzeki, pełen starych nagrobków, drzew oraz grobowców, aż proszących się by zamienić je na apartamenty do wynajęcia dla gotów oraz pojebanych milionerów. Wszędzie aż roiło się od drzew i krzaków, tworząc nocą razem z obecnymi nagrobkami i statuami prawdziwy labirynt umarłych.
Ponure, czarne ogrodzenie oddzielało cmentarz od reszty małego świata Londynu. Gdzieś z wewnątrz dało się słyszeć krzyk kruka, a chwilę potem szelest liści.
- Na pewno znajdziecie tam sobie odpowiednie miejsce na spędzenie dnia. Tylko uważajcie żeby nikt was nie zauważył! I gdyby coś się tam ruszało oprócz was, to bierzcie nogi za pas! Ciao! – Mad Twatter wykorzystał moment gdy Vixen wysiadała i wskoczył na jej miejsce. Nie minęło kilka sekund a z piskiem opon (i przy akompaniamencie trąbienia) pick-up znalazł się z powrotem w ruchu.

A Rippersi zostawieniu u zamkniętych na noc bram swojego nowego hotelu.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: BlindKitty »

Veronica "Vixen" Meretrix

Patrzyła na cmentarz przez dłuższą chwilę.
- Vixen, masz fajne łopaty... wykopiesz nam coś? - spytała Sam, przyjrzawszy się cmentarzowi, i zaraz zniknęła.
Pewnie zapragnęła krwi.

Powoli wyraz zdegustowania na twarzy Vero - dojrzewała w niej decyzja przestawienia się, przynajmniej na razie, na używanie imienia, nie przydomka - zmieniał się w szeroki uśmiech.
- Jean, ja niedługo wracam. Mam nadzieję że dacie sobie przez chwilę radę beze mnie? - spytała, rozglądając się po okolicy. Szukała neonów jakichś klubów, gdzie będzie można znaleźć kogoś zaćpanego.

Po chwili już szła chodnikiem, stukając butami na obcasie. Zaczynały ją wkurzać, w sumie nigdy za długo nie chodziła w szpilkach, a te miała już ładnych parę tygodni. Jedne z najdłużej noszonych butów... Trzeba ukraść albo kupić jakieś inne. I motor! Koniecznie musi ukraść sobie motor. I podszkolić w prowadzeniu.
Klub! Olać rozmyślania.
Rozejrzała się za jakimś w miarę przytomnym ćpunem. Trzeba znaleźć kogoś, kto zgodzi się na szybki numerek na pobliskim cmentarzu. I będzie na tyle zaćpany, żeby nie pamiętać rano, dlaczego obudził się przy bramie cmentarza ze spuszczonymi spodniami i nieco bledszy niż zazwyczaj...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Ouzaru »

Sam

Nie podobał jej się ten koleś, w jej odczuciu nie powinni mu ani trochę ufać. Zapewne ładnie ich wychujał i teraz za chuja pana nie znajdą swoich rzeczy. Westchnęła podirytowana. Będą mieli szczęście, jeśli go jeszcze spotkają w mieście, a było to sprawą wątpliwą. Włożyła ręce do kieszeni i bezradnie patrzyła, jak ten zaćpany brudas odjeżdża. Zepsuło to Sam humor do końca, cmoknęła i spojrzała się na bramę cmentarza.

"Zachęcające jak cholera i kurewsko śmieszne..."
- pomyślała i pokręciła zrezygnowana głową.

Stare, pokrzywione nagrobki wyglądały jak zęby w uśmiechu żebraka. Dłuższą chwilę patrzyła się morderczo na ubitą ziemię myśląc intensywnie. Złośliwy uśmiech pojawił się pod maską i sięgnął oczu wampirzycy, które aż zabłyszczały z rozbawienia.

- Vixen, masz fajne łopaty... wykopiesz nam coś? - spytała neutralnym tonem.
Nie chciała, by wampirzyca usłyszała w jej głosie rozbawienie, złośliwość i drwinę. Odwróciła się i zrobiła to, co lubiła robić najbardziej, czyli zniknęła. Stojąc nadal nieopodal sfory zdjęła maskę z twarzy i wcisnęła ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza zapinając od razu suwak. Tylko by jej przeszkadzała przy polowaniu, czasem trzeba reagować błyskawicznie i szybko zatopić kły, a ona to skutecznie uniemożliwiała.

Chwilę się wahała. Ludzie i tak jej nie zauważą, a płaszcz był dość niewygodny. Rzuciła go więc między nagrobki i zakryła jakimiś liśćmi, nie chciała, by zniknął. Nasunęła na twarz kawałek materiału, który dawniej służył jej za maskę i oddaliła się szybkim krokiem.

Szła prosto przed siebie, chodnikiem, który był koło cmentarza. Nie chciała się zgubić, a i nie miała zamiaru wpadać w jakieś tarapaty. Zmieszała się z tłumem śmiertelników wymijając ich pośpiesznie, nie zauważali wampirzycy... ich strata. Nie chciała odchodzić zbyt daleko, w sumie zastanawiała się, po kiego grzyba mają spać na cmentarzu. O ile tam jakaś krypta była czy coś innego większego to spoko, ale przecież nie była Gangrelem, by się okopać na dzień. Prychnęła... Stąpała cicho i dyskretnie, minęła panów policjantów i poszła dalej. W końcu skręciła między budynki niedaleko jakiejś cichej w miarę knajpy i wspięła się na dach. Tam przykucnęła czekając.

Nie trwało to zbyt długo, gdy jakiś kozak wszedł do uliczki i zataczając się tylko odrobinkę przeszedł na jej koniec. Usłyszała, jak rozpina rozporek i z westchnięciem ulgi uwalnia ciepły mocz strumieniem na ścianę. Poczekała, aż skończy. Zeskoczyła cicho za jego plecami i nagle zapanowała totalna cisza. Młody jeszcze chłopak odwrócił się zapinając spodnie i w tej samej chwili pochwyciły go silne ręce ciągnąc w głębszy mrok. Nawet jakby krzyknął, nikt by tego nie usłyszał. Sam nie była zadowolona z picia wysokoprocentowej krwi, ale nie miało to na nią aż tak dużego wpływu. Poza tym był ledwie po kilku sikaczach... ciderach czy jakoś tak. No tym gównie, co je z jabłek robią.

"Dzieciak" - pomyślała i posadziła go.
Nie wypiła zbyt dużo z niego, przeżyje. Poczekała jeszcze na kolejnego delikwenta i gdy zaspokoiła głód, zaczęła wracać tą samą drogą na cmentarz. Już miała bramę w zasięgu wzroku, gdy na jej drodze pojawił się Jean. Minęła go pospiesznym krokiem, wpadła na cmentarz, założyła płaszcz i maskę i znów dogoniła wampira.

- Naprawdę mamy zamiar zostać na dzień na cmentarzu? - spytała cicho podchodząc do niego i zachowując rozsądny dystans. - Czy poszukać czegoś innego? - zaproponowała.
- Zapuszczanie się daleko od tego miejsca mija się z celem, moja droga - odparł spoglądając w szczeliny jej maski.
- Nie trzeba iść daleko - odpowiedziała spokojnie. - Wolisz tu zostać?
- Prawdę powiedziawszy za dużego wyboru nie mamy - wskazał ręką pobliski park nad Tamizą i białą zabudowę wielorodzinnych domów.
- Widzę dużo piwnic - odparła mu krótko.
Nie chciało jej się tłumaczyć, że w dzień to wszyscy pójdą do pracy i/lub szkoły i zapewne niewiele osób będzie się tam kręcić. Rzucił okiem na sporych rozmiarów grobowiec, potem na ludzkie osiedle.
- Sam nie wiem... Przy ładowaniu się komuś do piwnicy narobimy niepotrzebnie dużo hałasu. Pierwszą noc lepiej spędzić w miarę spokojnym miejscu.
Zaczynała się lekko irytować, nie ufał jej, czy nie doceniał?
- Mogę sprawić, że nic nie usłyszą - powiedziała zrezygnowana. - Ale jak wolisz.
Nie miała zamiaru się kłócić, jego wola, jego rozkaz. Chciała pomóc, ale widać, że na nic się przydały jej dobre chęci.
Mimo, że nie widział jej twarzy, wyraźnie odczuł niezadowolenie w głosie zabójczyni.
- Wierzę, że to potrafisz, jak i zapewne wiele innych interesujących rzeczy - odparł spokojnie. Na swój sposób zrobiło mu się żal tej dziewczyny, tak bardzo chcącej się wykazać.
- Dobrze, daję ci godzinę, Sam. Ani minuty dłużej - odpowiedział bez mrugnięcia okiem. Był zręcznym mówcą, bezbłędnie kontrolującym mimikę twarzy. - Jeśli do tego czasu nie znajdziesz czegoś bezpiecznego, zostajemy tutaj.
Zerknął przez ramię w stronę parku.
- Idę na spacer. Będę czekać o umówionej porze pod tamtym grobowcem - wskazał monumentalną budowlę, wyrastającą sponad rzędów mogił.

Skinęła głową i oddaliła się, choć szczerze to nie miała ochoty już się niczym zajmować. Teraz wychodziło na to, że musi mu udowodnić swoją przydatność. Jakby mogła, to splunęłaby pod maską. Piwnica knajpy odpadała, bo choć zamknął nad ranem, to popołudniu znów otworzą i będą się tam kręcić uzupełniając towar. Musiał to być jakiś dom, na szczęście było ich całkiem sporo w tej okolicy. Szukała takiego, gdzie od jakiegoś czasu nikt nie zawitał. Osiedle wyglądało na porządniejsze, może akurat ktoś sie wybrał na wczasy? W każdym razie miała taką nadzieję...

Jak to dobrze, że umiała otwierać zamki i dobrze sobie radziła z zabezpieczeniami. Ale najpierw wolała się ukryć i obejrzeć te domki. Tylko te o zgaszonych światłach oczywiście.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Krwiopijca 2004

Post autor: Deadmoon »

Jean-Baptiste Crépuscule

- Co za świr! Co za powalony świr! - zaklął na głos wampir, posyłając kawał cegły za odjeżdżającą gablotą. - Niech ja tylko dopadnę tego kolorowego ćpuna raz jeszcze...

Odwrócił się w stronę cmentarza, wyrzuciwszy z siebie jeszcze garść przekleństw. Podrapał się po karku, widząc romantyczny obraz powyginanych krzyży i starych grobowców, skąpanych w upiornym blasku księżyca i okolicznych latarni.
Jean skinął głową, kiedy Vixen oznajmiła, iż znika na pewien czas. Odprowadził półnagą kobietę pożądliwym wzrokiem... Ach, gdyby była śmiertelniczką, Kapłan miałby już zaplanowaną resztę nocy.
Tak czy inaczej Jean rad był zawiesić oko na zgrabnym ciele dziewczyny, z trudnością odpędzając nieczyste myśli.

Wampir poprawił kołnierz koszuli, starł wyimaginowany kurz z rękawów krokodylowego płaszcza i wolnym, dystyngowanym krokiem udał się w stronę parku nad błyszczącą rzeką.
"Kolacyjka, Jean. Czas coś przekąsić" - Lasombra uśmiechnął się do siebie, oblizując wargi.

Nagle wprost przed nim wyrosła sylwetka Samanty. Ach, jak on nie cierpiał, kiedy znikąd pojawiała się w najmniej oczekiwanym momencie. Wolał mieć całą sforę na oku, jednak Sam notorycznie preferowała przemykać gdzieś w kącie pola widzenia. Jean nawet podejrzewał zabójczynię, że zdaje sobie ona sprawę z faktu, iż swoim postępowaniem doprowadza Kapłana do pasji, czerpiąc z tej świadomości wyjątkową przyjemność.
Jean-Baptiste już chciał coś powiedzieć, jednak Sam tylko go pospiesznie minęła, udając się w stronę cmentarza. Westchnął zrezygnowany, po czym wzruszył ramionami i zanurzył się głębiej w park.

- Naprawdę mamy zamiar zostać na dzień na cmentarzu? - Lasombra niemal podskoczył, gdy zza pleców dobiegł go słodki, przytłumiony szept Samanty.
"Co za cholera..." - skwitował w myślach jej niespodziewany powrót. Odwrócił się nerwowo i jej odpowiedział.

W trakcie rozmowy zastanawiał się, nie po raz pierwszy zresztą, jak dalece może ufać takiej niespokojnej duszy, zamkniętej w ciele zamaskowanej kobiety. Sfora co prawda była dobrana pod kątem lojalności i przydatności, jednak w stosunku do Sam Jean miał wciąż mieszane uczucia. Bądź co bądź była Assamitką, a pewnych, głęboko zakorzenionych w świadomości zachowań nigdy się do końca wyzbyć nie można. I nie chodziło tu o antypatię do tajemniczej zabójczyni. Wprost przeciwnie, Kapłan czuł do niej pewną nieokreśloną słabość. Jednakże wolał mieć ją na oku, dlatego pozwolił dziewczynie zająć się poszukiwaniem schronienia.
Po pierwsze: nuda prowadzi do frustracji, a frustracja do głupoty.
Po drugie: "Nigdy nie bagatelizuj potrzeb twoich podwładnych. Ich poczucie przydatności idzie w parze z lojalnością." - To słowa Mistrza Lasombry. Stary wampir wbijał te nauki klinem w głowę Jeana. Jednakże między innymi właśnie dzięki nim Kapłan jest dzisiaj Kapłanem.

Kiedy Sam znikła wampirowi z pola widzenia, ten powrócił do zamiaru nasycenia głodu. Wybór był szeroki - park nad Tamizą był popularnym miejscem schadzek wielu zakochanych par. Innymi słowy - idealnym miejscem na poszukiwanie zwierzyny.
Nie musiał długo czekać. Na jednej z ławek siedziała para młodych ludzi. Jean podszedł do nich pod pretekstem pytania o godzinę. Uprzejmi Anglicy zwykle okazywali pomoc w takich sytuacjach. Wampir skłonił się z wdzięcznością i uprzejmie podziękował, po czym *zaproponował* mężczyźnie, by ten dla odświeżenia umysłu i zachowania kondycji zrobił biegiem kilka okrążeń wokół parku. I tym razem Angol bez szemrania zgodził się na propozycję Jeana.
Jego zaskoczona przyjaciółka szybko zmiękła i przestała stawiać opór niedwuznacznym propozycjom Kapłana. Może i Angole nie lubili na ogół Francuzów, lecz mało która kobieta była w stanie oprzeć się czułym, romantycznym, francuskim słówkom.

I francuskim pocałunkom.

Jean pozostawił omdlałą kobietę na ławeczce, uprzednio maskując ślady po ugryzieniu. Co prawda okazało się ono dla ofiary bardzo bolesne, lecz fala bólu splotła się u niej w jednej sekundzie ze spazmem rozkoszy, pozostawiając otwartą na *dalsze* zabiegi.

Kapłan spojrzał na zegarek. Powoli mijała umówiona godzina, więc Lasombra udał się z powrotem ku bramom cmentarza. Po drodze poszukał wzrokiem dwóch wyjątkowych kobiet - Vixen i Sam. Miał tylko nadzieję, że nie zbroją nic złego, z czego potem on musiałby się tłumaczyć.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Zablokowany